Chapter 1: Tak to się zaczęło
Chapter Text
Chłopiec odkręcił głowę i spojrzał na kobietę o blond włosach lekko falowanych przy piersiach. Miała na sobie niebieską sukienkę, a granatowa, letnia kurtka nakrywała jej ramiona. Dean nie widział jej twarzy, ale wiedział, że jest piękna. To było oczywiste, była najważniejszą kobietą w jego życiu, nic nie kochał tak bardzo, jak jej.
- Mamo? - odezwał się swoim dziecinnym, delikatnym głosem, nieco sennym. Spojrzał w dół, był ubrany w jego ulubioną piżamę, koszulkę z nadrukiem samochodów i spodnie w niebiesko-bordową kratę. Gdy kobieta spojrzała na niego, on również uniósł na nią wzrok.
- Tak kochanie? - zapytała swoim anielskim głosem, Dean uwielbiał tę barwę i to, jak patrzyła i uśmiechała się do niego z miłością, tak jak w tej chwili. Chłopiec odwzajemnił uśmiech uradowany, że może patrzeć na jej lśniącą twarz.
- Tęsknię, kiedy wrócicie z tych wakacji? - zapytał przyglądając się kobiecie, nic poza nią nie istniało.
- Mówiłam ci, skarbie, że w przyszłym tygodniu - wyciągnęła dłoń w jego kierunku i dotknęła jego policzka. Dean poczuł ciepło bijące od tego dotyku, jakby utulało go do snu. - Zostaliście z ciocią Ellen, ale nie rozrabiajcie i proszę, zajmuj się Sammy'm, dobrze?
Dean pokiwał głową. Już miał odpowiedzieć, gdy nagle wszystko wokół zaczęło robić się wyraźniejsze. Mary znów coś powiedziała, jednak chłopiec zobaczył tylko jak jej usta poruszyły się . Rozejrzał się szybko w panice i zrozumiał, że siedzi wewnątrz samolotu, przypięty do jednego z siedzeń. Zaczął się wiercić, ale nie mógł wstać, by uciec, by cokolwiek zrobić.
- MAMO! - krzyknął z całych sił, ile zdołał nabrać powietrza w płuca, ale usłyszał jedynie przeraźliwy wrzask. To właśnie on kazał mu przestać się szamotać i spojrzeć w bok, gdzie wiedział, że siedzi jego mama. Serce przyspieszyło, aż zrobiło mu się słabo, gdy dotarło do niego, co widzi. Jego matka zalana była krwią, połowa jej twarzy była zwęglona, a oczy, którymi na niego patrzyła były martwe. - Mamo! - powtórzył już płaczliwie. Nie mógł odwrócić wzroku zapamiętując każdy szczegół tego przeraźliwego widoku, gdy nagle coś złapało go za nogę i pociągnęło w dół. Zaczął krzyczeć z przerażenia, czuł, że spadał pochłonięty przez nieznaną mu ciemność, która złapała go za ramiona i potrząsnęła.
- Dean! - usłyszał chłopiec, jakby z oddali. Starając się wyszarpnąć, złapał za kościste dłonie trzymające go mocno. - Dean, obudź się! - to już usłyszał wyraźnie. Wystraszony otworzył szeroko oczy krztusząc się powietrzem i spojrzał na Ellen, ciotkę, która puściła go i dotknęła jego wilgotnego policzka. - Kochanie, znów miałeś koszmar? - zapytała łagodnie, niemal z matczyną troską.
Dean spuścił wzrok, pokiwał głową i postarał się uspokoić. Na co dzień łatwo było mu udawać, że wszystko jest w porządku, ale w nocy nie kontrolował swoich myśli, a ten sen śnił mu się już od 4 lat. Już nie przerażał go widok zmarłej matki, widywał to już tyle razy, że nawet we śnie czasem udawało mu się zrozumieć, że to co widzi, nie jest prawdziwe. Lekarze często zastanawiali się, skąd w tak młodym wieku chłopiec umiał sobie wyobrazić sobie zmarłą osobę i to w tak okropnym stanie. Ostatecznie doszli do wniosku, że to tylko i wyłącznie trauma. Dean do tej pory bardzo wyraźnie pamiętał krzyk matki w słuchawce telefonu.
Wziął kolejny głęboki wdech i usiadł opierając się o zagłówek łóżka. Spojrzał na Sama, który stał za ciotką wpatrzony w niego wielkimi jak spodki oczami. Dean uśmiechnął się do niego i wyciągnął w jego stronę ramiona. 7 letni już chłopiec od razu wszedł na łóżko brata i wtulił się w niego z całej siły.
- Znów krzyczałeś, nic ci nie jest? - zapytał odsuwając się i znów patrząc na brata. Chłopczyk miał zapłakane oczy, a małymi dłońmi ściskał jego dłoń. Dean uśmiechnął się do niego delikatnie, przegarnął jego kasztanowe włosy za ucho i westchnął.
- Nic mi nie jest, miałem tylko zły sen - powiedział spokojnie. Sammy pokiwał główką na znak, że rozumie i zamyślił się. Obejrzał się na Ellen. - Ciociu, mogę spać z Deanem? - zapytał patrząc na kobietę błagalnym wzrokiem.
- Jasne, ale o siódmej śniadanie, obaj jutro zaczynacie szkołę - powiedziała kobieta i wyszła z pokoju gasząc światło. Dean sięgnął, by zapalić lampkę i otulił brata kołdrą.
- Śniła ci się mama? - zapytał chłopiec przytulając się bardziej do ciepłego ciała tuż obok niego.
- Tak - szepnął. - Ale spokojnie, to nie było nic złego, nie wiem, czemu krzyczałem - starał się go uspokoić.
Sam nie pamiętał rodziców, miał tylko 3 lata, gdy zginęli w katastrofie lotniczej. Deanowi było przykro, że braciszek nie znał Mary i Johna, widział ich tylko na zdjęciach, które pokazywała im Ellen.
- Jacy oni byli? - zapytał nagle Sam spoglądając w górę.
Dean zamknął oczy i zamyślił się. Postarał się przywołać wszystkie wspomnienia, jakie miał z rodzicami, które przez te lata starał się zakopać jak najgłębiej. Przed oczami ujrzał mamę, uśmiechającą się szeroko do taty, który przyniósł jej kwiaty. Poczuł zapach szarlotki, którą Mary piekła co sobotę i usłyszał jej głos, gdy śpiewała mu „Hey Jude" przed snem.
- Mama była śliczna, co możesz zobaczyć na zdjęciach - wyszeptał uśmiechając się delikatnie pod nosem. - Robiła pyszne ciasta z jabłkiem, uwielbiałem je. Często tańczyła do Beatlesów gdy gotowała. Tata uwielbiał samochody...
- Naszą Impalę? - przerwał mu chłopiec. Nie pierwszy raz Dean opowiadał mu o rodzicach, ale lubił o nich słuchać, wyobrażając ich sobie takich, jakich widział na zdjęciach.
- Tak, właśnie Impalę. Tata ją lubił, a ja zawsze prosiłem, by się nią ze mną przejechał. Raz nawet wziął mnie na kolana i mogłem ruszać kierownicą, gdy jechaliśmy po polnej dróżce. Potrafił całymi dniami siedzieć w garażu, a ja lubiłem podawać mu klucze. Często zaglądałem pod maskę...
- Przejedziemy się kiedyś Impalą? - zapytał Sam podekscytowany nagle tą myślą. Widział już ten samochód, nawet siedział w środku, bo stał on w garażu u Singerów za domem. Bobby, ich wujek, mówił, że ta staruszka czeka na Deana, aż skończy 18 lat. Podobno John chciał, by starszy syn odziedziczył po nim ten samochód. Chłopak był wdzięczny wujostwu, że zachowali go, bo sam od dzieciństwa był zakochany w tym aucie.
- Jasne, nie mogę się doczekać, aż zrobię sobie prawo jazdy - zaśmiał się Dean i pocałował brata we włosy. Westchnął ciężko i przymknął oczy.
Na drugi dzień, tak jak powiedziała Ellen, obaj poszli do szkoły. Dean nie przepadał za nią, nie cierpiał się uczyć. Żałował, że wakacje już się skończyły, za którymi już z samego rana zatęsknił. Nie miał jednak pojęcia, że tego dnia nadejdzie pewna ważna zmiana. Już na pierwszych zajęciach do jego klasy przyszedł nowy chłopak. Castiel, tak miał na imię, przyjechał z Atlanty i wydawał się bardzo zamknięty w sobie. Przed całą klasą powiedział jedynie krótkie „cześć" i nieco schylony zasiadł w ławce z tyłu klasy.
Dean miał własnych kolegów, Troy'a i Carla, z którymi lubił rozrabiać i ciocia Ellen nie raz była wzywana do dyrektora. Raz przykleili nauczycielkę od matematyki do krzesła albo zapchali wszystkie muszle klozetowe gazetą.
Winchester razu wiedział, że raczej nie dogada się z nim. Już tego dnia dostrzegł, że jest bardzo spokojny, zamknięty w sobie i niechętnie rozmawiał z rówieśnikami. Młody Winchester był w tym wieku, że wolał biegać, wspinać się po drzewach, rozrabiać, a nie siedzieć w książkach czy po prostu w spokoju siedzieć na przerwie na trawie i jeść kanapkę. Po tygodniu zauważył, że ten czarnowłosy, cichy chłopak, nie jest jedynym Novakiem w tej szkole. Było ich jeszcze trzech, Gabriel, o ile dobrze słyszał jego imię, chociaż nie trudno było go zauważyć. Chłopak o blond włosach niemal cały czas zajadał się słodyczami i żartował sobie ze wszystkiego, był w ostatniej klasie. Byli też dwaj bliźniacy, dwa lata starsi, większe rozrabiaki od samego Deana Winchestera. Nie za bardzo przyglądał się im wszystkim, ale huczało o nich w szkole, w końcu nowi pojawili się w Kansas.
Ten dzień dla Castiela nie zapowiadał się dobrze. Nie był zachwycony, gdy mieli jechać do nowej szkoły. Już w autobusie siedział skulony starając się nie zwracać uwagi na cały hałas panujący w tym dusznym pojeździe. Nawet raz dostał piłką w tył głowy, ale mógł się tego spodziewać. Dobrze, że obok niego był Gabriel, który natychmiast wstał i warknął coś obraźliwego w stronę dzieciaków siedzących z tyłu autobusu. Dojechali pod szkołę. Sam widok wielkiego budynku przerażał młodego Novaka. Myśl, że będzie musiał wejść do klasy pełnej dzieciaków, które się już znały sprawiała, że miał chęć zwrócić poranne śniadanie na chodnik. Michael podbiegł do niego i z całej siły uderzył brata w plecy.
- Cassie, no chodź, bo się spóźnisz - powiedział Luke, równie irytujący, jak jego brat bliźniak. - Nie mazgaj się.
- Nie mazgaję - odparł brunet, poprawił swoją torbę i ruszył w stronę wejścia mimo bólu żołądka.
Tak jak podejrzewał w klasie musiał się przedstawić. Burknął ciche „cześć" i ruszył do pustego miejsca z tyłu klasy, które upatrzył sobie od razu, gdy tylko tu wszedł. Tego dnia nie miał zamiaru się integrować, wystarczyło mu, że był w ciągłym centrum uwagi, a jego rodzeństwo nie pomagało. Już w pierwszym tygodniu ich ojciec, Chuck Novak, był wezwany do dyrekcji na rozmowę. Luke i Michael nie dawali mu spokoju, dwa razy o mało nie wybił sobie zębów na schodach, bo go popchnęli. Mimo wszystko nikt poza nimi nie wyśmiewał się z niego, Gabriel na to nie pozwolił. Podchodził często do niego, obejmował go za kark i mówił:
- Co tam u ciebie Cassie? - i tak szedł z nim przez korytarz.
Gabe miał już 15 lat, przez co Cas czasem nazywał go swoim bodyguardem. Był miły, kochany, zabawny, ale jak się wkurzył, potrafił przywalić komuś w zęby. Nie patyczkował się, nie pytał, czyja wina, zwłaszcza, jeśli chodziło o Castiela. We wcześniejszej szkole w Atlancie młody Novak nie był lubiany, przez co zdarzyło mu się wracać do domu z płaczem. Nazywany był maminsynkiem, wyśmiewano się z jego wrażliwości.
Po miesiącu Castiel w końcu zaczął odnajdywać się w szkole i znalazł sobie koleżankę. Charlie była bardzo miłą, zabawną dziewczyną o rudych włosach. Uśmiech niemal nigdy nie schodził z jej bladej, kościstej twarzy. Gdy się z czegoś cieszyła, rzucała się Casowi na szyję i cicho piszczała. Poprawiała Novakowi humor. Bardzo ją lubił, umiał się z nią dogadać jak z nikim innym do tej pory. Dziewczyna była bardzo hałaśliwa, przez co zwracała bardzo na siebie uwagę innych. Cas nie znosił być w centrum uwago, jednak dla niej potrafił się poświęcić. Często kończył spaleniem buraka aż po końcówki uszu i spuszczał głowę.
Mijały miesiące, a Cas czuł się coraz lepiej w szkole. Rudowłosa miała w tym dużą zasługę, jednak gdy brakowało jej obok, tak samo jak Gabriela, chłopak tracił swoją i tak małą pewność siebie. Był niezdarny, tak jak pokazał to tego dnia. Szedł korytarzem w stronę wyjścia po zakończonych lekcjach, gdy nagle wywrócił się na mokrej podłodze. Wszystko, co miał w torbie wysypało się. Dzieciaki stojące przy szafkach zaśmiały się pod nosem. Cas usłyszawszy to zaczerwienił się, a oczy zaszły mu łzami.
- Hej, pomóc ci? - usłyszał nagle głos, którego nigdy wcześniej nie słyszał. Uniósł głowę i spojrzał na chłopca, który ukucnął obok niego. Cas przyjrzał mu się i lekko przechylił głowę na bok. Blondyn zebrał dwa zeszyty, które uciekły trochę dalej i podał je Novakowi. - Trzymaj - powiedział uśmiechając się i podając mu dłoń. - Jestem Dean - Castiel lekko pokiwał głową.
- Castiel, miło mi - odpowiedział grzecznie i wstał z pomocą Deana. Rozpoznał go, chodzili razem do klasy, ale nigdy przedtem ze sobą nie rozmawiali. Chłopak cały czas się uśmiechał, że nie dało się nie odpowiedzieć tym samym. To właśnie on sprawił, że Cas poczuł się w tamtej chwili lepiej.
Chapter 2: Ten nieskazitelny błękit
Chapter Text
4 lata wcześniej
Ellen usiadła obok małego Sammy'ego, który właśnie rysował coś na kartce. Dean siedział tuż obok młodszego brata i również tworzył. Starał się narysować Impalę, ulubiony samochód swojego taty. Na swój sposób był z siebie dumny, bardzo mu się podobało to, co widniało na jego kawałku papieru.
- Ciociu, ładne? - zapytał łapiąc za kartkę i wyciągając rękę w stronę cioci Ellen.
- Tak, kochanie - powiedziała kobieta biorąc rysunek i przyglądając mu się. Nie musiała pytać co to, bo na pierwszy rzut oka było widać, że to samochód. Dean je uwielbiał.
- To Impala, tata ją lubi, ucieszy się z rysunku, jak wróci - powiedział ucieszony i uśmiechnięty od ucha do ucha. Siedząc po turecku podskoczył na pupie kilka razy z radości. Ciocia oddała mu rysunek i od razu zaczął go dokańczać wyjmując języczek na usta i przygryzając go w skupieniu.
Mary i John postanowili wylecieć do Włoch na wakacje bez dzieci. Sam był za mały, a Dean widząc samoloty w telewizji panicznie się ich bał. Chował się albo tulił do mamy i płakał, że on nigdy do tego nie wsiądzie. Postanowili zostawić dzieci u siostry Mary, Ellen, i jej męża Bobby'ego. Sami nie mieli dzieci, ale zawsze byli chętni zająć się małymi Winchesterami. Chłopcy zawsze byli grzeczny. Ellen i Mary miały dobry kontakt, od zawsze się dogadywały, więc zawsze z przyjemnością sobie pomagały.
Rozbrzmiał nagle głośny dźwięk dzwonka od telefonu stacjonarnego i Ell wstawała, by odebrać. Obaj chłopcy zerknęli w jej stronę.
- Halo? Hej Mary, jak lot? Dobrze? To super. Tak, grzeczni, właśnie siedzą i rysują coś -powiedziała kobieta. Dean słysząc, z kim ciocia rozmawia wstał i w podskokach podbiegł do niej.
- Ja też chcę, ja też chcę - zaczął marudzić, nie mógł się doczekać, kiedy usłyszy głos matki.
- Mary, ktoś pilnie chce z tobą porozmawiać - zaśmiała się Ellen do słuchawki i podała ją Deanowi. Chłopiec złapał ją mocno i przyłożył do ucha.
- Mamo? - zapytał uradowany.
- Tak, kochanie? - odezwała się kobieta po drugiej stronie. Dean od razu uśmiechnął się szeroko na ten dźwięk.
- Tęsknię, kiedy wrócicie z tych wakacji? - tym razem zabrzmiał trochę smutniej, ściszył nieco głos. Nie podobało mu się, że rodzice chcieli ich zostawić na jakiś czas samych. Już chciał ich z powrotem, mimo, że wylecieli dopiero tego ranka.
- Kochanie, dopiero wylecieliśmy - zaśmiała się. - Mówiłam ci skarbie, że w przyszłym tygodniu. Zostaliście z ciocią Ellen, ale nie rozrabiajcie i proszę, zajmij się Sammy'm, dobrze? - w tle słychać było głos Johna zamawiającego whisky z colą. Na to Dean również zareagował uśmiechem.
- Dobrze, mamusiu, kochamy cię - powiedział Dean spoglądając na moment na Sama.
- Ja ciebie te... - nagle w słuchawce chłopiec usłyszał dziwny szum. 7-latek otworzył szeroko oczy nie wiedząc, co się dzieje.
- Mamusiu? - zapytał zdenerwowany i zdezorientowany podnosząc wzrok na ścianę przed sobą. Połączenie zaczęło się przerywać, ale wtedy Dean usłyszał słowa matki, jeszcze nie miał pojęcia, że to jej ostatnie słowa: „Kochamy was... zajmi... się Sammy'm". Dean stał jak wryty na środku salonu cioci Ellen i słuchał z przerażeniem tego, co działo się po drugiej stronie słuchawki. Wrzaski ludzi, szum i pewien dźwięk, którego miał nie zapomnieć do końca swojego życia. Przeraźliwy krzyk Mary. Nie trwało to długo, bo połączenie po chwili się urwało. Jednak to wystarczyło, żeby Dean nie mógł się ruszyć przerażony tym, co właśnie usłyszał. Nie do końca rozumiał co właśnie się wydarzyło, mimo to łzy spłynęły mu po policzkach. Coś w jego dziecięcej psychice złamało się.
Ellen zauważyła, że chłopiec stoi ze słuchawką przy uchu wpatrzony przed siebie z miną, jakby zobaczył ducha. Zmartwiona wstała i podeszła do niego.
- Dean, wszystko okej? - zapytała, jednak on nie usłyszał jej pytania. W głowie wciąż słyszał ten krzyk. Patrzył szeroko otwartymi oczami przed siebie, a w słuchawce już od minuty panowała głucha cisza. Ellen złapała telefon i przyłożyła do ucha. Kilka razy wypowiedziała imię siostry, ale nikt się nie odezwał. Ukucnęła przed siostrzeńcem, chwyciła go za ramię i spojrzała mu w oczy. - Dean? Dean, słyszysz mnie? - potrząsnęła nim, ale chłopiec nawet nie mrugnął, wydawał się nieobecny. Zauważyła, że płakał. Starała się ocucić Deana, ale chłopiec nie odpowiadał, jakby zahipnotyzowany patrzył przed siebie.
Po chwili znów zabrzmiał telefon i Ellen trzęsącymi się dłońmi odebrała.
- Mary? - zapytała z nadzieją.
- Nie, kochana - usłyszała głos męża, co sprawiło, że jej serce prawie się zatrzymało. - Włącz program drugi... Ale... Spokojnie Ell - powiedział głosem pełnym napięcia.
Kobieta włączyła telewizję. Upuściła pilota widząc informację przewijającą się u dołu ekranu.
„Katastrofa lotnicza lotu F250 z Kansas do Florencji. Samolot wpadł do Oceanu Atlantyckiego, nikt nie przeżył"
4 lata później
Dean wrócił z terapii, ciocia jak zawsze zawiozła go i przywiozła z powrotem do domu. Nie czuł się jakoś specjalnie dobrze po tych spotkaniach z psychologiem, ale dzięki temu funkcjonował. Ciągłe pytania „jak się czujesz?", „jak często w snach widujesz mamę w takim stanie?" nie pomagały. Co jak co, ale rozmowa przez telefon sprzed czterech lat nie pozwoliła mu się nacieszyć dzieciństwem. Nie był już szczęśliwym małolatem bawiącym się z matką i ojcem na podwórku. Krzyk matki wypalił w nim piętno, ten dźwięk wszczepił się głęboko w jego mózg i nie chciał się zamazać,
Nie potrafił go zapomnieć.
Nie opłakiwał już rodziców, pogodził się z tym już dawno. Ellen była dla niego jak matka i on sam dotrzymując obietnicy złożonej mamie zajmował się młodszym bratem. Sammy stał się oczkiem w jego głowie i mógłby oddać mu wszystko. Cieszył się widząc, jaki był szczęśliwy, bawił się, biegał. 7-latek był pełen energii, ale często brał książeczki i uczył się czytać, co szło mu naprawdę dobrze. Chłopczyk właśnie poszedł do zerowej klasy, niedługo zaczynał szkołę.
Dean raz podsłuchał rozmowę cioci z terapeutą. Uważał, że Dean musiał szybciej dorosnąć, ale gdyby nie brał leków i nie uczęszczał na terapię, mógłby się nie pozbierać przez traumę. Dla 7-letniego jeszcze wtedy dziecka usłyszenie krzyku umierającej matki było najgorszym, co mogło się wydarzyć. Dlatego wiedział, że Ellen chyba nigdy nie pozwoli mu przestać brać antydepresantów.
Mimo depresji, w szkole uchodził za jednego z najweselszych, najniegrzeczniejszych dzieciaków. Jednak gdy wracał do domu, wszystko się zmieniało. Kładł się na łóżku i patrzył się tępo w sufit. Lubił przebywać sam, włączać stare kasety taty i słuchać ich, Wyobrażając sobie, jakby to było siedzieć za kółkiem Impali. Marzył, by już zrobić prawo jazdy, by prowadzić ją i słuchać tych piosenek głośno, mając u boku Sammy'ego i razem śpiewając w głos.
Teraz w jego myślach zawitał jeszcze Novak. Dean coraz częściej przyłapywał się na tym, że przyglądał się chłopcu. Może nie był zabawowy, nie był chętny do rozrabiania czy skakania po drzewach, to młody Winchester miał chęć go poznać. Na początku wydawało mu się, że nie ma szans by się zakolegowali, jednak po jakimś czasie zmienił zdanie. Mówił sobie, że zerka na niego z ciekawości, bo w sumie chłopiec wyróżniał się, był inny niż reszta tych hałaśliwych idiotów. Troy palnął go w tył głowy, gdy akurat czarnowłosy przechodził obok niego.
- A ty co, zakochałeś się w nim? - parsknął, za co dostał kuksańca od Deana, dosyć mocnego, bo jęknął z bólu i roztarł miejsce.
Dean zauważył też, że Castiel często trzymał się Gabriela, swojego starszego brata, za to bliźniacy lubili mu dokuczać. Raz popchnęli go na stołówce, że rozlał na siebie karton z mlekiem waniliowym. Największym zaskoczeniem było to, że Charlie Bradbury z ich klasy przesiadła się do ławki nowego i zaczęła go zagadywać. Znał ją bardzo dobrze, ciocia Ellen była koleżanką pani Bradbury z podstawówki. Dziwne było, że ta rudowłosa, nieznośna dziewczyna chciała zakolegować się z Novakiem. Zaczął zauważać lekkie zmiany w jego zachowaniu, częściej chodził po korytarzach, jego chód stał się nieco pewniejszy i nie chował się już tak bardzo za Gabrielem, co czasem wyglądało komicznie. Dziewczyna po prostu miała na niego dobry wpływ.
Pewnego razu, jakiś miesiąc po tym, jak pierwszy raz ujrzał Novaków w tej szkole, zauważył, jak najmłodszy z całej czwórki przewrócił się na mokrej podłodze na korytarzu. Nie widział znaku „uwaga, mokra podłoga"? pomyślał Dean. Jednak zamiast iść w ślady innych stojących przy szafkach, podszedł do niego, przedstawił się i pomógł mu pozbierać to, co wypadło mu z torby. Pierwsze, co zauważył, gdy czarnowłosy chłopiec podniósł głowę, to błękit. Tak nieskazitelny błękit, jak kolor oceanu, jak bezchmurne niebo w piękny wiosenny dzień. Dean przełknął i uśmiechnął się jeszcze szerzej, widząc, że chłopiec odpowiada mu tym samym.
- Skończyliśmy już lekcje, co tu robisz? - zapytał Dean. Winchester zawsze lubił kolor niebieski, ale ten... Ten był w takim odcieniu, że człowiek mógłby się zastanawiać, czy aby na pewno ludzkie oczy mogą mieć taką barwę.
- Czekam na moich braci - odpowiedział cicho Castiel. Ściskał w dłoniach swoją granatową torbę i przestąpił z nogi na nogę nie wiedząc, co powiedzieć. Był trochę skrępowany towarzystwem tego chłopaka. - A ty? - dodał trochę ośmielony. Uniósł wzrok, ale od razu spuścił głowę, gdy napotkał jego spojrzenie.
- Czekam na mojego wujka, ma przyjechać po mnie, ale musiał najpierw pojechać do swojego warsztatu samochodowego, jest mechanikiem - oświadczył Dean dumny z Bobby'ego. Według niego wielką sztuką było znanie się na samochodach i na tym, co mają w środku. - Idziesz na parking, czy czekasz tu w szkole?
- Mogę iść na parking, chyba nie odjadą beze mnie - powiedział niepewnie. Tak naprawdę nie mógł wiedzieć tego na sto procent, nie było Gabriela, więc Mike i Luke równie dobrze mogli go zostawić tu i kazać iść pieszo do domu.
Obaj wyszli na zewnątrz szkoły. Dean usiadł na murku, wyjął pudełko z ostatnią kanapką, jaka mu została i poklepał miejsce obok siebie.
- Siadaj - zaproponował.
Niebieskooki chłopiec niepewnie zrobił to, co Dean mu polecił i patrzył przed siebie w ciszy. Zastanawiał się, czemu ten chłopak, z tyloma piegami na nosie i tak zielonymi oczami jak trawa na łące, rozmawia z nim. Przecież to był największy łobuziak w szkole, no... Oprócz jego braci, którzy mieli już zaklepane stałe miejsce na dywaniku u dyrektora.
- Chcesz kawałek kanapki? - zapytał. - Dobra jest. Z szynką, sałatą i ogórkiem - Winchester spojrzał na Castiela. Chłopiec siedział ze spuszczoną głową, którą potrząsnął na znak, że nie chce. Dean przygryzł lekko policzek, wzruszył ramionami i zaczął jeść.
Tak właśnie się poznali. Od tego dnia Dean codziennie witał Castiela przyjaznym „cześć" na korytarzu, gdy tylko przechodzili obok siebie lub widzieli się w klasie. Młody Winchester wciąż rozrabiał, ale też zaczął częściej przyglądać się niebieskookiemu.
Castiel nie rozumiał zachowania młodego Winchestera od tamtego feralnego wypadku na korytarzu szkolnym. Był miło zaskoczony, ale też nie wiedział czym kieruje się ten chłopak. Przecież Cas to chuchro i wstydliwa, płaczliwa baba, jak to nazywał go Luke. W poprzedniej szkole tacy jak on wyśmiewali go i przezywali.
Mieli po 11 lat, ale Dean nie zachowywał się na tyle. Brunet szybko zauważył, że chłopak zachowuje się inaczej przy swoich kolegach, a inaczej przy nim i Charlie. Zdarzało mu się zastanawiać, jaka jest przyczyna aż tak wielkiej zmiany zachowania, ale doszedł do wniosku, że to nie jest jego sprawa. Nie chciał pytać i narzucać się, mimo, że ciekawiło go to.
Do końca roku szkolnego było wiele momentów, gdzie Dean pomagał mu, bronił przed bliźniakami i nawet Gabriel go polubił. Castiel nie zostawał dłużny, młody Winchester nie był najlepszym uczniem, dlatego niebieskooki chłopiec często pomagał mu w pracach domowych, wypracowaniach i sprawdzianach.
Novak strasznie chciał być taki jak Dean, ale wiedział, że nie ma na to szans. Chciał przynajmniej być jego przyjacielem, ale na to chyba też nie mógł liczyć. Winchester miał innych przyjaciół, Troy'a i Carla, których Novak nie lubił. Kumplowali się też z bliźniakami, przez co często wyśmiewali się z najmłodszego z niego. Nie robili tego jednak przy Deanie, za co był im wdzięczny, bo spaliłby się przed nim ze wstydu.
- Ale cię Dean wykorzystuje - powiedziała do niego Charlie pewnego dnia po szkole, gdy razem wracali. Okazało się, że dziewczyna mieszkała przecznicę dalej od niego. Bardzo ją lubił, byli kompletnymi przeciwieństwami, ale umieli się dogadać.
- Co? - zapytał wyrwany z zamyślenia. Charlie zaśmiała się i pokręciła głową, bo często odpływał w myślach. - Nie wykorzystuje, po prostu pomagam mu w lekcjach - wzruszył miękko ramionami i lekko się zaczerwienił.
- Jak uważasz - zatrzymała się i spojrzała na Novaka. - Właśnie, Cas. Zaraz koniec roku, może zaplanujemy coś razem? Moi rodzice chcą jechać nad jezioro, chciałbyś jechać z nami na parę dni? - zapytała dziewczyna z nieco przesadnym entuzjazmem.
Zaskoczyło go to pytanie, nie spodziewał się, że Charlie chciałaby spotkać się z nim nawet w wakacje.
- Emm... Musiałbym zapytać taty, nie wiem czy mi pozwoli.
- To jak powie, że musi się zastanowić, to ja przyjdę i go namówię - wyszczerzyła się. - Zobaczysz, puści cię, umiem namawiać ludzi - klasnęła w dłonie, podskoczyła zadowolona i ruszyła przed siebie. Dziewczyna prawie biegła, więc Cas ledwo nadążył za jej krokiem.
Chapter 3: Wymarzony dzień każdego dzieciaka
Chapter Text
Ciepłe, jaskrawe promienie słońca przebudziły zaspanego Castiela. Młody, 11-letni Novak wyciągnął się na łóżku i przekręcił na drugi bok, by nie raziło go światło słoneczne. Zerknął na półkę nocną i zauważył ramkę ze zdjęciem. Stała tam już od ponad roku, odkąd przeprowadzili się tutaj w szóstkę. Zdjęcie przedstawiało jego gdy miał niecałe 5 lat i jego mamę. On uśmiechał się radośnie ukazując swoje uzębienie z ramionami wyciągniętymi w górę, a kobieta trzymała go na kolanach obejmując w pasie. Włosy opadały jej na jedno oko, kruczoczarne jak jego własne i uśmiechała się szeroko. Cas widząc to zdjęcie westchnął i położył się znów na plecach. Tęsknił za mamą, to zdjęcie zrobione było kilka dni przed jej śmiercią. Można było zauważyć duży brzuch kobiety, gdzie wtedy szykowała się już Anna do wyjścia na świat. Nie winił siostry za to, że Hannah umarła, tak naprawdę była to wina nowotworu, a że donosiła małą do końca było cudem. Kochał młodszą siostrzyczkę bardzo mocno. Była o 6 lat młodsza od niego i była równie krucha i delikatna jak on. Oboje różnili się od starszego rodzeństwa, mieli niebieskie oczy i czarne włosy, za to Gabe i bliźniaki mieli miodowe oczy i ciemne blond włosy. Ann była wpatrzona w Castiela, tuliła się do niego, pokazywała mu wszystkie rysunki, jakie tworzyła i gdy się bała, biegła do niego. Cas miał podobnie z Gabrielem, ale nie umiał obronić małej tak, jak starszy brat bronił jego. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, że ani Luke, ani Mike nie czepiali się małej Anny.
Cas kończąc te rozmyślania ziewnął szeroko, uniósł się na łokciach, by spojrzeć wprost w jasne słońce, co tylko wywołało podrażnienie jego oczu, łzy i mroczki, i wstał w końcu z łóżka. Ostatni dzień szkoły, rozbrzmiewał radośnie w głowie jego własny głos, co od razu poprawiło mu humor. Jak każde dziecko czekał z utęsknieniem na ten dzień, ale w sumie obawiał się jednego, braku Gabriela w przyszłym roku. Najstarszy brat miał iść już do szkoły średniej, co oznaczało, że przeniesie się do szkoły kilometr dalej i nie będzie już go bronić. Pomyślał przelotnie o Deanie i od razu prychnął. To niedorzeczne, z jakiej racji Dean miałby go bronić? Miał Charlie, ona nie dawała sobie w kaszę dmuchać, na pewno mu pomoże, poza tym do rozpoczęcia kolejnej klasy miał jeszcze całe wakacje. Pozbywając się tych niemiłych myśli poszedł do łazienki ogarnąć się. Nagle do pokoju wpadła Anna.
- Cas! Cas! - zaczęła krzyczeć.Weszła zwinnie na jego niepościelone łóżko i zaczęła skakać, co tylko spowodowało wylądowanie wszystkich poduszek i kołdry na podłogę. Castiel wyszedł ze swojej łazienki z mokrymi jeszcze włosami i złapał siostrę w pasie.
- Uspokój się, Ann. Cii, bo wszystkich obudzisz - zaśmiał się. Mała padła na łóżko i chichotała, gdy brat zaczął ją łaskotać i pufać w szyję.
- No nie da się spać, ona już wszystkich obudziła - odezwał się nagle głos za nimi. Cas i Anna podskoczyli i odwrócili się w stronę drzwi, w których stał Gabriel w samych slipkach. - Zejdźcie na dół za moment, będzie śniadanie - dodał i zniknął w korytarzu.
Młody Novak zaśmiał się i znów złaskotał małą siostrę, która piszczała nie mogąc się już śmiać. Potem wziął ją za rękę i zeszli na dół, gdzie już w kuchni przy stole siedzieli Luke i Michael zajadając się tostami i innymi smakołykami podanymi przez Gabriela. Tak to właśnie wyglądało, pana Novaka nie było nawet przy porannym, rodzinnym śniadaniu. Pracował w biurowcu, tworzył jakieś oprogramowania, tak naprawdę tylko Gabriel wiedział co nieco o pracy ich ojca. Cała czwórka wiedziała tyle, że widywali się tylko wieczorem, nawet nie zawsze. Przychodził do pokoju, siadał na krańcu łóżka, całował w czoło i mówił każdemu po kolei, że bardzo ich kocha.
Po śmierci Hannah bardzo się zmienił, stał się nie obecny w życiu rodzinnym i oddał się pracy. Nie brakowało im pieniędzy na nic, ale często się przeprowadzali ze względu na miejsca pracy pana Novaka, ale ostatecznie mieli zagościć w Kansas nieco dłużej. Na szczęście miał takiego Gabriela, który umiał dopilnować młodsze rodzeństwo i zadbać, by miały co zjeść i jak się ubrać. Oczywiście cała piątka pomagała mu, każdy miał swoje obowiązki w domu i nikt się nie sprzeciwiał, bo dobrze wiedzieli, jaka jest sytuacja, a nie była ona prosta. Ojciec sobie nie radził. Castiel może był jeszcze na to za mały, by zrozumieć, ale Gabriel już potrafił zauważyć smutek i samotność w oczach Chucka. Widywał tam też czasem tęsknotę i zmęczenie.
Cas usiadł na krześle obok Gabriela, który jeszcze podawał jajka sadzone i posadził obok siebie małą Annę. Nalał jej soku pomarańczowego i nałożył dwie kiełbaski.
- Nie chcę - powiedziała odsuwając od siebie talerzyk. Cas zerknął na brata, który od razu podszedł do małej siostry.
- Jajka i kiełbaski są zdrowe, a ty musisz rosnąć. Jak zjesz, namówię tatę, by w weekend obejrzał z nami film, okej? - zapytał Gabriel spoglądając w niebieskie oczka dziewczynki.
Mała chwilę zastanowiła się i w końcu pokiwała główką. Wzięła się za jedzenie, w czym Castiel pomagał jej, co jakiś czas samemu podjadając tosty z masłem i miodem.
- Cas, ty też powinieneś zjeść coś bardziej kalorycznego niż miód - zauważył starszy brat, gdy Luke i Mike poszli na górę pakować swoje rzeczy do szkoły. - Spójrz na siebie, okej, może chcesz być miss wszechświata, nie wnikam... - uniósł dłonie w górę w poddańczym geście z głupkowatą miną. - Ale trochę tłuszczu też by ci się przydało - uniósł brwi i podstawił bratu miskę z kiełbaskami. Castiel niechętnie sięgnął po jedną i ugryzł kawałek.
Dziwnie stresował się tym dniem, nie wiedział czemu, ale myśl, że ostatni raz będzie z Gabem w tej samej szkole, myśl, że przez długi czas nie będzie widywać Deana... Aż prawie zakrztusił się kiełbaską, gdy pomyślał o tym piegowatym łobuziaku. Gabe płasko rozłożoną dłonią uderzył go w plecy.
- Jedz, a nie myślisz o niebieskich migdałach - powiedział jakby przejrzał jego myśli i zaczął sprzątać.
Cas zarumienił się, postarał pozbierać do kupy i w końcu zabrał się z Anną na górę, by i ją przygotować do przedszkola. Przed tym obaj bracia pochwalili małą za to, że tak ładnie zjadła śniadanie i wypiła aż całą szklankę pomarańczowego soku. Skoczyła na Gabriela, by ten wziął ją na ręce i przytulił, co chłopak zrobił, a potem pobiegła przed Castielem na górę do łazienki.
W szkole Charlie bardzo szybko go znalazła i zaciągnęła do ich klasy.
- To jak, pytałeś taty? - zapytała. Było jeszcze sporo czasu przed dzwonkiem.
- Mówiłem ci, Charlie, że mojego taty nie ma prawie cały tydzień w domu, zapytam w weekend, gdy wróci - obiecał.
W tym momencie do klasy wszedł Dean, Troy i Carl, a Cas od razu odwrócił wzrok, co zauważyła rudowłosa dziewczyna.
- A ty cały czas z tym Deanem? Czemu nie podejdziesz i nie pogadasz, co? - zapytała marszcząc brwi. Blondyn uśmiechnął się do niej i krzyknął jej cześć, na co odpowiedziała, a Cas zrobił się nieco purpurowy.
- Raz widział, jak się wywaliłem, raz jak wylałem na siebie mleko, raz jak dostałem piłką w głowę, prosto w nos, Charlie - skrzywił się na te wspomnienia.
- Tak, pamiętam, wybiegłeś z płaczem, bo krew ci leciała - zaśmiała się cicho, ale widząc minę Novaka, kaszlnęła i usiadła prosto. - Nie warto się z nim zadawać, jest głupi i nieznośny, a inne dziewczyny tylko ciągnie za włosy... - zastanowiła się przyglądając się swojemu przyjacielowi. - Cas, wiem, że chciałbyś być taki jak on i się z nim kolegować, ale...
- Ty się kolegujesz - zauważył mądrze, na co dziewczyna jedynie wywróciła oczami.
- Nie dosłownie koleguje, znam go, bo moja mama i jego ciocia są przyjaciółkami z podstawówki i tyle. Spotykają się na herbatę to i ja muszę do nich iść i się bawić z tym... - parsknęła. - To nie kolega dla ciebie, Cas, ty jesteś wrażliwy, a on głupi i tyle - zaśmiała się i w tym momencie zabrzmiał dźwięk dzwonka na lekcje.
Castiel miał wrażenie, że te lekcje to były najdłuższe godziny jego życia. W końcu pod koniec zajęć nauczycielka pożyczyła im udanych wakacji, wręczyła cenzurki z ocenami, gdzie Castiel miał same szóstki i piątki, i pozwoliła się rozejść. Gabriel z Luke'em, Mike'em i Anną czekali na brata tuż za rogiem. Było ciepło, więc chcieli spokojnie razem wrócić pieszo do domu. Charlie przywitała się ze wszystkimi i wtedy nadeszło coś, czego sam Castiel się nie spodziewał.
- Cas? Czekaj! - krzyknął teraz już bardzo dobrze znany mu głos. Odkręcił się w stronę osoby idącej w jego kierunku i w końcu spojrzał na niego. Dean jak Dean, pomyślał Castiel, ale mimo wszystko lubił patrzeć na tego chłopca, na te piegi rozsiane lekko po policzkach i nosie młodzieńca i te przenikliwe zielone oczy zawsze szukające zaczepki czy powodu do bójki. - Cas, słuchaj, jest sprawa - spojrzał na resztę zebranych, na bliźniaków i starszego brata, kiwnął im. Mała Anna stała przytulona do nogi Castiela wpatrzona wielkimi oczkami w piegowatego chłopaka, a czarnowłosy niemal modlił się, by Dean już poszedł sobie, nie przy... - Chciałbym zaprosić cię na biwak, moja ciocia robi w ten weekend, wiesz, tak na rozpoczęcie wakacji, wpadniesz?
Cas był pewien, że cała twarz zalała mu się czerwienią, a bliźniaki nie dadzą mu już spokoju do końca życia.
- A Charlie? - postarał się zapytać bez zająknięcia, był z siebie dumny, głos nawet mu nie drgnął.
- Ja już jestem zaproszona, w sumie moja mama też będzie. Cas na pewno może - powiedziała do swojego przyjaciela, a potem spojrzała na Winchestera. - Przyprowadzę go, trzymaj się Dean.
- Hej Charlie, trzymaj się Cas - chłopiec uśmiechnął się do Castiela i teraz policzki paliły go jak ogień. No pięknie.
Nie zdążyli minąć parkingu, gdy...
- Cas, to twój nowy chłopak? - zapytał Luke, Mike jedynie zaśmiał się na to i już podłapał temat brata by mu przytakiwać. Cas pokręcił zrezygnowany głową i postarał się milczeć przez całą drogę. Bliźniaki nie zwracały uwagi na to, że idzie z nimi Charlie. Ciągłe „będziecie się trzymać za rączki?", „dasz mu buzi na powitanie?" albo „pewnie przyjedzie wielkim samochodem i wręczy ci kwiaty. Jak romantycznie". Jakimś cudem w końcu dotarli do domu. Cas został jeszcze na chwilę na dworze z Charlie.
- Nie martw się, minie im, widać, że to półgłówki - parsknęła. - Gorsi niż sam Dean Winchester - zaśmiała się i puściła mu oczko, co Castielowi od razu poprawiło humor. Możliwe, że zauważyła, jak rumieni się na widok tego zielonookiego chłopca, ale nie skomentowała tego. Cas w duchu dziękował jej za to z całego serca. - To wpadnę po ciebie w sobotę i razem pójdziemy na ten biwak - uderzyła go lekko pięścią w ramie z szerokim uśmiechem, poprawiła plecak i ruszyła przed siebie w stronę swojej alejki.
Tak właśnie się stało. W sobotę około trzeciej po południu Charlie zawitała u drzwi Novaków. Pan Chuck wpuścił dziewczynę i poczęstował lemoniadą zrobioną przez Gabriela i Castiela. Ojciec dzieciaków mimo pracy zgodził się na zabawę z małą Anną i pozwolił najmłodszemu synowi wyjść z domu. Charlie jednak zanim wyszli zaciągnęła chłopca na górę do jego pokoju i zaczęła grzebać mu w szafce.
- Charlie? - zapytał niepewnie. - Co ty wyrabiasz?
- Nie pójdziesz w tym czymś, co masz na sobie. Wyśmieją cię, no i chcę, by Dean zwrócił na ciebie uwagę - na moment zatrzymała się trzymając przy piersi jakąś bluzkę i zamyśliła się. - A raczej ty chcesz, bym ja chciała, byś ty chciał by zwrócił na ciebie uwagę... Jakoś tak - i wróciła do przegrzebywania jego szafki. Może mieli tylko 11 lat, ale w tym wieku niektóre dziewczęta zaczęły dostawać krągłości i nawet lekko malować rzęsy czy usta, by podobać się chłopcom. Na szczęście Charlie tego nie robiła, ona wolała zwykłe dżinsy, koszule, bluzy z kapturami i trampki z kolorowymi sznurówkami. Była trochę szalona, inna, a przy tym była po prostu typowym kujonem, może dlatego lubiła Casa.
Cas nie rozumiał, czemu jego przyjaciółka chciała, by Dean go polubił, skoro na początku mówiła, że nie jest wart znajomości. Mimo to nie umiał mówić „nie", więc siedział na łóżku i patrzył, jak Charlie psuje porządek w jego półkach.
- To będzie idealne - powiedziała ucieszona rzucając ubrania Casowi na głowę. - Ubierz się, ja zejdę na dół jeszcze napić się lemoniady, gorąco... - ostatnie słowo wymówiła znikając już w korytarzu.
Cas przebrał się szybko i dopiero, gdy zawiązał buty spojrzał w lustro. Zmrużył lekko oczy i przechylił głowę przyglądając się sobie. Ubrany był w bordowy t-shirt, dżinsowe spodnie do kolan i tenisówki. W sumie wyglądał lepiej niż wcześniej, już nie jak kujon. Sięgnął jeszcze dłonią do włosów, by jeden z wykręconych w złą stronę kosmyków uklepać w idealne miejsce. Oczywiście nie udało mu się i po trzech kolejnych próbach dał sobie spokój, one i tak żyły swoim życiem. Czując się nieco pewniejszy siebie zbiegł po schodach na dół i spojrzał na Charlie, która właśnie przedrzeźniała się z jednym z bliźniaków, który grał w grę wideo.
- Trzymajcie się dzieci - pożegnał ich pan Novak. Cas zanim zdążył wyjść z domu został wyściskany przez Annę, która zaraz potem ciągnęła ojca za rękę do salonu. Nie obyło się oczywiście bez zgryźliwości typu „bierz się za niego, młody" od Luke'a, któremu zawtórował Michael poklepując Casa w ramię. Na koniec Gabe jedynie kiwnął im głową i pożyczył miłej zabawy.
Chapter 4: Na biwaku
Chapter Text
Dean już nie mógł doczekać się końca szkoły, ostatnie dni były katorgą. Godziny dłużyły się i już nawet brakowało mu pomysłów, kogo wkurzyć i w jaki sposób. No i ten Luke i Mike.
Winchester zauważył, że te bliźniaki chciały mu się przypodobać, jakby chcieli brać udział we wszystkich psotach, które blondyn robił. W sumie miał to gdzieś, znał ich brata, Castiela, znał... Może trochę za dużo powiedziane. Cas był okej, był kujonem zaprzyjaźnionym z Charlie, który pomagał mu często w lekcjach. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiali, ale nie chciał go lekceważyć, nie chciał mu sprawiać przykrości, w końcu był mu dłużny, dlatego gdy nawet zadawał się czasem z bliźniakami, nie pozwalał im na obgadywanie ich młodszego brata. Co jak co, ale chłopak nie zasłużył sobie na to. Dean starał się mu pomagać jakoś oswoić z rówieśnikami, ale chłopiec był zamknięty w sobie, uzależniony od najstarszego z braci i, jak się później okazało, od Charlie. Może i dobrze, rudowłosa dziewczyna jedynie go trochę odstresuje.
Piegowaty chłopak już dawno zauważył, że Cas się przy nim... Peszy? Wstydzi? Rumieni? Tylko czemu? Nie rozumiał tego, może w jakiś sposób onieśmielał go swoim zachowaniem, może bał się, że go w jakiś sposób ośmieszy przed ludźmi, ale Deanowi to nawet przez myśl nie przeszło. Po jakimś czasie przyzwyczaił się do takiego zachowania czarnowłosego chłopaka. Zazwyczaj Dean zaczepiał go zwykłym„cześć", „jak się masz?" zanim przechodził do „to co było zadane?". Nie znał go za dobrze, ale gdzieś w środku miał chęć poznać tego nieśmiałego chłopca. Dlatego też gdy usłyszał, że ciocia Ellen organizuje biwak, postanowił go zaprosić.
W ciągu lekcji nie mógł złapać Casa, miał wrażenie, że chłopak go unika, ale w końcu znalazł go stojącego z rodzeństwem i Charlie. Od razu zauważył małą, rudą dziewczynkę przyciśniętą do biodra 11-nastolatka i patrzącą na niego wielkimi oczami, jakby zobaczyła coś, czego nie spodziewała się zobaczyć. Zwrócił też uwagę na barwę oczek tej małej, identyczny błękit jak u Casa. Przypominała mu też trochę Sammy'ego, możliwe, że byli w podobnym wieku.
Samo zaproszenie nie było problemem, ale potem gdy Dean wracał do domu myśli kłębiły mu się w głowie. Zastanawiał się czy Cas dobrze będzie się czuł u niego. Niby będzie Charlie, chyba jego najlepsza przyjaciółka, ale będą też inne dzieciaki, nie chciał, by chłopiec czuł się odepchnięty. Będą zabawy, gry, jedzenie, może wujek Bobby przewiezie też niektórych Impalą. Mimo to czuł, że Cas mógłby w jakiś sposób nie pasować do tej hałaśliwej dzieciarni.
Takie myśli nie odstępowały Deana aż do soboty, dnia, w którym biwak miał się odbyć. Ciocia Ellen przygotowała jedzenie, Bobby pomógł rozpalić grilla i nawet rodzice Charlie przyszli, by pomóc wszystko rozłożyć. Koc pod drzewami, jednorazowe kubki i talerzyki przy stoliczku, twistera, tarcze do rzutek i inne zabawy. Dean nie mógł się doczekać. Sammy i mała Jo, która miała już trzy latka, we wszystkim uczestniczyli obserwując, co robią dorośli i jak Dean im pomaga. Teraz chłopak żałował, że nie poprosił Casa, by przyprowadził młodszą siostrę. Oczywiście nie chciał zapraszać bliźniaków, nie chciał cioci robić aż takiego problemu, bo nie było wiadome, co im przyjdzie do głowy, ale ta mała czarnowłosa dziewczynka może jakoś zakolegowałaby się z bratem i siostrą przyrodnią.
Dzieciaki zaczęły się schodzić. Troy i Carl przyszli jako pierwsi, potem Dave, Lara, Martin, Cole, Megan, Ruby, Kevin, Gary, Nick i Claire dołączyli do nich. Dean jednak wypatrywał dwóch ostatnich dzieciaków, które zaprosił. Zaczął się bawić ze swoimi ulubionymi kolegami i koleżankami, ale co jakiś czas zerkał na furtkę, czy może nie stanęli w nich Castiel i Charlie.
Przyszli spóźnieni jakieś 20 minut. Dean od razu zauważył coś, nad czym musiał się chwilę zastanowić. Cas szedł za Charlie jakby się czegoś obawiał, niemal deptał jej po piętach na każdym kroku. Gdzie była rudowłosa, tam i niebieskooki. Dean poszedł napić się lemoniady, by lepiej mu się przyjrzeć. Chłopiec miał dżinsowe spodenki i bordową bluzkę. Przynajmniej jak się ubrudzi, to nie będzie tego widać. Odstawił kubek z napojem i pobiegł do nowo przybyłych.
- Cześć - powiedział zaskakując ich, a przynajmniej Casa. Tu było za dużo tych dzieciaków, za dużo tych, co go w szkole obgadują i gdyby nie było Gabriela, podkładaliby mu nogi, wysypywali śmietnik na głowę i Bóg jeden wie co jeszcze. Dlatego gdy tylko tu przyszedł trzymał się Charlie, swojej przyjaciółki, by w razie jakiegoś ciosu uchroniła go. W sumie dziewczyna była równie chuda co on, ale na pewno dwa razy silniejsza i pewniejsza siebie od niego.
- Hej Dean - odpowiedziała grzecznie Charlie i walnęła go pięścią w ramię. - Już coś rozwaliliście czy czekacie na nas? - zapytała zgryźliwie, na co Dean zmrużył oczy, a ona pokazała mu język.
- Cześć Cas - Dean nie chciał zapomnieć o niebieskookim chłopaku stojącym nieco z tyłu.
- Hej - odpowiedział Castiel starając się nieco rozluźnić i uśmiechnąć, co chyba się udało, bo i piegowaty chłopak odpowiedział tym samym. Po tym podeszli do stoliczka, gdzie stały kubki i zimne napoje. Cas zauważył mężczyznę z wąsem i czapką z daszkiem na głowie, który siedział przy grillu i pilnował mięsa co jakiś czas przerzucając steki na drugą stronę. Na kolanach siedziała mu mała dziewczynka o złocistych włosach. Niedaleko niego krzątała się kobieta w sukience sprawdzając, czy są jeszcze napoje i przekąski na stoliku i czy mała nie przeszkadza temu panu. Kolejną rzeczą, jaką wpadła w oczy Casowi był ciemnowłosy chłopiec, który podbiegł nagle do Deana i objął go w pasie. Mały miał nieco dłuższe włosy, ale miał identyczne oczy co Winchester, więc to musiał być jego brat.
- Sammy, przywitaj się - ukucnął Dean przy bracie i uśmiechnął się do niego. Cas również ukucnął i Charlie. Chłopczyk spojrzał najpierw na Castiela, a potem na Charlie.
- Charlie - powiedział w stronę dziewczyny, która podała mu rękę i się z nim przywitała. Chłopczyk musiał być w wieku Anny, może nieco starszy, ale kim była ta mała blondyneczka siedząca u tego pana? Nie wydawało się, by była podobna do Deana czy chociażby tego Sammy'ego, jak nazwał go chłopiec.
Dean zaprosił Casa i Charlie wgłąb placu, gdzie dzieciaki już się bawiły i rozrabiały. Cas czuł się naprawdę nieswojo, był pewien, że ktoś zaraz mu coś zrobi, ale przez następne pół godziny nic się nie stało. Postanowił mimo wszystko trzymać się na uboczu. Owszem, bawił się, ale nie wybiegał na przód, nie rwał się do gry w zbijanego, w której i tak zbili go jako pierwszego i siedział na ławce.
- Co tak siedzisz, źle się czujesz? - Cas usłyszał nagle damski, spokojny, bardzo opiekuńczy głos nad sobą. Wystraszył się, podskoczył i spojrzał na kobietę. To była ta sama pani w sukience, która podchodziła do stolików i zabawiała małą dziewczynkę. Usiadła obok niego.
- Emm... - przełknął naprawdę zmieszany. - Nie, wszystko okej, tylko już odpadłem z gry -powiedział wskazując palcem w stronę dzieciaków, które rzucały w siebie piłką i uciekały. Jemu się nie udało. Meg z całej siły przyłożyła mu w plecy, aż kilka osób się zaśmiało, na szczęście Cas nie zrobił z siebie większego pośmiewiska i nie przewrócił się. Mimo wszystko trochę głupio, bo odpadł jako pierwszy i pewnie sporo sobie tutaj posiedzi. Charlie była zwinna, więc dzieciaki, które odpadną niedługo nie usiądą obok niego i tak został skazany na przynajmniej pół godziny samotności.
Siedział i przyglądał się wszystkim, w tym oczywiście Deanowi, bo chłopak rzucał bardzo celnie i mocno. Gdy w niego celowano, łapał piłkę i szybko ją odrzucał nie dając uciec przeciwnikowi. Wtedy właśnie przerwano jego zamyślenie.
- Ach, ty musisz być Castiel, Dean opowiadał o tobie - odezwała się kobieta, aż Cas drgnął czując się nieswojo. Co Dean mógł opowiadać tej pani o nim? - Jestem jego ciocią, mów mi Ellen - wyciągnęła do niego rękę, co chłopaka speszyło, ale żeby nie wyjść na jakiegoś dziwaka złapał ją i potrząsnął. - Mówił, że jesteś cichy i żeby w razie czego cię zagadać. Pewnie nie powinnam tego mówić - zaśmiała się. - Chcesz lemoniady? Albo coli? Przyjaźnisz się z Charlie? Ja i jej mama przyjaźnimy się od podstawówki, to może i wasza przyjaźń tyle przetrwa - nagle podbiegła do nich ta mała blondyneczka.
- Mama - odezwała się swoim słodkim głosikiem, wyciągnęła łapki w górę prosząc, by wziąć ją na kolana. Miała na sobie żółtą sukieneczkę i trampki.
- Co Jo? Chcesz do mamusi? - mała podskoczyła potupując nóżkami i pani Ellen w końcu wzięła małą Jo na kolana. Ta spojrzała swoimi wielkimi oczkami na Castiela i uśmiechnęła się. Przypominała Annę, ale była bardziej śmiała i pulchniejsza. Wyciągnęła rączkę w stronę chłopca i złapała jego dwa palce, po tym zadowolona odwróciła głowę by patrzeć na dzieciaki bawiące się w zbijaka. - Jest zadziorna, mam nadzieję, że nie będzie tak niegrzeczna jak Dean, a pójdzie trochę w Sammy'ego - kobieta zaczęła opowiadać obejmując małą w pasie.Tak jak mama trzymała mnie, pomyślał Cas. Wtedy kolejny dzieciak odpadł z gry i usiadł z drugiej strony Ellen. Kobieta zaproponowała mu picie i powiedziała, by założył czapkę (to był chyba Kevin) i znów spojrzała na Castiela. - Ale pewnie da mi i Bobby'emu popalić. Bobby to mój mąż, ten w czapce z którą nigdy się nie rozstaje tak jak z butelką jego ulubionego piwa - zaśmiała się. Potem zaczęła opowiadać o tym, jak rozrabiała kiedyś z mamą Charlie, a Cas potakiwał i śmiał się cicho. Ta ciocia Deana była bardzo miła, zabawna i rozgadana.
Minął czas gry w zbijaka i Dean namówił wujka, by wystawił Impalę. Oczywiście chłopiec stanął przed całą zgrają łobuziaków i wyciągnął rękę przed siebie na znak „Stop".
- Ustawcie się w kolejce i ściągnijcie buty, to samochód mojego taty i chcę, by każdy wchodził po kolei. Kto nie chce, niech idzie na koc - oznajmił dzieciakom. Trochę zakuło go w środku gdy zobaczył, że Castiel odchodzi w stronę cienia i rozłożonego tam na trawie materiału. Przełknął ślinę i znów spojrzał na dzieciaki. - To po kolei - i tak zasiadał z każdym, on siadał za kierownicą, a ktoś obok niego. W końcu wpakowali się wszyscy ci, co chcieli do środka i Dean udawał, że prowadzi udając dźwięki silnika. Przy tym co jakiś czas krzyczał na kogoś, by czegoś nie dotykał. Włączyli muzykę, młody Winchester specjalnie wybrał płytę Black Sabbath, przez co połowa dzieciaków zakryła uszy krzycząc, że Dean nie ma gustu, ale i tak bawili się dalej.
Castiel za to z Claire i Nickiem siedzieli na kocu. Oboje zajęli się zabawą w monopol, a Cass patrzył na małą Jo, która chodziła za panią Ellen co jakiś czas przewracając się na pupę, na którą wciąż miała założonego pampersa. Tak minęło kolejne pół godziny. Potem nadszedł czas na jedzenie, Bobby rozdawał każdemu kawałek dobrze przygrillowanego mięsa, a Ellen i pani Bradbury usadzały dzieciaki przy stoliku. Cas nie za bardzo miał chęć na boczek i stek, który dostał, ale z grzeczności zjadł trochę. Siedział grzecznie obok Charlie. Nie zauważył Deana, który mu się przyglądał zastanawiając się, czemu nie chciał wsiąść do Impali.
Co było nie tak z Impalą,zastanawiał się piegowaty chłopiec, przecież ona jest piękna, ale jednak musiało być coś nie tak, skoro Cas nie chciał do niej wsiąść. To nie dawało mu spokoju przez cały czas jedzenia,gdy zajadał się idealnie zrobionym stekiem. Wujek Bobby uczył go, jak powinien jadać dobrze wyrośnięty, wychowany chłopak, a przynajmniej tak powtarzał, przy czym ciocia Ellen wybuchała śmiechem i wujek dostawał ścierką w ramię. Bardzo lubił relację cioci Ellen i wujka Boba, gdy jeszcze Jo zaczynała się śmiać i skakać. Ale teraz przypatrywał się Castielowi rozmyślając o tej impali, nie rozumiał chłopca.
Minęła kolejna zabawa, gdzie okazało się, że Castiel jest w niej całkiem dobry. Stawali w kolejce, brali rzutki w rękę i rzucali w tarczę zawieszoną na gwoździu na drzewie. Cas raz trafił w środek, aż nawet Meg przybiła mu piątkę (byli w tej samej drużynie). Chłopak był z siebie naprawdę dumny, to była ta z niewielu rzeczy, która mu wychodziła. W podskokach niemal pobiegł na koc by napić się lemoniady. Gdy reszta zaczęła się ganiać i Dean usiadł obok niego zdyszany i spocony, poczuł się nieswojo.
- Czemu z nami nie biegasz?- zapytał Dean popijając napój i starając się uspokoić oddech. Zerknął na niebieskookiego chłopca i uśmiechnął się do niego lekko.
- Wolę posiedzieć - odpowiedział Cas nieco speszony uciekając wzrokiem.
Zapadła dziwna, niezręczna cisza między chłopcami, gdzie ani jeden, ani drugi nie wiedział, jak z niej wybrnąć.
- Czemu nie chciałeś wsiąść do Impali? - zagaił w końcu Dean po dosyć dłuższej chwili. Cas rozejrzał się za Charlie, która, jak okazało się, właśnie została zawołana przez swoją mamę i o czymś do niej mówiła, bo dziewczyna cały czas zwinnie potakiwała. Dean jednak przyglądał się chłopcu, który siedział obok wyczekując odpowiedzi.
- Wydaje się ważna... Dla ciebie, nie chciałem nic popsuć - Cas spojrzał w zielone oczy Deana, czego nie planował. Od razu spuścił wzrok i poczuł pieczenie na policzkach. - A pewnie ktoś chciałby coś popsuć i pewnie poszłoby wszystko na mnie - wzruszył swoimi cherlawymi ramionami. To była prawda, te dzieciaki lubiły zwalać wiele rzeczy na niego.
Dean zaśmiał się pod nosem widząc reakcję chłopca, gdy spojrzeli sobie w oczy. Bawiło go to trochę, ale uważał Casa za słodkiego, uroczego, chociaż nikomu by się do tego nie przyznał. Wiele osób uznawał za uroczych, ale zazwyczaj były to małe dzieci jak Sammy, jak ta mała, co widział ostatnio przy nodze Castiela, jak Jo, ale nigdy nie nazwałby tak osoby w swoim wieku.
- Nic byś nie popsuł, a gdyby ktoś na ciebie zwalił winę, nie uwierzyłbym - przyznał nie spuszczając oczu z chłopca. - Kiedyś chciałabym jeździć tym samochodem i gdy w końcu to się uda, może pojedziemy gdzieś razem?
Castiel nie spodziewał się pierwszego zdania które padło z ust Deana, a co dopiero pytania. Zaskoczony znów uniósł wzrok i mimo, że lekko się rumienił przyjrzał się mu delikatnie przechylając głowę. Dean chciałby przewieść go samochodem? To dziwne, przecież nawet się nie znają, nie lubią, chyba.
- To był samochód mojego taty, uwielbiał go, wiesz? Siedział dużo w garażu grzebiąc pod maską, słuchał rocka i ja mu pomagałem podając narzędzia - pochwalił się piegowaty chłopiec wypinając dumnie pierś.
- Czemu był? - zapytał Castiel jakby automatycznie z dziecinnej ciekawości.
- Nie żyje - tym razem to Dean spuścił wzrok spoglądając na swoje dłonie.
W tym właśnie momencie Cas pożałował, że zapytał. Głupi on, co go to obchodzi? Wkłada nos w nie swoje sprawy, jak tak można? Nie wiedział, co ma zrobić, więc po prostu wyciągnął dłoń i dotknął ramienia Deana. Nie chciał, by chłopiec był smutny. Mimo głupoty, jaką palnął pytaniem, chciał to jakoś naprawić.
- Przykro mi - wyznał cicho Cas najszczerzej jak potrafił dotykając bardzo delikatnie piegowatego ramienia. Był gotów na wybuch, nie raz widział, jak Dean krzyczy, denerwuje się.
Jednak chłopiec zamiast się wkurzyć uniósł głowę uśmiechając się, jakby nie rozmawiali o śmierci rodzica.
- Nic się nie stało - chciał coś jeszcze dodać, ale wtedy Troy podbiegł do nich patrząc na Deana wyczekująco. Po tym blondyn spojrzał na Casa - idziesz się z nami bawić czy zostajesz? - zapytał naprawdę wesołym głosem, typowym dla siebie.
- Nie, idźcie, ja zostanę - i Dean go nie namawiał, jakby rozumiał. Kiwnął, puścił mu oczko (tak, by Troy nie zauważył) i pobiegli razem się bawić. Winchester złapał kogoś, krzyknął głośno „berek" i zaczął uciekać. Cas jedynie zaśmiał się cicho pod nosem zadowolony, że Dean się nie złościł. Trochę żałował, że przerwano im.
Nie miał jednak czasu rozmyślać o tym, bo Charlie przybiegła do niego, usiadła obok na kocu i zaczęła zagadywać o tym, że mama chyba pozwoli jej kupić kotka.
Chapter Text
Wakacje to bardzo miły czas, który można spędzić z rodziną, z przyjaciółmi, wyjechać gdzieś, zobaczyć nowe miejsca, poznać nowych ludzi czy przeżyć jakąś przygodę. Cudownie jest odlecieć, uciec od ciemnej codzienności, by się zregenerować, by zapomnieć o tych wszystkich problemach, które gnębią nas nieustannie. Wakacje są właśnie takim czasem, by zapomnieć o tym co złe, no chyba, że jesteś najmłodszym z braci Novak. Ten oto młody Cas wyjechał jedynie ze swoją przyjaciółką nad jezioro, na kilka dni, odpocząć od bliźniaków, to było dla niego wspaniałe. Miał wrażenie, jakby zaczął na nowo oddychać, jakby powietrze stało się czystsze. Wszystko nabrało kolorów, zero krzyków, zero szarpania i popychania, a jedyne, za czym tęsknił, to mała Anna.
Najgorsze jednak są powroty, powroty do domu, do rzeczywistości, codzienności, której Castiel, już jako 11-nastolatek nienawidził. Znów otoczył go hałas, powietrze tak nieskazitelnie czyste zostało mu odebrane, na nowo zatrute tymi Luke'em i Mike'em. Na szczęście był Gabriel, ale... Kolejna klasa, Gabe odszedł z jego szkoły i tym razem, tego 1 września nie pojechał z nimi. To już nie było to samo, co przez cały zeszły rok, gdzie nie było wyzwisk, wytykania palcami, krzywdzenia. Teraz Cas był na celowniku.
Chłopiec nie miał pojęcia co ma takiego w sobie, że ludzie lubili się go tak czepiać. Jakby od urodzenia miał wytatuowane na czole „zniszcz mnie, zgnieć jak robaka, wyśmiej, popchnij" lub inne rzeczy, które ludzie potrafili robić. W sumie przyzwyczaił się do tego wszystkiego, ale czy da się przyzwyczaić w stu procentach do cierpienia?
Ten rok o dziwo zlatywał płynnie, powoli, ale też nie było jakiś większych wpadek jak kiedyś, gdy został zepchnięty z najwyższego schodka i spadł na sam dół łamiąc sobie po drodze lewą rękę. To było żenujące, ale teraz przynajmniej schodząc po schodach trzymał się barierki. Człowiek uczył się na błędach i Castiel już w tak młodym wieku starał się trzymać tej błahej rady, jaką kiedyś posłał mu jego brat Gabriel.
Gabe... Tak tęsknił za nim w szkole. Może i był trochę przesłodzony, może miał ten zadziorny uśmiech na ustach i sam potrafił mu dopiec to jednak to był Gabriel. W sumie już po roku chodzenia do tej szkoły został zapamiętany jako ten niski podrywacz, co lubił zagadać i do dziewczyny i do chłopaka. O Casie niestety mówili „przydupas Gabriela", ale lepsze to niż coś gorszego. Gabe jednak nie pozwalał na to, by braciszek został skrzywdzony, więc niebieskooki trzymał się go jak kotwicy. Wiedział, że nikt z jego klasy mu nie podskoczy, w końcu był o 4 lata starszy, mimo że nie wiele odrósł od ziemi.
- Cas, pszczółko, gdzie twój bodyguard? - słyszał często Cas na korytarzu, popychany i wyśmiewany, ale wtedy wkraczała Charlie. Dopiero wtedy chłopak zobaczył, jaką potrafiła być jędzą. Zawsze stawała w jego obronie, odgryzała się na każde zaczepki i raz mało nie uderzyła jednego ze starszaków, gdy ten uniósł dla zabawy rękę na Novaka.
Tak właśnie działo się przez następne 4 lata, z roku na rok nic się nie zmieniało, oprócz tego, że i on i Dean dorastali.
Novak uczył się naprawdę dobrze, a przez to, że pomagał Deanowi w pracach domowych, chłopak często bronił go, na początku nawet przed jego własnymi braćmi, potem przed innymi, którzy czepiali się ot tak. Cass nie przybierał na wadze, był ciągłym chuchrem, mimo, że dorastał i rósł.
Nie zdążyli się obejrzeć, gdy byli w przedostatniej klasie. Castiel uważał, że Dean Winchester nawet go lubił, gdy pewnego dnia usłyszał od Charlie, że chłopak ma dziewczynę. Przy Charlie oczywiście nie pokazał, że to go ruszyło. Wzruszył jedynie ramionami i uśmiechnął się odpowiadając coś w stylu „to super".Niebieskooki zaczął być jednak zazdrosny, wcześniej nie znał tego uczucia ale teraz dotarło do niego, że jest ono bardzo niemiłe. Często, gdy widział Deana z tą dziewczyną czuł się dziwnie, jakby w środku coś go bolało, jakby było rozrywane, rozdrapywane. Od początku wiedział, że nienawidzi tego uczucia. Winchester przestał zwracać na niego uwagę, co Casa drażniło coraz bardziej, że często nie miał nawet chęci na rozmowę z własną przyjaciółką, która zaczęła patrzeć na niego podejrzliwie, jakby Castiel przestał być Castielem.
Nie tylko Charlie zauważyła zmianę u Casa, sam Gabriel, gdy wracał do domu ze szkoły, widział, jak najmłodszy brat często siedzi nieobecny przy stole podczas obiadu wpatrując się gdzieś w jakiś punkt, jak zamyka się w pokoju, jak często widział zasłoną u niego lampkę, co oznaczało, że chłopak nie mógł spać.
W końcu postanowił, że musi porozmawiać z Castielem o tym, co się dzieje. Pewnego weekendu zaprosił do siebie brata.
- Cas, co się dzieje? - zapytał blondyn siadając na łóżku i poklepując miejsce obok siebie, by brat usiadł.
Cas zmieszał się. Tak naprawdę nie miał pojęcia czemu tak się czuł, a może wiedział, tylko podświadomie odpychał to od siebie. Od zawsze, a przynajmniej odkąd poznał Deana Winchestera czuł się przy nim inaczej niż przy kimkolwiek innym. Nawet, gdy mieli 11 lat Castiel zauważał swoje dziwne zachowania, te ściskanie w żołądku, pieczenie policzków i chęć ucieknięcia wzrokiem. Lubił zawsze przyglądać się Deanowi, był... Ładny, to musiał przyznać. Żaden chłopiec ani żadna dziewczynka w ich klasie czy szkole nie byli tacy, jak właśnie Winchester.
- Nie wiem, czemu pytasz? - Castiel usiadł obok Gabriela, splatając dłonie na kolanach i wpatrując się w nie.
Gabe westchnął dosyć ciężko.
- Cassie, wiesz, co to orientacja seksualna, prawda? - przyglądał się bratu odpowiadając pytaniem na pytanie.
Niebieskie oczy od razu uniosły się na blondyna.
- Tak, mam już 15 lat, Gabe, a co? - uśmiechnął się lekko, ale po chwili zmarszczył brwi, bo coś zmieniło się w wyrazie twarzy brata i chłopiec chyba zaczął rozumieć. - Chcesz mi powiedzieć, że ty...
18 latek zaśmiał się pod nosem.
- Lubię to i to, powiem ci szczerze, ale... Tu chodzi mi o ciebie, Cas. Z tatą nie porozmawiasz na te tematy, ja jestem najstarszy, więc to ja muszę odwalić całą robotę, a na bliźniaków raczej nie możesz liczyć - puścił mu oczko, na co Cas się szczerze uśmiechnął. - Przychodzi taki czas, że trzeba porozmawiać o tych sprawach i myślę, że to jest odpowiedni moment.
Castiel poczerwieniał na twarzy, co tylko podkreśliło jego błękitne oczy.
- Masz może jakąś sympatię? Podoba ci się jakaś dziewczyna? Może ta Charlie? - zaczął Gabriel.
- Niee - pokręcił głową czarnowłosy. - Charlie to wspaniała przyjaciółka, ale tylko przyjaciółka - podkreślił chłopiec, ale nagle zamyślił się, a brat lekko schylił się by spojrzeć mu w oczy.
- To może... Chłopiec? - zapytał.
Przez myśl Casa przeleciało tylko jedno imię i aż jego samego to zaskoczyło. Moment, ale..
- Spokojnie, Cassie, to nic złego. Ja aktualnie umawiam się z jednym chłopakiem, jest naprawdę okej. Powiesz mi przynajmniej, kto to?
Minęła chwila, zanim chłopak znów się odezwał.
- Myślę, że wiesz, kto... - speszony natarczywie wpatrywał się w swoje palce, które dosyć mocno wykręcał.
- Winchester -prychnął Gabe i pokręcił głową. Nie potrzebował potwierdzenia, bo czuł, jak jego brat nagle się spiął. - Od początku podejrzewałem, że coś będzie, ale... Cassie, chcę cię prosić, byś na siebie uważał. Może i się znacie, czasem odrabiasz za niego lekcje czy coś, a on skopie tyłki tym debilom, którzy ci dokuczają, ale to nie znaczy, że on czuje to samo - po tym jednak poczochrał bratu włosy. - Ale w sumie dumny jestem z ciebie, masz dobry gust - zarechotał głośno, że na pewno Anna w pokoju obok go usłyszała.
***
Dean co roku od śmierci rodziców w wakacje wyjeżdżał z wujkiem Bobby'm i Sammy'm na ryby. Niedaleko ich domu był piękny las, a tuż za nim jezioro, w którym chłopcy nie tylko lubili łowić, ale i się kąpać. Uwielbiał przyrodę, tylko w takich miejscach umiał się wyciszyć i odetchnąć. Chłopak lubił pomagać młodszemu bratu w rzucaniu wędką, na początku uczył go też pływać, ale po jakimś czasie nie było już to potrzebne. Z biegiem tych kilku lat Sammy zaczął wyrastać i stawał się naprawdę wysoki jak na swój wiek i równie samodzielny.
W szkole jak zawsze Dean miał problemy, ale stawiał im czoła bardzo dzielnie. Gorzej było z koszmarami, które przeżywał coraz częściej ze względu na to, że dojrzewał. Stawał się bardziej męski, przechodził mutację głosową, a leki nie zawsze pomagały. Często budził się zalany potem pamiętając dokładnie twarz zmarłej matki, jaki widział we śnie. Rozglądał się, ale wokół niego panowała kompletna ciemność, czuł się nieswojo, ale to nie pierwszy raz. Miał zawsze wrażenie, jakby ktoś stał w rogu jego pokoju i wpatrywał się w niego. Mimo tego dyskomfortu kładł się z powrotem do łóżka wmawiając sobie, że to jego matka. Tak naprawdę był to jeden z objawów nie działających dobrze leków.
Zaczynał mieć omamy, czasem słuchowe, czasem wzrokowe, ale na co dzień udawał, że wszystko jest w porządku, w końcu nie mógł pokazać Sammy'emu, że jest słaby.
Castiel. Ten chłopak był dla niego zagadką. Wiele razy zdarzyło mu się przyłapać go na tym, że gapił się na niego, ale chyba za bardzo mu to nie przeszkadzało. Zdarzało im się rozmawiać, przez te cztery lata nie raz spędzali jedną godzinę lekcyjną na wspólnym odrabianiu lekcji czy na tym, jak Cas tłumaczył mu coś, czego Dean nie rozumiał. Raz nawet wujek Bobby odwiózł go do domu, gdy bliźniaki zostawili go samego pod szkołą. Winchester nie rozumiał, jak te dwa nieznośne dzieciaki mogły traktować w taki sposób swojego brata, on sam w życiu nie zrobiłby krzywdy swojemu.
Często bronił Novaka, ale widział, że ma ochronę, tę rudą, ona zawsze była taką buntowniczką. Pamiętał, jak kiedyś kopnęła go mocno w łydkę, gdy bawili się w piaskownicy, bo zabrał jej łopatkę. Wtedy to nie ona płakała, tylko on, bo kopnęła go naprawdę mocno. Do tej pory śmiał się z tego, a ona mu to wypominała.
Interesował się tym Castielem, często rozmyślał i kilka razy mu się przyśnił, jednak działo się to do momentu, gdy usłyszał od Troy'a, że jakaś dziewczyna się w nim podkochuje. Oczywiście Dean był świadomy tego, że dziewczyny go lubią, ale gdy zobaczył, o kim mowa, postanowił, że da się wkręcić w swatkę.
Znał Lisę z widzenia, często widział, jak ona ze swoimi koleżankami przyglądają mu się i śmieją się do siebie, gdy spoglądał w ich stronę. Nie rozumiał do końca tego, co te dziewczyny robią, ale w sumie mógłby się z kimś umówić. To już był ten wiek, że zastanawiał się, jakby to było pocałować dziewczynę, trzymać ją za rękę, a Lisa nie była brzydka. Miała czarne włosy, była zgrabna i zwinna.Już na pierwszej randce pocałował ją i zaczęli się spotykać. Szczenięca miłość, tak by to nazwał wujek Bobby, gdyby się dowiedział, że Dean kogoś ma.
Jednak piegowaty chłopak trzymał to w tajemnicy ze względu na znajomych owej Lisy. Przyjaźniła się z ludźmi ze szkoły średniej, o cztery, pięć lat starszych od nich, którzy po jakimś czasie traktując jego jako chłopaka dziewczyny zaczęli ich razem zapraszać na imprezy, gdzie był alkohol i papierosy. Dean oczywiście odmawiał, ale Lisa zgadzała się na wszystko. To było dosyć dziwne dla niego doświadczenie.
Nie raz, nie dwa prowadził swoją dziewczynę pijaną do domu, gdzie o dziwo jej rodzice nie byli zdziwieni z tego powodu, jedynie dziękowali mu, że ją dopilnował. Widział, że jej rodzina nie była normalna, ojciec pił i bił matkę, młodą Lisę również, ale nigdy nie rozmawiał o tym, a gdy był zapraszany do nich do domu na obiad, udawali sztucznie szczęśliwych.
Przez to wszystko zapomniał o Castielu, przestał się uczyć, ale jakoś udawało mu się brnąć na naprawdę niskich ocenach. Często nie było go w szkole, co nawet jego kumple Troy i Carl zauważyli, ale nie chciał im się zwierzać z tego, co się działo.
W nocy miewał coraz gorsze koszmary, nie tylko o swojej matce, ale śniła mu się też Lisa, którą o dziwo naprawdę kochał, a przynajmniej tak mu się zdawało, zdawało mu się, że mógłby zrobić dla niej wszystko. Chodził z nią wszędzie tłumacząc cioci i wujkowi, że idzie spać do któregoś z kumpli, a tak naprawdę siedział obok Lisy i pilnował, by nie przegięła z alkoholem.
- Przelecisz mnie? - zapytała pewnego razu na imprezie, a Deana aż zmroziło. Oczywiście głupi nie był, co to seks wiedział, ale nie był pewny, czy chciał tego teraz, zwłaszcza w takim miejscu, czyli kawalerce jednego ze znajomych Lisy. Odsunął się od niej i pokręcił głową. Ona jednak nie dała za wygraną. - No weź, to przynajmniej zrobię ci loda - myślał, że się przesłyszał. Ona już usiadła mu na kolanach i zaczęła rozpinać mu spodnie, ale Dean złapał jej dłonie mocno.
- Co ty wyrabiasz, dziewczyno! Mamy 15 lat, nie powinnaś pić, a co dopiero robić takie rzeczy. Ogarnij się, idziemy do domu - powiedział naprawdę zirytowany tą sytuacją.
Lisa wstała razem z Deanem, który zepchnął ją z kolan. Złapał ją za ramię.
- Wychodzimy stąd, wracasz do domu i koniec z czymś takim. Jesteśmy ze sobą od dwóch miesięcy, a ty tylko imprezujesz - warknął na nią. Lisa wyrwała rękę z jego uścisku i uderzyła go w policzek.
- Nie będzie mi rozkazywać taka pizda jak ty, co z ciebie za facet, jak nie umiesz nawet się napić. Jestem babą, a mam większe jaja! - wykrzyknęła mu w twarz. Wokół nich zebrali się wszyscy i patrzyli na nich zaskoczeni.
- Wracasz do domu, albo ja kończę z tobą - Dean tracił cierpliwość.
- Możesz wypierdalać - splunęła mu w twarz, odwróciła się i poszła do innego pokoju.
Dean wytarł twarz dłonią, prychnął i wyszedł z mieszkania. Wracał do domu dosyć powoli rozmyślając przez całą drogę o Lisie. Czy dobrze zrobił? A może powinien jej na to pozwolić? Głupota, byli na to za młodzi...
Notes:
Na tym rozdziale skończyłam na Wattpadzie, gdzie usunęłam konto. Mam nadzieję, że będziecie zainteresowani czytaniem dalej :)
Chapter Text
Wiadomość o zerwaniu Deana i Lisy rozeszła się po szkole dosyć szybko, już na drugi dzień dziewczyna powiedziała swoim koleżankom o wszystkim. Chłopak miał jednak nadzieję, że nie powiedziała tej kluczowej informacji... Że nie chciał jej przelecieć, jak to ona powiedziała, ani nie dał zrobić sobie loda. Pewnie jakiś napaleniec z liceum by sobie na to pozwolił, ale oni byli jeszcze dziećmi, mieli 15 lat, a w tym wieku nie robi się takich rzeczy. Lisa i tak przesadzała, piła i paliła, chociaż Winchestera zastanawiało, jakim cudem nie było tego nigdy od niej czuć.
Na szczęście chłopak nie doczekał się wyśmiewania i wytykania palcami, najwidoczniej Lisa postanowiła zachować ten szczegół dla siebie albo po prostu najzwyczajniej w świecie nie pamiętała tego, dosyć sporo wtedy wypiła.
Ale Dean pamiętał. Pamiętał, jak się poczuł, gdy mu to zaproponowała, jak wszyscy się patrzyli, jak ona uderzyła go w twarz, jak wyszedł szybko z tamtego mieszkania. Najgorsze jednak było to, co myślał potem, na początku był zły, był wkurzony tym, że ona tego chciała, ale potem... Musiał przyznać się przed samym sobą, że zaczął o tym myśleć. Jakby to było? Może nie musieliby iść od razu na całość, ale jeśli jest chętna, to czemu miałby nie spróbować? To znaczy, że ona nie jest dziewicą? Że już to robiła? Do jego głowy napływało tyle pytań tamtego wieczoru, a przy tym zrobiło mu się tak gorąco, że zrobił to po raz kolejny. Robił to od jakiegoś czasu myśląc o tym, co Troy często puszczał na tych stronach pornograficznych, co mu wysyłał.
Masturbował się i to przez myśl, że Lisa mogłaby być jego pierwszą, ale nie chciał, by była wtedy pijana. Zaczął o tym rozmyślać, jakby to było, jakby zrobili to w jego domu, gdyby ciocia była w pracy w barze, a wujek w warsztacie, jakby byli sami.
Jednak gdy zaspokoił siebie, dotarło do niego, że właśnie ze sobą zerwali i do tego nie dojdzie. Zaczął mieć wyrzuty sumienia, może Lisa miała rację, może nie miał jaj, był beznadziejny.
Tej nocy budził się dwa razy z krzykiem i w końcu już nie spał od szóstej rano.
Cas nie miał pojęcia o tym, jaka jest Lisa, po prostu jej nienawidził. Nienawidził jej z głębi serca, tak bardzo, że czasem zastanawiał się, jakby to było ją rozszarpać, bo to ona miała Deana. Odkąd Gabe uświadomił mu jaki jest, co czuje do Winchestera, Cas z jednej strony chciał to ukryć, przez co zachowywał kamienną twarz, gdy Charlie mówiła coś o piegowatym chłopaku, a z drugiej strony w środku aż gotowało się w nim od emocji, od tego, co przeżywał. Gdy widział ich na korytarzu aż krzyczało w nim, ale musiał to zachować w sobie, nie miał najmniejszych szans u chłopaka, który był heteroseksualny, zwłaszcza w takim wieku.
Wmawiał sobie często, że to przez to co mu nagadał Gabriel, że to nie prawda, że podoba mu się Winchester.
Gdy dowiedział się o tym, że Dean i Lisa zerwali niemal krzyknął z radości przy Charlie. Oczywiście dziewczyna nie była głupia i widziała wszystko, co działo się z chłopakiem, ale nie chciała, by peszył się przy niej, więc trzymała język za zębami.
- Jak to zerwali? - zapytał Cas gdy wracał z rudowłosą do domu. To pytanie nie zabrzmiało, jakby był smutny czy obojętny, a bardziej podekscytowany. Ukrywanie emocji nie było jego najlepszą stroną.
- No normalnie, chodzi plotka, że byli na imprezie i o coś się pokłócili i ona uderzyła go w twarz, a on wyszedł i tyle - wzruszyła ramionami idąc dumnym krokiem. - W sumie nie lubię wciubiać nosa w nie swoje sprawy, ale to Dean, więc pewnie trochę poszperam - puściła mu oczko, a Cas spuścił głowę próbując ukryć, że się zarumienił.
- Tak... To ten... To Dean - przyznał Cas i zamilkł, nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie pokazać, że naprawdę się cieszy z tego, że Dean i Lisa to już przeszłość.
Charlie zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową. Przechodzili właśnie obok cukierni, która była w połowie drogi ze szkoły do ich domów. Często tam zachodzili, w lato przychodzili na lody gałkowe, które właściciele robili sami. Gabriel mówił, że w najbliższe wakacje chciałby zatrudnić się w niej do pracy, uwielbiał słodkości, co chyba chciałby wiązać z przyszłością.
- Zajdziemy? Mam chęć na jakiegoś pączka - powiedziała dziewczyna. Czarnowłosy chłopak kiwnął jedynie głową i weszli do środka. Oboje poprosili po pączku z marmoladą o smaku wiśniowym, to były ich ulubione pączki. - Wpadniesz do mnie w sobotę? Pooglądamy Harry'ego Pottera. - odezwała się, gdy wyszli z cukierni i ugryzła swojego pączka.
- Okej - odpowiedział Cas i uśmiechnął się już rozluźniony.
Dean czuł się dziwnie. Przez następne kilka dni widywał Lisę, która na początku nie zwracała na niego uwagi, ale po jakimś czasie zaczęła zerkać na niego kątem oka. Nie był głupi, widział, że dziewczyna mu się przygląda, jakby teraz czekała na jakiś jego krok, na jakiś znak. Ale co miał zrobić? Podejść do niej i powiedzieć, że jej wybacza? Nie było takiej możliwości.
Wujek i ciocia zauważyli zmiany w nim, jeszcze bardziej opuścił się w nauce i często chodził niewyspany. Raz podsłuchał, jak Ellen rozmawiała z Bobby'm, czy może nie zabrać chłopca do lekarza i poprosić o jakieś inne leki, ale Bob jedynie uspokajał żonę i mówił, że Dean rozwija się i to tylko i wyłącznie wina hormonów. Może i mieli rację, w pewnym stopniu, ale chłopiec wiedział, że co innego było powodem jego zmiany.
Nie tylko oceny stały się problemem. Dean stał się bardziej porywczy, szybciej się denerwował i wdawał się w bójki. W domu czasem nie dało się z nim dogadać i nawet młody Sammy odczuł złość brata na swojej skórze. Może nie dosłownie, ale wiele razy został skrzyczany, wyganiany z pokoju starszego brata i miał zamykane drzwi przed nosem. Nawet on zauważył, że coś jest nie tak, bo Dean nigdy nie był dla niego aż tak niemiły. Kochał go, ale było mu przykro.
Ellen w końcu nie wytrzymała i poprosiła, by Dean przyszedł do niej do baru po szkole, co chłopak zrobił. Miał jeszcze siniaka pod okiem, już trochę blednącego, sprzed kilku dni.
- Dean siadaj - powiedziała ciotka wskazując na stoliki po drugiej stronie knajpki. Chłopak wykonał polecenie, rzucił plecak na krzesło, ściągnął bluzę i usiadł na krześle obok. Ciocia Ellen poprosiła jedną z koleżanek, by zastąpiły ją na kilka chwil przy barze, a sama podeszła do stolika i usiadła naprzeciw chłopaka. - Chłopcze, chciałabym z tobą porozmawiać. Od jakiegoś czasu widzę, że... Jesteś naprawdę nieznośny, co się dzieje? Masz jakieś problemy w szkole? Zakochałeś się?
Dean patrzył na swoje dłonie, ale po chwili uniósł zielone oczy na swoją ciotkę.
- Nic się nie dzieje, ciociu, wszystko jest okej - skłamał bez zająknięcia.
Kobieta pokiwała głową i przyjrzała się swojemu siostrzeńcowi.
- Dean, wiesz że możesz powiedzieć mi wszystko, prawda?
- Tak, ciociu. Naprawdę, wszystko jest okej. Ostatnio po prostu nie wysypiam się, rosnę, dojrzewam - wzruszył ramionami i uśmiechnął się do ciotki, by przekonać ją do tego, co mówi.
- No okej, wierzę ci Dean, ale jak będzie się coś dziać, mów - chłopiec kiwnął głową ciesząc się w duchu, że mu się udało. Nie chciał, żeby ciotka wnikała w jego prywatne sprawy i problemy. - Chciałabym też, żebyś porozmawiał z Samem. On martwi się o ciebie i jest mu przykro, że ostatnio tak na niego nakrzyczałeś - dodała po chwili Ellen, a Dean od razu uniósł na nią wzrok.
Prawda, przesadził i to bardzo. Chłopczyk chciał mu pomóc, chciał go przytulić, bo Dean wrócił naprawdę wkurzony i zamiast wpuścić go do pokoju, nawrzeszczał na niego i trzasnął mu drzwiami przed nosem. Tu ciocia miała rację.
- Tak, zrobię to, zabiorę go na lody albo na jakąś pizze, okej? - zapytał, a ciotka uniosła brew. - To przyniosę pizzę do domu?
- Lepiej, wiesz, że uważam, że na razie jesteś za młody, by wychodzić gdzieś z nim, nie chcę, by wam coś się stało - puściła mu oczko. Od zawsze była przewrażliwiona, to było zrozumiałe i Dean nie miał jej tego za złe. - To ja wracam do pracy, zajdź do Bobby'ego, chyba chciał, żebyś mu kupił jakiś smar czy coś, nie pamiętam, ty się znasz na tym lepiej. No, zmykaj - i odeszła od stolika idąc w stronę baru. Dean założył z powrotem na siebie bluzę, złapał plecak i wyszedł z baru krzycząc jeszcze do cioci na do widzenia.
Dobrze wiedział, o jaki smar chodziło wujkowi, więc zaszedł najpierw do sklepu, a potem dopiero do warsztatu. Pogadał chwilę z Bobby'm i wrócił do domu. Wciąż rozmyślał o Lisie, w sumie minęły już dwa tygodnie od ich zerwania. Siedział u siebie w pokoju, gdy nagle za framugą drzwi zauważył chowającą się osobę. Uśmiechnął się pod nosem.
- Chodź, Sammy - powiedział Dean, a chłopczyk wszedł do pokoju ze skuloną głową.
- Przepraszam - powiedział Sam, ale piegowaty chłopak wstał, podszedł do niego i objął go.
- To ja przepraszam, byłem niegrzeczny, chciałeś mnie przytulić, a ja na ciebie nakrzyczałem, wybacz mi, okej? - zapytał starszy brat i odsunął się, by spojrzeć młodszemu w oczy. Przegarnął dłonią dłuższe włosy chłopczyka za ucho.
- Okej - powiedział Sam u uśmiechnął się. - Meg powiedziała, żebym się nie martwił, że wszystko będzie dobrze, że nie jesteś na mnie zły.
Dean zaśmiał się pod nosem. Meg była ich opiekunką, Ellen i Bobby nie mogli siedzieć z nimi, więc młoda dziewczyna o ciemnych włosach po prostu odbierała Sama i Jo, przyprowadzała ich do domu, pilnowała i robiła jedzenie, tak codziennie aż do powrotu któregoś ze starszych. Cała trójka lubiła ją, często im popuszczała i pozwalała się dłużej pobawić i pomagała im w lekcjach.
- Widzisz, miała rację - postanowił, że pobawi się z młodszym bratem. Gdy Meg i Jo siedziały na dole i rysowały, Dean zabrał Sammy'ego na dwór, by pograć z nim w piłkę za domem. Było coraz cieplej, był środek kwietnia. Oczywiście zanim wyszli, starszy brat poinformował o wszystkim opiekunkę i kazał młodszemu założyć ciepłą bluzę, by go nie przewiało. O tej porze roku pogoda lubiła płatać figle.
Tak spędzili cały dzień.
Minął kolejny tydzień, a Cas nie zdołał się odezwać do Deana. Nie wierzył, że jego życie teraz krąży wokół jednego głupiego chłopaka, z piegami na nosie i pięknymi zielonymi oczami. Starał się przechodzić korytarzem nie zwracając uwagi na Deana, ale w sumie nie robiło to różnicy, bo chłopak nawet na niego nie patrzył. Już od dawna wiedział, że jest na straconej pozycji, ale teraz to jakoś bardziej bolało i dobijało.
Tego dnia nie czuł się za dobrze, od jakiegoś czasu był przeziębiony i dlatego z bólem głowy wyszedł z lekcji na korytarz. Winchestera nie było na tych zajęciach, mimo, że był na wcześniejszych. Usłyszał nagle jakieś głosy i podszedł do ściany, by zza rogu wyjrzeć i zobaczyć, kto tam jest. Ujrzał Deana i Lisę, rozmawiających i nagle dziewczyna rzuciła się chłopakowi na szyję. Cas oniemiał i otworzył szeroko oczy, a w żołądku przewróciło mu się i ścisnęło mocno, aż zrobiło mu się niedobrze. Nienawidził patrzeć na to, jak ona go całuje, jak go dotyka czy cokolwiek, to było obrzydliwe i strasznie raniące.
- Nie powinniśmy tutaj być, Lisa - usłyszał głos piegowatego chłopaka, był lekko zachrypnięty i już nie tak piskliwy, jak Casa.
- Oh, cicho - powiedziała znienawidzonym przez niebieskookiego chłopaka głosem dziewczyna i złapała nagle za pasek spodni blondyna. Novak otworzył szerzej oczy i prawie się zakrztusił, aż musiał zakryć sobie usta dłonią, co tu się działo?
Winchester rozejrzał się po korytarzu, przez co na moment czarnowłosy ukrył się za rogiem.
- Nie powinniśmy robić tego w szkole, wiesz o tym? - Cas znów usłyszał głos chłopaka, przełknął.
Dziewczyna zaczęła całować Deana po szyi i nie słuchając jego słów, zaczęła rozpinać jego spodnie.
- To chodźmy do łazienki - powiedziała i odsunęła się od niego, by spojrzeć mu w oczy. Cas dobrze widział minę Winchestera, nie wyglądał na zadowolonego ani na zdecydowanego, ale coś było w nim takiego, że czarnowłosy był pewien, że chłopak zrobi wszystko dla tej dziewczyny.
Ta myśl zabolała jeszcze bardziej. Gdy ujrzał, jak para kieruje się do łazienki, znów schował się za rogiem i oparł o zimną ścianę. Oddychał szybko i głęboko, przymknął oczy i zrobiło mu się bardziej niedobrze, niż wcześniej. Musiał odetchnąć, bo to, co zobaczył nie było normalne, oni przecież ze sobą zerwali. Pokręcił głową, trzęsąc się i nie mogąc ustać już na nogach zjechał po ścianie w dół siadając na równie zimnej podłodze. Oparł głowę i odchylił ją do góry, starając się uspokoić to kołatanie serca, które słyszał aż w głowie. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
Nagle z klasy wyszła Charlie. Na początku nie zauważyła Casa, ale gdy go zobaczyła, podbiegła do niego.
- Wszystko okej? - zapytała zatroskanym głosem.
- Tak, wszystko... Wszystko okej - powiedział chłopak i odetchnął. Uśmiechnął się półgębkiem do przyjaciółki, ale ona tego nie kupiła.
- Co się stało? - zapytała przyglądając się czarnowłosemu.
- Nic, Charlie, wszystko naprawdę jest okej, po prostu słabo się czuję, chyba mam gorączkę - i rzeczywiście, miał gorączkę, dlatego gdy razem poszli do higienistki, został zwolniony z dwóch ostatnich lekcji. Jak nigdy cieszył się z tego powodu, bo myśli o tym, co zobaczył nie dawały mu spokoju i chciał wrócić do domu by po prostu odpocząć.
Przez chwilę wmawiał sobie, że może miał omamy, że może to przez taką gorączkę zobaczył swoją największą obawę, ale w końcu po rozmowie z rudowłosą doszedł do wniosku, że to co widział było prawdą. Deana nie było na zajęciach, zniknął, a nauczyciele podobno widzieli Lisę na korytarzu. Miał go dość, nie chciał już mieć go w głowie, nienawidził go w tym momencie z całych sił, dlatego obiecał sobie, że już nigdy nie spojrzy i nie odezwie się do Winchestera.
Notes:
Krótki rozdział, ale nie za bardzo wena mi dopisuje, postaram się jednak, by kolejny był chociażby trochę dłuższy bardziej interesujący.
Proszę o komentarze i kudosiki, zawsze jakoś dodają otuchy!
Pozdrawiam was xx
Chapter Text
Zadzwonił dzwonek, najbardziej znienawidzony dźwięk przez uczniów i wszyscy z klasy Deana wyszli z sali. Zostały jeszcze trzy lekcje, a Winchester miał już dość, jeszcze ciągłe rozmyślanie o Lisie i o tym, co mogliby mieć. Wyszedł z klasy i skierował się na stołówkę, by kupić sobie colę. Szedł po prostu przed siebie i nie rozglądał się, starał się skupić myśli na czymś innym. Dotarł do stołówki i kupił sobie napój. Oparł się o ścianę i patrzył na pomieszczenie zauważając Castiela. Znów przyłapał go na gapieniu się na niego, upił trochę coli i zaśmiał się pod nosem spuszczając wzrok. W sumie nie przeszkadzało mu to, zauważył już dawno, że Cas patrzy na niego tak, jak większość dziewczyn. Mógłby być dupkiem i rozpowiedzieć po całej szkole, że chłopak jest gejem, ale co by mu to dało? Na pewno nie satysfakcję, bo akurat Novak nic złego mu nie zrobił. Tyle razy mu pomógł w lekcjach, był dla niego miły, że Winchester czuł, że już nazbyt go wykorzystał.
Udał, że nie zauważył Castielowego wzroku, wziął swój plecak i wyszedł ze stołówki. Ruszył ku klasie, w której miał mieć kolejną lekcje, gdy nagle rozległ się dzwonek, a drogę zagrodziła mu Lisa.
- Cześć - powiedziała swoim melodyjnym, delikatnym głosem, jakby wszystko było w porządku.
- Heeej - odpowiedział Dean lekko się odsuwając i przeciągając słowo naprawdę zaskoczony. Uniósł lekko brwi i zrobił kolejny krok do tyłu.
Lisa podeszła bliżej niego i uśmiechnęła się niewinnie.
- Co tam? - spytała.
Dean tym razem zmarszczył brwi, co się właśnie działo? To zdziwienie i zmieszanie coraz bardziej wygasało, zaczął myśleć o czymś kompletnie innym.
- Em, nic, ja... ja w sumie szedłem do klasy, wiesz, matma - wzruszył ramionami udając, że się lekko rozluźnił, mimo, że w środku ściskało go, a w głowie kłębiło się coraz więcej myśli.
Dziewczyna rozejrzała się i ruszyła do przodu przyszpilając Deana do ściany i całując go w usta. Chłopak kompletnie oniemiały na początku nie odwzajemnił tego pocałunku, ale po chwili nie umiał się powstrzymać i położył dłoń na jej policzku wysuwając język i dotykając nim jej warg. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo tęsknił za tym wszystkim.
- Nie powinniśmy tutaj być, Lisa - powiedział przy jej ustach lekko zachrypniętym głosem od tych emocji i pocałunku.
To prawda, nie powinno ich tu być, nie powinni całować się na szkolnym korytarzu, powinni być na lekcji, ale mimo wszystko jakimś trafem wciąż znajdowali się tutaj.
- Oh, cicho - odezwała się dziewczyna i zrobiła nagle coś, co kompletnie odebrało rozum czternastoletniemu Winchesterowi. Złapała go za pasek od spodni i pociągnęła za szlufkę odpinając go.
- Nie powinniśmy robić tego w szkole, wiesz o tym? - nie miał zamiaru się tym razem bronić ani odmawiać. Chciał tego, za dużo o tym myślał, zbyt długo obwiniał się, że stracił Lisę tylko dlatego, że jej odmówił.
Dziewczyna zaczęła całować go po szyi, a po jego ciele przeszedł dreszcz, a gorąc spłynął między jego nogi.
- To chodźmy do łazienki - tym razem lekko się odsunęła, by spojrzeć mu w oczy. Dean ugryzł policzek od środka czując, że robi mu się naprawdę gorąco i to na środku korytarza w ich szkole. Przecież każdy może ich tu zobaczyć, nie powinni tego robić tutaj, nie tu, może po szkole. Może zabrałby gdzieś Lisę i może tam by się im udało. Ale wtedy zaczęła odpinać mu guziki w spodniach i stracił kompletnie trzeźwość myślenia. Złapał ją za rękę i zaciągnął do łazienki, gdzie niemal od razu zabrali się do roboty. Zamknęli się w jednej z kabin i robili rzeczy, o których Dean od ich rozstania śnił po nocach. Na szczęście nie przerwano im, nikt ich nie znalazł, nie nakrył, a Lisa była dosyć cicha.
Było lepiej, niż Winchester mógł sobie wymarzyć, mimo, że nie zrobili tego w miejscu, o którym myślał, że będzie odpowiednie. Starał się dać z siebie wszystko, chciał dać jak najwięcej z siebie, chciał by Lisa była naprawdę szczęśliwa, pragnął słuchać jej wzdychania i cichego pojękiwania. Nie mógł uwierzyć, że to dzięki niemu dziewczyna jest w takim stanie. Nawet nie zauważyli, że nie użyli prezerwatywy, a może to było zaplanowane przez nią? Blondyn nie myślał o tym kompletnie zaabsorbowany swoją dziewczyną, a przynajmniej miał nadzieję, że po tym wrócą do siebie.
Gdy oboje osiągnęli szczyt, opierając się o drzwi, oboje dyszeli w swoje usta. Dean trzymał nagą Lisę na rękach, a ona oplatała go nogami w pasie. Odsunął się by spojrzeć jej w oczy.
- Kocham cię - wyznał jej i taka była prawda, ale nie spodziewał się tego, co nastąpiło po tych słowach.
Dziewczyna najzwyklej w świecie zaczęła się śmiać, puściła go, opadła nogami na podłogę i zaczęła zbierać swoje ubrania zakładając je.
- Nie wysilaj się, osiągnęłam co chciałam, a ty jesteś po prostu bardzo łatwy - powiedziała, rzuciła mu ubrania i sama już gotowa wyszła z kabiny trzaskając drzwiami i zostawiając go w męskiej ubikacji kompletnie samego.
Nagle cały świat Deana runął, wszystko zrobiło się jakby szare, a on stał trzymając w rękach ubrania, wpatrując się w drzwi kabiny przez które kilka sekund wcześniej wyszła Lisa. Nie docierało do niego, co się stało, że został... Wykorzystany. Tak po prostu, dziewczyna postanowiła zabawić się nim po zerwaniu. Poczuł się brudny, niechciany, nieważny. Ubrania przycisnął do piersi, zamknął drzwi na suwak i usiadł na ubikacji nagle zalewając się łzami. Wszystko straciło sens, miał wrażenie, jakby wszystko, co kochał, co było dla niego ważne zostało mu wyrwane i odebrane siłą. Zaczął cicho szlochać jak kiedyś, gdy był mały i budził się z koszmarów o rodzicach. Teraz jednak czuł się dużo gorzej.
Siedział tak dłuższy czas, w końcu po prostu patrzył przed siebie rozmazanym wzrokiem pozwalając, by łzy spływały mu po policzkach. Czuł pustkę, jakby serce zostało wyrwane mu z piersi. Emocje uleciały, a po kolejnej chwili łzy na jego skórze wyschły, a oddech się uspokoił. Zacisnął szczękę i nawet nie mrugając zaczął się ubierać. Musiał stąd wyjść, musiał zapomnieć o tym, co tu się wydarzyło.
Cas starał się zapomnieć o Deanie, ale po kilku dniach ciągłego omijania chłopaka zrozumiał, że potrzebuje jednak na koniec tego wszystkiego komuś się wygadać. Gdy wracał z Charlie do domu, wykręcał sobie palce idąc w ciszy i układając sobie pierwsze zdanie tego, co chciał powiedzieć.
- Co się dzieje? - zapytała Charlie czując, że chłopak chce jej coś powiedzieć. Znała go już zbyt dobrze, by nie wyczuć, kiedy ten rozmyśla i wstydzi się pierwszy zacząć.
- Um... Ja... Możemy usiąść na ławce? - zaproponował, podejrzewał, że ta rozmowa będzie trochę długa.
- Jasne, chodź - usiedli na najbliższej ławce. Castiel spuścił głowę nie wiedząc, jak zacząć to wszystko. Co miał powiedzieć? Że kocha się w Deanie Winchesterze? - Cas, o czym chcesz pogadać? - zachęciła go rudowłosa.
Novak pokiwał w końcu głową i spojrzał na przyjaciółkę.
- Charlie, bo... Mi się ktoś podoba i... Znaczy podobał i... - zaczął się plątać.
- Oh, już rozumiem - uśmiechnęła się szeroko dziewczyna. - Ja wszystko wiem, naprawdę.
Niebieskooki spojrzał na nią marszcząc brwi i lekko przekręcając głowę na bok, wyglądał w ten sposób tak niewinnie.
- Jak to... Jak to wiesz? - zapytał nie rozumiejąc. Myślał, że będzie musiał opowiadać o swoich uczuciach, że to będzie okropne, że Charlie go wyśmieje, ale... Ona wiedziała?
- No jasne, nie jestem ślepa ani głupia, mam oczy, no i znam cię dobrze, więc spokojnie, wiem, że lecisz na Winchestera...
- Ciii! - od razu ją uciszył, a dziewczyna jedynie zachichotała.
- Spokojnie, nikogo tu nie ma. Podejrzewałam, że go lubisz w ten sposób, pamiętam, jak na początku rumieniłeś się na jego widok, a gdy zaczął spotykać się z tą głupią Lisą to dopiero zacząłeś być zazdrosny - znów zachichotała i uderzyła go lekko pięścią w ramię.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i spuścił wzrok.
- Nie mogę już, wiesz? Nie mogę na to patrzeć, a kilka dni temu... Oni znów są razem, wiesz? A przynajmniej tak mi się zdaje, chociaż Deana nie widziałem od tamtej pory - dopiero teraz sobie to uświadomił. Zastanowił się chwilę nad tym, ale po chwili Charlie wyrwała go z zamyślenia.
- Od jakiej pory? - zmarszczyła brwi wpatrując się teraz z zainteresowaniem w swojego przyjaciela.
- Oni... Pamiętasz, co miałem gorączkę? Gdy wyszedłem z klasy, przyłapałem ich, jak się całowali i Dean... Dean ją zaciągnął do łazienki i oni...
Charlie zakryła sobie usta dłonią i wybałuszyła oczy.
- Nie gadaj, że oni... W tym wieku?
Cas też nie mógł w to uwierzyć, od tamtego dnia cały czas rozmyślał nad tym, jak Winchester mógł to zrobić, zwłaszcza, że są jeszcze dziećmi. Zrobił to z Lisą w szkole, W SZKOLE, co było nie do pomyślenia, co było naganne. Było mu niedobrze do tej pory na samą myśl o tym, a wyobraźnie miał rozbujaną, więc mniej więcej widział w myślach, co oni mogli robić. To było najgorsze, aż skrzywił się na to wszystko.
- Boże, nigdy bym nie powiedziała, że Winchester zrobi coś takiego - pokręciła głową Charlie. - Jakbym była chamska, powiedziałabym o tym cioci Ellen, ale chyba sobie odpuszczę. Jeśli zrobił tej idiotce dziecko, to jego problem - prychnęła.
Novak na samą myśl wzdrygnął się. Dziewczyna widząc to zaśmiała się.
- Spokojnie, raczej nie był aż tak głupi, poza tym jak mówiłeś, to już koniec twojego podkochiwania się, tak? - chłopak kiwnął głową w odpowiedzi. - No właśnie, to po co się przejmować, nie rozumiem. Dean Winchester to tylko głupi dzieciak.
Cas bardzo chciałby w to wierzyć i starał się sobie to wmawiać, ale nie było to łatwe, niestety już za długo myślał w ten sposób o Winchesterze. Był wściekły na siebie, że tak to wszystko przeżywa i nie może pozbyć się go z głowy.
Zerknął znów na Charlie.
- Pomożesz mi? Znaczy... Wiesz, w zapominaniu o nim - uśmiechnął się krzywo, wyglądał, jakby coś go bolało.
- Jasne, od tego jestem, co nie?
Bradbury jednak wiedziała, że nie zdoła do końca pomóc Castielowi. Nie ważne, jak długo go znała i jak dużo spędzali ze sobą czasu, on wciąż był na tyle zamknięty, że czasem trudno było przewidzieć, co zrobi, jak się zachowa czy co powie. Uczyła się swojego przyjaciela cały czas i miała nadzieję, że kiedyś go zrozumie. Był niezdarny, zamknięty w sobie i cichy, ale przy tym inteligentny, zabawny i wrażliwy. Jego żarty trzeba było zrozumieć, nie był jak zwykły, typowy piętnastolatek, a jeszcze wyróżniał się tym, że wiedział, kogo pragnie. Ktoś inny zacząłby się śmiać i mówić, że to dziecinne, że Novak od razu uważa siebie za geja, ale Charlie wiedziała, że on nie udaje, w sumie od zawsze miał w sobie to coś. Kochała go jak brata i szanowała go, broniła i zawsze stawała po jego stronie, była silniejszą siostrą.
Czasem jednak miała wrażenie, że to Cas jest tym silniejszym ogniwem, mimo, że nie zawsze wszystko rozumiał. Nie potrafił rozpoznać, kiedy ktoś żartuje albo się z niego nabija, nawet nie wiedział, kiedy ona żartuje, brał wszystko na poważnie, brał za bardzo do siebie, dlatego ona zawsze mu podpowiadała, nie chciała, by czuł się źle, nie zasługiwał na to, miał za dobre serce.
Dean po całym zajściu z Lisą załamał się i nawet nie miał siły już tego ukrywać. Gdy wrócił do domu, zamknął się w łazience, rozebrał się i wziął prysznic. Musiał zmyć z siebie to wszystko, jednak wiedział, że nie da razy spłukać z siebie tego całego bólu i upokorzenia, jakie czuł. Starał się uspokoić, ale po każdym kolejnym spokojnym oddechu coraz bardziej chciało mu się płakać. Zacisnął mocno oczy i szczękę, gdy poczuł ucisk w gardle, starał się wstrzymać łzy, przecież nie jest babą, ale nie był w stanie. Oparł głowę o ściankę prysznica i zaczął cicho szlochać pozwalając, by łzy spływały razem z gorącą wodą, która wciąż lała mu się na głowę.
Gdy uspokoił się, wyszedł spod prysznica, wytarł się i ubrał świeże bokserki i bluzkę. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i poczuł się okropnie. To na co teraz patrzył nie podobało mu się, to ciało było wykorzystane, wciąż było brudne. Uśmiechnął się krzywo i już wiedział, co chce zrobić. Znalazł w szafce za lustrem jedną z nieużytych żyletek wujka Bobby'ego i wyjął ją z bibułki. Przyjrzał się metalowej strukturze żyletki i ostrzom po obu jej stronach. Była cieniutka i musiała być bardzo ostra.
Kiedyś rozmawiał na ten temat z psychologiem, bo pytał się, czy myślał o samo okaleczaniu. Miał wtedy z 11 lat, nie miał takich myśli, ale teraz tylko to przychodziło mu do głowy. Potrzebował coś poczuć, bo odkąd opuścił kabinę szkolnej ubikacji był kompletnie pozbawiony uczuć. Miał wrażenie, że ból, który poczuł w momencie, gdy Lisa wybiegła z łazienki wytarł każdą emocję, która kłębiła się w nim. Teraz jedynie brzydził się sobą, że był tak naiwny i głupi.
Spojrzał na swoje przedramię, wciąż jeszcze tak nieskazitelne, bez skazy, jedynie kilka piegów czy pieprzyków zdobiło jego młodą skórę. Palcem przejechał po ciepłej skórze i odetchnął. Potem znów spojrzał na ostrze i w końcu przyłożył je w połowie przedramienia, jednak po chwili zastanowienia wybrał miejsce, na którym zawsze nosił zegarek. Zamknął oczy, docisnął lekko ostrze, że poczuł, jak lekko i płynnie przebiło jego skórę i powoli przejechał po nadgarstku. Nie za głęboko, jedynie, by poczuć ból. I poczuł, idealny, taki, jakiego pragnął. Otworzył oczy i ujrzał, jak krew powoli ścieka do umywalki, tylko kilka kropel, nie za wiele. Czując niedosyt przejechał ostrzem jeszcze dwa razy pozostawiając równie proste i krwiste linie na swojej skórze. Patrzył na to, jak to robi, ani razu się nie skrzywił, nawet nie płakał, robił to z determinacją.
Miał wrażenie, że teraz wszystko jest lepiej, że jego ciało się chociaż w minimalnym stopniu oczyszcza. Patrzył na to jeszcze jakiś czas, aż w końcu zaczęło naprawdę mocno piec i włożył rękę pod bieżącą zimną wodę. W szafce za lustrem znalazł bandaż, wytarł krew, ale ona nie chciała przestać lecieć, więc polał ją spirytusem, który również był na półce. Odczekał chwilę i zabandażował. Założył zegarek, który zakrywał wszystko i spojrzał znów w lustro.
- Wszystko będzie okej - powiedział i uśmiechnął się z bólem do siebie. Naprawdę starał się w to uwierzyć.
Wyszedł z łazienki i skierował się do swojego pokoju, gdzie położył się na łóżku i napawał się tym bólem, który promieniował od jego nadgarstka. Nie miał pojęcia, że to aż tak mu pomoże, nagle zobaczył jakąś nadzieję w tym wszystkim.
Jednak przez następne kilka dni nie pojawił się w szkole, opuszczał lekcje i mijał budynek jak tylko mógł, wagarował sam przesiadując w lesie niedaleko swojego domu. Przez to wszystko zaczął palić, a przynajmniej zdołał wypalić dwa papierosy, które ukradł wujkowi, mając nadzieję, że nie zauważy ich zniknięcia.
W jego głowie kłębiły się różne myśli, różne rzeczy, a w ciągu tygodnia po pierwszym okaleczeniu, zrobił to jeszcze dwa razy.
W sobotę, idąc sobie spokojnie parkiem spotkał, Charlie, która dziwnie mu się przyglądała.
- A ty co? Udajesz chorego czy wagarujesz, bo nie chce ci się chodzić do szkoły? - zapytała dziewczyna zaplatając ramiona na piersi.
Znał ją zbyt dobrze, czuł, że ona coś wie i nagle poczuł zimny pot na plecach. W sumie był upał, końcówka maja, a koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, mógł odpuścić sobie kilka godzin w szkole.
- Zamiast siedzieć tam, wolę być gdzieś na dworze, to źle? - spytał wymijająco, nie chciał, by rudowłosa węszyła w jego prywatnych sprawach, ale coś mu podpowiadało, że nie ominie go to.
- Takie kity możesz wciskać cioci Ellen, okej? Dean... Masz chęć pogadać? Wiesz, kiedyś byliśmy przyjaciółmi, nie?
Winchester prychnął, zaczyna się.
- No tak, ale znalazłaś sobie innego przyjaciela, po co chcesz ze mną gadać? - przestąpił z nogi na nogę.
- Bo tak, siadaj na ławce, gadamy - uśmiechnęła się do niego i złapała za rękę ciągnąc do jednej z ławek pod brzozami.
Dean nie miał wyjścia, więc poszedł za Charlie i usiadł obok niej.
- Słyszałam... Coś i chcę wiedzieć, czy to prawda, okej? - westchnęła, wyglądała na dziwnie przejętą. - Przespałeś się z Lisą Braeden, tak?
Blondyn parsknął i pokręcił głową nie dowierzając w taką bezpośredniość wypowiedzi dziewczyny.
- Skąd ty... - zaczął, ale wzrok rudowłosej niemal przeszywał go na wylot, poczuł się niezręcznie i po prostu odpowiedział: - Tak.
- No nie wierzę - dziewczyna zakryła usta dłonią i patrzyła się na Winchestera. Po chwili zaczęła się śmiać jakby usłyszała jeden z najlepszych kawałów świata, a gdy uspokoiła się znów spojrzała na blondyna. - Powiedz... Powiedz mi proszę, że się zabezpieczyliście.
W tym momencie Deanowi zrobiło się słabo, a na twarzy zrobił się biały. Nawet o tym nie pomyślał, kompletnie o tym zapomniał.
- O cholera - ale tym razem już się nie zaśmiała.
Notes:
Bardzo szybko dodaję kolejny rozdział, jest dłuższy od poprzedniego i mam nadzieję, że wam się podoba. Czekam na komentarze i kudosy :)
Pozdrawiam xx
Chapter Text
Miesiąc po pierwszym razie Deana był najgorszym miesiącem w jego życiu. Nie powiedział cioci ani wujkowi o tym, co się wydarzyło, nie było się czym chwalić. Najgorsze było oczekiwanie, zastanawianie się, czy aby na pewno nie zapłodnił tej cholernej Lisy. Był na siebie wściekły, że nie odmówił, że nie pomyślał o tym, żeby się zabezpieczyć, przecież nie był już dzieckiem, by nie wiedzieć, że seks powinien być bezpieczny, a on schrzanił. Do tej złości dochodziły inne emocje, wciąż czuł się brudny.
Charlie. O dziwo ona go nie opuściła. Wiedział już, że Castiel go widział i to od niego dziewczyna wiedziała, ale nie miał mu tego za złe. Rudowłosa naprawdę zaczęła się troszczyć o Winchestera, znów tak jak kiedyś przesiadywali dużo godzin na rozmowach, ale tym razem było inaczej, Cas też przy tym był. Nie było mowy, żeby ich rozłączyć, najwidoczniej Charlie dbała o to, żeby niebieskooki nie czuł się odtrącony, dlatego uczestniczył we wszystkich spotkaniach jego i rudowłosej. Dean nie dziwił się, że chłopak tak się uczepił jej, ona naprawdę była dobrą przyjaciółką. Nie wyobrażał sobie, że miałby powiedzieć Carlowi albo Troy'owi o tym, że przespał się z Lisą Braeden, pewnie by go wyśmiali lub wypytywali o szczegóły, a potem wszystko roznieśliby po szkole. To byli bardziej kumple to psocenia, wymyślania głupich sytuacji i denerwowania nauczycieli, ale nie do zwierzania się z prywatnych spraw.
Dean wciąż się okaleczał, zaczął robić to dosyć regularnie, ale starał się to robić w takich miejscach, by nikt nie zauważył, dobrze się krył. Zaczął nosić na nadgarstku bransoletki, by zakrywały jego dzieła. Piekły, to oczywiste, ale ten ból wydzielał endorfiny, dzięki którym chociaż na chwilę nie czuł bólu psychicznego. Ktoś ze starszych znajomych kupił mu papierosy i palił w lesie niedaleko swojego domu, to go uspakajało, gdy szedł na spacer i wypłakiwał oczy. Faceci nie płaczą, powtarzał sobie, ale on miał wrażenie, że jest inny, że nie ma aż tyle siły, by się pozbierać, by nie ryczeć jak baba po kątach.
Mimo tego wszystkiego w szkole był wciąż taki sam, nikt nie zauważył jego zmiany, oprócz Charlie. Ona zauważyła, nawet często o tym rozmawiali, ale nie pokazał jej ran. Nadchodziły wakacje i niedługo miał być koniec szkoły. Cieszył się bardzo, ale obawiał się, że coraz ciężej będzie mu ukrywać rany.
Miał jednak wdziała, co on sobie robi. Castiel patrzył na niego w dosyć specyficzny sposób. Wiedział, że mu się podoba, już od dawna, ale od miesiąca najpierw patrzył na niego z obrzydzeniem, ale z czasem to przeszło na zrozumienie i zainteresowanie. Chłopak nie był nachalny, ba, nawet prawie się nie odzywał, gdy przesiadywali w trójkę, ale Dean podejrzewał, że niebieskooki mimo wszystko widzi w nim ból. Nie przeszkadzało mu to, wiedział, że Novak nikomu nic nie wygada, nawet Charlie.
Cas był jedyną osobą, która patrzyła na Deana inaczej niż wszyscy. Nie w ten dziwny, inny sposób, ale w ten dosyć pozytywny, tak przynajmniej Winchesterowi się zdawało. Chłopak przez to, że był cichy i tylko patrzył, mówił więcej, niż sama Charlie, co zaskakiwało blondyna.
Castiel nie spodziewał się, że kiedykolwiek znów będzie miał do czynienia z Deanem Winchesterem. Odkąd Charlie zagadała z nim, chłopak zaczął z nimi spędzać czas. Niebieskooki na początku bardzo się wstydził, często chciał się wymigać ze spotkania z nim, ale rudowłosa dziewczyna nie pozwalała mu na to. Wracali często w trójkę do domu, mieszkali na tym samym przedmieściu, co cieszyło Casa. Wiedział dobrze, gdzie blondyn mieszka, ale ostatnim razem, jak tam był, mieli po 11 lat.
Charlie nie zapraszał już tylko jego do siebie, ale również Deana. Często oglądali wspólnie jakieś filmy, jeździli na rowery albo grali w gry planszowe. Zdarzało się, że Winchester coś mówił do niebiesookiego, ale zazwyczaj wszystko kierował do ich przyjaciółki.
Nie uważał, żeby blondyn był jego przyjacielem, ale wiedział wszystko, co powiedział Charlie, w końcu był przy każdej rozmowie. Zaczął rozumieć, czemu chłopak to wszystko zrobił i było mu go żal, nie zasługiwał na takie traktowanie, był dobrym człowiekiem, dla Casa najlepszym. Wcześniej zazdrość zamydliła mu oczy, ale teraz, gdy Lisy już nie było, patrzył inaczej na Winchestera.
Często mu się przyglądał, gdy rozmawiał z Charlie, lubił słuchać jego głosu, ale nie wtrącał się nigdy w ich rozmowy. Był biernym słuchaczem, czasem odpowiadał, na to, o co go zapytali, a tak to siedział cicho. Nie potrzebował się wypowiadać, Dean nie był jego problemem, nie był jego przyjacielem, to rudowłosa chciała go tutaj, nie Cas. W sumie cieszył się, że w końcu jest w stanie spędzić trochę czasu z zielonookim, ale wiedział, że jest tu tylko dla ich przyjaciółki.
Po jakimś czasie zaczął coś zauważać. Dean często łapał się na nadgarstek lewej ręki, a raz podwinął mu się rękaw i pod warstwą zegarka i bransoletek, Cas ujrzał bandaż. Niebieskooki spuścił wzrok i zaczął o tym rozmyślać. Winchester na pewno nie bez powodu miał ten bandaż, coś musiało się stać. Dopiero później uświadomił sobie, że w tych pięknych zielonych oczach widział cały czas ból. Nie dziwił mu się, ale nie mógł pozwolić na to, by chłopak się okaleczał. Mimo to nie wiedział, jak zainterweniować, więc nie odezwał się na ten temat ani słowem.
Pewnego razu, gdy Novak siedział u siebie w pokoju, Chuck, jego tata, zawołał go informując, że ma gości. Gdy wyszedł z pokoju i zerknął na przedpokój z góry ze schodów, był zaskoczony, kogo ujrzał. To była Charlie, oczywiście, ale razem z Deanem. Dean Winchester pierwszy raz zawitał w domu Casa.
Gabriel wyjrzał ze swojego pokoju, by zobaczyć, kto przyszedł i również był zaskoczony. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek ten chłopak przyjdzie do ich domu.
- Wpadłam na pomysł, że dziś u ciebie posiedzimy, może być? - zapytała Charlie zdejmując buty.
- Nie ma sprawy - odezwał się Cas starając się nie zerkać na Deana i na ojca, który cały czas się gapił. Czuł się strasznie niezręcznie.
Ojciec w końcu zniknął w kuchni, ale za to przybiegła Anna i schowała się za plecami starszego brata.
- Cas? Kto to? - zapytała zawstydzona.
Chłopak przeciągnął ją przed siebie i spojrzał w końcu na Deana. Ach, te piękne, zielone oczy.
- To jest Dean, mój kolega, wiesz? - przedstawił go siostrze, która wtulała się w jego nogę.
Winchester uśmiechnął się i wyciągnął do małej dłoń.
- Hej, miło mi cię poznać, Anno - wiedział, jak ma na imię siostra Castiela, nie raz słyszał o niej historyjki z ust Charlie.
Dziewczynka uśmiechnęła się i spojrzała na blondyna. Potem pociągnęła Casa w dół i szepnęła mu na ucho:
- Ładny jest.
Novak od razu spalił buraka, a rudowłosa widząc to złapała Deana za rękaw i pociągnęła na górę do pokoju.
Na moment poszedł do łazienki ogarnąć się, przede wszystkim musiał przemyć twarz zimną wodą. Dean Winchester przyszedł do jego domu, będzie siedział w jego pokoju na jego łóżku. Aż wstrzymał oddech gdy patrzył w lustro. Gdy serce trochę wolniej biło i nie chciało już mu wyskoczyć z klatki piersiowej, poszedł do kuchni po napój i trzy szklanki.
Chuck, tata Novaków spojrzał na syna.
- Co to za chłopak, który przyszedł z Charlie? - zapytał.
- To Dean, tato, kolega ze szkoły - odparł chłopak starając się utrzymać normalny ton głosu.
Ojciec pokiwał głową.
- Weź chipsy, są na górnej półce przy lodówce.
Wziął chipsy, nasypał je do miski i wszystko na tacce zaniósł na górę. Ściskało go w środku od stresu, ale starał się o tym nie myśleć, to nie była odpowiednia pora.
- Ładnie tu masz - powiedział blondyn, gdy Cas wszedł do pokoju. Postawił tackę na biurku i usiadł na krześle.
- Dziękuję - odezwał się dosyć cicho. Siedział nieco skulony trzymając dłonie między udami, które ściskał przy sobie, a stopy rozjechały mu się na boki.
Charlie zaśmiała się na ten widok, uważała, że przez to, jak Cas siadał lub stał mając tak ustawione nogi, wyglądał uroczo.
- To ja włączę muzykę - powiedziała i wstała, by odpalić radio i włączyć jakąś stację z muzyką rockową.
Castiel nie odezwał się już, a Dean patrzył na niego jakby z zaciekawieniem. Dziewczyna przyjrzała się im obu, w sumie mogliby do siebie pasować.
- Ej, chłopaki, muszę wam coś oświadczyć - powiedziała siadając na łóżku obok Winchestera. - Mam dziewczynę - zakryła usta dłonią uśmiechając się szeroko i patrzyła na czarnowłosego chłopaka. - Wiesz którą? Ta z ostatniej klasy, co kilka razy odprowadziła mnie do domu, wczoraj mnie pocałowała - powiedziała uradowana nie mogąc się przestać uśmiechać.
- To super - odezwał się nagle Dean i objął ją przyjaźnie. - Gratuluję, poznam ją kiedyś? - zapytał zerkając na niebieskookiego, ale tamten nie uniósł nawet wzroku.
- Jasne, ale jeszcze nie teraz - wciąż się szczerzyła.
Po tym zaczęli rozmawiać o wszystkim, o szkole, o znajomych i o rodzinie, Cas się nie odzywał. Nie czuł potrzeby odzywania się, czasem zerkał to na Charlie, to na Deana. Chłopak był piękny, Novak wciąż to dostrzegał, ale nie chciał się nachalnie patrzyć, robił to czasem w szkole z ukrycia, w klasie często siedział i patrzył kilka minut w tył głowy Winchestera. Wtedy zauważył, że nawet na szyi miał piegi, co strasznie mu się podobało.
Rozmyślał tak cały czas, nie zauważył, kiedy Charlie wyszła.
- Gdzie... Gdzie poszła Charlie? - zapytał unosząc wzrok na blondyna.
- Poszła do domu na chwilę, mama po nią zadzwoniła - powiedział trochę zaskoczony, że Novak nie zauważył niczego i nie słyszał, jak jego ojciec zajrzał do pokoju i poinformował o tym dziewczynę.
- Oh, o-okej - znów opuścił wzrok, zapadła niezręczna cisza, przez co poczuł się źle.
Dean siedział i po prostu patrzył na swojego kolegę. Zastanawiał się, jak go ośmielić, jak dać mu znać, że mogą normalnie rozmawiać, bo miał wrażenie, że chłopak czuje się tu jak piąte koło u wozu.
- Masz fajną siostrę - postanowił przejąć pałeczkę.
Cas spojrzał na blondyna i przechylił lekko głowę na bok mrużąc oczy.
- Tak, jest fajna - odparł jedynie, ale już nie spuścił wzroku.
- Chyba jest w wieku Sama, mojego brata.
- Wiem, kim jest Sam, pamiętam go - oświadczył dosyć cicho brunet.
Dean zaśmiał się pod nosem.
- No tak, poznałeś go u mnie na pikniku cztery lata temu, ale szybko ten czas leci, co nie?
Novak pokiwał głową. Co się działo? Czy oni właśnie rozmawiali? Spuścił wzrok i wlepił go w podłogę, nie wiedział znów, co powiedzieć.
- Sam jest w wieku Anny, to prawda - odezwał się sam z siebie po krótkiej chwili i Winchester uznał to za zwycięstwo, nie ciągnął go za język, a to było naprawdę dużo. W tym momencie zamienili ze sobą więcej zdań niż kiedykolwiek.
- Mogliby się zaprzyjaźnić, możliwe, że się znają ze szkoły, w sumie - wzruszył ramionami. - Ja mam jeszcze młodszą siostrę przyrodnią, Jo, nie wiem, czy pamiętasz. Teraz będzie kończyć 8 lat i jest wielką rozrabiaką - zaśmiał się i pokręcił głową.
- Pamiętam - odparł Cas i znów spojrzał na Deana. - Czemu tu przyszedłeś? - zadał pytanie znów przechylając głowę, co trochę rozbawiło blondyna.
- Charlie wpadła i powiedziała, że idziemy do ciebie, a że ostatnio trzymam się was, to postanowiłem przyjść - zmarszczył brwi. - Nie jestem tu mile widziany?
- Nie nie... Znaczy... - Cas zmieszał się i przygryzł dolną wargę jeszcze bardziej się garbiąc. - Jesteś bardzo mile widziany, znaczy... Ugh, wy jesteście mile widziani, wiesz, ty i Charlie czy coś - zaplątał się i zrobił purpurowy na twarzy, co za wstyd. Miał chęć teraz zapaść się pod ziemię, umrzeć, schować gdzieś albo uciec z płaczem z tego pokoju. Jednak zamiast tego siedział dalej w miejscu, jedynie znów spuścił głowę.
Dean zauważył to i pokręcił głową widząc reakcję chłopaka, uznał, że to w sumie jest urocze, cały on był jego kompletną przeciwnością, ale mógłby się z nim przyjaźnić.
- Spoko, cieszę się. Wiesz, jak do mnie też możesz wpadać - uśmiechnął się. - Nie wiem, czy grałeś kiedyś w gry video, jeśli nie, to zapraszam.
- Naprawdę? - niebieskie oczy znów spojrzały na Winchestera.
- No jasne, a czemu nie? Znamy się, przyjaźnimy, więc czemu miałbym cię nie zaprosić?
Castiel pokiwał trochę energiczniej głową. Dean właśnie zaprosił go do siebie, jakim cudem? Nie mógł teraz o tym rozmyślać, musiał się skupić. Jego wzrok poleciał na nadgarstek blondyna i westchnął ciężko.
- Czemu to robisz? - zapytał nagle, jego głos był cichy i jakby zmartwiony.
Zielonooki chłopak na początku nie zrozumiał, o czym Cas mówi, ale zauważył, na co patrzył. Położył instynktownie dłoń na nadgarstku i skrzywił się.
- Skąd wiesz?
- Może jestem cichy, ale mam oczy i nie jestem głupi - odparł czarnowłosy. - Nie rób tego, to nie jest wyjście.
Dean pokręcił głową, nie wierzył, że to zauważył, jak? Przecież robił wszystko, żeby nie było tego widać, co jak nie tylko on to widział, ale też Charlie, albo powie jej? Tym razem dziewczyna na pewno powie ciotce i wujkowi i wtedy...
- Spokojnie, Charlie nie wie, ja jej nie powiem - chłopak przerwał rozmyślenia Winchestera, jakby czytał mu w myślach.
- Dzięki.
I wtedy ujrzał w błękitnych oczach coś, czego nigdy by się nie spodziewał zobaczyć. Były pełne troski, uczucia i zrozumienia, nikt wcześniej tak nie patrzył na niego, były nieskazitelne, jak niebo.
- Obiecaj mi, że nie będziesz tego robić albo po prostu zaczniesz robić to rzadziej. Ból nie jest wyjściem, nie ważne, jak bardzo cierpisz, Dean - powiedział i w tym momencie do pokoju weszła Charlie.
- Co tam chłopaki? - zapytała uradowana.
- Okej - odpowiedział Cas, a Dean wciąż wpatrywał się w niego. Nie wierzył w to, co usłyszał, chłopak prawie w ogóle się nie odzywał, a wiedział, co ktoś czuje.
Jak bardzo otwartą księgą musiały być jego oczy?
Gdy Dean wrócił do domu, wciąż zastanawiał się nad słowami Castiela. Nie spodziewał się, że chłopak mógłby cokolwiek zauważyć, ale jak widać, widział w nim więcej niż inni. Siedział w pokoju i patrzył na swoje rany, nie były za ładne ani za proste, nie miał ręki do tego, ale na szczęście nie krwawiły już. Najświeższa miała cztery dni. Przejechał po nich palcami i czując pod opuszkami palców chropowate uniesienia, jakie tworzyły strupy, poczuł się lepiej. Wiedział, że to co robi jest złe, ale nie umiał na to nic poradzić, że po prostu ból mu pomagał. Jednak teraz było inaczej. Widząc te rany myślał o Casie, o tym pieprzonym, cichym, zamkniętym we własnym świecie chłopaku, który nagle powiedział coś, czego Dean nigdy od nikogo nie oczekiwał, ale wewnętrznie krzyczał do każdego, by to zobaczył. Najwidoczniej tylko Novak usłyszał to błaganie o pomoc.
Z zamyślenia wyrwał go głos ciotki krzyczącej z dołu.
- Już idę ciociu! - odkrzyknął. Założył zegarek, naciągnął bluzę na rękę i zbiegł na dół. Zbladł, gdy zobaczył, po co wołała go Ellen.
- Hej Dean - powiedziała Lisa stojąca w jego przedpokoju, uśmiechała się kpiąco i... Trzymała się za brzuch. Blondyn zbladł. - Jestem w ciąży.
Notes:
No i mamy 8 rozdział, jak wam się podoba? Mam nadzieję, że nie zawiodłam was nim i że przyjemnie się czekało. Jak zawsze mile widziane komentarze i kudoski, to bardzo pomaga w pisaniu.
Pozdrawiam xx
Chapter Text
Dean był wściekły na Lisę, że przyszła do niego do domu i poinformowała go, ale także całą jego rodzinę o tym, że jest z nim w ciąży. Gdy dziewczyna stała w przedpokoju i patrzyła na niego lekko kąśliwym wzrokiem trzymając się za brzuch. Było mu niedobrze, miał wrażenie, jakby czas zatrzymał się i w tym momencie cały świat zwracał uwagę tylko na niego wytykając go palcem. Nie tylko Lisa na niego patrzyła w ten sposób, ale i ciocia Ellen, która przez moment nie wiedząc, czy wierzyć w to, co powiedziała dziewczyna wpatrywała się w chłopca wielkimi oczami. Gdy zerknął na nią, zauważył jak jej zaskoczony wyraz twarzy przechodzi w złość i wiedział, że nie będzie dobrze.
- Może wejdziesz do środka? - zapytała ciocia uśmiechając się do Lisy, jednak nie docierał on do oczu, które zalała złość i rozczarowanie.
- Nie, dziękuję. Przyszłam tylko powiedzieć o tym. Dean, przez to, że nie jesteśmy już razem, będziesz płacił alimenty - odparła i wyszła z ich domu.
Winchester stał jak wryty i wpatrywał się w drzwi nie dowierzając w to, co właśnie się wydarzyło. W tym momencie do domy wszedł wujek Bobby.
- Cześć, co wy tacy, jakbyście zobaczyli ducha? - zapytał zdejmując kurtkę, powiesił ją na wieszaku i ściągnął z głowy jego nieśmiertelną czapkę z daszkiem. Podszedł do swojej żony i pocałował ją w policzek. - Ellen, co się stało? - zapytał, przyglądając jej się.
Ciocia pokręciła jedynie głową i w końcu schowała twarz w dłoniach.
- Dean będzie mieć dziecko - odparła sucho i wyszła do kuchni siadając przy stole.
Bobby otworzył szeroko oczy i spojrzał na chłopca, który stał w kącie przedpokoju wpatrując się w swoje dłonie. Opierał się o ścianę i był równie blady, jak ona.
- O cholera, to się porobiło - powiedział Bobby i wszedł do kuchni za Ellen. - Chłopcze, chodź tu - zawołał Deana, który chwiejnym krokiem przyszedł do pomieszczenia i usiadł przy stole. Spuścił głowę i nie odezwał się ani słowem. - Czy to prawda?
Ellen parsknęła.
- Dean, jakaś dziewczyna przychodzi do naszego domu i informuje nas, że będziesz ojcem, należy nam się jakieś wytłumaczenie - powiedziała dosyć groźnie, aż wujek złapał ją za dłoń i ścisnął, by odetchnęła.
- Ja... - zaczął chłopak, ale nie miał pojęcia, co miałby powiedzieć, miał wrażenie, że za moment zwymiotuje. Co on narobił?
- Jesteś pod naszą opieką, dajemy ci dach nad głową, karmimy, dajemy ci szanse na wykształcenie, a tak nam się odpłacasz?! - uniosła głos, aż Bobby musiał pogładzić ją po ramieniu.
- Ell, to ten wiek buntu, sieczki w głowie... - zaczął tłumaczyć, ale Dean mu przerwał.
- To nie tak. Byłem z nią, ona... Piła, balowała z dorosłymi, ja nigdy nie wziąłem alkoholu do ust, nie paliłem - od razu się wytłumaczył. - I w końcu tak mnie owinęła wokół palca, że...
Bobby pokręcił głową.
- A ja jeszcze nie przeprowadziłem z tobą rozmowy o bezpiecznym seksie i wpadliście - wpatrywał się w chłopca.
- Gdyby dzieciak miał rozum, do niczego by nie doszło - zaczęła Ellen i przetarła twarz. - Dean, do cholery, jesteście tylko dziećmi, to jeszcze nie twój czas na bycie ojcem, zwłaszcza, że słyszałam, co do ciebie powiedziała ta dziewczyna - spróbowała odetchnąć. - Zawiodłam się na tobie bardzo, myślałam, że jesteś mądrzejszy - powiedziała, wstała i wyszła z kuchni.
Bobby spojrzał za nią i westchnął.
- Ciocia bardzo to przeżywa, daj jej czas. Nie powiem, żebym był zadowolony z twojego zachowania, ale też byłem w twoim wieku i wiem, jak ciężko jest trzymać łapy przy sobie.
Chłopak jedynie pokiwał głową i również opuścił kuchnię. Poszedł do siebie do pokoju i czekał, aż wszyscy pójdą spać. Niestety słyszał, jak Ellen i Bobby się kłócą, o niego. Pierwszy raz słyszał, żeby ciotka aż tak się wydzierała, czuł się okropnie, jak mógł jej to zrobić. Nie miał siły płakać, czuł się pusty, kompletnie wyprany z emocji.
Gdy wszystko ucichło i chciał już iść do łazienki, by znów się okaleczyć, w korytarzu zauważył ruch. Lekko zmrużył oczy, by zobaczyć dosyć wysoką, ale chudą posturę swojego młodszego brata.
- Sammy, nie śpisz? - zapytał cicho Dean.
Chłopiec zamiast mu odpowiedzieć podbiegł do niego i mocno go objął.
- Nie wyrzucą cię, prawda? - zapytał wystraszony Sam mocno ściskając brata.
Starszy Winchester westchnął i przegarnął palcami włosy chłopczyka.
- Jasne, że nie. Ciocia trochę się dziś na mnie zdenerwowała, ale przejdzie jej, obiecuję - szepnął. - Idź spać, jutro szkoła.
Chłopiec jeszcze chwilę go przytulał, w końcu puścił go i pobiegł do siebie do pokoju.
Przez to wydarzenie Dean tego wieczoru nie okaleczył się, nie miał serca tego zrobić, mając w głowie wystraszony głos zmartwionego Sama. Jednak następny tydzień był dla niego piekłem, nie dość, że w szkole widział Lisę, która niemal cały czas wpatrywała się w niego tymi przeszywającymi na wskroś oczami, to jeszcze miał wrażenie, że wszyscy patrzą się na niego z obrzydzeniem. Miał jednak nadzieję, że na razie nikt nie wie o tym, że ją zapłodnił, że to z niego zrobiła idiotę.
Unikał Charlie i Casa jak ognia, mimo, że często widział, jak chłopak mu się przygląda. Miał go zaprosić do siebie, obiecał mu to, ale teraz, gdy jego świat zawalił się, nie miał na to chęci ani siły. Myślał o zabiciu siebie, o zamordowaniu Lisy albo o zebraniu pieniędzy i pozbyciu się dziecka, by ten koszmar w końcu się zakończył, ale czuł, że tego tym bardziej by sobie nie wybaczył. Nie mógłby żyć ze świadomością, że kogoś zabił, a zwłaszcza niewinne dziecko.
Po tygodniu milczenia i wstrzymywania swoich emocji nie wytrzymał. W nocy z soboty na niedzielę zszedł na dół i wziął z portfela ciotki kilkadziesiąt dolarów i wyszedł przez okno swojego pokoju. Miał niedaleko niego drabinę pożarową, po której po cichu zszedł i pobiegł w stronę akademiku. Chodził tam czasem z Lisą, poznał tam kilku ćpunów i dilerów, wiedział, że teraz tego potrzebuje. Gdy był już na miejscu poprosił o cokolwiek nie chcąc znać nazwy tego, co mu sprzedadzą. Zostało mu jeszcze trochę pieniędzy, więc schował je w kieszeń. Dopiero na dworze wziął dwie tabletki narkotyku i usiadł na krawężniku chodnika czekając na ich działanie. Nie musiał długo czekać, od razu poczuł dziwną ekstazę, dużo energii i chęć zrobienia czegoś szalonego. Bez zastanowienia pobiegł w kierunku, który podpowiadał mu umysł, to była pierwsza myśl, jaka mu przyszła po zażyciu tabletek.
Castiel nie był głupi. Podejrzewał, że coś się wydarzyło, bo Dean nie odzywał się do Charlie. Wiedział, że do niego i tak by się nie zbliżał, ale jeśli omijał rudowłosą, coś musiało być nie tak. Raz nawet rozmawiał z przyjaciółką na ten temat, ale ona nie chciała mu powiedzieć nic, jakby wiedziała, co się dzieje.
Często mu się przyglądał, widząc, jaki smutek ma w oczach i jak unika jego wzroku. Trochę go to raniło, ale wiedział, że nie ma szans, w końcu nie może zyskać zainteresowania chłopaka, który jest w stu procentach hetero i w dodatku miał już dziewczynę i uprawiał z nią seks. Musiał jednak przyznać się przed samym sobą, że zawiódł się, bo Dean miał go zaprosić do siebie, przyjaźnić się z nim, ale jak widać szybko się rozmyślił. W sumie nie dziwił się, jak ktoś taki jak Dean Winchester, przystojny, rozgadany i przyjazny, mający dużo zainteresowań i przyjaciół chciałby się kolegować z nim, Castielem, który prawie do nikogo się nie odzywał i uchodził za dziwadło.
Tego dnia blondyna nie było w szkole, brunet zastanawiał się, gdzie mógł się podziać, ale starał się o tym nie rozmyślać, co by mu to dało? Gdy wrócił do domu jak zawsze postarał się trochę pobawić z Anną i posiedzieć z Gabrielem. Często spędzali tak czas, Gabe był naprawdę wspaniałym starszym bratem.
- Cas, dałbyś się zaprosić na kolację lub obiad? - zapytał znienacka blondyn o miodowych oczach.
Czarnowłosy spojrzał na brata.
- Ale, że tak do restauracji? Po co? - nie rozumiał.
- Bo... ten... - podrapał się po włosach. - Chciałbym... Żebyś poznał mojego chłopaka - uśmiechnął się trochę nerwowo patrząc na brata wyczekująco.
- Oh, chcesz, żeby go poznał? - ucieszył się Cas i odwzajemnił uśmiech, ale po chwili zniknął on z jego twarzy. - Nie wiem, czy... Czy mu się spodobam. A co jak pomyśli, że jeśli masz brata dziwaka, to ty też taki jesteś i nie będzie się już chciał...
- Przestań, nie jesteś dziwakiem, jesteś jedyny w swoim rodzaju, nie jesteś tępy jak ta zgraja dzieciaków z twojej szkoły - parsknął i objął brata ramieniem. Anna przybiegła i podała im kartki i kredki.
- Ja też będę mogła go poznać? - zapytała patrząc na Gabriela.
- Jasne, słoneczko - poczochrał jej włosy, a ona z szerokim uśmiechem na twarzy przytuliła się do niego i zaczęła rysować.
- Powiesz tacie? - zapytał Cas biorąc kartkę i również coś rysując.
Gabe westchnął.
- Jeszcze nie wiem, może na razie nie. W sumie ja i Bill to nic pewnego, także wiesz.
Tak spędzili resztę wieczoru. Gdy obaj uśpili Annę i rozeszli się do swoich pokoi, Castiel znów zaczął myśleć o Deanie, co się z nim działo przez ostatni tydzień i czemu tak nagle przestał się do nich odzywać. Położył się spać dosyć wcześnie, ale obudził go huk. Podskoczył na łóżku i wstrzymując oddech zaczął się rozglądać po pokoju i nasłuchiwać. Znów to usłyszał, coś uderzyło w jego okno. Przerażony usiadł na łóżku i gapił się w nie, gdy nagle zauważył na ścianie cień jakiejś postaci. Czując, jak drży ze strachu wstał i podszedł do okna, w którym zobaczył... Deana. Zmarszczył brwi i otworzył okno.
- Dean? - szepnął i spojrzał na twarz chłopaka, który zaczął już prześlizgiwać się do jego pokoju. - Co... Co ty tu robisz? - to był sen? Na pewno, to musiał być jakiś kompletnie zwariowany sen.
- Wszedłem po drzewie na dach i od razu do twojego pokoju, dobrze zapamiętałem, gdzie on jest - mówił normalnym tonem głosu, aż Cas zadrżał.
- Ciszej, obudzisz wszystkich w domu - szepnął.
- Dobra, spoko, wyluzuj - blondyn puścił mu oczko i lekko się zachwiał.
- Jesteś pijany? - zapytał naprawdę łamiącym się głosem. Co ten chłopak robił w jego domu w środku nocy?
- Nie, bardziej naćpany, ale jest świetnie, serio - wyszczerzył się i oparł o ścianę. - Miałem chęć na zrobienie czegoś szalonego i oto jestem - zaśmiał się i pokręcił głową. - Ale jazda, przybiegłem tu i nawet nie jestem zmęczony, cudo.
Castiel zbladł.
- Naćpany? Dean.. Powinieneś... Powinieneś stąd iść - nie miał pojęcia, jak wyprosić tego nie do końca niechcianego gościa z jego pokoju.
- Naprawdę powinienem? - zapytał mrużąc lekko oczy. Zrobił jeden krok w stronę bruneta. - A zdawało mi się, że raczej od zawsze marzyłeś, żebyśmy znaleźli się w takiej sytuacji. Ja, ty, nikogo innego w pobliżu, sami.
Niebieskooki zadrżał, bardziej niż wcześniej ze strachu. Miał wrażenie, że od tego przyciszonego, dziwnie pociągającego głosu Winchestera włoski na jego ciele niebezpiecznie się uniosły. Przełknął.
- Jesteś naćpany - pisnął. Było mu głupio, nie dość, że jego głos już na co dzień brzmiał zabawnie, to teraz miał chęć się zapaść pod ziemię słysząc go.
- No i? A czy to jakakolwiek różnica? - blondyn podszedł jeszcze bliżej. Cas zaczął się cofać czując ogromne ściśnięcie jego wnętrzności i dreszcz przebiegający po jego kręgosłupie. Co się u licha działo? - Wiem, jak na mnie patrzysz, Cas. Od zawsze tak patrzyłeś. Teraz nie myślę racjonalnie, możesz to wykorzystać.
Novak poczuł za plecami zimną jak lód ścianę, a Winchester nie przestał się do niego zbliżać. W końcu był już tak blisko, że nagie palce czarnowłosego dotykały czubków trampków blondyna. Niebieskooki ledwo oddychał, niemal krztusił się powietrzem i miał wrażenie, że za chwile kompletnie straci zdolność pobierania tlenu, robiło mu się na przemian gorąco i zimno od ściany, do której teraz mocno przylegał.
- Jesteśmy sami, nikt się nie dowie, nikt nie będzie wiedział, nie chcesz tego wykorzystać? - Dean przechylił lekko głowę wciąż wpatrując się w chłopaka tuż przed nim. - No dalej, wystarczy jeden ruch - wyciągnął dłoń i złapał nią dłoń bruneta spalając ich palce.
Cas marzył o jednym, żeby już się obudzić, żeby ten sen już minął. Oddychał szybko i płytko, a kropelki potu pojawiły się na jego skroniach i karku. Gdy blondyn dotknął jego ręki kolejny dreszcz przeszedł po jego ciele dając to bardzo przyjemne uczucie w brzuchu. Czy w śnie można było aż tak wszystko intensywnie odczuwać? Spuścił wzrok patrząc na trampki chłopaka przed nim, nie odezwał się ani słowem.
- Nie bój się - szepnął zielonooki podchodząc jeszcze bliżej, że między swoimi stopami miał stopy Novaka, stykali się piersiami. Ścisnął jego dłoń. - Spójrz na mnie - wyszeptał jakby mówił do kogoś, na kim bardzo mu zależy.
Chłopak od razu uniósł głowę i spojrzał w te piękne zielone tęczówki, gdy dotarło do niego, jak blisko stoi Winchester, nogi mu się prawie ugięły.
- C-co... C-co ty... R-robisz? - zdołał z siebie wydukać, poczuł, jak zaschło mu w ustach i nie mogąc się powstrzymać zerknął na te cudownie pełne wargi blondyna. Tyle myśli wirowało w jego głowie, a dwie niemal wrzeszczały. „Ile on ma piegów” i „Jak bardzo chcę go pocałować”. Druga prawie odbierała mu rozum.
- Ciii... - dotknął palcem ust bruneta i uśmiechnął się. Po tym jego dłoń objęła delikatnie policzek chłopaka, a on sam lekko się nachylił i musnął ustami jego wargi, delikatnie, minimalny dotyk. - Nie jest to takie złe, jak myślałem - szepnął Dean jakby do siebie, w głowie kręciło mu się, ale naprawdę chciał to zrobić, chciał tego spróbować, chciał wiedzieć, jak to jest z chłopakiem, to była ta szalona rzecz, jaką chciał zrobić po narkotykach.
Cas prawie nie oddychał czując ucisk w brzuchu, czekał na jakikolwiek ruch blondyna. Miał wrażenie, że minęła wieczność, zanim znów poczuł te pełne, miękkie i lekko wilgotne usta na swoich, tym razem o wiele dłużej i mocniej przylegające do niego. Nie odważył się nic więcej zrobić, ale gdy poczuł język chłopaka na swoich wargach, odepchnął go od siebie.
- Co ty wyrabiasz? - pisnął cicho i odkręcił głowę. - Wyjdź stąd, nie... Nie chcę.
Dean stojąc już nieco dalej od niebieskookiego patrzył na niego zaskoczony. Nagle pozytywne emocje z jego głowy uleciały i poczuł rozdzierający od środka ból, aż miał chęć krzyczeć. W oczach zebrały mu się łzy, oparł się o ścianę i zjechał po niej na podłogę kuląc się i obejmując nogi ramionami. Castiel przerażony niewiele myśląc podbiegł do niego i złapał go za twarz.
- Wszystko okej? Dean? Odezwij się.
Chłopak rozpłakał się na dobre, wyrwał twarz z objęć bruneta i schował ją w ramionach.
- Lisa... Lisa jest w ciąży, ja nie chcę... Nie chcę tego dziecka, jestem za młody, nie chcę. Byłem głupi, co ja narobiłem. Nie chce, nie chcę tego dziecka, chcę się zabić, chcę je zabić, nie chcę go, nie chcę... - zaczął powtarzać jak mantrę i łkać.
Czarnowłosy wyszczerzył szeroko oczy, a więc to dlatego Dean ostatnio tak się zachwoywał. Całe otumanienie po pocałunku minęło, nagle poczuł odpowiedzialność za to, by Dean nie zrobił sobie niczego głupiego.
- Chodź, położysz się, dam ci coś do picia, okej? - wyszeptał i pomógł chłopakowi wstać z podłogi. Gdy tamten usiadł na łóżku, Cas wziął szklankę z wodą ze swojej szafki nocnej i podał ją Deanowi. - Pij, oddychaj, jest okej, będzie okej, jestem tutaj, słyszysz?
Chłopak kiwnął głową, wziął szklankę i wypił wodę. Odetchnął i położył się. Zrobiło mu się trochę niedobrze, ale przymknął oczy starając się zasnąć. Castiel widząc to skrzywił się trochę, ale nie miał zamiaru go wyganiać, gdyby to teraz zrobił, kto wie, co by blondynowi przyszło do głowy. Tylko i wyłącznie dlatego, a przynajmniej tak sobie to wmawiał, położył się obok niego. Wziął go za dłoń, tak jak wcześniej Dean jego złapał, splótł ich palce i lekko głaskał jej wierzch kciukiem, chciał w ten sposób pokazać blondynowi, że jest obok niego i go wspiera. Chciał też w jakimś minimalnym stopniu wykorzystać bliskość Winchestera, tylko tyle, na ile było go stać.
Nie miał pojęcia, kiedy zasnął. Gdy się przebudził, światło porannego słońca raziło go w oczy, a obok niego nikogo nie było. Okno było otwarte, poczuł mocny ucisk w podbrzuszu, dotknął palcami swoich ust i już wiedział, że to nie był sen.
Notes:
No i jak się podobało? W sumie długo się zastanawiałam, czy dać to już w tym rozdziale, czy jeszcze to przedłużyć, ale w sumie jeszcze tyle przed nimi, że w końcu musiało się coś wydarzyć. Mam nadzieję, że wam się podobało.
PROSZĘ O KOMENTARZE I KUDOSY, BARDZO MOTYWUJĄ DO PISANIA!
POLECAJCIE SWOIM ZNAJOMYM TO FF, CHCIAŁABYM DOTRZEĆ DO WIĘKSZEJ LICZBY CZYTELNIKÓW ;)Pozdrawiam xx
Chapter 10: Wykwintna restauracja
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Światło słoneczne obudziło go od razu wywołując mocny ból głowy. To nie był zwykły ból, miał wrażenie, jakby wżerał się w jego czaszkę, aż robiło mu się niedobrze. Otworzył oczy i dotarło do niego, gdzie jest. Leżał tuż obok niego, chłopaka o niebieskich oczach, które teraz miał zamknięte i były pogrążone we śnie. Leżąc tak przyglądał mu się, doszedł do wniosku, że Castiel Novak nie jest brzydkim chłopakiem. Jak przez mgłę pamiętał, co się wydarzyło, ale jednego był pewien, pocałowali się, a raczej to on pocałował Casa. Wiedział, że jeszcze jedna tabletka narkotyku leżała w jego kieszeni, ale na razie nie myślał o tym, czy ją wziąć. Po cichu wstał z łóżka i wyciągnął się. Musiał stąd iść, zanim ktokolwiek w domu Casa obudzi się i wejdzie do jego pokoju. Otworzył okno i spojrzał w dół. Musiał być naprawdę naćpany, skoro tędy wlazł do pokoju chłopaka, bo teraz na samą myśl zrobiło mu się dziwnie słabo, ale nie miał innego wyjścia. Wszedł na parapet i przeszedł na drugą stronę od razu stając na dachu. Starał się nie patrzeć w dół, niby nie miał lęku wysokości, ale i tak jego wyobraźnia zaczynała działać. Powoli skierował się do drzewa, które rosło tuż przy domu Novaków, był pewien, że to właśnie nim zeszłej nocy wszedł na dach. Tym razem musiał zerknąć w dół i poczuł, jak żołądek podskakuje mu do gardła. Objął w dłonie najgrubszą gałąź i powoli zaczął schodzić w dół. Trochę mu to zeszło, trzęsły mu się ręce, a wnętrza dłoni piekły od twardej kory, jednak gdy w końcu udało mu się dostać na ziemię, odetchnął.
Podczas powrotu do domu zastanawiał się nad kilkoma rzeczami. Wiedział, że zostanie ojcem, ta myśl chyba najbardziej go przygnębiała i przerażała, ale nie mógł już tego odkręcić. Mając w głowie twarz śmiejącej się z niego Lisy, wyjął z kieszeni tabletkę narkotyku i popatrzył na nią zatrzymując się na chodniku. Czuł się okropnie, a już znał działanie tabletki, wiedział, że poczuje się po niej lepiej. Przez moment zastanawiał się, czy zostawić sobie ją na później, czy może jednak wyrzucić. Jednak obraz Lisy zmienił się w Castiela i nagle odpowiedź stała się jasna. Upuścił pigułkę sobie pod nogi i zdeptał. Uśmiechnął się do siebie, a ucisk w sercu zelżał, czuł, że zrobił dobrze.
Wziął głęboki wdech napełniając płuca świeżym powietrzem poranka, była godzina szósta, słońce raziło go, było już naprawdę ciepło, niemalże idealnie. Lubił lato, wakacje, jak każdy dzieciak nie mógł się już doczekać końca szkoły. Wiedział, że w przyszłym roku czekały go egzaminy, ostatni rok w tej okropnej szkole, ale i tak pewnie większość dzieciaków z jego szkoły pójdzie do liceum po drugiej stronie miasta.
Dochodząc do domu miał w głowie kompletnie inną myśl. Pocałunek z Castielem. Pamiętał to bardzo dokładnie, jednak zastanawiał się, czy czuł to wszystko przez narkotyk czy naprawdę ten pocałunek był aż tak intensywny. Co mu w ogóle strzeliło do głowy, żeby to zrobić? Na początku rozmyślając o tym czuł się dziwnie, potem poczuł przyjemność, ale w końcu czuł wstyd, wiedział, że wykorzystał chłopaka. Naćpał się, gdy wpadł w dołek przez tą cholerną Lisę, poszedł do niego do domu i rzucił się na niego dobrze wiedząc, co brunet do niego czuje.
Gdy dotarł w końcu do siebie, po cichu wszedł do pokoju tak samo, jak z niego wyszedł i położył się do łóżka. Patrząc w sufit dalej rozmyślał nad tym wszystkim, co ostatnio się wydarzyło. Zaczął zasypiać, a ostatnią myślą, jaka przeleciała mu w półśnie było to, że ten pocałunek uświadomił mu jedno... Podobało mu się.
Castiel w niedzielę starał się zachowywać normalnie, ale nie było to zbyt łatwe. Cały czas zastanawiał się nad tym, co wydarzyło się w nocy, nie dawało mu to spokoju, przez co chodził cały dzień rozkojarzony. Może to był sen? Może jednak Dean nie wszedł po drzewie do jego pokoju, nie stał przed nim naćpany i nie pocałował go?
Po południu przy obiedzie Gabriel zauważył, że coś się dzieje z jego młodszym braciszkiem. Gdy skończyli jeść, wziął go na stronę.
- Cassie, masz jutro czas po szkole? - zapytał blondyn jedząc teraz batonika bananowego w polewie czekoladowej..
Brunet spojrzał na brata niebieskimi oczami i przyglądał mu się przez moment.
- Coś się stało? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Starszy Novak zamyślił się.
- No wiesz, chciałbym zabrać cię do tej restauracji i... - kiwnął głową mając nadzieję, że niebieskooki załapie, o co chodzi.
- Ah, tak - ogarnął po chwili Cas i uśmiechnął się. - Jasne, przyjedź po mnie po szkole.
Gabe uśmiechnął się szeroko zadowolony i poszedł do siebie do pokoju. Cieszył się, że jego brat pozna jego chłopaka, miał nadzieję, że wszystko pójdzie po jego myśli. Cas postanowił pójść się przejść. Jego myśli cały czas wybiegały do tych zielonych oczu, które w nocy patrzyły na niego tak, jak Cas zawsze marzył. Był jednak świadom tego, że to wszystko przez narkotyki, jakie zażył Dean, to nie było prawdziwe, chłopak nic do niego nie czuł. Mimo to nie było mu z tym źle, nie miał Deanowi za złe tego, co zrobił, bo... Przynajmniej teraz wiedział, co traci, co mógłby mieć, gdyby może był w innym ciele jakiejś ładnej dziewczyny, która spodobałaby się Deanowi Winchesterowi. Jedyna rzecz, jaka trapiła młodego Novaka był fakt, że nazajutrz będzie musiał spojrzeć blondynowi w oczy.
Nadszedł poniedziałek. Dean naprawdę nie chciał iść do szkoły, zwłaszcza, że musiał się zobaczyć z Castielem. Wciąż było mu głupio, wciąż zastanawiał się, jak mógł to zrobić i... Wiedział też, że będzie tam Lisa. Jak on na nią spojrzy wiedząc, że pocałował chłopaka, że... Że myślał o zamordowaniu jej albo dziecka. To było okropne uczucie, ale nie miał wyjścia, musiał jechać do szkoły.
Przez wszystkie przerwy miał wrażenie, że jego była go śledzi, że sprawdza, co robi. Było mu ciężko, miał wrażenie, jakby na plecach niósł jakiś bardzo ciężki bagaż, a to po prostu były jego myśli i nienawiść do siebie. Czekał niecierpliwie do ostatniego dzwonka, by móc wyrwać się z tego więzienia, gdzie miał wrażenie, że jedna para oczu wciąż go prześladuje. Jakby ta właśnie para oczu umiała zajrzeć w jego głąb i już wiedziała, co on zrobił, o czym myślał i jakie miał zamiary.
W końcu się doczekał, gdy tylko usłyszał dzwonek wybiegł ze szkoły nie czekając na nikogo i pobiegł nad rzekę, gdzieś, gdzie ostatnio często przebywał. Była to mała polana z cudownie zieloną trawą i wokół śpiewającymi ptakami, które oczyszczały go. Gdy pierwszy raz znalazł tą miejscówkę zrozumiał, że będzie to jego tajemnica i, że to właśnie tutaj będzie spędzał te najgorsze momenty. Rozłożył się na polanie, zdjął buty i zanurzył je w zimnej wodze. Położył się i zamknął oczy, mógłby tu tak trwać cały czas.
Cas tego dnia tylko raz zobaczył Deana, na jednej z lekcji, którą mieli wspólnie. Poza tym miał wrażenie, że chłopak unikał go przez cały czas. W końcu po lekcjach stał na parkingu i czekał na Gabriela. Nagle poczuł, jak ktoś łaskocze go w pasie.
- Cześć strachliwy - powiedziała Charlie uśmiechając się od ucha do ucha. Zaśmiała się widząc, jak Cas zareagował na jej przywitanie. - Czemu dziś mnie tak olałeś?
- Nie... Nie olałem - odparł zmieszany. - Po prostu nie wyspałem się dziś w nocy i trochę jestem zmęczony - skłamał dość dobrze. Charlie jednak zmrużyła jednak oczy.
- Coś ci nie wierzę, ale niech ci będzie - prychnęła i przyjrzała się przyjacielowi. - To co tam słychać? Na kogo czekasz?
- Na brata, ma mnie dziś odebrać - oświadczył i uśmiechnął się.
- O, to super. Ja właśnie spadam do parku... Mam randkę - wyszczerzyła się. - To do jutra - puściła mu buziaczka i pobiegła w swoją stronę.
Cas westchnął żałośnie. Co było z nim nie tak, że wszyscy mieli z kimś randki, wszyscy z kimś się spotykali, tylko on był sam i jedyną jego przygodą był... Wczorajszy pocałunek. Znów zaczął o tym myśleć, a był już moment, że uleciało to z jego głowy. Odetchnął i właśnie wtedy zauważył czarnego Pick Up'a swojego brata. Podbiegł do niego i wsiadł.
- To gdzie jedziemy? - zapytał Cas.
- Zobaczysz braciszku - wyszczerzył się Gabriel i odjechali z parkingu.
Jechali dobre piętnaście minut, gdy nagle zajechali na parking pod naprawdę ładną restauracją. Cas otworzył szeroko oczy, był zaskoczony, że Gabe ma pieniądze na takie miejsca. Brat zauważył minę Casa i zaśmiał się.
- Bill ma dużo kasy, nie pytaj, to był jego pomysł - wzruszył ramionami i zaparkował. Wysiedli z samochodu i ruszyli do środka.
To miejsce było nieziemskie, aż zapierało dech w piersi. Castiel lubił takie wnętrza, pełne pięknego, ciemnego drewna, bordowych zasłon i nakryć na stołach i czarnej, kamiennej podłogi. Rozglądał się z otwartą buzią, nigdy nie było ich stać na takie restauracje, dlatego była to nowość w życiu młodego Novaka.
Nagle obaj zauważyli mężczyznę machającego do nich, siedzącego na końcu sali przy stoliku dla trzech osób. Gabe rozpromienił się i od razu szybciej ruszył w stronę ukochanego, ale Cas nie spodziewał się tego, co zobaczył po chwili. Bill, dużo starszy chłopak od Gabriela, złapał blondyna i po prostu wepchnął mu w usta swój język. Castiel zmieszany stanął jak wryty i opuścił wzrok. Myślał, że trwa to wieki, ale w końcu kochankowie odkleili się od siebie. Gabriel cały rumiany na twarzy spojrzał na brata.
- Cas, to jest Bill, mój chłopak - mężczyzna, o piwnych oczach i czarnych włosach zawiązanych w kucyk uścisnął mu dłoń. - Bill, to Cassie.
- Miło mi cię poznać - powiedział młodszy Novak i uścisnął mu dłoń.
- Mi ciebie również - odparł mężczyzna zachrypniętym głosem, że Casowi aż włosy stanęły na karku.
Usiedli przy stoliku i już po chwili kelnerka przyniosła im karty menu. Cas zdębiał. Nazwy potraw były tak skomplikowane, że nie był w stanie ich przeczytać, a co dopiero zrozumieć, jaką naprawdę potrawą były. Zmieszany zerknął na Gabriela, ale ten był wpatrzony w swojego ukochanego. Młodszy Novak dopiero teraz zobaczył, jak zachowywał się Bill. Miał mało męskie ruchy, długie rzęsy i na pewno to była pomadka na ustach. Miał na sobie różową koszulę, a na Gabriela patrzył tak, jakby to jego chciał przekąsić na obiad. Cas lekko się skrzywił, facet zachowywał się trochę nie na miejscu, był zbyt cukierkowy, i... Teraz zrozumiał, Gabriel naprawdę za bardzo lubił słodycze.
- To co państwo zamówią? - zapytała się kelnerka, która nagle wyrwała go z zamyślenia.
- Ja poproszę Vichyssoise - zaczął Bill. - I do tego... - przejechał palcem po karcie menu.- Picatte wołową - kobieta wszystko zapisała, a Cas uniósł brew zmieszany, co on ma powiedzieć, gdy przyjdzie jego kolej?
- Dla mnie Wallenbergare i jabłecznik - powiedział Gabriel i cała trójka spojrzała na Castiela, który zmieszany spojrzał w menu.
- Ja... Ja nie wiem - powiedział Cas.
Gabriel widząc, że młodszy brat jest naprawdę zakłopotany, uśmiechnął się i po prosił drugi raz to samo, co zamówił dla siebie. Kelnerka grzecznie kiwnęła głową i odeszła od ich stołu. Starszy Novak spojrzał na swojego ukochanego, który przyglądał się Castielowi.
- Cassie pierwszy raz jest w takim miejscu i trochę go zatkało - naprostował blondyn wpatrując się w swojego chłopaka.
- T-tak, to prawda - przytaknął niebieskooki, znów spuścił wzrok i zagryzł wargę, gdy Bill zaczął pożerać usta Gabriela na jego oczach.
Nagle jego wyobraźnia wykreowała dosyć dziwny obraz jego samego całującego się z Deanem, poczuł mocny ucisk w żołądku. W sumie to się stało, dobrze to pamiętał, każdy najmniejszy dotyk ze strony Winchestera. Mimo wszystko to nie miało sensu, Dean był hetero, będzie mieć dziecko z tą cholerną Lisą, która po prostu wrednie wykorzystała go i rzuciła. Do tej pory pamiętając jak ta idiotka zaciągnęła biednego Deana do łazienki robiło mu się niedobrze i miał chęć iść i ją udusić gołymi rękami albo chociażby cofnąć czas, by to się nie wydarzyło. Nie umiał zliczyć ile razy przed snem w jego głowie pojawiała się scena, ale zmieniona. On biegnący w ich stronę, krzyczący, by ona go zostawiła, a na koniec ich pocałunek.
Z zamyślenia wyrwała go kelnerka, która przyniosła im jedzenie. Teraz zobaczył, że te wszystkie dziwne nazwy opisywały zwykłe dania, miał chęć się roześmiać, ale nie zrobił tego.
- Życzę smacznego - powiedziała kobieta i odeszła od ich stolika. Cas spróbował i... Wow, to naprawdę było pyszne, mięso niemal rozpływało się w ustach. Spojrzał na swojego brata i Billa i... Pożałował, że to zrobił. Bill karmił Gabriela w dosyć erotyczny sposób, a przy tym wydawali dziwne odgłosy i Casowi aż zrobiło się niedobrze. Zastanawiał się, czy jego brat tylko udaje, czy naprawdę taki jest przy tym facecie.
Castiel zjadł swoje danie i odetchnął. Niby porcja nie była duża, ale naprawdę się najadł. Zerknął na jabłecznik, nie wiedział, gdzie to wciśnie, ten kawałek ciasta był duży i jeszcze ta gałka waniliowych lodów. Gabriel już zajadał się swoim deserem i rozmawiał z Billem kompletnie ignorując swojego brata. Gadali o jakimś wyjeździe w góry, Cas nawet się nie przysłuchiwał dalej rozmyślając o Deanie.
Gdy wszyscy już wszystko zjedli, Gabriel spojrzał w końcu na Castiela.
- Może teraz ty coś opowiesz o sobie? - uśmiechnął się do niego.
Bill przyglądał się brunetowi.
- Ale co mam opowiadać? - czuł się niezręcznie, czemu Gabe stawiał go w takiej sytuacji? Dobrze wiedział, że Cas ma problem z rozmawianiem z ludźmi, to, że w ogóle tutaj przyszedł było dużym osiągnięciem.
- Uczysz się? Gabie mówił mi, że chodzisz do jego starej szkoły, też tam chodziłem kiedyś - wyszczerzył się ukazując swoje proste, białe zęby.
- T-tak, tam się uczę - przyznał Cas, co to za przesłuchanie?
- Masz kogoś? - Castiela aż zatkało.
Zmieszany spojrzał na brata, ale tamten tylko wpatrywał się w niego wyczekująco.
- N-nie.
Gabe nagle klasnął w dłonie.
- Za to podoba mu się taki jeden, w jego wieku. Powiem ci, że młody ma naprawdę dobry gust.
- Gabe - zarumienił się zmieszany Castiel, czemu brat poruszył ten temat?
Bill pokiwał głową patrząc z uznaniem na młodszego Novaka i zerknął na swojego chłopaka.
- Ewidentnie ma to po swoim bracie - no i na tym zakończyła się rozmowa, ponieważ tuż po tych słowach przyssali się do siebie, a Cas zniesmaczony spuścił głowę i patrzył na szklankę z wodą. Czekał, aż w końcu odsunął się od siebie, ale Bill nagle pod stołem coś zrobił, bo Gabe pisnął.
- Muszę iść do łazienki - oznajmił brat i poszedł w stronę ubikacji.
- Ja również - usłyszał Castiel nie długo po odejściu Gabriela od stołu. Mężczyzna niemal pobiegł w stronę łazienek i wpadł do środka.
Brunet zmieszany i niemogący uwierzyć w to, co właśnie dzieje się te kilkanaście metrów od niego w łazience siedział i modlił się, by już te dziwne spotkanie dobiegło końca. Nie czuł się tu zbyt swobodnie, nie pasował do takiego miejsca, wszyscy wokół ubrani byli elegancko, mężczyźni w koszulach, kobiety w sukienkach, a on miał na sobie czarne jeansy, koszulę w kratkę i szarą bluzę.
Gabriel i Bill wrócili z łazienki dopiero po jakiś 10 minutach, roześmiani, rumiani i trochę poczochrani.
- Wybacz Cassie - powiedział Gabe i usiadł przy stole.
Bill poprosił o rachunek i zapłacił. Suma, jaką usłyszeli niemal zwaliła Castiela z nóg, ale nie odezwał się. Jeszcze po kilku namiętnych pocałunkach w końcu on i Gabriel znaleźli się w samochodzie.
- I jak było? - zapytał starszy Novak. Cas dopiero teraz zauważył, że jego brat na brodzie ma zaschniętą... Spermę.
- Dobrze, ale masz coś na brodzie - pokazał palcem, a Gabriel spalił buraka i szybko się wytarł.
- Tak, tak wyszło - zaśmiał się zmieszany i ruszyli.
Dean późnym wieczorem wrócił do domu. Ciotka martwiła się o niego, ale gdy zobaczyła go, odgrzała mu obiad.
- Gdzie byłeś? - zapytała Ellen siadając naprzeciwko swojego siostrzeńca.
Dean wzruszył ramionami.
- Z kolegami poszedłem na boisko - skłamał, nie chciał, by ciotka martwiła się o niego.
Kobieta westchnęła, ale nie skomentowała tego. Gdy Dean zjadł, poszedł na górę i padł na łóżko zmęczony. Miał dość wszystkiego i wszystkich, a najbardziej siebie. Przymknął oczy i znów zobaczył twarz Castiela. Te piękne, niebieskie oczy, czarne włosy i słodko zarumienione policzki. Ścisnęło go w środku i rozwarł powieki. To było dziwne uczucie, bardzo. Coś się zmieniło, coś ten jeden raz, ten jeden pocałunek zmienił w życiu Deana.
Znów zamknął oczy chcąc nie myśleć już o tym dziwnym uczuciu, ale jego mózg przywołał inną twarz i tym razem Winchester się załamał. Wstał z łóżka i ruszył w stronę łazienki. Tak nie mogło być, nie chciał tego czuć, był brudny, obrzydliwy. Spojrzał w lustro i patrzył ślepo w swoje odbicie, nienawidził tego, co widział.
Po chwili zerknął na swoją półkę i znalazł to, co było mu teraz potrzebne. Coś, co mogło sprawić, że byłby czysty. Gdy już trzymał w dłoni ten cudowny przedmiot, podciągnął rękaw lewej ręki i wiedział, że znów się nie powstrzyma.
Notes:
No i oto pojawił się nowy rozdział, mam nadzieję, że przypadł wam do gustu^^
Jeśli ktoś woli wattpada, tam również pojawił się ten rozdział.
Mam nadzieję, że teraz będę częściej dodawać,
Pozdrawiam xx
Chapter 11: Wszystkiego najlepszego
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Słońce z coraz większym żarem patrzyło na miasto Kansas, w którym rok szkolny dobiegał końca. Cas niedługo kończył 15 lat. Nigdy tak naprawdę nie obchodził urodzin, ale to tata i Gabriel zazwyczaj wymyślali dla niego jakieś niespodzianki. Nie lubił niespodzianek, nie lubił prezentów, nie podobało mu się to, że ktoś wydawał na niego pieniądze. Oczywiście nie tylko brat i ojciec pamiętali o jego urodzinach, Anna również taki dzień spędzała tylko z nim, malując mu obrazki, przytulając się i robiąc ciasteczka z plasteliny. Mała miała zdolności artystyczne i niektóre jej plastelinowe wytwory wyglądały naprawdę cudownie. Oczywiście piec lubiła przez Gabe'a, to on w domu zazwyczaj piekł torty, ciasta, babeczki i ciasteczka, wszyscy wiedzieli, że gdy tylko chłopak skończy studia, otworzy cukiernię.
Ostatni dzień szkoły o dziwo przyszedł bardzo szybko i również minął równie prędko, jak się zaczął. Castiel był ucieszony, że w końcu nie będzie musiał przychodzić do szkoły i zmagać się ze spojrzeniami każdej osoby w tym budynku. Lubił się uczyć, ale to, jak bardzo nie lubił ludzi sprawiało, że chodzenie na zajęcia nie było przyjemnością.
Siedział na murku tuż po zakończeniu i czekał na Charlie. Miała się zjawić już niedługo, bo poszła załatwić kilka spraw z dyrektorką. Tak to było, gdy twoja najlepsza przyjaciółka była przewodniczącą rady uczniów. Cas często się zastanawiał, jak ona radziła sobie z takim obowiązkiem, ale Charls była na tyle odpowiedzialną i już dojrzałą osobą, że spokojnie to stanowisko nie sprawiało jej problemów.
Nie zauważył, gdy ktoś usiadł niedaleko niego, a gdy odezwał się, podskoczył jak poparzony.
- Cześć Castiel - odezwał się chłopiec, niebieskooki spojrzał na niego. - Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć.
- Sammy? - zapytał chłopak, gdy tylko jego serce trochę się uspokoiło. - Co tu robisz?
- Czekam na Deana, poszedł jeszcze do drużyny, mają jakieś spotkanie czy coś - wzruszył ramionami. Może Castiel nie widywał często brata Winchestera, ale zdążył go polubić. Mimo, że dzieciak niedługo kończył 11 lat, to był naprawdę mądrym chłopakiem. Nie wyglądał kompletnie na swój wiek, może to wszystko przez jego wzrost. - A ty nie wracasz do domu?
- Nie, czekam na Charlie - odparł brunet, o dziwo przy tym dzieciaku czuł się naprawdę dobrze. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nagle nie podszedł do nich Dean.
- Hej Sammy - spojrzał na Castiela nieco zmieszany, ale starał się nie pokazać tego po sobie. - Cześć Cas.
Niebieskooki od razu się spłoszył, ale postarał się odetchnąć i chociażby minimalnie udawać, że wszystko jest okej.
- Cześć Dean - odparł jedynie. Nastała cisza i obaj patrzyli sobie przez chwilę w oczy.
- Dobra, my spadamy, musimy pomóc cioci Ellen, ja potem jeszcze mam robotę z wujkiem. Trzymaj się Cas - i obaj Winchesterzy ruszyli w stronę domu. Teraz Castiel mógł patrzeć na tył głowy Deana, czując, jak oddech lekko mu się rwie, a smutek zalewa jego wnętrze. Pierwszy raz od tego feralnego pocałunku starszy Winchester odezwał się do niego, a minął już dobry miesiąc. Coś teraz ściskało Novaka i naprawdę nie chciał się zagłębiać, co to było za uczucie. Wiedział, że jeśli tylko to sprawdzi, będzie cierpieć, a tego już nie chciał.
Dean Winchester, najprzystojniejszy chłopak w szkole, którego była dziewczyna jest już w 2 miesiącu ciąży, ma 15 lat i każda inna dziewczyna marzy tylko, by pocałować te jego cudowne, pełne usta. Castiel wiedział, jak smakują, to prześladowało go dzień w dzień, odkąd tylko to wszystko się wydarzyło.
Teraz radość z wakacji jeszcze bardziej uderzyła młodego Novaka, w końcu nie będzie musiał widywać się z Deanem, w końcu tęsknota nie będzie go zadręczać. Nie miał nawet pojęcia, za czym dokładnie tęsknił, skoro tak naprawdę niczego nie dostał. Ale to uczucie kłębiło się w nim, pulchniało za każdym razem, gdy widział Winchestera, a czasem na zajęciach siedząc tuż za nim miał chęć się popłakać. Już dawno pogodził się z tym, że został wykorzystany, ale czasem to wracało do niego i tylko przybijało jeszcze mocniej.
Zerknął na drzwi szkoły akurat w momencie, kiedy rudowłosa dziewczyna wychodziła z budynku.
- Cassie, wybacz, że tak długo, ale jak zawsze dyrektorka miała problemy ze zrozumieniem niektórych trendów będących podstawą naszej generacji - powiedziała Charlie wywracając oczami.
- Jasne, nie ma sprawy - uśmiechnął się słabo Cas.
- To co... Lecimy na pizze? Błagam, mam chęć na hawajską - złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku centrum miasta, które mieściło się kilka przecznic od szkoły.
Cas nie opierał się i szedł grzecznie obok niej trzymając ją za rękę. Może z daleka wyglądali jak para, ale tak naprawdę dla żadnej ze stron to nie znaczyło nic więcej. Chociażby dlatego, że i Cas był homo, i Charlie. Często tak chodzili, zazwyczaj nawet nie odczuwając tego, że to robią.
- Okej, niech ci będzie, ale i tak uważam, że hawajska pizza to pogwałcenie wspaniałości włoskiej pizzy, która nie powinna być słodka - odparł Castiel śmiejąc się do przyjaciółki.
- Ja wiem, wiem, że nie lubisz, gdy ją jem, ale... Po prostu to ja jestem zbyt słodka, żeby jeść coś pikantnego - prychnęła dziewczyna.
- Wmawiaj sobie - zaśmiał się Castiel i weszli do pizzerii.
Charlie zerknęła na niego i uśmiechnęła się. Czasem nie rozumiała zachowania Novaka, raz bywał naprawdę otwarty, a czasem unikał jej i innych ludzi jak ognia, ale to ona potrafiła jedynie dotrzeć do niego.
Usiedli przy stoliku i zamówili dwie małe pizze, Charlie hawajską z podwójnym ananasem, a Cas Margeritte. Nie miał dziś chęci na obżeranie się mięsem, więc zamówił najzwyklejszą pizzę z samym serem.
- Co ty dziś taki pocieszny? - zapytała go nagle dziewczyna uśmiechając się do niego szeroko. - Coś się stało?
Castiel prychnął.
- Zastanów się... Mamy koniec roku szkolnego, zero chodzenia na zajęcia...
- Tak, tak, ale ty i tak będziesz siedzieć w książkach - parsknęła Charlie i pokręciła głową. - Ale chyba chodzi też o coś innego, co?
Cas zmarszczył brwi i lekko przekręcił głowę na bok. Nie rozumiał, o co chodzi rudej dziewczynie.
- Nie rób tego, przez to wyglądasz, jak aniołek - zaśmiała się szturchając go lekko w ramię. On również się zaśmiał i spuścił głowę.
- O co innego mogło by chodzić, Charlie?
- No ja nie wiem... - zagryzła wargę. - Widziałam przez okno, że rozmawiałeś z Winchesterem - powiedziała wprost, a Castiel od razu się spiął, a uśmiech zniknął z jego ust.
- Nie można nazwać tego rozmową - przyznał i zaczął bawić się serwetką. Czy oni zawsze musieli przechodzić do tego tematu?
- Ale jednak odezwaliście się do siebie. Cas, minęło już ponad miesiąc, odkąd...
- Charlie, proszę... Nie zaczynaj tego - skrzywił się i spojrzał z bólem na przyjaciółkę. - To jest ostatnia rzecz, o której chcę rozmawiać.
- Kiedyś musimy, a przede wszystkim to wy musicie kiedyś się dogadać - pokręciła głową. - Mam dwóch przyjaciół, obaj są w sobie zakochani, a nie odzywają się do siebie.
- Dean nie jest we mnie zakochany...
- Jest, pocałował cię - upierała się dziewczyna.
- Był naćpany, dopiero co dowiedział się, że Lisa jest w ciąży i przyszedł kogoś wykorzystać. A że ja... ja jestem łatwy, to się dałem - wzruszył ramionami tracąc już resztki dobrego humoru.
Charlie westchnęła. Nastała cisza, w której kelnerka przyniosła obie pizze i dwa napoje. Żadne z nich przez dobre pięć minut nie odezwało się. Cas starał się wyrzucić z głowy obrazy z tamtej nocy, a Charlie zastanawiała się, jak sprawić, by ci dwaj idioci w końcu ze sobą porozmawiali.
- Za trzy tygodnie mam urodziny, może wpadniesz do mnie? - Castiel przejął pałeczkę i zerknął na przyjaciółkę.
- No jasne, w końcu to już tradycja. Może Gabriel przyjdzie z Billem? - zaśmiała się dziewczyna.
- Oby nie. Już trzy razy widziałem, jak oni... Uh, nie chcę nawet przypominać sobie tego - zatrząsł się udając, że mu niedobrze, a Charlie zaśmiała się z pełnej piersi.
- Kochają się, to dobrze, chociaż masz rację, brakuje im trochę dyskrecji - i w tym momencie pewien plan zaświtał w głowie dziewczyny, ale nie dając po sobie znać, wzięła do ust kolejnego kęsa pizzy z podwójnym ananasem.
Castiel nie zdążył się obejrzeć, a trzy tygodnie wakacji minęły. W sumie niemal każdy dzień wyglądał identycznie. Nauka, praca, zabawa z Anną, sen i tak w kółko. Aktualnie powtarzał sobie algebrę, kiedyś musiał, a w nowym roku szkolnym chciał bardziej skupić się na przygotowaniu do egzaminów końcowych. Pracę również sobie znalazł, przekładał książki z półki na półkę w pobliskiej bibliotece, gdzie przesiadywał prawie całe dnie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że czas może tak szybko mijać. Był teraz sam, nie widywał się z nikim. Charlie wyjechała z rodziną na wakacje na Florydę do rodziny, więc opalała się i pewnie grzebała w laptopie starając się zdobyć hasło do darmowego internetu. O Deanie nawet nie myślał, raz spotkał Sama w sklepie, porozmawiali chwilę o książkach, które dzieciak ostatnio przeczytał, ale poza tym nie miał kontaktu z Winchesterami.
Nadeszły jego urodziny, znienawidzony dzień przez bruneta, bo nienawidził być w centrum zainteresowania. W tym roku Gabriel zorganizował mu małą imprezę niespodziankę, co w sumie nie było ciężkie do ukrycia, bo niebieskookiego nie było prawie całymi dniami w domu. Chłopak nie miał oczywiście o niczym pojęcia. Z rana poszedł do biblioteki pouczyć się, a po południu, gdy wszedł do domu, kilka osób, czyli tata, Anna, Gabriel, Luke, Michael, Charlie i Sam krzyknęli głośno „wszystkiego najlepszego”, że aż wystraszony wypuścił z rąk wszystkie wypożyczone przez siebie książki na podłogę. Sam zebrał książki, gdy wszyscy podeszli do bruneta i zaczęli składać mu życzenia. To było dosyć dziwne uczucie, bo nawet Luke i Michael życzyli mu wszystkiego najlepszego, chociaż nie darowali mu uderzenia w tyłek. Charlie oczywiście na ucho pożyczyła mu szczęścia z Deanem, co o dziwo Cas przyjął jako żart, lekko się zarumienił, uśmiechnął i podziękował. Sam jako ostatni podszedł do Novaka, zostawiając wcześniej książki na półce.
- Wszystkiego najlepszego, Cas - powiedział swoim jeszcze dziecięcym głosem. - Nie umiem składać życzeń jak twoi bracia czy Charlie, ale chcę, byś był szczęśliwy - powiedział szczerze patrząc mu w oczy, był równy z Castielem. - Pewnie zastanawiasz się, gdzie jest Dean... Dziś wraca z wyjazdu z drużyną ze szkoły, ale późno będzie w domu, więc pewnie nie przyjdzie.
- I tak nie oczekiwałem, że się zjawi - przyznał brunet patrząc na chłopca.
- Nie bądź na niego zły. Ostatnio... Ma naprawdę gorszy czas, wiesz... Ta Lisa i w ogóle... - zmieszał się. - Ale jestem pewien, że on tobie też życzy ci wszystkiego najlepszego - uśmiechnął się szeroko i objął Novaka. Cas również go objął, poklepał po plecach lekko skrępowany i odsunął się z lekkim uśmiechem.
- Dzięki Sammy.
I tak wszyscy poszli do ogrodu, gdzie Castiela zaskoczył wielki stół wypełniony jedzeniem i idealnie skoszona trawa, na której leżały balony. Na betonowym grillu wywieszony był napis „Wszystkiego Najlepszego Cassie”. Novak zaśmiał się i pokręcił głową zerkając na szczerzącego się do niego Gabriela. Był niemal pewien, że ten cały pomysł z imprezą niespodzianką był wymysłem Gabriela i Charlie, bo tylko ta dwójka miała tak szalone pomysły. Z głośników zaczęła lecieć muzyka, a wszyscy usiedli do stołu głośno rozmawiając, śmiejąc się i wygłupiając. Nawet Chuck Novak, ojciec całej gromady Novaków bawił się dobrze, rozmawiając na naprawdę przyziemne tematy i dla Castiela było to ogromnie ważne. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ojciec tak szeroko się uśmiechał ukazując kurze łapki tuż obok oczu. Nie pamiętał, kiedy śmiał się tak głośno i mocno tulił do siebie Annę. Mała też była szczęśliwa, a dla Casa był to najpiękniejszy i najważniejszy widok, jaki mógł widzieć.
Już po pół godzinie całego zajścia brunet rozluźnił się i przyglądał każdej uśmiechniętej twarzy siedzącej przy stole. Nie przeszkadzały mu żarty skierowane na jego osobę robione przez Luke'a i Michaela, w tym momencie miał dystans do siebie i śmiał się razem z nimi, co widać było zaskoczeniem dla bliźniaków. Gabriel zaprosił do tańca Charlie i zaczęli kręcić kółka na cudownie zielonej trawie w ogrodzie Novaków. Cas widząc ten kolor uśmiechnął się do siebie i spuścił wzrok, ten sam odcień, co oczy Deana. Jednak jego krótkie rozmyślenia przerwała Anna, która złapała go za dłoń i również zaciągnęła na „parkiet”, gdzie starszy brat wziął ją na ręce i zaczął tańczyć z nią starając jakoś trzymać się rytmu muzyki, co nie było dla niego łatwe.
Castiel bawił się wspaniale, nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak szczęśliwy. Godziny mijały, wszyscy stracili poczucie czasu, że tylko ciemniejące niebo i zachodzące słońce pokazywało, że noc zbliża się wielkimi krokami. Na stole w końcu pojawił się tort, niebieski, w odcieniu koloru oczu Castiela, a gdy tylko Gabriel zaczął go kroić, okazało się, że w środku ciasto było w kolorze tęczy. Wszyscy najedzeni usiedli z powrotem do stołu znów rozmawiając. Anna zasnęła na kanapie w salonie, gdzie uśpił ją Chuck i wrócił na ogród by dalej rozmawiać ze swoimi synami. Cas siedział z Charlie patrząc na horyzont, był cały spocony od skakania, bawienia się i tańczenia, co o dziwo tego wieczoru mu wychodziło.
- Gabriel mnie namówił do tego, by zorganizować to wszystko - powiedziała w końcu dziewczyna zerkając przez ramię na starszego brata Novaka.
- Na początku byłem zły, ale teraz jestem wam strasznie wdzięczny za ten pomysł - przyznał brunet zerkając na przyjaciółkę.
- Dobra dobra, ale... - zerknęła na swój zegarek na nadgarstku. - Tak naprawdę jeszcze nie dostałeś prezentu ode mnie, chodź - złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Cas zaskoczony szedł za przyjaciółką wlokąc już zmęczonymi i obolałymi nogami. Zaprowadziła go na podjazd jego własnego domu, poprawiła mu włosy i koszulę, a Castiel mrużył wciąż oczy nie rozumiejąc. - Prezent... poczekaj tu chwilę - pobiegła szybko do domu.
Castiel stał i wpatrywał się w drzwi budynku przed nim. Z ogrodu wciąż dobiegała głośna muzyka, słychać było komiczny śmiech Gabriela, przez co sam brunet się zaśmiał.
- Cześć Cas - usłyszał nagle za sobą, ciśnienie mu podskoczyło. Odwrócił się w stronę dźwięku głosu i wstrzymał oddech.
- D-Dean? - zapytał cicho, jego wnętrzności zrobiły kilka koziołków.
- Ten... Wszystkiego najlepszego - powiedział blondyn i podszedł do niego wyciągając zza siebie papierowy pakunek i podając go brunetowi. - Może słaby prezent, ale zawsze coś.
Cas stał przez moment jak wryty, aż w końcu dotarło do niego, że to właśnie Dean był prezentem zorganizowanym przez Charlie. Ścisnęło go mocniej i lekko drżącą ręką wziął pakunek od chłopaka.
- Otwórz, chcę wiedzieć, czy ci się podoba - powiedział zielonooki chłopak. Cas zrobił to od razu wyjmując z papieru kasetę. Usłyszał cichy, jakby zdenerwowany śmiech Deana. - To kaseta z moją ulubioną muzyką, kiedyś gadaliśmy, że pokażę ci, czego słucham... Więc pomyślałem, że... - podrapał się po karku trochę zbity z tropu, bo Castiel wpatrywał się wciąż w przedmiot.
- Dziękuję - w końcu spojrzał na blondyna lekko zarumieniony i uśmiechnięty. Stali tak naprzeciwko siebie patrząc sobie w oczy, Cas miał wrażenie, że ta chwila zamienia się w wieczność, a wszystko dookoła traci swój sens.
- Nie ma za co, usiądziemy? - wyrwał go z zamyślenia głos Deana. Brunet pokiwał głową i obaj ruszyli na ganek, by usiąść na schodach. Znów zapadła cisza, tym razem była ona przyjemna. Dean wpatrywał się w przestrzeń przed siebie, a Castiel patrzył na kasetę trzymaną w trzęsących się rękach. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, nie spodziewał się tego, że Winchester się tu pojawi.
- Myślałem, że wyjechałeś - odezwał się w końcu starając się sprawić, by jego głos brzmiał pewnie.
- Bo wyjechałem, wróciłem dobre piętnaście minut temu, od razu przyszedłem tutaj - zerknął na Novaka i uśmiechnął się. Cas ujrzał to kątem oka i miał chęć się popłakać ze szczęścia. - Ogólnie to Charlie namówiła mnie, żebym przyszedł, bo... Nie miałem pojęcia, że masz dziś urodziny. No i w sumie... Nie gadaliśmy dość długo - zmieszał się i znów spojrzał przed siebie.
Cas poczuł, jak zimny dreszcz przechodzi po jego plecach, czuł, że za chwilę poruszą ten okropny temat, którego tak bardzo się obawiał.
- Masz racje... Długo nie rozmawialiśmy - przyznał cicho, tak było bezpieczniej, bo przynajmniej nie było słychać jego drżącego głosu.
Dean westchnął.
- Chciałbym cię przeprosić, Cas... Wtedy, te prawie dwa miesiące temu... - pokręcił głową. - Nie byłem sobą, byłem w rozsypce, Lisa i ta cała... Sprawa, doszło do tego, że przyćpałem i...
- Nic się nie stało, Dean, rozumiem - szepnął Castiel mając nadzieję, że chłopak go usłyszał.
- Właśnie, że się stało. Przyszedłem do ciebie i wykorzystałem... Twoje uczucia. Dlatego unikałem z tobą kontaktu, wstyd mi, że to zrobiłem - Cas zerknął na blondyna, który również na niego spojrzał. Brunet przełknął, byłby pewien, że blondyn to usłyszał, gdyby nie głośny śmiech Gabriela zza domu, który go zagłuszył. - Chcę się z tobą przyjaźnić, Cas, ufam tobie bardziej niż chłopakom z drużyny, nawet wolę z tobą rozmawiać, niż z nimi, bo ty masz jakiś poziom - obaj zaśmiali się w tym samym momencie.
- Więc wiesz, co... Tak jakby czuję? - zapytał zestresowany brunet ściskając w dłoni kasetę. Dean pokiwał głową. - Nie przeszkadza ci to?
- Nie, a czemu miałoby mi przeszkadzać? Może trochę obawiam się, że cię zranię czy coś, ale poza tym... Chłopie, mam Charlie, ona też jest homo - prychnął. - Po prostu rozumiem to, okej? I chcę przeprosić, że to wykorzystałem. Przepraszam.
- Nie zranisz... Jeśli nie będziesz mnie olewał - wyznał Castiel, czując nagle przypływ odwagi. - I przyjmuję przeprosiny - uśmiechnął się lekko, wciąż rumieniąc się.
- To nie masz pojęcia, jak się cieszę - zaśmiał się Dean patrząc na Novaka i szczerząc się szeroko. Znów nastała cisza, obaj śmiali się cicho rozluźnieni w swoim towarzystwie. - A więc... jak całuję? - wypalił nagle Winchester.
Castiel zadławił się własną śliną i poczerwieniał jak burak.
- No... Nie zaczyna się zdania od „a więc” - postarał się zażartować, co chyba mu wyszło, bo Dean zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową dalej się uśmiechając. - Chyba dobrze...
- Chyba? - blondyn uniósł brew.
- No chyba tak, nie mam zbyt dużego doświadczenia - przyznał Novak opuszczając głowę.
- Ah, to w sumie cieszę się, że byłem pierwszy - Cas spojrzał zaskoczony na Winchestera, który od razu puścił mu oczko, a policzki bruneta zapiekły jeszcze mocniej. - Dobra, ja muszę spadać, jutro zaczynam treningi i pracę w warsztacie u wujka, muszę wstać rano, a jeszcze obiecałem cioci, że naprawię jej komputer - zaśmiał się.
- Okej - powiedział cicho Castiel wpatrując się w chłopaka obok.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego - i stało się coś, na co nawet Cas nie czekał. Usta Deana były ciepłe i lekko wilgotne jak ostatnim razem, jednak tym razem dotknęły jego policzka. - Do zobaczenia - Winchester wstał i już nie odwracając się ruszył w stronę swojego domu. Cas siedział na schodku wpatrując się w znikające już w oddali ciało Deana, wciąż czując gorąc na policzku, które blondyn pocałował. POCAŁOWAŁ, krzyczało w Novaku. Teraz był pewien na sto procent, że to były najlepsze urodziny w jego dotychczasowym życiu.
Notes:
W końcu wena wróciła i oto dodaję nowy rozdział ^^
Jak wam się podoba? W końcu chłopcy chyba się dogadują, chociaż jeszcze nie wiadomo. Czekam na komentarze, waszą opinię, no i nie zapominajcie o kudosach.
Postaram się, żeby kolejny rozdział pojawił się szybciej.
Pozdrawiam xx
Chapter 12: A po słońcu przychodzi burza
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Charlie bardzo dobrze wszystko zaplanowała. Gdy tylko usłyszała od Gabriela pomysł o imprezie niespodziance dla Castiela, od razu wiedziała, że to idealna okazja, by pogodzić tych dwóch idiotów. Dean dowiedział się o wszystkim tuż przed swoim wyjazdem na kolonie sportowe. Dzień przed, gdy pakował się i starał się też zająć małą Jo, która biegała w kółko po jego pokoju i zabierała mu rzeczy, które chciał włożyć do torby, ktoś zadzwonił do drzwi. Oczywiście nie przejął się, bo był zajęty u siebie w pokoju. Nagle usłyszał ciocię krzyczącą jego imię. Spojrzał na małą blondyneczkę.
- Jo, mama nas woła, idziemy na dół? - zapytał swojej przyrodniej siostry.
- Nie - powiedziała tupiąc nóżką i uciekając. Dean złapał ją i zaczął łaskotać, przy czym dziewczynka zaczęła piszczeć i śmiać się w głos. W końcu blondyn wziął ją za rękę i wyszedł z pokoju od razu kierując się schodami na dół. W przedpokoju zobaczył Charlie opierającą się o szafę.
- Myślałam, że nigdy nie przyjdziesz - wywróciła oczami, a gdy Dean puścił dłoń Jo, ta pobiegła do dziewczyny.
- Charlie, pogramy w gry? - zapytała dziewczynka patrząc w górę na rudowłosą. Dziewczyna zaśmiała się.
- No jasne, ale kiedy indziej, okej? Przyszłam tylko na chwilkę do twojego brata - dziewczynka o dziwo grzecznie pokiwała główką, przytuliła nastolatkę i pobiegła do kuchni, gdzie ciotka Ellen piekła ciasto.
Dean spojrzał na dziewczynę zmieszany zastanawiając się, co ona robiła u niego o tej porze.
- Wyjdziemy na ganek? - zapytała. Winchester kiwnął i wyszli przed dom siadając na ławce.
- O co chodzi? - zapytał, zerkając na przyjaciółkę.
- Jest sprawa, okej? - powiedziała dziewczyna patrząc na niego poważnie. - Chodzi o to, że irytujesz mnie ty i Castiel i te wasze udawanie, że nic się nie stało. Wiem o wszystkim, o tym, że przyćpałeś, przyszedłeś do niego i go pocałowałeś...
- Ciszej - obruszył się chłopak zerkając od razu przez okno, czy ciotka przypadkiem czegoś nie usłyszała, czy Sama nie ma w pobliżu i czy wujek nie wrócił z warsztatu. Na szczęście nikogo nie było na horyzoncie. - Czyli powiedział ci... - odezwał się po chwili, westchnął i spuścił głowę.
- No jasne, że tak? - Charlie parsknęła, jakby to, co powiedział chłopak było najgłupszym, co mogła usłyszeć z jego ust. - Wiem o wszystkim, ale długo mi zajęło wyciąganie z niego informacji, bo nie chciał mi tak od razu wszystkiego wyśpiewać - wyprostowała się i wbiła palec w jego pierś. - Co ci w ogóle strzeliło do głowy, by to zrobić?
Blondyn nie raz zadawał sobie to pytanie.
- A ja wiem? Nie mam pojęcia, to był impuls, tak po prostu. Stało się, nie cofnę czasu, nie zmienię już tego, że Cas mnie nienawidzi... - zauważył, jak dziewczyna zaśmiała się i pokręciła głową. - Co?
- Naprawdę myślisz, że on ciebie nienawidzi? - zapytała teraz już łagodniej.
Dean przygryzł policzek od wewnątrz i wzruszył lekko ramionami.
- No tak, gdyby tak nie było, nie unikałby mnie jak ognia.
Dziewczyna znów pokręciła głową.
- Nie wiedziałam, że jesteś aż tak ślepy, Deanie Winchesterze - zaśmiała się złośliwie. - Wciąż mu się podobasz... - wzruszyła ramionami. - Nie będę owijać w bawełnę, dobrze wiesz, że tak jest, mimo że nigdy nie mówiliśmy o tym wprost - chłopak pokiwał głową zgadzając się z przyjaciółką. Prawda jest taka, że on wciąż bardzo cię lubi i... Okej, na początku czuł się zły i skrzywdzony, że go wykorzystałeś, ale teraz... Bardziej boli go to, że go olewasz.
Dean siedział trawiąc słowa rudowłosej, co zajęło mu chwilę.
- Nie umiałem do niego podejść - zielonooki spuścił wzrok. - Wstydzę się tego, co zrobiłem - wyznał trochę z niechęcią do siebie i do tego, że musiał powiedzieć to na głos. Wiedział, że jeśli sam z siebie nie zacznie mówić o tym, co czuje, dziewczyna wyciągnie to z niego siłą, a tego akurat chciał uniknąć.
- Ja się tego domyśliłam, ale Cas nie jest tak bystry - powiedziała dziewczyna. - Do niego trzeba trochę inaczej i trochę delikatniej - dodała.
- Wiem... - Dean zaczął wykręcać sobie palce u rąk, czuł dyskomfort mówiąc o tym.
- A ja wiem, co ty myślisz. Nie jestem gejem, nie powinienem całować przyjaciela, lepiej będzie go unikać i tak dalej - powiedziała to udając jego głos i wywróciła oczami. - Jesteś głupi - skwitowała zachowanie blondyna.
Dean parsknął, spojrzał urażony na przyjaciółkę i wstał.
- Bo nie jestem gejem, byłem tylko przyćpany i cholera... Miałem do tego prawo, bo jakbyś nie zauważyła, Lisa jest w ciąży, a ja w wieku 15 lat będę ojcem. Zajebiście - zirytował się i znów usiadł na ławce. Po nie długiej chwili złość zmieniła się we frustrację i blondyn schował twarz w dłoniach. Charlie położyła mu dłoń na ramieniu czując, że chłopak teraz potrzebuje jej wsparcia. Zrozumiała jednak już dawno, że to nigdy nie jest wsparcie słowne, a cielesne.
- Cas ma urodziny za dwa tygodnie, dokładnie wtedy, kiedy ty wracasz z wyjazdu - specjalnie zmieniła temat, by nie dobijać Deana gadaniem „a nie mówiłam” i innymi takimi. - Uważam, że to będzie dobry moment, by pogadać. Daj mu jakiś prezent, jakiś drobiazg, ucieszy się, ale... Proszę cię, nie rób mu nadziei, okej?
Chłopak odetchnął i pokiwał w milczeniu głową. Dziewczyna miała rację, powinien w końcu porozmawiać z brunetem o tym, co zaszło, już dawno powinien to zrobić. Tego dnia już nie mógł przestać o tym myśleć, zastanawiając się, co dać chłopakowi w dniu jego urodzin.
Dwa tygodnie minęły szybko i Winchester nie zdążył się obejrzeć, a już szedł z małym pakunkiem w ręku w stronę domu Novaków. Dokładnie dogadał się z Charlie, o której ma się zjawić na podjeździe Castiela. Idąc przed siebie rażony zachodzącym słońcem zastanawiał się, co powiedzieć przyjacielowi. Tak, mógł nazwać Casa przyjacielem, bo naprawdę go lubił i wiedział, że chłopak wart jest jego zaufania. Dean z natury nie był zbyt wylewny, zazwyczaj ukrywał w sobie wszystkie emocje i uczucia, dlatego nikt z bliskich nie miał pojęcia o jego depresji, oprócz Casa. Dobrze pamiętał, jak kiedyś będąc u niego w domu, chłopak zauważył jego rany na nadgarstku. Nie ważne, jak starał się je ukryć, Castiel je dostrzegł. Zapamiętał ten moment bardzo dobrze, to właśnie wtedy zrozumiał, że może liczyć na bruneta. Dlatego teraz czuł się dziwnie idąc do niego, by wręczyć mu głupią kasetę z rock and rollem i przeprosić go... Za pocałunek.
Czasem miał wrażenie, że głęboko w nim istniało coś, czego naprawdę nie chciał odkrywać. Czasami wydawało mu się, że ten jeden pocałunek odnalazł w nim coś, czego nie byłby w stanie w sobie zaakceptować, a przynajmniej tak mu się wydawało. Często też starał się zapomnieć o tych snach, z których budził się rozgrzany, spocony, a w bokserach czuł wilgoć. Te sny przyprawiały go o dreszcze, starał się wypędzić je z głowy, zapomnieć te obrazy, inaczej nie byłby w stanie spojrzeć Castielowi w oczy, ponieważ to właśnie on odgrywał w nich główną rolę. Nie żadna dziewczyna, blondynka czy brunetka, a ten Cas, taki kruchy, delikatny, zamknięty w sobie, przygarbiony, o cudownie błękitnych i głębokich oczach i rumianych policzkach. Dean nigdy wcześniej nie myślał w ten sposób o innym chłopaku, w tym przypadku również się starał, jednak czasem jego myśli żyły swoim życiem i tracił nad nimi kontrolę.
Właśnie to wydarzyło się w jego głowie, gdy na schodach tuż po rozmowie z Castielem postanowił pochylić się i pocałować go w policzek. Stracił kontrolę, nie zapanował nad własnym ciałem i zrobił coś, co obiecał Charlie, że się nie wydarzy. Dał Castielowi nadzieję.
Ostatnia klasa okazała się dużo cięższa, od wcześniejszych lat, już na samym początku. Mimo, że brunet naprawdę lubił się uczyć i stała przed nim świetlana przyszłość, to czuł, że nie będzie łatwo. O dziwo szkoła przestała być dla niego problemem, gdy nagle zaczął czerpać przyjemność z przebywania w niej. Coraz częściej przyłapywał siebie na rozmyślaniu o tym, że chciałby iść już następnego dnia do tego budynku chociażby tylko po to, by spędzić czas z Charlie i Deanem. Dean... Dean Winchester, odkąd przyszedł do niego w wakacje na urodziny, zaczął z nim rozmawiać, kilka razy zaprosił go do siebie, tak jak kiedyś obiecał, grali w gry i pokazał mu wszystkie kasety, jakie posiadał. Stali się sobie bliscy, dużo bliżsi, niż Cas mógł sobie kiedykolwiek wymarzyć. Czasami nie dowierzał swojemu szczęściu, że przyjaźnił się z kimś, kogo kochał, a ten ktoś po prostu to akceptował. Bywały momenty załamania, że marzył o tym, by jednak zerwać kontakt z Winchesterem, bo czasem widok jego z jakimiś dziewczynami był dla niego strzałem prosto w serce. Mimo wszystko po takich momentach Dean po prostu się do niego odzywał, wyszczerzał swoje piękne zęby patrząc mu w oczy i mówił do niego i to starczało, by Castiel jednak nie żałował tych momentów bólu i cierpienia.
Sytuacja sprzed dwóch miesięcy nie powtórzyła się, Dean ani razu od tamtej pory nie naruszył przestrzeni osobistej Casa. Charlie uważała, że to dobrze, bo inaczej brunet robiłby sobie nadzieję, co wiedziała, że i tak było nieuniknione. Mimo to Novak wciąż był wpatrzony w blondyna, teraz mniej ukrywając przed nim swoje zainteresowanie. Oczywiście nie flirtowali, ale zdarzały się momenty, gdzie niebieskooki po prostu siedział i wpatrywał się w niego, gdy tamten mówił. Winchester nie zwrócił mu na to uwagi, nie powiedział, że mu to przeszkadza i nawet tego nie okazywał, bo gdy przyłapał Casa na gapieniu się, po prostu puszczał mu oczko i uśmiechał się.
Rudowłosa również zauważyła zmianę, która, chociaż nie była radykalna, zbliżała jej obu przyjaciół do siebie coraz bardziej. W połowie semestru ostatniej klasy zaczęła być świadkiem tego, jak na zajęciach to Dean zerkał na Castiela, a nie na odwrót, jak zdarzało się do tej pory. Młody Novak nie był świadomy tej sytuacji, a Charlie najzwyczajniej w świecie uważała Deana za hipokrytę. Dobrze widziała, co kryje się za tymi spojrzeniami, ale nie było szans na to, by przekonać do tego wszystkiego Winchestera. Irytowało ją to, że chłopak był tak przekonany o swojej orientacji, że nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby lubić chłopaka w ten konkretny sposób. Pozostawało czekać.
Zaparowane lustro zniekształcało odbicie łazienki i samej postaci blondyna. Przetarł je ręką, by móc zobaczyć swoją twarz i znów zaczerwienione, mokre oczy. Rzeczywistość wykańczała go, nie dawał sobie rady. Ostatnimi czasy Dean znów przechodził załamanie, mimo że przez prawie cztery miesiące było lepiej. Było tak, bo Lisa została zastąpiona obrazem Castiela. Dziewczyna przestała chodzić do szkoły w ostatniej klasie, dla zielonookiego było to zbawienna sytuacja. Nie wyobrażał sobie patrzeć na to, jak ona z brzuchem chodzi po szkole, zerkając na niego tym swoim lodowatym wzrokiem wpajającym mu do głowy tylko jedno zdanie „To twoje dziecko i nic tego nie zmieni”. Patrzyła na niego z pogardą i wyższością, jakby wygrała z nim, pokonała, co w pewnym sensie było prawdą. Jej odejście było najlepszym, co mogło spotkać Winchestera od końca poprzedniego roku szkolnego, nie licząc oczywiście pogodzenia się z Castielem.
Wszystko było dobrze, do zeszłego wieczoru. Był styczeń, jego 16 urodziny nadchodziły wielkimi krokami, a on już planował swoją imprezę. Nowy rok spędził z Charlie i Casem, gdzie po kryjomu wypili całego szampana i obejrzeli maraton gwiezdnych wojen. Zabawnie było patrzeć na dużo odważniejszego i lekko pijanego Novaka, wiedział, że ten widok długo pozostanie w jego głowie. Ostatnie pół roku dawało mu naprawdę dużo szczęścia, ale niestety ta jedna jedyna osoba musiała wszystko zniszczyć.
Lisa pojawiła się pod jego domem, była sobota, ale na szczęście nikogo nie było w domu oprócz niego. Ciocia z wujkiem, Jo i Samem pojechali do supermarketu na zakupy na kolejny tydzień, co było niemal tradycją. Gdy usłyszał dzwonek do drzwi bez wahania zbiegł na dół i otworzył drzwi, nie był świadom tego, kogo miał zobaczyć po drugiej stronie.
Zbladł, gdy ujrzał brunetkę. Miała na sobie zimową grubą kurtkę, na twarzy była dużo pulchniejsza niż wcześniej.
- Hej, mogę wejść? - zapytała dziewczyna patrząc na blondyna
Do Deana dotarło, że przez tą całą chwilę wstrzymywał oddech, więc wciągnął do płuc trochę powietrza.
- Tak, jasne - powiedział i wpuścił dziewczynę do środka. Zaczęła się rozbierać. Dopiero, gdy ściągnęła kurtkę, Dean ujrzał, to, co prawie zwaliło go z nóg.
- Duży, co nie? - powiedziała dziewczyna kładąc dłoń na swoim dużym jak balon brzuchu. - Za dwa tygodnie mam termin porodu, dlatego tu jestem.
To były najgorsze 10 minut w życiu Deana. Nie był w stanie wysłuchiwać tego, jak Lisa opowiadała mu o ciąży, o tym, że nie da mu się zobaczyć z Benem (okazało się, że to chłopiec i zdecydowała, że tak do nazwie), że dziecko zostanie z nią i zrobi wszystko, by uprzykrzyć mu życie, bo to on jej to zrobił. Słowa wlatywały mu jednym uchem, a wylatywały drugim, bo całą jego uwagę przykuwał brzuch. Nie widział jej tak długo i to, jak ona się zmieniła zaskoczyło go. Wiedział, że będzie musiał w końcu stawić temu czoła, ale nie spodziewał się, że to będzie już teraz, nie był gotowy. Cały jego świat, który już powoli zaczął się składać, znów rozsypał się na malutkie kawałki.
Teraz stał przed lustrem w łazience i wpatrywał się w swoje marne odbicie. Instynktownie położył dłoń na swoim nadgarstku, gdzie stare blizny zdążyły się już zagoić i utworzyć białe linie na skórze. Miał wrażenie, jakby miał deja vu, znów stał w tym samym miejscu, znów miał te same myśli, znów chciał to zrobić. Chciał i czuł, że tym razem nikt go nie powstrzyma. Prawda była taka, że nie robił tego od prawie 4 miesięcy, a zasługę w tym miał nie kto inny, tylko Castiel. Oczywiście wypierał się tego, wmawiał sobie, że to jego siła woli, ale gdzieś głęboko w środku znał prawdę, że to właśnie Cas sprawił, że przestał się okaleczać, ale jak widać, do czasu.
Sięgnął po żyletkę na półce za lustrem i rozpakował ją z bibułki. Tak dawno nie trzymał tego ostrego narzędzia między palcami. Kilka chwil wpatrywał się w przedmiot lekko głaszcząc go opuszkami, czując każde jego wgłębienie, aż w końcu zerknął na swoją rękę. Tym razem wybrał inne miejsce, na przedramieniu skóra aż prosiła się o zainteresowanie, dlatego to tam przyłożył ostrze. Przymknął oczy, gdy wbił ostrą końcówkę i przejechał po całej długości w poprzek. Ulga ogarnęła jego umysł niemal od razu, czując piekący ból. Powtórzył czynność jeszcze dwa razy tworząc prostopadłe linie na swoim ramieniu. Skończywszy zabieg, schował żyletkę do bibułki i położył ją z powrotem na miejsce. Wsunął rękę pod bieżącą wodę przemywając ranę, a następnie przemył spirytusem. Zawinął przedramię w bandaż i przycisnął dłonią swoją skórę. Westchnął, dopiero teraz zauważył, że łzy przez ten cały czas ściekały mu ciurkiem po policzkach.
Postanowił się ubrać, a gdy wrócił do pokoju, usiadł na łóżku, schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać. Cholerna Lisa, cholerne dziecko, cholerny on, głupi, brudny, wykorzystany... Wykorzystany.
Poczuł się podle, że właśnie teraz pomyślał o Castielu. Od razu złapał za plecak, spakował kilka swoich kaset i zbiegł na dół. Ciocia Ellen krzątała się po kuchni tym razem piekąc babeczki z Jo, która uparła się, że będą miały strzelającą posypkę.
- Gdzie idziesz młodzieńcze? - zapytała Ellen wychylając się zza drzwi kuchni zerkając na swojego siostrzeńca, który właśnie zakładał zimowe buty.
- Idę do Castiela - powiedział prawdę patrząc cioci w oczy.
- Dobrze, ale wróć zanim się ściemni - upomniała go i wróciła do pracy. Dean nie zdążył odpowiedzieć. Zarzucił na siebie bordową kurtkę, założył wełnianą czarną czapkę i wyparował z domu. Biegiem puścił się w stronę domu Novaków, a że było dość zimno, postanowił złapać busa. Idealnie dobiegł do przystanku, gdy autobus podjechał i zabrał go grubo zaśnieżoną ulicą. Niecałe pięć minut później stanął przed drzwiami domu Casa. Zadzwonił i czekał, aż ktoś mu otworzy. Nie czekał długo, gdy w drzwiach pojawił się Gabriel.
- Siemka Dean-o, co cię tu sprowadza? - zapytał podejrzliwie patrząc na młodszego, ale trochę wyższego od siebie chłopaka.
- Przyszedłem do Casa - oznajmił, miał już pytać, czy chłopak jest w domu, gdy za starszym Novakiem pojawił się brunet.
- Dean? Co ty tu robisz? - zapytał Cas podchodząc do brata, który puścił mu potajemnie oczko i zostawił ich samych. - Chodź, zimno jest - wpuścił go do środka.
- Dzięki - Dean od razu zamknął za sobą drzwi. - A tak wpadłem trochę posiedzieć, nudziło mi się - dodał blondyn mówiąc w połowie prawdę.
Cas zmarszczył brwi i lekko przekręcił głowę na bok. Zielonooki widząc tą reakcję od razu się uśmiechnął, lubił, kiedy chłopak to robił.
- Okej, to chodźmy na górę - zaproponował i ruszyli po schodach do pokoju Castiela.
Dean usiadł na łóżku i zaczął bawić się rękawem swojej szarej bluzy z kapturem, rany wciąż piekły, wciąż czuł ich ból. Brunet zbiegł szybko na dół poprosić Gabriela, czy może zrobiłby dla nich gorącej czekolady, na co chłopak się zgodził uśmiechając się znacząco.
- Tylko nie wariujcie tam za bardzo - puścił mu oczko starszy brat.
Młodszy Novak spalił buraka i parsknął.
- Nie będziemy nic robić - odparł i wybiegł z kuchni wracając do siebie. Stanął w drzwiach, po chwili zamykając je za sobą i patrzył na blondyna. - Co tak naprawdę cię tu sprowadza? - zapytał nie wierząc w to, że Winchester ot tak do niego wpadł, musiał mieć w tym jakiś interes.
- To nie mogłem już przyjść do swojego przyjaciela? - zapytał chłopak patrząc z dość dużej odległości w niebieskie oczy.
- Zazwyczaj dzwonisz, zanim przyjdziesz, tym razem jest inaczej, Dean.
Chłopak zaśmiał się. To, jak spostrzegawczy był Cas było naprawdę niewiarygodne. Jakby poszedł do Charlie, ta by nic nie powiedziała, a nawet cieszyłaby się tym, że przyszedł.
- Po prostu zapomniałem się odezwać...
- Nie, Dean, ty nigdy nie zapominasz - wtrącił się brunet i podszedł do łóżka. Usiadł obok Winchestera i złapał go za rękę. Coś w oczach blondyna było na tyle niepokojącego, że to właśnie przyszło mu do głowy. Oczywiście dotyk sprawił, że obu po kręgosłupie przeszedł dreszcz, ale Winchester nie zwrócił na to uwagi zbyt zainteresowany tym, co właśnie niebieskooki chce sprawdzić. Tak jak myślał, Cas podciągnął mu rękaw aż do łokcia odsłaniając stare rany i biały bandaż. Dean spuścił wzrok i westchnął czując się teraz potwornie. - Czemu? - zapytał nagle Castiel dotykając palcami białego materiału.
- To stare... - chciał zacząć, ale zauważył, że bandaż zaczął przesiąkać krwią i nie było szans na kłamstwo. Teraz był wściekły na siebie, że w ogóle tu przyszedł. - Nie chcę o tym gadać, Cas.
- Chcesz, inaczej byś tu nie przychodził - zauważył słusznie Novak, a Dean wiedział, że on ma rację. Wmawiał sobie, że przyszedł tu po prostu do przyjaciela, by zająć sobie czas, ale było inaczej. Był tu po to, by otrzymać wsparcie. - No mów, jeden babski moment cię nie zabije - zażartował Cas dobrze pamiętając ile razy powtarzał to blondyn.
Winchester pokiwał głową i zaczął mówić wszystko. Opowiadał o tym, że było już lepiej, ale zjawiła się Lisa. O tym, jak ona wygląda, co mu powiedziała i, że już za niecałe dwa tygodnie będzie ojcem, że będzie mieć Bena, synka. Pod koniec wypowiedzi głos mu się łamał, oczy miał zaczerwienione od wstrzymywanych łez, ale nie miał zamiaru w tym momencie pokazać, jak bardzo jest słaby, nie przy Casie. Novak nie skomentował tego, wysłuchał wszystkiego wciąż, połowicznie świadomie, trzymając dłoń na bandażu Deana i lekko głaskał skórę kciukiem dodając mu otuchy. Kiwał głową pokazując, że rozumie i starał się patrzeć na chłopaka. Gdy wypowiedź dobiegła końca, Winchester odczuł tak wielką ulgę, że miał chęć płakać z radości. To nie była pierwsza ich taka rozmowa, ale Dean z każdą kolejną przekonywał się, że tylko Castielowi potrafi powiedzieć i pokazać tak wiele.
Notes:
Udało się, kolejny rozdział już jest i jak wam się podobał? Ostatnio mam wenę na to ff i idę jak burza, więc będę się teraz starać, żeby dodawać rozdziały co tydzień lub nawet częściej, jeśli czas mi na to pozwoli. Chciałabym dodawać je co piątek, tak też może to przyjmijmy. Oczywiście pamiętajcie, że ff jest również dostępne na wattpadzie, jeśli ktoś woli tam czytać.
Ślicznie proszę o komentarze i kudosy, to dla mnie bardzo ważne xx
Do następnego
Pozdrawiam was xx
Chapter 13: Do dziesięciu
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Tego dnia tuż po ciężkiej rozmowie między Casem a Deanem, blondyn nie wrócił do domu aż do wieczora. Obaj siedzieli słuchając Metallici i grając w monopoly, śmiali się i naprawdę fantastycznie dogadywali. Cas aż nie mógł uwierzyć, że Winchester coraz bardziej się przed nim otwierał. Bardzo mu współczuł, że musiał przechodzić coś takiego, ale starał się jak mógł, by być dobrym przyjacielem i być dla niego oparciem. Musiał pogodzić się z tym, że chłopak nigdy nie spojrzy na niego tak, jak on na niego patrzył, ale chyba w tej sytuacji nie mógł wymarzyć sobie lepszej relacji z Deanem. Zawsze mógł trafić gorzej, zawsze mógł być wyśmiany, odepchnięty, zhańbiony na oczach całej szkoły.
- Powinienem już iść - powiedział Dean zerkając na zegarek, dochodziła 21. - Nieźle się zasiedziałem.
Cas wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Bez przesady, nie ma przecież problemu - przyznał, co było racją. Jego dom był dla Deana zawsze otwarty.
- Wiem, ale jeszcze muszę się pouczyć, mam parę zaległości - przyznał i zaczął pakować kasety. - W przyszły piątek robię urodziny w domu, przyjdziesz?
Niebieskookiemu aż zaświeciły oczy, czując wielką wdzięczność, że Dean go zaprosił. To bardzo dużo dla niego znaczyło, a w ostatnim czasie chłopak naprawdę na wiele imprez go zapraszał. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że razem spędzili sylwestra i patrząc na fajerwerki o równej północy Cas mógł wpatrywać się w niego, jak patrzył w niebo. Miał wrażenie, że całe niebo odbijało się wtedy w jego oczach.
- Tak, z chęcią przyjdę - Dean zabrał plecak i obaj zeszli na dół. Cas również zaczął się ubierać. - Trochę cię odprowadzę, okej?
- Jest ciemno i dosyć zimno, nie wiem, czy to dobry pomysł - zastanowił się Winchester, ale w końcu ustąpił.
Ubrani ciepło wyszli na dwór i szli w ciszy przed siebie. Cas rozmyślał, jakby to było teraz zatrzymać się i pocałować te pełne, różowe usta blondyna. Jego wyobraźnia uwielbiała się nad nim znęcać. Często lubiła ukazywać mu takie obrazy na przykład na lekcji, kiedy powinien skupić się na tym, co mówiła nauczycielka.
- O czym myślisz? - zapytał nagle zielonooki wyrywając Casa z zamyślenia.
Brunet zagryzł wargę nieco speszony, bo ani nie mógł powiedzieć mu prawdy, ani nie potrafił kłamać.
- O sprawdzianie z angielskiego - odparł patrząc pod nogi. - Podejrzewam, że nauczycielka niedługo poda nam zagadnienia...
Dean zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Novak lekko odetchnął, bo chłopak chyba złapał haczyk.
- Jesteś kujonem, jak mój mały brat.
Castiel wzruszył ramionami.
- Taki już jestem - i znów zapadła cisza. Jednak nie była to nieprzyjemna cisza. Obaj szli zerkając co jakiś czas na siebie, uśmiechając się i po prostu rozmyślając. W końcu dotarli do połowy odległości między ich domami i zatrzymali się. Dean odwrócił się przodem do Casa i spojrzał mu w oczy, westchnął głęboko z piersi wypuszczając parę z ust, którą brunet mógł poczuć na swojej twarzy.
- Dziękuję - powiedział w końcu po kilkunastu sekundach wpatrywania się chłopakowi w oczy.
- Za co? - zmarszczył brwi brunet, ale po chwili przypomniało mu się, co się stało po południu tego dnia. - Ah, za to. Nie ma za co, Dean, naprawdę.
- Jest za co. Byłem w dosyć kiepskim stanie, a ty... Po prostu mi pomogłeś - zmieszał się i uciekł wzrokiem.
Cas widząc to zaśmiał się w duchu, cały Dean nieumiejący rozmawiać o tym, co czuje.
- Nie dziękuj, od tego są przyjaciele - uśmiechnął się trochę szerzej i promienniej niż zazwyczaj.
- Racja... Od tego są przyjaciele... - powtórzył Dean i po prostu objął Castiela. Brunetowi zaparło dech w piersi, wstrzymał powietrze w płucach na tę chwilę, w której tkwił w ramionach Winchestera, a gdy tylko chłopak się odsunął, miał wrażenie, że upadnie. Dean puścił mu oczko i poklepał po ramieniu. - Do zobaczenia w poniedziałek - dodał i ruszył przed siebie.
Cas nie wiedział, kiedy sam zaczął iść w stronę swojego domu. Kręciło mu się w głowie, bo serce tłukąc mocno o żebra pompowało za dużo krwi i czuł jej szum w uszach.
Dean Winchester go objął.
Niebieskooki zawsze reagował bardzo emocjonalnie na każdy najdrobniejszy kontakt fizyczny z blondynem. Nie ważne, czy to przez przypadek musnął dłonią jego ramię, czy objął go naprawdę mocno i nazwał przyjacielem, to zawsze oddziaływało na Novaka.
Szedł rozmarzony dosyć powoli i wsłuchiwał się w chrzęst śniegu pod swoimi stopami. Tak był zaabsorbowany swoimi myślami, że nawet nie zauważył dwóch cieni poruszających się tuż za nim. Chłopak po cichu nucił sobie Nothing Else Matters pod nosem, gdy w końcu spojrzał na śnieg tuż przed sobą. Dwie postacie szły za nim. Dopiero teraz usłyszał ich ciche rozmowy i śmiechy, wcześniej nie docierały one do niego. Mimo, że chodnik był oświetlany, najbliższy dom był za około pół kilometra stąd.
Czemu jednak nie został w domu? Chciał sprawić przyjemność Deanowi i przede wszystkim chciał jeszcze trochę pobyć w jego towarzystwie, nawet przez myśl nie przeszło mu, że ktoś mógłby się napatoczyć i chcieć na niego napaść. Jaki on był głupi, mógł chociażby poprosić Gabriela, żeby odwiózł Deana, to też byłoby dobrym wyjściem.
Wstrząsnął go dreszcz, zimny pot zalał jego kark, a w głowie znów zawirowało, tym razem od adrenaliny. Zaczął liczyć do dziesięciu błagając w myślach, żeby to byli zwykli przechodni.
Raz. Dwa. Trzy. Cztery...
- Hej pedałku, co tak się włóczysz sam o tej porze? Szukasz przygód? - usłyszał za sobą Castiel i strach na moment go sparaliżował. Miał wrażenie, że za moment nogi pod nim się załamią i upadnie.
Pięć. Sześć. Siedem. Osiem...
- Pewnie poszukuje jakiejś przygody, albo sponsora... - usłyszał drugi głos, ale już jakby z oddali, szum krwi w uszach wszystko tłumił.
- Myślisz, że w szkole nie wiedzą, że jesteś pedziem?
- Zostaw go, Dan, on leci na Winchestera... - powiedzieli coś jeszcze, ale to już nie dotarło do świadomości Castiela.
Dziewięć.
Dziesięć.
Castiel rzucił się przed siebie starając się biec ile sił w nogach. Już po chwili czuł kłucie w klatce piersiowej i gardle od wysiłku. Miał nadzieję, że da radę uciec, nie brakowało mu dużo, był już tak blisko budynków mieszkalnych.
Jeszcze trochę.
Jeszcze chwila.
Jednak zanim dobiegł do czyjegoś domu, padł na chodnik całym ciałem pchnięty przez jednego z napastników. Zaczął się wyrywać, kopać, krzyczeć, ale zatkano mu usta lodowatą dłonią i natarto mu głowę śniegiem. Po chwili wciągnięto w krzaki. Chciał już wstać, ale wtedy wielki ból sprawił, że powietrze płuc wyrwało mu się. Dwóch chłopaków, których nie był w stanie, zaczęło kopać go gdzie popadnie. Dostał kilka razy w twarz, mimo że osłaniał ją dłońmi. Tył głowy i plecy również nie zostały pominięte, a najbardziej bolał brzuch i żebra, które w pewnej chwili chrupnęły. Wielkie, ciężkie buciory okładały jego chude ciałko aż do momentu, w którym usłyszał koguta policji. Był już na skraju utraty przytomności, gdy kopniaki ustały, a jakaś kobieta podbiegła do niego i ukucnęła obok.
- Jestem Jody Mills, jestem szeryfem policji, już dzwonię po karetkę. Jak masz na imię? - zapytała go kobieta, jednak on już nie zdołał odpowiedzieć.
Dean dotarł bezpiecznie do domu. Gdy tylko wszedł poczuł zapach wypieków, aż mu ślinka pociekła.
- Dean, Dean, chcesz babeczkę? - zapytała Jo od razu przybiegając do niego i chcąc do niego na ręce.
- Jasne, że chcę - wziął ją pod pachy i oparł sobie na biodrze, od razu idąc do kuchni. Na blacie leżały dwie duże blachy smakowicie wyrośniętych brązowych babeczek polanych ciemną czekoladą i posypanych strzelającą, kolorową posypką. Sam siedział przy stoliku zajadając jedną i popijając mlekiem, wujek Bobby pił piwo czytając gazetę, a ciocia Ellen krzątała się po kuchni.
- I jak było u Casa? - zapytała ciotka wycierając dłonie o fartuch w stokrotki.
Dean postawił blondynkę na podłodze, sięgnął po babeczkę i usiadł koło brata.
- Bardzo dobrze... Mmmm... - oblizał się po pierwszym kęsie ciasta. - Wyśmienite ciociu - pochwalił kobietę, która w odpowiedzi uśmiechnęła się.
- To był pomysł Jo, to jej podziękuj.
Jo usiadła mu na kolanach i wyszczerzyła swoje szczerbate jeszcze uzębienie.
- Pyszne, Jo, spisałaś się - pochwalił ją blondyn, na co dziewczynka dała mu buziaka w policzek.
Mimo, że nie byli prawdziwym rodzeństwem, Dean bardzo mocno ją kochał. Była jego oczkiem w głowie, już dawno obiecał sobie, że jak będzie nastolatką, będzie ją chronić przed łobuzami, chociaż według wujka nie będzie to potrzebne, bo mała miała zadziorny charakterek i raczej sama będzie w stanie skopać im tyłki.
Po kuchni rozległ się dźwięk telefonu i Ellen odebrała go.
- Halo? Tak.... Co? O Boże... Tak, już go daję - ciotka zasłoniła dłonią słuchawkę. - Dean, do ciebie.
Blondyn zrzucił z kolan siostrę, odłożył babeczkę i wstał od stołu.
- Tak? - odezwał się, gdy tylko przyłożył aparat do ucha.
- Cześć Dean, z tej strony Chuck Novak, tata Castiela. - mężczyzna odetchnął. - Cas został napadnięty... Pobity, leży teraz w szpitalu...
- Co? - Deanowi zrobiło się słabo, aż musiał oprzeć się ręką o ścianę. - Wszystko z nim okej? Zaraz przyjadę.
- Nie, nie, Dean, nie przyjeżdżaj, jest poobijany, ale wszystko z nim w porządku. Dzwoniłem tylko zapytać, czy może nie mijałeś kogoś, kto mógłby go napaść.
Dean cały drżąc starał się skupić. Przetarł twarz i przypomniał sobie to, jak porzegnał się z brunetem, jak go objął... Boże, czemu on mu pozwolił samemu wracać? Czemu pozwolił, by go odprowadził? Mógł przecież zostać u siebie albo przyjść z nim aż tutaj, Bobby nie miałby problemu go odwieźć do domu. Co on narobił?
- Halo? Dean? Jesteś tam? - zapytał pan Novak lekko drżącym z emocji głosem.
- Nie, proszę pana, niestety nie pamiętam nikogo - przyznał z frustracją i poczuciem winy. - Czy mógłbym jednak przyjechać?
Mężczyzna po drugiej stronie telefonu westchnął ciężko.
- Możesz, jeśli ma kto ciebie przywieść. Cas leży na piętrze w pokoju dwunastym, jest nieprzytomny.
Deanowi ścisnęło się gardło, gdy usłyszał ostatnią informację.
- Dobrze, niedługo przyjadę, dziękuję - odłożył telefon i oparł się czołem o ścianę i odetchnął. To była jego wina, to przez niego ktoś go pobił, to on na to wszystko pozwolił.
- Dean, skarbie, to zawieźć cię? - zapytała Ellen zaniepokojona tą całą sytuacją.
- Byłbym wdzięczny - powiedział cicho chłopak i wyszedł z kuchni. Poszedł na górę i usiadł na łóżku. Miał chęć zacząć krzyczeć ile sił w płucach aż zedrze sobie gardło, jednak zamiast tego wstał, uderzył z całej siły pięścią w ścianę, przez co skaleczył sobie skórę na kostkach. Z kamienną twarzą usiadł z powrotem na łóżku i dopiero wtedy pozwolił, by jego ciało zawładnął spazm. Rozpłakał się szlochając dość głośno, tym razem nie przejmując się tym, czy mógłby go ktoś usłyszeć. Zawiódł, pozwolił na to wszystko, gdzie on miał głowę? Ten dzień nie tak miał się skończyć. Wszystko było nie tak.
Poszedł do łazienki przemyć twarz zimną wodą i chwilę odetchnąć. Przemył również krwawiące kostki na dłoni, chociaż tym razem ból mu nie pomagał. Zwiesił głowę nad umywalką nie chcąc patrzeć na swoje odbicie. Dlaczego nie myślał logicznie, czemu naraził go na niebezpieczeństwo?
- Dean, chodź już - zawołała z dołu ciotka.
Winchester wziął głęboki wdech, przetarł otwartą dłonią twarz i wyszedł z pokoju. Naciągnął rękaw prawej ręki na dłoń, by nie było widać rany na kostkach. Zszedł na dół i nie odzywając się, założył na plecy kurtkę i razem z wujkiem Bobby'm poszedł do samochodu. Oparł się czołem o zimną szybę i nie odzywał się. Przez całą drogę rozmyślał o tym, co się wydarzyło chwilę po tym, jak zostawił Casa samego i jak chłopak musiał teraz cierpieć. Pewnie go nienawidził, pewnie jego rodzina go nienawidziła, dlatego jego tata nie chciał, żeby przyjeżdżał. On siebie nienawidził jeszcze bardziej, czuł się winny tej całej sytuacji. W kompletnej ciszy zajechali pod szpital i weszli do środka. Długo nie szukali pokoju, w którym leżał Castiel, ponieważ na pierwszym piętrze już z daleka było widać całą rodzinę Novaków.
- Dobry wieczór - odezwał się Bobby i uścisnął panu Novakowi dłoń, który stał pod drzwiami sali, gdzie leżał jego syn.
- Dobry wieczór - odparł mężczyzna i spojrzał na Deana. - Wejdź do środka, jest teraz sam, śpi.
Dean pokiwał głową i powoli wszedł do pokoju. Rozejrzał się po białych ścianach szpitalnej sali i w końcu odważył się spojrzeć na swojego przyjaciela.
Castiel leżał na łóżku okryty białą pościelą. Miał podłączoną kroplówkę i jeszcze jedną aparaturę, która mierzyła mu rytm bicia serca. Podszedł bliżej i usiadł na taborecie, który stał tuż obok łóżka. W końcu przyjrzał się twarzy Novaka i skrzywił się. Miał złamany nos, podbite oko, skaleczoną brew i wargę. Był nieco opuchnięty. Na dłoni, która leżała na jego piersi również widniały fioletowe już siniaki. Dean od razu wyobraził sobie to, jak Cas leżał na ziemi skulony i zasłaniał twarz przed ciosami. Miał chęć dopaść tych dwóch i rozszarpać ich na strzępy. Był wściekły, na nich i na siebie, że nie było go przy Castielu, przy nim nic by się nie stało, wróciłby bezpiecznie do domu i teraz pewnie siedział przy książce lub spał. Jednak stało się i niebieskooki leżał teraz tutaj.
Cały poobijany.
Przez niego.
Przez jego bezmyślność, brak odpowiedzialności i głupotę. Castiel przecież był drobnym chłopakiem, niewinnym i przede wszystkim był... Homo. To na pewno był ktoś ze szkoły, na pewno właśnie dlatego go zbili.
- Przepraszam Cas - szepnął Dean. Instynktownie złapał go za dłoń i ścisnął.
- Dean? - blondyn aż podskoczył, gdy usłyszał szept Castiela i puścił szybko jego dłoń, jakby parzyła, mając nadzieję, że chłopak nie zarejestrował tego. Spojrzał na niego i odetchnął trochę z ulgą.
- Tak, to ja, jestem tu.
Brunet wziął kilka ciężkich oddechów i jęknął z bólu. Dean zaalarmowany wstał by sprawdzić, czy coś stało.
- Spokojnie... Dean, mam tylko złamane dwa żebra - poinformował go niebieskooki powoli przekręcając opuchniętą twarz w jego stronę. - I nie przepraszaj, to nie twoja wina.
Dean zmieszał się i przygryzł wargę nie wiedząc co powiedzieć. Spuścił wzrok i pokręcił głową.
- Mogłeś zostać w domu - przyznał i znów spojrzał na przyjaciela. - Mogłem pomyśleć i nie pozwolić ci mnie odprowadzić, a potem wracać samemu.
Cas postarał się zaśmiać, ale jedynie skrzywił się z bólu.
- Przestań... Nie mogłeś wiedzieć o tym, że dwóch chłopaków z naszej szkoły mnie dopadnie i skopie...
Cas przerwał, a Dean miał już coś powiedzieć, gdy brunet nagle złapał Winchestera za nadgarstek i spojrzał na niego z przerażeniem.
- Dean... Oni... Oni powiedzieli, że Lisa kłamie... Powiedzieli, że to nie twoje dziecko...
Notes:
Rozdział miał się pojawić już dawno, a czasu było brak. W końcu udało mi się coś naskrobać, ale mam wrażenie, że jest to dość słabe, nie podoba mi się. A co wy myślicie? Mam jednak nadzieję, że nie spieprzyłam fabuły i da się to czytać :/
Postaram się jednak jeszcze popracować nad moimi błędami, jakie popełniam w pisaniu...
Liczę na komentarze i kudosy xx
Pozdrawiam xx
Chapter 14: Aniołek o kruchych skrzydełkach
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- Dean, mógłbyś mi dokładnie opowiedzieć, co się dziś wieczorem wydarzyło? - zapytała szeryf Jody Mills.
Siedzieli w trójkę w pokoju szpitalnym. Cas na łóżku podłączony do maszyny, która wciąż na małym ekraniku wskazywała jego bicie serca, Dean na taborecie tuż obok leżącego bruneta, a szeryf naprzeciwko nich na plastikowym krześle. Co za paranoja, pomyślał Cas i zerknął na Deana. Nie mógł się skupić na tym całym przesłuchaniu, które urządziła policjantka. Po tym, jak przypomniał sobie słowa, jakie wybełkotali te dwa zbiry, gdy okładali go kopniakami, nie mógł się skoncentrować na niczym innym.
To nie jest dziecko Deana.
Dean nie zostanie ojcem.
Tak naprawdę ogarnęła go wielka ulga, jednak nie zdążył porozmawiać o tym z chłopakiem. Chwilę po tym, jak przypomniał sobie tę informację, do pokoju weszła szeryf i zaczęła zadawać pytania. Najpierw rozmawiała z nim, wcześniej wypraszając Deana z sali. Teraz siedzieli tu razem, a Dean wykręcał sobie palce zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Byłem u Castiela pograć w monopol. Było już późno, więc zacząłem się zbierać. Cas zaproponował, że mnie odprowadzi, więc zgodziłem się. Kilka razy już to robiliśmy, ale zawsze była wcześniejsza godzina. Zawsze docieraliśmy do mniej więcej połowy odległości między naszymi domami, ja szedłem dalej, a Cas wracał, lub na odwrót... - mówił nie patrząc na Castiela.
- Mam rozumieć, że było tak i tym razem? - dopytywała Jody. - Co potem się wydarzyło?
Dean przygryzł dolną wargę, aż poczuł ból.
- Nikogo nie widziałem, nie widziałem żadnych chłopaków, jak szedłem, nikt mnie nie minął. Ja dotarłem do domu bezpiecznie - odpowiedział zdenerwowany. Cas przyglądał mu się, ale chłopak ani razu na niego nie spojrzał. Obwiniał się, brunet to czuł, widział to w zachowaniu Deana, znał go już naprawdę dobrze.
- Okej - powiedziała szeryf zapisując kilka informacji w swoim małym notatniku. Przygryzła końcówkę długopisu i zastanowiła się. - Masz może jakiś wrogów? - zapytała tym razem Castiela.
Chłopak potrząsnął głową, jednak pomyślał o tym, co ci dwaj powiedzieli. Wszyscy wiedzą, że jest gejem, rozeszło się to po całej szkole.
- Cas nie ma wrogów, a przynajmniej nie widziałem nikogo, kto chciałby zrobić mu krzywdę, ale... - zamyślił się Dean nie będąc pewnym, czy powinien o tym wspominać. Zastanawiał się, czy Cas chciałby, by wspominał o jego orientacji seksualnej.
- Ale? - ponagliła go szeryf Mills.
Dean w końcu spojrzał na Castiela i odetchnąwszy odpowiedział:
- Cas jest homoseksualistą, a jak wiadomo nie każdemu to się podoba. Może dlatego został napadnięty.
Cas pokiwał głową odczuwając lekką ulgę, że to nie on musiał o tym informować policjantkę. Był pogodzony z tym, jaki jest, ale nie miał chęci rozmyślać nad tym, komu tak przeszkadza, czy lubi chłopców czy dziewczynki.
- To trochę zmienia postać rzeczy - zauważyła szeryf i uśmiechnęła się. - To prawda, nie każdy jest tolerancyjny, a jak Castiel wspominałeś, oni coś wspominali o twojej orientacji. Bardzo możliwe, że to był ich motyw. - zastanowiła się jeszcze chwilę i w końcu wstała. - To na razie tyle, chłopcy. Będziemy szukać tych zbirów. Mam też nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia - kobieta uśmiechnęła się do Casa i podali sobie ręce. Dean również uścisnął dłoń policjantki i tak znów zostali sami.
Nastała cisza, nie była tak przyjemna jak zazwyczaj bywała między nimi. Była niezręczna, frustrujące napięcie wzrastało coraz bardziej. Casowi wydawało się, że nie może oddychać. Zerknął na Deana siedzącego nieopodal i westchnął w końcu chcąc jakoś zakończyć tę męczarnie, która, miał wrażenie, trwała wiecznie.
- Nie obwiniaj się - poprosił Castiel patrząc na niego. Chłopak odwrócił twarz w jego stronę i niebieskooki mógł zauważyć, jak tamten bardzo delikatnie kręci głową.
- Ale to moja wina... - parsknął. - Jak Charlie się dowie...
Brunet zaśmiał się pod nosem, przy czym skrzywił się z bólu, jaki wywoływały złamane żebra.
- Charlie się ze mną zgodzi, serio. To nie jest twoja wina, nie mieliśmy pojęcia, że ktokolwiek mógłby się napatoczyć i...
- Zbić cię na kwaśne jabłko? - zapytał zirytowany Winchester i wstał. - Jesteś moim przyjacielem, mogłem zadbać o twoje bezpieczeństwo, ale tego nie zrobiłem - przeszedł się po pokoju. Cały zbladł i oparł się o ramę łóżka. - Lisa mnie okłamała? - zapytał w końcu zbierając się na odwagę, by o tym porozmawiać. Jego ciało napięło się, mięśnie nieco uwydatniły, a szczęki zacisnęły. Cas był świadom tego, jak chłopak musiał się zmusić, by móc zacząć ten temat.
- Tak usłyszałem, ale ile w tym prawdy, nie wiem - przyznał nie chcąc robić nadziei chłopakowi.
Cas nie był głupi i nawet bez tego, co Dean mu naopowiadał, bez widoku pociętego ramienia chłopaka wiedział, jak przeżywa tę sytuację. Odkąd pamiętał widział w oczach Winchestera iskierkę smutku. Zawsze grał odważnego, nonszalanckiego, ale w środku był wrażliwym i kruchym chłopakiem. Brunet dobrze wiedział, że Dean nigdy by się nie przyznał do tego, że nie pogodził się ze swoją przeszłością, o której tak naprawdę nigdy nikomu nie opowiedział. Nikt nie miał pojęcia, co się wydarzyło w dzieciństwie Winchesterów. Czemu mieszkają z ciocią i wujkiem. Charlie kiedyś wspominała o tym, że Dean i Sam nie mają rodziców, ale chłopak wpadł na to bez jej pomocy. Pamiętał, że Dean kiedyś, jak byli jeszcze mali, wspomniał mu o wypadku, ale od tamtej pory ten temat nigdy nie został poruszony.
W takim momencie Lisa nie pomagała. Możliwe, że sama nie miała pojęcia o przeszłości i stanie, w jakim znajdował się nastolatek, dlatego z tak zimną krwią bawiła się jego uczuciami i życiem. To całe dziecko. Od początku miał nadzieję, że dziewczyna kłamie, ale niestety brzuch zaczął rosnąć, ona zrezygnowała z chodzenia do szkoły, a to tylko pokazało, że ciąża była prawdziwa. Jednak zawsze coś mu nie pasowało, coś mu podpowiadało, że może to nie prawda, w końcu Lisa na pewno zdradzała Deana.
Poczuł małą iskierkę nadziei. Co jeśli dziecko naprawdę nie jest Deana i chłopak w końcu spojrzy na niego inaczej? Nie, to niemożliwe, przecież widać, że nie jest gejem. Mimo wszystko jednak ten pobłysk wiary w nim pozostał.
- Boję się - wyznał Dean kończąc głuchą ciszę, jaka zapadła między nimi. Patrząc na Castiela położył dłoń na swoim okaleczonym ramieniu i westchnął.
- Damy radę.
Mroźny styczeń kończył się pozwalając by luty zajął jego miejsce. Urodziny Deana były jednym wielkim niewypałem, bo nawet jeśli chłopak chciał obchodzić je bez Castiela, czuł pustkę. Sprawa Lisy również nie dawała mu spokoju. Te dwa tygodnie od pobicia Novaka minęły szybko i intensywnie, zwłaszcza dla Winchestera. Jego przyjaciel w spokoju wrócił do domu w niewygodnym stabilizatorze, który miał uciskać żebra i chronić je przed kolejnymi urazami. Wszystko znów powoli zaczynało się układać. Dean nie raz przychodził do niego by go wesprzeć, opowiedzieć jak było w szkole i posłuchać muzyki, a Charlie z chęcią mu towarzyszyła. Nie to, żeby mu to przeszkadzało. W trójkę tworzyli naprawdę zgrany zespół, ale czasami zdawało mu się, że to właśnie z nim, tym niesfornym niebieskookim chłopakiem ma teraz lepszy kontakt. Troy i Carl, jego dawni koledzy poszli w odstawkę, zastąpił ich dużo lepszymi przyjaciółmi. Zawsze marzył o tym, by mieć tak bliskich kumpli, albo przynajmniej jednego, z którym nie tylko będzie się rozumieć bez słów, ale również będzie umieć porozmawiać i zwierzyć się. Był pewien, że właśnie takiego znalazł.
Cas był jak aniołek o bardzo kruchych skrzydełkach. Dean dopiero niedawno sobie uświadomił, że właśnie to przychodziło mu na myśl, gdy na niego patrzył. Te jasnoniebieskie oczy zawsze wlepione w niego były przepełnione uczuciem i spokojem. Czasami zastanawiał się czym zasługiwał na takie traktowanie ze strony chłopaka. Wiadomym było, że nie był zbyt otwarty, a na pewno nie okazując swoich uczuć mógł go wiele razy zranić. Nie chciał go ranić. Tak naprawdę nie mógł patrzeć, jak działa mu się krzywda. Zawsze, gdy widział, że coś mu się dzieje, chociażby po tamtym napadzie, miał chęć znaleźć tych dwóch idiotów z ich szkoły i stłuc bardziej, niż zrobili to Castielowi. Przecież on był taki delikatny, niewinny. Co przyszło im do głowy, by tak go pobić? Przez tą jego wrażliwość czasem miał chęć go po prostu wziąć w ramiona i ochronić przed złem tego świata. Mimo, że sam sobie z nim nie radził. Mimo, że to zło dobijało go tak bardzo, że zostawiało znaki na jego ciele.
Novak okazał się o wiele bliższą mu osobą, niż się tego spodziewał. Miał talent do poznawania nowych ludzi, nie zamykał się na nich, chyba, że zapadał się we własnym smutku. W takich momentach wyłączał się i unikał każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Poza tymi momentami naprawdę lubił towarzystwo. Wciąż przekonany o swojej hetero seksualności miał w zwyczaju zagadywać dziewczyny w szkole czy czasem nawet wychodzić z jakąś na herbatę czy do kina. To było jego odskocznią od rzeczywistości, odskocznią od Lisy. Właśnie to pozwalało mu zapomnieć, że niedługo zostanie ojcem, czego już nie był taki w stu procentach pewny.
- O czym tak rozmyślasz? - wyrwała go z zadumy Charlie, która szła z nim ze szkoły w stronę jego domu.
- O niczym... - zastanowił się. - O Lisie.
- Znów o tej idiotce? Słyszałeś, co powiedział ci Cas. To nie twoje dziecko, przestań w końcu o tym myśleć.
Dean pokręcił głową i prychnął wydobywając z ust ciepłą parę.
- Łatwo ci powiedzieć. To nie jest pewne, a ona wciąż się upiera, że Ben jest mój.
- To zrób testy na ojcostwo, wtedy będziesz mieć pewność, czy ten bachor jest twój - wybuchła w końcu dziewczyna, nie mogła już słuchać o tym. Dean odkąd tylko dowiedział się o możliwości, że to nie on jest ojcem, cały czas o tym gadał. Robiło się to już nudne.
- Nie pozwala na to. Chciałem to zrobić, ale ona odmawia. Mam jej zagrozić policją czy co?
Taka była prawda. Był już kilka razy u Lisy z prośbą zrobienia testów na ojcostwo, ale ona zawsze odmawiała. Raz nie chciała nawet zejść do niego na dół. Jej rodzice patrzyli na niego z pogardą, jakby to on strawił im największy problem. Co może trochę było prawdą. O ile to było jego dziecko. Dziewczyna była uparta i nawet nie chciała słyszeć o teście na ojcostwo, bo przecież to jest jego dziecko. Wmawiała mu to mówiąc, że jest tego pewna. Wcześniej wydawało mu się, że dziewczyna nie mogła go zdradzić, co to, to nie. Jednak teraz, po tym wszystkim, po tych wszystkich miesiącach wiele się zmieniło i już nie był tego taki pewien.
- A czemu nie? Od razu byłoby wiadomo, czy ta idiotka robi sobie z ciebie jaja czy nie. Nie wiem, jak mogłeś się z nią spotykać.
Dean również nie wiedział.
- Wolałabym, żebyś był z Casem - usłyszawszy to mało się nie potknął i nie zakrztusił.
- Co?
- To co słyszysz. Lubię was razem, pasujecie do siebie, a Cas jest strasznie w ciebie wpatrzony - wyszczerzyła się zerkając na zmieszanego przyjaciela. - Poza tym to byłby bardzo zdrowy związek, na pewno nie byłoby z tego dzieci - zaśmiała się w głos.
Dean zakaszlnął kilka razy starając się zachować zdrowy rozsądek.
- Błagam ciebie, fuj - skrzywił się i pokręcił głową. - Jak ty czasem coś wymyślisz...
- A co, to nie jest prawda? - zachichotała dziewczyna czerwona na twarzy od śmiechu.
- No... - zastanowił się. - No tak, ale to Cas, jest facetem, a ja nie jestem gejem - zakończył tym niewygodny temat, na co Charlie jedynie wywróciła oczami.
Cas leżał w swoim łóżku w niewygodnym pasie na swoich żebrach. Nienawidził tego, ale wiedział, że dzięki niemu kości szybciej się zrosną i będzie mógł wrócić do szkoły.
Do Charlie.
Do Deana.
To, jak bardzo był wdzięczny chłopakowi, że do niego przychodził było nie do opisania. Charlie również przychodziła, ale ona... Dziwnie się patrzyła. Patrzyła się tak na nich, na niego i Winchestera, jakby coś knuła. Novak nie lubił, kiedy zaczynała spiskować, chociaż to właśnie dzięki niej on i Dean teraz naprawdę dobrze się dogadywali. Był jej za to wdzięczny.
Martwił się o chłopaka, bardzo. Znów zaczął udawać, że nic go nie obchodzi, unikał tematu Lisy, a Cas wiedział, że to nie dało mu spokoju. Nie tak szybko, nie po czymś takim. W trójkę czekali na to, aż dziewczyna urodzi.
Zostały dwa dni. Widział, jak Dean się stresował i w samotności, gdy Castiel na moment wychodził z pokoju, chował twarz w dłoniach. Chciał mu jakoś pomóc, ale nie mógł, nie na siłę.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do jego pokoju.
- Proszę - odezwał się podciągając się na łóżku do góry do pozycji siedzącej i okrył się pościelą.
Do pomieszczenia wszedł Gabriel ze spuszczoną głową.
- Cassie, moglibyśmy pogadać?
- Jasne - uśmiechnął się do brata, jednak coś chyba było nie tak. Przekręcił głowę na bok i zmrużył oczy. - Wszystko okej?
Gabe usiadł na krawędzi łóżka i prychnął wzruszając ramionami.
- Jeśli uważasz, że zdrada, to coś okej, to owszem - odburknął chłopak.
- Zdrada? - Cas uniósł brwi zaskoczony i przyjrzał się bratu. - Bill cię zdradził? - zapytał nagle uświadamiając sobie o co mogło chodzić.
- No raczej? Pieprzony sukinsyn - syknął chłopak. - Specjalnie dla niego zostałem tu, poszedłem do pobliskiego Collegu, wziąłem więcej wolnych dni w pracy, a ten dupek... Zdradził mnie z kobietą. Rozumiesz? - spojrzał na Casa. - Pieprzył się z kobietą, na imprezie, widziałem to. Przyłapałem ich. Powiesz mi: Gabe, przesadzasz, był pijany - udał głos brata. - Nie. To nic nie zmienia. Nawet nie był tak bardzo pijany, a... a mnie... - ramiona zatrząsnęły mu się w nagłym głębokim szlochu, jaki wydarł się z jego ust.
Cas siedział zaskoczony patrząc na brata. Poczuł gniew. Jak ktoś, kogo kochał Gabriel mógł go skrzywdzić? Ten cały Bill chyba nie miał pojęcia w co się pakuje, blondyn był mściwy. Młodszy Novak wyczuwał już, że ta sprawa nie skończy się za dobrze.
- Ej, Gabe, uspokój się - położył dłoń na ramieniu chłopaka. - To idiota, skoro zrobił coś takiego. Nie przejmuj się nim, nie jest wart twoich łez. Po prostu nie miał pojęcia, jaki skarb przy sobie trzymał. Nie on, to inny złapie okazję, by mieć ciebie - patrzył na niego z lekkim uśmiechem.
Gabriel patrzył na młodszego braciszka, od razu uspokajając się. Zaskoczyły go jego słowami. Nie spodziewał się takiej reakcji, bo... Bo to był inny Cas. Wcześniejszy pewnie by milczał, nie dotknąłby go, jedynie wysłuchał. Ten Castiel, który teraz siedział przed nim patrząc zatroskanym niebieskim wzrokiem, był nowym Castielem, którego już Gabe uwielbiał. Co ten Winchester z tobą zrobił, pomyślał blondyn i uśmiechnął się do siebie w duchu.
- Masz rację, idiota nie jest wart mojego skinienia - wyszczerzył się nagle i objął swojego braciszka. Cas na początku trochę skamieniał zaskoczony tym poczynaniem, ale w końcu rozluźnił się wiedząc, że chłopak po prostu tego potrzebuje. - Wiesz co ci powiem? - odezwał się blondyn gdy już się odsunął.
- Mhm?
- Pieprzyć Billa. Pieprzyć Lisę. Ja sobie kogoś znajdę, a ciebie spiknę z Winchesterem.
Notes:
No i mamy już kolejny rozdział^^
Taki sobie, według mnie. Czy tylko mi się wydaje, że tu nie ma w ogóle akcji? Mam jednak nadzieję, że uda mi się jakoś to rozkręcić, a was nie zawiodłam tymi wypocinami.
Oczywiście jak zawsze proszę was o kudosy i kometarze. Nie bójcie się pisać, co jest źle. Z chęcią poczytam wasze opinie i postaram się stosować do nich ^^
Pozdrawiam i do następnego xx
Chapter 15: Łyżwy na nogi i jazda
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
6 lutego Dean obudził się wyspany. Była sobota, za oknem drzewa pokryte były białym puchem, a okno zdobiły mroźne wywijasy. Wyciągnął się na łóżku i okrył lepiej kołdrą, bo poza nią było naprawdę zimno. Nie lubił zimowych poranków. Wolał, kiedy było ciepło, był zmarźluchem. Przytulił się do poduszki i postarał się znów zasnąć, ale nagle jego myśli kazały mu sobie o czymś przypomnieć.
Poród.
To dziś. To właśnie teraz się działo, Lisa rodziła. Nagle pożałował, że w ogóle się obudził. Przeraźliwy dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa i zrobiło mu się niedobrze. Mógł o tym zapomnieć, albo chociażby dziś umrzeć. Odechciało mu się wszystkiego. Tego dnia miał iść z Casem i Charlie na łyżwy, ale jedyna myśl, jaka krążyła mu w głowie to odwołanie tego spotkania. Skłamie, że się przeziębił, że złamał rękę albo ma krwotok wewnętrzny. W sumie teraz ze wszystkiego by się ucieszył, byle nie wstawać z łóżka, byle by nie myśleć o tym, że Lisa... Że ona... Rodzi jego dziecko.
Może jako ojciec powinien się cieszyć? Przecież to maleństwo będzie potrzebować miłości, tyle ludzi na świecie by się radowało z przyjścia na świat nowego człowieczka. Jednakże on nie był w stanie się cieszyć. Ludzie pragną mieć dzieci a nie mogą, a on... Miał tylko 16 lat, sam był dzieciakiem. Łzy nabiegły mu do oczu, usiadł na łóżku i uderzył pięścią w materac. Czemu Bóg był taki niesprawiedliwy? Czemu go wciąż karał, rzucał mu kłody pod nogi? Może naprawdę robił wszystko, by chłopak w końcu nie wytrzymał i odebrał sobie życie?
Nie, nie mógł o tym myśleć.
Miał Sama, był mu potrzebny. Poza tym co by powiedzieli rodzice? Nawet jeśli jest niebo, w które Dean nie do końca wierzył, to jakby ich tam spotkał, ojciec pewnie by go ukatrupił, a mama zapłakałaby się... Na śmierć. Na pewno byliby na niego wciekli, że to zrobił, że zostawił młodszego brata samego na świecie. Nie mógł im tego zrobić, dlatego myśli samobójcze automatycznie odrzucał. Już jakiś czas temu, gdy był w bardzo złym stanie, a możliwość zabicia się robiła się coraz bardziej atrakcyjna, zdecydował, że nie zrobi tego. Obiecał sobie, że będzie się męczyć na tej ziemi tyle, ile będzie mu to dane, ale nie zostawi Sama, nie pozwoli mu cierpieć.
- Ciocia woła nas na śniadanie - odezwał się Sammy wchodząc do pokoju. O wilku mowa, pomyślał Dean i spojrzał na brata.
Dzieciak miał już prawie 12 lat, a wyglądał na co najmniej 14. Był wysoki, niedługo przerośnie jego. Dłuższe włosy za ucho teraz były mokre, najwidoczniej chłopiec właśnie wyszedł spod prysznica. Starszy Winchester czuł, że jego braciszek wyrośnie na mądrego, przystojnego mężczyznę i już teraz był z niego dumny, mimo że czasem się droczyli. Sam był dla niego wszystkim, pozostałością po rodzinie, jego oczkiem w głowie, oprócz Jo, ale to inna historia. Dziękował Bogu, że chłopak nie pamiętał rodziców, nie pamiętał tej okropnej katastrofy i nie musiał cierpieć. Dean by tego nie wytrwał, mógł znieść wszystko, tylko nie smutek najukochańszej osoby.
- Okej, już idę - powiedział pod nosem, mając nadzieję, że chłopak nie zauważył jego czerwonych oczu od łez.
Przeliczył się.
- Coś się stało? - Sam podszedł bliżej do łóżka Deana i usiadł na nim.
- Nic, Sammy, wszystko okej - uśmiechnął się swoim jakże sztucznym wykrzywieniem ust.
- Nie jestem głupi, nie jestem już dzieckiem - prychnął Sam. - Chodzi o Lisę? To dziś, prawda?
Dean przygryzł wargę i nie dowierzał, jak jego brat jest sprytny. Niby dzieciak, ale umysł miał tak otwarty, że czasem starszy Winchester tego nie ogarniał. To, ile książek chłopak umiał czytać też było zaskakujące. Dlatego też dogadywał się z Casem, lubił Casa... Może Dean powinien teraz o nim myśleć?
- Tak, ale nie chcę o tym gadać, Sammy - powiedział szczerze. Na szczęście chłopak pokiwał głową i nie drążył już tematu.
- To chodźmy na dół - zaproponował i już za moment obaj szli na śniadanie do kuchni. Na stole stały kanapki z masłem orzechowym i szklanki z kakaem. Ciocia Ellen krzątała się jeszcze przy kuchence gotując mleko, by zalać nimi czekoladowe płatki dla Jo.
Dziewczynka zauważywszy chłopców zeskoczyła z kolan Bobby'ego, który siedział na końcu stołu i czytał gazetę. Podbiegła do nich i obu naraz uścisnęła, oczywiście w pasie, bo była jeszcze mała. Spojrzała na nich do góry. Blond włoski spięte miała w warkoczyki, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Dzień dobry - powiedziała do nich i zaczęła podskakiwać. - Chodźcie, mama zrobiła kakao.
Obaj usiedli przy stole i zaczęli jeść. Dean nie za bardzo miał apetyt, słabo mu szło pochłanianie naprawdę dobrej kanapki. Myśli cały czas odlatywały mu do Lisy, wyobrażając sobie obrazy, które starał się od siebie odpychać. Przełknął kęs kanapki i prawie się skrzywił widząc w głowie obraz Lisy, z rozłożonymi nogami, krwią wokół. Słyszał jej krzyk, płacz, błaganie o pomoc i coś między jej nogami. Nie coś, a dziecko, dokładniej główka dziecka. Zagryzł wargę i wstał od stołu od razu idąc do łazienki. Nie usłyszał tego, że Ellen od razu poszła za nim wypowiadając kilka razy zmartwionym głosem jego imię. Zamknął się na klucz w pomieszczeniu i przemył twarz. Nie da rady przeżyć tego dnia, to za dużo.
- Dean? - zapukała ciocia. - Skarbie, wszystko w porządku?
Chłopak zakręcił wodę i spojrzał w swoje odbicie. Znów ta obrzydliwa twarz, znów tak brudna i przesiąknięta smutkiem.
- Tak ciociu, wszystko okej, słabo się poczułem. Zaraz przyjdę - słyszał, że kobieta długo nie odchodziła od drzwi, ale w końcu dobiegły go oddalające się kroki. Odetchnął i sięgnął do szafki za lustrem. Znów chciał to zrobić, znów pragnął oczyszczenia, chciał się uwolnić. Złapał za żyletkę i bez zastanowienia przejechał ostrzem po starych ranach, znów pozwalając, by krwawiły. Zabawne, że robił to kilka dni wcześniej, a już się za tym stęsknił. Bolało, jak zawsze, ale czując ten ból odłożył żyletkę na szafkę, oparł się o zlew i uniósł głowę do góry napawając się pieczeniem na ramieniu. Zapragnął odpłynąć, przypominając sobie nagle o tym, co wydarzyło się przed wakacjami zeszłego roku. Mógłby zrobić to jeszcze raz, mógłby zapomnieć o tym wszystkim i znów się naćpać.
Łzy niespodziewanie zasłoniły mu wzrok i spłynęły po policzkach. Były gorące, parzyły mu skórę. Czując, że już nie daje rady osunął się bezwładnie na podłogę i schował twarz w dłoniach pozwalając, by krew spływała na niego. Płakał, nie dusząc w sobie głośnych łkań i gromkich łez. Miał dość, nie chciał teraz myśleć, nie chciał czuć. Siedział tak kilka minut starając się uspokoić. Nie wiedział, ile stracił czasu, ale gdy w końcu wstał i z całej siły uderzył kilka razy w ścianę, krew na jego ramieniu już zastygła. Przytrzymał bolący nadgarstek drugą dłonią i odetchnął kilka razy. Łzy zaschły na jego policzkach, a myśli i głosy w głowie ucichły, co od razu sprawiło, że poczuł się lepiej. Zdjął z siebie brudne ubrania, teraz całe przesiąknięte krwią i zabrał je do siebie do pokoju chowając do torby. Wiedział, że będzie musiał je przy najbliższej okazji spalić. Zabrał z powrotem do łazienki świeże ubrania, przemył się, myjąc przy tym włosy i ubrał się. Od razu poczuł się lepiej, a wszystko, co ,odkąd tylko się obudził, męczyło go, zniknęło.
Gdy wrócił do kuchni, nikt nie zadawał pytań. Z radia leciała muzyka, a wszyscy siedzieli przy stole dyskutując o wypadzie do kina.
- Dean, idziesz z nami? - zapytał Bobby popijając gorącą jeszcze kawę.
- Nie, jestem umówiony z Charlie i Casem, idziemy na łyżwy - uśmiechnął się, co nawet dobrze mu wyszło.
- To Cas jeździ na łyżwach? - odezwał się Sam zdziwiony.
- To się zobaczy - zaśmiał się blondyn i poszedł na górę ubierać się. Myśli o Lisie odpłynęły, zakopał je głęboko, by w tej chwili nie miały jak wydostać się na powierzchnię. Zdążył ogarnąć pokój i założyć na siebie ciepły sweter, a do jego drzwi zapukała dwójka jego przyjaciół.
- Jesteśmy - oświadczyła Charlie wchodząc do pokoju, a tuż za nią przyczłapał Castiel. Dean spojrzał na chłopaka i uśmiechnął się.
- Hej wam, już możemy wychodzić.
- Naprawdę musimy iść na łyżwy? - zapytał nagle brunet wyginając sobie palce. To, jak bardzo nie chciał tam iść, to tylko on wiedział. Prawda była taka, że Novak nigdy nie był na chociażby wrotkach i czuł, że zrobi z siebie idiotę przed Deanem, a chciał tego uniknąć.
- Tak, musimy i nie marudź - ucięła szybko Charls i w trójkę poszli na dół się ubierać.
- A może chcecie kakao? - zapytała Ellen, która wychyliła się z kuchni patrząc na nastolatków. Za nią stała Jo, która uczepiona nogi matki również na nich patrzyła.
- Nie, ciociu, uciekamy, bo mamy zarezerwowaną godzinę - oznajmił jej siostrzeniec i zawiązał drugiego, masywnego buta.
Cała trójka wyszła z domu Winchesterów i skierowała się w stronę centrum miasta. Szli powoli, musieli uważać, bo Cas wciąż chodził z uciśniętymi żebrami, co przeszkadzało mu prawie w każdej czynności.
- Charls, myślisz, że to dobry pomysł, żeby zabierać Casa na łyżwy, gdy jeszcze ma te opaskę? - zapytał Dean idąc obok bruneta, który spojrzał na niego z nieukrywaną czułością.
- Tak, przecież tam będziemy. Nie mamy chyba zamiaru szaleć ani ścigać, a on musi kiedyś nauczyć się jeździć na łyżwach.
- On ma imię - zauważył Cas patrząc na przyjaciółkę. - I jestem tu, słyszę co mówisz.
- Aniołku, nie obraź się, ale naprawdę nie pozwolę, byś nie umiał jeździć, to podstawa, zwłaszcza w zimę - oznajmiła ruda dziewczyna i zakończyła temat.
Brunet wywrócił oczami i patrzył pod nogi, żeby nie przewrócić się na lodzie czy nie potknąć o jakąś zaspę. Ostatnio, gdy wyszedł na dwór kilka razy wywrócił się, przez co chodzić dwa dni obolały, żebra nie dawały mu o sobie zapomnieć. Zerkał co jakiś czas na Deana czując, że coś jest nie tak. Jednak jak mogło być wszystko okej, skoro Lisa właśnie leżała w szpitalu i rodziła, prawdopodobnie, nie jego dziecko. Oby.
Postanowił, że porozmawia z przyjacielem, gdy Charlie pójdzie po bilety i łyżwy. Obawiał się, że chłopak coś zrobił, dlatego teraz tak się uśmiechał i śmiał, jakby nic się nie działo. Okej, nie chciał, by blondyn był teraz załamany, cieszył się, że nie widać smutku na jego twarzy, ale coś podpowiadało mu, że z rana z chłopakiem nie było tak dobrze.
- Okej, to ja lecę po bilety i buty dla nas, nie ucieknijcie mi - i pobiegła w stronę kasy. Cas wiedział, że zejdzie jej się trochę dłużej, bo pracowała tam jej koleżanka, o dwa lata starsza, a Charlie się jej podobała.
Niebieskooki usiadł na ławce obok swojego przyjaciela i przyjrzał mu się.
- Wszystko okej? - zapytał starając się odczytać jego emocje z twarzy.
Dean zagryzł wargę i pokiwał głową.
- No jasne, że tak. Wszystko w jak najlepszym porządku, naprawdę.
- Nie wydaje mi się - Cas uniósł brew wciąż wlepiając swój wzrok w chłopaka.
Winchester westchnął i spojrzał na swoje dłonie.
- Możemy o tym nie gadać? Proszę. Czy naprawdę muszę ci mówić, jak jest, czy sam wyciągnąłeś wnioski nie wiem... Z mojego wyrazu twarzy, ruchów... Nie wiem co jeszcze - parsknął Dean.
- Owszem, ale z oczu - przyznał Cas. - Zrobiłeś to... Znów - westchnął i spuścił głowę. - Obiecałeś, że nie będziesz tego robić.
Blondyn nie zdążył odpowiedzieć, bo Charlie z uśmiechem na twarzy i łyżwami w dłoniach podeszła do nich. Nie czekali dłużej. Założyli buty na nogi i wyszli od razu na lodowisko. Cas stał w miejscu jak kłoda nie mogąc się ruszyć. Nogi rozjeżdżały mu się na wszystkie strony, a gdy tylko puszczał barierkę, jechał do przodu nie umiejąc się zatrzymać. W końcu postanowił, że spróbuje pojeździć, nie chciał się pokazywać Deanowi z najgorszej strony. Odepchnął się od barierki i ruszył przed siebie, jednak grawitacja nie chciała z nim współpracować i poleciał do przodu. Gotowy był na uderzenie twarzą o zimny i twardy lód. Zamiast tego poczuł na sobie dłonie i kurtkę na swoim czole. Równowaga wróciła, a jego wzrok zabłądził na twarzy Deana Winchestera.
- Mam cię - powiedział Dean dosyć cicho i uśmiechnął się. Castiel poczuł oddech chłopaka na swojej twarzy i gęsia skórka pojawiła się na całym jego ciele. Jaki on był piękny. Z tak bliska mógł liczyć piegi na jego nosie i policzkach, tworzyć z nich konstelacje gwiazd i łączyć je palcami. Z tak bliska widział ciemne kropeczki w zielonych tęczówkach chłopaka. Z takiej odległości nie umiał oderwać wzroku od jego oczu i ust. Cas przełknął zapominając o oddychaniu.
Stali bardzo blisko siebie, bo Dean obejmował Novaka w pasie starając się go podtrzymał i patrzyli sobie w oczy. Czy to była wieczność? Dla Castiela z pewnością. Jenak po chwili ta wieczność przeminęła, bo chłopak się odsunął. Brunet nie był pewien, ale jego przyjaciel polizał sobie usta. Sama świadomość podniosła mu ciśnienie jeszcze bardziej.
- Przepraszam - oprzytomniał Cas i zdołał wydukać z siebie parę słów. - Mówiłam, że nie umiem jeździć. - zaśmiał się i pokręcił głową czując, jak policzki palą go żywym ogniem.
- Nie ma sprawy. Daj dłoń - podał mu rękę czekając, aż ten ją złapie. Niebieskooki zagapił się na nią. Czy Dean właśnie proponował mu wspólną jazdę na łyżwach, za rękę? - Pouczę cię trochę jazdy i będę cię amortyzować.
Chłopak nie był w stanie nic odpowiedzieć. Kiwnął głową i złapał lekko dłoń blondyna.
- Co tak lekko? Ściśnij moją dłoń, jak facet, wiem, że masz sporo siły - powiedział Winchester uciskając mocniej jego rękę. Brunet zrobił to, ścisnął jego dłoń i zaśmiał się. - Zuch chłopak, to jedziemy.
I jechali.
Razem.
Trzymając się za ręce.
I nie wyglądało to tak gejowsko, jakby Cas sobie wyobrażał. Dean naprawdę go amortyzował. Dzięki tej dłoni był w stanie jechać, a gdy był bliski upadkowi, chłopak łapał go w pasie i przywracał do pionu. Czy mogło być lepiej? Novak zapomniał o bożym świecie czasem też zapominając o poruszaniu nogami, by się nie wywalić. Ciężko było myśleć, kiedy taki Dean Winchester trzymał cię za rękę i pomagał ci jechać na łyżwach.
- Jak się bawicie? - zapytała ich Charlie, gdy stali przy barierce, by odpocząć, a raczej to Cas ubłagał Deana, by się zatrzymali. Z tych emocji nogi mu się trzęsły i bał się, że naprawdę zrobi sobie krzywdę.
- Dobrze, Cas już nieźle sobie radzi.
- Widziałam - Charls spojrzała na Castiela w znaczący sposób, a chłopak spalił jeszcze większego buraka, niż wcześniej. Przełknął ślinę i spojrzał na swoich przyjaciół.
- Chce mi się pić, ja zaraz wrócę - i tak prześliznął się trzymając zimną rurę w dłoniach w stronę wyjścia. Gdy stanął już na ziemi, odetchnął czując, jak kolana mu się trzęsą. Usiadł na ławce by ściągnąć łyżwy.
- Braeden jest w szpitalu, słyszałeś?
- Jak miałem nie słyszeć, skoro zaraz do niej jadę?
- A więc to twoje dziecko? - do Casa dotarła ta odpowiedź i aż osłupiał. Wytężył słuch.
- Tak. Robiła te cholerne badania na ojcostwo ze mną i to mój dzieciak. Ale Winchester ma kasę, dlatego trzeba go wkręcić w to, nie? Idiota dał się jej zwieść.
- Ale ty się nie dałeś.
- Wpadliśmy, ale jestem na studiach, spokojnie mogę to ogarnąć, tylko potrzeba jest kasa tego dzieciaka.
Cas wstał z ławki i mało nie pogubił nóg, gdy zaczął biec w stronę lodowiska. Wpadł na nie z impetem wywracając się od razu, przecież nie miał na nogach łyżew, czemu nawet teraz musiał być niezdarny?
- Cas, co ty wyrabiasz? - podjechał do niego Dean i pomógł mu wstać. - Co tu robisz bez łyżew?
- Dean... Tam... Tam jest ojciec... Ojciec dziecka Lisy - powiedział próbując złapać trochę powietrza.
Notes:
Trochę przed terminem, ale musiałam wstawić ten rozdział. Ostatnio wena trzyma się mnie, więc bardzo się cieszę :D
Co myślicie o tym rozdziale?
Oczywiście czekam na opinie, czyli wasze komentarze i kudosy, one dodają mi chęci do pisania i napędzają moją wenę. Po prostu potrzebuję znać wasze zdanie o tym, co piszę.
Do następnego,
pozdrawiam xx
Chapter 16: Nie umie się bić
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Dean siedział przy stole w kuchni Novaków i trzymał lód przy opuchniętym policzku. Tak dostał, że pod okiem zrobił mu się żółto-fioletowy siniak, który okrutnie bolał. Nie mógł mówić, a każda mina, którą próbował robić, sprawiała, że miał chęć uderzyć pięścią w stół. Najgorszy był Gabriel. Stał mu nad głową i rechotał w kółko sprawiając, że Charlie i Cas śmiali się w głos, a on marszczył brwi i nos mając chęć mu przywalić, by zamknął jadaczkę.
- Żałuje, że nie było mnie przy tym, jak przywaliłeś Markowi. Jejuuu, tak bardzo chciałbym to zobaczyć - Gabriel potarł dłonie czując tyle energii.
- To nie jest śmieszne, Gabe - burknął Dean patrząc z nienawiścią na starszego brata Castiela.
- A czy ja mówię, że to śmieszne? Chociaż podobno bijesz jak ciota, dlatego dostałeś bardziej - zaśmiał się, na co blondyn tylko skarcił go wkurzonym wzrokiem. - Wybacz, Deano, ale nawet Cas się z ciebie śmieje.
Co racja to racja, ale Castiel bardziej śmiał się z żartów swojego brata niż z całej sytuacji, jaka zaszła na lodowisku. To nie tak, że Winchester ot tak dostał....
Dean wybiegł mało się nie przewracając z lodowiska i ruszył w stronę, którą niebieskooki mu wskazał. Mark, jak okazało się potem ojciec dziecka Lisy miał na imię, od razu poznał blondyna i zaśmiał mu się w twarz.
- Chyba twoja dziewczyna nas podsłuchała - spojrzał na Winchestera, potem na Casa z szerokim uśmiechem. - Wybacz, dziecko nie jest twoje, co poradzisz. Lisa zdradzała cię od samego początku, ty masz kasę, będziesz płacić.
Blondyn aż kipiał ze złości zaciskając dłonie w pięści, a zęby otarły się o siebie wydając nieprzyjemny dźwięk.
- Dobrze się bawiliście? - odważył się Castiel wpatrując się z nienawiścią w starszego chłopaka. Był chyba w wieku jego brata lub o rok starszy.
- A ciebie ktoś pytał o zdanie, pedale? - warknął chłopak patrząc na niego.
- Uważaj na słowa - odezwał się Dean obstając za przyjacielem.
- A ty co, zakochany w nim? Może posuwasz go, gdy nikt nie patrzy?
Tego było za wiele. Cas nawet nie zdążył mrugnąć, gdy Dean z całej siły uderzył Marka w policzek. Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że chłopak był od niego większy i jeszcze mocniej pchnął go i uderzył w twarz. To Winchester zakołysał się i upadł na ziemię tracąc na moment przytomność. Mark z kumplem od razu się oddalili, a niebieskooki padł na kolana i pomógł usiąść już przytomnemu blondynowi.
- Nic ci nie jest? - zapytał Castiel wpatrując się w przyjaciela z troską i nieukrywaną miłością.
- Tak, oprócz gwiazdek i uczucia, jakby moja twarz była balonem jest okej - postarał się uśmiechnąć, ale syknął z bólu.
I tak też znaleźli się tutaj.
- Deano, chyba będziesz musiał nauczyć się bić, bo jak obronisz mojego braciszka? - wypalił Gabriel puszczając do młodszego Novaka oczko, na co tamten odpowiedział burakiem na twarzy. Chłopak nie miał pojęcia, że Dean właśnie to zrobił... I mu nie wyszło.
- Oh, zamkniesz się w końcu? - burknął Winchester mając dość paplania blondyna, który z szerokim uśmiechem siedział i patrzył na brata. Jak on uwielbiał irytować tych dwóch pacanów, powinni być razem, ale ten jeden ze śliwą pod okiem wciąż się upierał, że jest hetero. Gabriel nie kazał mu być od razu homo, ba, nie musiałby przecież podczas seksu być na dole, wystarczy, że ogarnąłby, że lubi i chłopców i dziewczynki. Gabe był taki, stosował się do swojego motta życiowego „aby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek”. Przecież to było takie proste, nie widział w tym problemu, ale nie. Wielki pan hetero Winchester nie mógł pojąć, że tak naprawdę największy skarb miał pod nosem i powinien go schować, utulić i nigdy nie dać mu odejść. Idiota, dureń, kretyn, baran, półgłówek... Blondyn długo mógłby wyliczać i wyliczać, jakim debilem był Dean, ale nie mógł go przecież zabrać do piwnicy i zrobić mu prania mózgu. No właśnie to nie mógł, bo nie umiał.
Spojrzał na swojego młodszego brata i pokręcił głową. Ten też za mądry nie był. Zamiast się postarać, jakoś zabajerować, to po prostu stał obok i udawał, że nic nie czuje. Gabe widział, miał oczy i znał go na wylot. Nie był głupi, a nawet jeśli by był, zauważyłby, że ten dzieciak jest po prostu po uszy zakochany w tym heteryku. Biedak. Musiał znosić ten cały szajs z Lisą. Nie współczuł Deanowi, jemu się należało, ale Cas nie zasługiwał na takie traktowanie. Był wart o wiele więcej i gdyby nie było jasne, że jest na zabój zabujany, może poznałby go z kimś innym, ale tu już nie było odwrotu. Za długo to trwało, a Gabriel był świadom wrażliwości młodszego Novaka. Dlatego nie za mocno ingerował w jego życie. Chciał być dobrym bratem, chciał jakoś go pchnąć w ramiona Deana, ale nie mógł nic robić na siłę. I tak już całe życie stawał za nim murem. Może nie w szkole, tam już miał swojego bodyguarda zwanego Winchesterem, ale w domu też potrzebował pomocy. Mike i Luke nie byli święci, chociaż od niedawna nieco się zmienili w stosunku do najmłodszego brata. Gabe'a to cieszyło, bo ten niebieskooki aniołek naprawdę zasługiwał na wszystko co najlepsze.
Tylko czy Winchester mógł być tym najlepszym?
Według Gabriela nie, ale to nie był już jego wybór. Musiał się pogodzić z tym, że Castiel to właśnie jego chce. Był starszym bratem i nie miał chęci mu matkować, w sumie sam nie miał powodzenia u kobiet czy mężczyzn.
Ostatnio po głowie chodziła mu tylko zemsta na Billu. To, jak bardzo go nienawidził przerażało go, ale czuł, że nie może odpuścić, nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Tylko nie mógł powiedzieć o niczym Castielowi, bo ten by go zatrzymał, a Gabe miał już ułożony plan.
- Powinienem wracać do domu - powiedział w końcu Dean wstając z krzesła.
Charlie od razu podeszła do niego i podała mu kurtkę.
- Ja i Cas odprowadzimy cię, okej? - chociaż to nie była propozycja. Blondyn nie miał wyjścia i kiwnął głową.
- Okej, to ja idę się ubrać - dodał Cas i poszedł na przedpokój po kurtkę. Założył ją, do tego wsunął na głowę czapkę i buty na nogi. Westchnął. Czuł się winny całej tej sytuacji, bo tak naprawdę gdyby nic nie mówił Deanowi, ten wieczór skończyłby się inaczej, a było już naprawdę cudownie. Winchester trzymał go za rękę, uczył jeździć na łyżwach, a on po prostu wszczął bójkę. Co za idiotyzm by pozwolić, by ukochany dostał w twarz. Nie miał jednak teraz czasu na rozmyślanie nad tym, jak bardzo spieprzył, musiał odprowadzić go do domu... Bo Charls tak zarządziła.
Dean zostawił lód w kuchni i w trójkę wyszli na dwór. Od razu wziął do ręki zimny śnieg i przyłożył sobie do twarzy.
- Oh, od razu lepiej - westchnął idąc między brunetem i rudowłosą. - Dziś za bardzo się nie popisałem, co nie? - parsknął. - Ale przynajmniej wiem, że Ben nie jest moim synem.
- Jeszcze nie możesz być taki pewny - powiedziała Charlie, na co Castiel jęknął. Czy ona musiała to psuć? - Wiesz, to tylko słowa tego frajera, trzeba zrobić badania i ty dobrze o tym wiesz.
Dean wiedział, ale na samą myśl robiło mu się słabo.
- Natychmiast tam jedziemy! - powiedziała Ellen, gdy tylko Castiel i Charlie poszli. - Nie pozwolę na to, by ta dziewczyna dalej cię okłamywała, dziecko.
Bobby siedział przy stole i pokręcił głową. Nie mógł uwierzyć w to, że takie osoby jak Lisa istnieją. On nie mógł sobie wyobrazić, by zrobić komuś takie paskudztwo, to było okrutne. Zwłaszcza, że dzieciak miał depresje i widać po nim było, że sobie nie radzi. Może i Ellen nie wiedziała, ale Bobby miał oczy i dostrzegł wszystko, nawet rany na ramionach Deana. Owszem, nie pytał go o to, bo nie umiał zacząć tego tematu, ale widział, że dzieje się źle i to wszystko przez tą paskudną nastolatkę. Pamiętał, jak na początku Ellen była wściekła na niego. Zamiast wesprzeć swojego siostrzeńca, obrażała się na niego. Jednakże końcem końców wyszło tak, że dzieciak nie zawinił i teraz trzeba było go ratować.
- Ciociu, ja nie wiem, czy chcę tam jechać - odparł Dean trzymając znów lód przy policzku.
- Nie ma czy chcesz czy nie, trzeba zrobić badania i ja tego dopilnuję, by były one zrobione - oświadczyła stanowczo kobieta i poszła się ubierać.
Winchester spojrzał na wujka i westchnął.
- Pojedziesz z nami, wujku?
- Jasne, przecież wiesz, że cię wspieramy. Ciotka jest dosyć wybuchowa, wybacz jej za to zachowanie, ale znając ją mogę ci zaświadczyć, że badanie się odbędzie - puścił mu oczko i też poszedł się ubrać.
Zanim wyszli Ellen zadzwoniła po opiekunkę dla Sama i Jo, bo nie chciała ich ciągać po szpitalach, a nie miała z kim ich zostawić. Odczekali niecałe dwadzieścia minut, a gdy Emily, opiekunka, zjawiła się, od razu pojechali do najbliższego szpitala. Nie trudno było odnaleźć salę, w której leżała dziewczyna. Dean trząsł się jak galareta na samą myśl o tym, że miałby zobaczyć dziecko, które uważał, że było jego. Dobrze, że nie pogodził się z tym i nie zaczął go kochać, bo teraz byłoby mu jeszcze trudniej.
Przed pokojem stali rodzice Lisy i gdy zobaczyli Winchestera, skrzywili się wiedząc już, co ich córka zrobiła.
- Bardzo nam przykro za głupotę Lisy - powiedziała pani Braeden do Ellen.
- Dobra, nie mam chęci tego słuchać. Wybaczą państwo, ale przyjechałam tu z moim siostrzeńcem po to, aby wykonać badanie DNA, by być pewną, że nie jest on ojcem tego dziecka.
Kobieta pokiwała głową i ze smutkiem spojrzała na Deana. Nie chciał tam wchodzić, na szczęście nie został do tego zmuszony. Zaproszono go do gabinetu, gdzie pobrano od niego wymaz z policzka i pozwolono iść. Chłopak nie chciał dłużej tam siedzieć, dlatego od razu wyszedł ze szpitala przewietrzyć się. Twarz wciąż piekła, a w głowie kręciło mu się od emocji. Chciał być już w domu, chciał się położyć do łóżka i odpocząć od tego wszystkiego. Teraz musiał jedynie poczekać trzy dni na wynik badania. Wciąż czuł się niepewny tego, czy jest ojcem czy nie, ale wszystko wskazywało na to, że to nie było jego dziecko.
Odczuł ulgę i pierwsze o czym pomyślał to rozmowa z Castielem. Miał chęć mu się wygadać, opowiedzieć wszystko co przeżywał. Zaśmiał się pod nosem. To zawsze był Cas. Westchnął i pokręcił głową. Nie, to był jego najlepszy przyjaciel, ale teraz... Teraz kiedy ten koszmar się skończy może powinien poświęcić mu więcej czasu? Może powinien... Nie, nawet nie mógł o tym myśleć, przecież był hetero.
Gdy wrócił w końcu do domu, tak jak planował położył się i niemal od razu zasnął. To nie jego była wina, że we śnie znów widział te piękne niebieskie oczy, rozczochraną czarną czuprynę i rumiane policzki. Znów to robili, znów czuł się szczęśliwy i pogrążony w miłości do tego chłopaka. Jednak tam we śnie nie miał skrupułów, by wyznać mu miłość, by powiedzieć mu, jak bardzo go kocha. Nie czuł się dziwnie kochając się z nim, całując jego usta i powieki, tuląc do siebie jego nagie ciało. To był tylko sen, a w nim wszystko było dozwolone.
Horror się zakończył i w końcu nadeszły lepsze dni. Wynik badania był negatywny, Dean nie był ojcem Bena i chłopak odetchnął z ulgą. Nagle świat nabrał kolorów, a szczery uśmiech powrócił na jego usta. Nie było już strachu, poczucia brudu, wykorzystania, nie było nienawiści i obrzydzenia samym sobą. Teraz wszystko stało się jaskrawsze, weselsze, a Winchester naprawdę miał chęć rozpocząć coś nowego, zacząć nowy rozdział w swoim życiu. Wiedział, że potwory jego przeszłości będą go wciąż prześladować, ale teraz nie umiał o tym myśleć. Z kartką z wynikiem badań od razu pobiegł w miejsce gdzie umówił się z Castielem.
- Cas! Nie jestem jego ojcem, rozumiesz? Nie jestem - od razu uściskał przyjaciela. Jednak zrobił coś, czego nie planował, a wyszło po prostu z emocji, tak to potem sobie tłumaczył. Gdy lekko się od niego odsunął, po prostu go pocałował. Lekko, delikatnie, muśnięcie ust. W roztargnieniu odsunął się szybko i spojrzał mu w oczy.
A brunet stał jak wryty. Policzki miał całe zaczerwienione, a w głowie mu szumiało. Usta mrowiły od tego lekkiego dotyku, które po chwili dotknął palcami nie rozumiejąc, co właśnie się stało.
- Co... Co to było? - zapytał zachrypniętym od napięcia głosem.
- Ja... Ja nie wiem... - powiedział Dean, ale nie dane mu było mówić dalej, bo Castiel zrobił krok do przodu i przyparł go do muru, całując z całych sił. Emocje paliły go żywym ogniem sprawiając, że adrenalina pozwoliła mu na takie posunięcie. Nie myślał, nie zastanawiał się nad konsekwencjami tego, co robił. Całował Deana Winchestera, bo mu na to pozwolił. Stali obaj, blondyn odwzajemniał pocałunek po chwili przejeżdżając językiem po jego dolnej wardze, a Cas od razu pozwolił mu zawitać do środka. Połączyli się, w tak wspaniały sposób czuli siebie nawzajem połykając swoje oddechy i ciche westchnienia. Żaden z nich nie zastanawiał się, co właśnie się działo, nie mieli na to czasu, za bardzo byli zajęci. Dean w końcu objął policzki bruneta i jeszcze bardziej pogłębił pocałunek sprawiając, że pod chłopakiem ugięły się nogi i nie był w stanie oddychać. Sapał, łapał między pocałunkami powietrze jakby tonął. Bo tonął... W miłości.
Po chwili Dean odsunął się i spojrzał mu w oczy. Uśmiechnął się rumieniąc, wciąż nie docierało do niego, co właśnie się stało, że Cas się odważył. Kartka z wynikiem badania leżała już gdzieś w krzakach, nawet nie zdążył podziękować w myślach, że są w miejscu, gdzie ich nie widać.
Pierwszy raz w życiu widział, by te piękne błękitne oczy tak błyszczały. Nie mógł się napatrzeć, jakby pierwszy raz zobaczył Castiela. Zagryzł wargę, miał wrażenie, jakby usta mu spuchły, ale naprawdę lubił to uczucie. Miód i cynamon... Tym smakował Castiel.
- Ja... - odsunął się Cas, jakby właśnie dotarło do niego co zrobił. Zakrył usta dłonią, a blask w oczach zniknął. Co on narobił? - Prze... Przepraszam - wymamrotał blady jak ściana, trząsł się cały od adrenaliny, która szybko wyparowywała z jego organizmu, a odwagę zastępował strach. Bał się, że Dean go odepchnie.
- Hej, spokojnie - powiedział Dean łapiąc go za nadgarstek. Miał chaos w głowie, jednak nie dopuszczał do siebie, że ten pocałunek coś dla niego znaczył. Znaczył dla Casa, a on to rozumiał. - Nie jestem zły, ja... Ja to rozumiem, naprawdę. Nie denerwuj się. Jakbym był zły, odepchnąłbym cię - wyznał, wmawiając sobie, że tak właśnie było. Zrobił to dla Casa.
Cas go kochał i Dean wiedział o tym. Tylko dlatego mu na to pozwolił, tylko dlatego zgodził się na to, nie chciał stracić przyjaciela, dlatego oddał pocałunek. Tak, taka była prawda, jedyna prawda, a Castiel powinien o tym wiedzieć. Zapomniał już o tym, że to on pierwszy to zaczął, że to on go pocałował.
- N-napewno? - zapytał Cas czerwony na twarzy, ale blondyn miał wrażenie, że chłopak zaraz zemdleje.
- Serio, spokojnie, jest okej. Nie odrzucam cię, wciąż jesteśmy przyjaciółmi.
Notes:
Ah, w końcu dodałam nowy rozdział!
I jak wam się podoba? Trochę się porobiło, a Dean wciąż jest durniem, co nie? Jeju, gdybym miała więcej czasu na pisanie tego, szybciej bym z tym leciała, bo tyle pomysłów, ile ja mam w głowie, to obłęd xD
No, mogę prosić o kudosy i komentarze? To one sprawiają, że mam chęć dalej to pisać, także będę wdzięczna!
Widzicie jakieś błędy? Piszcie, wezmę je pod uwagę, by w przyszłości ich nie popełniać ;)
To tyle, do następnego!
Pozdrawiam xx
Chapter 17: Ja wiem swoje
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Egzaminy nadchodziły wielkimi krokami, a Deanowi nauka szła coraz lepiej. Jednakże nie była to jego zasługa, a Castiela, który prawie codziennie spędzał z nim czas powtarzając materiał. No, powiedzmy, że prawie zawsze się uczyli. Prawda była taka, że odkąd pocałował bruneta, wszystko się zmieniło. Teraz po nocach śnił, by znów to powtórzyć, by może jakoś do niego zagadać, ale w ten inny sposób. Wszystko się zmieniło, bo Deanowi Winchesterowi otworzyły się oczy.
Był biseksualny.
Tak, w końcu to dostrzegł i nawet z tym nie walczył. Po co było trzeba walczyć z czymś, co nagle stało się normą. Coraz częściej myślał o Casie w ten inny sposób. Na zajęciach zerkał na niego prawie cały czas, a po zajęciach chciał jedynie spędzać z nim godziny. Nie mógł się napatrzeć. Dziwiło go, że dopiero teraz ujrzał piękno tego chłopaka, a najbardziej nie mógł uwierzyć w kolor jego oczu. Jak można było mieć aż tak cudownie błękitne oczy? Jak niebo albo ocean, pełne miłości skierowanej w jego osobę. Wiedział, że Cas go kocha, ale teraz to jemu zabrakło odwagi. Teraz to on miał chęć po kryjomu z równie silnym uczuciem wpatrywać się w przyjaciela. I robił to, ale często kończyło się tym, że zapominał o otaczającym go świecie. Wszystko wokół zamazywało się, a w centrum jego małego wszechświata pojawiał się on, brunet o niebiańskich oczach.
- Słuchasz mnie? - zapytał go Castiel, gdy siedzieli obaj w jego pokoju. Brunet właśnie tłumaczył mu matematykę, czyli coś, czego kompletnie nie ogarniał. Do tej pory nie rozumiał, po co komu były tak trudne równania, skoro na co dzień co najwyżej można użyć dzielenia pod kreską.
- Ymm.. Tak, tak - pokiwał głową oblizując usta zmieszany. Właśnie zapatrzył się na te mało zarysowane wargi, zapominając o tym, po co właściwie siedział na tym krześle. - Wybacz, chyba jestem już zmęczony.
Cas przyjrzał mu się. Od jakiegoś czasu zauważył zmianę w zachowaniu Deana. Oczywiście nie rozmawiali więcej o tym, co się wydarzyło, ale brunet miał dziwne wrażenie, jakby przyjaciel zaczął inaczej na niego patrzeć. Inaczej, nie tak, jak patrzyło się na kumpla, a na... No właśnie, niebieskooki starał się odrzucać tą myśl. Przecież Winchester sam powiedział, że dalej są najlepszymi przyjaciółmi, że pocałunek nic nie zmienił. Ale Cas widział zmianę, z dnia na dzień coraz silniejszą.
A teraz chłopak zapatrzył się na jego usta i chyba zapomniał o Bożym świecie.
- Okej, to może obejrzymy coś? W sumie dość nauki na dziś - zaczął zamykać wszystkie podręczniki i zaznaczył, gdzie skończyli. Lubił to, że teraz tyle czasu ze sobą spędzali. Zauważył też, że nawet Charlie dawała im dużo swobody, by mogli być sami. Zabawne, bo przecież Dean był hetero. Tak przynajmniej jeszcze niedawno mówił, a teraz Cas nie był już tego taki pewien.
- Tak, z chęcią coś obejrzę. Horror? - zapytał. Dobrze wiedział, że Novak boi się filmów tego rodzaju, ale przy nim nie miałby się czego bać.
- Em... Serio? A nie możemy jakiejś głupiej komedii? - skrzywił się. W końcu zapakował książki do plecaka i wstał z krzesła. W domu Winchestera nie było nikogo, dlatego spokojnie mogli włączyć sobie coś na telewizorze w salonie. Dean jednak wybrał już film i rozsiadł się na sofie klepiąc dłonią wolne miejsce obok siebie.
- Chodź i nie marudź.
Nie zostało Casowi nic innego, jak usiąść na tyłku i starać się oglądać. Nie znosił filmów grozy, przerażały go. Miał wybujaną wyobraźnię i czasem obawiał się, że te rzeczy, które dzieją się na ekranie, wydarzą się w prawdziwym świecie. Bał się ciemności, od dziecka spał z włączoną lampką, bo bał się smugi światła rzucanej przez drzwi z korytarza. Obawiał się, że nagle coś tam zobaczy, a za drzwiami nie będzie nikogo. Nienawidził w nocy wchodzić po schodach, zawsze bał się, że coś zaraz złapie go za nogę i pociągnie w dół. Dlatego nie lubił oglądać horrorów. One jedynie dodawały mu pomysłów na to, w jaki sposób potwory ciemności chciałyby go dopaść.
- Co to za film? - zapytał Cas oglądając dosyć przerażający początek. Nie chciał tego oglądać.
- Ring - odpowiedział Dean zerkając na wystraszonego Casa. - Spokojnie, nie ma się czego bać.
Ale brunet wiedział swoje.
Już w połowie filmu wziął kolana pod brodę i patrzył na film przez palce. Nienawidził tej muzyki, tej dziewczynki, która wychodziła z telewizora i wszystkiego, co związane było z tym filmem. Nagle podskoczył wystraszony i wtulił się w Deana. Nie myślał teraz, czy jest to na miejscu czy nie, po prostu bał się. Winchester go objął.
- Nie bój się, to tylko film - powiedział głaszcząc go po plecach. Uśmiechnął się pod nosem, że udało mu się zapędzić bruneta w swoje ramiona, czyli plan wypalił.
- Nie chcę już tego oglądać, Dean - wymamrotał niebieskooki w koszulę blondyna. Chłopak poddał się i wyłączył telewizor.
- Hej, spokojnie. Przyznam ci, że to jeden ze słabszych horrorów, nie jest taki straszny - mówił do niego wciąż go tuląc.
Chłopak w końcu odsunął się od niego i spojrzał mu w oczy.
- Ale dla mnie był. Przepraszam - posmutniał i spuścił wzrok.
Dean zmarszczył brwi.
- Za co przepraszasz?
- No... Że tak...Tak się wystraszyłem i... - wzruszył dziecinnie ramionami.
Blondyn pokręcił głową i zaśmiał się.
- Chodzi o to, że się przytuliłeś? Spokojnie, chyba od tego jestem, co? - złapał Casa pod brodą i uniósł jego twarz tak, by patrzył mu w oczy. - Nie masz za co przepraszać - puścił mu oczko.
Novak zarumienił się jak burak i spuścił wzrok. Nie wyczuwał tego, że Dean właśnie z nim flirtował, a on nie umiałby chociażby na to odpowiedzieć. W sumie Winchester już od dawna starał się z nim flirtować, ale Castiel gdy tylko udało mu się zorientować, to czuł się dziwnie i nie miał pojęcia, jak ma zareagować, czyli zawsze kończyło się to rumieńcami na policzkach.
- Cas, tak w ogóle... - zagryzł wargę i usiadł prościej. Ułożył dłonie na kolanach i zamyślił się. - No... Wiesz. Ostatnio sporo się wydarzyło, Okazało się, że nie mam jednak dziecka i... - parsknął pod nosem. - Cholera... Cas, miałbyś chęć gdzieś wyjść?
Chłopak nie zrozumiał. Zmarszczył brwi i przekręcił głowę na bok.
- O co ci chodzi, Dean?
Winchester parsknął przypominając sobie, jak rozkoszny potrafił być brunet.
- Czy chciałbyś gdzieś ze mną wyjść? No wiesz, na kawę, pizzę, kino? - czekał na odpowiedź czując, jak w środku go ściska.
Do Castiela dotarło, co Dean mu zaproponował. Zrobił się bardziej czerwony na twarzy i uśmiechnął się.
- Zapraszasz mnie na randkę? - uniósł brwi.
Blondyn zaśmiał się i pokiwał głową.
- Wychodzi na to, że tak.
- Z chęcią gdzieś z tobą wyjdę - powiedział Castiel i uśmiechnął się szerzej. Nie umiał w to uwierzyć.
Charlie z łatwością zauważyła zmianę. Nie trzeba było być spostrzegawczym, by zauważyć, jak ten Winchester pożerał wzrokiem Castiela. Niezmiernie się cieszyła z tej zmiany, nie mogła się doczekać, aż w końcu dowie się, że są parą. Tak idealnie do siebie pasowali. Okej, może trochę Deanowi zajęło, by zrozumieć, że jest bi, ale lepiej późno, niż wcale. Teraz jedynie zauważała te ich przelotne spojrzenia. Gdy siedzieli w trójkę, Dean co jakiś czas w bardzo szczególny sposób zerkał na Castiela i uśmiechał się lekko pod nosem. Charls miała chęć krzyczeć z radości i wyprzytulać ich z całej siły, bo przecież i jeden, i drugi zasługiwał na to, by być szczęśliwym.
Pewnego dnia tuż po zajęciach, gdy Casa nie było w szkole, złapała Deana i dosłownie przyparła do muru.
- Co tam kochanieńki? - zapytała szczerząc się jak głupia.
- A co ma być? - uniósł brew nie rozumiejąc, czemu przyjaciółka zabrała go w tak ustronne miejsce. - Chyba nie chcesz się całować? - parsknął.
- Głupi jesteś? - wywróciła oczami. - Chcę wyciągnąć trochę informacji, także lepiej gadaj od razu, bo nie chce mi się ciebie prześladować.
Winchester od razu zrozumiał, o co chodzi. Zaśmiał się i lekko odsunął dziewczynę od siebie.
- Zaprosiłem go do kina, okej? - powiedział wprost, a Charlie klasnęła w dłonie, podskoczyła i pisnęła ze szczęścia. - To tylko kino...
- To randka, Deanie Winchesterze.
Chłopak pokiwał głową i uśmiechnął się. Charlie zauważyła to i aż zakryła sobie dłonią usta.
- O Boże, zakochałeś się...
- Cicho! - warknął rozglądając się, czy nikogo nie ma w pobliżu. - No... Podoba mi się, trochę.
Dziewczyna znów pisnęła i aż objęła Winchestera.
- Tak bardzo się cieszę, od zawsze wiedziałam, że w końcu to się stanie - westchnęła i odsunęła się od niego. - Ale traktuj go najlepiej, jak potrafisz. Kup mu kwiaty, lubi takie rzeczy. Czekoladki też możesz, ale on woli kwiaty. Róże, takie... białe z końcówkami albo żółtymi albo różowymi, one są takie piękne. No i mów mu komplementy, to też bardzo ważne - zaczęła wyliczać wszystko na palcach. - Kup mu bilet, dotykaj go, wiesz, tak przypadkiem muśnij ręką jego dłoń czy coś. No i pamiętaj, żeby potem go odprowadzić pod dom i...
- Dobra, nie zapędzaj się - parsknął i przerwał jej. - Charlie, to tylko wyjście do kina, spokojnie. Ale tak, będę go specjalnie traktować, żeby nie było - puścił jej oczko i poszedł sobie.
Dziewczyna jednak szczerząc się jak głupia stała w miejscu i patrzyła za nim. Wyjęła z kieszeni telefon i napisała smsa: „Gabe, nie musimy już nic kombinować, sami się spiknęli ;)”. Szczęśliwa ruszyła w stronę domu. W końcu może coś z tego będzie, może już Cas nie będzie cierpieć. Właśnie, jeśli Winchester go skrzywdzi, rudowłosa zgniecie go jak robaka, bo Novak zasługuje na prawdziwą miłość.
Gabe dostał smsa, gdy właśnie wracał do domu. Uśmiechnął się pod nosem zadowolony, jednak nie musieli niczego kombinować, sami sobie poradzili. Oczywiście wciąż miał w głowie ułożony plan, żeby to Cassie zagadał do Deana, bo w końcu Winchester był już wolny. Nie było już Lisy, nie było już dziecka, teraz mógł być tylko i Cas. Oczywiście nie ufał Deanowi, uważał, że ten idiota jedynie zrani jego młodszego braciszka, ale tak jak już wcześniej postanowił, nie będzie się wtrącać. Co prawda jego plan mógłby sprawić, że ten hetero pacan by zakochał się po uszy w młodszym Novaku, ale po co ingerować w coś, co już w sumie się zaczęło. Był dumny z Winchestera, że w końcu otworzył oczy i spojrzał na jego brata inaczej.
Gdy wrócił do domu, pierwsze co to zajrzał do pokoju Castiela. Dzieciak dziś nie był w szkole, bo musiał zostać z małą Anną, która złamała nogę, a on musiał po prostu iść na te pieprzone zajęcia.
- Hej Cassie - powiedział wchodząc do pomieszczenia. Chłopak siedział na łóżku czytając jakąś książkę. Uniósł wzrok na brata.
- Hej. Coś się stało? - zapytał zauważając szeroki uśmiech na twarzy blondyna.
- U mnie nie, ale u ciebie owszem. Czemu mi nie powiedziałeś?
Cas zmarszczył brwi i przechylił lekko twarz na bok.
- O czym? - spytał zdziwiony. Nie miał pojęcia o czym mówi starszy chłopak.
Gabe wywrócił oczami i parsknął.
- No jak to o czym, o tobie i Deanie - poruszył zabawnie brwiami i przysiadł na łóżku.
Castiel uciekł wzrokiem i zarumienił się.
- Skąd wiesz? - zapytał się dosyć cicho. Miał chęć zapaść się pod ziemię.
- A jak myślisz? Ta rudowłosa perełka ma długi jęzor, a twój luby chyba musiał się tym pochwalić - zaśmiał się i uderzył go delikatnie w ramię. - No opowiadaj, co tam się dzieje między wami? - naciskał.
Niebieskooki odłożył książkę na bok i wzruszył ramionami. To było niemożliwe, żeby Dean cokolwiek powiedział, on nie chwalił się takimi rzeczami. Poza tym nic nie było, czym tu się chwalić? To tylko głupie wyjście do kina, nic a nic specjalnego. Mimo to zaczerwienił się mocno i zagryzł wargę.
- No... Zaprosił mnie tylko do kina - powiedział równie cicho co wcześniej. Gabe uwielbiał to, jak spokojny i cichy potrafił być jego młodszy brat, zwłaszcza, gdy czuł się niekomfortowo.
- Tylko? - zaśmiał się. - No błagam cię, jak na tego frajera to już sporo.
- Gabe, nie nazywaj go tak.
Blondyn pokręcił tylko głową.
- Żartuję, spokojnie - przyglądał mu się. - Ciekawe co mu odbiło, może w końcu ogarnął się i... W sumie już raz się całowaliście, nie? - gdyby nie patrzył teraz na Casa, nie zauważył by tej zmiany na jego twarzy. Chłopak niemal zrobił się purpurowy, a wzrok wlepił w swoje palce, którymi ciągnął za nitkę ze swojego swetra. - Nie gadaj, że cię jeszcze raz pocałował.
Cisza, brunet mocniej zagryzł wargę.
- Cholera, no nieźle, nieźle, jestem dumny z Winchestera.
Nastała cisza, Gabe zrozumiał, że raczej niczego więcej się już nie dowie.
- Dobra, niech będzie, że to nie jest randka. Jednak jeśli cię jakoś zrani albo zrobi coś, czego ty sobie nie życzysz, zabiję go, rozumiesz?
Cas w końcu spojrzał na brata.
- Nic mi nie zrobi, znam go, Gabe, niemal codziennie razem przesiadujemy - tego nie mówił bratu. Gabriel otworzył szeroko oczy.
- A czego ja się tu dowiaduje, co? Czemu mi nie powiedziałeś, że się spotykacie?
- Nie spotykamy się - oburzył się chłopak. - Uczę go do egzaminów, razem powtarzamy i w ogóle - wzruszył ramionami.
Ale Gabriel wiedział swoje.
Notes:
W końcu dodałam nowy rozdział, ufffff!!
I jak wam się podoba? Tak naprawdę to taki trochę przejściowy rozdzialik, dosyć krótki, więc za bardzo się nie popisałam. Postaram się niedługo dodać kolejny ^^
Proszę jak zawsze o kudosy i komentarze xx
Pozdrawiam xx
Chapter 18: Nie ma się nad czym zastanawiać
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Dean stresował się jak nigdy. Przygotował wszystko idealnie, ale i tak strach ściskał mu żołądek. Co jak co, ale pierwszy raz szedł na taką randkę. Oczywiście nie pierwszy raz miał się z kimś spotkać, ale nigdy wcześniej nie było dla niego to tak ważne. To był przecież Cas, chłopak który był jego najlepszym przyjacielem, jako jedyny wiedział, co się działo z blondynem. Tylko on miał pojęcie o tym, że Dean okaleczał się. Wcześniej jeśli chodził na randki, to ta druga osoba leciała na niego i nie było czego się bać, wystarczyło bajerować, ale tutaj było inaczej. Castiel też mu się podobał i trochę go onieśmielał, czego nigdy nikomu się nie udawało. Brunet był pierwszy. Oczywiście kochał kiedyś Lisę, ale wtedy było inaczej, może dlatego, że ta dziewczyna nie miała pojęcia o wielu sprawach. O tym, jak czuł się Dean, jak cierpiał od dziecka i jak było mu ciężko pogodzić się z przeszłością.
Umył się, ubrał o dziwo schludnie jak na niego. Czarne spodnie, koszula jednolita w kolorze bordo, podwinięte rękawy do łokci i trampki. Włosy ułożył na żel układając je lekko na bok. Przejrzał się w lustrze i puścił do siebie oczko. Okej, nie było tak źle. Zerknął na swoje ramiona, które teraz były odkryte. Pod zegarkiem widniało kilka nowych ran, ale stare wszystkie oznaczały się tylko białymi kreskami. Przełknął. Jakby miał iść z kimś innym na randkę, założyłby bluzkę z długim rękawem, ale to był Cas, tu nie było czego ukrywać.
Złapał za róże i czekoladki, które leżały na stoliku w przedpokoju. Ellen zerknęła na niego z kuchni.
- Co to za szczęściara? - zapytała.
- Cas - oświadczył normalnie, a ciocia uniosła brew.
- Naprawdę? - zaśmiała się. - Nie wiedziałam, że ty i on... Ale w sumie mogłam się domyśleć, dzieciak jest w ciebie wpatrzony - stanęła w drzwiach kuchni. - Gdzie idziecie?
Dean uśmiechnął się lekko, a ciotka naprawdę cieszyła się widząc uśmiech na jego twarzy.
- Do kina, potem idziemy na kolację, zarezerwowałem stolik w mojej ulubionej knajpce...
- Nie lepiej przyjść tu i się najeść? - zapytała.
Blondyn spojrzał na nią.
- Ciociu, chcę z nim trochę pobyć... Sam - zagryzł wargę. Nie podejrzewał, że ciocia tak dobrze na to zareaguje.
- Dobra, uciekaj, bo twoja randka się pewnie niecierpliwi - puściła mu oczko, a Dean wyszedł z domu. Miał wszystko... Kwiaty, czekoladki, pieniądze na popcorn i kolację. Musi się udać.
Szedł powoli starając się jakoś odetchnąć, co za masakra. Pierwszy raz denerwował się spotkaniem ze swoim najlepszym przyjacielem. Zabawne, jak to wszystko między nimi się pozmieniało. Pamiętał przecież, jak jeszcze jako dzieci bawili się u niego na urodzinach, już wtedy Cas dziwnie się wobec niego zachowywał, już wtedy Dean miał wrażenie, że... Po prostu podoba się temu chłopcu. Potem okazało się, że się nie mylił. Potem ta cała Lisa, to wszystko, ta cała sytuacja sprawiła, że zbliżył się z brunetem i w końcu zrozumiał, że coś czuje do niego i teraz szedł z bukietem kwiatów do jego domu, by zabrać go na ich pierwszą randkę.
Miał nadzieję, że kwiaty mu się spodobają, kupił takie, jakie poleciła mu Charlie, ale i tak była ta obawa, że może nie przypadną mu do gustu. Niósł też czekoladki, taka mała paczuszka galaretek oblanych pyszną mleczną czekoladą. A co jak Cas nie lubi akurat wiśniowych galaretek? Dean wywrócił oczami na własne przemyślenia, zaczynał być śmieszny. Na pewno mu się spodobają, na pewno wszystko będzie dobrze.
Szedł tak dość szybkim krokiem, nie chciał się spóźnić. Minął zakręt i już niedługo po tym stanął przed domem Novaków czując, jak stres zaciska mu mocno żołądek, a ręce lekko drżą. Zapukał do drzwi i czekał, aż ktoś mu otworzy. Po chwili ujrzał go, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy wpatrującego się w niego i trzymającego otwarte drzwi.
- Cześć - wypalił Dean przechodząc przez próg. Podał mu kwiaty i czekoladki. - To dla ciebie, ten... - niezdarnie nachylił się i pocałował go lekko w policzek na powitanie. Gdy odsunął się zobaczył niemalże purpurową twarz chłopaka, uśmiechającego się lekko i ze zdziwieniem wpatrującego się w niego. Wziął od niego kwiaty i słodycze.
- Hej - odchrząknął, bo trochę zachrypiał. - Dziękuję, Dean - powiedział i zaniósł kwiaty do kuchni, by włożyć je do wazonu. Nagle w drzwiach od salonu pojawił się Gabriel i zagwizdał.
- No nieźle, nieźle, Winchester, w końcu - zarechotał i poszedł po schodach na górę. - Miłej zabawy Cassie! - krzyknął jeszcze i tyle go widzieli. Cas wrócił na korytarz i zagryzł wargę.
- Wybacz, wiesz, jaki jest Gabriel.
- Wiem, nie przepraszaj i nie przejmuj się - uśmiechnął się Dean patrząc na przyjaciela. - Chodź, bo się spóźnimy.
Poczekał chwilę, aż brunet założył buty i obaj wyszli. Na początku było nieco drętwo, żaden nie odezwał się, szli w ciszy zastanawiając się, co powiedzieć. W końcu Dean postanowił przejąć pałeczkę.
- Jak tam przed egzaminami? - zapytał zerkając na chłopaka.
- Okej, mam już przygotowane kilka rzeczy dla ciebie, wiesz... Żebyś poćwiczył w domu...
- Ale ja pytam, jak tobie idzie, Cas - parsknął blondyn. To było urocze, że chłopak tak o nim myślał i się starał, ale nie chciał teraz gadać o sobie.
Niebieskooki wzruszył ramionami.
- No dobrze, ja ogarniam te rzeczy, jeszcze czytam niektóre dodatkowe lektury czy pojęcia, ale raczej będzie dobrze - uśmiechnął się, na co Deanowi serce zabiło mocniej.
- To bardzo się ciesze - przyznał i dyskretnie musnął dłonią jego dłoń. Zauważył reakcję chłopaka, co prawiło mu satysfakcję.
Niedługo potem dotarli do kina. Dean kupił dwa bilety na jakąś komedię romantyczną, wiedział, że Cas właśnie na taki film chce iść. Nie miał zamiaru dziś mu narzucać czegokolwiek, po prostu chciał, żeby chłopak dobrze się bawił. Podeszli do stoiska z popcornem i napojami.
- Co chcesz? - zapytał Winchester patrząc w te nieskazitelnie niebieskie tęczówki.
- Nic, nie trzeba Dean, nie wydawaj na mnie tyle pieniędzy - powiedział Castiel zagryzając wargę. Czuł się dziwnie, gdy tak chłopak mu wszystko kupował.
- Na pewno podczas seansu będziesz chciał sobie pochrupać popcornu czy się czegoś napić - oświadczył i już bez pytania wziął największe pudełko prażonej kukurydzy i dwie cole. Idealnie.
Poszli w końcu do sali, w której miał byś wyświetlany ich film i zasiedli na swoich miejscach. Dean zerknął na zegarek, jeszcze mieli trochę czasu. Widział, jak Cas starał się unikać jego wzroku, jak nieśmiało zerkał na niego i czasem plątał mu się język. Musiał przyznać, że cholernie mu się to podobało, po prostu uwielbiał to, jak chłopak tak tracił przy nim głowę.
W końcu zaczął się film, ale Winchester nie za bardzo przepadał za takim rodzajem kina. Mimo to starał się oglądać, by potem podczas rozmowy nie wyszło, że nie miał pojęcia, o czym była ta komedia. Musiał przyznać, że była dość niezła, kilka razy się zaśmiał, a czasem po prostu skręcało go w żołądku, gdy na ekranie para zakochanych całowała się lub robiła co innego. Zerkał wtedy na Casa i uśmiechał się pod nosem widząc, jak tamten spinał się na takie sceny. Odwracał wzrok, zagryzał wargę czy po prostu zerkał w jego stronę, to było naprawdę urocze. Dean pozwalał już sobie na takie stwierdzenia, bo już dawno zrozumiał, że Castiel Novak po prostu był cholernie uroczy.
W końcu podczas jednego z pocałunków głównych bohaterów Dean postanowił coś zrobić i przybliżył się do Casa. Wyciągnął dłoń i złapał jego, splatając ich palce. Uśmiechnął się do niego, gdy tamten spojrzał mu w oczy. Teraz czuł się lepiej, powinien zrobić to już dawno. Siedzieli tak do końca filmu, a gdy zapaliły się światła, Dean nie puścił go. Wolną dłonią zajrzał do pudełka po popcornie.
- A mówiłeś, że nie będziesz chciał jeść - zaśmiał się i normalniej w świecie pocałował go w policzek.
- N-no jakoś tak... Wyszło, że... Nie jesteś zły, że wszystko zjadłem? - zapytał niepewnie, a Dean uśmiechnął się szerzej.
- Spokojnie, po to go kupiłem, żebyś jadł.
- Ale ty prawie w ogóle go nie jadłeś - zauważył Castiel czując się winny.
- Hej, słońce, spokojnie - ścisnął jego dłoń i wstał. Casa aż ścisnęło, gdy usłyszał, jak Dean go nazwał, ale postarał się by nie było tego widać, jak zawsze nie udało mu się. Oczywiście blondyn zauważył to i uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
W końcu wyszli z kina i skierowali się w stronę restauracji, w której Dean zarezerwował stolik. Oczywiście niebieskooki o niczym nie wiedział. Czuł się strasznie skrępowany zachowaniem chłopaka, przecież to był Dean Winchester. Wciąż nie docierało do niego, że był z nim na randce, że właśnie spełniało się jedno z jego najskrytszych marzeń, o którym wiedziała tylko Charlie. Już to widział, jak dziewczyna weźmie ich na przesłuchanie i będzie chciała od każdego z osobna wiedzieć jak było. Cas dobrze wiedział, że będą mieć przechlapane, ale z drugiej strony chciałby się pochwalić, jak szczęśliwy się teraz czuł.
Dotarli do knajpki, gdzie przez całą drogę rozmawiali o filmie. Dean szczerze mówił, że nawet było okej, a Cas cieszył się, że chłopak naprawdę się starał, w końcu domyślał się, że ktoś taki jak on nie mógł gustować w komediach romantycznych. Końcem końców dotarli na miejsce i zasiedli przy stoliku.
- Na co masz ochotę? - zapytał Dean uśmiechając się szeroko do bruneta.
- Ja... Nie wiem w sumie - przyznał zerkając w kartę. Nie dowierzał, że blondyn zarezerwował im stolik, nie podejrzewał, że aż tak prawdziwa była ta randka.
- No dawaj, co lubisz?
Castiel ostatecznie wybrał spaghetti z krewetkami, a Dean stek z frytkami i surówkami. Idealnie. Obaj byli zaskoczeni, jak łatwo szła im rozmowa, jak dobrze się dogadywali. Winchester nie mógł napatrzeć się na tego skromnego chłopaka, który po każdej próbie flirtu peszył się, palił buraka i uśmiechał się słodko. Ten Castiel cały był po prostu słodki.
- Charlie nie da nam spokoju - zarechotał blondyn jedząc już swój kawał mięcha.
- Zgadzam się - kiwnął głową Cas bardzo powoli zajadając makaron z małymi krewetkami. - Będzie za nami chodzić.
- Oj tak, już słyszę te pytania: „A byłeś miły? A kupiłeś mu kwiaty? Pocałowałeś go?” - na ostatnie pytanie Cas spuścił wzrok i zagryzł wargę. O tak, właśnie o to chodziło Deanowi. - Stanie się wrzodem na dupie, ale w sumie to jej hobby - pokręcił głową.
- Racja - nie uniósł wzroku, modlił się, by znów jego twarz nie była w kolorze czerwonego obrusa na ich stoliku.
- Mmm, pyszne, chcesz spróbować? - zapytał zerkając na purpurową twarz swojego... Towarzysza.
- Wygląda ładnie - przyznał Castiel. Jednak nie zdążył się obejrzeć, a widelec z kawałkiem steku znajdował się przy jego nosie.
- No dawaj, spróbuj - poprosił Dean. Zauważył to jakże niepewne spojrzenie, na które kiwnął, starając się jakoś zachęcić chłopaka, aż w końcu zabrał już pusty sztuciec. - I jak?
Novak starannie pogryzł i posmakował mięsa, w końcu uśmiechnął się niepewnie i spojrzał znów w zielone oczy wpatrujące się w niego z ciekawością.
- Bardzo dobre - przyznał.
- A ja mogę spróbować twojego? - i tu już był problem, bo ze stresu Casowi zabiło mocniej serce.
- Jasne, weź sobie - powiedział niepewnie.
Dean pokręcił głową, a brunet zbladł. Złapał w trzęsącą się dłoń swój widelec, nakręcił powoli trochę makaronu i nadział krewetkę. Sam przełknął z emocji i uniósł rękę w stronę blondyna. Jakby jeszcze było mało, zielonooki złapał w swoją dłoń rękę Casa i nakierował widelec do swoich ust. Zsunął jedzenie bardzo powoli do swoich ust patrząc głęboko w oczy chłopaka, przez co tamten niemalże sparaliżowany nie umiał odwrócić wzroku. Poczuł, jak przeszły mu dreszcze od dłoni dotykanej przez Deana aż po sam kręgosłup. Zawirowało mu w głowie, a powietrze stało się cięższe. Miał wrażenie, jakby ta chwila trwała wiecznie, a on utknął w niej nie chcąc, by czas ruszył dalej. Zamarł, te zielone oczy sprawiły, że poczuł się tak, jak nigdy wcześniej, bo jeszcze nigdy w jego życiu nikt na niego nie patrzył w ten sposób. Nikt nigdy nie wpatrywał się w niego z uczuciem i... Pożądaniem. Tak, to było pożądanie, czuł to w lędźwiach, co było dla niego czymś nowym.
Jednakże chwila minęła, Dean puścił jego dłoń, a hipnoza zniknęła. Czas ruszył do przodu, a brunet znów słyszał odgłosy rozmów innych ludzi w sali. Miał tylko nadzieję, że Winchester nie czuł tego, co on, ale skąd mógł wiedzieć, że się mylił.
Dean zrobił to specjalnie, to była próba dla niego samego i otrzymał odpowiedź na własne, nurtujące go pytanie. Czy Castiel go pociągał? Owszem, nagle odpowiedz stała się jasna i teraz już wiedział, nie miał nad czym się zastanawiać.
Reszta kolacji minęła w spokoju, bez wyskoków ciśnienia Casa, chociaż nie dało się obejść buraków na twarzy i palących policzków. Winchester wciąż z nim flirtował, poruszał brwiami i czasem dotykał jego dłoni, ale serce nie wyskoczyło brunetowi z piersi. Na szczęście.
Dean zapłacił za nich obu i w końcu wyszli z restauracji. Na dworze było już ciemno, jedynie lampy oświetlały drogę, dlatego chłopak postanowił złapać dłoń Novaka. Cas zaskoczony zabierając dłoń jak oparzony. Spojrzał pytająco na Deana.
- Chciałem cię wziąć za rękę - oznajmił, na co brunet zakłopotany kiwnął głową.
- Wybacz - szepnął.
- Ej, spoko, nie ma sprawy. Jeśli nie chcesz...
- Chcę - wyszeptał jeszcze ciszej.
Dean uśmiechnął się pod nosem i znów sięgnął dłoni Castiela. Tym razem udało się, splótł ich palce i westchnął. Tak było idealnie, tak powinni chodzić zawsze.
- Odprowadzę cię do domu - oświadczył Dean. - Chyba że... Chcesz się jeszcze gdzieś przejść.
Novak spojrzał na niego niepewnie i uśmiechnął się.
- Z chęcią bym jeszcze gdzieś poszedł - przyznał uciekając wzrokiem.
Tak też poszli gdzieś, gdzie Cas nigdy by się nie odważył.
- Nie wejdę tam - powiedział nieco wystraszony brunet. - Za wysoko, mam lęk wysokości.
- Nie jest wysoko, naprawdę. Poza tym będę tu, będę cię asekurować. No proszę...
Cas wpatrywał się na niski budynek, który miał delikatnie pochylony dach i na drabinę przymocowaną do ściany. Zrobiło mu się słabo na samą myśl wejścia chociażby na jeden szczebelek.
- Dean, ja... ja nie dam rady - wyszeptał w panice.
Nie spodziewał się jednak tego, co po tym zrobił blondyn. Podszedł do niego i objął dłońmi jego twarz.
- Cas, jesteś dzielny. Wierzę w ciebie, dasz radę - patrzył mu głęboko w oczy, a chłopak po prostu nie umiał znów odwrócić wzroku. - Słyszysz mnie? Zrób to dla mnie - poprosił cicho.
Nie umiał odmówić. Pod nadzorem Deana zaczął się wspinać.
- No, jeszcze troszeczkę, jestem tuż za tobą. Nie bój się, tylko nie patrz w dół. Słyszysz mnie? Jestem tu, mam cie, spokojnie. Jeszcze jeden szczebelek - i tak też dotarli na dach.
- Dean, udało mi się - powiedział uradowany Cas rzucając się chłopakowi na szyję. Tak po prostu, miał chęć przytulić się do niego z radości.
- No widzisz, mówiłem, że jesteś dzielny - jednak nie pozwolił mu uciec z jego objęć. Stali tak patrząc sobie w oczy, Castiel znów odpłynął, znów poczuł to dziwne ściskanie w żołądku, a gdy Dean nachylił się do jego ust, zawirowało mu w głowie.
Dean Winchester znów go pocałował.
I tym razem był to prawdziwy pocałunek, prawdziwy dla Deana. Tym razem było inaczej.
Zaczęło się powoli, delikatnie, jedynie dotyk ust na ustach. Winchester trzymał chłopaka w pasie, a ten oplatał ramionami jego szyję. Po chwili Castiel poczuł się odważniejszy i uchylił lekko usta, pragnąc więcej, chciał go posmakować, chciał poczuć to, czym chciał go obdarować Dean. Prawdziwym pocałunkiem. Bez żadnych niedomówień, bez gadki, że to po przyjacielsku, teraz tak nie było. I brunet to wyczuwał, widział to i smakował tego, gdy Dean wysunął swój język tuż w rozchylone wargi chłopaka. Odpłynęli, obaj zatracili się w tym pocałunku, nikt im nie przeszkadzał. Nie wiedzieli kiedy byli w siebie wtuleni, obejmowali się ramionami i dzielili namiętny pocałunek wkładając w niego tyle uczuć, ile się dało.
W końcu Dean odsunął się łapiąc oddech i oparł czoło o czoło Casa. Nie odezwał się, nie potrzebne były słowa. Gdy otworzył oczy, zauważył, że naprawdę się ściemniło, zrozumiał, że kompletnie stracił poczucie czasu. Odsunął się i spojrzał w błękitne oczy swojego towarzysza.
- Piękne dziś niebo, chcesz popatrzeć? - zapytał spoglądając w górę.
Cas też to zrobił i uśmiechnął się. Serce wciąż dudniło mu echem w głowie, a powietrze ciężko zapełniało jego płuca.
- Jasne - przyznał. Poczuł dłoń na swojej dłoni i ruszyli na środek małego dachu. Tam obaj usiedli i spojrzeli w górę.
Racja, niebo było pełne gwiazd, a księżyc już świecił ostro. Na szczęście nie było pełni, jednak i tak cudownie oświecał wszystko dookoła.
Dean w końcu położył się na ciepłej blasze kładąc jedną rękę pod głowę, a drugą rozciągając w stronę Casa.
- Połóż się - poprosił cicho.
Serce Casa już nie mogło bić mocniej, jak robiło to w tej chwili. Chłopak położył się układając głowę na ramieniu Winchestera. Jak się czuł? To chyba nawet nie było niebo, to było coś o wiele lepszego. Patrzył w gwiazdy, bo obawiał się spojrzeć w stronę chłopaka, którego tak cholernie kochał, który właśnie go pocałował i zabrał na najlepszą randkę w życiu, chociaż nigdy wcześniej Novak na żadnej nie był.
Leżeli w ciszy, Cas wpatrywał się w gwiazdy, a Dean w Castiela, bo on lśnił o wiele jaśniej niż ten księżyc na niebie. Promieniał ze szczęścia, przez co i Winchestera rozpierało szczęście. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuł się szczęśliwy.
Notes:
W KOŃCU!
Tak, udało mi się w końcu napisać ten rozdział, o dziwo jestem z niego dumna. A wam jak się on podoba?
Czekam na kudosiki i komentarze xx
Pozdrawiam xx
Chapter 19: Magia błękitnych oczu
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Castiel wrócił późno do domu cały w skowronkach. Dean oczywiście podprowadził go pod same drzwi trzymając przez całą drogę za rękę. Co czuł brunet? Motylki w brzuchu, całą zgraje, które rozpychały mu wnętrzności i miał wrażenie, że się unosi. Czuł się tak lekko.
- Dzięki za bardzo miło spędzony czas - powiedział Dean stając bardzo blisko Novaka.
Chłopak wpatrywał się w jego oczy jak zaczarowany. Czy były na tym świecie piękniejsze oczy od tych zielonych?
- Ja też - powiedział cicho. -Dziękuję Dean - dodał uśmiechając się nieśmiało. Po chwili poczuł miękkie wargi na swoich i oddał lekko pocałunek. Wszystko w nim krzyczało, śpiewało, ściskało go przyjemnie w środku. Ot tak, jego największe marzenia właśnie tego dnia się spełniły. Szumiało mu w głowie od emocji i bodźców. Czy mogło być lepiej?
- Dobranoc, Cas - powiedział cicho Dean, dotknął lekko dłonią jego policzka i ruszył już ścieżką w stronę swojego domu. Gdy chłopak zniknął mu z oczu, wyszczerzył się szeroko i oparł plecami o drzwi. Położył dłoń na swojej piersi i przymknął oczy w błogim uśmiechu. Rozpływał się, czuł mrowienie na ustach i miał wrażenie, że zaraz wzleci, uniesie się z tego uczucia lekkości i szczęścia. Był tak szczęśliwy, że nie wiedział, co ze sobą zrobić. Odetchnął kilka razy i otwarł drzwi za sobą. Tam oczywiście zauważył nikogo innego, a swojego starszego brata, Gabriela.
- Ho, ho, ho, aż tak się postarał? - zapytał Gabe widząc zarumienioną twarz młodszego brata i ten nieznaczny, szczęśliwy uśmiech.
Po słowach blondyna Cas uśmiechnął się jeszcze szerzej i zakrył czerwoną twarz dłońmi.
- Oh, jaki ty jesteś... - pokręcił głową Gabriel nie dowierzając, jak jego brat był wstydliwy i wrażliwy. - Chodź do mnie, pogadamy, okej? - zapytał, na co Cas przystał. Poszli na górę do pokoju blondyna. Usiedli na łóżku, Gabe nie mógł przestać uśmiechać się widząc, w jakim stanie był jego brat. - Aż tak było fajnie?
Cas jedynie pokiwał głową mając rozmarzony wzrok.
- To opowiadaj - zachęcił go Gabe.
Więc brunet zaczął opowiadać. Opisał dokładnie to, jak Dean zabrał go do kina, jak się zachowywał i jak patrzył. Potem jak poszli do restauracji, a następnie weszli na dach i oglądali gwiazdy przytulając się.
- Wszedłeś na dach? - zdziwił się starszy Novak. - Co ten chłopak z tobą zrobił, gdzie mój strachliwy braciszek?
Cas zachichotał.
- Bałem się, bardzo, ale Dean był przy mnie - uśmiechnął się do siebie, a Gabe nie umiał nie odwzajemnić tego uśmiechu.
- No nieźle, serio - Gabriel pokręcił głową śmiejąc się. Winchester naprawdę zawrócił w głowie temu młodemu dzieciakowi, ale chyba ze wzajemnością. Starszy Novak już dobrze wiedział, co zrobi, jeśli ten dureń skrzywdzi jego braciszka. Może nie był takim cudownym starszym bratem, ale ten chłopak był jednak oczkiem w jego głowie. Trudno mu było się przyznać do tego przed kimś, ale w duchu wiedział, że zrobiłby wszystko, bo ten chłopaczyna naprawdę zasługiwał tylko na najlepsze. - Całowaliście się? - zapytał nagle wprost. Okej, może zrobił to trochę specjalnie, by znów spłoszyć brata, który od razu zrobił się jak burak po same końce swoich uszu.
- N-no... No tak - zagryzł wargę i lekko ją oblizał.
- Który to był już raz? Trzeci?Czwarty? - uniósł brew. Gabe mógł w końcu odetchnąć, że Dean przejrzał na oczy i już nie bawił się z Casem w kotka i myszkę.
- N-nie wiem - przyznał brunet i roztarł policzki. Kiedy zrobiło się tu tak duszno?
Gabe przez chwilę patrzył na niebieskookiego chłopaka w ciszy. Czy widział go kiedyś tak szczęśliwego? Co ta miłość robi z ludźmi? Sam był kiedyś zakochany i dobrze wiedział, co wtedy dzieje się w głowie. Cieszył się bardzo, że jego brat w końcu odczuwa coś tak pięknego jak miłość.
- Co? - zapytał nagle Castiel widząc, jak blondyn się w niego wpatruje.
- Nic, po prostu... Jestem z ciebie dumny - przyznał szczerze starszy Novak i zaśmiał się pod nosem. - Kto by pomyślał, że Winchester w końcu zrozumie.
Siedzieli jeszcze tak godzinę. Gabriel po jednej stronie łóżka, Cas po drugiej, naprzeciwko siebie. Przez ten czas brunet nieco się rozluźnił i teraz z uśmiechem na twarzy zwierzał się bratu ze swoich najskrytszych emocji, uczuć i zmartwień związanych z blondynem. Kiedy staliśmy się sobie tak bliscy?, zastanawiał się Gabriel, bo nie potrafił wyłapać momentu, kiedy Castiel tak bardzo mu zaufał. Jego Cassie, tak wrażliwy, delikatny i ufny. Jego problemem było to, że nie umiał wybrać odpowiednich ludzi, dobrego towarzystwa. Starszy Novak wciąż nie był przekonany co do Winchestera, bo niestety nikt nie mógł przewidzieć, co temu idiocie wpadnie jeszcze do głowy.
Musiał przyznać, bał się. Bał się o Castiela, bo jednak ten chłopak miał taka, a nie inna przeszłość. Gabriel nie był głupi, wiedział, ze chłopak się ciał, nie raz, kiedy Dean przychodził do ich domu, zauważał pod lekko podwiniętym rękawem białe ślady na skórze. Był z Lisa, a ta narobiła takiego bałaganu, ze żal było na to patrzeć. Bardzo współczuł mu tego, co ta dziewczyna mu zrobiła, ale sam się w to pakował. Jak pewnie w inne złe relacje. Tez nie umiał dobrze wybrać, po prostu nie był w tym dobry, jak Cas.
Gabriel obawiał się.
A co jak te dwa durnie, będące niemal magnesami na problemy, sprowadzą sobie jeszcze gorsze bagno? Nie, Gabriel nie chciał o tym myśleć w ten sposób, nie mógł przekreślać przecież teraz miłości swojego brata. Jednak w głębi coś go kusiło, by to ukrócić, by przemówić brunetowi do rozsądku, ochronić go za w czasu, by potem nie było za poźno.
Spojrzał zamyślony na swojego brata, który wciąż trajkotał jak katarynka o tym całym Winchesterze. Jak niebieskie oczy świeciły się jak gwiazdeczki w letnia noc. Czy widział go kiedyś tak szczęśliwego? Chyba nie. Oby tylko nie musiał temu knypkowi nóg z dupy powyrywać, oby nie. Miał wielka nadzieje, ze obejdzie się bez tego.
- Cas?
- Tak?
Gabe położył dłoł na ramieniu młodszego brata i spojrzał w jego jakże błękitne oczy.
- Obiecaj mi, ze będziesz uważać i... - podniósł palec nie pozwalając sobie przerwać. - ... i jeśli on Cię skrzywdzi albo nie wiem, przyjdzie mu coś innego głupiego do głowy, to powiedz mi od razu, rozprawie się z nim.
Cas patrzył w miodowe oczy brata i pokiwał w końcu głowa. On sam bał się, że to nie potrwa długo. Ze Dean po prostu z braku innych zajęć postanowił trochę wykorzystać to, ze mu się podoba, trochę się zabawić, spróbować czegoś innego. Sprawić sobie przyjemność z tego, że Castiel jest wpatrzony w niego jak w obrazek od kilku dobrych lat. Westchnął przeciągle i uśmiechnął się słabo.
- Jestem pewien, ze nie będziesz musiał nic robić.
Dean siedział w ławce na matematyce i zerkał na Castiela, który siedział niedaleko. Wspólna lekcja, wiec mógł sobie trochę popatrzeć. Nie żałował. Kompletnie nie żałował tego weekendu, tego, ze zabrał Casa na randkę, bo, musiał przyznać, to była chyba jego najlepsza randka jaką kiedykolwiek miał.
Zerkał sobie na bruneta i w pamięci odtwarzał to, co przeżył tamtego wieczoru. Przywracał w myślach te rumiane policzki, ten słodki uśmiech i świecące oczka, tak niebieskie, ze umiał w nich tylko tonąć. Pamiętał, że gdy tylko odprowadził Casa do domu, wrócił do siebie i walnął się na łózko, by zamknąć oczy i oddać się błogości, która nim zawładnęła. Czy to było możliwe, ze tak wspaniale czuł się przy kimś, kogo wcześniej uważał tylko za przyjaciela?
Był szczęśliwy, pierwszy raz od długiego czasu i zastanawiał się, czy był kiedykolwiek aż tak. Szczęście w jego życiu nie przychodziło tak łatwo, a ulatniało się szybko. Tym razem chciał, by to uczucie trwało jak najdłużej. Nie dowierzał. Nigdy nie myślał, że mógłby być aż tak szczęśliwy i pełny pozytywnych myśli, wspomnień. Miał nadzieję, że Cas też to czuł.
Miał lekkie ukłucia niepewności. Czy to na pewno to? Czy aby na pewno jest biseksualny? Może sobie to wmawia, może jemu wmówili i tak to przyjął, a teraz to co czuje nie jest prawdziwe?
Nieee...
Głupoty.
Odgonił złe myśli i leżał dalej na łóżku i przypominał sobie, jak zamiast patrzeć na gwiazdy, patrzył na Castiela. Czuł, ze musi się na niego napatrzeć, ze to, jaki był teraz szczęśliwy było wyjątkowe, było warte zapamiętania. Jeszcze bardziej czuł się z tym wspaniałe, gdy wiedział, ze to jego zasługa. To przez niego Cas teraz się tak czuł, to dzięki niemu niemal lśnił jak żadna z tych gwiazd na niebie.
Westchnął głośno na to wspomnienie, aż Charlie odkręciła głowę w jego stronę i cicho zachichotała. Mieli przesrane, to wiedział. To była pierwsza lekcja i przez to, ze dziewczyna się spóźniła, jeszcze nie zdołała ich dorwać. Co to będzie? Istny horror, nie odpuści, dopóki nie wyssie wszystkich informacji, póki nie dowie się wszystkiego, a Cas nie spali buraka chociaż ze cztery razy.
Taki rumiany był śliczny...
Tak, był śliczny.
Dean parsknął pod nosem i pokręcił głowa., nieźle wpadł.
- Coś nie tak, panie Winchester? - odezwał się pan Adler, nauczyciel matematyki, wytrącając chłopaka z zamyślenia.
Dean otrząsnął się trochę i spojrzał na mężczyznę.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedział chłopak.
Nauczyciel o niemalże czarnych oczach i czarnych, długich włosach uniósł brew i zrobił jeszcze bardziej srogą minę, niż wcześniej.
- Zapraszam do tablicy, panie Winchester.
Dean westchnął zrezygnowany i dźwignął się do góry. Zajebiście, pomyślał. Podszedł do tablicy i spojrzał na równanie. Algebra, najgorsze, co może być. Wziął do dłoni kredę i już miał unieść rękę do góry, gdy nagle zabrzmiał dzwonek. Zaśmiał się pod nosem i zerknął na nauczyciela.
- Dziś ci się upiekło, Winchester - powiedział mężczyzna przeszywając go wzrokiem, dając do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec i zaczął pakować swoje rzeczy. Dean odłożył kredę i wrócił do ławki, spakował podręcznik i wyszedł z klasy. Tam już czekali na niego Cas i Charlie. No to się zacznie, pomyślał.
- Co tam? - wyszczerzył się i zerknął na chłopaka. Ten spojrzał na niego spod rzęs i blondyn poczuł, jak serce mocniej mu zabiło, a wnętrzności wywróciły piruet.
- Super, genialnie, ale teraz mamy chyba coś do obgadania, co? - odezwała się ruda dziewczyna i zaczekała, aż nauczyciel zniknie im z oczu.
Dean zauważył, jak Castiel spuścił wzrok, zarumienił się mocno i zagryzł wargę. Ale by się wpił w te różowe, miękkie usta.
- No i? Czekam - oświadczyła i spojrzała na Deana. - On nic nie powie, może ty?
Blondyn wywrócił oczami.
- Charls, było spoko. Byliśmy w kinie, restauracji i odprowadziłem go do domu, nic nadzwyczajnego - oświadczył chłopak głosem, jakby nie miał pojęcia, po co te cyrki. Dobrze widział kątem oka, jak Cas uśmiechnął się pod nosem.
Dziewczynie to nie starczyło. Przestąpiła z nogi na nogę i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Spoko? Tylko tyle? - spojrzała na bruneta, potem znów na chłopaka obok. - Jego twarz chyba mówi, że było jeszcze coś - wyszczerzyła się szeroko. Zauważyła, że chyba Deanowi kończy się cierpliwość. - Tak, wiem, jesteśmy w szkole, ale powiedzcie mi tylko, czy coś było.
W tym momencie ujrzała, jak obaj chłopcy zerkają na siebie i razem, w tym samym momencie kiwają głową. No jak miała na to zareagować? No jak? Klasnęła mocno w dłonie, pisnęła pod nosem i aż podskoczyła z radości. Złapała ich obu w objęcia.
- Jeju, tak się cieszę, chłopaki - powiedziała cicho i spojrzała na nich. Na jedną piegowatą twarz, a drugą w odcieniu bordowej bluzy, którą miała dziś na sobie. - Nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszę, jeju, tak bardzo bardzo - znów pisnęła. Spojrzała w zielone oczy. - A będzie powtórka?
I wtedy nie tylko oczy rudowłosej wpatrywały się w niego, ale też najbardziej niebieskie oczy na świecie. Dean zagryzł wargę, uśmiechnął się zawadiacko i wzruszył ramionami.
- Kto wie? - powiedział i spojrzał prosto w pochłaniającą głębię błękitu. - Na pewno.
Patrzyli sobie w oczy, a Charlie piszczała trochę, trochę pogadała, jak to bardzo się cieszy i że chyba pomoże Deanowi wymyślić coś fajnego. Ah i żeby Cas się nie martwił, bo jak Dean coś sknoci, to ona się nim zajmie, nie ma o to obaw. Ona zna trochę karate, to mu się oberwie nawet, jakby uciekał, a do tego ma jeszcze Gabriela, to już w ogóle.
Jednak Dean nie słuchał, odpłynął, bo rzęsy znów zatrzepotały, a jemu przewróciło się coś w żołądku, gdy znów ujrzał te piękne oczy. Jak? Jakim cudem można mieć tak wspaniały kolor oczu? To musiała być jakaś magia, która obezwładniała go i wytwarzała dziwne uczucie w jego brzuchu, nie tylko tam na dole, ale i wyżej, tuż pod sercem. Magia błękitnych oczu, czar rzucony na niego, gdy tylko je ujrzał.
Tak się zapatrzył, że nie usłyszał dzwonka i dopiero, gdy z pola widzenia zniknął błękit, ocknął się.
- J-ja mam po drugiej stronie szkoły, to... Do zobaczenia potem - odezwał się Novak i poszedł w swoją stronę. Dean stał patrząc za nim, aż poczuł uderzenie w ramię.
- Cholera, zakochałeś się - powiedziała cicho Charlie trochę wyższym głosem, niż miała zazwyczaj.
- Nie, co ty gadasz...
- No jak nie? Gapiłeś się na niego jak zaczarowany przez dobrą minutę. Pamiętasz w ogóle, co do ciebie mówiłam?
Dean potrząsnął głową i parsknął, nie pamiętam, był zajęty.
- Nic mi nie wmówisz, Bradbury - odezwał się, ale sam nie był pewien, może nic nie trzeba było mu wmawiać?
Notes:
Tak, w końcu jest nowy rozdział, ktoś czekał? Mam nadzieję, że wam się podoba. Postanowiła teraz popisać trochę sielanki ^^ Czekam na komentarze ;)
Pozdrawiam xx
Chapter 20: Musi być ten pierwszy raz
Chapter Text
Chodzenie z uśmiechem na twarzy i z bardzo zaróżowionymi policzkami było nowym hobby'm Castiela. Od randki minął już tydzień, a on wciąż nie mógł uwierzyć, że to się stało. Do tej pory nie docierało do niego, że był z Deanem w tylu cudownych miejscach. Przez ten cały tydzień widzieli się ze sobą jeszcze dwa razy poza szkoła. Wszystko inicjował Winchester, to były wszystko jego pomysły, to on chciał go gdzieś zabrać, chciał się z nim zobaczyć.
We wtorek Dean zrobił mu niespodziankę. Gdy Cas siedział w kuchni z małą Anną i czytał jej jedną z jej ulubionych bajek, Piotrusia Pana, ktoś zadzwonił do drzwi. Nie przejął się, był wieczór, pomyślał, że to może ktoś do Gabriela. Oczywiście starszy Novak otwarł drzwi i to co ujrzał wprawiło go w tak szeroki uśmiech, że potem szczęki na pewno go bolały.
- Winchester? A co ty tu robisz o tej porze? - zerknął na zegarek na swoim nadgarstku, było już sporo po ósmej wieczorem. Znów spojrzał na chłopaka stojącego wciąż na schodach.
Cas od razu usłyszał, kto przyszedł i na początku zbladł, potem wstał i zrobił się purpurowy zerkając z kuchni na przybysza, który już zaproszony przez Gabriela właśnie przekroczył próg domu.
- Hej Cas - odezwał się blondyn i uśmiechnął się jednym ze swoich najszczerszych i najpiękniejszych (według Casa) uśmiechów.
- C-co tu robisz? - ośmielił się zapytać stając już prosto na przedpokoju.
- Tak jakoś... - zerknął na Gabriela, który wciąż wpatrywał sie to w niego, to w bruneta z tym swoim trochę dziwnym uśmiechem. Chłopak ogarnął po chwili, że chcą chwilę prywatności. Kiwnął głową i wyszedł do kuchni biorąc książkę i zabierając się za czytanie książki małej Annie.
Gdy blondyn wyszedł, Dean uśmiechnął się do Casa, podszedł do niego i objął go w pasie. Tak po prostu. Castielowi serce podskoczyło do gardła, zaczęło piszczeć w uszach, a w żołądku jego kolacja zrobiła kilka fikołków. Czuł dłonie Winchestera na swoich biodrach, delikatne, ciepłe i dosyć duże, większe od jego własnych dłoni. Zaskoczony spojrzał mu w oczy i spurpurowiał jeszcze bardziej niż wcześniej. Był tak blisko, zielone oczy wpatrywały się w niego z czymś, czego wcześniej w nich nie widział, a na pewno nie skierowane w jego stronę. Dean Winchester patrzył na niego z czymś, co odbierało mu powietrze z płuc, co ściskało jego gardło, a serce biło z nienaturalną prędkością. On nigdy wcześniej tak na niego nie patrzył, nigdy.
- Masz chęć iść na spacer? - zapytał nagle Dean, uśmiechając się delikatnie, wciąż patrząc w ten błękit.
- N-no... jasne - uśmiechnął się szeroko brunet i zagryzł wargę spuszczając wzrok. Policzki paliły go żywym ogniem, a to, ze wciąż czuł na sobie ten cudowny wzrok Winchestera w niczym mu nie pomagało.
- To chodź, obiecuję, ze odstawię Cię do domu całego i zdrowego - powiedział Dean i puścił go, by zajrzeć do kuchni. - Zabieram Casa, niedługo wróci - powiedział bez dłuższych tłumaczeń, złapał Novaka za dłoń i wyprowadził z domu. Splótł ich palce. Gdy brunet to poczuł, przeszły go dreszcze wzdłuż kręgosłupa, a powietrze zrobiło się cięższe.
Wieczór był bardzo nastrojowy, ciepły. Był początek maja, na dworze słychać było ptaki i owady, które już zaczynały grać swoje nocne koncerty. To był idealny moment na spędzenie chociaż trochę czasu z Casem. Ciemno, ulice były niemal puste, jedynie w parku jeszcze kilka dzieciaków było na wrotkach i rowerach ścigając się, które dojedzie pierwsze do domu. Poza tym ławki w parku były puste, jednak Dean wybrał tą najbardziej schowaną między drzewami, by mieć ciszę i spokój. Nie chciał też, by ktoś jednak ich zauważył. Co jak co, ale ludzie ze szkoły jeszcze nie musieli wiedzieć, ze gustuje też w facetach. Na razie chciał to utrzymać w tajemnicy, ale Cas nie musiał o tym wiedzieć.
Usiadł kogo chłopaka i lekko go objął, na co Cas wstrzymał mocno powietrze w płucach. Co sie działo, co się działo? Nie dowierzał, właśnie siedział w parku z nikim innym, tylko Deanem Winchesterem, TYM Deanem, którego kochał od najmłodszych lat, który był jego przyjacielem. Nie mógł w to uwierzyć, to się nie działo. By być pewnym uszczypnął się w rękę, co Dean zauważył.
- Co robisz? - zapytał zerkając w Casowe oczy.
Spuścił wzrok zawstydzony, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczynku.
- N-nic - powiedział cicho i rozmasował miejsce, które uszczypnął. To nie był sen.
- Serio? Jestem niemal pewien, ze właśnie się uszczypnąłeś - zaśmiał się wskazując na miejsce, gdzie to zrobił.
Cas zagryzł wargę.
- Chciałem sprawdzić, czy to sen - wyznał nie patrząc Deanowi w oczy. Dlatego tez nie zauważył, ze blondyn uśmiechnął się perliście.
- Obiecuję, ze to nie jest sen - szepnął mu do ucha. - Jesteśmy tu, obaj, naprawdę.
Dean specjalnie chuchał mu na kark, wywołał taka gęsia skórkę, ze aż brunet zadrżał. Uniósł głowę i niemal zderzył się z nosem chłopaka, który był tak bardzo blisko. Spoglądał zielonymi ślepiami i uśmiechał się jednym kącikiem ust. Czemu on to robił, chciał doprowadzić Casa do zawału? Brunet nagrał sporo powietrza i wstrzymał je, gdy zauważył, jak wzrok chłopaka ląduje na jego wargach.
- Mam Ci to udowodnić? - zapytał jeszcze ciszej. Novakowi zrobiło się na raz gorąco i zimno.
To nie mogło się dziać!
Jednak to była chwila, w której poczuł napływ odwagi, sam uśmiechnął się chytrze i przygryzł wargę.
- No nie wiem, a w jaki sposób chciałbyś to zrobić? - dopiero, gdy usłyszał te słowa zdał sobie sprawę, co powiedział. Od razu zauważył zmianę na twarzy Winchestera.
Dean nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, że Cas... Zacznie z nim grać, odpowie w ten sposób na flirt. Przez moment wpatrywał się w niego czekając na wycofanie się, tłumaczenie lub nawet ucieczkę z zalaną purpurą twarzą, ale... Nic takiego się nie wydarzyło. Chłopak przed nim jedynie zagryzł wargę patrząc na niego z lekkimi rumieńcami na twarzy, jakby czekał na odpowiedz. No racja, teraz była jego kolej.
- Znalazłbym wiele sposobów, byś uwierzył - wyszczerzył się dumny z siebie. Cas się ośmielił, to była nowość i Dean musiał przyznać, ze bardzo mu się to spodobało. Nagle flirt stał się czymś nowym, czymś innym niż inne wcześniejsze, ten był wyjątkowy.
- Tak? - zapytał Cas tym razem nieco łamiącym się głosem. Nie miał pojęcia jak to działa na Deana, jaki dla niego jest słodki i uroczy.
Dla Deana Winchestera nigdy nic nie było słodkie. Ani urocze. Jednak w tej sytuacji nie było mowy o innych przymiotnikach, nawet te nie dorównywały temu, co czuł i co chciał powiedzieć, jak opisać Castiela, to po prostu stawało się coraz trudniejsze, coraz bardziej niemożliwe.
Cas nie miał pojęcia o rozmyślaniach Deana. Czekał. Sam zerknął na usta chłopaka i czuł motylki w brzuchu. Kolorowe, szybko trzepoczące skrzydełkami motylki, zapewniające cały jego brzuch.
Dean zauważył to spojrzenie, uśmiechnął się triumfalnie, jakby wygrał najlepszą nagrodę i nachylił się. Powoli, oddychając miarowo przybliżał usta do ust bruneta. Chciał się podroczyć, chciał zobaczyć reakcje chłopaka. Nie zawiódł się. Źrenice Casa rozszerzyły się niemal całkowicie zapełniając błękit, a usta lekko uchylone zwilżył koniuszek różowego języka. Nie wytrzymał, nie potrafił. Złączył ich usta i sapnął cicho czując ulgę, jakby to właśnie na to czekał od kilku dni.
Cas musiał stanąć na palcach, by zrównać się z Deanem i bezmyślnie objął dłońmi jego policzki. Po chwili wystraszony odsunął się i zmieszał, chyba przesadził. Jednak blondyn zarechotał tylko cicho pod nosem i przysunął znów do chłopaka.
- Cas? - szepnął. - Spójrz na mnie - poprosił.
Brunet uniósł wzrok.
- Chodź tu - powiedział blondyn i znów go pocałował, tym razem samemu biorąc jego dłonie i kładąc na swoje policzki. Złapał za nie wciąż trzymając je na twarzy i całował go namiętnie.
Brunet oddawał pocałunek zaskoczony. Co tu się działo? Zaczął odczuwać tyle bodźców, że zakręciło mu się w głowie i sapnął cicho w usta chłopaka. Poczuł jak blondyn się uśmiecha i pogłębia pocałunek wysuwając język i przejeżdżając nim delikatnie po miękkich ustach bruneta. Nie czekał i uchylił usta, wpuszczając go do środka, jego spragniony język, gorący oddech i ciche westchnienia, które sprawiały, ze Cas drżał. Nie z zimna, nie ze strachu, a z podniecenia.
Podniecenia.
Odsunął się nagle zbyt mocno i zagryzł wargę.
- J-już późno - powiedział niepewnie i zmieszany zaczął rozglądać się po zatopionym w półmroku parku, byle tylko nie zahaczyć o twarz Deana.
Dean przyglądał mu się trochę przejęty tym, jak nagle chłopak się odsunął.
- Zrobiłem coś źle? - zapytał wprost.
Castiel pokręcił głową i odważył się spojrzeć na blondyna.
- N-nie, po prostu... - nie wiedział, jak to wytłumaczyć. - Po prostu... Chciałbym zwolnić - powiedział ciszej.
Winchester pokiwał głową i położył dłoń na jego dłoni.
- Rozumiem i nie ma problemu - uśmiechnął się wychylając, by złapać wzrok chłopaka. - Nie śpieszymy się - powiedział cicho.
Castiel był mu za to wdzięczny. Gdy teraz na to patrzył, po kilku dniach, nie chciał nawet myśleć do czego mogłoby dojść, gdyby wtedy nie przerwał. Bo on był... Tego słowa nawet nie mógł wymówić we własnych myślach. Nie robił tego nigdy, nawet sam ze sobą. Wstydził się tego, dlatego cieszył się, że udało mu się uniknąć wstydu. Co by było, gdyby... Ciężkie słowa nie mogły przejść przez głowę nastolatka.
Oczywiście tamtego wieczoru Dean odprowadził Castiela do domu, nie mogąc sobie odmówić trzymania jego dłoni, a na pożegnanie lekko go pocałował, ale już nie kombinował. Dwa dni później Dean po szkole przyszedł do Casa i spędzili razem popołudnie oglądając film, ale tym razem blondyn pozwalał sobie tylko i wyłącznie na buziaki w policzek. Castielowi podobało się to, jednak bał się, że po tym, co stało się te dwa dni temu, przez to, jak zareagował, Dean się odsunie.
Jak na razie się mylił, Dean zachowywał się jak wcześniej, tylko już nie wymyślał, jak sprawić, ze Cas znów to poczuje... Co nie oznaczało oczywiście, ze brunet tego nie chciał, ale po prostu się tego bał. Obawiał się, że przez to, że nigdy tego nie robił, nigdy nie... Zrobił sobie dobrze... zbłaźni się przed chłopakiem, na którym mu zależy. Miał już 16 lat, a jeszcze nigdy nie dotykał się... tam. Nigdy jeszcze nie sprawił sobie przyjemności w ten sposób, a gdy całował się z Deanem, poczuł coś, co naprawdę go zaskoczyło, przestraszyło, chociaż dobrze wiedział co to było. To było naturalne, normalne dla każdego człowieka i nie tylko, ale on starał się to tłumić. Ostatnimi czasy jakoś nie szło mu już za dobrze. Coraz częściej o tym myślał, zastanawiał się jak to jest poczuć taka przyjemność, jak to jest odczuć orgazm.
Orgazm.
Uczył się o tym, znał to pojęcie i jego definicje bardzo dobrze, ale sam tego nie doświadczył. Owszem, był ciekawy jak to jest, ale jakoś wcześniej nie miał motywacji ani jakiegoś parcia na to. Teraz wiele się zmieniło i nagła chęć poznania tego uczucia stała się bardzo silna. Niemal tak bardzo, że przez samo myślenie o tym czuł ucisk w podbrzuszu i dziwne uczucie między nogami.
Zrobi to.
Chce tego spróbować.
Tego wieczoru kiedy siedział w kuchni z Gabrielem i tatą, Anna już spała, postanowił, że to będzie odpowiedni moment. Wstał od stołu, poinformował tatę i Gabe'a, że idzie się wymyć i spać i wyszedł z kuchni. Pobiegł na górę do łazienki i zamknął drzwi na klucz. Rozebrał się do naga i stanął przed lustrem, by spojrzeć na siebie. Nie był przystojny, był normalny. Chudy, nieco zgarbiony o opalonej, delikatnej cerze. Złapał trochę słońca na twarzy, ale nie przeszkadzało mu to, dzięki temu jego oczy stawały się bardziej widoczne. Wszedł w końcu pod prysznic i dokładnie się wymył, nie lubił czuć potu na skórze.
Gdy już czysty i suchy wyszedł z łazienki, nagi położył się do łóżka pod kołdrę i odetchnął. Nie wiedział od czego zacząć, jak sprawić, by się podniecić. Wiedział, co robią inni nastolatkowie, ale filmy porno w jego przypadku nie wchodziły w grę. Raz natrafił na jeden i brutalność, jaka była w nim zawarta przyprawiła go o mdłości i nie mógł dłużej na to patrzeć. Musiał znaleźć inny sposób.
Był inny sposób, ale jego obawiał się najbardziej.
Mógł wyobrazić sobie Deana, całującego go, dotykającego, ale jak potem spojrzy chłopakowi w oczy? A co jak wyda się, że fantazjował o nim? Nie mógł do tego dopuścić. Otwarł oczy by pozbyć się nie do końca niechcianych obrazów. Usiadł i westchnął ciężko. Co zrobić?
Siedział tak chwile, aż w końcu znów ułożył się na wygodniej poduszce, dłonią zjechał na swoją nagą pierś i wstrzymał oddech. Powoli zjechał na swoje krocze i złapał siebie w dłoń. Był miękki, nie podniecony, bez pomysłu jak (inaczej) sprawić, by stał się twardy. Poruszył dłonią i zagryzł wargę, by stłumić ciche westchnienie. To było coś kompletnie nowego. Kciukiem dotknął główki badając po omacku własny organ i sprawdzając, który dotyk sprawi największą przyjemność. Podobało mu się i po chwili poczuł, ze jego członek stał się nieco cięższy w jego dłoni. Uśmiechnął się pod nosem i pociągnął bardziej dłonią, wydając z siebie trochę za głośny jęk. Otwarł oczy sprawdzając, czy aby na pewno nikt tego nie usłyszał. Po chwili wstrzymywanego oddechu wypuścił powietrze i znów pociągnął. To było dobre, nawet bardzo.
W pewnym momencie, gdy już poruszał dosyć mocno dłonią, rozkrył się i posapywał cicho. Zacisnął oczy i poza jego kontrola ujrzał Deana. Jego cudownie zielone oczy, wpatrujące się w niego w ten wyjątkowy sposób. Zobaczył ten uśmiech, te zaróżowione pełne usta tak zapraszające do głębokiego pocałunku, do zanurzenia w nich języka i posmakowania. Wyobraził sobie dłonie błądzące po jego nagim ciele, pocałunki na spoconej skórze i... I...
I...
Fajerwerki, przyspieszony oddech i piszczenie w uszach. Brak kontaktu ze światem na kilka sekund, takich małych cudownych chwil. Pełno przyjemnych skurczy, podniesione tętno, biodra uniesione do góry i błogość. Nieopisana błogość.
Opuścił dłonie i odetchnął. Łoł. To było nie do opisania. Teraz rozumiał, teraz wiedział. Sięgnął jeszcze trzęsącą się dłonią po chusteczkę, wytarł się i wyrzucił na podłogę. Zmęczenie opętało jego ciało i jedyne na co miał ochotę, to sen. Sen, który przyszedł niemal od razu.
Notes:
Hahaha, oto co z tego wszystkiego wyszło. Mam taką wenę, ze brak mi słów, naprawdę! Co myślicie?
Pewnie kolejny rozdział będzie na dniach, więc zaglądajcie!
Pozdrawiam xx
Chapter 21: Wiedziałem, że tak będzie
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- I jak było na randce? - to były pierwsze słowa, jakie usłyszał Dean tamtego wieczoru, gdy wrócił do domu. Ciocia Ellen stała na przedpokoju i patrzyła, jak chłopak ściąga buty. Szukała na jego twarzy oznak szczęścia, czegokolwiek. Nie musiała długo czekać, bo gdy spojrzał jej w oczy, ujrzała coś, przez ułamek sekundy, czego nie widziała w jego oczach nigdy wcześniej.
- W porządku - odpowiedział Dean. Nie miał zamiaru zwierzać się ciotce z przebiegu tego wieczoru, dlatego grzecznie czekał, aż ona ustąpi i pójdzie do kuchni, a on w spokoju będzie mógł się zaszyć u siebie. Niestety nic nie szło po jego myśli.
- Tylko w porządku? - uniosła brew zdziwiona, przecież to w porządku nie mogło opisywać tego, co przed chwila ujrzała w tych zielonych oczach.
- Tak ciociu - odparł chłopak starając się brzmieć normalnie, a nie z pretensja. Najlepiej powiedziałby jej, żeby dała mu spokój, ale nie umiał.
- Chodź, zrobię ci herbaty - kobieta ruszyła do kuchni, a chłopak zrezygnowany podążył za nią. Nici z odpoczynku i samotnie spędzonego wieczoru.
Gdy zaparzyła już herbatę i postawiła kubek przed nim, usiadła obok i przez moment wpatrywała się w niego.
- Wiec jesteś gejem? - zapytała wprost. Dean o mało nie zakrztusił się wrzątkiem. Odstawił kubek, żeby się nie oparzyć i zerknął za siebie sprawdzając, czy ktoś jeszcze jest na dole. Nikogo nie było, wiec wujek Bobby jeszcze siedział w garażu i grzebał w impali, a Sam uczył się w swoim pokoju. Mała Jo pewnie już spała, sądząc po tym, że nie kręciła się po kuchni. Miał jednak nadzieje, że mała się obudzi, by ciocia poszła do niej, a jemu dała spokój.
Spojrzał w końcu ciotce w oczy i parsknął.
- Nie - oświadczył, jakby go uraziła. Odchrząknął. Nie miał zamiaru się przed nią spowiadać albo usprawiedliwiać. To była jego decyzja co robił, czego chciał i jakiej był orientacji. Już wystarczyło mu to, że ciotka wiedziała, z kim się spotkał. Starczyło mu też własnych myśli, czy mu się zdaje, czy może sobie to wmówił i tak naprawdę jest hetero, a Cas to tylko próba. Bał się, że w końcu to okaże się prawda i znów zrani chłopaka, którego, był teraz pewien, niemiłosiernie w sobie rozkochał.
- Wiec jesteś... Jak to wy teraz nazywacie...
- Biseksualny - podpowiedział jej Dean czując, że ciotka będzie gorsza od Charlie, nie da mu spokoju.
- Kto jest biseksualny? - odezwał się Bobby, który właśnie wszedł do kuchni, pocałował żonę w policzek i zaczął myć ręce w umywalce.
- Dean - powiedziała Ellen patrząc na męża. - Zdejmij buty, to nie podwórko - dodała ostrzej pokazując palcem na ciężkie trapery wujka.
- Dobrze, tylko nie bij - Bobby wywrócił oczami, wrócił się na przedpokój gdzie zostawił obuwie.
- Serio? - w końcu usiadł obok Deana. - Lubisz jedno i drugie?
Dean zmieszał się i pokiwał głowa gotów na jakieś kazanie, ze to jest nienormalne, chore i w ogóle skąd on się urwał. Jednak to nie nastało. Spojrzał na wujka otwierającego piwo, które dostał od Ellen, napił się i zastanowił zerkając mu w oczy.
- Nie będę jak twój ojciec... - zaczął Bobby, ale nagle dostał ścierka.
- Bobby, nie zaczynaj - skarciła go kobieta.
- A co, nie mam racji? - zapytał z pretensja w głosie. Kobieta jedynie westchnęła i wróciła do przygotowywania ciasta na babeczki. - Mam - dodał mężczyzna i zwrócił się do chłopaka. - Twój ojciec był homofobem i wyobrażam sobie, co by Tobie nagadał, jednak ja jestem tolerancyjny. W twoim życiu gram rolę zastępczego ojca i może powinienem Ci dać jakaś reprymendę, ale... nie chce mi się w to bawić - przyznał. - Ja to akceptuje...
- Spoko - odparł Dean nie za bardzo przejęty słowami wujka. Nie miał chęci tego wysłuchiwać, nie lubił takich rozmów, a jeszcze zwierzanie się ze swoich uczuć i orientacji odrzucało Deana. To nie było w jego stylu i może ciocia i wujek chcieli dobrze, ale on nie miał chęci o tym rozmawiać. - Mogę już iść do pokoju? - zapytał.
Bobby zerknął na Ellen i westchnął zrezygnowany.
- Jasne, uciekaj - powiedział. Dean od razu skorzystał i pobiegł na gore. Zanim jednak zamknął się w pokoju, zaszedł do Sama. Zapukał do drzwi.
- Proszę - odezwał się już dosyć męski głos młodszego brata i chłopak wszedł do środka. Zastał Sammy'ego nad książka od geografii. Uśmiechnął się pod nosem i oparł o biurko. - Hej Dean, już wróciłeś? - zapytał młodszy chłopak.
- No tak, już w sumie późno - zauważył.
- To ten... Byłeś z Casem? - zapytał niepewnie Sam.
Dean zagryzł wargę, a więc Ellen mu powiedziała.
- Ciocia powiedziała - ubiegł jego pytanie. - Nie dopytywałem, sama powiedziała - dodał chcąc się obronić, nie chciał wyjść na kogoś, kto wciska nos w nie swoje sprawy.
Dean zaśmiał się i pokiwał głowa. Odsunął drugie krzesło i usiadł obok brata. Patrzył mu w oczy i doszedł do wniosku, że jeśli miałby się komuś zwierzać ze swoich uczuć to właśnie Samowi. Ten dzieciak od zawsze był jego najlepszym przyjacielem, oczkiem w głowie i nigdy go nie zawiódł. Nie był jak typowe, irytujące rodzeństwo, które albo wchodziło Ci na głowę, albo zamykało Ci drzwi przed nosem. Sam był jakby bardziej przywiązany do Deana, może dlatego, że gdy stracili rodziców, Dean pozostał namiastką jego rodziny. Blondyn już jako mały dzieciak stawał w obronie brata i był przy nim zawsze. Jeśli Sam w nocy budził się z koszmarem, tylko Dean mógł go uspokoić, nawet cioci głos i ramiona nie pomagały. Tylko Dean, od zawsze. Teraz chłopak nie pamiętam rodziców, mało co świtało mu ze wczesnego dzieciństwa. Tylko on mógł wiedzieć, co czuł Dean i blondyn często przyłapywały ich na tym, ze rozumieli się bez słów. To nazywało się braterstwo.
- Spoko, wiem, nie musisz się tłumaczyć - poklepał brata po ramieniu. - Tak, byłem z Casem na... Randce - westchnął. Zerknął na twarz brata chcąc znać jego reakcje.
- Więc... Lubisz chłopców? - zapytał młodszy Winchester, ale to pytanie nie zdenerwowało Deana, jak te zadane przez ciocie Ellen. Jedynie uśmiechnął się i pokiwał głowa.
- Też... Chłopców też lubię - przyznał.
Sam spuścił wzrok na swoje dłonie i też się uśmiechnął.
- Okej, to fajnie. Powiem Ci szczerze, ze wiedziałem, że to tak się skończy - wyszczerzył się w stronę brata.
- Jak to? - zapytał.
- No wiesz. Cas jest w Ciebie w patrzymy odkąd pamiętam, a ty potrzebowałeś czasu, byś zrozumiał. Nie tylko on tak na Ciebie patrzył - zaśmiał się. - Może mam 12 lat, ale głupi nie jestem i swoje widzę.
Dean kiwnął i zaczął zastanawiać się nad słowami brata. Zabawne, że nawet ten dzieciak już dawno coś zauważył, tylko on nie mógł się uporać ze swoją natura.
Kiedy on tak dojrzał? Jeszcze pamiętał go takiego małego w śpioszkach biegającego po kuchni Singerów. Kto by pomyślał, że będzie już taki wysoki w wieku 12 lat, Dean nie chciał się zastanawiać, ile jeszcze ten dzieciak urośnie. Czuł, że będzie od niego wyższy. Czasem śmiać mu się chciało, gdy widział, że jest tak dojrzały i mądry, nie dorównywał dzieciakom ze swojego rocznika. Ba, był mądrzejszy od dzieciaków starszych od siebie o dwa lata. Dean nie znał drugiej takiej osoby, jak jego brat. Był z niego dumny i był pewien, że rodzice też by byli. Zwłaszcza mama. Była uczynna, kochająca i wspaniała, a przynajmniej taką ją pamiętał. Tęsknił za nią.
Czasem śniła mu się, że wciąż jest z nimi. Jak przytula Sama do piersi i po raz kolejny gratuluje mu oceny celującej ze sprawdzianu. Jak śmieje się z ojcem i razem w czwórkę siedzą przy stole. Marzenia senne czasem sprawiały, że czasem Dean nie wiedział, czy to sen czy jawa, a gdy się budził, chciało mu się płakać. Ile by dał, by znów ich zobaczyć, żeby chociaż ostatni raz poczuć truskawkowy zapach szamponu na włosach mamy i poczuć te mocne, silne ramiona ojca wokół siebie, gdy brał go na ręce i zanosić do sypialni, by go uśpić.
- O czym myślisz? - wyrwał go z zamyślenia Sam. Dean wrócił do rzeczywistości i parsknął.
- O niczym, Sammy - przyznał spuszczając wzrok.
- O rodzicach? - nastała cisza. Sam nie był głupi, znał już ten maślany wzrok, gdy Dean odpływał, a oczy zachodziły mu łzami. Nigdy nie przyznał mu się do tego, jak często rozmyśla o mamie i tacie, ale Sam wiedział, widział. Nie raz przyłapywał brata na rozmyśleniach.
- Nie - odezwał się Dean i westchnął. - Tak.
Sam przyjrzał mu się.
- Jak ich pamiętasz? - zapytał. Często o to pytał, ale Dean nie za bardzo był rozmowny na ten temat. Nie dziwił mu się.
- Słabo, jak przez mgłę - skłamał. Akurat niektóre wspomnienia o rodzicach były ostrzejsze od innych. Możliwe, że to było związane z traumą, jaką przeżył. Nie lubił o tym rozmawiać.
Sammy pokiwał słabo głową. Postanowił nie ciągnąć tego tematu, to był grząski grunt. Nastała cisza i obj siedzieli ze spuszczonymi głowami wpatrując się w swoje dłonie. To Dean pierwszy się odezwał.
- Lubię go, wiesz?
Młodszy chłopak uniósł wzrok na brata.
- Casa? - zapytał.
- Tak - blondyn uśmiechnął się lekko. Co on wyrabiał, rozmowa o uczuciach była przereklamowana, ale może nie czas był na rozmyślanie o tym.
- Czyli będzie kolejna randa? - ucieszył się szatyn. - Wiedziałem, cieszę się.
Dean wyszczerzył się dumny z siebie.
- Wiesz, ja też się cieszę.
Ellen kończyła zmywać naczynia. Chłopcy już na pewno spali, jednak ona i Bobby jeszcze siedzieli na dole. Jej mąż popijał drugie piwo.
- Nie musiałeś wspominać o tym, jaki był jego ojciec - odezwała się w końcu kobieta wycierając dłonie o fartuch. - Powinien go pamiętać tak, jak go pamięta. Nie powinieneś go uświadamiać.
- Czy ja wiem... - zastanowił się Bobby i upił kolejny łyk gorzkiego napoju. - Dzieciak już ma 16 lat, powinien chyba wiedzieć, jaki był jego ojciec, zwłaszcza, że...
- Bobby... - usiadła obok męża. - On jest jeszcze za młody i nie powinien wiedzieć. I tak jest słaby psychicznie, pozwól lu chociaż trochę być szczęśliwym. Widziałeś, jaki wrócił szczęśliwy? Nawet z tą całą Lisą taki nie był - zaśmiała się. - Kto by pomyślał.
Mężczyzna upił kolejny łyk, oblizał usta i odstawił butelkę na stół.
- Ale dzieciak powinien wiedzieć, że jego ojciec był homofobem, bo tak został wychowany. Sam pamiętam, jak John mówił, że zrobi wszystko, by jego synowie nie wyrośli na pedałków, jak jego brat - parsknął. - Nie odzywałem się, bo po co - wzruszył ramionami.
Ellen wywróciła oczami. Oczywiście sama pamiętała te słowa. Kochała swoją siostrę i chciała dla niej jak najlepiej, ale uważała, że kobieta źle wybrała. John może na pierwszy rzut oka wydawał się kochającym mężczyzną, ale widziała, jak wyjmował piersiówkę z wewnętrznej kieszeni kurtki i popijał. Bała się o siostrę i tak naprawdę chciała powiedzieć o tym Mary, gdy wrócą z wakacji. Nie zdążyła.
- Ellen, spokojnie - odezwał się Bobby i przysunął się, by ją objąć. - Ja nie jestem, jak John i mi to nie przeszkadza. Niech będzie szczęśliwy nie ważne, z kim. Chłopcy są dla mnie jak synowie, dobrze o tym wiesz.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Zrobię dla nich wszystko - wyznała.
- Wiem, ja też.
Oboje wiedzieli, jak źle było z Deanem i widok jego tak szczęśliwego był dla nich czymś, co sprawiło, że mieli nadzieję na lepsze jutro.
Bo te dzieciaki zasługiwali na wszystko, co najlepsze.
Wszystko.
Notes:
No i mamy kolejny, luźny rozdzialik. Jest trochę krótszy od wcześniejszych, ale mam nadzieję, że miło się wam czytało. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam ^^
Kolejny rozdział będzie pewnie niedługo, bo wena wciąż trzyma :D
Zapraszam do komentowania, bo komentarze (i kudosy też) sprawiają, że mam chęć dalej pisać, bo widzę, że mam dla kogo.
Pozdrawiam xx
Chapter 22: Muszę was wyprosić
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Castiel jako ostatni wyszedł z sali i przysiadł na ławce, by odetchnąć. Już prawie nikogo nie było, tylko Dean i Charlie stali nieopodal czekając na bruneta. Gdy tylko go zauważyli podeszli. Blondyn ukucnął przed nim.
- I jak? Jak Ci poszło? - zapytał starając sie zajrzeć mu w oczy.
Cas uniósł głowę i spojrzał na chłopaka.
- Nie wiem, chyba w porządku - przyznał i wzruszył ramionami. - Tylko mi słabo.
Dean westchnął, pochylił chłopakowi głowę między nogi i spojrzał na rudą.
- To ze stresu, ale po co sie denerwujesz? Przecież wiesz, ze dobrze Ci pójdzie, ze dasz sobie radę - parsknął.
Gdy brunet poczuł się lepiej, wstali i w trójkę postanowili wyjść w końcu ze szkoły. To był ten najważniejszy, sądny dzień. Wszystkie egzaminy zostały napisane, teraz tylko czekali na wyniki. Dean czuł, że nie miał się czym denerwować, gdyż miał najlepszego korepetytora pod słońcem, a koloru jego oczu same niebo i gwiazdy mogły mu zazdrościć. Miał szczęście, bo dobrze trafił. Jak to mówili, dobry i oryginalny egzemplarz. Od ich randki minęły dwa tygodnie i wszystko się układało. Miał wrażenie, ze nic się nie zmieniło od momentu, gdy zaczął się spotykać z Casem.
Tak, spotykali się.
Nie bał się do tego przyznać, tak samo jak tego, ze Cas mu się podobał. To już zaczynało być normalne, on i Castiel. Jak starzy przyjaciele, którzy dobrze się znali, tylko teraz widywali się dużo częściej, a ich relacja stała się bliższa i bardziej intymna. Pocałunki, ciepłe słówka i tulenie było na porządku dziennym. O dziwo Deanowi przychodziło to z wielką łatwością i z równie wielką przyjemnością. Nie mógł uwierzyć, że właściwie to robi. Myślał, że nie jest zdolny do okazywania uczuć i przywiązania, a jednak. Może miał wcześniej Lise, ale to w ogóle nie było to samo.
Lisa była zimna.
Dean myślał, że ją kocha, że łączy ich coś wyjątkowego. Teraz dopiero dotarło do niego, że się mylił. To była po prostu chęć odczuwania miłości i przynależności. On chciał, ba, pragnął, by ktoś go pokochał, dlatego oddawał całego siebie myśląc, że tak powinno być, gdzie w rzeczywistości był bardzo nieszczęśliwy.
Jakieś uczucie łączyło go z tą dziewczyną, ale na pewno nie była to miłość. Teraz gdy szedł obok Casa nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek czuł coś takiego będąc obok Lisy. Ten chłopak po prostu go rozczulał i sprawiał, że chciał go schować do kieszeni i chronić przed całym złem tego świata. To zachowanie, nawet takie myślenie nie było w naturze Deana, dlatego cała ta sytuacja zadziwiała go i nie potrafił się do niej przyzwyczaić.
Oczywiście nic nie robił publicznie. Jakąś tam reputację miał, więc musiał ze wszystkim uważać. Wystarczyła mu już widownia, jaką była Charlie, a ona bywała nieznośna. Kochał ją jak siostrę, ale czasem wytrzymanie z nią graniczyło z cudem. Dziwnym było się dowiedzieć, że ona kibicowała im od początku, że ona od dawna widziała tę chemię między nim a Casem. On po prostu był ślepy.
- To co teraz robimy? - zapytał i zerknął najpierw na zegarek, a potem z lekkim uśmiechem na Casa.
Chłopak odwzajemnił delikatnie ten uśmiech i uciekł wzrokiem. Charlie jedynie cicho zarechotała.
- Może na pizzę? - zapytała nagle dziewczyna patrząc na przyjaciół. Jeden pożerał drugiego wzrokiem, na co ten drugi oczywiście wpatrywał się w chodnik i czerwienił jak burak. Cały Cas, pomyślała.
Dean kiwnął głową zgadzając się na ten pomysł.
- A ty Cas? Idziesz? - zapytał.
Brunet spojrzał na Winchestera trochę jakby rozmarzonymi oczami. Nie chciał dociekać, co sprawiało, że ten chłopak w ten sposób na niego patrzył niemalże od zawsze.
- Dla mnie super pomysł - oznajmił Castiel.
Spacerkiem ruszyli w stronę ich ulubionej pizzerii. Dean kiedyś chodził tam z kumplami, ale od bardzo dawna nie miał z nimi kontaktu. Nie należeli oni do jego najlepszych przyjaciół, a gdyby teraz wspomniał Carlowi o nim i Casie, wyśmiałby ich, wyzwał i podpowiedział całej szkole, że dwóch facetów jest razem. Ale to nie byle jakich facetów, największa fajtłapa i jeden z najbardziej wyrywanych chłopaków w szkole. Dean widział już teraz przed oczami wyraz twarzy, z jakim Carl by to mówił.
Odetchnął w duchu i zerknął na Casa.
Nie czas teraz myśleć o tym, co by się stało, gdyby ktoś ze szkoły się dowiedział. Niby już ją skończyli, ale każdy pochodzi z tego samego miasta, a wieść o parze homoseksualnej rozniosłaby się bardzo szybko.
Jednak teraz widząc profil chłopaka, który szedł obok niego i gadał z Charlie o Gwiezdnych Wojnach, wiedział, że miał gdzieś co powiedzieliby o nich ludzie.
- Coś mam na twarzy? - usłyszał nagle głos i ujrzał skierowane w jego stronę błękitne oczy.
Po chwili do Deana dotarł sens słów chłopaka i otrząsnął się.
- Nie, nie, spokojnie, jest super - uśmiechnął się. Stanęli właśnie przed pizzerią. Otwarł przed nimi drzwi i sam wszedł ostatni. Zajęli miejsce w kącie restauracji, daleko od ludzi i ciekawskich spojrzeń. - To co bierzemy?
Cas wziął menu do ręki i zaczął przeglądać. Ile czasu by nie minęło, a on wciąż nie potrafi się przyzwyczaić do tego, jak Dean na niego patrzy. Przy każdym spotkaniu z nim czerwieni się jak mała dziewczynka i nie potrafi nad tym zapanować. To było głupie, niedojrzałe zachowanie, a on i tak nagminnie to robił.
Czasem miewał w głowie myśli, że może Dean tylko się nabija albo go sprawdza. Może tylko się nim bawi, ale gdy tylko te obawy wyciągnęła z niego Charlie, wyśmiała go. Przecież on jest w ciebie wpatrzony jak głupi, ty ośle, to było jedyne, co od niej wtedy usłyszał. Zawsze potrafiła go pocieszyć. Podobnie było z Gabrielem. Ten też mówił mu, że nie ma szans na żadną nieszczerość ze strony Deana, ale Gabe mówił to już z mniejszą pewnością niż rudowłosa. Cas to rozumiał, bardziej się martwił i sam jeszcze nie do końca ufał Winchesterowi.
Spojrzał na blondyna znad karty i uśmiechnął się do siebie. To było bardzo miłe uczucie czuć na sobie jego wzrok. Uczucie bardzo ściskające mu żołądek. Wrócił do czytania dań, gdy Dean na niego spojrzał, ale uśmiech wciąż nie schodził mu z ust.
- Chciałbym najzwyklejszą pepperoni - oznajmił w końcu.
Zamówili jedną dużą pizzę. Dostali po szklance coli i siedzieli czekając na jedzenie.
- Cas, co miałeś w zadaniu 4? - zapytała nagle Charlie.
- B, a co? - zmarszczył brwi.
- Kurcze - zagryzła wargę, wyjęła mały notesik i wykreśliła coś.
Dean zajrzał do kartki.
- Co ty robisz? - zdziwił się.
Dziewczyna wywróciła oczami, zakryła kartkę, coś jeszcze dopisała i schowała notesik do kieszeni.
- Nic co powinno się obchodzić, piękny. Jestem głodna - oznajmiła w końcu zerkając na chłopców. - Mogliby się pospieszyć.
- Ta już zaczyna marudzić - zaczął ją przedrzeźniać Dean.
Cas zaśmiał się cicho pod nosem. Bawiły go te gierki Charlie i Deana, zachowywali się czasem jak dzieci. On sam nie za bardzo potrafił się w taki sposób zachowywać, mógł jedynie patrzeć.
W tym momencie akurat musiał spojrzeć nad głową blondyna. Na moment zakrztusił się powietrzem. Dean po chwili również odwrócił głowę w stronę, w którą patrzył brunet.
- Cholera - syknął i skulił się. Nie miał chęci teraz na konfrontacje z Lisą. Niestety, ona była tu z dzieckiem i tym Markiem.
- Hej, może cię nie zauważyli - powiedziała cicho rudowłosa, jednak myliła się, gdyż Lisa właśnie wstała i ruszyła w ich kierunku.
Dean zacisnął usta w cienką linię i patrzył na Casa. Ten jednak patrzył na dziewczynę, która była coraz bliżej ich stolika.
- Nie macie gdzie przychodzić? - zapytała dziewczyna, na której głos Deanowi stanęły wszystkie włoski na karku.
Charlie wstała i spojrzała na brunetkę.
- Mogłabym zadać to samo pytanie. Nie wstydzisz się pokazywać ludziom po tym, co zrobiłaś? - zapytała rudowłosa mówiąc z największym jadem, na jaki było ją stać. Brzydziła się nią.
Lisa parsknęła i położyła dłoń na ramieniu Deana.
- Nie moja wina, że Deannie jest tak głupi i łatwowierny - niemalże od razu strzepnął jej dłoń ze swojego ramienia i spojrzał w górę. Wspomnienia wróciły, jednak nie chciał im się teraz poddać.
- Czy mogłabyś odejść i dać mu spokój? - odezwała się znów ruda.
- A co, on stracił język w gębie, że za niego gadasz? - zaśmiała się. - Brak mu jaj, żeby mi się postawił, dlatego stawia przede mną swoją przyjaciółkę? Większa z niego baba niż ciebie...
Nie zdążyła dokończyć. Charlie mocno pociągnęła ją za włosy, aż tamta się zgięła w pół i krzyknęła głośno. Dean wstał i zaczął odciągać rudowłosą, Mark zrobił to samo z Lisą. Obie mocno się trzymały, zdążyły zacząć się szarpać, wbijać paznokcie i ciągnąć za włosy. Charlie w końcu machnęła nogą i kopnęła brunetkę w piszczel, na co wszyscy usłyszeli pisk i obie się puściły. Dean aż upadł na ziemie z Charlie.
- Czyś ty zgłupiała? Masz kuratora, a wszczynasz się jeszcze w bójki? - usłyszeli głos Marka, który wstawał razem z Lisą z podłogi i ciągnął do stolika, gdzie zostawił gotówkę i pociągnął wózek z płaczącym dzieckiem na dwór. W restauracji nastała cisza.
Dean z pomocą Charlie wstał z podłogi, jednak stanął na równi z mężczyzną przed nim.
- Niestety muszę was wyprosić - oznajmił grzecznie, lecz stanowczo kelner.
- Przecież nic nie zrobiliśmy.
- Albo wyjdziecie, albo zadzwonię po policję - powiedział ciszej. Dean skrzywił się, kiwnął głową i spojrzał na Charlie i Casa.
- Okej, chodźmy - wręczył kelnerowi drobny napiwek i jako ostatni ruszył w stronę drzwi. Gdy wyszli z pizzerii zaczęli się głośno śmiać. To była ich pierwsza taka sytuacja, żeby zostali skądkolwiek wyproszeni, a z emocji, jakie odczuwali, po prostu potrzebowali się rozluźnić. Śmiech był najlepszym na to sposobem.
Dean nie chciał myśleć o słowach Lisy, które oczywiście były prawdą. Nie chciał z nią rozmawiać, nie chciał na nią patrzeć. Nie był jeszcze na to gotowy, rany wciąż były świeże, potrzebowały czasu, a ona... Nie był pewien, czego ona oczekiwała. Był wściekły na siebie, że mimo wszystko nie zareagował, może gdyby wstał, gdyby kazał jej się odpieprzyć, dalej siedzieliby w restauracji i czekali na pyszną pizzę, którą swoją drogą już dawno obiecał Castielowi, ale tak nie było. Musiał stchórzyć i spieprzyć, jak zawsze.
Ruszyli w stronę szkoły. Bał się, że Cas pomyślał o nim to samo, co on o sobie. Baba, tchórz, idiota. Jaki z niego facet, skoro musi go bronić kobieta?
- Widzieliście minę Lisy, gdy ją szarpnęłam za włosy? - zaśmiała się Charls dumna z tego, co zrobiła. - To było piękne. I na końcu ten jęk, gdy ją kopnęłam, no po prostu wisienka na torcie - wyszczerzyła się. - Warto było.
- Teraz będę się bać do ciebie podejść, żebyś mi oka nie podbiła - zaśmiał się Dean.
- Żebym ja ci czegoś innego nie podbiła, wtedy byś sobie tak wesoło nie szedł - puściła mu oczko, na co Dean parsknął i pokręcił głową.
Resztę dnia spędzili siedząc w parku i zajadając się lodami. Zaczęły się wakacje, więc czekały ich dwa miesiące wolnego. Idealnie, by spędzić ze sobą jak najwięcej czasu. Według Castiela nie mogło być lepiej, niż było teraz. Szczęście rozpierało go niemalże od środka za każdym razem, gdy tylko był obok Deana.
Tego wieczoru, gdy już odprowadzili Charlie do domu, szli powoli w ciszy. Jak to ostatnio często się zdarzało, Dean złapał go dyskretnie za dłoń i splótł ich palce.
- Mam do ciebie pytanie - odezwał się nagle blondyn.
- Słucham?
- W ten weekend jest impreza na koniec roku u kumpla mojego kolegi, czy chciałbyś iść? - zapytał.
Castiela na moment zatkało i w końcu się uśmiechnął.
- Z tobą?
- No a z kim? Chyba ja ciebie pytam, to ze mną, co nie? - zaśmiał się lekko.
- No tak - przyznał brunet. - Jasne, chciałbym iść.
Dean zatrzymał się i spojrzał mu w oczy.
- Dean, ale nie boisz się, że ktoś nas... Zobaczy i ogarnie, że my... Coś...
- Że się spotykamy? - zapytał wprost.
Cas kiwnął głową.
- Co im do tego? Niech myślą sobie co chcą, ich zdanie mnie nie interesuje - powiedział, chcąc samemu w to uwierzyć.
Notes:
W końcu udało mi się skończyć ten rozdział. Wiem, że słaby, pewnie nie na to liczyliście, ale postaram się by kolejny był lepszy.
Komentarze mile widziane ^^
Pozdrawiam xx
Chapter 23: Zemsta, co za głupi pomysł
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Koniec roku akademickiego dla Gabriela przyszedł bardzo szybko. Napisał wszystkie ważne egzaminy na studiach i zdał je na dobre oceny. Oprócz studiów pracował w pobliskiej cukierni i robił to co lubił. Ciasta, ciasteczka, torty i inne słodkie wyroby, na których zapach aż ślinka leciała. Czuł, że to właśnie do tego nadawał się najlepiej, ale studia też jakieś chciał skończyć. Jednak nie była to jego wymarzona uczelnia, chciał studiować w stanie obok, ale niestety został tutaj, dla Billa.
Billa.
Wszystko było już załatwione. Cały plan, jaki miał ułożony od kilku miesięcy w głowie właśnie dziś miał się wydarzyć. Bał się, to było oczywiste, ale ten facet musiał zapłacić za to ile bólu mu sprawił.
Novak obudził się z rana i pierwsze co poczuł, to satysfakcję zmieszaną ze strachem. Zeszłego wieczoru ciężko było mu zasnąć, jednak teraz czuł się wypoczęty. Zakrył dłonią twarz i na nowo wyobraził sobie to, co wymyślił na ten dzień. Był trochę zły na siebie, że tak długo zwlekał, za długo. Obawiał się, że może jakoś ta sytuacja się zmieniła, że Bill jednak zrezygnuje z miejsca, w którym dziś miał być, ale nic nie mogło sprawić, by Gabriel się wycofał.
Gdy zszedł na dół przywitał się z Anną i Casem, którzy jedli już śniadanie. Bliźniaki mieli wrócić do domu dopiero w przyszłym tygodniu. Sam zrobił sobie kawę i przysiadł się do nich kradnąc im jeszcze ciepłego naleśnika. Oblał go sporą ilością syropu klonowego i zaczął się zajadać.
- Gabe, wiesz ile to kalorii? - skrzywił się Castiel patrząc na poczynania brata. Aż go zemdliło.
- No i? - powiedział z pełnymi ustami, na co niebieskooki jedynie się zaśmiał i pokręcił głową.
Starszy Novak przyglądał im się. Nie pamiętał, żeby jego młodszy braciszek był kiedykolwiek tak otwarty. Dean jak nikt zmienił go i to na dobre. Cieszył się, że młody jest szczęśliwy, ale mimo wszystko nie spuszczał z oka tego całego Winchestera. Czas leciał, te dzieciaki bardzo zbliżyły się do siebie, a on wciąż nie mógł w to uwierzyć. Jego braciszek był w związku, był z niego taki dumny. Zamknięty i cichy Cassie stał się nagle uśmiechniętym i zakochanym Castielem, aż z przyjemnością się patrzyło. Nic tylko mieć nadzieje, że tak już pozostanie. On taką nadzieję miał.
Po śniadaniu poszedł się ogarnąć. Ogolił się i ułożył włosy, chciał wyglądać dziś dobrze i czuć się pewnie ze sobą. Miał w pokoju przygotowane ubrania, które dziś ubierał. Miał znajomości i gdyby nie one jego plan by nie wypalił. Gdy był już gotowy zszedł na dół.
- Wyrzucili cię z pracy? - odezwał się Cas za jego plecami. Cholera, miał nadzieję, że wyjdzie z domu niezauważony.
- Co? - odwrócił się, nie rozumiał o co brat pyta.
- Masz na sobie ubranie kelnera a nie swoją bluzkę z cukierni - zauważył brunet. Gabe skarcił się w myślach, że nie przebrał się na miejscu.
- Nie, tylko... Kumpel poprosił mnie, bym dziś go zastąpił - powiedział pierwsze co przyszło mu na myśl.
Castiel przyjrzał mu się.
- Okej - powiedział niepewnie. - Niezbyt w to wierzę, ale niech będzie - wzruszył ramionami i poszedł do kuchni.
Gabe odetchnął, że Cas nie ciągnął tematu i zawiązał buty. Wyszedł z domu i ruszył w stronę restauracji, w której wszystko miało się wydarzyć. Bał się, że coś nie wypali, dlatego wolał być tam wcześniej. Bill miał rezerwację na 16, więc było jeszcze trochę czasu. Wszedł na zaplecze i przywitał się z kumplem, który pomógł mu to zorganizować.
- Jak nic będzie niezły ubaw - zarechotał Matt. Był głównym kelnerem w tej restauracji, więc spokojnie wszystko załatwił.
- Ta, jeśli się zjawi i wszystko pójdzie według planu - powiedział Gabriel, opierając się o lodówkę. Plan był prosty, ale wystarczyła jedna pomyłka, a wszystko legnie w gruzach. Dziś musiało pójść wszystko perfekcyjnie.
- Chłopaki wszystko wiedzą, znają plan. Dadzą znać kiedy przyjdą.
- Okej... mogę się napić? - zapytał Gabe.
- Jasne, whisky?
- Cokolwiek.
Więc dostał szklankę szkockiej i wypił jednym duszkiem.
Stresował się, dlatego musiał wypić. Dobrze pamiętał, jak wyglądało ich ostatnie spotkanie. Nie należało do najlepszych, chociażby dlatego, że było to w jego pracy. Niedługo po ich hucznym rozstaniu Bill przyszedł do cukierni, a Gabe akurat stał na kasie. Gdy go zobaczył serce mu stanęło i nie wiedział, czy czuł bardziej nienawiść czy tęsknotę. Zbłaźnił się. Głos ugrzązł mu w gardle, a gdy podawał mu pączka, którego sobie mężczyzna zażyczył, trzęsły mu się ręce. Źle mu wydał, musiał się poprawiać, a gdy Bill wyszedł, poprosił koleżankę, by go na chwilę zastąpiła i poszedł na zaplecze rozpłakać się. Był babą, w tamtym momencie kompletnie się rozkleił i nie dał rady już wrócić do pracy, musiał wrócić do domu. Tam zamknął się w pokoju i nie wychodził z niego przez kolejne dwa dni. Cas oczywiście dobijał się do niego, ale Gabe nie powiedział, o co chodziło.
Wypił kolejną szklankę. Miał nadzieję, że tym razem będzie w stanie spojrzeć mu w oczy i zrobić to, co powinien już dawno.
Zemsta.
Musiał w końcu poczuć się lepiej po tym wszystkim i zrobić to, co obiecał sobie tuż po zerwaniu. Wciąż przed oczami miał jego chłopaka i te dziewczynę w jednoznacznej sytuacji. Wciąż pamiętał, jak to bardzo zabolało i jak wybiegł, bo zrobiło mu się niedobrze. Miał nadzieję, że nikt nigdy go tak nie potraktuje, a okazało się, że facet, którego kochał ponad wszystko potraktował go jak śmiecia. Zrobił to, czego Gabriel bał się najbardziej. Zdradził go i to na jego oczach.
Kolejna szklanka.
Bill nawet za nim nie pobiegł, nawet nie chciał się tłumaczyć, że to nie tak jak myśli, że jest inaczej. Po prostu nie zależało mu na nim, zabawił się głupim, naiwnym Gabrielem, który był tylko do łóżka.
Dopiero po zerwaniu Gabe to zauważył. Wyglądało to jak sponsoring, Bill zabierał go na kolacje, kupował ubrania i kwiaty, a potem wynajmował pokój w luksusowym hotelu, gdzie rżnął go pół nocy. Myślał, że go kocha, a wyglądało to inaczej. Jak musiał być durny i ślepo w nim zakochany, skoro nie zauważył, jak bardzo był to niezdrowy związek, o ile można to było tak nazwać. Trwało to dobre cztery miesiące. Było mu niedobrze na samą myśl o tym, jak dał się wykorzystać.
Oczywiście nie było kolorowo po zerwaniu. Bill niestety musiał się odezwać. Chciał odebrać rzeczy, które mu kupił i wyzwać od dziwek. Najgorsze jednak było to, że mu zagroził. Powiedział, że jeśli powie jego dziewczynie o tym, że w ogóle go zna, zniszczy go. Aż zadrżał na to wspomnienie. Myślał, że nigdy nie będzie tak kogoś nienawidzić, jak nienawidził Billa.
Jednak dziś miał się oczyścić.
Dziś miał nadzieję, że pozbędzie się bólu jaki wciąż czuł w środku. To był ten dzień, kiedy obiecał sobie, że stawi czoła mężczyźnie, który tak go zranił. Musiało się udać.
Nie powiedział o tym nikomu oprócz Matta. Był moment, że chciał się zwierzyć Casowi, ale wiedział, że tamten by go odciągnął od głupich pomysłów. Dzieciak nie znał całej sytuacji, a on po prostu nie chciał się pokazywać z aż tak złej strony swojemu bratu. Miał mieć o nim chociaż minimalnie dobre zdanie. Czasem naprawdę chciał się wygadać, ale myśl o tym, że inni zobaczą jak bardzo był słaby i zraniony przez to, co się wydarzyło sprawiała, że rezygnował. Musiał poradzić sobie z tym sam.
Z zamyślenia wyrwały go głosy kelnerów mówiących, że Bill właśnie wszedł do restauracji ze swoją dziewczyną. To tu dziś były chłopak Gabriela miał oświadczyć się tej dziewczynie, z którą go zdradził. Odetchnął i podszedł do Matta.
- Już czas - powiedział chłopak zerkając na Gabe'a.
- Wiem, właśnie usłyszałem - przyznał.
Matt położył dłoń na jego ramieniu.
- Jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytał trochę ze zmartwieniem. Widział, jak blondyn to przeżywał.
- Tak, jasne że chcę. Muszę to zrobić.
Chłopak pokiwał głową.
Czas zaczął mijać szybciej. Gabe stał i przyglądał się, jak z kuchni wychodzą dania dla tej dwójki. Sam nawet raz wyjrzał by zobaczyć ich. Tak, to był Bill. Nic się nie zmienił odkąd byli razem, jedynie zapuścił brodę, czego chłopak nie lubił. Jego dziewczyna miała teraz krótsze włosy. Nawet nie wiedział, jak ona ma na imię.
W końcu nadszedł moment wydania deseru. Babeczki. Matt podszedł do Gabriela i podał mu coś, co powinno znajdować się w jednym z wypieków.
- Twoja kolej, Gabe. Powodzenia - poklepał go po ramieniu.
Deser trafił na stół, a blondyn zaczął ciężej oddychać. Serce zaczęło walić mu mocniej obijając się o żebra, a w głosie zaczęło szumieć. Stres nim zawładnął i przez moment miał wrażenie, że się wycofa. Nogi mu zmiękły, ale wziął głęboki oddech i przełknął głośno ślinę. Jeśli nie teraz, to nigdy. Był już tak blisko osiągnięcia tego, co chciał, nie mógł teraz zrezygnować.
Nadeszła ta chwila. Dziewczyna zjadła babeczkę, a w niej nie było pierścionka. Bill zdziwiony zaczął przeszukiwać swój wypiek, a gdy i tam go nie było, zaczął wołać kelnera.
- Tego szukasz? - zapytał Gabriel podchodząc do stolika trzymając w ręku pierścionek zaręczynowy.
Bill spojrzał w górę i uniósł brwi.
- Słucham? - nie spodziewał się go tutaj, nie teraz.
- To co słyszysz, sukinsynie.
- Co? - dziewczyna spojrzała zaskoczona na swojego chłopaka. - Kto to?
- Nie wiem, znamy się? - zapytał mężczyzna kpiąco. Nie dowierzał w to co widzi.
Gabriel zaśmiał się i pokręcił głową. Cały stres nagle zszedł z niego zastąpiony złością.
- Wciąż będziesz jej wciskać kit, że mnie nie znasz? A może już zapomniałeś, jak mnie posuwałeś w tych pokojach hotelowych? Jak kupowałeś mi prezenty, a potem na moich oczach zdradziłeś mnie z nią?
Kobieta zrobiła wielkie oczy.
- Bill, czy to prawda? - zapytała zirytowanym głosem.
- Co? Nie, to jakiś żart. Mógłbyś proszę dać mi spokój. To chyba jakaś pomyłka. Ktoś mógłby go wyprowadzić?! - krzyknął do ochrony, ale nikt nie zareagował, jedynie kilku gości się spojrzało podejrzliwie.
- Pomyłka? - Gabriel aż się wściekł i zacisnął dłoń w pięść. - To może mam jej pokazać nagranie, jakie zrobiłeś kiedyś w hotelu? Jak mnie rżnąłeś na podłodze, wcześniej mówiąc mi, jak bardzo mnie kochasz? Myślisz, że nie zrobiłem kopii?
Mężczyzna nagle zbladł.
- To jakiś absurd...
- Mam to przy sobie - przerwał mu blondyn. Wyjął telefon z kieszeni. - Dobrze wiesz, że jestem do tego zdolny.
- Mówiłem ci, co ci zrobię, jeśli jej powiesz...
Dziewczyna aż otwarła szeroko usta nie dowierzając.
- Myślisz, że nie jestem przygotowany? Jeśli będziesz mnie nachodzić, wezwę policję. Nie będziesz mi grozić - warknął i podał dziewczynie telefon. Na wyświetlaczu pojawił się film.
Bill chciał go zabrać, jednak Gabriel mu przeszkodził.
- Niech się dowie z kim ma do czynienia, bo chyba biedna nie ma pojęcia.
Kobieta oglądała i po chwili odłożyła telefon na stół.
- O mój Boże...
- Kochanie, to nie tak jak myślisz... - zaczął, jednak ona się zaśmiała.
- Ile czasu miałeś zamiar mnie okłamywać? - wzięła pierścionek od Gabriela i rzuciła nim w Billa. - Pieprz się i nie waż się już nigdy do mnie zbliżyć! - krzyknęła i wybiegła z restauracji.
Gabriel zaśmiał się. Bill jednak wstał i złapał go za koszulę.
- Takie to śmieszne? Zniszczyłeś mi najważniejszy wieczór... - i uderzył go pięścią w twarz. Gabe upadł na podłogę i opluł się się krwią. Wytarł usta i wstał powoli znów stając twarzą w twarz ze swoim byłym chłopakiem.
- A ty zniszczyłeś mnie. - wysyczał. - Nawet w połowie nie wiesz, jak ja się poczułem, gdy cię wtedy z nią zobaczyłem. Wykorzystałeś mnie, a ja ci się odpłaciłem. Ze mną się nie zadziera - warknął i odepchnął go od siebie. - Jesteśmy kwita, jednak jeśli znów mnie najdziesz, będzie jeszcze gorzej - splunął mu pod nogi krwią i odszedł.
Zamiast pójść na zaplecze poszedł do łazienki. Tam przemył twarz i odetchnął. Miał rozciętą wargę, jednak było warto. Nie docierało do niego, że to zrobił. Poczuł... Ogromną ulgę. Miał wrażenie, jakby kamień, który ciążył mu na sercu od kilkunastu miesięcy w końcu pękł. W końcu powiedział mu to, co chciał. Był z siebie dumny, potrafił spojrzeć mu w oczy i nawet się nie zająknął. Nie zrobił z siebie idioty, a plan poszedł po jego myśli. W końcu to się skończyło.
Wszedł do domu pijany, ledwo wszedł po schodkach i otworzył drzwi. Oczywiście musiał opić swoje zwycięstwo i zaraz po pracy Matta poszli do baru. Nie miał pojęcia, ile wypił, ale dwoiło i troiło mu się przed oczami, a droga nie była prosta. Starał się po cichu zdjąć buty.
- Gdzie byłeś? - usłyszał głos. Odwrócił się i zobaczył małą Anne, a raczej je dwie, stojącą na bosaka ze szklanką mleka w dłoni. Było już sporo po drugiej.
- Czemu nie śpisz maluchu? - zapytał Gabe starając się, by język mu się nie plątał, miał nadzieję, że się udało.
- Bo chciało mi się pić - powiedziała i poszła po schodach na górę.
Na szczęście i jemu udało się dotrzeć ma górę. Zanim jednak poszedł do siebie, zaszedł do Castiela. Otwarł drzwi i przysiadł ciężko na jego łóżku.
- Cassie - obudził go potrząsając nim.
Chłopak podskoczył na łóżku i spojrzał na brata wielkimi błękitnymi oczami.
- Gabe? - zapalił lampkę. - Jeju, jak od ciebie śmierdzi alkoholem, gdzie byłeś? - zauważył jego rozciętą wargę. - Co ci się stało?
Gabriel patrzył na niego uśmiechając się szeroko.
- Skończyło się już - powiedział, jednak brunet nie zrozumiał.
- Co?
- Bill... Zemściłem się na nim - ucieszył się wypierając pierś do przodu z dumą.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś niczego głupiego.
- Przestań. Zniszczyłem jego związek, ale jest mi lepiej. Dużo lepiej. Cieszę się, Cassie, w końcu jest już dobrze - uśmiechnął się i nagle... Rozpłakał.
Super, pomyślał Cas. Usiadł i objął brata. On nie mógł pić, zawsze po alkoholu robił się zbyt emocjonalny i otwarty.
- Cieszę się, Gabe - gładził go po plecach.
- Naprawdę? - zapytał łkając trochę.
- No jasne, a teraz chodź spać, okej? - pomógł mu wstać i zaprowadził go do jego pokoju. Położył go na łóżku i okrył. Chciał mu jeszcze pomóc się rozebrać, ale zasnął. Pokręcił głową i okrył go kołdrą.
Zemsta, co za głupi pomysł, miał nadzieję, że to wszystko nie skończy się źle.
Notes:
W końcu nowy rozdział. Nie wiem, czy jest dobry, był dla mnie trochę ciężki do napisania, bo miałam w głowie ułożone wszystko, a nie wiedziałam, jak to ubrać w słowa. Co myślicie?
Jak zawsze komentarze mile widziane xx
Do następnego xx
Chapter 24: Poza granicą. Czerwone światło
Chapter Text
Pierwsze dwa tygodnie wakacji minęły szybko. Dean i Cas spędzali ze sobą niemalże każdy dzień. Nie tylko wychodzili gdzieś z Charlie, ale też spotykali się u siebie w domach i spędzali ze sobą czas oglądając filmy, słuchając muzyki, czasem grając w gry wideo czy po prosu leżąc na łóżku i rozmawiając. Dni mijały im szybko i intensywnie, aż w końcu nadszedł dzień, w którym mieli iść razem na imprezę. Kolega Deana zmienił datę wydarzenia, bo akurat do domu zjechała mu się rodzinka z zagranicy, a nie chciał jednak mieszać środowisk. Tak więc wyszło, że dopiero teraz mogli iść na imprezę ku czci rozpoczęcia wakacji.
Dean nie bał się iść z Casem. Na początku będą się zachowywać jak kumple, gdzie wszyscy wiedzą, że oni się przyjaźnią, a potem będzie z górki, bo wszyscy będą pijani. Taki był plan i wydawał się rozsądny.
Ten dzień też spędził z Casem. Siedzieli akurat u niego w kuchni, gdy weszła ciocia Ellen.
- Tylko mi tam nie pić - odezwała się Ell patrząc na chłopców.
Dean zerknął na Casa.
- A kto powiedział, że będziemy pić? - zapytał zaskoczony, ciocia nie musiała wiedzieć o niczym.
- Po prostu nie chcę, żebyś się staczał, młodzieńcze - powiedziała i odkręciła się by zacząć robić obiad. - Cas, zostaniesz u nas na obiedzie?
- Tak proszę pani - odezwał się brunet uśmiechając się do kobiety. Lubił ją, dobrze go traktowała mimo, że wiedziała co łączyło go z Deanem. To było bardzo miłe, że akceptowała to wszystko. Zastanawiał się, czy jego tata też by to zaakceptował. Najważniejszym jednak było to, że Gabriel rozumiał, sam będąc biseksualnym.
- To super, więc zrobię trochę więcej - również się do niego uśmiechnęła. - I proszę, pilnuj tam Deana, by nie przeholował, bo wiem, że będzie pić - puściła przez ramię do niego oczko, a Cas uśmiechnął się zerkając na Deana.
Chłopak złapał go pod stołem za rękę, na co Cas podskoczył i spojrzał na niego. Dopiero po chwili się rozluźnił. Nie miał pojęcia, kiedy przyzwyczai się do tego, że był tak blisko z Deanem. Minęło już trochę czasu odkąd to wszystko się zaczęło, a on wciąż tak reagował na jego bliskość.
Dean zaśmiał się pod nosem na zachowanie Casa. Głupek był tak uroczy, że nie wyobrażał sobie, jak ciężko było się Winchesterowi pogodzić z tym, że ktoś dla niego taki jest. On nie był romantykiem, on nie rozmawiał o uczuciach i przede wszystkim nikt nie był dla niego uroczy ani słodki, nikt. Z jednym wyjątkiem. Westchnął i pokręcił głową.
- Dobra, to my jeszcze pójdziemy na górę ciociu, zawołaj, jak będzie gotowe - uśmiechnął się szeroko do niej i zaciągnął Casa do pokoju.
- Nie lepiej posiedzieć na dolmhmm... - nie zdążył dokończyć, bo usta Deana uciszyły go. Zadrżał cały, a serce zabiło mu jeszcze mocniej niż kilka minut wcześniej.
Dean oczywiście sprawnie zamknął mu usta swoimi przyszpilając go do drzwi, które dopiero zdążyli za sobą zamknąć. Robił tak czasem, lubił go całować, bo Cas był w tym fenomenalny. Taka cicha, szara myszka, a jego pocałunki były pierwszą klasą. Złapał jego dłonie w swoją jedną i uniósł nad jego głowę dociskając do drzwi, uniemożliwiając mu przy tym jakikolwiek ruch. Lubił nad nim górować, samemu odkrywając przy nim własne upodobania. Całował go namiętnie przygryzając lekko jego dolną wargę i siłując się z jego językiem. Cudowna, szaleńcza walka ich pocałunków, uwielbiał to.
Zawsze wiedział, kiedy skończyć. Cas w pewnym momencie zaczynał nierówno oddychać i to był alarm dla Deana, by nie przekraczać pewnej granicy, którą sam sobie ustanowił. Odsunął się i puścił jego dłonie. Uśmiechnął się zadziornie i pocałował go jeszcze w nos.
- Chodź, pooglądamy coś - oznajmił.
Castiel otwarł swoje błękitne oczy, których źrenice teraz były tak rozszerzone, że prawie zasłaniały ich przepiękny kolor. Odetchnął i pokręcił głową. Dean uwielbiał mu to robić. Dobrze wiedział, jak reagował na zbliżenia z nim i lubił to wykorzystywać. Nie żeby się Casowi nie podobało. On też to lubił i nigdy nie narzekał, bo blondyn zawsze wiedział, kiedy skończyć. Nie chcieli kompromitacji ani skrępowania, dlatego bezsłownie ustanowili sobie pewną granicę.
Podniecał się.
Dean to wyczuwał w pewnym momencie i zawsze kończył. Był mu za to wdzięczny. Odkąd pierwszy raz się dotykał wszystko stało się intensywniejsze i czasem nie miał nad tym kontroli. Oczywiście to nie tak, że był jakiś niewyżyty, po prostu to był Dean.
Jego Dean.
Jak to się stało wciąż nie wiedział, ale to był JEGO DEAN. Jego, to słowo czasem aż krzyczało mu w głowie nie dając mu o sobie zapomnieć. Aż uśmiechał się do siebie i czuł motylki w brzuchu, albo inne owady.
Dean spojrzał na bruneta.
- Uspokoiłeś się już? - zapytał.
Cas spojrzał na niego i usiadł w końcu tuż obok.
- Tak, jest... W porządku - przyznał zerkając na Winchestera. Dalej go męczył wpatrując się w niego z tym zadziornym uśmieszkiem.
- Mhm... - mruknął przeciągle oblizując usta. Kochał się z nim droczyć.
- Dean, przestań... - spalił buraka. Położył dłonie na policzkach i zaczął je rozcierać. Nawet jego własny organizm był przeciwko niemu.
- Ale co? - świetnie się bawił.
- No to... Dobrze wiesz co - powiedział z pretensją w głosie.
Dean zaśmiał się, pokręcił głową z rozbawieniem i objął go w pasie.
- No już, przestanę - pocałował go w gorący policzek i włączył muzykę. - Musisz mi pomóc wybrać ubranie, bo nie wiem w czym iść na imprezę - przyznał i wstał z łóżka. Otwarł szafę.
- A to nie lepiej zadzwonić po Charlie? Ja się nie znam na modzie - skrzywił się Cas nie za bardzo zadowolony z pomysłu blondyna.
Dean wywrócił oczami.
- Przestań, będę pokazywać ci bluzkę, a ty po prostu powiesz mi, czy wyglądam w niej dobrze, czy nie.
Castiel westchnął, to nie będzie takie łatwe.
- Ale Charlie patrzyłaby obiektywnie...
- Ale to twoje zdanie mnie interesuje, nie jej - zakończył temat i zaczął wyjmować koszulki.
Brunet już nie miał żadnych argumentów. Dean wygrał i zostało mu tylko patrzeć na niego. Blondyn ściągnął z siebie najpierw spodnie, założył drugie, czarne krótkie spodenki. Po tym sięgnął po pierwszą bluzkę z logiem AC/DC.
- I jak? Założę te spodnie, ale nie wiem którą bluzkę.
Dla Casa już sam widok chłopaka bez koszulki był dużym przeżyciem.
- Dobrze - przyznał. - Pasuje do ciebie.
Winchester kiwnął i założył kolejną bluzkę. Odpowiedź uzyskał taką samą, że mu pasuje. Tak było przy kolejnych bluzkach, aż w końcu zrezygnował. Złapał Casa za dłoń i zaciągnął do szafy.
- Ty mi coś wybierz - oznajmił ukazując mu półki z poskładanymi ubraniami.
- Ale ja nie wiem... - chciał się odsunąć.
- Cas, proszę - powiedział cicho do jego ucha. - Chce ci się podobać.
Brunet spojrzał w zielone oczy i westchnął. Rozejrzał się zrezygnowany po półkach i nagle coś przykuło jego uwagę.
- Może to? - sięgnął dłonią po bordową koszulę i uśmiechnął się. - Przymierz to.
Dean uniósł brew i wziął materiał od chłopaka. Założył na siebie. Idealnie pasowała do czystego czarnego podkoszulka, którego miał na sobie. Spojrzał na siebie w lustrze. Podwinął rękawy do łokci i zagryzł wargę. Wow. Nie spodziewał się, że będzie wyglądać kiedykolwiek dobrze w tej koszuli. Ona tu leżała ot tak, kiedyś ją kupił, ale nie podobała mu się. Jednak teraz leżała na nim idealnie. Przeczesał palcami włosy i przyjrzał się swojemu odbiciu, idealnie. Zerknął na Casa.
- I jak? - zapytał go uśmiechając się do niego zadziornie.
Chłopak przełknął ciężko ślinę i pokiwał głową.
- Jest... Super - przyznał zagryzając mocno wargę. Ten kolor bardzo pasował do Deana, podkreślał jego cerę, kolor włosów i te nieskazitelnie zielone oczy. Aż zabrakło mu słów.
Dean się uśmiechnął na tę odpowiedź, bo tak naprawdę wystarczyła mu reakcja Castiela, takiej w sumie oczekiwał.
Jakiś czas później ciocia zawołała ich na obiad. Tuż po nim musieli zbierać się do Casa, bo nie tylko Dean miał dziś dobrze wyglądać. Teraz była jego kolej wystrojenia chłopaka, musiał wyglądać jak milion dolarów.
- Załóż to - Charlie rzuciła koszulę Casowi, którą ledwo złapał. Gdy przyszli dziewczyna akurat zajadała pączki, które przyniósł Gabriel z pracy i zagadywała go o Star Warsach. Chłopak chyba już miał trochę jej dość, gdyż ucieszył się na widok jego brata i jego... Chłopaka. Dziewczynie nie zamykała się buzia i w pewnym momencie nawet zrezygnował z próby wyrażenia własnego zdania.
Dean zaśmiał się cicho na lekką niezdarność Castiela.
- Tutaj?
- A gdzie? - parsknęła ruda. - Ja jestem lesbijką, a Dean jest twoim chłopakiem, nie masz czego ukryć.
Obaj spojrzeli na Charlie po tych słowach. Okej, może byli blisko siebie, ale ani jeden, ani drugi nie uważał tego za związek... Jeszcze.
- No co...
- Dean nie jest moim chłopakiem - odezwał się Cas i ściągnął bluzkę, zakładając od razu koszulę. Spojrzał na siebie w lustrze i.. O dziwo ta kratka pasowała do niego, nie było tak źle.
Charlie spojrzała na Deana, który jej kiwnął.
- Ale wy jesteście sknerami. Całujecie się po kątach, pożeracie wzrokiem, ale nie... Nie jesteście parą - parsknęła widząc, jaki rumieniec wywołała na twarzy Casa. Dean jedynie pokręcił głową. - Okej, okej, już się zamykam.
Z Castielem poszło szybciej, niż się spodziewali. Ubrania pasowały do niego jak ulał, zostały tylko włosy. Charls zamknęła się z nim w łazience i męczyła się z każdym kosmykiem. Miała wrażenie, że każdy żyje swoim życiem i za nic nie chciały robić tego, co ona chciała. Gdy ona je zaczesywała, one znów odstawały. W końcu zmierzwiła mu je na żel i wyglądał... Wspaniale. Uśmiechnęła się na swoje dzieło i wyprowadziła chłopaka z łazienki.
- Tadaaa...
Dean spojrzał na bruneta i aż sam przełknął ślinę. Wyglądał... Wow... Nieźle. Ciężko mu było przyznać, ale Cas był naprawdę przystojnym chłopakiem. Miał gust.
- To ja lecę założyć sukienkę i możemy wychodzić - wyszczerzyła się Charlie i pobiegła do łazienki.
Blondyn podszedł do chłopaka i dotknął jego policzka.
- Ale cię odstawiła - zaśmiał się patrząc mu w te hipnotyzujące błękitne oczy.
Cas zadrżał na ten dotyk.
- Dzięki - tylko tyle był w stanie z siebie wydobyć.
Dean uśmiechnął się pod nosem i pocałował go lekko. Nie mógł się powstrzymać, w końcu jego... Cas... Wyglądał nieziemsko i musiał się tym nacieszyć. Tak samo smakował... I całował.
Cały był nieziemski.
W końcu udało im się wyjść z domu. W trójkę ruszyli w stronę domu Alana, kumpla Deana, który organizował imprezę. Było wciąż jasno i ciepło, mimo, że była już prawie dwudziesta. Szybko dotarli na miejsce, gdzie już wszyscy byli. Muzyka leciała głośno, wszędzie stały czyste czerwone kubeczki na napoje czy alkohole, a w salonie i na ogrodzie ludzie tańczyli. Dean spojrzał na Casa, który jak nigdy był spięty.
- Co ci? - zapytał marszcząc brwi.
Castiel rozglądał się po ludziach. Nie znał ani jednej twarzy, no może kilka kojarzył ze szkoły, ale to tylko tyle. Charlie niemalże od razu stracił z pola widzenia i został tylko z Deanem. Bał się tłumów, obawa przed tym, że się zgubi była silna. Nie lubił zaczepiać nieznanych mu ludzi, dlatego teraz niemalże kurczowo trzymał się blondyna. Po co on w ogóle się zgodził na przyjście tu? Wszyscy się pchali, gdy przechodzili, ktoś nawet lekko go popchnął gdy tu wchodził.
- Za dużo ludzi - przyznał krzycząc do Deana, bo muzyka dudniła mu w uszach.
Winchester wywrócił oczami. Z daleka zobaczył Alana i mu machnął meldując się, że dotarli. Złapał za kubek i zrobił Casowi drinka. Nic mu nie zaszkodzi trochę alkoholu. Rozluźni się i przestanie panikować. Tak, to było dla jego dobra i dla własnego zdrowia psychicznego. Nie chciał spędzić całej imprezy na niańczeniu Novaka, a co dopiero na opuszczeniu zabawy, bo coś mu odwali. Lepiej od razu zrobić to, co trzeba.
- Trzymaj - podał mu jeden z kubków. Sobie też zrobił.
- Co to? - powąchał i aż się skrzywił. - Ja nie piję - chciał mu oddać kubek.
- Pijesz - powiedział głosem nie znającym sprzeciwu. - To dla twojego dobra, napijesz się, rozluźnisz i będziesz normalnie się bawić.
Cas westchnął i upił trochę. Aż zadrżał i skrzywił się, na co Dean jedynie się zaśmiał. Głupek nawet pić nie umiał. Patrzył na niego dopijając swoje do końca.
Po kilku takich drinkach Cas tańczył na dworze z Charlie do ich ulubionych piosenek, a Dean śmiał się widząc to. Sam był wstawiony. W pewnym momencie jakaś dziewczyna podeszła do niego i zaprosiła do tańca. Zgodził się. Kojarzył ją ze szkoły, była jedną z tych, która często zerkała na niego na korytarzu. Czuł, że się jej podoba. Miał jednak Castiela, chociaż nikt nie zabroni mu się pobawić, to tylko taniec. Złapał ją za dłoń i zaciągnął na środek parkietu, od razu okręcając nią. Przetańczył z nią kilka piosenek, gdy nagle podeszła do niego Charlie i złapała za rękę odrywając od dziewczyny.
- Do diabła, Dean - powiedziała do niego. - Co ty robisz, Cas jest zazdrosny.
Dean zmarszczył brwi i rozejrzał się. Nigdzie go nie było. Zaklął pod nosem.
- Jest na górze - dodała jakby czytając mu w myślach.
Od razu tam pobiegł. Znalazł otwarte drzwi i wszedł do środka. Zobaczył Castiela siedzącego na łóżku patrzącego na swoje dłonie. Zamknął za sobą drzwi na klucz. Nie chciał, by ktoś im przeszkadzał i przyłapał.
- Cas?
- Idź do niej - powiedział cicho nie podnosząc nawet wzroku na blondyna.
Westchnął, podszedł bliżej i usiadł obok niego. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, że chłopak byłby zazdrosny o to, że tańczył z tą dziewczyną.
- Po co? Mam ciebie - powiedział szczerze kładąc dłoń na jego dłoni. Chłopak jednak ją zabrał.
- Nie musisz się nade mną litować. Wiem, że lubisz dziewczyny, a ja... Robisz to, bo wiesz, co czuje - wciąż mówił cicho jakby bał się własnego głosu.
- Co ty pleciesz? Skąd w ogóle ten pomysł? - parsknął kręcąc głową. - Ja się nie lituje, lubię cię, mówiłem ci to już kilka razy - znów spróbował go dotknąć.
Cas pokręcił głową odsuwając się nieco.
- Ale ja się chyba nie nadaje do tego, Dean. Widziałem, jak na nią patrzysz... - skrzywił się. Szumiało mu w głowie i kręciło się, ale wiedział, co mówi, nawet język mu się nie plątał. - Bo ja cię nie lubię, Dean, ja cię kocham - ostatnie trzy słowa wypowiedział prawie bezgłośnie. Dłonie zaczęły mu drzeć z emocji.
Dean zamilkł na moment. Okej, był tego świadom, ale nigdy nie usłyszał tego z ust chłopaka. To było co innego wiedzieć to, a usłyszeć. Niewiele myśląc odwrócił twarz Casa dłonią w swoją stronę i pocałował go. Pocałował go najmocniej jak mógł, by wybić mu z głowy te głupoty. Ucieszył się, gdy poczuł ruch ust chłopaka na swoich. Nie uciekł, przyjął go. Ta myśl rozpaliła go i przyciągnął go bliżej. Ułożył dłonie na jego policzkach i gładził je delikatnie. Szumiało mu w głowie, może wypił trochę za dużo, bo gdy usłyszał ciche sapnięcie bruneta pchnął go na łóżko.
Cas nie miał pojęcia, co się dzieje. Podświadomie coś do niego docierało, ale te wszystkie bodźce, pocałunki Deana i alkohol nie pomagały, jedynie sprawiały, że kompletnie przestał racjonalnie myśleć. Było mu łatwiej, nie wiedział kiedy złapał go za włosy, kiedy padł na łóżko i został przyszpilony ciałem Deana. Było mu gorąco, duszno, a oddech stał się płytki.
Granica.
Czerwone światło.
Jednak żaden nie zareagował. Obaj brnęli dalej zapominając o tym, gdzie byli. Dean złapał za koszulę chłopaka i zaczął ją szybko rozpinać chcąc dotknąć tej opalonej skóry. Dłonie mu się trzęsły, ale nie zwracał na to uwagi. Sam też niedługo po tym został pozbawiony i koszuli i podkoszulki. Pocałunki zeszły na pierś, Dean dokładnie składał je na każdym centymetrze rozpalonej skóry Castiela, czując, jak dłonie chłopaka zaciskają się na jego plecach, a z jego ust wydostają się ciche sapnięcia. Nie mógł dłużej. Wpił się znów w jego usta pożerając je jakby głodował. Tym razem zabrał się za jego spodnie w swoich czując bolesną ciasnotę. Rozpiął mu rozporek i zsunął je niżej. Cały drżąc jeszcze nie dotknął tego najważniejszego miejsca. Błądził dłońmi po ciele Casa teraz wysysając mu malinki na szyi i przygryzając tam delikatną skórę.
Brunet ledwo wytrzymywał. To co czuł było nie do opisania, a dotyk Deana na jego ciele palił żywym ogniem. Pragnął więcej. Sapnął, gdy poczuł jak jego spodnie się rozluźniają, a potem przez materiał bokserek większa dłoń złapała jego nabrzmiałe miejsce. Prawie podskoczył wydając z siebie zduszony jęk. Uniósł biodra chcąc więcej, chcąc bardziej poczuć ten palący i ciężki dotyk.
- Dean - jęknął cicho oddychając ciężko.
Dla blondyna to było już za wiele. Jęknął boleśnie czując napieranie we własnych spodniach. Jak zbawienie poczuł tam dłonie Castiela, które odpięły guziki i zsunęły spodnie. Wydał z siebie jęk ulgi, jaką poczuł, gdy spodnie już go nie uwierały. Sprawnie naparł na krocze drugiego chłopaka i aż pojawiły mu się gwiazdki przed oczami. Obaj w tym samym momencie jęknęli przeciągle. Dean schował twarz w szyi Castiela i całując ją znów to zrobił.
I Znowu.
Z każdym otarciem się przechodziły go dreszcze rozkoszy. W końcu obaj zgrani sięgnęli w dół i zsunęli sobie nawzajem bieliznę. To co obaj poczuli w tym momencie było niemożliwe do opisania słowami. Gdy ich członki dotknęły się sapnęli głośno sobie w usta. Dean uśmiechnął się pod nosem i poniesiony alkoholem i pożądaniem złapał oba penisy w dłoń i zaczął pocierać. Pierwszy ruch był tak intensywny, że obaj zesztywnieli nie mogąc nawet odwzajemnić pocałunku. Dopiero po chwili obaj przyzwyczaili się do tarcia.
Nie trwało to jednak długo, jednak było bardzo intensywnie. Najpierw doszedł Cas, wyginając się pod ciałem Deana w łuk i zalewając ich białym płynem. Dean nie był mu dłużny, osiągając szczyt tuż po nim. Opadł na niego ciężko oddychając i chowając twarz w zagłębienie między szyją a obojczykiem.
Minęło kilka minut ciszy zanim ich oddechy się uspokoiły, zanim Dean lekko uniósł głowę i złożył delikatny pocałunek na ustach Castiela.
- Ja ciebie też.
Notes:
Przychodzę znów z nowym rozdziałem ^^
I co o nim myślicie? Jeju, nie mogłam się go doczekać, dlatego tak sprawnie mi poszło. To ostatnio mój najdłuższy rozdział.
Mile widziane komentarze :DPozdrawiam i do następnego xx
Chapter 25: Najcięższe i najważniejsze słowa
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- PRZELECIAŁEŚ DEANA WINCHESTERA? - Gabriel niemal się wydarł na cały dom. Na szczęście była tylko Anna, która w salonie oglądała bajki.
- Gabe, ciszej - zbeształ go Castiel, który od razu zaczerwienił się na policzkach. - I nie przeleciałem, ani on mnie, po prostu...
- Sobie obciągnęliście, rozumiem - wtrącił się blondyn z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie dowierzał, że jego brat prawie przespał się ze swoją miłością życia. - Opowiadaj.
Cas skrzywił się. Wciąż miał kaca, ale Gabriel nie dawał mu żyć.
Wrócili z imprezy około 4, Dean odprowadził go pod sam dom. Nie rozmawiali o tym, co się wydarzyło, nie potrzebowali na razie, a Cas chyba po prostu nie był jeszcze na to gotowy. Stało się, okej, ale to wszystko przez alkohol. Gdyby był trzeźwy, nic by się nie wydarzyło. W głowie wciąż coś mu krzyczało "DEAN WINCHESTER MNIE KOCHA", ale nie docierało to do niego. Może mu się przesłyszało czy coś. Brunet od razu padł zasypiając jak kłoda, a gdy wstał, było już południe, a Gabriel krzątał się po kuchni robiąc ciasto. Gdy Castiel wszedł do kuchni i sięgnął by zaparzyć kawę, blondyn spojrzał na jego szyję. Była cała w malinkach i aż otworzył szeroko oczy. Z krótkich przesłuchań wyciągnął z niego, że to sam Dean mu to zrobił.
- Co mam ci opowiadać? Byłem pijany, on też i... Tak wyszło - wzruszył ramionami jakby to było nic takiego.
- Mam nadzieję, że cię nie wykorzystał - to była pierwsza myśl i aż poczuł przypływ złości.
- Co? Nieee - oburzył się, że Gabriel w ogóle o tym pomyślał. - Nie, po prostu... Ugh - skrzywił się. Serio musiał o tym opowiadać? - Trochę wypiliśmy, tańczyłem z Charlie, a do Deana podeszła jakaś dziewczyna i zaciągnęła do tańca. Poczułem się... Zazdrosny? - to było bardziej pytanie do samego siebie. Nie miał pojęcia co mu wtedy przyszło do głowy, że aż tak mocno na tamtą sytuację zareagował. - Miałem chęć się rozpłakać i chociaż Charlie mnie prosiła, bym podszedł do niego, to uciekłem na górę i poszedłem do jakiegoś pokoju. On tam przyszedł, zaczął ze mną rozmawiać i... Powiedziałem mu, że... Że go kocham...
Gabriel aż uniósł brwi.
- Powiedziałeś mu? - zaskoczyło go to. Myślał, że Cas nigdy nie będzie zdolny do powiedzenia Winchesterowi wprost co czuje, a tu takie coś. - Nieźle Cassie. Jak on na to zareagował?
- N-no... - zagryzł wargę, a Gabe się na to uśmiechnął. - Pocałował mnie i... Reszty nie będę ci opisywać.
Blondyn zagwizdał pod nosem i pokręcił głową. Kto by się spodziewał, że jego młodszy braciszek aż tak zaszaleje. Był o dziwo z niego dumny, w końcu przestał być taki cichy i w końcu stał się... Facetem. Kurcze, a myślał, że nie doczeka się tego dnia, że on i Winchester będą ze sobą.
- Dobra robota - poczochrał mu już i tak rozczochrane włosy i wrócił do klecenia ciasta. Chłopak zarumienił się trochę i uśmiechnął pod nosem.
Minęły kolejne dwa tygodnie. Wiele się zmieniło w życiu Deana. Nie dość, że zrozumiał, że na pewno lubi chłopaków w ten sposób, to jeszcze... Chciał tego spróbować. To co zrobił wtedy z Casem na imprezie to był jedynie zalążek, przedsmak tego, co obaj mogli czuć, do czego mogło dojść. Okej, nie rozmawiali jeszcze o tym, ale przecież po co mieliby o tym gadać. Widywali się niemalże codziennie spędzając ze sobą jak najwięcej czasu. A to wyszli na lody, a to do kina czy po prostu szli do parku na spacer. Tylko późnymi wieczorami chodzili trzymając się za dłonie, by nikt z ich, w sumie już skończonej szkoły ich nie zauważył. To było małe miasteczko i nie chciał, by jakieś głupie plotki rozchodziły się po sąsiadach.
Tego wieczoru Cas został u Deana na noc. Siedzieli na łóżku i słuchali muzyki. Było miło i przyjemnie, jak zawsze. Między nimi stał popcorn i obaj się zajadali. Cas zerkał na blondyna co chwilę zastanawiając się nad jedną rzeczą. Czy widywanie się codziennie, całowanie i prawie przespanie się ze sobą (prawie, podkreślił sobie w myślach) i wyznanie sobie uczuć było chyba czymś więcej niż spotykaniem się. Od kilku dni nie dawało mu to spokoju i chociaż widywali się, ani razu żaden nie zaczął tego tematu.
Czy Dean go kochał?
Wtedy powiedział, że tak, chociaż nie wymówił tych dwóch słów. Był pijany, a po pijaku mówi się różne rzeczy. Robi się różne rzeczy. Może Dean tego żałował? Może był zły na siebie, że do tego wszystkiego doszło i dlatego nie rozmawiał o tym, nie zaczynał tego tematu. A co jeśli Cas był zły i niewystarczający? Bo w sumie on tylko leżał jak kłoda i nic nie zrobił, to Dean się nimi zajął, to on sprawił, że obaj osiągnęli szczyt.
- O czym myślisz? - głos blondyna wyrwał go z zamyślenia. - Tak zamilkłeś.
- O niczym - powiedział i spojrzał chłopakowi w oczy. Nie umiał kłamać.
Dean uniósł brew widząc coś dziwnego w jego oczach.
- Nie oszukasz mnie. Powiedz - poprosił kładąc dłoń na jego dłoni.
Castiel westchnął i wziął garść popcornu i napchał sobie wszystko do buzi. Dopiero gdy przełknął, odezwał się.
- No bo... Minęło już dwa tygodnie... - zaczął.
- Ah, o to chodzi - kiwnął Dean. Mógł się tego spodziewać, przecież brunet potrzebował porozmawiać o czymś takim. Zastanawiało go tylko, czy Charlie już wie. Gdyby wiedziała, pewnie nie dałaby mu już spokoju i dobijałaby się do domu tylko po to, by usłyszeć szczegóły. Uparty rudzielec.
Nastała cisza. Dean nie wiedział za bardzo, co ma powiedzieć, a Cas nie wiedział, czy może o cokolwiek zapytać. Bał się, wszystkie te myśli kotłowały mu się w głowie, że miał chęć jakoś je wyłączyć albo przed nimi uciec.
- I? - zapytał w końcu Winchester.
- N-no... - wzruszył ramionami i westchnął. Spuścił głowę. Miał nadzieję, że może Dean wie o co mu chodzi, że może pamięta jego słowa, ale... Chyba się przeliczył. Aż zabolało go w piersi. - Nieważne.
Dean skrzywił się. Nie to nie, pomyślał. Nie lubił rozmawiać o uczuciach, przecież nie był babą. Okej, lubił facetów, ale gejem nie był i nie miał zamiaru odwalać szopki. Stało się, było przyjemnie, ale nie musieli teraz o tym gadać i tego roztrząsać. Wiele to w nim otworzyło, to prawda, ale nie zmieniało to faktu, że nie chciał o tym rozmawiać. Jednak znał Casa i wiedział, że ten dzieciak jest jego przeciwieństwem.
Dzieciak.
Miał go może trochę za dzieciaka, bo wszystko zawsze przeżywał, ale mimo wszystko dobrze pamiętał, ile razy tylko on go rozumiał i wspierał. Tylko on wiedział o niektórych rzeczach i to było aż zaskakujące. Nie dowierzał czasem, że ktoś taki jak Cas tak się do niego zbliży. Nie, żeby miał coś do niego, bardziej chodziło mu o to, że to on nie dopuszczał do siebie ludzi. Gdzieś wciąż ten ból po tym wszystkim w nim był i tylko Novak potrafił sprawić, że tak nie doskwierał. Spojrzał na niego i westchnął. Powinien mu trochę odpuścić, powinien może postarać się jakoś porozmawiać. Gdyby tylko wiedział, jak był mu wdzięczny za to wszystko, co dla niego zrobił, jak bardzo był jego...
... Kotwicą.
Nie mógł patrzeć na jego smutną minę, więc przysunął się i objął go.
- Hej, kruszyno, czemu się smucisz? - zapytał cicho wciąż na niego patrząc. Głupek nie wiedział, jak na niego działa.
- Bo... To się stało już dwa tygodnie temu - powtórzył. - A my jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
Dean pokręcił głową, czyli trafił w dziesiątkę.
- Ale o czym tu jest do gadania? - zapytał wprost blondyn.
Cas bawił się swoimi palcami wpatrując się w nie uparcie.
- Dużo - zgarbił się bardziej, jakby chciał się w sobie schować. - Bo... Ja nie wiem, czy... Ci się podobało czy nie i... Bo to było po alkoholu i czy pamiętasz... Wszystko - ostatnie słowo wymówił ciszej.
Owszem, pamiętał.
Dobrze pamiętał, czemu to wszystko zrobił. Pamiętam ten płaczliwy wzrok Casa, który rozdzierał Deanowi serce na pół i ten głos. Pamiętał te dwa słowa, które wyszeptał będąc już na skraju rozpaczy, a potem ten dotyk jego ust na swoich, jakby właśnie tego teraz potrzebował. Pamiętał dokładnie co potem się wydarzyło i co sam na końcu powiedział. Wymówił po cichu bardzo ważne słowa.
Ale czy były prawdziwe?
Pamiętał dokładnie, co poczuł w środku, gdy Cas to powiedział, jak jego wargi wymówiły te dwa słowa. Kocham cię. Najcięższe i najważniejsze słowa dla Deana Winchestera. Nie umiał ich nigdy wymówić. Może kiedyś, Lisie je powiedział, ale teraz wiedział, że nie były tym, co poczuł te dwa tygodnie temu. To ukucie w środku, te serce walące mu jak oszalałe o żebra i wnętrzności wykonujące fikołki, że ściskało go w gardle. Te włoski stające na jego karku.
Było prawdziwe jak nigdy wcześniej, był tego pewien. Był też pewien, że gdyby nie był wtedy pijany, nie powiedziałby tego. To dla niego było zbyt ciężkie.
Uniósł głowę Casa tak, żeby chłopak spojrzał mu w oczy.
- Pamiętam, nie martw się o to - postarał się, by ton jego głosu sugerował, że wie o co chodzi. Miał nadzieję, że chłopak zrozumie.
I chyba zrozumiał. Patrzył mu przez moment w oczy i pokiwał głową, aż w końcu na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Dean odetchnął z ulgą, że udało mu się przebrnąć przez to bez rozmowy o uczuciach. W podzięce musnął delikatnie jego usta. Po chwili jednak padło pytanie, na które nie był już przygotowany.
- Czyli... Jesteśmy razem? - zapytał Castiel wpatrując się teraz w niego przeszywającym wzrokiem. Przerażał go ten wzrok. Novak kiedyś mu powiedział, że był jak otwarta księga i przez to czasem zastanawiał się, jak wiele brunet w nim widział. Jak dużo umiał przed nim ukryć, a ile było dla niego oczywistym.
Co odpowiedzieć? Wydawało mu się, że nie będzie musiał mu mówić czegoś takiego. Dla niego to chyba było oczywiste, że owszem, byli. Chyba. Pogubił się sam w swoich przemyśleniach. Przełknął. Wiedział, że im dłużej będzie zwlekać z odpowiedzią, tym będzie gorzej.
- A jak myślisz? - zapytał uśmiechając się. Chciał trochę rozluźnić atmosferę.
- No... Nie wiem - Cas chciał odwrócić głowę, ale mu na to nie pozwolił.
- No tak, głupku - parsknął i się zaśmiał. Co za czubek, ale był... Jego czubkiem. Pocałował go znów, tym razem mocno przyciągając do siebie. Cholerny dzieciak, kazał mu mówić o takich rzeczach, kazał mu go... Kochać. Uśmiechnął się do siebie. Nie, nie kazał. Robił to sam z siebie, bo ten niebieskooki aniołek zasługiwał na miłość i po prostu nie dało się go nie kochać.
Poczuł, jak Cas naparł na jego wargi swoimi. Wiec on pogłębił pocałunek otwierając mu językiem usta i sapnął. Kiedy ten dzieciak nauczył się tak całować? Czasem zaskakiwał go, jak się zmienił. Pamiętał go takiego zamkniętego, a teraz był w stanie sam podejść do niego i po prostu się przytulić, pocałować czy nawet patrzeć w jego oczy i z nim rozmawiać. To był wielki wyczyn i miał nadzieję, że to była jego zasługa.
W końcu chłopak odsunął się i uśmiechnął. Było już naprawdę późno.
- Włączyć film? Wypożyczyłem coś - odezwał się Dean i wstał. Włączył telewizor i odpalił jakiś film. Cas w tym czasie ułożył się na łóżku i przykrył. Nie spał tu po raz pierwszy, ostatnio nie raz im się to zdarzało.
Dean podszedł do niego i ułożył się tuż obok. Odwrócił się do niego przodem i patrzył. Brunet sięgnął dłonią do jego twarzy i zaczął dotykać palcem jego nosa.
- Co ty robisz? - zapytał Winchester rozbawiony poczynaniami chłopaka, trochę łaskotało.
Castiel uśmiechał się wciąż.
- Te piegi. Łączę je - powiedział cicho. W sumie było już po północy, więc wszyscy spali.
Dean zaśmiał się cicho. Wziął w dłoń jego dłoń i lekko ją ucałował.
- Postaraj się zasnąć - szepnął i przymknął oczy, jednak dotyk z jego policzków i nosa nie zniknął. Uśmiechał się jedynie. To było takie kochane, że czasem nie umiał uwierzyć w to, że to naprawdę się dzieje.
Tak, na pewno był zakochany i nie było od tego odwrotu.
Notes:
Przychodzę do was z kolejnym rozdziałem. Trochę taki przejściowy, bo w sumie nie chciałam robić wielkiego przeskoku, ale też miałam ochotę trochę opisać przemyślenia Deana.
Mam nadzieję, że niedługo wpadnie następny rozdział, bo mam już na niego plan, także wyczekujcie ^^
Jak zawsze proszę o komentarze :D
Pozdrawiam xx
Chapter 26: Trzymać w ramionach cały świat
Chapter Text
Minął tydzień spokoju, zanim Charlie dowiedziała się o tym, co stało się na imprezie. Może wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że dowiedziała się o tym trzy tygodnie po fakcie. Cas nie miał zamiaru o tym nikomu mówić, ale w końcu potrzebował się wygadać, a gdy cokolwiek o tym pisnął, rozpętał piekło. Charls niemalże od razu zawezwała Deana do jej domu i kazała im się tłumaczyć.
- To ja jestem waszą najlepszą przyjaciółką i to ja najbardziej trzymam za was kciuki, a wy nie mówicie mi czegoś aż tak ważnego?! - krzyknęła na obu. Siedzieli jak małe dzieci na jej łóżku z głowami opuszczonymi w dół, a ona krążyła po pokoju wykrzykując swoje żale w ich stronę. - To nie do pomyślenia. Jeszcze okej, jakbyście mi nie powiedzieli po tygodniu, ale to miesiąc minął!
- Trzy tygodnie - pisnął Cas.
- Pozwolił ci się ktoś odezwać?! - krzyknęła na niego, na co on się skulił. - Jestem na was wściekła, bo myślałam, że jak między wami coś zajdzie, to mi od razu o tym powiecie. Dobra, kij z Deanem, ale Castiel... Zawiodłam się - użyła jego pełnego imienia, co było rzadkością. Chłopak skrzywił się słysząc to, naprawdę była na niego zła.
- Dobra, Charls, dość tego - odezwał się w końcu Dean i wstał. - Dajże spokój, zwłaszcza jemu. My obaj pogadaliśmy o tym dopiero tydzień temu, więc nic nie straciłaś - zerknął na chłopaka i uśmiechnął się. - Czy serio możesz być na niego zła?
Cas uniósł wzrok na dziewczynę, na co ona westchnęła. Cholerne błękitne oczy, nie umiała się na niego gniewać.
- No nie... - powiedziała w końcu. - Ale mi trochę przykro, że tak mnie olaliście. Jest coś jeszcze o czym nie wiem? - zapytała przenosząc wzrok to z jednego na drugiego chłopaka.
- Jesteśmy razem - powiedział Winchester i podszedł do bruneta. Usiadł obok niego i uśmiechnął się. - Tak... Wyszło - wzruszył ramionami i objął go.
Charlie aż zabłyszczały oczy.
- O mamuniu - szepnęła dziewczyna uśmiechając się szeroko. - W końcu - złapała ich mocno i uścisnęła, aż obaj jęknęli. - Tak się cieszę - zapiszczała i klasnęła w dłonie.
Dean zerknął na Casa i uśmiechnął się. Wiedział jak udobruchać rudą i w końcu dała im spokój, zawsze coś. Nie mógł patrzeć jak krzyczała na bogu ducha winnego Novaka.
- Dobra, to skończyliśmy na dziś? Bo kurcze mamy plany i chciałbym wrócić do domu móc się szykować na wieczór - powiedział Winchester patrząc na przyjaciółkę.
- Jakie plany? - no tak, oczywiście musiała wszystko wiedzieć.
- Zabieram Casa na randkę - powiedział i uśmiechnął się do chłopaka. Brunet spojrzał mu w oczy i na moment odpłynął. Nie miał pojęcia ile to trwało, ale usłyszał nagle odchrząkiwanie Charlie.
- Przestańcie, bo czuję się niezręcznie - powiedziała uradowana tym widokiem. W końcu było tak, jak powinno być. Pomyśleć, że jeszcze trzy miesiące temu byli tylko przyjaciółmi i nic między nimi nie było. Była taka szczęśliwa, że udało im się. Najbardziej była dumna z Castiela, bo to on właśnie potrzebował kogoś takiego jak Winchester. Miała nadzieję, że on nie spieprzy i będzie wierny w tym, co robi. Miło się na nich patrzyło, pasowali do siebie. Aż westchnęła widząc ich tak szczęśliwych.
- Dobra, nie rozczulaj się tak nad nami, uciekam - spojrzał na Casa. - Będę po ciebie po 18 - powiedział, ucałował go w usta i poszedł.
Novak zarumienił się i dotknął palcami ust. Mrowiły po tym delikatnym dotyku, aż czuł, jak przysłowiowe motylki latały mu w brzuchu.
- Głupek - powiedziała Charlie siadając obok niego. - Jesteście tacy słodcy obaj, za słodcy - przyznała przyglądając mu się. - Aż nie wierzę, tak się cieszę - przyznała.
- Myślisz, że ja wierzę? Nie myślałem, że w ogóle będzie chciał ze mną być, a co dopiero, że powie mi, że mnie kocha - odparł uśmiechając się do siebie.
- Co? Powiedział ci to? - Cas spojrzał na nią.
- No... Tak, powiedział mi tuż... Po... Znaczy... - zmieszał się. Zagryzł wargę i uciekł wzrokiem, typowe gdy musiał mówić o czymś krępującym. - Ja mu powiedziałem, że go kocham, a on mi potem odpowiedział, że on mnie też - powiedział ciszej i mniej pewnie.
- To świetnie - ucieszyła się. - Jestem z was dumna.
Cas też był dumny, najbardziej z siebie. Nie mógł uwierzyć, że w ciągu tych trzech tygodni, a najbardziej przez ten ostatni tydzień, tak wiele się zmieniło. Miał chłopaka i to tego, o którym marzył od dzieciństwa. To było niemalże zabawne, ba, komiczne. Jako dzieciak nieświadomie podkochiwał się w Winchesterze, potem już świadomie. Przeszli naprawdę długą drogę do tego by znaleźć się w tym miejscu, w którym teraz byli. Może to było im pisane? Czy Castiel wierzył w przeznaczenie? Sam nie wiedział, nigdy się nad tym nie zastanawiał, jednak coś musiało stać za tym, że w końcu skończyli razem. To było piękne, zbyt piękne. Od ponad tygodnia chodził z wielkim uśmiechem na twarzy, Gabriel nawet to zauważył. On sam też to zauważył.
Zmienił się.
Kiedyś myślał, że do końca będzie takim zamkniętym w sobie, cichym fajtłapą, ale teraz był inny. Może wciąż się rumienił i czasem zamykał w sobie, ale taka po prostu była jego natura. Zniknęły jednak inne jego wady. Już tak bardzo się nie bał, nie wstydził, nie uciekał i przede wszystkim mówił pewnie, no... Coraz pewniej. Otwierał się. Był z tego powodu szczęśliwy, że potrafił podejść do Deana, swojego chłopaka i po prostu się przytulić, pocałować w policzek czy w usta. Tak po prostu.
A niedługo mieli iść na randkę.
Kolejną.
- Będę uciekać, Charls. Wiesz... Muszę się wyszykować, mam dwie godziny - spojrzał na zegarek, pocałował ją w policzek i wybiegł z pokoju. Nie mógł się doczekać. Dean przestał się kryć z niektórymi czułościami i w ogóle z uczuciami, co też wywoływało w Casie zachwyt. Nie dowierzał temu wszystkiemu, co się działo. Pognał do domu i tam od razu wpadł do łazienki. Musiał się doprowadzić do tak zwanego stanu używalności.
Już od jakiegoś czasu dojrzewanie dało o sobie znać i zaczął pojawiać mu się zarost. Nie lubił go, bo był kruczoczarny jak jego włosy. Zaczął się golić pożyczając pianki do golenia od Gabriela, a maszynkę kupił sobie sam. U Deana też zauważył zarost, ale dużo jaśniejszy i delikatniejszy w dotyku. Zazdrościł mu blond włosów, przez co i włoski na jego brodzie i policzkach były jasne. Lubił je, jak chyba wszystko w Deanie Winchesterze, co było czasem przerażające.
Podobało mu się wielu chłopaków, w szkole, aktorów jakich widział na filmach czy muzyków, ale Dean był... Inny. Nie umiał tego sobie wytłumaczyć, ale tak po prostu było. Miał coś, czego nie miał inny facet na świecie, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Tak się zamyślił, że lekko się zaciął na policzku i zaklął pod nosem.
- Nie przeklinaj - odezwała się Anna za jego plecami, aż podskoczył na dźwięk jej głosu. - Tak nie ładnie.
- Wiem, Anno, ale skaleczyłem się - powiedział do niej uśmiechając się. Przeklinanie u niego kiedyś było niemożliwe, teraz aż sam siebie zaskoczył.
- To uważaj - powiedziała poruszona. - Przynieść ci plaster?
- Nie, słoneczko, poradzę sobie - kiwnęła na jego słowa i pobiegła do swojego pokoju. Uśmiechnął się szerzej pod nosem, jak ona szybko rosła. Czas tak szybko leciał, a pamiętał ją taką malutką. Teraz chodziła już do szkoły i naprawdę dobrze się uczyła. Był z niej dumny, trudno było nie być, skoro wyrosła z niej taka piękna dziewczynka. 12 lat to już nie było mało, była już młodą nastolatką. Czasem nie mógł się na nią napatrzeć, bo jeszcze niedawno biegała w pampersie uciekając Gabrielowi, gdy chciał ją przewinąć. Zaśmiał się i pokręcił głową.
Gdy ogarnął się już w łazience, jakoś minimalnie udało mu się ogarnąć czuprynę na jego głowie i wypsikał się najlepszymi perfumami jakie miał, poszedł do pokoju wybrać ubrania. Ciężko było, bo on sam nie umiał iść za modą i ubrać się odpowiednio. To była randka, więc powinien ubrać się w coś ładniejszego, ale nie umiał pogrupować swoich ubrań na te lepsze i gorsze. Stał przed szafką dobre pięć minut, gdy do drzwi zapukał Gabriel.
- A ty co tak paradujesz po pokoju prawie na golasa? - zapytał go wchodząc mu do pokoju. - Wybierasz się gdzieś?
- Dean zabiera mnie na randkę - wyszczerzył się do niego szeroko.
- Tak? To świetnie, cieszę się - patrzył tak na Casa. - Domyślam się, że nie wiesz, co założyć - zaśmiał się i stanął obok niego przy szafce. - Wolisz koszulę czy zwykłego t-shirta?
Brunet wzruszył ramionami.
- Nie wiem w sumie. A ty jak byś się ubrał na randkę? - zapytał brata.
- Ja? Założyłbym mój ulubiony różowy t-shirt w serek, ale tobie to nie pasuje - zarechotał. - Załóż to - sięgnął po niebieską koszulę w kratkę, jedną z dwóch podobnych, jakie miał - Ładnie ci w niej, podkreśla twój kolor oczu, więc idealnie - puścił mu oczko.
Castiel kiwnął głową i sięgnął po koszulę od Gabe'a. Zapiął wszystkie guziki i wygładził ją w kilku miejscach. Była flanelowa, miła w dotyku, lubił takie. Sięgnął po ciemne jeansy i założył na siebie. Spojrzał od razu w lustro.
- Ja bym założył jeszcze ten sweterek... - zaczął mówić Cas, ale Gabriel uciszył go śmiechem.
- Do szkoły okej, ale nie na randkę, Cassie. Nie będziesz wyglądać jak kujon, nie pozwolę ci. Może jeszcze załóż okularki i połóż sobie ołówek na uchu - wywrócił oczami. - Wyglądasz świetnie, nie jeden by cię brał.
- Gabe! - oburzył się brunet.
- No co, taka prawda. Powodzenia braciszku - puścił mu znów oczko i wyszedł z jego pokoju.
Idealnie, bo kilka chwil po tym usłyszeli dzwonek do drzwi. Cas mało się nie zabił zbiegając po schodach, by otworzyć. W progu stał Dean z szarmanckim uśmiechem na twarzy, blond włosami zaczesanymi do tyłu i różyczką w ręku. Wszedł do środka, podał kwiat brunetowi i ucałował go w policzek.
- Hej - uśmiechnął się do niego i wręczył mu kwiatka. Castielowi jak zawsze zabrakło tchu na widok chłopaka. To jak on się ubierał, ciężkie buty, flanela, jasne jeansy i kurtka skórzana było jedną z wielu rzeczy, jakie niebieskooki kochał w swoim chłopaku. Uśmiechnął się do niego szeroko przyjmując prezent.
- Dziękuję - od razu odniósł kwiatka do kuchni włożyć do wody i wrócił założyć buty. - Wychodzę! - krzyknął do Gabriela i ruszył za Deanem za drzwi. - To gdzie idziemy?
Blondyn patrzył na Casa uśmiechając się cały czas.
- Idziemy na pokaz fajerwerków. Przy parku dziś jest otwarcie jakieś drogiej restauracji i podobno ma być kapela i inne rzeczy. Zobaczymy co i jak.
Chłopak się na to zgodził i ruszyli w stronę parku. Szli rozmawiając o dzieciakach, o Samie i Annie. Oboje chodzili do tej samej szkoły, znali się, bo mieli ze sobą parę zajęć. Byli w tym samym wieku.
- Mnie to czasem Sam zadziwia swoją inteligencją - przyznał Dean. Zgadzał się z Casem. Czas leciał, nie obejrzy się, a jego młodszy brat go przerośnie. Już teraz jak na swój wiek był naprawdę wysoki, więc tylko czekać, a i od niego będzie wyższy o głowę. Oby nie, pomyślał Dean.
W końcu dotarli na miejsce. Było sporo ludzi, rodziny z dziećmi, nastolatki z ich szkoły i kilka znajomych twarzy. Rozdawano lody, przy małych wózkach można było kupić watę cukrową i popcorn. Dean podszedł do jednego i poprosił dwie waty, jedną wręczył Casowi.
- Cały będę się kleić - zaśmiał się.
- Ja też, ale nie mogłem sobie odmówić - zaczął się zajadać.
Castiel pokręcił głową i też jadł. Na myśl przyszedł mu Gabriel, ten uwielbiał wszystko co miało w sobie dużo cukru, więc pewnie byłby tu w niebie.
Postanowili przejść się i pooglądać jakie atrakcje były przygotowane na ten wieczór. Nic ich nie zainteresowało, więc postanowili, że zostaną jedynie na pokaz. Gdy wokalista zespołu, który grał jakąś naprawdę słabą muzykę ogłosił rozpoczęcie fajerwerków Dean zaciągnął Casa trochę na bok, gdzie było dużo mniej ludzi. Oparł się o drzewo i delikatnie go objął. Brunet zadrżał i na pierwszy huk podskoczył. Uniósł głowę w górę i patrzył. Było pięknie, sztuczne ognie świeciły pięknymi kolorami na niebie rozbryzgując się na kilka stron. Tym razem jednak Novak nie wzdrygał się na każdy huk. Był w ramionach ukochanej osoby i czuł się na tyle bezpiecznie, że nawet nie zwracał na te dźwięki uwagi.
Jak pokaz zaczął się szybko, tak też szybko się skończył. Dean dyskretnie pocałował Casa w policzek i postanowił, że wracają. Szli tym razem w stronę domu Winchestera. Było przed 20, było już dość ciemno. Wieczór mijał im dobrze, ba, nawet bardzo dobrze. Co chwilę śmiali się opowiadając sobie różne rzeczy. Pod domem wyjął klucze z kieszeni i otwarł drzwi.
- Zapraszam - odezwał się wpuszczając do środka Casa.
- Nie ma nikogo w domu? - zapytał rozglądając się i ściągając buty.
- Nie, ciocia, wujek i dzieciaki pojechali na ryby. Więc... Jesteśmy sami - uśmiechnął się ściągając kurtkę. Castiela aż ścisnęło w środku na tę myśl. - Chcesz herbaty czy czegoś?
- Jasne, poproszę - ruszył za Deanem, który wszedł do kuchni i nastawił wody. Wyjął dwa kubki i zasypał herbatą. - Więc... Jakie mamy plany?
Winchester wzruszył ramionami.
- Zobaczymy, na razie chyba film - przyznał i podszedł do Casa od razu przyciągając go mocno do pocałunku. Wpił się w jego usta obejmując go mocno w pasie jedną ręką. Poczuł, jak brunet niemalże rozpłynął się w jego ramionach oddając równie zachłannie pocałunek. Trwał tak długo dopóki obaj nie usłyszeli gwizdania czajnika. Dean od razu zalał dwie herbaty i zostawiając za sobą Castiela ruszył z nimi na górę do pokoju.
Chłopak odetchnął trochę i ruszył za blondynem. Gdy wszedł do pokoju znów poczuł te niecierpliwe usta na swoich. Dean przyszpilił go do dopiero zamkniętych drzwi i złapał oba nadgarstki chłopaka unosząc je nad jego głową. Zawirowało im obu w głowach, a pocałunki były niespokojne, przepełnione pojedynczymi sapnięciami i jękami. Winchester delikatnie przygryzł dolną wargę Novaka, na co tamten sapnął jeszcze głośniej nie mogąc się powstrzymać.
Żaden nie wiedział kiedy trafili na łóżko wciąż pożerając swoje usta. Dean unosił się nad dużo szczuplejszym chłopakiem gładząc jego bok. W końcu sprawnymi ruchami rozpiął jego koszulę i pozbył się na moment podnosząc ich obu do góry. Pocałunkom nie było końca, żaden nawet chociażby na chwilę nie odsunął się, dopóki obaj nie mieli już koszul. Dopiero wtedy Winchester postanowił pchnąć znów Casa na łóżko i pocałunki zeszły na jego szczękę, szyję, obojczyk, gdzie przygryzał skórę i lizał, czasem zostawiając znaki w postaci fioletowych siniaków. Chłopak pod nim drżał pod każdym dotykiem. Dean dotarł językiem do jednego sutka, którego zaczął drażnić czując, jak ten twardnieje. Uśmiechnął się lekko słysząc jęknięcie Castiela. Tak, to było to czego teraz pragnął.
Brunetowi krew szumiała w głowie, a bodźce, jakie czuł, doprowadzały go do szaleństwa. Gdy chłopak całował jego szyję odchylił ją lekko, ale gdy poczuł pocałunki i język na swojej piersi, jęknął głośno nie mogąc się powstrzymać. Zapomniał w ogóle, gdzie się znajdowali, ale nagle jedna myśl zaświtała mu w głowie, tym razem to on chciał coś z siebie dać, nie chciał pozostawać dłużny. Znalazł dłońmi twarz Deana i przyciągnął go do pocałunku. Po chwili pchnął go lekko, żeby usiadł samemu się podnosząc i zaczął całować jego szyję. Przygryzł lekko ucho chłopaka, na co tamten widocznie zadrżał. Udało mu się, uśmiechnął się triumfalnie pod nosem. Sam zostawił kilka malinek na szyi Deana, ale nie dane mu było długo tego robić, bo chłopak znów chciał przejąć kontrolę.
Castiel znalazł jego wrażliwe miejsce i aż poczuł, jak się podnieca. Był już sztywny, pragnął swojego chłopaka jak nigdy. Znów uniósł się nad nim i spojrzał mu w oczy.
- Pragnę cię, Cas - szepnął, oddychał ciężko. Zobaczył w błękitnych oczach równie wielkie pożądanie i uśmiechnął się. Bez pytania sięgnął dłonią w dół i zaczął rozpinać najpierw spodnie swojego chłopaka, które zsunął razem z bielizną i na moment musiał na niego spojrzeć. Cholera, pomyślał i zabrał się za własne spodnie. Gdy już się rozebrał znów ułożył się nad chłopakiem. Zobaczył wielkie rumieńce. - Spokojnie - wyszeptał i pocałował go z całych sił. Dłoń przebrnęła długość jego ciała by znaleźć Castielowiego członka i zacząć poruszać się na delikatnej skórze. Chłopak jęknął mu w usta, na co Dean jedynie się uśmiechnął. Znów zszedł na jego szyję, na obojczyk i pierś, aż w końcu soczystymi całusami zszedł w dół, gdzie przed jego twarzą stała naprawdę twarda męskość.
Cas nie spodziewał się tego, że Dean weźmie go do buzi. Jęknął głośno zakrywając sobie twarz dłońmi i uniósł lekko biodra. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Drżał cały oddychając ciężko i co chwile wypowiadając zduszone "Dean". Odważył się spojrzeć w dół by ujrzeć jak pięknie Winchester wyglądał z jego penisem w ustach. Ta myśl prawie doprowadziła go do końca. Język chłopaka sprowadzał go do skraju i czasem miał wrażenie, że chce go tym zabić, bo w niektórych momentach znęcał się nad nim powolnymi ruchami i liźnięciami.
Dean nie mógł już dłużej, bo nawet samo obciąganie chłopakowi sprawiało, że podniecał się jeszcze bardziej. Odsunął się, na co usłyszał niezadowolony jęk Casa i sięgnął do półki. Brunet patrzył na poczynania chłopaka, jak wyjął prezerwatywę i nawilżacz.
- Przygotowałeś się? - zapytał zachrypniętym głosem.
- No jasne - puścił mu oczko i zębami otwarł opakowanie i założył gumkę na swojego już bolącego członka. Zagryzł wargę i spojrzał na Castiela, mieli zrobić to pierwszy raz. Sięgnął po tubkę nawilżacza i nałożył trochę substancji na palec. Usiadł wygodnie miedzy nogami chłopaka i położył sobie jego jedną nogę na swoim ramieniu. Zagryzł wargę i powoli wsunął w niego palec.
- Rozluźnij się - szepnął. Cas skinął i postarał się to zrobić, chociaż stresował się i czuł się zawstydzony. Był nagi, przed swoim ukochanym, do tego właśnie powoli wszedł w niego wskazującym palcem, ale... Przecież obaj tego chcieli. Czuł na początku dyskomfort, lekkie ciągnięcie, ale po chwili to przeszło, dopóki Dean nie wsunął drugiego palca. Skrzywił się lekko, na co WInchester na moment się zatrzymał i odczekał chwilę. Nie chciał robić nic na siłę, nie chciał go skrzywdzić. Podobnie było z trzecim palcem, który wszedł sprawnie do środka, ale również ciągnął i bolał. Dean pocałował lekko Castiela w usta uśmiechając się. W końcu był gotowy i nawilżył się.
Nastała najbardziej intymna rzecz, jaką mogli razem przeżyć. Dean powoli wsunął się w Novaka, gdzie przy każdym minimalnym grymasie bruneta zatrzymywał się. Patrzył na niego, patrzył mu w oczy nie chcąc przegapić najmniejszego skurczu na jego twarzy. Po chwili wycofał się i znów wsunął, tym razem nieco głębiej. Obaj sapnęli przeciągle, a Winchester uśmiechnął się. Idealnie. Cas był taki ciasny, że miał wrażenie, że przy każdym ruchu zwariuje. W końcu zaczął się poruszać unosząc się nad nim. Chłopak objął go nogami w pasie i zaczął kołysać razem z nim.
Novakowi na początku dziwnie było się przyzwyczaić do uczucia wypełnienia. Dean nie był taki mały i miał wrażenie, że za chwilę go rozerwie. Jednak po kilku chwilach przyjmował go w siebie coraz sprawniej i w pewnym momencie chłopak trafił w coś, co pokazało mu gwiazdki przed oczami. Jęknął mocno i objął go za szyję przyciągając jeszcze bliżej, sprawiając, że Dean położył się na nim pełnym ciężarem. To był moment, w którym pragnął tego więcej.
Dean poruszał się w chłopaku jak tłok, coraz szybciej, dając im tyle przyjemności, jakiej nie zaznali nigdy wcześniej, aż w końcu był naprawdę blisko. Obaj byli. Winchester doprowadził obu do krawędzi. Cas nie musiał się nawet dotykać, gdy po raz ostatni chłopak trafił w ten kłębek nerwów w jego ciele poczuł, jak orgazm zawładnął jego ciałem i sprawił, że stracił nad nim panowanie. Niedługo po nim Dean doszedł równie mocno i opadł na ukochanego dysząc głośno. Cas objął go i ucałował go w policzek z miłością, jaką czuł.
Miał wrażenie, że trzymał teraz w ramionach cały swój świat.
Notes:
Kolejny rozdział! Idę jak burza, w końcu. Co myślicie o tym rozdziale? Cóż, scena 18+, jak się podoba? Starałam się nie opisywać zbyt dosłownie, ale wydaje się dość przejrzyście, jak uważacie?
Mam pomysł już na kolejny rozdział ;)
Jak zawsze ładnie proszę o komentarze, bardzo motywują do pisania.
Pozdrawiam xx
Chapter 27: Po tylu latach
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Jak to jest się obudzić wtulonym w ukochaną osobę tuż po wspaniałym seksie? Cas teraz wiedział, tak samo jak to, że seks był bardzo intensywny. Piekło go trochę między pośladkami, ale to była ostatnia myśl, jaka przyszła mu do głowy tuż po przebudzeniu. Pierwszą była twarz, jaką zobaczył zaraz po otwarciu zmęczonych oczu. Pełne usta, delikatny jasny zarost i galaktyka piegów rozsypana po nosie i policzkach. Twarz delikatna i teraz taka spokojna, pogrążona w głębokim śnie. Najpiękniejszy widok pod słońcem. Miał wrażenie, że dalej śni, to wszystko nie mogło się wydarzyć. Przeżył pierwszy raz ze swoim chłopakiem, z kimś, kogo kochał i przez kogo on sam był kochany. Czy mogło być piękniej?
Nagle usłyszał jak ktoś przechodzi obok pokoju. Wystraszony lekko drgnął, ale po chwili zauważył, że są przykryci i od razu odetchnął z ulgą. Przypomniał sobie, że zeszłego wieczoru rodzina Deana pojechała na ryby i dlatego byli sami, więc... Która była teraz godzina? Zerknął na zegarek na nadgarstku. Była już 8, jednak za nic nie mógł przypomnieć sobie o której zasnął. Zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Po tym wczorajszym był tak zmęczony, że kompletnie nie kontaktował. Znów spojrzał na Deana i zaczął liczyć piegi. Było ich od groma, że za każdym razem jak próbował liczyć, gubił się. Nie zauważył, kiedy chłopak uchylił oczy.
- Co robisz? - zapytał cicho zachrypniętym głosem. Czuł się jak na kacu i bolały go trochę mięśnie.
- Liczę piegi - odszepnął i wrócił do poprzedniej czynności. Dean uniósł brwi i zaśmiał się pod nosem.
- To skończ i chodź tu - przyciągnął go do siebie i pocałował lekko. Cas uśmiechnął się i oddał ten delikatny pocałunek, bardzo powolny, muśnięcia warg. Serce znów zaczęło mu bić mocniej. - Jak się spało? - zapytał w końcu Winchester.
Cas mruknął chcąc przeciągnąć pocałunek. Dopiero po dłuższej chwili odsunął się trochę i położył głowę na nagiej piersi swojego chłopaka. Wsłuchiwał się przez chwilę w jego bicie serca i westchnął.
- Dobrze, a tobie? - uniósł głowę i oparł się na własnym ramieniu wciąż leżąc na klatce piersiowej Deana. W takiej pozycji patrzyli sobie w oczy.
- Bardzo dobrze. Spałem jak zabity, jakbym przebiegł jakiś maraton - zaśmiał się i zaczął lekko gładzić jego ramię, na co Cas się uśmiechnął. Kto by pomyślał, że dzieliliby takie intymne chwile.
Dla Deana to też była nowość. Nigdy wcześniej nie uprawiał seksu w łóżku. Jego pierwszym i jedynym razem była szkolna łazienka z Lisą, gdzie skończył dość szybko i w dodatku w niej, że potem wyszły z tego same problemy. W tym przypadku, jak to mówił Gabriel, dziecka nie będzie, ale tym razem wolał nie zapomnieć o zabezpieczeniu i zrobić to odpowiednio. Udało się. Był z siebie bardzo dumny, z nich obu.
Odkręcił lekko głowę Casa i dotknął jego szyi. Zaśmiał się na ilość malinek, jaką tam pozostawił.
- Nieźle, więcej, niż ostatnim razem - Cas zawtórował mu. Chyba nie widział go aż tak rozluźnionego i szczęśliwego w jego towarzystwie. Aż miło było patrzeć.
- Ty też masz sporo - zauważył Novak. - Obaj wyglądamy pewnie jak biedronki - nie potrafił się nie uśmiechać, aż szczęki mu drętwiały. Odkąd otworzył oczy nie robił nic innego, tylko szczerzył się z tego szczęścia, jakie czuł. Podobało mu się też to, co widział w oczach Winchestera.
Odkąd pamiętał oczy Deana były pewnym zwierciadłem, które dokładnie ukazywało stan emocjonalny chłopaka. Były jak otwarta księga, którą Cas biegle czytał po tylu latach. Co teraz widział w tej kwitnącej zieleni? Równie wielkie szczęście i spełnienie, jakie on sam czuł. To co widział w jego oczach przypisywał sobie, to był jego sukces, coś, co myślał, że nigdy nie będzie jego zasługą. Jednak stało się coś czego się nie spodziewał i tak oto dzięki niemu Dean Winchester był szczęśliwy.
Błogość, szczęście i spokój, to było to, co widział. Pamiętał dobrze jaki smutek widywał w tych pięknych oczach, jak czasem ich kolor przygasał, gdy Dean upadał i tracił siłę. Nie lubił tamtych oczu, nie lubił tamtej odcieni zieleni. Wolał tą, błyszczącą, wiosenną zieleń, w której topił się nie mogąc czasem przestać patrzeć. Przypomniało mu się coś i złapał za dłoń chłopaka dotykając kciukiem teraz już zagojonych ran na nadgarstku.
Blondyn nie zrozumiał na początku poczynań chłopaka, ale gdy dotarło do niego, co robi, zmieszał się. Nikt nigdy nie zrobił czegoś takiego i nie dotknął tego tak... Znaczącego miejsca. Miejsca bólu, nieszczęścia i chęci śmierci, jaką czuł jeszcze niedawno. Czuł ten delikatny, kojący dotyk Casa na znamionach i patrzył w jego oczy. Nie musiał pytać, co robił, wiedział, widział to. Chłopak miał rację, nastał koniec tej okropnej przeszłości, tego cierpienia, tego piekła, które przeszedł. Bo to było dla niego piekło. Lisa i to wszystko się skończyło, jednak... Cas nie wiedział jednej rzeczy. Dean zagryzł wargę i pogrążył się w myślach czy powinien powiedzieć. Nie, do cholery, nie był babą, która trajkotała ot tak o swoich problemach. Nigdy nie lubił o tym rozmawiać, ba, nie cierpiał nawet rozmawiać o tym z Samem, mimo, że czasem musiał.
Szczęście w oczach chłopaka zniknęło, chociaż dalej się uśmiechał, co Novak niemalże od razu wyłapał.
- Co się dzieje? - zapytał.
Dean parsknął. Nic nie dało się przed nim ukryć, czasem naprawdę to robiło się przerażające. Taki zamknięty w sobie i cichy chłopak widział tak wiele.
- Nic...
- Przecież widzę - nie dał się, to nie był moment na smutki.
Winchester znów westchnął i podniósł się. Wstał, zdjął gumkę z członka, którą wyrzucił do kosza i ubrał się. Założył t-shirt i bokserki i usiadł obok Castiela, który tuż po nim zaczął robić to samo. Trochę kulał, bo cóż... Bolało, a Dean się o to postarał, ale warto było. Nastała cisza, w której obaj odpłynęli w myśli. Dean o tym, co i czy w ogóle powinien cokolwiek powiedzieć, a Cas po prostu o blondynie, martwił się o niego. Winchester wziął dwie poduszki, położył je przy ścianie i oparł się o jedną. Gdy Novak dołączył do niego, okrył ich kocem pod którym spali i objął go.
Doszedł do pewnego wniosku.
Jeśli kiedykolwiek miał powiedzieć komuś o tym wszystkim to tylko Castielowi. Chłopak właśnie siedział i wpatrywał się w niego wyczekująco widząc, że coś się zbliża. Mimowolnie złapał jego nadgarstek i znów dotykał tych wzgórków na jego skórze. Było ich sporo, dobrze pamiętał, kiedy je robił.
- Tylko ty wiesz o nich - odezwał się w końcu Winchester mając na myśli cięcia.
- Domyślam się - przyznał nie przerywając tego, patrzył na białe linie po których przejeżdżał palcami.
- I pewnie po części wiesz czemu je robiłem. Pewnie gdyby nie ty dalej bym je robił albo już by mnie tu nie było - wyznał. - Ale są pewne sprawy o których... W sumie nawet z Charlie nie gadałem, bo... Nie umiem - dodał, zanim Castiel zdążył się oburzyć na poprzednie stwierdzenie.
Cas zmarszczył brwi. Do czego dążył Dean? Spojrzał mu w oczy i zobaczył smutek pomieszany z czymś, czego nie umiał odczytać, skrzywił się.
- Dean, jeśli nie chcesz, nie musisz...
- Chcę - przerwał mu. - Cas, chcę, do cholery jasnej. Siedzi to we mnie od tylu lat, że... Naprawdę mam już dość duszenia tego w sobie. To sprawiło, że dałem się Lisie, że taki babsztyl mnie okręcił wokół palca i wykorzystał. Ja już nie mogę - głos mu zadrżał i musiał na moment przerwać. Odetchnął chwilę i kontynuował już pewniejszym głosem. - Moi rodzice... - Zaczął w końcu. Gdy Cas usłyszał te słowa złapał go za dłoń i splótł ich palce, chciał, by wiedział, że jest przy nim. Czuł, że to będą ciężkie chwile dla blondyna. Nie chciał go zmuszać do otwarcia się przed nim, bo tak naprawdę nie wiedział za wiele o swoim chłopaku, tylko tyle, co zdołał powiedzieć i trochę z opowiadań Charlie. Taka była prawda. Dean oddał uścisk dłoni i kontynuował. - Oni... Zginęli w katastrofie lotniczej. Nie mam pojęcia jaka była przyczyna tej katastrofy, nie podali jej, ale... Mam wrażenie, że moja matka też zawiniła. Słyszałeś, że w samolotach nie można rozmawiać przez telefon? Mama miała stary telefon komórkowy przy sobie i... Zadzwoniła do nas, podczas lotu, co jest niedopuszczalne i jak to zrobiła nie mam pojęcia. Pamiętam to, bo zakończyła rozmowę przeraźliwym wrzaskiem, przerwało nam połączenie, gdy samolot się rozbił. Nie wiem, czy to miało coś z tym wspólnego, ale... To siedzi we mnie. Od dziecka mam pieprzone koszmary o krzyku mojej matki, który słyszałem w słuchawce tej komórki. Miałem tylko siedem lat - zacisnął mocno wargi. - Nie masz pojęcia, jak zazdroszczę Samowi, że nic nie pamięta, że nie jest tym starszym bratem. Zostawiając nas samych zrzucili na mnie to wszystko - zamilkł na chwilę. - Nienawidzę ich za to... - po tych słowach łzy spłynęły mu po policzkach i wstrzymał oddech. Nie chciał łkać, nie chciał, by Castiel widział, jak bardzo jest słaby. Jednak nie miał czego ukrywać, brunet to wiedział, widział, od dawna.
Chłopak widząc te łzy od razu przyciągnął go do siebie i mocno przytulił, by dodać mu otuchy. Nie spodziewał się takich słów, nie spodziewał się aż takiej ciężkiej historii. Teraz wszystko stało się jasne, teraz wiedział, czemu Dean był tak wpatrzony w Sama.
- ...Cas, ja ich nienawidzę - wydukał dając otulić tym kochającym ramionom i pozwolił płynąć łzom. - Chciałbym im wybaczyć, że nas zostawili, że mama popełniła błąd. Nie musieli lecieć nigdzie, nikt im nie kazał. Gdyby nie wymyślili sobie jakiś durnych wakacji, teraz by żyli, a Sam miałby rodziców. - przetarł łzy i wtulił się mocniej. - On nie miał nigdy rodziców, on nie wie jak to jest powiedzieć "mamo" albo "tato". To wszystko przez nich, to wszystko ich wina. On nie zasłużył na to, powinien mieć normalną rodzinę, żyjących rodziców, a nie brata, który od dzieciństwa jest skrawkiem nerwów i już tyle razy planował samobójstwo. Wiesz jak to jest mieć dziesięć lat i budzić się w nocy z krzykiem, bo twój już nienormalny mózg wymyślił sobie obraz twojej zmarłej matki? Nie masz pojęcia, Cas... Nie masz... - ucichł i zamknął oczy by się uspokoić. Czuł jak dłoń Casa powolnym ruchem gładzi jego plecy. Potrzebował tego, nawet nie miał pojęcia jak bardzo. Czemu tak długo z tym wszystkim zwlekał? Powiedział to i poczuł jak schodzi z niego ciężar, który nosił tyle lat. Żadni lekarze czy psychiatrzy czy terapie nie równały się z tym, co zrobił teraz.
Minęło kilka chwil, zanim się odsunął i spojrzał na Castiela. Brunet uśmiechnął się słabo do niego i uścisnął mocno jego dłoń. Nie musieli nic mówić. Cas wiedział, jak dużo znaczyło dla chłopaka to wszystko co z siebie wyrzucił, a jeszcze więcej to, że w ogólne to wszystko opowiedział. Był z niego dumny, że dał radę.
- Czy jestem złym człowiekiem? - zapytał nagle Dean patrząc zmęczony na chłopaka.
Cas zmarszczył brwi i przechylił głowę w bok nie rozumiejąc.
- No... Że ich nienawidzę - chciał usłyszeć co Cas o tym wszystkim myśli, potrzebował tego. Wpatrywał się w niego wyczekująco.
Novak poczuł, jak teraz wielka odpowiedzialność spoczywa na jego barkach. To, co usłyszy od niego Dean ukształtuje jego myślenie o sobie. Zaufał mu i potrzebował wparcia, potrzebował go. Oczywiście Cas nie miał zamiaru powiedzieć Winchesterowi niczego złego, bo tak naprawdę nie widział tu nic złego. To była naturalna reakcja.
- Nie, Dean. Jesteś zły na nich, że cię zostawili. Ciężko mi powiedzieć, że to rozumiem, bo nie umiem się postawić na twoim miejscu, mimo że sam nie mam mamy, to... To jest kompletnie inna sytuacja - położył dłoń na jego policzku. - I nawet nie myśl, że jesteś złym człowiekiem, bo to nieprawda - uśmiechnął się do niego pocieszająco.
Dean odetchnął nieco i znów się przytulił do bruneta. Nigdy tego nie robił, nigdy nie potrzebował tak bliskości, miłości i wsparcia jak teraz. A może jednak się mylił? Zawsze potrzebował, tylko wmawiał sobie, że jest silny i sam sobie poradzi. Tak było odkąd pamiętał. Zamknięty w sobie Dean Winchester, z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy, a w środku z pustką i wielkim cierpieniem, którego nawet nie potrafił okazać.
Teraz coś się zmieniło. W minimalny sposób okazał to, co przez całe życie się bał.
- Czy Lisa wiedziała? - zapytał nagle Cas.
Dean odsunął się na moment, by spojrzeć mu w oczy.
- Nawet nie planowałem jej powiedzieć, nie planowałem nikomu mówić, nie było potrzeby i nie widziałem w tym sensu - przyznał. - Ale... Może gdyby wiedziała co przeszedłem, nie potraktowałaby mnie tak i zostawiłaby mnie w spokoju - wzruszył ramionami. - Ciężko mi teraz powiedzieć, co by było, gdyby...
Cas skinął i lekko pocałował go w usta.
- Więc jestem z ciebie dumny, że powiedziałeś - szepnął.
Dean nie potrafił mu w tym momencie spojrzeć w oczy więc po prostu się przytulił. Gadanie o uczuciach i okazywanie uczuć nie było jego mocną stroną, a w tym momencie Cas dał mu więcej niż mógłby prosić. Nie umiał pokazać mu jak bardzo był mu wdzięczny i czuł się z tym głupio, ale mógł mieć jedynie nadzieję, że mimo wszystko Castiel to wiedział.
Notes:
Już drugi rozdział dziś, powiem wam, że sama się nie spodziewałam. Szybko poszło, bardzo się cieszę.
Możliwe, że kolejny rozdział też będzie szybko ;)
Komentarze mile widziane ^^
Pozdrawiam xx
Chapter 28: Dwa tygodnie razem
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Ostatni miesiąc wakacji był czymś naprawdę wspaniałym dla Castiela jak i dla Deana. Obaj byli zakochani w sobie po uszy, a otwarcie się Winchestera tylko wzmocniło ich więź. Każdą wolną chwilę spędzali ze sobą. Charlie oczywiście wiedziała już o tym, że przespali się ze sobą. Dziewczyna była z tego powodu wniebowzięta i niemalże wyciągnęła z nich jakieś szczegóły tego zbliżenia, ale ani jeden, ani drugi jej się nie dał. To co się wydarzyło zostało między nimi. Nie był to jednak tylko jeden raz. Zdarzyło im się jeszcze kochać, przez co obaj stali się dla siebie bardzo otwarci i przestali się wstydzić, zwłaszcza Cas. Seks bardzo zmienił Novaka, na lepsze oczywiście. Zbliżenie z jego ukochanym sprawiło, że brunet najprościej w świecie zaczął być pewniejszy siebie. Chodził bardziej wyprostowany, mówił głośniej i przede wszystkim bez zająknięcia. Nawet Gabriel to zauważył, co oczywiście dało mu do myślenia co aż tak w krótkim czasie zmieniło jego brata. Potem oczywiście doszło do konfrontacji, że prawie na cały dom wykrzyczał "PIEPRZYŁEŚ SIĘ Z DEANEM?". Tym razem jednak Cas przytaknął i zrobił to bez rumieńca na twarzy. Z dumą się do tego przyznawał, bo było do czego. Oczywiście próbował wytłumaczyć blondynowi, że to nie było pieprzenie, a uprawianie miłości, ale starszy Novak wiedział swoje i nie dał sobie niczego wmówić.
Michael i Luke nie byli zaskoczeni wiadomością, że jego brat jest z Winchesterem. Na początku mu dokuczali, jednak gdy zobaczyli, że to już nie działa na bruneta jak kiedyś, w końcu przestali to robić. Nie czerpali z tego przyjemności, więc po co było tylko tracić czas na tego pedałka. Na szczęście bliźniaki byli tolerancyjni i zaakceptowali wybór młodszego brata. Nie obeszło się jednak bez rozmowy z Gabrielem, który obiecał im, że jeśli odwrócą się od młodego, mogą się pożegnać z jedzeniem na przyszłe kilka miesięcy. Blondyn wysyłam im co miesiąc jedzenie w opakowaniach, a bez tego obaj musieliby znaleźć pracę, by móc cokolwiek zjeść. Cas nie musiał wiedzieć o tym, co zrobił najstarszy brat.
Nadchodził wrzesień, początek nowego roku szkolnego. Dni robiły się coraz krótsze, a wieczory chłodniejsze. Dean lubił jesień, wolał te przejściowe pory roku, niż zimę czy lato. Uwielbiał zakładać swoją kurkę skórzaną, flanele i ciężkie buty. W wakacje w te zimniejsze dni też je ubierał, ale to właśnie jesień była tym momentem, kiedy w końcu czerpał przyjemność z tego, co może ubrać.
Nie docierało do niego, że on i Cas byli już ze sobą półtora miesiąca. To był bardzo intensywny i miły czas, w którym sporo się zmieniło. Dean w końcu czuł się szczęśliwy, miał w końcu obok siebie kochającą go osobę. Castiel był spokojny, nie kłócili się, bo tak naprawdę nigdy nie było o co. Lubił mu sprawiać przyjemność, kupować drobne prezenty i spędzać z nim dużo czasu. Najbardziej lubił te momenty, gdy leżeli wtuleni w siebie i milczeli, bo słowa nie były potrzebne. Zadziwiał samego siebie pod tym kontem, bo nie tylko brunet się zmienił, on również. Był mniej nerwowy, zaczął spędzać więcej czasu z rodziną i nawet wyjął ze starego pudełka na strychu zdjęcie rodziców w ramce, na które kilka lat wcześniej nie mógł patrzeć.
Był z siebie dumny, że zdołał się pogodzić z tym wszystkim. Nie wybaczył im tego, że odeszli, ale nienawiść zmalała. Novak pomógł mu w tym tak naprawdę nic nie robiąc, chociaż... Zrobił bardzo dużo, był przy nim i wysłuchał go.
Pewnego wieczoru Ellen zauważyła zdjęcie na szafce nocnej przy jego łóżku. Dean akurat leżał na nim i słuchał muzyki na słuchawkach. Kobieta usiadła obok niego i patrzyła na niego. Chłopak zauważył ją i wyłączył muzykę.
- Cześć ciociu, coś się stało? - zapytał i usiadł patrząc na nią.
- Nie - przyznała i spojrzała na zdjęcie. Przedstawiało młode małżeństwo obejmujące się i śmiejące do aparatu. - Gdzie je znalazłeś?
Winchester spojrzał na ramkę i zagryzł wargę.
- Na strychu w pudle z rzeczami mamy - powiedział szczerze.
Kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się. Wzięła zdjęcie w dłoń i przyjrzała mu się. Ona i Mary nie były do siebie podobne, może minimalnie, ale Mary była jasną blondynką, a Ellen szatynką. Nigdzie w domu nie było zdjęć Winchesterów z rodzicami. Przez to co się stało i jak Dean od dziecka reagował na to wszystko, pochowała wszelkie pamiątki na strych. Zaskoczył ją widok tego zdjęcia, którego nie widziała od dziesięciu lat.
- Twoja mama była piękną kobietą - zaczęła niepewnie. Nie miała pojęcia co się wydarzyło, że Dean postanowił znaleźć to zdjęcie i postawić je przy swoim łóżku, ale to było dla niej miła niespodzianką.
- Wiem - przyznał chłopak uśmiechając się lekko. - Pamiętam ją trochę - dodał po chwili.
Ellen skinęła głową i spojrzała na niego.
- Cieszę się, że to znalazłeś - powiedziała odstawiając zdjęcie z powrotem na półkę. - Mama chciałaby, żebyś ją dobrze wspominał.
Dean spuścił głowę i westchnął.
- Ciociu, nie chcę o tym rozmawiać - powiedział ciszej, na co kobieta również westchnęła.
- Rozumiem. Nie będę naciskać - pogładziła jego włosy. - Nie siedź za długo.
Wstała i wyszła z jego pokoju, zostawiając blondyna pogrążonego w myślach.
Pan Novak w tym roku chciał sprawić przyjemność swoim dzieciom i postanowił, że sam zawiezie bliźniaków do kampusu w stanie obok. Zorganizował wyjazd rodzinny pakując wszystkie swoje dzieci do jednego samochodu. Nie chciał lecieć samolotem, bo chciał spędzić z nimi jak najwięcej czasu. Żałował, że nie było go na co dzień z nimi, tęsknił, ale zarabiał po to, by utrzymać całą gromadę Novaków. Był dumny z Gabriela, że zastępował go i był ojcem dla całej czwórki. Nie mówił tego synowi, ale ubolewał nad tym, że chłopak musiał tak szybko dorosnąć i zająć się młodszym rodzeństwem. Nie był najlepszym tatą, bardzo mało czasu spędzał ze swoją rodziną, ale praca pochłaniała go kompletnie.
Teraz był idealny moment na to, by chociaż trochę pobyć ze swoimi dziećmi i się nimi nacieszyć. Mieli wyjechać na dwa tygodnie, więc chciał się napatrzeć na małą Annę, która tak szybko rosła, na Castiela, który nie miał pojęcia kiedy stał się pewniejszy siebie, na bliźniaków, którzy wciąż rozrabiali mimo, że byli już na studiach i na Gabriela, z którego był dumny.
Cas dzień przed wyjazdem spotkał się z Deanem. Mieli wyjechać w nocy z niedzieli na poniedziałek, a w poniedziałek zaczynał się nowy rok szkolny. Miał opuścić dwa pierwsze tygodnie w nowej szkole, ale wiedział, że z Deanem sobie poradzi.
- Musisz wyjeżdżać? - zapytał Dean obejmując go mocno. Leżeli na łóżku w jego pokoju.
- Tak, to był taty pomysł, pierwszy raz od lat wziął wolne w pracy i to aż na dwa tygodnie, muszę - odpowiedział Cas jeżdżąc palcem po sutku blondyna. Lubił to robić.
Spędzili ze sobą tak cały dzień kończąc go dosyć długim i intensywnym seksem. To Dean był zawsze na górze, brunet uwielbiał być w ramionach chłopaka, taki kruchy i kochany.
Około drugiej w nocy Dean odprowadził niebieskookiego pod dom, skąd zapakowanym dużym samochodem odjechała cała szóstka. Mieli przed sobą około 6 godzin drogi. Na samym tyle usiadł Castiel z Anną, potem siedzieli bliźniaki, a z przodu Gabriel z Chuckiem, którzy mieli się wymieniać. Gabe trochę przysnął, by nabrać sił na prowadzenie auta. Anna również szybko zasnęła, za to Cas siedział i patrzył przez szybę rozmyślając. Dwa tygodnie bez Deana, ale mieli telefony, mogli do siebie dzwonić. Już za nim tęsknił.
W połowie drogi Gabriel zamienił się z tatą i do końca on prowadził. W końcu zajechali pod kampus bliźniaków. Gdzie zostawili ich z rzeczami i sami pojechali do hotelu niedaleko szkoły, gdzie mieli zarezerwowane dwa pokoje. Cas zabrał Annę na górę, a blondyn pomógł ojcu wypakować się. Dwa tygodnie to sporo czasu, więc mieli kilka toreb z ubraniami i kosmetykami.
Tego dnia poszli zobaczyć jak mieszkają Luke i Michael. Mieli nieduży pokój z dwoma łóżkami, był zadbany i nie śmierdziało w nim alkoholem ani papierosami. Gabriel domyślał się, że wysprzątali w tym czasie, gdy byli w pokoju hotelowym. Chcieli pokazać się tacie z dobrej strony, cieszył się z tego powodu. Chuck objął obu synów i wyznał im szczerze, że był z nich dumny. Miał ku temu powód. Z dwóch łobuziaków wyrosły dwa łobuzy z bardzo dobrymi średnimi na studiach. Ojciec nie musiał wiedzieć, że nieźle imprezowali i popalali, ale tak wyglądały studia. Blondyn sam pamiętał, jak to było u niego, tylko że on mieszkał u siebie w domu.
Zazdrościł braciom, że wyjechali, bo on oczywiście został i studiował na pobliskiej uczelni. Wciąż był przez to wściekły na siebie i swoją głupotę, ale nie mógł już nic zrobić. Powoli godził się z tym, że nie skończył swojej wymarzonej uczelni tylko coś, co kompletnie go nie ruszało. Jedynym plusem tego wszystkiego był fakt, że zemstę miał już za sobą.
Pierwszy tydzień minął intensywnie, całe dnie spędzali poza hotelem, chodzili nad jezioro, pływali, kiedy pogoda na to pozwalała i czasem chodzili na ryby. Wszystko szło po myśli Novaka. Nie mógł napatrzeć się na swoje dzieci. Był szczęśliwy, że mógł w końcu spędzić z nimi czas. Po śmierci Hannah bardzo dużo się w nim zmieniło, a swoją gorycz zakopał w sobie w pełni oddając się pracy. Pieniędzy im nie brakowało, bo przez lata wspiął się wysoko na szczeblach swojej kariery zawodowej, na czym niestety ucierpiała jego rodzina.
Przez długi czas nie zwracał na to uwagi starając się jakoś poskładać siebie do kupy, co po stracie ukochanej żony nie było czymś łatwym. Dopiero po trzech czy czterech latach z wraka człowieka stał się szarym i cichym dawnym sobą, co sprawiło, że zrozumiał, co zrobił. Jego dzieci straciły też ojca na prawie cztery lata, co bardzo go bolało i do tej pory nie potrafił sobie wybaczyć, że tak bardzo to zaniedbał. Był wtedy samolubny, złamany i pogrążony w żałobie, nie zwracał nawet uwagi na to, że jego dzieci też odczuwają gorycz po stracie matki. Nie pomógł im, nie wsparł w żaden sposób.
Wiedział, że Gabriel odwalił tu najlepszą robotę, bo chociaż nigdy się nie skarżył, Chuck wiedział, że było mu ciężko. Należał mu się medal za to, co zrobił, bo tylko dzięki niemu Anna, Cas i bliźniaki zostali dobrze wychowani, Chuck nie miał niestety z tym nic wspólnego.
Jednak tym razem udało mu się sprawić, że ich dzieci były szczęśliwe i to dzięki niemu. Zabrał ich na kilka spacerów, poszli do wesołego miasteczka, o którym Anna zawsze marzyła. Nawet Cas wszedł na diabelski młyn, co było zadziwiające. Wszyscy świetnie się bawili. Gabriel przyniósł wszystkim po wacie cukrowej i zajadali się. Było naprawdę wspaniale. Zjedli sushi, byli na kilku różnych fast foodach i na jednej z najlepszych pizz w okolicy. Nie miał zamiaru im niczego żałować, robił wszystko, by każde z jego dzieci było szczęśliwe.
Cas rozmawiał z Deanem codziennie wieczorem przez telefon. Opowiadał mu co robił danego dnia, trochę flirtował i śmiał się. Kilka razy zasnął ze słuchawką przy uchu, tęskniąc za swoim ukochanym. To były katusze, ale czas spędzony z rodziną był bezcenny. Był ciekawy, jak wyglądała ich nowa szkoła, jacy byli ludzie i nauczyciele.
- Jest świetnie, serio - przyznał Winchester. - Nie mogę się doczekać, aż wrócisz.
- Też nie mogę się doczekać - westchnął Castiel leżąc w łóżku. Miał pokój z małą Anną, która już spała na łóżku obok. - Bardzo tęsknię, chciałbym być już przy tobie.
Usłyszał westchnienie po drugiej stronie.
- A ja bym chciał mieć cię przy sobie. Nie lubię nie widywać cię tak długo - Cas uśmiechnął się na słowa blondyna. To było kochane, kto by pomyślał, że Dean by za nim kiedykolwiek tęsknił. Na pewno nie on.
Rozmawiali jeszcze przez dobrą godzinę. Dean opowiadał mu o niedobrym jedzeniu na stołówce, że te burgery były za małe dla niego i zawsze musiał dokupywać jeszcze jednego albo dwa. Cas śmiał się kręcąc głową, żarłok, myślał sobie, cały Dean.
Kolejne dni mijały równie szybko. Nigdy nie widział tak szczęśliwego taty jak teraz. Aż robiło mu się ciepło na sercu, gdy uśmiech gościł na jego twarzy. Nie pamiętał go takiego, może dlatego, że niemożliwym było, by pamiętał. Był za mały, ledwo przez mgłę widział twarz mamy, czasem słyszał w myślach jej głos, ale miał wrażenie, że nie brzmiał on tak, jak zachował się w jego pamięci.
Po tylu dniach w końcu przestał widywać tatę z podkrążonymi oczami, z pochmurnym wyrazem twarzy i poczochranymi włosami. Wiedział, że jego ojciec chorował na bezsenność, co bardzo go martwiło, nie chciał, by się męczył. Teraz był wyspany, jego cera nabrała innego koloru, aż nie mógł się czasem napatrzeć.
Wspaniałe było też to, jak bardzo Anna była szczęśliwa. Jako jedyna z całej rodziny nie pamiętała mamy i wszyscy jej tego zazdrościli. Była małym promyczkiem, który zawsze wnosił w ich ciemne życie światło. Teraz też tak było, chociaż lśniła milion razy jaśniej niż kiedykolwiek. Cas czasem zastanawiał się, czy nie bolały jej policzki od tego ciągłego uśmiechania się, bo robiła to nawet śpiąc. To było dla niego cudowne. Chciał dla niej jak najlepiej, a czas spędzony z tatą, o którym zawsze marzyła, o którym odkąd pamiętał mówiła, sprawił, że wszyscy byli szczęśliwsi niż kiedykolwiek.
Tylko jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
Przez ostatnie kilka dni wciąż rozmawiał z Deanem wieczorem, jednak miał wrażenie, że coś było nie tak. Chłopak mówił mu, że wszystko jest w porządku, że ma się nie martwić, ale czegoś brakowało mu w tych rozmowach. Starał się o tym nie myśleć, ale przed snem jedna dziwna obawa nie dawała mu zasnąć. Może Dean tak tęsknił, że było mu przykro, ale nie okazywał tego, bo nie chciał go martwić? Tak, tak na pewno było.
Nadszedł ostatni dzień. Cas chodził zdenerwowany, czuł dziwne napięcie w środku. Musiał do niego zadzwonić, jednak gdy to zrobił, chłopak nie odebrał. Zrobił to jeszcze kilka razy, jednak Dean nie odebrał ani razu. Coś musiało się stać, jednak był za daleko, by się dowiedzieć. Poczuł, jak coś się w nim łamie. Chciał jak najszybciej wrócić do domu.
Notes:
W końcu przybywam do was z nowym rozdziałem. Jak zawsze spóźniona, ale mogło być gorzej. Macie jakieś teorie dlaczego Dean nie odbiera? Jestem ciekawa czy ktoś trafi ^^ Piszcie!
Jak zawsze proszę o komentarze, motywują do pisania xx
Pozdrawiam xx
Chapter 29: Spadaj młody
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Sześciogodzinna podróż była dla Castiela nie do wytrzymania. Nie potrafił się zdrzemnąć, a w środku wciąż go ściskało. Było coś nie tak, musiało coś się stać. Próbował zadzwonić jeszcze kilka razy, ale z każdym nieodebranym połączeniem tracił nadzieję na to, że to tylko przypadek. Że może Dean ma wyciszony telefon, że może go zgubił.
Tak, tak na pewno było.
Czas w samochodzie dłużył mu się. Był jak galareta, jakby był przed jakimś ciężkim egzaminem, na który nic się nie uczył i wiedział, że spieprzy. Jednak to było dużo ważniejsze od jakiegoś egzaminu, tu chodziło o Deana. Dobrze pamiętał, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa przez telefon. Dean mówił dziwnie, jakby niechętnie. Miał wrażenie, że chłopak chciał jak najszybciej skończyć tę rozmowę mówiąc, że słabo się dziś czuje. Myślał, że tak naprawdę jest, ale na drugi dzień już nie odebrał.
Może naprawdę źle się czuł?
Gdyby coś się stało Deanowi, pani Singer by od razu do niego zadzwoniła, więc to musiało być coś innego. Obraził się? Może Cas powiedział coś nieświadomie co uraziło blondyna i dlatego nie daje znaku życia? Przeanalizował całą rozmowę i nie przypominał sobie, by powiedział coś złego. Tak naprawdę to on gadał, Dean prawie milczał, czasem odpowiadał na jego pytania. O co chodziło?
Myśli nie dawały mu spokoju aż do Kansas City, gdzie zatrzymali się pod domem i zaczęli wypakowywać rzeczy. Chłopak od razu chciał pobiec do Deana.
- Cas? Gdzie idziesz? - podszedł do niego Gabriel. - Wszystko okej? Przez całą podróż byłeś taki nieobecny - dodał zmartwiony.
Brunet westchnął.
- Dean się nie odzywa od wczoraj. Dzwoniłem do niego cały dzień i nic, nie odbiera - powiedział Cas, chciał już wychodzić.
- Cassie, dopiero wróciliśmy, jest czwarta nad ranem, podaruj mu teraz. Prześpij się, może miał wyłączony telefon - położył dłoń na ramieniu młodszego brata. - Potrzebujesz snu, odpocznij, za kilka godzin zobaczysz się z nim w szkole.
Brunet westchnął i w końcu skinął głową. Gabriel miał rację, powinien odpocząć, bo jeszcze pójdzie tam i zrobi z siebie idiotę, bo wyjdzie, że Dean po prostu nie miał czasu. Zrobiłby niepotrzebną awanturę, powinien się przespać. Tak też zrobił. Poszedł wziąć gorący prysznic, który odprężył jego ściśnięte z nerwów mięśnie i położył się spać. Długo nie mógł zasnąć rozmyślając o tym, co wydarzy się w szkole. Bał się tego, ale postarał się odetchnąć. Będzie dobrze, pomyślał i już niedługo odpłynął.
Nie było łatwo wstać z rana. Nie dość, że miał koszmar, przez który jego organizm ani trochę nie odpoczął, to jeszcze obudził się ze świadomością tego, co wydarzyło się zeszłego dnia. Złapał szybko za telefon z nadzieją, że Dean jednak się odezwał. Poczuł ból w klatce piersiowej gdy na ekranie nie zobaczył żadnej ikonki informującej o nieodebranym połączeniu czy wiadomości. Położył się i przetarł twarz. To już nie było normalne, naprawdę się martwił.
Niechętnie wstał z łóżka i zszedł na dół. Miał podkrążone oczy i poczochrane włosy, dużo bardziej niż zazwyczaj. Gabriel już przygotował jedzenie i właśnie robił kawę dla taty.
- Hej, jakoś tak niewyraźnie wyglądasz - zauważył Gabe podając kubek Chuckowi. - Siadaj, przyda ci się dobre śniadanie.
Cas nie skomentował, jedynie usiadł przy stole i zaczął grzebać w talerzu. Była jajecznica z boczkiem, bardzo dobra, bo jego brat był naprawdę świetnym kucharzem, ale nie miał ochoty jeść. Zjadł trochę by nie zrobić przykrości blondynowi i napił się herbaty. Musiał iść się ogarnąć.
- Co się dzieje? - zapytał Chuck, jednak nie doczekał się odpowiedzi ze strony Casa.
- Dean się nie odzywa, Cas się martwi. Na pewno wszystko jest okej - oświadczył Gabriel. Chciał coś jeszcze dodać, ale brunet wyszedł z kuchni.
Poszedł się wyszykować i już niedługo był gotowy, by iść do szkoły. Stresował się. Nie dość, że miał się stawić do nowej szkoły dwa tygodnie po rozpoczęciu, gdzie ludzie już pewnie zdążyli się trochę poznać, to jeszcze musiał sprawdzić, czy wszystko okej z Deanem. Złapał za plecak i wyszedł z domu. Poszedł na autobus, który zatrzymywał się idealnie pod jego liceum. W niecałe piętnaście minut był na miejscu, od razu poszedł na pierwsze zajęcia, czyli biologię.
Lubił biologię.
Zawsze lubił ten przedmiot i był z niego dobry, ale nie mógł się na niczym skupić. W głowie wciąż krążyły mu różne myśli nie pozwalając mu się skupić na bieżącej lekcji. Na przerwie musiał znaleźć Deana, musiał z nim pogadać. Układał sobie co mu powie, gdy go spotka, cała wypowiedź składała się z trudnych pytań. Na początku chciał mu wykrzyczeć w twarz jak bardzo się martwił i odchodził od zmysłów przez to, że chłopak w ogóle się do niego nie odzywał. Końcem końców doszedł do wniosku, że to nie polepszy sytuacji i po prostu spokojnie zapyta się, co się stało. Musiał zachować spokój, przecież tylko wczoraj nie odbierał.
Nie, nie mógł zachować spokoju.
Od dobrych kilku dni było nie tak i Castiel to wyczuwał. Musiał się dowiedzieć, co było tego przyczyną.
- Novak - odezwał się nauczyciel. - Powiedz mi coś o tkankach.
Cas skrzywił się słysząc pytanie, które wyrwało go z zamyślenia. To nie tak, że nie wiedział, po prostu to nie był jego dzień. Wstał i westchnął.
- Tkanka to zespół komórek o wspólnym pochodzeniu, podobnej budowie i funkcjach - zaczął mówić. - Dzieli się ona na tkankę nabłonkową, łączną, mięśniową i nerwową.
- Świetnie, możesz usiąść - powiedział nauczyciel i Cas z ulgą klapnął na krzesło. Znów pogrążył się w myślach. Różne pomysły przychodziły mu do głowy. A co jak Deana nie ma w szkole i powinien iść do niego? Może naprawdę coś się stało i jego ciocia po prostu nie zdążyła do niego zadzwonić? Tak bardzo się zamyślił, że podskoczył na dźwięk dzwonka na przerwę.
Gdy wyszedł na korytarz zalała go fala zimnego potu. Bał się ruszyć w jakimkolwiek kierunku. W końcu odetchnął i zaczął iść. Rozglądał się w poszukiwaniu swojego ukochanego, gdy nagle zobaczył coś, co sprawiło, że nogi prawie się pod nim ugięły.
Dean stał przy szafkach objęty przez jakiegoś wysokiego chłopaka. Był wyższy od niego, miał krótkie czarne włosy i tatuaże na rękach. Rozmawiał ze swoimi kolegami, a Deana gładził po bokach. Castielowi zawirowało w głowie, miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. To był chyba jakiś sen, koszmar, jakiś głupi żart stworzony przez jego mózg. Ruszył szybko przed siebie czując nagły przypływ złości. To nie mogło być prawdą, to musiało mieć jakieś logiczne wytłumaczenie. Przepchnął się przez znajomych tego chłopaka i stanął przed Deanem.
- Co ty wyprawiasz? - niemalże krzyknął czując, jak głos ugrzązł mu w gardle, przez co zaschło mu w ustach.
Blondyn lekko się wyprostował i spojrzał na Castiela. Miał trochę powolne ruchy.
- Cas? Czego chcesz? - brunet miał wrażenie, że chyba się przesłyszał, co tu się działo?
- Kto to? - zapytał ten wysoki chłopak, który dotykał jego ukochanego.
Dean spojrzał w górę z dziwnym uczuciem i uśmiechnął się.
- Spokojnie, Jeremy, to mój były chłopak - spojrzał z pogardą na Novaka. - Nikt ważny.
- Że co? - zapytał brunet zachrypnięty z emocji i nagłej paniki, jaka go ogarnęła.
- To co słyszysz, młody. Spadaj - odezwał się Jeremy i przyciągnął do siebie blondyna. Dean uśmiechnął się i zarzucił mu ramiona na szyję i mocno pocałował.
Cas stał przez moment z otwartymi ustami patrząc na to. Co? Czy on nazwał go właśnie "byłym chłopakiem"? "Nikim ważnym"?
Byłym.
Brunet odsunął się kręcąc głową. To się nie działo, nie mogło się dziać. Dean nie mógł tego zrobić, nie zdradził go, nie zostawił, nie odszedł. Zarzekał się, że go kocha, że będzie przy nim. To oni byli razem, szczęśliwi. To on go dotykał, jego, nie tego wysokiego chłopaka. Miał wrażenie, jakby zapadał się pod ziemię, a jego życie traciło kolory. Poczuł za plecami zimną ścianę i wciąż patrzył na nich. Jeremy właśnie wpychał Deanowi język w gardło, a Casowi ten obraz wrył się mocno w pamięć. Nie był świadomy, że płacze. Dopiero, gdy usłyszał własny szloch wyrywający się z jego piersi, ocknął się i ruszył biegiem do wyjścia ze szkoły. Kilka razy wpadł na kogoś. Nie znał nikogo, nie obchodzili go ci ludzie. Słyszał ciszę, piszczało mu w uszach, jakby ktoś wyłączył dźwięk po to, by mógł jeszcze mocniej odczuć rozrywające mu się serce na strzępy.
Zatrzymał się dopiero przy parkingu. Usiadł na ziemi i zaczął głośno łkać. Nie miał nawet do kogo zadzwonić, do kogo się odezwać. Charlie była w innym mieście w liceum, mieszkała w internacie, a Gabe był...
Gabriel.
Wstał i resztką sił ruszył w stronę cukierni, w której pracował jego starszy brat. Dotarł tam w niecałe dziesięć minut i wpadł do środka. Gabriela nie było na sklepie. Podszedł do lady i spojrzał na dziewczynę.
- W czym mogę pomóc, Cas? - zapytała. Znała go, w końcu to był brat jej kolegi z pracy.
- Możesz zawołać mojego brata? - zapytał. Dziewczyna weszła na moment za zaplecze i po chwili wróciła z Gabrielem. Gdy blondyn zobaczył Castiela od razu wiedział, że coś się stało. Poprosił koleżankę, by została tu, a on poszedł z niebieskookim na górę, gdzie były miejsca na tarasie. Usiadł przy jednym ze stolików i spojrzał na Casa.
- Co odwalił? - zapytał od razu. Wiedział, że chodziło o Deana.
Brunet skulił się jak kulka, a Gabe'a aż zabolało w piersi. Wrócił stary Castiel, nie widział go takiego od dwóch miesięcy. Zrobiło mu się go żal i miał chęć udusić własnymi rękami Winchestera, ale najpierw musiał się dowiedzieć, co się wydarzyło.
- O-on... Mnie zdradził - powiedział i załkał głośno, aż przeszły go spazmy. Schował twarz w dłoniach i płakał nie mogąc już złapać tchu. Złamał się, cały ból jaki odczuwał właśnie wypełzł z niego, a on już nie umiał go udźwignąć.
Gabriel wstał i ukucnął przed nim. Złapał go mocno za ramiona.
- Kurwa, zabiję go, Cas. Powiedz mi, co zrobił, skąd wiesz? Napisał ci to? - dopytywał. Gładził jego ramiona starając się jakoś go uspokoić, ale na darmo, dzieciak był w rozsypce. Cały drżał i ledwo łapał oddech. Spojrzał przez łzy na brata i pokręcił głową.
- W-widziałem go... z n-nim - odetchnął, by móc cokolwiek powiedzieć. - T-ten chłopak go d-dotykał, obejmował, a potem... - zacisnął powieki, z których wypłynęło kilka gorzkich łez. - Pocałował... Na moich o-oczach.
Gabriela aż ścisnęło ze złości w środku. Po cholerę zaufał temu gnojowi?
- Gdy p-podszedłem do niego, nazwał mnie... Byłym - to było za wiele. Był nieważny, był nikim dla Deana, pewnie od początku był nikim. Znów zaczął się zanosić płaczem.
- Co za skurwiel! - krzyknął czując, jak się w nim gotuje. - Nic tylko powiesić go za jaja...
- Gabe... - Cas zwrócił mu mimo wszystko uwagę.
- Ale taka prawda. Chuj wykorzystał cię, a gdy nie było cię dwa tygodnie, zdradził i znalazł jakiegoś frajera. Starszy? Pewnie jego dupa bolała - warknął. Cas słuchał tego i krzywił się. Nie pomagało, ale w sumie Gabe powiedział wszystko, czego on nie miał odwagi nawet pomyśleć. Nienawidził Deana, ale... To wciąż był Dean. - Nie pozwolę na to, Cas. Dostanie za swoje.
- Nie... Gabe, proszę - powiedział i pociągnął nosem. - To... Nasza sprawa. Nie wtrącaj się.
- Ale...
- Proszę - zmierzył go bezsilnym wzrokiem.
Gabe nie chciał się kłócić, poza tym jego brat naprawdę chyba nie miał ochoty tego roztrząsać.
- Okej. Ale jak coś zawsze tu jestem.
Po tych słowach brunet zrobił coś, czego Gabe się nie spodziewał. Pochylił się do przodu i wtulił w niego szukając oparcia. Znów załkał, jednak tym razem ciszej, z większym bólem, jakby już nie miał siły na więcej. Wisiał na nim całym swoim ciężarem, a Gabriel mógł go jedynie objąć i czekać, aż się uspokoi. Trochę go rozumiał, w sumie... Rozumiał go doskonale. On też został zdradzony i wiedział, co to za uczucie. Jednak była jedna różnica. On sobie poradził, bo ma silny charakter, a ten dzieciak nie zasługiwał na to cierpienie.
Nie rozumiał czemu nie kazał zakończyć tego Casowi na samym początku. Nie ufał temu całemu Winchesterowi i właśnie pokazał, że Gabriel miał rację. Był parszywą świnią, która wzięła od Casa to co najlepsze i uciekła zostawiając go znów kruchego i bezsilnego.
Gdy w końcu chociaż trochę brunet się uspokoił, Gabriel wstał.
- Pójdę zrobić ci kakao i przyniosę ci pączka, okej? - zapytał. Cas Jedynie pokiwał mu głową nie mając siły się odezwać. Nie minęły trzy minuty, a Gabriel wrócił z dużym kubkiem kakaa i talerzykiem pełnym pączków.
Młodszy Novak złapał za kubek gorącego kakaa i ogrzewał sobie dłonie. Zrobiło mu się zimno, negatywne emocje sprawiły, że miał chęć tylko okryć się ciepłym kocem i zasnąć, jednak był poza domem i nie mógł tego teraz zrobić. Wciąż chciało mu się płakać, miał wrażenie, jakby część jego została mu wyrwana, a rana po tym piekła żywym ogniem. Nie miał już nic, wszystko co miał, czyli Dean, miłość jego życia, któremu oddał serce zanim był tego świadomy zniknęła, raniąc go jak nikt wcześniej.
Raniąc tak, że chciał umrzeć.
Notes:
Pewnie większość z was domyśliła się o co chodziło z Deanem.
Teraz zacznie się chyba najcięższa część w tym ff, będzie dużo cierpienia i bólu i płaczu, ale nikt nie mówił, że będzie kolorowo.
Jak zawsze prośba o komentarze, bo kurcze naprawdę to motywuje do pisania, gdy widzę, że mam dla kogo pisać.
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 30: Nie ma go, a ty cierpisz
Chapter Text
*tydzień wcześniej*
Dean leżał na łóżku po rozmowie z Castielem. Telefon położył na piersi i westchnął ciężko. Czy umiał ubrać w słowa to, jak bardzo tęsknił za swoim chłopakiem? Już leciał drugi tydzień odkąd Cas wyjechał. Nie lubił odległości, a rozmowy przez telefon sprawiały, że przypominał sobie katastrofę samolotu rodziców. Nie cierpiał tego, że sam zaczął ten rok szkolny, że sam musiał chodzić do tego budynku, w którym nie znał nikogo. Tam był nikim, patrzyli się na niego jak na dziwadło. To było irytujące, że nawet Charlie nie było obok. Nie miał do kogo otworzyć gęby, nie miał z kim się pośmiać ani z kim czegoś głupiego odwalić. Był sam, co doprowadzało go do szaleństwa.
I depresji.
Odkąd Cas wyjechał ciężko mu się spało. Myślał o tym, czy może brunet nie pozna tam kogoś lepszego od niego, czy go nie zostawi. Obawiał się tego mimo wszystko. Okej, Novak kochał go, był tego świadom chyba bardziej niż czegokolwiek innego, ale to nie oznaczało, że nie mógł się znaleźć ktoś inny. Chłopak kochał go od dziecka, bo nie wyjeżdżał, nie poznawał nowych ludzi. Teraz mogło stać się wszystko.
Była rzecz, o której nie powiedział Castielowi. Został zaproszony na imprezę z okazji rozpoczęcia szkoły. Wcześniej nie miał ochoty nigdzie iść, jednak teraz, gdy skończył rozmowę z Novakiem, odechciało mu się leżeć samemu w łóżku i patrzeć się w sufit, co jedynie sprawiało, że złe myśli ogarniały jego umysł. Nie miał ochoty rozmyślać o wyjeździe swojego ukochanego i o pustce, jaką czuł. Nadchodziła rocznica katastrofy samolotu jego rodziców i znów przechodził dołek. Czy chciał o tym mówić Casowi? Nie, nie chciał go martwić, ale to nie zmieniało faktu, że teraz naprawdę go potrzebował. Przycisnął mocniej telefon do piersi i zacisnął powieki. Nie mógł teraz przecież się rozkleić, ale łzy piekły go w oczy.
Nienawidził płakać, a ostatnio zdarzało mu się to bardzo rzadko. Ostatnio zrobił to przy Casie, teraz nie było go obok i to bolało jeszcze bardziej. Może powinien do niego zadzwonić? Nie, to był głupi pomysł. Powinien odpoczywać na wakacjach. Rozumiał go, że chciał spędzić jak najwięcej czasu ze swoją rodziną, zwłaszcza z ojcem, którego bardzo mało widywał od śmierci matki. Castiel kiedyś mu o tym opowiadał, dlatego nie miał zamiaru teraz zawracać mu głowy... Sobą.
Przecież to nic złego wyjść, napić się i trochę potańczyć, pomyślał. Impreza miała być w klubie w centrum miasta. Wstał z łóżka i zajrzał do szafy. Wyjął swoją ulubioną koszulę i poszedł do łazienki wziąć prysznic. Gdy był już gotowy, zbiegł na dół i poinformował ciocię, że wychodzi. Znał na tyle dobrze swoje miasto, że wiedział gdzie znajdował się klub, w którym miała się odbyć impreza. To było niedaleko jego domu, w niecałe dwadzieścia minut był na miejscu.
Gdy wszedł do środka już było bardzo dużo ludzi. Rozglądał się wypatrując może jakiś znanych mu twarz, ale na próżno. Podszedł do baru, przy którym usiadł na wysokim taborecie i zamówił sobie drinka. Na szczęście nie poproszono go o dokument. Odwrócił się przodem do parkietu i patrzył jak dziewczyny i chłopaki z jego nowej szkoły tańczyli do remiksów znanych piosenek. Nie lubił takiej muzyki, irytowała go, ale ten wieczór miał być jego odskocznią od rzeczywistości, od tęsknoty, jaką czuł, mimo, że nie czuł się na siłach by tu być.
- Cześć - usłyszał nagle głos i odwrócił twarz w stronę jego źródła. Obok niego przysiadł się chłopak o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach z zadziornym uśmieszkiem. Gdyby nie fakt, że był wysoki, włosy miał ułożone na żel, a twarz miał ciągłą, pomyślałby, że jest podobny do Castiela. Jego Castiela. - Jesteś tutaj nowy? Nie widziałem cię wcześniej.
- Tak - odkrzyknął do niego Dean, muzyka była naprawdę głośna, że w czaszce czuło się basy. - Pierwsza klasa.
Chłopak zmierzył go wzrokiem wciąż się uśmiechając i przygryzł dolną wargę. Blondyn poczuł się dziwnie.
- Jestem Jeremy, chodzę do trzeciej - podał mu dłoń, którą Winchester od razu uścisnął.
- Dean - uśmiechnął się trochę niepewnie. - Miło mi poznać. W końcu kogoś tu poznałem - zaśmiał się i upił trochę drinka.
Chłopak miał w dłoni szklankę z whisky, które też popijał. Nie był taki brzydki, ba, był naprawdę przystojny, prawie o głowę wyższy od Winchestera. Jednak Dean miał chłopaka, wciąż myślał o Casie, który teraz nieświadomy tego gdzie jest blondyn spał sobie smacznie sześć godzin drogi stąd. Na samą myśl o brunecie zabolało go w piersi, naprawdę pragnął przy nim teraz być.
Dopił swój alkohol i odstawił szklankę.
- Postawić ci drinka? - zapytał Jeremy wciąż się do niego szczerząc. Czy mógł odmówić? Owszem, jednak nie zrobił tego, przynajmniej napije się za darmo.
- Jeśli chcesz - również się uśmiechnął i nieświadomie oblizał usta. Chłopak zauważył to i uśmiechnął się półgębkiem. Zamówił jakiegoś mocnego i kolorowego drinka i podał Deanowi.
- Na zdrowie - puścił mu oczko. Jeremy nie spuszczał z niego wzroku. - Jesteś sam?
Winchester upił trochę trunku, na co mocno się skrzywił.
- O kurwa, co to jest? - zapytał słysząc cichy śmiech swojego towarzysza.
- Jedno z najlepszych świństw jakie tu robią, nie pożałujesz - wyszczerzył się i czekał na odpowiedź na jego pytanie. Przeszywał go wzrokiem, co trochę przerażało blondyna. Miał wrażenie, że chłopak był od niego o wiele starszy.
- Tutaj przyszedłem sam, owszem, ale mam chłopaka - powiedział blondyn i znów upił.
- Jesteś gejem? - zapytał chłopak wprost.
Dean zaśmiał się na to pytanie.
- Nie, jestem bi, ale mam najcudowniejszego faceta pod słońcem - uśmiechnął się dumny.
- Powiedzmy, że ci wierzę - chłopak cały czas się na niego patrzył. Po kilku łykach coraz częściej zerkał w błękitne oczy Jeremy'ego.
Winchester dość szybko wypił tego drinka, gdzie już przy ostatnim łyku był naprawdę pijany. Nie miał mocnej głowy, alkohol szybko na niego działał, a ten trunek na pewno był jakąś dziwną mieszanką. Cały czas spędzał z Jeremy'm, który rozmawiał z nim o wszystkim, uśmiechając się zadziornie. Był bardzo miły, energiczny i szybko mijał z nim czas.
Jeremy w pewnym momencie wyciągnął go na środek parkietu i zaczął z nim tańczyć. Na początku był to niezobowiązujący taniec, ale po jakiś czasie chłopak złapał go za biodra i przycisnął do swoich, ocierając się o niego. Na sali było ciemno, jedynie czerwone światła migały przechodząc przez sztuczną mgłę. Dean był pijany, więc nie przeszkadzał mu aż tak intymny taniec. Brunet odwrócił go do siebie tyłem. Przycisnął swoje biodra do jego pośladków i ocierając się gładził dłonią jego klatkę piersiową całując jego szyję. Dean nagle trochę się ocknął i odsunął. Spojrzał mu w oczy zmieszany i poszedł usiąść na fotelu. Co mu przyszło do głowy, by tańczyć coś takiego? W głowie szumiało mu, nie do końca był świadom niektórych swoich myśli.
Jeremy poszedł za nim i usiadł obok przyglądając mu się.
- Co się stało? - zapytał go starszy chłopak.
Winchester spojrzał na niego pijanym wzrokiem.
- Mam chłopaka, Jeremy, nie powinienem ci na to pozwolić - spuścił głowę. Nie wiedział, co się dzieje. W tym momencie alkohol jedynie sprawił, że jego ból zaczął wychodzić na zewnątrz, nie umiał go ukrywać.
- Na co? A czy widzisz gdzieś tu swojego chłopaka? Nie powinien być przy tobie? - dopytywał go trzecioklasista. - Nie ma go, więc w czym problem? - podał mu szklankę z alkoholem. - Masz, napij się.
Dean bez sprzeciwu wypił jednym duszkiem. Jeremy miał racje. Casa nie było przy nim, a teraz tak bardzo go potrzebował. Poczuł łzy w oczach, jak Novak mógł go zostawić, jak mógł wyjechać pozostawiając go samemu sobie. Wyjechał, bawił się i pewnie poznawał kogoś nowego, lepszego, kiedy Dean pragnął go kochać i mieć w ramionach. Jakie to było nie fair.
- Nie ma go tu, a ty cierpisz - głos Jeremy'ego odbijał się w jego głowie. Miał wrażenie, jakby był w jego myślach, zaczął się bać, a łzy spłynęły mu po policzkach. - Nie płacz, mogę ci pomóc - powiedział i pogładził jego policzek. - Poczujesz się dużo lepiej, tylko musisz mi zaufać, okej?
Dean patrzył na swojego towarzysza i pokiwał głową. Chłopak złapał go pod rękę i wyprowadził do łazienki. Winchester zataczał się już bardzo pijany. Pozwolił się prowadzić Jeremy'emu. Tam brunet wyjął małą foliową torebeczkę, w której był biały proszek i wysypał trochę na parapet. Blondyn przyglądał się, jak chłopak to robił, jednak nie za bardzo wszystko do niego docierało. Jeremy zatkał sobie jedną dziurkę nosa, a drugą mocno wciągnął kreskę białego proszku.
- O kurwa - jęknął i oparł głowę o ścianę unosząc ją do góry. Przymknął oczy uśmiechając się, jakby odczuwał wielką przyjemność. Po chwili spojrzał na blondyna i wysypał znów trochę proszku na parapet. - Twoja kolej, młody - odezwał się uśmiechając się szeroko. Winchester, mimo, że był pijany, zauważył, jak jego źrenice niebezpiecznie się rozszerzyły.
Dean przyglądał się proszkowi nie będąc do końca pewnym czy powinien cokolwiek z tym robić. Alkohol ogarnął jego organizm jak i umysł, przez co nie postrzegał świata zbyt trzeźwo. Patrzył na te substancję niemrawym wzrokiem.
- Co to? - zapytał Jeremy'ego trochę niewyraźnie.
- Kokaina, świetny towar - przyznał i pogładził jego policzek. - Zrób to, a obiecuję, że smutki miną - przysunął się do niego i wyszeptał mu do ucha, że blondynowi ciarki przeszły po kręgosłupie. - A ja zajmę się tobą, że będziesz błagać, bym przestał.
Może gdyby Dean myślał teraz normalnie uciekłby stąd jak najdalej, jednak alkohol z każdą chwilą działał coraz mocniej. Powinien się nie zgodzić, zwłaszcza, że obietnica, jaką usłyszał z ust starszego chłopaka była przerażająca. Mimo to Winchester nachylił się i wciągnął kreskę szybkim ruchem. Oparł się ciężko o parapet i spuścił głowę, bo prawie upadł. Piekł go nos, a alkohol jedynie sprawiał, że wszystko krążyło i było mu niedobrze.
Po chwili zaczął coś czuć. Energia do niego wróciła, a on wyprostował się i spojrzał w lustro. Światło w ubikacji przeszkadzało mu drażniąc mu oczy, bo jego źrenice były równie wielkie, co bruneta. Zagryzł wargę i przetarł nos z białego proszku. Poczuł się inaczej, serce przyspieszyło, podobnie, jak jego oddech. Spojrzał na chłopaka stojącego obok i zagryzł wargę, gdy tamten uśmiechnął się do niego z pożądaniem i z całych sił uderzył swoimi biodrami w jego. Nie miał pojęcia co nim kierowało, gdy odwrócił się i zawiesił na jego szyi wpijając się z całych sił w jego usta. Obaj dyszeli ciężko, a serca waliły im w nienaturalnym rytmie. Jeremy niemalże wepchnął go do kabiny i zdarł z niego spodnie z bielizną opierając jego głowę dłonią o drewnianą ściankę. Dean jęknął i wypiął się. Pragnął go poczuć, tu i teraz, całego. Nie wiedział kiedy jego męskość stanęła, wiedział, że jeśli nic z tym nie zrobi, zwariuje. Najpierw poczuł nawilżone dwa palce w sobie. Zabolało, ale to był cholernie dobry ból. Niedługo po tym już został wciskany w ściankę kabiny całym ciałem Jeremy'ego, a penis chłopaka tkwił w nim głęboko. Dean jęczał jak głupi słysząc własny głos jakby z głębi własnej głowy. Po całej łazience rozchodził się dźwięk uderzania ciała o ciało, głośne jęki i przekleństwa.
- Jesteś mój - warknął mu do ucha starszy chłopak. - Mój, jesteś moją pieprzoną kurwą.
A Dean się zgadzał, zgadzał się ze wszystkim, co mówił do niego Jeremy. Nie miał pojęcia ile to trwało, ale na pewno zaskoczony był, gdy nie poczuł w sobie nasienia chłopaka. Nie był nawet świadomy, że tamten założył gumkę. Może gdyby nie był naćpany, ucieszyłby się chociażby z tego, teraz miał to gdzieś. Najważniejsze było to, że i on doszedł dysząc głośno. Napięcie minęło, jednak wciąż czuł, jak serce mu wali.
- Do zobaczenia jutro w szkole, kurewko - usłyszał przy uchu i po chwili został sam.
Gdy Dean obudził się z rana we własnym łóżku, słońce bardzo mocno raziło go w oczy, a ból głowy rozrywał mu czaszkę. Leżał tak dochodząc do siebie przez dobre piętnaście minut, gdy nagle podniósł się do pionu. W jego myślach pojawiły się obrazy, które wstrząsnęły nim, aż poczuł zimny pot na plecach. Nie zrobił tego. Dotknął prawej dziurki nosa i skrzywił się. Piekła go żywym ogniem, jakby była pokaleczona. To był chyba jakiś żart, to musiał być jakiś pieprzony sen. Gdy poruszył się, poczuł ból między pośladkami.
To.
Była prawda.
Przerażony siedział tak przez jakiś czas patrząc ślepo przed siebie, nawiedzany coraz większą ilością wspomnień z poprzedniego wieczoru. Wolał nie pamiętać tego wszystkiego, co się wydarzyło, jednak myśli zaczęły się kłębić w jego głowie i sprawiać taki ból, jakiego chyba nigdy wcześniej nie zaznał.
Zdradził.
I to w taki sposób.
Bał się, że to Cas go zdradzi, a to on to zrobił.
Poczuł, jak spazmy ogarniają jego ciało, a z ust wyrywa się ciche łkanie. Czuł, jak gorące łzy spływają po jego policzkach. Zadrżał, jakby było mu zimno. Poczuł złość, nienawiść do siebie samego. Miał chęć wyrwać sobie serce, rozerwać się na strzępy, by tylko nie czuć tego, co czuł teraz. Złapał za telefon i rzucił nim przez pokój, na szczęście upadł na dywan. Wstał szybko i pognał do łazienki, gdzie zamknął się na klucz i odpalił wodę. Spojrzał w lustro i... Doznał deja vu. Już tu był, już to przechodził, już patrzył na siebie w takim stanie, gdy Lisa wykorzystała go w szkolnej ubikacji. Co za ironia losu. Znów ubikacja, znów został wykorzystany, znów był brudny i brzydził się swoją osobą. Jednak tym razem było trochę inaczej. Tym razem on zdradził, skrzywdził kogoś, kogo naprawdę kochał, pierwszy raz pozwolił sobie tak kochać. Spojrzał na swoje drżące dłonie i zacisnął je w pięści. Był kompletnym idiotą, potworem.
Odwrócił się i kilka razy z całej siły uderzył w kafelki. Tak długo, aż krew spływała po ścianie, a dłonie spuchły od okaleczeń i złamania dwóch palców. Syknął z bólu, ale należało mu się. Oparł się plecami o ścianę i zjechał powoli na podłogę zalewając się łzami. Czemu był tak głupi, że sobie na to pozwolił?
Kokaina.
Raz zdarzyło mu się wziąć ekstazy i wtedy inaczej się to skończyło, ale teraz? Tym razem wziął coś gorszego i zrobił coś niewybaczalnego. Aż nie mógł patrzeć na swoje ciało. Ręce miał całe zakrwawione, że nie było widać koloru jego skóry. Szybko wstał i sięgnął po żyletkę. Kilkoma szybkimi ruchami przeciął sobie nadgarstek tak, że krew spłynęła ciurkiem do umywalki.
Odczekał, aż przestanie krwawić i zabandażował rany. Wybiegł z łazienki, szybko przebrał się w pokoju i pobiegł do szkoły. Nie wziął nawet plecaka, w głowie miał tylko jedną myśl: Znaleźć Jeremy'ego. Nigdy wcześniej nie wpadł tak szybko do szkoły. Była akurat przerwa między drugą a trzecią lekcją. Szedł korytarzem, niemalże biegł. Nie trudno było znaleźć trzecioklasistę, który uśmiechnął się na jego widok, jakby na niego czekał.
- Oh, a kogo tu mamy - parsknął chłopak od razu się śmiejąc. Było widać, że był na haju, że też Dean nie zauważył tego wcześniej, wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. - Boli tyłek? - zapytał go kpiąco, a jego kolega stojący obok zaśmiał się w głos.
Dean zirytowany pchnął go na szafki, na co chłopak uniósł ręce do góry.
- Spokojnie, słoneczko.
- Co ty ze mną zrobiłeś? - warknął Dean łamiącym się głosem czując znów ból rozrywający mu pierś. Widząc twarz tego chłopaka wspomnienia uderzyły go jeszcze mocniej. Ta kabina, ból, dźwięki...
- Ja? Pomogłem ci tylko uciec od smutków i bólu, jaki w tobie zobaczyłem. Przyszedłeś tam taki zraniony, że twojego chłoptasia nie ma obok. Dałem ci ukojenie, bardzo proste, powinieneś mi teraz dziękować - zarechotał dumny z siebie.
Dean miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, tak bardzo brzydził się nim... I sobą.
- Zgaduję, że teraz boli? Ba, pewnie boli bardziej? - uśmiechnął się szeroko jak szaleniec. - Sprawa jest prosta i wiesz, co możesz zrobić, by przed tym uciec. Bo pamiętaj, to ty jesteś najważniejszy - Ostatnie zdanie wyszeptał. - Właśnie po to do mnie przyszedłeś. Nie chcesz czuć tego, co teraz czujesz, prawda?
Winchester odwrócił wzrok skrzywiony, ale ten palant miał rację. Chciał zapomnieć, chciał zapomnieć o tym bólu, o tym, co się działo i co się wydarzyło.
Tak będzie lepiej dla niego.
Tak będzie lepiej dla Casa.
Pokiwał głową, na co Jeremy wyszczerzył się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.
- Ale jest pewien warunek.
Notes:
Wow!
Nie wierzę, że napisałam coś takiego. Powiem wam, że jestem dumna z tego rozdziału, mam nadzieję, że wam się podoba.
Czekam na wasze zdanie o nim.
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 31: Potrzeba znieczulenia
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Deal był prosty, Jeremy będzie dostarczać blondynowi narkotyk, by ten mógł zapomnieć o swoich dotychczasowych problemach, a Dean będzie spełniać jego zachcianki. Winchester słysząc te brednie parsknął mu w twarz i wyśmiał. To musiał być jakiś żart, nie będzie niczyją kurewką tylko po to, by przyćpać. Nie był uzależniony, zrobił to raz i nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu, a zwłaszcza nie za taką cenę.
Jednak gdzieś z tyłu głowy pamiętał te uczucie błogości i siły, jakby nagle mógł przenosić góry i cieszyć się w końcu życiem. Teraz było dużo gorzej niż wcześniej, teraz miał na głowie zdradę, która była niewybaczalna. Z tym co zażył nie było tych problemów, zacierały się gdzieś w otchłaniach umysłu, że nawet próbując nie mógł ich odnaleźć, ale... Po co miałby ich szukać? Po zażyciu było inaczej, było lepiej, świat stawał się kolorowy i podporządkowany jemu, a on był panem tego świata, swojego życia.
Odrzucił te myśli i pokręcił głową.
- Nie zmusisz mnie do tego - oznajmił zirytowany.
- W porządku. Zróbmy tak. Dam ci próbkę, trochę, na jeden raz, a ty mi jutro powiesz, co z tym zrobiłeś. Czy wziąłeś czy wyrzuciłeś, okej? - wcisnął mu ukradkiem małą torebeczkę strunową. Po tym odsunął od siebie Deana i ruszył korytarzem na zajęcia.
Była jedna rzecz, o której Winchester nie wiedział o brunecie. Jeremy był dealerem, który gustował w takich chłopcach jak on. Dean nie był pierwszy, a trzecioklasista miał swoje sposoby, by ci wciągnęli ten pierwszy raz i popełnili największy błąd swojego życia. Robił to, bo lubił, takie było jego hobby. Jedni tańczyli, drudzy rysowali, inni śpiewali, a on uwielbiał mieć przy sobie takiego niewinnego naiwnego chłoptasia.
Dean wpadł mu w oko niemalże od razu. Pochłonięty myślami siedział przy tym barze i sączył drinka. Jeremy od razu wyczuł, że chłopak był smutny, po kilku latach miało się już do tego nosa. Nie był głupi, znał swoją wartość i wiedział, że brzydki nie był, wystarczyło się wysilić, a każdy poszedłby z nim do łóżka i jadł mu z ręki. Z Winchesterem było podobnie, chłopak od razu się zainteresował mimo, że był w związku. Zauważył, że kochał tego chłopaka, więc to uznał za priorytet. Zniszczyć to, co między nimi było. Czy zdrada nie była najlepszym rozwiązaniem? Po krótkiej rozmowie i obserwacji zauważył rany na nadgarstkach, które musiały być już stare, bo chłopak ich nie krył. Gdy tamten zgodził się na postawienie mu drinka, Jeremy wiedział, że młody jest już jego.
Miał kasę, miał towar, za który dostawał te kasę, potrzebował tylko małej kurewki. Taką znalazł, a wiedział, że wróci.
Zawsze wracali.
Dean był wściekły na siebie, że dał się namówić na kolejną dawkę narkotyku. Gdy wpadł do domu, nikogo nie było. Zamknął się w łazience i przemył nadgarstek i dłonie. Bardzo bolały, niemalże nie mógł poruszać dłońmi. Zacisnął szczękę i starał się nastawić kości. Musiał, inaczej źle by się zrosły, a do szpitala nie miał zamiaru iść, bo o wszystkim dowiedziałaby się ciocia. Nie było się czym chwalić, więc najlepiej będzie, jeśli wszystko zachowa w tajemnicy. Krzyknął z bólu i odetchnął chwilę. Ukradkiem zerknął na małą foliową torebeczkę, jednak skarcił samego siebie w głowie i pokręcił głową. Nie, nie mógł tego zrobić. Znów chciało mu się płakać. Znalazł kolejny bandaż i usztywniając sobie palce ołówkami zawinął dłonie. Musiał uważać, żeby nikt nie zauważył.
Wrócił do pokoju i zażył tabletki przeciwbólowe. Torebeczkę schował w kieszeń starych dresów. Położył się i postarał zasnąć, co szybko mu się udało. Nie chciał dłużej tego wszystkiego czuć, chciał zniknąć, zasnąć i już się nie obudzić. Westchnął z pretensją gdy obudził go dźwięk dzwonka telefonu. Gdy otworzył oczy za oknem było już ciemno, a na dole słyszał głosy wujków i dzieciaków. Wszyscy byli już w domu, a na wyświetlaczu jego komórki ukazywał się numer jego ukochanego.
Ukochanego. Castiela, jego Castiela. Chłopaka, którego kochał ponad wszystko i zdradził przez własną głupotę i naiwność. Był nikim, jedynie czymś obrzydliwym, kimś, kto powinien jak najszybciej zniknąć.
Po chwili odebrał.
- Halo? - chciał brzmieć na zaspanego.
- Hej Dean - odezwał się Cas po drugiej stronie słuchawki. To, jaki ból poczuł blondyn było nie do opisania. On był tam, te sześć godzin od niego i nieświadomy tego wszystkiego, co się stało. Może powinien mu powiedzieć? Może to była ta chwila, w której powinien przyznać się do zdrady i do tego, jakim był potworem?
Nie zrobił tego.
- Hej, jak tam? - zapytał go starając się brzmieć normalnie, mimo, że łzy cisnęły mu się do oczu. Nie mógł mu powiedzieć, jeszcze nie teraz. Za bardzo bolało.
- U nas super, a jak tam w szkole? Działo się coś fajnego? - zapytał, na co Deanowi cisnęło się kilka niemiłych słów na usta. Chciał mu wykrzyczeć, że nienawidził tego, co się tam działo, a po wczorajszym nie mógł patrzeć na takiego jednego chłopaka, który zaproponował mu, że będzie jego dziwką. Chciał rozpłakać mu się do słuchawki i wypomnieć, że powinien z nim tu być i gdyby nie to, że jest tak daleko, do niczego by nie doszło.
- Spoko, na razie jeszcze nikogo nie poznałem, ale szkoła jest okej - powiedział starając się brzmieć dobrze mając nadzieję, że Cas nic nie zauważy. Przeliczył się, zapomniał, że chłopak jest spostrzegawczy.
- Dean? Czy wszystko w porządku? - chłopak skrzywił się na troskliwy ton głosu Castiela. Jedyne co mu pozostało, to skłamać.
- Tak, kochanie, tylko... Jestem zmęczony - zacisnął mocno powieki. Błagał, żeby chłopak nie dopytywał, o co chodzi. Ból rozrywał mu serce, musiał odetchnąć, żeby się nie rozpłakać.
Cas nie drążył tematu. Zrozumiał i jedynie opowiadał Deanowi o tym, co robili tego dnia. Chłopak naprawdę starał się słuchać, jednak myśli go rozpraszały. Nie umiał dłużej wytrzymać tego cudownie radosnego głosu Novaka, który rozgadał się jak nigdy o tym, jak szczęśliwy był jego ojciec, jak Anna cały czas skakała i tańczyła, a Gabriel w końcu odetchnął mogąc odpocząć od roli ojca.
- Cas, przepraszam. Jestem... Bardzo zmęczony, pogadamy jutro, okej?
- Jasne, nie ma sprawy - usłyszał zmartwionego Castiela. - Kocham cię.
I tyle wystarczyło, by Dean się rozpadł. Łzy spłynęły mu po policzkach, a ciało przeszyły dreszcze. Odetchnął tylko po to, by móc powiedzieć "Wiem. Ja też" i rozłączył się. Przeszły go spazmy, a z jego ust wydobył się szloch, którego nie umiał powstrzymać. Jak mógł być tak okrutny, by po tym co zrobił powiedzieć mu, że go kocha, że jest wszystko okej. Nic nie było okej, wszystko spieprzył, już nic nie miało odwrotu.
Wstał i pobiegł do łazienki. Nikogo nie było na górze, więc jedynie włączył wodę, jakby brał prysznic i złapał za żyletkę. W głowie miał tylko jedno zdanie: zrób to. Chciał to zrobić, chciał się zabić. W dłoni ściskał mocno ostrze, aż pokaleczyło mu palce. Patrzył na poraniony nadgarstek i przyłożył metal do niego. Wystarczyło pociągnąć w stronę łokcia, jedno głębokie cięcie lub dwa nieco płytsze. Nie zdążyliby go uratować, wykrwawiłby się zanim by go ktokolwiek znalazł. Przymknął oczy i wbił lekko żyletkę w skórę. Oddychał ciężko, a serce przyspieszyło mocno. Już niedługo będzie po wszystkim, pomyślał, naprawdę chcąc w to uwierzyć, ale nie mógł, nie potrafił. Łzy spływały ciurkiem po jego policzkach.
Nie miał nikogo, nie miał z kim porozmawiać o tym, co się wydarzyło. Gdyby komukolwiek powiedział, wyśmiałby go i doniósł na policję, że brał narkotyki. Nie było Charlie, która zawsze trzymała go w ryzach, nie było Castiela, który był jego kotwicą. Zabrakło ich i zgubił się. Był teraz sam, kompletnie sam ze swoimi myślami i tym, co zrobił zeszłej nocy. To jak skaził swoje ciało nie tylko kokainą, ale też niemalże gwałtem.
Nagle jego myślami zawładnął widok Sama, który mógłby znaleźć go martwego, leżącego we własnej krwi, bladego i zimnego. Jego wystraszony wzrok, panika i niezrozumienie, a potem rozpacz, że stracił najbliższą mu osobę, kogoś, kogo kochał najmocniej. Nie mógł go zostawić, był jego jedyną rodziną, jedynym bratem. Nie mógł mu siebie odebrać. Dean zacisnął mocno usta. Cas. Co by powiedział na to Castiel, gdyby dowiedział się od cioci Ellen, że się zabił? Że zamknął się w łazience i tuż po rozmowie z nim podciął sobie żyły? On by tego nie zniósł, byłby jeszcze większym potworem niż dotychczas.
Rzucił żyletkę o ścianę i usiadł na podłodze łkając z całej piersi. Chciał już o tym zapomnieć, chciał, by to był jakiś okropny sen, ale nie był, to była rzeczywistość, z której tak bardzo chciał się wyrwać. Nie chciał, żeby to tak bolało, że ledwo mógł oddychać, że miał chęć tą żyletką wyciąć sobie serce tylko po to, by nie czuć tego bólu. Coś mu podpowiadało w głowie co może zrobić, ale bronił się. Starał się wyprzeć chęć wzięcia narkotyku, jednak im dłużej tam siedział, im bardziej cierpiał, tym bardziej ulegał pokusie.
W końcu się poddał. Potrzeba znieczulenia się była na tyle silna, że wstał i biegiem poszedł do pokoju. Znalazł małą torebeczkę i wysypał proszek na biurko. Patrzył na niego jak na zbawienie i grzech w jednym. I tak już wszystko spieprzył, gorzej być nie mogło, nie mógł bardziej się pogrążyć i upaść.
Już był na dnie.
Zatkał drugą dziurkę i wciągnął za jednym zamachem całą kreskę. Zamknął powieki i przytrzymał się biurka. Zakręciło mu się w głowie, gdy jego tętno na moment zwolniło, a po chwili ruszyło jak szalone. Poczuł jak coś wypływa mu z nosa, a gdy go przetarł, na wierzchu dłoni ujrzał krew. Skrzywił się, jednak pieczenie powoli ustąpiło, tak samo jak ból wewnętrzny. Położył się na łóżku i uśmiechnął do siebie. To było to, czego pragnął.
Ukojenie.
Deal wszedł w życie już na drugi dzień. Dean znalazł w szkole Jeremy'ego i zgodził się na to, co ten mu zaproponował. Potrzebował kokainy, była jego lekarstwem. Po całej nieprzespanej nocy rozmyślania nad tym wszystkim doszedł do wniosku, że to jedyne wyjście. Nie miał nikogo, nikt go nie wspierał. Wmawiał sobie, że to dla dobra Casa, dla dobra Sammy'ego, by go nie stracili, by mimo wszystko jakoś dla nich funkcjonował, jednak nie wyobrażał sobie spojrzeć Castielowi w oczy. Nie po tym, co zrobił, nie po tym, jak go skrzywdził. Musiał go zostawić, musiał to zrobić w taki sposób, by tamten go znienawidził. Brzydził się sobą więc i on, jego ukochany, powinien się nim brzydzić.
Dawał się, pozwalał Jeremy'emu na bardzo dużo, chociaż tamten zbyt wiele nie wymagał. Przez tydzień tylko raz go przeleciał i tyle, tak to dostawał zapas koki na kilka dni.
Dean rozmawiał wieczorami z Castielem przez telefon, jednak z dnia na dzień było coraz ciężej. Wciągał po rozmowie, by móc wtedy odpłynąć i pozwolić sobie zapomnieć o tym całym bólu, jaki go rozrywał od środka. Nie miał pojęcia, że w ogóle człowiek jest w stanie odczuwać taki ból. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek w życiu będzie aż takim nikim.
Dopiero ostatniego dnia, gdy nazajutrz Cas miał wrócić do Kansas City, Winchester nie odbierał. Nie miał siły, a strach przed tym, że będzie musiał stanąc z nim twarzą w twarz nim zawładnął. Tego dnia wziął podwojoną dawkę narkotyku i zamknął się w pokoju, by móc rozładować się na sobie. Robił wiele rzeczy, od łamania kredek czy darcia książek, po cięcie się i masturbowanie. Ten dzień był kompletną porażką, dlatego gdy na drugi dzień Jeremy go zobaczył trochę się wystraszył i dał mu jedynie zioło. Chciał mu pomóc, bo za szybko chłopak się wciągnął. To miał być taki odpoczynek.
Marihuana sprawiła, że Dean odprężył się i stał się nieco niepoczytalny. Stał objęty przez Jeremy'ego na środku korytarza jak codziennie od niecałego tygodnia i tulił się do niego. To właśnie wtedy podszedł do nich Novak i zaczął na niego krzyczeć. Winchester nie wiele z tego zrozumiał, mimo to rozpoznał go. Serce zabiło nieco mocniej, a coś zmusiło go do wypowiedzenia pewnych słów, których potem żałował najbardziej.
"To mój były chłopak".
"Jest nikim".
Gdy wrócił tego dnia do domu był już świadomy tego, co powiedział. Zobaczył go po dwóch tygodniach takiego rozczochranego, nie wyspanego z paniką w oczach. Może coś odczuwał, ale zatruty przez narkotyki organizm i umysł wyparł w tamtym momencie jakiekolwiek uczucia do chłopaka. Odepchnął od siebie Casa i sprawił, że złamał mu serce, ale przecież właśnie tego chciał. Nie mógł pojąć jednak dlaczego aż tak to bolało. Pamiętał dokładnie co zobaczył w tych niewinnych błękitnych oczach i by tylko nie czuć znów bólu, wziął pierwszą tego dnia kreskę.
Do Castiela wciąż nie docierało to co się wydarzyło. Minął jeden dzień, gdzie oczywiście znów nie poszedł do szkoły. Nie był w stanie, nie był gotowy stawić temu wszystkiemu czoła. Widok Deana tak klejącego się do tego chłopaka był czymś, czego nie mógł przetrawić. Jak jego ukochany mógł mu to zrobić? Z odważnego i czułego chłopaka znów stała się pełna bólu i cierpienia kulka, przygarbiona, chodząca ze spuszczoną głową.
Odkąd zeszłego popołudnia wrócił z Gabrielem do domu nie wychodził z łóżka, może jedynie do łazienki. Nic nie zjadł, robiło mu się już słabo z głodu, jednak złamane serce odbierało mu apetyt. Zdrada była najgorszą rzeczą, jaką mogła popełnić ukochana nam osoba, a Dean się tego dopuścił. Czemu wierzył, że ten go jednak kocha? Na co on, takie truchło, nic nie znaczący słaby pedałek mógł liczyć u takiego kogoś jak Dean. Przecież to było pewne od początku, że Winchester go zostawi, a on dał się nabrać, dał się wykorzystać i rozkochać.
A on go kochał.
Tak cholernie go kochał.
A teraz wszystko przepadło. Nawet nie chciał pamiętać tych wspólnie spędzonych chwil, ich pierwszego i kolejnego i kolejnego razu, gdzie za każdym razem Dean był taki czuły i...
Nie!
Stop!
Jak blondyn mógł taki być nie kochając go? Jakim bezlitosnym człowiekiem bez uczuć musiał być by robić takie rzeczy. Do Castiela nie docierało to wszystko. Leżał i patrzył w sufit nie mając już czym płakać. Gabriel starał się przynosić mu coś do jedzenia, coś słodkiego czy po prostu przychodził by jakoś go wesprzeć, ale Cas nie chciał, pogrążony w ciszy nie odezwał się ani słowem.
W pewnym momencie zadzwonił telefon, który leżał na półce nocnej obok jego łóżka. Podskoczył. Nie miał pojęcia dlaczego poczuł dziwny zawód, gdy na ekranie wyświetlało się imię jego najlepszej przyjaciółki. Czemu miał nadzieję, że to Dean?
- Hej Cas, co tam? - odezwała się Charlie swoim jakże radosnym głosem. - Co tam u was?
Gdy usłyszał ostatnie pytanie rudowłosej rozpłakał się z całych sił.
- Cholera, Cas, co się stało? - zapytała. Nie miała jeszcze pojęcia, że w ciągu trzech godzin będzie z powrotem w Kansas.
Notes:
Wow, ale szybko. Nie spodziewałam się, że w takim tempie dodam kolejny rozdział. W nim oczywiście cierpienia ciąg dalszy, powiem wam, że w sumie sama się prawie na nim popłakałam.
Jak zawsze proszę o komentarze, które motywują do pisania :D
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 32: To nie był on
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Charlie wpadła do domu Casa jak torpeda. Drzwi otwarł jej Gabriel, który nie zdążył nawet powiedzieć jej, gdzie jest Castiel, a ona już wbiegała po schodach z morderczą miną na twarzy. Weszła do pokoju młodszego Novaka i stanęła nad jego łóżkiem. Tam chłopak leżał zawinięty pod kołdrą nie mając już czym płakać. Wychylił głowę i zobaczył swoją przyjaciółkę.
Nie chciał, żeby przyjeżdżała, ale gdy tylko Cas powiedział, że już nie są razem z Deanem, nie chciała nic więcej słuchać i wsiadła w autobus. Nie miał ochoty się kłócić, chociaż postarał się ją zmusić do zostania tam gdzie jest słowami "ale daje sobie radę, nie musisz", jednak dziewczyna była nieugięta. Może nie powinien mówić o niczym Charlie? Bał się co dziewczyna zrobi, to mógł być armagedon, apokalipsa. Była wściekła, a wściekła Charlie to było niebezpieczeństwo.
Podniósł się niechętnie i spojrzał na przyjaciółkę i na swojego brata, który stał w drzwiach. Zobaczył jego zatroskany wzrok, martwił się o niego.
- Zostawię was samych - powiedział Gabe i zamknął drzwi za rudowłosą. Dziewczyna od razu odwróciła się do Casa i zmierzyła go wzrokiem. Chciała wyglądać złowrogo, ale gdy zobaczyła, jak na jej oczach chłopak skulił się i zaczął płakać jej serce zmiękło. Usiadła obok niego i przytuliła go.
- Co ci zrobił ten drań? - zapytała, a Castiel zanim opowiedział jej o wszystkim musiał odetchnąć, bo spazmy zawładnęły jego ciałem. Siedział w ramionach swojej najlepszej przyjaciółki opowiadając o tym, co stało się zeszłego poranka. Jak zobaczył Deana objętego przez innego chłopaka, jak powiedział, że jest nikim.
- Charlie, jestem nikim, zawsze byłem i będę - załkał nie mając już siły. - on mnie nigdy nie kochał, a ja w to głupi uwierzyłem.
- Ciii - gładziła go po plecach starając się jakoś go uspokoić. Żal jej było Novaka, bo zasługiwał na wszystko co najlepsze. Co temu Winchesterowi odbiło? Co przyszło mu do głowy? Nie umiała pojąć, czemu tak nagle postanowił go zdradzić, zostawić w tak okropny sposób. Czuła jak buzowało w niej, gotowało się, jednak teraz priorytetem było pocieszenie tego załamanego niewinnego chłopaka. Współczuła mu, że musiał przechodzić coś takiego, miała chęć iść i ukręcić Deanowi łeb. - Pójdę do niego i porozmawiam z nim, dobrze?
Cas odskoczył od niej jak oparzony.
- Nie! Nie, nie, nie - powiedział od razu. - Nie mieszaj się, proszę.
Charlie aż zdębiała.
- Że co? Każesz mi się nie mieszać? Ten palant zdradził cię i pocałował z innym na twoich oczach - warknęła poirytowana. - Nie zostawię tego w taki sposób, Cas. Dowiem się czemu to zrobił i jak będzie trzeba, to rozniosę mu dom, chociaż lubię ciocię Ellen - skrzywiła się. - Co za nienormalna sytuacja, co ten idiota zrobił? Zostawić was na dwa tygodnie a już wszystko się sypie. Zabiję go.
Castiel spuścił głowę czując jak łzy wciąż spływały mu po policzkach. Wiedział, że tak będzie, gdy Charlie przyjedzie, a tego bardzo chciał uniknąć. Chciał pokazać Deanowi, że go to nie obchodzi, że go to nie obeszło, ma to gdzieś. Ale nie miał. Chłopak pozostawił w nim wielką dziurę, która tak bolała, że nie umiał nic z tym zrobić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on wciąż go kochał.
Nie nienawidził.
Nie umiał go znienawidzić, bo to był Dean. Musiało się coś stać, przecież chyba ot tak by go nie zostawił. Ta cała sytuacja nie mieściła mu się w głowie i najprościej w świecie nie mógł pojąć tego co się wydarzyło.
- I ty pójdziesz ze mną - dodała Charlie, na co Cas podniósł wzrok. - Niech zobaczy, co zrobił, jak cię skrzywdził, a jeśli nie przejmie się tym, to go chyba uduszę gołymi rękami i naśle na niego jeszcze Gabriela.
- Nigdzie nie idę, nie ruszam się stąd - powiedział Novak.
- Pójdziesz, bo inaczej narobię mu takiej siary, że popamięta.
Cas spuścił wzrok i pokręcił głową.
- Rób co chcesz, ale nie chcę go widzieć na oczy - oznajmił przyjaciółce, która zagryzła mocno wargę i już miała dalej go przekonywać, gdy ktoś zapukał do pokoju. W drzwiach stała Anna, wyglądała na bardzo zmartwioną. Patrzyła na swojego brata i weszła powoli do pomieszczenia.
- Cas, Gabriel robi twoje ulubione babeczki z miodową polewą, zjesz je? - zapytała wpatrując się w niego z nadzieją. Była młoda, miała 11 lat, ale nie była głupia. Widziała, że coś się stało z jej ukochanym bratem i przez to też i jej było przykro. Kochała go najmocniej, wszystkich braci kochała, ale to Cas był jej zawsze najbliższy, oprócz Gabriela.
- Oczywiście, pszczółko - uśmiechnął się do niej słabo. Nie potrafił pokazać jej, jak bardzo był słaby. Nie chciał, by dziewczynka się o niego martwiła.
Charlie widząc to poddała się. Zrezygnowała z konfrontacji Deana z Casem i postanowiła samej iść do domu Winchestera. Musiała to załatwić nawet jeśli jej przyjaciel sobie tego nie życzył. Uwielbiała ich razem i po prostu nie chciała dopuścić do siebie myśli, że Dean był aż takim idiotą. Zawsze się z niego nabijała, lubili sobie dogryzać, ale końcem końców przyjaźnili się i fakt, że chłopak nawet nie zadzwonił do niej z jakimś problemem doprowadzał ją do białej gorączki, to po prostu była już kpina.
- To ja będę już iść, okej? Jak coś to dzwoń... - poczekała aż Anna wyjdzie z pokoju. - Może przyjdę dziś do ciebie na noc? Obejrzymy coś i w ogóle - zaproponowała. Chciała za wszelką cenę jakoś poprawić brunetowi humor, chciała, żeby było z nim minimalnie lepiej.
Cas spojrzał na nią i kiwnął głową.
- Mogłabyś?
- Jasne. To wpadnę przed kolacją, przywiozę pizze - uśmiechnęła się i znów go objęła. - Będzie dobrze, a teraz jadę ukręcić dupkowi jaja - parsknęła i puściła go. - Do zobaczenia - i wyszła.
Dean leżał w domu na łóżku i uśmiechał się sam do siebie. Było wspaniale, narkotyk działał, a jego myśli krążyły jedynie wokół tego, że zaraz po raz kolejny sobie zwali. W domu nie było nikogo, ciocia poszła na spotkanie do szkoły Jo, bo młoda była już w pierwszej klasie, Sam był na zajęciach dodatkowych, a Bobby w warsztacie, więc spokojnie mógł odpływać.
Miał całe ręce pocięte, bo gdy kokaina odpuszczała ból psychiczny wracał i znów nienawidził siebie, znów miał chęć się zakatować. Nie chciał przesadzać z braniem, więc po prostu się ciął dając poprzez to upust emocjom. Lubił patrzeć jak krew wypływa z jego ran, oczyszczając jego brudne, skażone ciało. Był nikim, brzydził się sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Dawał się wykorzystywać, był pieprzoną dziwką i upadł.
Robił to za narkotyki.
Narkotyki, których potrzebował. Czuł, że bez nich by zwariował, bo teraz to, co przez połowę swojego życia trzymał w sobie urosło do granic wytrzymałości i wszelkie złe emocje przelewały się już. Potrzebował pomocy, ale nie chciał o nią prosić, nie chciał by ktokolwiek wiedział, że jest źle, dlatego kokaina była dobrym wyjściem. Jedynym wyjściem. W taki sposób mógł jakoś funkcjonować i żyć dla osób, które mu pozostały. Sam i...
... Cas.
Starał się sobie wmówić, że to było dla niego, że robił to po to, by go chronić przed samym sobą. Był potworem, a Cas zasługiwał na kogoś dużo lepszego. Novak nie mógł się dowiedzieć, co zrobił, dlatego powinien go nienawidzić i na pewno teraz tak było. Sama myśl o tym, że jego ukochany o tych cudownie błękitnych oczach, jak woda oceanu, jak bezchmurne niebo wiosną, nienawidził go wyżynało w nim tak ogromną ranę, sprawiając tak wieli ból, że miał chęć upaść na ziemię i skulić się łapiąc za pierś. Od dziecka wiedział, że ból psychiczny jest dużo gorszy od tego fizycznego. Miał złamane dwa palce, ręce piekły od świeżych ran, które zadawał sobie w przerwie między wciąganiem, a cierpienie nie ustawało, wciąż było dużo silniejsze.
Nie spodziewał się jednak, że ktoś o tej porze zadzwoni do jego drzwi. Narkotyk wciąż działał, a wziął wcześniej dość sporą dawkę, więc czuł się wspaniale. Uwielbiał ten stan, gdy wszystkie troski odpływały. Zbiegł szybko z góry i z szerokim uśmiechem na twarzy otwarł drzwi. Nie spodziewał się tego, kogo ujrzał. Charlie stała z naprawdę wściekłą miną ze skrzyżowanymi rękami.
- Charls? Co ty tu robisz? - zapytał uradowany na jej widok. Dopiero teraz poczuł jak bardzo za nią tęsknił.
- Wpuścisz mnie do środka czy mam ci zrobić siarę przed sąsiadami? - uśmiechnęła się do niego krzywo. Ustąpił jej miejsca, by mogła wejść. Zdążył zamknąć za nią drzwi i odwrócić się, gdy poczuł na policzku mocne uderzenie. Może była mała i irytująca, ale siłę miała.
- Co do...
- Raczysz się jeszcze zastanawiać czemu ci przywaliłam?! - krzyknęła. - Ty z księżyca spadłeś czy się naćpałeś? Wiesz do cholery co zrobiłeś Casowi? Jest w rozsypce, nie je i nie wychodzi z łóżka! Kurwa, Dean, co ci przyszło do tego nienormalnego łba?! Jak mogłeś go zdradzić i to jeszcze na jego oczach obmacywać się ze swoim nowym wybrankiem, jesteś żałosny! - wydzierała się na niego. Gdyby Dean nie był naćpany, rozpłakałby się przed nią mając gdzieś to, że widzi, jak jest z nim źle, jednak teraz był kimś kompletnie innym.
- Przejdzie mu - parsknął. - Nie jest dla mnie, Charlie, co w tym takiego dziwnego?
Brudbary stała jak wryta nie dowierzając w to, co usłyszała.
- Na mózg ci padło? Co się z tobą dzieje, Dean? Przecież go kochasz, jeszcze dwa tygodnie temu, gdy was widziałam, patrzyłeś na niego z takim uczuciem, jak rzadko kiedy ktokolwiek na kogoś patrzy. Coś musiało się stać i ty teraz mi powiesz!
Winchester zaśmiał się kpiąco, co zaskoczyło Charlie. To nie był jej przyjaciel. Zazwyczaj gdy tak robiła chłopak łamał się i mówił jej wszystko, jednak teraz została po prostu... Spławiona.
- Oj Charls, jak ty mało wiesz. Po prostu to nie było to i tyle. Teraz jest mi lepiej, wcześniej Cas był wrzodem na moim tyłku - parsknął. Rudowłosa coraz bardziej miała wrażenie, że to jakaś pomyłka. - Nie staraj się nas znów swatać, nic ci to nie da.
Dziewczynę na moment zatkało, nie wiedziała co ma powiedzieć. Patrzyła na niego doszukując się jakiś zmian, czegokolwiek. Nagle zauważyła krew na jego bluzie. Złapała go za rękę i podciągnęła rękaw. Jej oczom ukazał się gruby bandaż, przeciekł w kilku miejscach. Dean z całej siły zabrał rękę i odsunął się krzywiąc się. Mimo kokainy coś w nim drgnęło, co Charlie zauważyła w jego oczach, dziwnych oczach, które na pewno nie należały do Deana Winchestera. Coś było bardzo nie tak z jej przyjacielem i naprawdę zaczęła się martwić. Zobaczyła jego dłonie, zabandażowane.
- Dean, coś ty zrobił? - zapytała zdezorientowana.
- Nic - warknął ostrzegawczo. - Nie podchodź.
Charlie zmarszczyła brwi. Co się działo z jej przyjacielem?
- Pokaż to, trzeba z tym jechać do lekarza - odezwała się i podeszła do niego. - Dean, te bandaże przeciekły.
Chłopak odsunął się bardziej.
- Nigdzie nie pojadę. Powinnaś już iść - powiedział stanowczo Dean patrząc na Charlie. - Po prostu idź.
- Chcę ci pomóc - przyznała dziewczyna, jednak chłopak pokręcił głową robiąc kolejny krok do tyłu. Nie było w czym pomagać.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - podszedł do drzwi i otwarł je. Było już za późno na cokolwiek. - Cześć.
Rudowłosa na początku nie chciała wyjść, stała w miejscu mierząc się spojrzeniem z blondynem, jednak w końcu zrozumiała, że nie jest w tym momencie w stanie nic zrobić, nie dotrze w ten sposób do Deana. Skrzywiła się i czując zawód wyszła. Odwróciła się chcąc jeszcze coś powiedzieć, jednak drzwi już były zamknięte. Westchnęła. Nie spodziewała się tego. Myślała, że chłopak będzie ją błagał, by porozmawiała z Casem, że to był błąd, że żałuje, ale to co się wydarzyło było jak jakiś żart. Winchester wydawał się być rozluźniony i szczęśliwy, błogi, jednak to co zobaczyła na jego rękach przeraziło ją i jego chyba też. To nie pasowało do jego zachowania, tak nie robiły osoby szczęśliwe tylko w naprawdę dużym dołku. Miała wrażenie, że coś ukrywał, dlatego kazał jej wyjść. Wiedziała, że musi zostać w Kansas City na kilka dni, aby obu im pomóc.
Gdy Charlie wyszła Dean oparł czoło o drzwi i poczuł, jak narkotyk szybko z niego schodzi. Ból znów zaczął dawać o sobie znać, aż zacisnął powieki. Po co tu przyszła, Cas ją nasłał na niego? Niepotrzebnie, bo teraz blondyn czuł się jeszcze gorzej. Odsunął się od drzwi, złapał za pierwszą lepszą rzecz w przedpokoju i cisnął nią o ścianę. Wściekły pobiegł na górę i zamknął się pokoju. Zaczął rozwalać wszystko, zrzucając papiery i książki z biurka, przewrócił krzesło i szarpnięciem rzucił kołdrą o podłogę. Opadł na nią i zaczął uderzać pięściami w posadzkę, że ból w ręce ze złamanymi palcami dał się mocno we znaki, aż poczuł to w łokciu. Nie miał pojęcia, że łzy spływały mu po policzkach.
- Kurwa! - krzyknął płaczliwie i zakrył twarz dłońmi. Bujał się przez moment w przód i tył, jakby wpadł w paranoję czując kompletną pustkę w głowie. Siedział tak chwilę i w końcu zerwał się z miejsca.
Znalazł szybko torebeczkę strunową i wysypał sporą zawartość na podłogę. Zrobił z białego proszku dwie linie i wciągnął obie, jedną prawą dziurką nosa, drugą lewą. Uniósł głowę do góry i wywrócił oczami tak, że było widać białka. Nie musiał długo czekać, by jego lekarstwo zaczęło działać.
Notes:
Kolejny rozdział. Jak wrażenia? Charlie jednak nie zdziałała zbyt wiele, niestety. Żal mi w sumie Deana, ale sam narobił sobie problemów. Piszcie co myślicie ^^
Jak zawsze proszę o komentarze, niezła motywacja do pisania :D
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 33: Pytanie brzmi: dlaczego?
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Ten tydzień był jednym z najcięższych tygodni w życiu Deana Winchestera. Nigdy nie przeczuwał, że będzie mu pisane czuć aż tyle negatywnych emocji naraz. Kim teraz był? Wrakiem człowieka? Cieniem? Kurwą? Miał wrażenie, że wszystkim, zwłaszcza, kiedy kokaina odpuszczała. Ćpał, stał się tym, czym na pewno jego matka by nie chciała, by był, on sam też wstydził się tego, kim jest. Pewność siebie która kiedyś drzemała w Deanie zgasła zastąpiona opuszczoną głową i strachem przed spojrzeniem ludziom w oczy. Nagle zrozumiał, jak czuł się Cas i jaki on był, tylko była między nimi jedna szczególna różnica, Winchester sam doprowadził się do takiego stanu, a Novak po prostu taki się urodził.
Nie pamiętał już kiedy ostatni raz spał w łóżku, a dni zlewały mu się w jeden. Kokaina była dobra, na jakiś czas, by się odstresować i zapomnieć, czasem nie czuć bólu i tego, jak Jeremy go wykorzystywał. Zaczął to robić codziennie, czasem w szkole w męskiej ubikacji, czasem po lekcjach w jego samochodzie, w lesie czy w pobliskim pubie. Winchester po prostu brał przed tym kreskę i poddawała się temu, co chłopak z nim robił tylko po to, by mieć zapas tego białego lekarstwa. Z czasem stawał się coraz bardziej brutalny, niedelikatny, a z tym Dean bardziej złamany i brudny.
Nienawidził siebie tak bardzo, że to bolało.
Tego dnia przyszedł normalnie do szkoły. Wypalił papierosa przed wejściem, gdzie zobaczył z daleka Castiela. Chłopak bardzo się zmienił, chodził zgarbiony, jakby niósł na plecach worek z kamieniami. To on mu to zrobił, to przez niego ten chłopak tak cierpiał. Ten widok sprawił, że Dean musiał odwrócić wzrok i wziąć kilka wdechów, by powstrzymać łzy, które zebrały się w jego oczach. Przymknął oczy i od razu przypomniał sobie te kilka ich wspólnych chwil, uśmiech i śmiech Casa, które sprawiały, że serce mu rosło. Był taki szczęśliwy przy nim, beztroski, a teraz już tego nie było. Zniszczył to i stracił, na zawsze.
Winchester wyrzucił papierosa i wszedł do szkoły. Często mijał się z Novakiem na przerwach, jednak chłopak tylko raz przez ten czas spojrzał na niego i to była najgorsza rzecz, jaka mogła się teraz wydarzyć. Jego spojrzenie było przepełnione taką goryczą i pustką, że aż blondyna bolało w klatce.
To była jego wina.
Nie był świadomy tego, co czekało go dzisiejszego dnia. Pierwsze zajęcia minęły mu w porządku, co oznaczało, że nauczyciel nie przyczepił się do jego ślepego wzroku skierowanego za okno. Nic nie pamiętał z lekcji, jedynie dźwięk dzwonka, który zmusił go do wstania i wyjścia na korytarz. Jak co dzień skierował się pod szafkę Jeremy'ego, by czekać na niego, aż przyjdzie. Taki był już rytuał od dwóch tygodni. Chłopak podszedł do niego, objął go mocno za pośladki i pocałował bardzo namiętnie. Dean pozwolił mu na to nawet lekko pogłębiając pocałunek.
Ludzie już nie patrzyli, chociaż na początku Winchester bardzo się tego obawiał. Czasem ktoś zerknął kontem oka rzucając zniesmaczoną minę na widok tego, co starszy brunet robił z Deanem. Nikt jednak nie odzywał się, nie skarżył, omijali ich szerokim łukiem. Widział, jak patrzyli na niego, gdy był sam. Brzydzili się nim równie mocno, co on sobą.
- Pragnę cię - szepnął Jeremy w usta chłopaka i ścisnął jego ramię. - Łazienka, teraz - warknął mu do ucha. Nie miał wyboru. Ruszył ze spuszczoną głową do ubikacji. Odczekali, aż zadzwoni dzwonek, a pomieszczenie będzie puste. Jeremy wyjął małą torebeczkę strunową i uśmiechnął się do niego. - Ile? Jedna, dwie kreski? - zapytał rozsypując narkotyk na parapecie. Dean pokazał dwa palce i nachylił się by wciągnąć obie kreski. Zawirowało mu w głowie i przetarł krew wypływającą mu z nosa.
- Ty nie bierzesz? - zapytał.
- Nie, ja dziś wziąłem lepszy towar, ale ty dziecinko lepiej tego nie bierz - wyszczerzył się i złapał go za kark. Wepchnął go mocno do kabiny i jednym ruchem sprawił, że chłopak padł na kolana. Usłyszał dźwięk rozpinającego się rozporka i dostał z otwartej dłoni po twarzy. Reszty nie chciał pamiętać.
To było najgorsze, co przeżył dotychczas i nawet narkotyk nie był w stanie zamazać jego wspomnień ani uczuć. Było możliwe być bardziej brudnym niż był teraz? Na rękach nie miał miejsca na cięcie się, więc zaczął to robić w innych miejscach. Był już zmęczony wszystkim, po prostu nie miał siły. Tego dnia położył się do łóżka i nie chciał wstać, chciał zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Nie chciał już żyć.
Sam miał jedynie 12 lat, jednak był bardzo inteligentnym chłopcem i rozumiał dużo więcej niż jego rówieśnicy. Ciocia Ellen nie miała pojęcia, czy to przez to, że wychował się bez rodziców czy po prostu taki już był. Była mimo to bardzo z niego dumna, szatyn dostawał bardzo dobre oceny w szkole, był prymusem i potrafił robić zadania z wyższego rocznika. Był wszechstronnie uzdolniony, pomagał swoim kolegom i koleżankom w pracach domowych, wygrywał konkursy i olimpiady. Nigdy na nic nie narzekał, chociaż nie zawsze było łatwo.
Jednak miał coś, a dokładniej kogoś, dzięki komu był w stanie być sobą. Tym kimś był Dean, jego starszy brat, który był jego wzorem do naśladowania. Kochał go najmocniej, zawsze widział w nim coś tak wyjątkowego. Nawet jak był mały i płakał, najlepszym lekarstwem był brat, na którego widok malec od razu rechotał i chciał się bawić. Łączyło ich coś, co było niewidoczne dla ludzkiego oka i bardzo silne, przez co Sam umiał wyczuć, kiedy z bratem było źle. Znał go jak nikt inny.
Tym razem też tak było.
Nie było Casa, to była pierwsza rzecz, jaką zauważył. Chłopak wrócił z podróży rodzinnej, ale ani razu nie zawitał u Singerów, gdzie wcześniej byli prawie nierozłączni. Dean stał się cichy, nie odzywał się do nikogo i unikał wszystkich, nawet jego. Był osowiały, niechętny do wychodzenia z domu, Sam był pewien, że brat prawie nic nie jadał. Martwił się, bardzo, dlatego poinformował o tym ciocię. Powiedział jej, co zauważył i co według niego się stało.
Rozstali się.
Tylko pytanie brzmiało: dlaczego?
Ellen obiecała, że porozmawia z blondynem, ponieważ sama od jakiegoś czasu rzadko się z nim widywała. Dopiero Sam zwrócił jej uwagę.
Tego popołudnia Sam był w domu, gdy Dean wszedł do domu z ponurą miną. Jak zawsze nieobecny, chcąc niezauważony pójść na górę. Jednak nie tym razem.
- Dean, złotko, chodź na chwilę - odezwała się ciocia. Było już po dziewiętnastej. - Gdzie byłeś?
Chłopak nawet na nich nie spojrzał, a w pomieszczeniu była cała rodzina, nawet Jo.
- Na zajęciach dodatkowych - zwinnie skłamał, jednak kobieta uniosła brew do góry.
- Doprawdy? A na jakie zajęcia chodzisz o tej porze? - zapytała przyglądając się siostrzeńcowi. Miał podkrążone oczy, był blady na twarzy i chyba schudł. Wyglądał jak siódme nieszczęście.
- Zapisałem się na jakąś muzykę, jestem zmęczony - chciał już iść, jednak zatrzymał go głos ciotki.
- Usiądź z nami.
Sam przyglądał się bratu, jak przez jego twarz przeszło kilka emocji. Od zmieszania i zmartwienia, po złość i w końcu obojętność. Chłopak wzruszył ramionami i usiadł na krześle. Spojrzał na ciocię i wujka.
- Słucham? - zapytał oschle.
- Dean, co się z tobą dzieje? Od trzech tygodni jesteś nieobecny, jakby cię tu nie było. Coś się stało? Co z Casem?
Na ostatnim pytaniu twarz Deana drgnęła, Sam był pewien, że to zauważył. To było to, chodziło o tego chłopaka, to on był przyczyną dziwnego zachowania brata.
- Nic, wszystko okej, po prostu... To liceum, więcej zajęć, mam mniej czasu - powiedział i przełknął. - A Cas... Nie jesteśmy już razem - oznajmił starając się brzmieć normalnie.
Zapadła cisza w kuchni na dłuższy czas. Bobby wymienił spojrzenie z ciocią Ellen, która pokręciła w końcu głową.
- Chcę byś wiedział, że zawsze możesz na nas liczyć i możesz z nami porozmawiać - powiedziała kobieta patrząc z troską na blondyna, który spuścił wzrok na swoje dłonie. Wciąż miał złamane dwa palce, jednak wmówił rodzinie, że to stało się na wuefie i że wszystko jest okej. Nie musieli nic wiedzieć, nie było takiej potrzeby.
- Wiem ciociu - powiedział i uniósł wzrok. Chciał już stąd wyjść, chciał uciec, schować się przed ich przeszywającym wzrokiem. Starał się ukryć ból, jaki miał w sobie, bał się, że długo nie wytrzyma.
Ciocia odczekała jeszcze chwilę, jednak nie doczekała się już niczego ze strony siostrzeńca. Westchnęła ciężko i pozwoliła mu iść. Dean powoli opuścił kuchnię i skierował się na górę. Miał to za sobą, coś, czego bał się najbardziej, konfrontacji z rodziną. Na szczęście nie był po kresce, bo mogliby coś zauważyć, a to byłoby najgorsze.
Zamknął się w pokoju i położył się w łóżku zakrywając sobie usta dłonią, od razu łkając z całych sił. Bał się, że ktoś teraz mógłby go podsłuchiwać. Było coraz ciężej, a po tym co stało się zeszłego dnia w szkole nie potrafił spojrzeć na siebie w lustro.
Sam, tak jak podejrzewał Dean, stał dość długo pod drzwiami brata wsłuchując się w ciszy w to, co mógłby usłyszeć po drugiej stronie. Przeliczył się, bo nie usłyszał nic. Zrezygnowany poszedł do siebie i czytał dalej swoją ulubioną książkę.
- Wszystko okej, Gabe? - zapytała Kate, koleżanka z pracy. Właśnie siedział na zapleczu uspokajając się po tym, jak prawie wylał gorącą kawę na klienta. Klient nie ucierpiał, ale filiżanka już tak. Potłukła się, a on trzęsącymi się dłońmi sprzątnął ją i wyszedł z głównej sali. Co się z nim działo? Zły stan emocjonalny młodszego brata źle na niego wpływał i czasem po prostu zapominał się, myślał o nim i o tym całym bagnie, które go spotkało. Czym sobie ten biedny chłopak zasłużył? Był tylko ślepo zakochany w jakimś gamoniu, który nie umiał tego uszanować i wykorzystał jego uczucia.
Brzydził się nim.
Aż świerzbiły go ręce, żeby znaleźć tego blondaska i rozwalić jego piękną twarzyczkę na kwaśne jabłko. Chciał to zrobić, bardzo, jednak Cas mu nie pozwalał. Za każdym razem, gdy Gabe zaczynał ten temat, chłopak bronił się, że to nie jego sprawa, że sobie radzi i że wszystko jest okej. Nie było. Gabriel to widział, nie był głupi. Miał ochotę załatwić to po swojemu, bo ten gnojek zasługiwał tylko na to.
Teraz ręce aż mu się trzęsły z nerwów na samą myśl o tej całej sytuacji. Może trochę za bardzo się przejmował, ale to był jego młodszy braciszek, mała fajtłapa, którą zawsze bronił i wychował, był aniołkiem, którego kiedyś obiecał sonie nie pozwolić komukolwiek tknąć i zranić. Zawiódł, dlatego teraz powinien zrobić wszystko, by ten parszywy gnój zapłacił za całe zło i cierpienie, przez jakie przechodził brunet.
- Tak, wszystko w porządku - odpowiedział dziewczynie i uśmiechnął się do niej słabo. - Trochę się zdenerwowałem, ale jest okej.
- Może chcesz wody? - zapytała Kate chcąc jakoś pomóc.
- Dzięki, naprawdę, ale nie trzeba - uśmiechnął się do niej. Dziewczyna kiwnęła i wyszła z zaplecza zostawiając go samego.
Nagle usłyszał dźwięk wiadomości. Wyjął telefon z kieszeni i odczytał ją.
"Gabe, jesteś w pracy?"
To była Charlie, mały uparty rudzielec. Gabriel lubił ją, wściubiała nos w nie swoje sprawy i umiała wyjąć z kogoś informację jak mało kto. Byłaby idealnym gliną, pomyślał.
"Tak, a co?" odpisał.
"To wyjdź na moment, jestem przed twoją cukiernią"
Gabriel od razu się zebrał i wyszedł przed budynek, wcześniej oczywiście informując o wszystkim Kate. Charlie na jego widok wyszczerzyła się i rzuciła mu się na szyję. Nie widzieli się ponad trzy tygodnie.
- Hej, rudzielcu, co tam? - zapytał patrząc na nią z rozbawieniem.
Dziewczyna zagryzła wargę i posmutniała.
- Wiesz po co przyszłam - powiedziała. - Była u niego i... Nie udało mi się nic wyciągnąć, rozumiesz? Mi, nic a nic mi nie powiedział - powiedziała nie dowierzając, że w ogóle coś takiego miało miejsce. - Był... Dziwny, to nie był ten Jen, którego znałam.
- To frajer, nie zmienię zdania, Charls - oznajmił Gabriel.
Ruda zmieszała się i westchnęła.
- Ja mam dziwne wrażenie, że tu chodzi o coś więcej niż o to, że znalazł sobie kogoś nowego. Dowiem się, o co chodzi, tylko potrzebuję na to czasu i... Twojej pomocy - oznajmiła i zagryzła wargę. - Czy mogę na ciebie liczyć?
Blondyn westchnął i w końcu pokiwał głową.
- Jeśli to będzie miało pomóc jakoś Castielowi, to zrobię wszystko - przyznał.
To była prawda, był w stanie zrobić bardzo dużo, byle tylko nie widywać codziennie swojego brata w takim stanie.
Notes:
Jest rozdział, w końcu ^^
Jak wam się podoba? Mi się o dziwo pisze to przyjemnie i naprawdę szybko, jak na mnie oczywiście ;)
Komentarze mile widziane, motywują do pisania ^^
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 34: Zawiódł się
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- Dean, puść - zaśmiał się Cas i znów rechotał w głos z całej piersi czując, jak palce blondyna wpijają się w jego żebra. Miał łaskotki i jego chłopak dobrze o tym wiedział, często wykorzystując ten fakt. - Proszę, bo nie... Nie mogę - próbował się wyrwać, ale na próżno, bo blondyn jedynie przyciągnął go bliżej i łaskotał dalej. Po chwili jednak przestał tylko po to, by móc go pocałować.
- Ależ ty jesteś wrażliwy na dotyk - zaśmiał się Dean w jego usta i dotknął nosem jego nosa. - Bardzo to lubię - przyznał szepcząc mu to na ucho, przez co brunet zachichotał znów cicho czując ciarki na całym ciele.
- Bardzo lubisz się nade mną znęcać - stwierdził i postarał się odsunąć.
Dean czując, co chłopak próbuje zrobić złapał go mocno za brzuch i przyciągnął do swojej piersi, że leżał do niego tyłem. Wtulił nos w jego szyję.
- Może trochę... Czasem... Ale bardzo rzadko - przyznał i pocałował go w kark.
Cas czując bliskość ukochanego przymknął oczy i uśmiechnął się. Uwielbiał jego ciepło, jego ramiona, jego zapach. Wszystko w Deanie było idealne, po prostu kochał go. Złapał jego dłoń w swoją i dotykał jej. Była większa od jego, dużo bardziej umięśniona, bardziej kanciasta, gdzie dłoń Castiela była smukła i mała, a palce miał bardzo kościste. Obaj jednak mieli ładne paznokcie, na co brunet zwracał uwagę. Dean miał piękne dłonie, uwielbiał je.
- Kocham cię - szepnął cicho i uśmiechnął się, gdy blondyn odpowiedział mu równie ciche "ja ciebie też" trochę stłumione przez jego włosy, bo chłopak właśnie trzymał w nich twarz. - Czy ty mnie wąchasz? - zaśmiał się nagle.
- A co, nie mogę? Przepięknie pachniesz - wybrzmiały słowa, na które Cas poczuł się dziwnie błogo.
Nagle zmarszczył brwi czując coś dziwnego pod palcami. Coś jakby obślizgłego, mokrego. Chciał otworzyć oczy, ale nie mógł, były jakby zaklejone, czuł na nich dziwny ucisk. Ramiona, które tak mocno go obejmowały zaczęły tracić na sile, a znane mu ciepło za nim gasło zastąpione obcym zimnem. Poczuł coś wiotkiego leżącego obok niego. Zadrżał i zrobiło mu się niedobrze na odór, jaki poczuł. W końcu udało mu się otworzyć oczy, ale od razu pożałował, że to zrobił. Siedział obok Deana, w kałuży krwi, którego oczy przyćmione były bielą, a skóra była blada, w niektórych miejscach fioletowo zielona. Na jego ramionach było pełno ran, z których czerwona ciecz wypływała litrami. Nagle oczy poruszyły się spoglądając na chłopaka.
Cas obudził się z krzykiem siadając do pionu i oddychając ciężko. Obudził wszystkich w domu, a Gabriel wpadł do jego pokoju jakby się paliło.
- Cas, do cholery, co się stało? - zapytał przerażony zastając brata siedzącego na łóżku i przerażonego.
Chłopak patrzył długo w jeden punkt, dopiero po chwili się ocknął i spojrzał na Gabe'a. Starał się złapać oddech i uspokoić, bo aktualnie czuł pulsowanie własnego serca w czaszce. Wciąż widział te oczy, poruszyły się, w tak obrzydliwie straszny sposób, że na samą myśl Casowi zrobiło się niedobrze. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko było tak realistyczne, ten zapach, to zimno martwego ciała i ta twarz, jego wyobraźnia idealnie wykreowała Deana, przez co brunetowi chciało się płakać.
- N-nic, to tylko koszmar - oznajmił jedynie i skulił się.
Blondyn westchnął i usiadł na rogu łóżku. W drzwiach stała Anna, ojciec nie wrócił do domu, był na wyjeździe służbowym. Wpatrywała się w braci ze strachem w oczach, przeraził ją krzyk Castiela.
- Już trzeci raz w tym tygodniu - zauważył zmartwiony Gabriel i położył dłoń na ramieniu chłopaka. - Może serio powinieneś iść do lekarza?
To był pomysł Chucka. Gdy zobaczył, w jakim stanie jest jego najmłodszy syn oznajmił, że może zafundować mu wizytę u psychologa. Cas odmówił wmawiając sobie, że nie jest świrem, na co oczywiście starszy chłopak chciał mu wytłumaczyć, że chodzą tam nie tylko nienormalni, ale też najzwyklejsi ludzie ze swoimi problemami. Brunet naprawdę chciał sam sobie poradzić z tym wszystkim.
- Nigdzie nie pójdę, Gabe - uparł się i położył znów. - Daje sobie radę, to tylko przejściowy etap - powiedział bardziej jakby do siebie, chcąc przekonać się, że to prawda. Mimo wszystko teraz nie był pewien, czy tak było.
Minęły cztery tygodnie, odkąd ten cały koszmar się zaczął. W życiu Castiela Novaka działo się ostatnio zbyt wiele i stał się starym sobą, zanim w ogóle Dean się nim zainteresował. Był cichy, rzadko się uśmiechał czy w ogóle łapał z kimś kontakt wzrokowy, a o odzywaniu się nie było mowy. Dzień w dzień starał się zapomnieć o istnieniu blondyna, nie było go, mógł zniknąć. Naprawdę pragnął pozbyć się wszelkich wspomnień, jednak sny nawiedzały go codziennie. Jedne były lepsze, pokazywały jedynie wspomnienia z związku z chłopakiem, a niektóre właśnie tak się kończyły.
Krzykiem.
Gabriel pokręcił głową z rezygnacją i wstał.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to jestem w pokoju u Anny, nie zaśnie po tym sama - powiedział i biorąc małą za dłoń wyszedł z pokoju gasząc światło.
Castiel tej nocy już nie zasnął. Nawiedzał go obraz martwych oczu ukochanego. Czemu po prostu nie umiał go znienawidzić? Bardzo tego pragnął, chciał być wolny od tego, co teraz się z nim działo.
Z dnia na dzień było coraz ciężej, Dean nie radził sobie już z niczym. Nadchodził ten czas, że zaczynało do niego docierać, że bez czyjejś pomocy nie poradzi sobie. Powoli zaczął się przygotowywać psychicznie do powiedzenia wszystkiego cioci. Bał się tego, ale układał sobie w głowie jakieś logiczne wytłumaczenia, jednak... Tak naprawdę żadne nie było odpowiednie. Jak mógł wytłumaczyć to, że zaczął ćpać? Że zaczął się puszczać po to, by dostać narkotyk? Przecież Ellen kompletnie go skreśli. Jednak musiał jakoś to zrobić, musiał zawołać o pomoc. Zaczął też wagarować, nie pojawiał się w szkole tylko po to, by unikać Jeremy'ego. Chłopak szybko zauważył, co Winchester wyrabiał. Pewnego dnia właśnie z tego powodu mocno przyszpilił go do ściany i syknął mu w twarz.
- Jeśli próbujesz mnie spławić i myślisz, że ci się uda, to jesteś w błędzie. Mam dowody na to, że jesteś kurwą i bardzo szybko mogę je rozpowszechnić - puścił jego krtań, którą trzymał i odsunął się. - Nie próbuj kombinować, suko, bo zniszczę cię do końca - dodał i poszedł.
Dean oddychał niespokojnie trawiąc słowa starszego chłopaka. Gorzej już chyba być nie mogło. Zrozumiał, że jest w sytuacji bez wyjścia i teraz, gdy był już gotowy poprosić kogoś o pomoc, najzwyczajniej w świecie nie mógł.
Zaczynał się bać.
Gdy nie brał narkotyków, świrował. Zaczynał mieć zwidy, halucynacje, czasem siedział w kącie pokoju i miał wrażenie, że coś go obserwuje. Jeszcze gorzej było, gdy dłużej nie brał narkotyku, wtedy widział, jak cienie w jego pokoju się poruszają. Był wtedy pewien, że umrze. Czasami słyszał krzyki w nocy, budził się z koszmarów, których przenigdy nie chciał śnić. Miał wrażenie, że na ulicach ludzie patrzą na niego i wiedzą, kim jest, co zrobił i bierze. Czasami był w obłędzie.
Miał już dość wszystkiego i coraz częściej myślał o ucieczce z tego miasta. Mógłby się spakować i po prostu wyjechać, nie dając znać nic ani Samowi, ani... Cas w sumie nawet by się tym nie zainteresował, ba, pewnie nawet by się ucieszył, gdyby nie musiał go widywać codziennie, a niestety tak się działo. Codzienne mijanie się na korytarzu pogarszało tylko i wyłącznie stan psychiczny blondyna. Nie mógł na niego patrzeć ani też przejść obojętnie, to było najgorsze.
Może gdzieś tam znalazłby pomoc.
Po zdarzeniu w szkole wrócił do domu czując, jak cały drżał z emocji. Pierwsze co zrobił, to w obłędzie poszedł do łazienki i złapał za żyletkę. Odsłonił swoją już bardzo poranioną rękę i znalazł jakieś wolne miejsce. Zaczął robić cięcie za cięciem zapominając o wszystkim wokół, był tylko on, ostrze i krew, która spływała do umywalki.
- C-co ty robisz, Dean? - usłyszał głos Sammy'ego, który stał i patrzył na jego ramię z szokiem w oczach. Jego dwunastoletni brat, który nie powinien wiedzieć, że istnieje coś takiego jak samookaleczanie wpatrywał się w rany, mnóstwo ran, strupów i w żyletkę, którą Dean trzymał w dłoni.
Nie zamknął drzwi, jak mógł zapomnieć o drzwiach. Nie miał pojęcia, jak zareagować. Złapał za ręcznik, którym nakrył rany i spojrzał na Sama w panice. Jakieś wytłumaczenie, powinien coś powiedzieć, że to nie jest tak jak myśli, że...
- Dean? Czemu sobie to robisz? - zapytał przejętym głosem i podszedł do brata, ale powoli, jakby się go bał, jakby obawiał się jego reakcji.
- T-to nie tak, ja... po prostu... - po prostu co? Niszczył siebie, swoje ciało i psychikę, lubił czuć ból. Jak wytłumaczyć coś takiego dwunastolatkowi?
- Powinieneś pogadać z ciocią - powiedział Sam wciąż patrząc na ręcznik, który teraz zaczął zabarwiać się na czerwono. Coś w tonie głosu młodszego brata i w jego oczach zaniepokoiło starszego Winchestera.
Jak bardzo Dean stracił w oczach Sammy'ego? Chłopczyk po prostu był w szoku i nie umiał do siebie dopuścić myśli, że jego brat tak naprawdę był niezrównoważony psychicznie. Postrzeganie blondyna zmieniło się i nagle młodszy zrozumiał, że jego brat cierpi. Nie był głupi, dobrze wiedział, co ten zrobił i robił nie wiadomo od jak dawna. Zobaczył tragedię, upadek własnego brata. Może i był młody, ale świadomość tego, że niektóre nastolatki to robią była dla niego czymś normalnym. W jego szkole kilka dziewczyn to robiło, ale dla popisu, by być fajnymi, jednak jego brat nie chciał być fajny, nie w ten sposób.
Nie przez cięcie się.
Poczuł coś, czego chyba nigdy wcześniej nie odczuwał i było to zbyt silne. Ból. Ból w środku, jakby między żebrami, serca, jednak nie odczuwał tego fizycznie, a psychicznie. Jego brat się kaleczył, miał problem i cierpiał, a on nic o tym nie wiedział. Myślał, że Dean mu ufa, że powie mu wszystko, że nigdy nie będzie niczego przed nim ukrywać. Zawiódł się.
- Jak mogłeś to zrobić? - rzucił nagle dwunastolatek z goryczą w głosie, co jedynie ścisnęło starszego za gardło. Nie umiał się odezwać, nie umiał nic powiedzieć. Nie był świadomy tego, co w tym momencie stało się w Samie, jak wielka zmiana w nim zaszła.
Chciał się ruszyć, jakoś go uspokoić, ale Sam wybiegł z łazienki i pobiegł do siebie zamykając drzwi z taką siłą, że tynk ze ścian prawie odpadł.
Dean usiadł na wannie i rozpłakał się. Teraz nawet Sammy go nienawidził.
Charlie miała plan, jednak potrzebowała do tego Gabriela i kamery.
- Kamery? O czym ty mówisz? - zapytał blondyn siedząc z nią w cukierni. Przyszła do niego by uzgodnić to, co ułożyła sobie w głowie, a on postawił jej kubek gorącego kakao i babeczki.
- Normalną kamerę, nie masz takiej?
Gabe parsknął.
- A skąd mam mieć? - zastanowił się chwilę. - Mam kumpla, który chyba ma to co potrzebujesz, więc powiedzmy, że załatwione. Jaki masz plan?
- Bardzo prosty...
Zaczęła mu dokładnie tłumaczyć co i jak po kolei zrobią. Nie miała tego nigdzie rozpisanego, nie potrzebowała, miała świetną pamięć. Wiedziała, że wszystko pójdzie po jej myśli.
- Najważniejsze jest to, by dowiedzieć się, co Dean ukrywa. Daje sobie głowę uciąć, że jest coś na rzeczy, tylko nie umiem rozgryźć co...
- I cię to irytuje, a zarazem kręci - zaśmiał się przyglądając się rudej. Nie znał nikogo z takim temperamentem jaki miała, przez to bardzo ją lubił. Gdyby nie była lesbiją, może nawet ubiegałby się o jej względy, mimo różnicy wieku. Ona wszystkich waliła na głowę, nawet jego. Pewnie nie byłoby to łatwe mieć za dziewczynę kogoś tak wybuchowego, zaborczego i upartego jak ona, ale on chyba chciałby sprostać temu wyzwaniu.
- A żebyś wiedział - przerwała jego rozmyślania i upiła trochę kakao. Była w mieście już prawie tydzień, specjalnie na ten wyjazd poprosiła o zwolnienie z zajęć, co nie poszło gładko i postanowiła powęszyć. Traciła zajęcia dla tych idiotów tylko po to, by może jakoś uratować to, co było między nimi. Kibicowała im i aż nie chciało jej się wierzyć, że Dean tak po prostu zostawił Casa dla jakiegoś frajera, to po prostu było nie do przyjęcia. Wiedziała, czuła, że jest na to jakieś inne wyjaśnienie.
Martwiła się też o Deana. To co zobaczyła, gdy go spotkała przeraziło ją i była pewna, że nie było z nim dobrze. Nigdy nie widziała go w takim stanie, wyglądał jak trup, był blady, niewyspany i jeszcze ta ręka. Jak długo musiał to robić? W ogóle czemu to robił?
Chciała znać odpowiedź.
Notes:
Z lekkim opóźnieniem dodaję kolejny rozdział. I jak wam się podoba? Mówcie do mnie!
(Zapraszam też do czytania drugiego ff, które piszę razem z @mishati)
Jak zawsze proszę o komentarze, bardzo motywują do pisania ^^
Pozdrawiam i do następnego xx
Chapter 35: Przypominał jej Casa
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Gabe uważał ten pomysł za absurdalny, ale jak ruda chciała, tak musiało być. Nie chciał się wtrącać w to wszystko, chciał dobrze dla swojego brata, a skoro ona uważała, że rozwikłanie tej "zagadki" jakoś mu pomoże, to musiał brać w tym udział. Załatwił kamerę od swojego kumpla i tak jak umówił się z Charlie, schował się w męskiej ubikacji w jednej z kabin i czekał.
Plan był prosty.
Charls wpadła do szkoły i znalazła Deana, który szedł właśnie korytarzem pod salę od biologi. Gdy zauważył dziewczynę zaskoczony otwarł szeroko oczy. Nie spodziewał się tu jej.
- Charlie? Co ty tu... Robisz? - zapytał zdziwiony.
- Musimy o czymś pogadać, pójdziesz ze mną do łazienki - to nie było pytanie, bardziej rozkaz.
Chłopak zerknął za nią i spuścił wzrok.
- Po co?
Parsknęła i złapała go za ramię.
- Tym razem mi się nie wymigasz - zaciągnęła go do ubikacji i odczekała, aż wszyscy wyjdą. Paru chłopaków zmierzyło ją wzrokiem, na co ona uśmiechnęła się do nich chytrze. Miała gdzieś to, że właśnie była w męskim. Trudno, miała bardzo ważną sprawę do załatwienia. - Dobra, Winchester, koniec tych gierek i zabawy. Powiedz mi, co się dzieje - oparła się o kabinę, w której schowany był Gabe i skrzyżowała ramiona na piersi. Chłopak ukucnął i spod drzwi zaczął z ukrycia nagrywać całą sytuację. No kompletny absurd.
- Co? To nie żadna gierka - chciał wyminąć dziewczynę, ale ona zagrodziła mu drogę i pchnęła na ścianę.
- Jeśli nie chcesz powiedzieć, kiedy miło cię proszę, to wyciągnę to z ciebie siłą - warknęła na niego i podeszła bliżej. - Jestem pewna, że chodzi o coś dużo więcej niż to, że Cas sobie wyjechał, a ty znalazłeś sobie nowego chłoptasia. Powtórzę, nie chce mi się wierzyć, żebyś ot tak zostawił go, to przecież niemożliwe. Zbyt długo się przekonywałeś do niego, a gdy w końcu zaczęliście być razem zobaczyłam to coś w twoich oczach. Dean, znam się i widziałam ten błysk. Czemu teraz go nie widzę? Czemu nie jesteś szczęśliwy z tym chłopakiem jak kiedyś byłeś z Casem? Kurna, nie ciąłeś się, gdy byłeś z nim. Dean, co do cholery się stało?
Chłopak wpatrywał się w nią z niedowierzaniem jakby mówiła w jakimś kompletnie nie znanym mu języku. Gdy ta skończyła swoją przemowę pokręcił głową. Nie chciał z nią o tym rozmawiać, nie było o czym i wiedział, że musi jakoś stąd pójść, zanim zacznie grać na jego emocjach, co robiła często, by wyciągnąć z kogoś informacje. Może kiedyś by się tym nie przejął, ale teraz był zbyt słaby i był pewien, że jeśli teraz nie ucieknie, źle się to skończy.
- Nie ma niczego innego, nic się nie stało. Zakochałem się w kimś innym i tyle.
Zaśmiała się w głos udając, że bardzo ją to śmieszy. Dean skrzywił się na ten dźwięk.
- Dobry żart, ale tak serio. Jak ma na imię ten twój chłoptaś? - zapytała. - No mów.
- Co cię to obchodzi?
Charlie spojrzała mu głęboko w oczy w taki sposób, że teraz blondyn nie mógł uciec. Zaczynało się.
- Znamy się od dziecka, kiedyś byliśmy prawie jak siostra i brat, nie pamiętasz? Kiedyś byliśmy nierozłączni, kiedyś powiedziałbyś mi wszystko. Czy aż tak rozsypało się to coś między nami, czy już mi nie ufasz? - mówiła wpatrując mu się w oczy. - Pytam tylko, jak on ma na imię.
- Jeremy - odezwał się Dean i westchnął, cholerna Charlie.
- Okej - uśmiechnęła się nieco triumfalnie. - A teraz opowiedz mi całą waszą historię, jak go poznałeś? - stała bardzo blisko niego.
Winchester zagryzł mocno wargę i zmieszał się. To był ten moment? Czył, jak nie jest w stanie dłużej tego znieść, jak traci kontrolę nad własnymi emocjami. Charls wiedziała jak go podejść, a teraz, gdy było z nim naprawdę źle złamał się. Może to teraz powinien w jakiś sposób poprosić o pomoc? Jeremy na pewno się nie dowie, przecież jak, Charls go nie wyda. W końcu spuścił głowę, a dziewczyna zauważyła, jak opór na twarzy jej przyjaciela znika i pojawia się cierpienie jakiego nigdy wcześniej nie widziała.
- Znienawidzisz mnie - szepnął cicho czując, jak łzy napływają mu do oczu.
- Możesz głośniej? - poprosiła. Chciała mieć wszystko zarejestrowane na kamerze, by móc potem wszystko pokazać Castielowi i cioci Ellen, wiedziała, że w inny sposób nie uratuje Deana.
- Jestem dziwką, Charls - odezwał się głośniej, ale nie spojrzał jej w oczy. - Chcesz znać prawdę? Proszę bardzo. W drugim tygodniu wyjazdu Casa poszedłem na imprezę, zostałem zaproszony przez jakieś dziewczyny. Wiesz, w klubie na rozpoczęcie roku. Zbliżała się rocznica katastrofy samolotu rodziców, byłem w podłym nastroju, ale nie chciałem zawracać Castielowi głowy. Więc postanowiłem, że tam pójdę, by jakoś o tym wszystkim nie myśleć. Tam podszedł do mnie Jeremy. Zaczęliśmy gadać, trochę się do mnie przystawiał, ale... Miałem to gdzieś, w końcu miałem chłopaka. Tamten... Postawił mi jakiegoś drinka, był mocny, upiłem się i... Zacząłem mu mówić, jak bardzo brakuje mi Casa. Zaproponował mi coś, ukojenie, tak to wtedy nazwał. Zgodziłem się, byłem schlany - patrzył na swoje dłonie nie mając pojęcia, że dziewczyna wpatruje się w niego z przejęciem. - Poszliśmy do ubikacji i... Wyjął torebeczkę z białym proszkiem, kazał mi wciągnąć i...
- Nie zrobiłeś tego - odezwała się Charlie nie dowierzając temu, co słyszy.
Dean spojrzał jej w oczy, a z jego spłynęły łzy. Był bezsilny, nie umiał już grać.
- Zrobiłem, Charls i tak upadłem. Zdradziłem Casa, będąc naćpany, dając się jak kurwa i błagając o więcej - powiedział i schował twarz w dłoniach. Nastała cisza. Słychać było tylko ich oddechy, a Gabriel siedzący w kabinie nie mógł uwierzyć w to, co waśnie usłyszał. Tak samo rudowłosa, która wpatrywała się w przyjaciela.
- C-co było dalej? - zapytała spokojniej.
- Mam z nim umowę, że... Będzie mógł mnie... A za to będę dostawać kokainę - powiedział cicho odsuwając dłonie od twarzy.
- Bierzesz? - zapytała po chwili namysłu dziewczyna.
Chłopak jedynie pokiwał głową. Charlie miała chęć zrobić mu awanturę, skrzyczeć go, uderzyć w twarz, wyśmiać, wykląć, znienawidzić i... Nie wiedziała co jeszcze, ale on tak tu stał, ze spuszczoną głową, skrzywdzony, bezsilny, zgarbiony. Przypominał jej... Casa. Dopiero teraz zobaczyła podobieństwo i westchnęła załamana. Podeszła do niego i objęła go. Nie spodziewała się, że chłopak tak mocno zareaguje na jej uścisk. Wtulił się w nią i rozpłakał nie umiejąc już chować łez. Ona jedynie mogła gładzić jego włosy, które już nie były tak fajnie ułożone jak kiedyś, teraz były przydługie, lekko falowały.
- Coś ty narobił, Dean - powiedziała jedynie przytulając przyjaciela. Czuła, że chłopak już nie jest w stanie się odezwać, jedynie łkał w jej bluzkę. Nie poznawała go, dawny Winchester w życiu się tak nie uzewnętrzniał, nigdy nie ukazywał swoich uczuć, a to co zrobił teraz było po prostu dla niej oznaką tego, jak bardzo był wyniszczony psychicznie. - Mogę ci pomóc, tylko musisz mi na to pozwolić - dodała po chwili.
Dean odsunął się i spojrzał jej w oczy.
- Chcę pomocy, ale... Boję się - odezwał się cicho.
- Przede wszystkim nie bierz.
Chłopak pokręcił głową.
- Już nie potrafię, to trwa ponad miesiąc, uzależniłem się, muszę brać - Charlie otwarła szerzej oczy. Brzmiał jak... Narkoman. - Ale nie biorę tego dużo, tylko tyle ile trzeba.
- Chyba sobie żartujesz. Powiemy cioci, ona ci pomoże.
- Nie, nikt oprócz ciebie nie może wiedzieć, błagam. Nie... Nie teraz, ja nie jestem jeszcze gotowy - łzy spływały mu wciąż po policzkach. Zaczynał dostawać paranoi, za bardzo się nakręcił. - Już Sam widział jak się tnę, nienawidzi mnie, jak ja siebie, nie chce, by ciocia mnie nienawidziła - ręce zaczęły mu drżeć. - C-Cas też nie może wiedzieć. Boże, Charlie, tak bardzo go kocham i za nim tęsknię. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, chciałbym by to wszystko się nie wydarzyło, żeby i on mnie kochał, ale on mnie też nienawidzi, wszyscy mnie nienawidzą, jestem brudny, obrzydliwy, brzydzę się sobą... - nakręcił się znów łkając.
Szaleństwo w oczach chłopaka, które pojawiło się nagle, zaczęło przybierać na sile. Był chyba w dużo gorszym stanie, niż myślała.
- Dean, o czym ty mówisz, nikt cię nie nienawidzi - zaczęła, ale chłopak zaczął się nerwowo poruszać bujając się do przodu i do tyłu. - A Cas dalej cię kocha, naprawdę. Zrób to dla niego, postaraj się wziąć w garść, proszę.
- Nie potrafię! - wykrzyknął drżąc cały. Wpatrywał się w przyjaciółkę z przerażeniem w oczach. - Nienawidzą wszyscy, wszyscy...
Charlie znów chciała objąć chłopaka, ale zaczął ją odpychać, zaczął panikować i płakać. W końcu wyśliznął się i wybiegł z łazienki pozostawiając Charlie kompletnie zdębiałą. Co to było? Co się działo z jej przyjacielem? Gabriel wyszedł z kabiny z wyłączoną już kamerą i spojrzał na dziewczynę.
- O cholera, tego się nie spodziewałem - powiedział szczerze patrząc na drzwi, przez które przed chwilą wybiegł blondyn. - Powinniśmy pokazać to Casowi?
Charls pokiwała zdecydowanie głową.
- Boże - powiedział Castiel i zakrył sobie usta dłonią. Siedział na swoim łóżku i cały zapłakany wpatrywał się w wygaszony już malutki ekran kamery. Usłyszał to wszystko, zobaczył i miał wrażenie, jakby dostał w twarz. Czemu Dean mu tego nie powiedział? Czemu on nie domyślił się, że coś jest nie tak? Zawsze przecież widział, jak coś się złego działo z Deanem, a w tak bardzo ważnym momencie nie zauważył nic. Jak mógł być aż tak głupi? Może nie zwracał na to uwagi przez to, że był wściekły na widok jego ukochanego z tym całym Jeremy'm, ale nic go nie tłumaczyło. - T-to moja wina - szepnął.
Charlie zmarszczyła brwi.
- Że co proszę? Chyba cię pogięło. To nie jest twoja wina, tylko tego idioty, że dał się namówić na coś takiego.
Cas spojrzał na przyjaciółkę.
- Ale... Nie zapytałem, nie podszedłem, nie pomogłem... - zaczął wyliczać.
Gabriel usiadł obok brata i wywrócił oczami.
- A on naćpany by cię wyśmiał i jeszcze upokorzył przed ludźmi. Nic nie mogłeś zrobić, brawa dla niego, że teraz się przyznał, przynajmniej wiemy, co się stało.
- No właśnie - wtrąciła się rudowłosa. - Teraz będziesz mógł mu pomóc, powiemy cioci, która z nim porozmawia i zabierze do specjalisty. On się ogarnie i wszyscy będą szczęśliwi. Skąd wiesz, może nawet wrócicie do siebie? Sam usłyszałeś, że cię kocha, wciąż. Bardzo tęskni.
Chłopak nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Może z jednej strony Charlie miała rację, ale czy chłopak mówił na poważnie to o uczuciach? Wyglądał i brzmiał bardzo przekonująco, na pewno tak było. Aż bolało go serce przypominając sobie to, jak bardzo złamany był Dean. Nie spodziewał się tego. Myślał, że sytuacja wygląda kompletnie inaczej, a jego, były już niestety chłopak zaczął ćpać, bo go nie było. Cas wiedział swoje, to była jego wina, że zapomniał o tej rocznicy, że dał Winchesterowi tak upaść. I ten Jeremy. Jak mógł istnieć ktoś taki jak on, taki potwór, by tak wykorzystać blondyna w takim momencie.
Potwór.
Nie było innego słowa na taką osobę, jak ten chłopak. Nie umiał sobie wyobrazić, co musiał teraz czuć Dean, po tym wszystkim. Czy był w stanie wybaczyć mu coś takiego? Jeszcze nie wiedział, ale był pewien jednego, chciał mu pomóc.
- Charlie ma racje. Wszyscy mu pomożemy, weźmiemy się za niego i w końcu wróci stary dobry Dean, ten głupek, którego tak kochasz - uśmiechnął się Gabriel starając się jakoś przekonać brata. Trochę było mu głupio teraz myśląc o tym, jak wcześniej postrzegał blondyna. Chłopak teraz wiele się nacierpiał i naprawdę chciał coś zrobić, by jego sytuacja się polepszyła.
- Tak, tak właśnie będzie - uśmiechnął się Cas, przez co Gabe spojrzał na rudowłosą z wdzięcznością.
Ten plan był genialny.
Notes:
Kolejny rozdział! I jak wam się podoba?
Jak zawsze proszę o komentarze xx
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 36: Różowe kartki
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Nie miał pojęcia co powinien zrobić z tym, co zobaczył i usłyszał. Całe nagranie wywołało w nim wiele emocji, od tych pozytywnych po negatywne, których było dużo więcej. Pozytywem tej sytuacji była myśl, że Dean go kocha, ale nawet to było zamazywane przez świadomość tego, co zrobił. Zdradził go i ćpał, puszczał się by ćpać, ciął się i nawet nie przyszedł po pomoc. Czemu z nim nie porozmawiał? To pytanie nie dawało mu spokoju. Wydawało mu się, że byli ze sobą na tyle blisko i na tyle sobie ufali, że mógł mu powiedzieć, co zrobił. Może by mu wybaczył ten jeden raz, w końcu tęsknił, jakoś mógłby to zrozumieć, ale teraz... To trwało zbyt długo, jego Dean był ćpunem i puszczał się z kimś tylko po to, by mieć narkotyki.
Nie mógł zasnąć.
To wciąż siedziało mu w głowie, ten złamany głos blondyna jak mówił o tym, co zrobił. Nigdy nie widział go w takim stanie, nawet w szkole wydawało się, że jest w miarę okej. Jednak nie było. Co musiało się dziać w jego głowie, skoro sięgnął po narkotyki. Co wtedy się stało, że wtedy przyćpał, że zaczął to robić. Zrozumiał z tego tyle, że Dean go potrzebował, bo była rocznica śmierci jego rodziców, ale czemu nie zadzwonił? Czemu z nim wtedy nie porozmawiał?
"Byłem złym chłopakiem?" zadawał sobie pytanie Cas raz po raz nie mogąc przestać o tym myśleć.
Wydawało mu się, że zrobił wszystko, by blondyn był szczęśliwy. Wiedział, że nie należał do łatwych osób, jego charakter był dość skomplikowany, był tego świadomy, ale żeby aż tak? Nie umiał tego wszystkiego zrozumieć, dlatego nie wiedział, czy byłby w stanie wybaczyć Winchesterowi.
Znów mu zaufać.
Komukolwiek zaufać.
Z tą myślą zasnął i właśnie z nią obudził się na drugi dzień. Był zmęczony, przez całą noc męczyły go dziwne sny, pełne krwi, przemocy i bólu, przez co jego organizm nie nie był w stanie odpocząć. Gdy zszedł na dół poprosił Gabriela o kawę, którą od jakiegoś czasu pijał regularnie. To dzięki niej dzień w dzień jakoś funkcjonował od ponad miesiąca, gdy to wszystko się zaczęło.
- Powinieneś iść...
- Skończ, Gabe, proszę - przerwał mu Cas nie mogąc już słuchać o tym lekarzu. Starał się udawać, że wszystko jest okej, że sobie radzi, chociaż siniaki pod oczami nie pomagały mu.
- Dobra, jak uważasz - blondyn poddawał się już. Jego brat był bardziej uparty niż kiedykolwiek. Miał nadzieję, że plan Charlie trochę polepszy jego stan, ale chyba się przeliczył, bo chłopak tuż po tym, jak dziewczyna opuściła ich dom zamknął się w pokoju i Gabriel mógł przysiąc, że słyszał, jak płakał. Postanowił już się nie wtrącać mimo, że miał dość tego, jak cierpiał brunet. Nie zasłużył na to, co go spotkało i jak został potraktowany. Jednakże nic nie mógł już zrobić.
Cas zjadł niewiele śniadania i ubrany jak co dzień w koszulę i sweter poszedł do szkoły. Zastanawiał się, czy dziś spotka Deana i czy będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Teraz znał prawdę, która nim wstrząsnęła i nie wiedział jak ma zareagować na jakąkolwiek konfrontację ze swoim byłym chłopakiem.
Były.
To słowo wciąż ciężko przechodziło mu przez myśl, a co dopiero jakby miał je wypowiedzieć? Nie byli już razem, gdzie nawet długo nie byli parą, ale fakt, że kochał go odkąd pamiętał sprawiał, że to wszystko bolało jeszcze bardziej. Jak Dean musiał być niewdzięczny, skoro zrobił to co zrobił? Nie, nie mógł tak myśleć o nim, sprzeczne emocje walczyły ze sobą, przez co nie umiał zdecydować, czy go kochał czy nie.
Dotarł do szkoły i już pierwsze słowa osób, które mijał sprawiły, że miał chęć zawrócić do domu. Coś się wydarzyło rozpętując szum. Wystarczyło, że minął drzwi wejściowe, a wiedział już, co zaszło, a kartka wylądowała w jego dłoni. Miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go z całej siły w twarz.
Dean bardzo żałował, że powiedział Charlie o tym wszystkim. Co jeśli dziewczyna jednak wszystko wygada cioci? Nie, przecież poprosił ją, by nic nikomu nie mówiła. Myślał o tym przez cały dzień odkąd wrócił spłakany ze szkoły, ale wściekłość złapała go dopiero wieczorem, gdy nie mógł zasnąć. Miał chęć coś popsuć, rozwalić o ścianę, aż nosiło go. Chciał krzyczeć z całej piersi i płakać, walić pięściami w ścianę, jednak nie zrobił tego. Wciągnął trochę kokainy i w taki sposób nie przespał całej nocy. Przesiedział na oglądaniu filmów i robieniu sobie dobrze. W końcu nadszedł ranek i jak gdyby nigdy nic zszedł na dół. Nie zjadł śniadania, od dłuższego czasu prawie nic nie jadał, bo narkotyk sprawiał, że po prostu nie odczuwał głodu. Ubrał się w bluzę z kapturem i wyszedł z domu.
Wyglądał jak trup, miał zapadnięte policzki, podkrążone oczy i sporo schudł, że ubrania, które nosił do tej pory nieco na nim wisiały. Tak działało to, co brał, a wciągał coraz więcej będąc w coraz większej potrzebie. Czasem brał tego za dużo, że dostawał krwotoków z nosa, które ciężko było mu zatrzymać. Mało sypiał, co sprawiało, że jego mózg był w coraz gorszej kondycji.
Nie przejmował się tym.
Jego głowę nawiedzały różne myśli, ale starał się je odrzucić, wygonić, zakopać najgłębiej, jak się da. Nie było to łatwe, bo narkotyki właśnie odpuszczały, a on zaczynał mieć znów zwidy. Miał wrażenie jakby ludzie patrzyli na niego dobrze wiedząc o tym, co zrobił, jakby brzydzili się nim. Oni wiedzieli, że był brudny, że był ohydny, niektórzy ze zniesmaczeniem odwracali głowę nie mogąc już na niego patrzeć. Deanowi zrobiło się niedobrze i zwymiotował w drodze do szkoły. Nikogo nie było, nikt nie patrzył, ludzie nie zwracali na niego uwagi.
Gdy wszedł do szkoły był nieco blady na twarzy, ale czuł się trochę lepiej.
- Pedale, może mi pociągniesz?! - ktoś pchnął go i krzyknął w jego stronę.
- Chcesz i mi obrobić pałę?!
- Hej, podobno dobrze dajesz.
Tyle głosów zaczęło docierać do niego, tyle obraźliwych słów, wszystkie skierowane na niego. Nie miał pojęcia o co chodzi, co się nagle wydarzyło, że ludzie zaczęli go wyśmiewać i popychać. W pewnym momencie ktoś pchnął go na szafkę i wręczył mu w dłoń różową kartkę.
- Mówiłem ci kurwo, że masz trzymać język za zębami, inaczej cię zniszczę - odezwał się Jeremy przy jego uchu. Po chwili odsunął się i zaśmiał się. - Pamiętasz, jak ruchałem cię w szkolnej ubikacji? Błagałeś mnie, bym robił to mocniej - powiedział to na głos, że wszyscy na korytarzu usłyszeli. - Ktoś może chce nagrania?
Dean patrzył na niego jakby nie docierało do niego to, co działo się wokół. Po chwili spojrzał na kartkę, którą wciąż trzymał w dłoni i serce nagle przestało mu bić. To było jego zdjęcie, a dokładnie kilka zdjęć, gdzie patrzył w górę, a w ustach miał penisa Jeremy'ego. Rozejrzał się spanikowany, te kartki wisiały wszędzie, na każdej ścianie, szafce, leżały na podłodze. Cas...
Cas to zobaczy.
Wszyscy to zobaczyli. Wszyscy wiedzą, że Dean jest dziwką, bo był.
Zobaczył go. Stał po drugiej stronie korytarza i patrzył na niego z obrzydzeniem. Tego bał się najbardziej, jego Castiel go nienawidził. Jego jedyna kotwica, która nigdy wcześniej na niego tak nie patrzyła teraz to robiła. Oczy zaszły Deanowi łzami, a świat zatrzymał się i poczuł, jak resztki tego, co trzymały go jeszcze w całości właśnie zaczęły się rozpadać. To był koniec, stracił wszystko, nie było już nic. Upuścił kartę i wybiegł ze szkoły. Tego było za dużo, teraz wszyscy wiedzą, a kto jeszcze nie wie, to się dowie co on robił, nawet jego młodszy brat, ciocia, wujek.
Wszyscy.
Nawet przez myśl nie przeszło mu, że Jeremy się dowie, że powiedział Charlie. Skąd to wiedział, jakim cudem. Chłopak obiecał, że jeśli zdradzi komuś ich tajemnicę, zniszczy go i właśnie to zrobił. Dean nie dbał o to, że chłopak go nagrywał, robił mu zdjęcia. Zawsze był śćpany, chciał nie czuć, był wtedy w innym miejscu, a teraz to wszystko zostało wykorzystane przeciwko niemu. Był już skończony.
Biegł ile sił w nogach zalewając się łzami. Chciał zapaść się pod ziemię, chciał przestać czuć to, co rozrywało mu tak mocno pierś.
Stracił już wszystko.
Czy był wściekły? Owszem. Czy brzydził się Deanem i nie mógł na niego patrzeć? Oczywiście. Widział go i nie umiał spojrzeć na niego normalnie. Jak blondyn mógł coś takiego zrobić. Jak ktoś mógł coś takiego wydrukować i porozwieszać po całej szkole. Dean już dawno opuścił szkołę, a Cas wciąż słyszał o tym jak to Dean Winchester obciągał Jeremy'emu, jak mu to pasowało i że powinien zostać gwiazdą porno. Cała szkoła huczała o tym, przez co chłopak o dziwo cieszył się, że nikt tutaj nie miał pojęcia, że to jego były chłopak. Pewnie wtedy i jego by dręczyli, też byłby wytykany palcami i wyśmiewany. Czy był okrutnym człowiekiem że tak pomyślał?
Może i nie, ale nie czuł się z tym dobrze. Powinien współczuć Deanowi, powinien może jakoś go wesprzeć, ale nie umiał i... Nie chciał. Zasłużył sobie, takie rzeczy nigdy nie kończą się dobrze i może w końcu blondyn zrozumie, że źle zrobił i przestanie ćpać. Może się ogarnie i da sobie pomóc.
Zobaczył raz tę kartkę ze zdjęciami i było mu niedobrze. Jego Dean, jego ukochany z męskością w ustach, wpatrzony w bardzo obsceniczny sposób w obiektyw aparatu. Zacisnął mocno szczękę i powieki. Jeszcze słyszał, jak Jeremy opowiadał, że bił go po twarzy, a ten błagał o więcej, chciał go w sobie. Chłopak zaczął pokazywać wszystkim filmiki. Łzy zebrały się w oczach Casa, ale od razu je wytarł, by nikt niczego nie zauważył. To było obrzydliwe, nie mógł tego słuchać. Podarł tę kartkę i wyrzucił do kosza, jednak one były wszędzie , mógł jedynie skupić się na celu i dotrzeć do swojej klasy. Bolało go w piersi, miał wrażenie, że zaraz coś go rozerwie w środku.
Nienawidził go.
Nienawidził Deana Winchestera.
Nienawidził kogoś, kogo tak bardzo kochał. Nie chciał go widzieć, nie chciał zobaczyć tych zdjęć, a jego wyobraźnia jedynie sprawiła, że miał przed oczami ich dwóch, jak robią to i... Cas usiadł w ławce i schował twarz w dłoniach. Starał się uspokoić i nie rozpłakać, jednak nie udało się. Załkał cicho. Uspokoił się dopiero gdy usłyszał dzwonek na lekcję.
Teraz siedział na trzeciej lekcji i starał się słuchać, co mówił nauczyciel. Znów nie odrobił pracy domowej, przez co dostał negatywną ocenę. Kolejną już w tym roku szkolnym. Świetny początek w nowej szkole, a wszystko to było przez sytuację, jaką teraz przechodził. Nigdy wcześniej nie dostawał aż tak złych ocen, bo wcześniej uznawany był za kujona. Tu nie było takiej szansy.
Poczuł nagle wibrowanie telefonu w kieszeni. Zdziwiony wyjął go pod ławką i spojrzał na ekran. Zmarszczył brwi, a serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył wyświetlające się imię jego byłego. Czego on od niego chciał? Może nagle zebrało mu się na przeprosiny? Niech się wypcha, teraz już niczego nie chciał, nawet nie myślał o tym, by móc z nim rozmawiać, jednak telefon dzwonił i dzwonił. Zirytowany w końcu wstał.
- Mógłbym wyjść do łazienki? - zapytał nauczyciela od matematyki, który kiwnął, a Cas biegiem wyszedł z sali. Telefon znów dzwonił, zirytowany odebrał. - Halo, czego ty ode mnie chcesz? - zapytał chłodno, jednak to co usłyszał zmroziło mu krew w żyłach. - Dean?
Notes:
Trochę krótszy rozdział, ale bardzo ważny. Mam nadzieję, że nie zawiodłam was długością, bo w sumie nie widziałam potrzeby by wciskać tu coś jeszcze. Jak wam się podobał? Czekam na wasze komentarze ^^
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 37: Wszyscy zawiedli
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Na nieszczęście Deana, gdy dotarł do domu, nikogo tam nie było. Nigdy w tak szybkim tempie nie dobiegł do swojego domu. Był w takim stanie, że bez namysłu wyjął z barku whisky wujka i wyjął z kieszeni torebeczkę z białym proszkiem. Sammy był w szkole, ciocia z małą była u koleżanki, a Bobby siedział w warsztacie. To był ten idealny moment, to musiało wydarzyć się teraz. Wszedł na górę i zabierając z łazienki żyletkę poszedł do siebie. Tam zamknął drzwi na klucz i usiadł na podłodze. Spojrzał na butelkę alkoholu i rozpłakał się.
Tak będzie lepiej, powinien zrobić to już dawno. Może i mama i tata będą wściekli, że zostawił brata, ale tak naprawdę był w dobrych rękach. Sammy miał rodzinę, powinien być szczęśliwym nastolatkiem, powinien żyć bez niego, bez kogoś takiego, jak on. Blondyn zrozumiał, że był tylko czarną owcą, ciężarem, nikim. Bratu będzie lepiej bez niego, pogodzi się ze stratą, da sobie radę. To był dzielny chłopiec. Chciał dla niego jak najlepiej, a czuł, że to on właśnie ściąga go na gorszą stronę, że przez niego z Samem jest gorzej, a chciał, by było z nim jak najlepiej. Był zdolny, był pewien, że osiągnie wszystko, co sobie wymarzy i musiało to być bez niego.
Złapał za kartkę papieru i zaczął coś na niej mazać. Zanim skończył, otwarł butelkę i wziął kilka łyków. Poczuł, jak mocny alkohol palił go w gardło, jednak nie przejmował się już tym. To i tak był koniec, potrzebował tylko odwagi, by to zrobić. Gdy wypił kilka łyków, rozsypał biały proszek na podłodze i wciągnął wszystko, co miał. Uderzyło go to od razu, jednak w połączeniu z alkoholem i jego stanem psychicznym, oraz ilością, jaką zażył, rozpadł się jeszcze bardziej. Zaczął łkać i krzyczeć na całe gardło. Wstał i zaczął zrzucać wszystko z szafek, cała pościel wylądowała na podłodze, wszystkie książki, lampka, nawet ubrania z szafek.
Nienawidził siebie, nienawidził tego, kim się stał. Zaczął walić z całej siły w ścianę pięściami i łkał głośno. Czując mocny ból nagle oparł się o ścianę i zjechał po niej na podłogę uświadamiając sobie coś. A może nie powinien tego robić? Może nie zasłużył na to, by tak szybko skończyć swoje cierpienie? Powinien dalej istnieć i płacić za swoje czyny, za wszystko, co robił. To powinna być jego kara, powinien dalej czuć ten cały ból. Był kurwą, a teraz wszyscy o tym wiedzieli i powinien zostać i poczuć się jak prawdziwa dziwka, szmata, bo właśnie tym był.
Był brudny. Świat nie zasługiwał na kogoś takiego jak on.
Chciał jednak zrobić teraz ostatnią rzecz. Wyciągnął z kieszeni telefon i ścisnął go mocno w dłoni. To było jego ostatnie życzenie. Chciał usłyszeć jego głos.
Ten ostatni raz.
Wykręcił numer Castiela z niemałym trudem czując, jak zawroty głowy nasilają się. Łzy spłynęły mu po policzkach. Czekał. Błagał na głos, żeby chłopak odebrał, mówił niewyraźnie jak bardzo go kocha, że chce go usłyszeć. Nie odbierał. Przed oczami rozmazywało mu się, dlatego ciężko było znów zadzwonić. Gdy w końcu udało mu się, czekał dalej. Teraz już łkał prawie krzycząc, by Cas odebrał ten pieprzony telefon.
- Halo, czego ty ode mnie chcesz? - usłyszał w słuchawce i poczuł, jak rozrywa mu się serce na strzępy. Brunet powiedział to w taki sposób, że Dean zrozumiał, że tamten go nienawidzi. Tak właśnie było. Po co on dzwonił. Wziął butelkę i napił się jeszcze.
- Cas? Mój n-najdroszy Cas - powiedział gdy przełknął. Mówił tak słabym głosem, że miał wrażenie, że to nie on wypowiedział te słowa. - Teras będzie lepiej - dodał zalewając się łzami. Alkohol i narkotyki zaczęły działać. Odstawił butelkę obok.
Usłyszał jak chłopak po drugiej stronie słuchawki nabiera głośno powietrza.
- Dean? - tym razem głos jego ukochanego był inny. - O czym ty mówisz?
- O niczym, kochanie - jego własnie słowa tak bardzo go raniły. - Już nie będziesz przeze mnie cierpieć, już nikt nie będzie cierpieć. Będę za tobą tęsknić, aniele - nie mógł dłużej tego znieść i rozłączył się.
Schował twarz w dłoniach i płakał głośno. Wsunął palce w przydługie włosy i ciągnąc za nie zaczął bujać się do przodu i do tyłu. Zanosił się głośno płaczem, że nie mógł złapać tchu. W końcu wziął do ręki butelkę i wypił alkohol do końca. Miał ochotę zwymiotować, ale postarał się powstrzymać ten odruch. Znalazł pod palcami cieniutką żyletkę. Metal był zimny, ostry, że podnosząc go pokaleczył sobie palce. Podciągnął rękaw bluzy, którą dziś ubrał, aż do łokcia i rozdarł zębami bandaż, który wciąż miał na przedramieniu. Ledwo widział to, co tam miał. Niegdyś nieskazitelna skóra, teraz pokryta rzędami blizn, starszymi płytkimi i białymi, kilkoma ciemnymi, poprzecinane wieloma świeżymi ranami. Przełknął ciężko i położył kąt żyletki przy samym nadgarstku i wbił w skórę. Zagryzł mocno wargę i przejechał sprawnie aż po łokieć rozcinając skórę i nie tylko. Krew spłynęła mu po rękach, obie zaraz opadły mu bezsilnie na ziemię. Piekło, paliło żywym ogniem, ale czuł, że tak powinno być. Tak powinno się to skończyć.
Już dawno.
Jednak coś nie dawało mu wciąż spokoju, ciągłe bzyczenie tuż obok niego. Wyciągnął prawą rękę w poszukiwaniu telefonu i gdy tylko miał go w dłoni, odebrał.
Castielowi omal serce stanęło, kiedy usłyszał ostatnie słowa chłopaka. Nie spodziewał się tego, ale co innego mógł zrobić Dean po czymś takim? Był w bardzo słabym stanie psychicznym, a to, co się dziś wydarzyło widocznie do końca go wykończyło.
Wystraszył się.
Pierwsze co zrobił to wykręcił numer alarmowy i wezwał karetkę podając dokładny adres blondyna. Znał go na pamięć, więc nawet się nie zająknął. Powiedział, że jego... Ukochany chce popełnić samobójstwo i żeby się spieszyli, bo nie wiadomo ile mają czasu. Dopiero gdy się rozłączył poczuł, jak łzy spływają mu po policzkach.
Straci go?
Czemu nie podszedł i nie pomógł mu tylko pozwolił mu uciec? Czemu nie przeszło mu przez myśl, że chłopak będzie chciał się zabić? Przetarł oczy i starając się zachować spokój zaczął wydzwaniać do blondyna. Nie odbierał, czyżby było już za późno? Czy jego Dean już... Nawet nie umiał o tym myśleć, nie mógł. Wciąż dzwoniąc wyszedł ze szkoły nie zwracając uwagi na to, że jego rzeczy zostały w sali. Teraz musiał jak najszybciej znaleźć się w domu Winchestera, chociaż tak naprawdę nie miał pewności, czy to właśnie tam był chłopak.
- Cas? - usłyszał nagle bardzo słaby głos po drugiej stronie słuchawki, a jego serce zabiło mocniej. Jeszcze był, jeszcze żył, ale dało się słyszeć, że tracił siły.
- Dean? Dean, mów do mnie! - krzyknął Cas biegnąć w stronę domu chłopaka. Nigdy nie miał kondycji, ale adrenalina sprawiła, że nawet nie myślał o tym.
- C-Cas, tak bardzo sie pszepraaszam - łkał mu do słuchawki chłopak. Brunet też płakał, biegnąc ile sił w nogach.
- Mów do mnie, co zrobiłeś? Powiedz mi, że nic, błagam - ale był w stu procentach pewien, że zrobił sobie krzywdę. Miał jednak nadzieję, że zdąży, zanim tamten odpłynie.
Usłyszał cisze i po chwili syknięcie, a potem łkanie.
- Kocham cię, najmosniej - mówił coraz słabiej, a Castiel starał się biec jeszcze szybciej. - Chce... Tylko wiedzieć, szy... Wybaczysz mi?
Nie mógł tego słuchać. Był coraz bliżej, jeszcze jedna przecznica.
- Uspokój się i proszę, powiedz, że nic nie zrobiłeś - ale nie usłyszał odpowiedzi. - Dean? Halo, DEAN?! - krzyczał do słuchawki zalewając się łzami i pędząc w stronę domu chłopaka. To już tu. Rozłączył się i schował telefon do tylnej kieszeni spodni. Karetki jeszcze nie było, więc wpadł do środka i pobiegł na górę. Czuł to, okropny metaliczny zapach, którego miał nadzieję, że nie poczuje. Drzwi od pokoju blondyna były zamknięte. To chyba jakiś żart. Zaczął się dobijać, krzyczeć, by otworzył, ale nie było przecież na to czasu. Zaczął w końcu walić w drzwi, aż w końcu z całej siły kopnął i wyważył je. Może gdyby to nie była taka sytuacja byłby z siebie dumny, ale teraz nie miał głowy do myślenia o tym.
Zobaczył go.
I jego przedramię.
Rozejrzał się po pokoju. Był bałagan, wszystko było porozwalane na podłodze. Znalazł pierwszą lepszą bluzkę. Rozdarł ją na pół i padł na kolana przed prawie nieprzytomnym Deanem. Chłopak jeszcze miał otwarte oczy, jego gałki oczne poruszały się, więc była jeszcze szansa. Złapał jego rękę i mocno zawiązał materiał nad łokciem blondyna uciskając tak, by zatamować krwotok. Rozejrzał się po pokoju szukając czegoś jeszcze. Znalazł jakiś długopis, splątał kolejny supeł, wsunął długopis i obrócił kilka razy by mocniej zacisnąć materiał. Spojrzał na Deana, na jego bladą twarz.
- Już niedługo, kochany, zaraz będzie karetka - pogładził jego policzek nie mogąc przestać płakać. To nie mogło się dziać, to musiał być kolejny okropny koszmar.
Koszmar.
Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo to, jak zastał Deana przypominało jego sny. Ta krew, blondyn leżący w niej, otwarte oczy i te blade policzki. To musiał być jakiś nieśmieszny żart, to nie mogło być prawdą. Nagle obrazy tych koszmarów nawiedziły go i jakby doznał deja vu. Czyżby przewidział, że tak to wszystko się skończy? Nie! Nie mógł o tym myśleć. Starając się odepchnąć co najgorsze złapał Winchestera za drugą dłoń.
- Cas? - usłyszał zachrypnięty słaby głos wypowiadający jego imię i spojrzał na chłopaka, który teraz tymi ledwo otwartymi oczami patrzył na niego.
- Jestem tu, jestem. Wyjdziesz z tego, obiecuję - wyszeptał i znów pogładził jego policzek.
- J-ja nie chce... Umierać - wydukał cicho Dean, na co Cas nie wytrzymał i rozpłakał się jeszcze bardziej. Te słowa uderzyły go najbardziej, jak mógł na to wszystko pozwolić. Zacisnął mocno powieki i odetchnął.
- Ty głupi idioto, coś ty narobił - powiedział Cas przez zaciśnięte gardło. Nagle usłyszał z oddali syreny karetki, która zbliżała się do domu. - Nie umrzesz, przyrzekam, zaraz przyjedzie pomoc.
Chłopak zaczął łapać ciężko powietrze, brunet nie mógł na to patrzeć. To była jego wina, jego.
- W-wybacz m-mi - odezwał się jeszcze bardzo słabo, oczy przymykały mu się, tracił przytomność. Cas wciąż gładził jego policzek. Nachylił się i przyłożył czoło do jego czoła.
- Wybaczam, Dean - załkał. - Wybaczam. Zostań ze mną, błagam.
Poczuł, jak głowa blondyna zrobiła się cięższa, oparła się o jego dłoń. Nie mógł się powstrzymać i ucałował delikatnie usta ukochanego i załkał głośno. Położył rękę na jego piersi, serce jeszcze lekko biło. Właśnie w tym momencie do pokoju weszli ratownicy medyczni i odciągnęli go. Stanął nieopodal by patrzeć, jak zajęli się blondynem. Zaczęli ogarniać Deana, założyli mu maskę z tlenem na twarz, położyli na nosze, założyli opaskę uciskową i bandaż na ranę. Znieśli na dół i włożyli do karetki. Kobieta w czerwonej kurtce jeszcze podeszła do Castiela i poklepała go po ramieniu.
- Świetna robota, dzięki tobie chłopak przeżyje - oznajmiła. Wsiadła do samochodu i odjechała razem z blondynem karetką.
Szpital poinformował Ellen i Bobby'ego o tym, co się stało. Od razu pojechali do szpitala, by sprawdzić, jak z Deanem, jednak żadne z nich nie zostało wpuszczone. Chłopak akurat przechodził operację, więc musieli czekać. Przeciął sobie nie tylko żyłę, ale też nieco ścięgno, przez co mógł mieć niesprawną rękę. Na szczęście nie ruszył tętnicy, dzięki czemu nie wykrwawiał się tak szybko. Jedyną dobrą wiadomością było to, że przeżyje.
Charlie i Gabriel również dotarli do szpitala, by poinformować ich o tym, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Ciocia była wstrząśnięta faktem, że niczego nie zauważyła. Jak mogła być tak ślepa, by przez ponad miesiąc nie zwrócić uwagi, że jej siostrzeniec ćpał i ciął się. Co było z nią nie tak? Nagle zaczęła podważać to, czy aby na pewno spełniła się jako opiekun prawny i gdzie popełniła błąd. Rozpłakała się i wyszła z Bobbym nie mogąc patrzeć na Deana.
Gabe szybko opuścił szpital, by zaopiekować się swoim bratem. Był w szoku, kiedy przyszedł do domu i powiedział, co się wydarzyło. Miał całe dłonie we krwi, tak samo bluzkę i spodnie. Dostał ataku paniki, płakał i krzyczał, że to jego wina, że to przez niego Dean prawie umarł. Stał nad umywalką i wciąż mył dłonie mówiąc, że krew się nie zmywa, raniąc już sobie paznokciami skórę. Chuck nie czekał, od razu wsiadł w samochód i zawiózł go do przychodni, by podano mu leki uspokajające. Był wstrząśnięty zachowaniem syna, żałował, że nie zmusił go wcześniej do wizyty u lekarza. On również zawiódł.
Wszyscy zawiedli.
Notes:
Wow, udało się. Muszę przyznać szczerze, że płakałam pisząc ten rozdział. Mam nadzieję, że udało mi się u was wywołać jakieś emocje tym, co napisałam. Piszcie xx
Żal mi ich obu, nieźle ich zniszczyłam xD
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 38: Tak będzie lepiej
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Cas, najdroższy!
Jeśli to czytasz to znaczy, że już mnie nie ma. Przez to wszystko, co się stało ja już nie mogę, nie jestem w stanie dalej żyć. Jestem zniszczony, wykończony. Wybacz mi, że wszystko popsułem. Wybacz, że byłem tak samolubny, bałem się zadzwonić i zamiast tego popełniłem największy błąd swojego życia. Kocham cię, kocham mimo tego, co zrobiłem, co powiedziałem. Musiałem, chciałem, byś mnie znienawidził tak jak ja nienawidziłem siebie. Powinieneś mnie znienawidzić i udało się. Widziałem to dziś w twoich oczach. Jednak mam jedną prośbę. Po mojej śmierci wybacz mi to, jak bardzo przeze mnie cierpiałeś. To nie tak miało być, mieliśmy być szczęśliwi. Zapomnij o ostatnim miesiącu i zapamiętaj mnie takim, jaki byłem zanim zacząłem ćpać, zanim wszystko runęło w gruzach. Nie martw się, tak będzie lepiej, dla wszystkich. Gdy będziesz mieć okazję powiedz Sammy'emu, że bardzo go kocham i że będę nad nim czuwać. Nie wierzę w takie rzeczy, ale chcę, by on wierzył, chcę, by był szczęśliwy. Powiedz mu, że jestem z niego dumny. Proszę, nie obwiniaj siebie o to, to tylko i wyłącznie moja wina. Żegnaj mój aniele.
Twój na zawsze,
Dean.
Nikt nie miał pojęcia, że po tym, jak Dean został zabrany przez karetkę do szpitala, Cas wrócił na górę i siedział w tym pokoju jeszcze dobre piętnaście minut. Rozglądał się po pokoju czując, jak adrenalina odpuszcza i wszystkie emocje zaczęły dawać o sobie znać. Zauważył kartkę, która była poplamiona krwią. Wziął ją w dłoń i przeczytał. Tekst wstrząsnął nim, że tylko rozpłakał się jeszcze bardziej. Łkał głośno nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło. To nie mogło mieć miejsca, na pewno za chwilę się obudzi i już wszystko będzie dobrze. Będzie mieć znów swojego Deana, będzie znów w jego ramionach, szczęśliwy, kochany, tylko jego. Tak bardzo pragnął, by ten koszmar się skończył.
Ale to nie był sen.
Dean chciał odebrać sobie życie, to było prawdziwe i aż niemożliwe dla niego. Bo gdyby nie on, już by go tu nie było. Złożył kawałek papieru i schował do kieszeni. Nikt nie powinien znaleźć tego listu, ale chciał zachować to dla siebie. W końcu wstał i opuścił dom Winchestera. W czasie drogi do siebie czuł, jak coraz bardziej ogarnia go panika, jak realność tej sytuacji zaczyna go przytłaczać. W końcu dotarł do domu, a gdy zapukał do drzwi i Gabriel mu otworzył rozpłakał się i rozpadł jak nigdy wcześniej. Był cały w zaschniętej krwi, całe dłonie, bluzka i spodnie. Widok był przerażający, że można by było powiedzieć, że właśnie kogoś zamordował, ale blondynowi nawet to nie przyszło do głowy. Ciężko było wyciągnąć z Casa jakiekolwiek informacje, ale w końcu powiedział, czego był świadkiem.
Uratował życie Deanowi.
Gabe'a wstrząsnęły słowa brata. Nie spodziewał się tego, nie miał pojęcia, że Winchester mógłby być zdolny do czegoś takiego. Starał się jakoś porozmawiać z bratem, jednak ten jedynie łkał wtulony w niego. Cały drżał z emocji. Pomógł mu zmyć tą krew i przebrać się w świeże ubrania, tamte musiały trafić do śmieci. Ojciec przyniósł mu herbaty i okrył kocem. Nic to jednak nie pomogło.
W pewnym momencie wstał i pobiegł do kuchni. Blondyn spojrzał na ojca zaskoczony i udali się za nim. Zobaczyli, jak złapał za ścierkę i zaczął myć dokładnie nią ręce pod bieżącą wodą powtarzając, że nie może domyć z nich krwi. Po chwili zaczął je drapać raniąc się aż do krwi. Chuck złapał go mocno za ręce i wyłączył wodę. Chłopak zaczął się wyrywać, zaczął krzyczeć, że to jego wina, że ma krew Deana na rękach. Ojciec mocno objął go i starał się uspokoić. Zajęło to chwilę. Był przerażony.
Nigdy nie widział swojego syna w takim stanie.
Gabriel chciał zadzwonić po karetkę, jednak Chuck nie zgodził się i postanowił samemu pojechać z nim do szpitala.
- Zostaniesz z Anną - oznajmił jedynie i poszedł spakować młodszego chłopaka.
Blondyn nie miał wyjścia, musiał zrobić tak, jak ojczulek powiedział. Gdy tamten poszedł na górę, usiadł przy stolę obok Castiela, który teraz siedział już spokojnie wpatrując się ślepo w jeden punkt. Był cały zapłakany, ale wyglądał, jakby już nie miał siły tego robić. Położył dłoń na jego ramieniu i przybliżył się.
- Braciszku? - zapytał cicho. Chłopak jednak nie zareagował, nawet nie mrugnął. Był pewien, że był w szoku. - Cas? Martwię się o ciebie, słyszysz? - naprawdę tak było. To była jakaś paranoja. Zdrada zdradą, ale to co wydarzyło się teraz było czymś, czego sam nie mógł ogarnąć umysłem. Bardzo mu współczuł i chciałby jakoś mu pomóc, jakoś zabrać od niego ten ból, ale niestety...
Było już za późno.
Tego było za dużo. Sam miał wrażenie, jakby cały świat wywrócił się do góry nogami. Jego najukochańszy brat chciał odebrać sobie życie. Wiedział wszystko, podsłuchał o czym rozmawiali Ellen i Bobby. Dowiedział się też o tym, że niejaki Jeremy został zatrzymany przez policję, bo to przez niego Dean podciął sobie żyły. Na początku nie miał wstępu do domu, ciocia i wujek zamówili specjalnych ludzi do sprzątnięcia "bałaganu", jaki zrobił blondyn. Nie był głupi, domyślał się jak pokój starszego chłopaka musiał wyglądać. Nie chciał tego widzieć. Na drugi dzień zamiast iść do szkoły pobiegł do szpitala. Podał fałszywy wiek, bo w końcu nie wyglądał na swoje 12 lat i został wpuszczony do brata. Bał się, był przerażony. Nie był pewien, czy chciał go widzieć.
Wszedł do sali, w której leżał Dean i podszedł do łóżka. Był blady na twarzy, podobno stracił sporo krwi i dlatego teraz był w śpiączce. Musiał się zregenerować. Lewa ręka była zabandażowana, Sam nawet nie chciał wiedzieć, co było pod tym opatrunkiem, pamiętał dokładnie moment, w którym nakrył go na okaleczaniu się. Chciał jak najszybciej wymazać ten widok z pamięci. Usiadł na krześle obok łóżka Deana i westchnął ciężko. Teraz życie młodego chłopca wywróciło się do góry nogami. Czemu blondyn był tak uparty, że chciał zrobić mu coś takiego?
Może był dla niego nikim?
Może chciał mu pokazać jak on się czuł, gdy odeszli rodzice?
Nie miał pojęcia czym zawinił, że piegowaty chciał to zrobić, ale wiedział, że to jego wina. Może był tylko gówniarzem, ale już rozumiał pewne sprawy. Czemu nie wspierał go po zerwaniu z Castielem? Dlaczego nie pobiegł do cioci Ellen, gdy zobaczył to, co Dean sobie robił? Był wtedy na niego wściekły, a teraz? Czuł jeszcze większą złość na niego, był obrażony, że chciał go zostawić.
Siedział przy nim tak pół godziny i wciąż rozmyślał. W końcu wrócił do domu i od razu pobiegł na górę. Czuł się załamany, nie wiedział już co powinien zrobić. Mógł tylko czekać, by Dean się obudził. Ominął pokój brata szerokim łukiem i zamknął się u siebie. Zagłębił się w lekturze starając się jakoś odpędzić myśli o tym, co się wydarzyło.
- Ja nie wiem co powinniśmy zrobić - oznajmiła Ellen. Właśnie ułożyła do snu małą Jo i wróciła do kuchni. Dziewczynka na szczęście nie była do końca świadoma tego, co się stało. Kobieta musiała zachować kamienną twarz przy niej. Przy stole siedział jej mąż, Bobby i popijał zimne piwo. Niedawno wrócił z pracy i zjadł kolację. - Jestem załamana tą sytuacją, Bob - usiadła obok niego.
Mężczyzna położył dłoń na jej dłoni i uścisnął ją chcąc dodać jej otuchy.
- Poradzimy sobie. Byliśmy ślepi, ja też nie zauważyłem, jak bardzo źle jest z Deanem i że bierze, ale damy radę. Znamy teraz problem i gdy tylko się obudzi, zabierzemy go do lekarza - oznajmił. - A ten dzieciak, który doprowadził go do takiego stanu trafi za kratki, już ja się o to postaram.
Kobieta złapała mocno za rękę męża.
- Nie rozumiesz? On chciał sobie odebrać życie, chciał nas zostawić - rozpłakała się pozwalając znów emocjom nią zawładnąć. - Zabierzemy go jak najdalej stąd. To miejsce jest już zbyt skażone. Najpierw moja siostra, teraz on... Widziałeś te kartki, które zostały rozwieszone po całej szkole? Dean nie będzie mieć tu życia - łkała, a Bobby objął ją. - Gdzie popełniłam błąd?
- Nigdzie, kochanie - gładził jej plecy starając się ją uspokoić. Wiedział jak bardzo ważne było dla niej wychowanie synów Mary. Zawsze miały ze sobą dobry kontakt, zawsze były blisko, a po jej śmierci Ellen obiecała sobie, że zrobi wszystko, by zastąpić chłopcom matkę. Nie umiał sobie wyobrazić teraz jej bólu, ale musiał jakoś ją uświadomić, że to nie była jej wina. - On zawsze był chłopcem z problemami, nieźle to ukrył i nie zdołaliśmy niczego zauważyć. Nikt nie zauważył.
Taka była prawda.
Jak on postrzegał starszego Winchestera? Był podobny do ojca, ale przy tym tak bardzo inny. Był niestabilny emocjonalnie, ale inteligentny. Starał się grać twardziela, ale Bobby widział twarz pod maską, tego zranionego dzieciaka. Wiedział, że blondyn ma wyrzuty do rodziców, że ich opuścili, mimo, że nigdy nie powiedział tego na głos. Chciał mu pomóc, ale często się odcinał, odmawiał im mówiąc, że wszystko jest okej. Teraz widział, że mógł nie ustępować tak łatwo, może inaczej by się to wszystko skończyło. Po tylu latach traktował go jak własnego syna, widział jego zainteresowanie motoryzacją, chociaż ostatnimi czasy bardzo się odsunął od pomagania mu w warsztacie.
Ellen odsunęła się od męża i spojrzała mu w oczy wciąż zapłakana.
- Jak mogłam mu na to pozwolić? - znów wtuliła się w Singera i płakała. Długo nie mogła się uspokoić. - Mam przyjaciółkę w Saint Louis, zamieszkamy u niej - odezwała się gdy już się uspokoiła.
- No nie wiem... - zaczął mężczyzna.
- Bobby, to jedyne wyjście, by jakoś uratować temu dzieciakowi psychikę. Pójdzie do nowej szkoły, pozna nowych ludzi i zacznie wszystko od nowa. Chcę dla niego jak najlepiej - powiedziała wycierając łzy w chusteczkę.
Mężczyzna pokiwał głową i westchnął. Może miała rację? Może to było jedyne wyjście?
- A co z tym... Castielem? Przecież jest w nim zakochany, myślisz, że go zostawi? - zapytał nagle.
Kobieta spojrzała zaskoczona na męża, chyba nie mówił tego na poważnie.
- Chyba sobie żartujesz? To jest najbardziej toksyczny związek jaki w życiu widziałam. Nie pozwolę Deanowi widywać się z tym chłopakiem, obaj nie zasługują na to, by przechodzić coś takiego, będzie to lepsze dla nich obu - oznajmiła. - Może uratował mu życie, ale to nie znaczy, że dopuszczę go do Deana.
- Sama wiesz, że zaczęło się to gdy Cas wyjechał - zauważył. - Tak powiedział jego brat i Charlie.
Nie był przekonany, czy to dobry pomysł.
- Tak, ale poradzi sobie, znajdzie kogoś innego, lepszego tam, gdzie pojedziemy, ale najpierw doprowadzimy go do porządku. Pójdzie do kliniki psychiatrycznej, wstanie na nogi. To dobry pomysł, Bobby, bardzo dobry.
Singer poprawił swoją nieśmiertelną czapkę z daszkiem na głowie i westchnął ciężko. Jego żona potrafiła być bardzo uparta i jeśli coś sobie postanowiła, nie było sposobu, by ją od tego odwieźć.
- Dobrze, niech będzie. - zgodził się. - Zadzwoń jutro do swojej przyjaciółki, ja powiemy o tym Samowi, a gdy Dean się obudzi, wyjedziemy stąd.
Ellen ucieszyła się i pocałowała męża w policzek.
- Dziękuję - szepnęła.
Tak będzie lepiej.
Notes:
W końcu się udało. Wybaczcie mi, że musieliście tyle czekać na rozdział, ale ostatnio miałam trochę na głowie, a mój czas pochłonęło malowanie. Mam do skończenia dwa obrazy i rysuję jeszcze Richa, więc nie było za bardzo czasu na pisanie. Ale już jest ;)
Co myślicie? W sumie znów przejściówka chyba :/
Jak zawsze proszę o komentarze, bo one bardzo motywują do pracy xx
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia ^^
Chapter 39: Jestem z ciebie dumna
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Nie pamiętał momentu, w którym przyszedł do niego brunet. Przez chwilę rozmowy udało mu się poprosić o wybaczenie, ale nie wiedział, czy je otrzymał. Nie chciał umierać, ale zrozumiał to za późno. Nie spodziewał się tego, że Castiel do niego przyjdzie, że będzie chciał go ratować. Nie pamiętał, kiedy tamten się pojawił, ale po prostu go zobaczył, nad sobą, gdy znów wróciła mu przytomność. Bał się, był przerażony, ale ukochany był przy nim i trzymał go za dłoń. Czuł jedynie ból i zimno, było coraz zimniej. To było najgorsze, co kiedykolwiek przeżył, był na granicy, czuł, że odpływa. Co on narobił, dlaczego. Nie miał pojęcia ile tak leżał, kiedy w końcu usłyszał jakby z oddali dźwięk nadjeżdżającej pomocy. Jechali po niego, ale wtedy nadeszło coś, czego obawiał się najbardziej, najpierw ciemność, a potem jasność. Ostatnie co pamiętał, to wyszeptane "wybaczam ci" i dotyk ciepłych i miękkich warg na swoich ustach.
Gdy znów otwarł oczy, stał na polanie zalanej światłem, wokół panował spokój i cisza, pustka. Nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu i zamarzł na chwilę. Odwrócił się powoli i miał wrażenie, że serce mu stanęło.
- Mamo? - wyszeptał cicho. - Tato?
Tak, to byli oni. Stali przed nim, trzymając się za dłonie. Matka miała piękne blond włosy opadające jej na piersi, miała na sobie błękitną sukienkę. Wyglądała bardzo młodo, pięknie, niemalże promiennie. Ojciec stał i obejmował ją w pasie, miał na sobie te kurtkę, którą zostawił Deanowi w spadku, jeansy i trapery. Patrzyli na niego ze zmartwieniem w oczach.
- Dean? Kochanie, co ty tu robisz? - podeszła do niego i objęła go z całych sił. Po chwili spojrzała na niego przeczesując mu włosy. - Powiedz mi, że nie zrobiłeś nic głupiego.
Wtedy wszystko to, co się wydarzyło wróciło do niego. Patrzył w zasmucone oczy matki czując, jak pęka mu serce. Zawiódł ich, zostawił Sammy'ego, gdzie miał się nim opiekować. To nie tak miało być. Poczuł, jak łzy spływają mu po policzkach i nagle poczuł złość. Nie, to nie była jego wina, to była tylko i wyłącznie ich wina. Odsunął się od Mary i spojrzał na Johna.
- Jak mogliście nas zostawić? - zapytał łamiącym się głosem. - Czemu mi to zrobiliście? Byłem tylko dzieckiem, na co wam były jakieś głupie wakacje - przetarł łzy, jednak jego złość rosła. - To wszystko wasza wina, nie macie pojęcia, przez co przechodziłem, jak całe moje życie było tylko i wyłącznie cierpieniem - opanowała go furia. - Nienawidzę was! - wykrzyknął odsuwając się jeszcze o jeden krok.
Kobieta spojrzała na męża i westchnęła ciężko. Nagle wszystko wokół nich zaczęło nabierać kształtu i koloru. Znajdowali się w ogrodzie ich starego domu, panowała cisza i spokój, słychać było śpiew ptaków, a na błękitnym niebie nie było ani jednej chmury. Dean rozglądał się nie rozumiejąc, co się dzieje. Mary położyła dłoń na jego ramieniu.
- Jesteś w naszym niebie, kochanie - oznajmiła cicho. - Wpuściliśmy cię tu, a teraz... Wysłuchaj nas - dodała i złapała jego dłoń. Zaprowadziła go na ganek, gdzie przyniosła maślane ciasteczka, te, które Dean pamiętał z dzieciństwa i szklankę ciepłego mleka. John siedział naprzeciwko syna i milczał czekając na żonę. W końcu usiedli w trójkę i blondynka spojrzała na syna. - Masz prawo nas nienawidzić, bo to moja wina, że nas straciłeś, obaj nas straciliście. To ja uparłam się na wakacje, to ja zadzwoniłam do ciebie na pokładzie samolotu, przez co były utrudnienia i zginęliśmy. Jednak nie myśl, że nie wiem, jak się czujesz. Codziennie patrzę na ciebie, widziałam, jak dorastasz, jak zajmujesz się bratem, jak cierpisz. Widziałam, co robiłeś, jak starałeś się złagodzić ból. Widziałam jak poznałeś Casa i... Jestem z ciebie dumna, Dean. Wyrosłeś na wspaniałego chłopaka, który nie zasłużył na to, co się wydarzyło ostatnio. Wiem jednak, że poradzisz sobie, gdy stąd wrócisz i w końcu odnajdziesz szczęście, w końcu będzie dobrze - ściskała w dłoni jego dłoń. - I nie złość się na Ellen, ona chce dobrze - dodała, jednak Dean nie zrozumiał. Mimo to cała wypowiedź mamy sprawiła, że wszystko co przez całe życie go prześladowało zniknęło i nagle wszystko stało się lepsze.
W tym momencie zauważył, jak jego rodzice stają się niewyraźni. Zmieszany zamrugał kilka razy, zaczęło mu się kręcić w głowie. Mary gładziła jego rękę, w której zaczął odczuwać ból. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
- Nie wracaj do nas za szybko i powiedz Sammy'emu, że go kochamy - usłyszał jeszcze głos mamy, zanim ogarnęła go ciemność.
Sam nie umiał pogodzić się z faktem, że całą rodziną wyprowadzą się z Kansas. To nie tak, że miał tu przyjaciół, po prostu chciał być w miejscu, w którym kiedyś mieszkali rodzice, a teraz ciocia chciała odebrać mu jedyne, co mu po nich zostało. Nie pamiętał ich, bo nie było to możliwe, jednak coś kazało mu być do nich przywiązanym. Uwielbiał opowieści Deana o młodej blondynce, która śpiewała mu "Hey Jude" do snu.
Tego dnia znów nie poszedł do szkoły, tylko z pustym plecakiem przyszedł do brata. Wciąż się nie obudził, chociaż od jego próby minęło już pięć dni. Czy był załamany? Owszem, ale równie mocno się martwił. Czemu się nie budził? Może jednak było coś nie tak? Starał się mimo wszystko nie myśleć o takich rzeczach. Już i tak wystarczyło mu, że przez to wszystko bardzo opuścił się w nauce, ba, w ogóle przestał chodzić do szkoły. Nie miał ochoty, nie chciał patrzeć na tych ludzi, który dobrze wiedzieli, jaka tragedia wydarzyła się w jego rodzinie. Wieści szybko się rozniosły, zwłaszcza, gdy wkroczyła policja, by aresztować Jeremy'ego. Nienawidził go. Nie wiedział wszystkiego, ale sporo informacji obiło mu się o uszy.
To była jego wina.
To przez niego Dean chciał odebrać sobie życie.
Złość na brata już minęła, zastąpiona jedynie strachem, że się nie obudzi. Jego obawy zniknęły, gdy nagle usłyszał cichy, zachrypnięty głos wypowiadający jego imię. Spojrzał na niego pełen dumy i szczęścia.
- Jestem tu, Dean - złapał go mocno za dłoń i poczuł, jak łzy spływają mu po policzkach. Nie płakał często, nie miał takiego zwyczaju, jednak taka sytuacja była wyjątkiem, że nawet nie starał się powstrzymywać łez.
Poczuł, jak blondyn oddaje delikatnie uścisk, aż jego serce zabiło mocniej. On żył, był tutaj, oddychał, trzymał go za rękę i na niego patrzył. Nie mógł w to uwierzyć. Miał wrażenie, jakby czekał na to wieczność.
- Sammy - powtórzył cicho Dean wykrzywiając lekko usta w grymas, który miał być uśmiechem. Jego braciszek. Czy można było wymarzyć sobie lepszy powrót do żywych? Najważniejsza osoba w jego życiu siedziała przy jego łóżku wyczekując, aż się obudzi. Był pierwszym, co ujrzał. - Przepraszam - wychrypiał słabo czując, jak pieką go oczy. Nienawidził płakać.
- Wybaczam ci, Dean - powiedział pewnie chłopak odpowiadając szczerym szerokim uśmiechem na grymas brata. Zapomniał o swojej złości, o tym, jak obiecał sobie, że nagada Deanowi, gdy się obudzi. To już nie miało znaczenia. Przetarł łzy, a uśmiech nie mógł zejść z jego ust.
- Sammy - wyszeptał znów blondyn. - Widziałem rodziców.
Chłopak otwarł szerzej oczy nie wiedząc, co powiedzieć. Brat miał halucynacje? Zwidy? Może śnił? Jednak wciąż milczał patrząc na niego wyczekując czegokolwiek. Jakiś wyjaśnień, reakcji czy dowodu, że sobie żartuje. Jednak czemu miałby sobie wymyślać czy żartować z czegoś takiego? Sam wiedział, jak wiele dla Deana znaczyli rodzice. Dopiero teraz zauważył, że w jego oczach, coś się zmieniło.
- Słucham? - przerwał cisze.
- To co usłyszałeś, Sammy. Widziałem ich. Są w niebie, wiesz? Mama... - zakaszlał, bo miał sucho w ustach. Bardzo chciało mu się pić. Młodszy od razu sięgnął po wodę i podał mu. - Mama kazała ci przekazać, że cię kocha - dodał, zanim nawilżył gardło wodą.
O tym, że Dean się obudził Ellen dowiedziała się niedługo po tym. Od razu spakowała małą Jo i pojechała razem z Bobbym do szpitala. Ogromnie się cieszyła, że jego siostrzeniec wybudził się. Uściskała go mocno, gdy tylko go zobaczyła.
- Nie masz pojęcia ile przysporzyłeś mi strachu - powiedziała kobieta, zaraz po tym gładząc jego poczochrane włosy. Nie umiała być już na niego zła, teraz miała chęć dziękować bogu, że chłopak żyje i ma się dobrze, oprócz bandaża na przedramieniu, trochę niewładnej ręki i anemii.
- Przepraszam ciociu - powiedział. Wyglądał już dużo lepiej. Siedział oparty o poduszkę i popijał herbatę, która cudownie rozgrzewała go w środku. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, co kobieta zauważyła. Czemu tak promieniał? Co się wydarzyło, że chłopak po próbie samobójczej siedział na łóżku z uśmiechem na twarzy. Miał trochę zmęczone oczy, w końcu był kilka dni w śpiączce i miał niedobór mikroelementów po utracie kilku litrów krwi, ale wyglądał dobrze.
Zadziwiająco dobrze.
- Już nie przepraszaj, najważniejsze, że żyjesz - powiedziała znów przegarniając jego włosy.
Wtedy usłyszeli dźwięk otwierających się drzwi i Dean ujrzał w nich kogoś, o kim myślał odkąd się obudził. Patrzyli na siebie chwilę w ciszy, czas zatrzymał się i istnieli tylko oni. Jego przepiękne błękitne oczy, czarne włosy, ten przecudowny uśmiech. Dotarło do niego, jak bardzo pragnął, by chłopak był tu, obok niego, przy nim.
- Cas - wyszeptał ledwo słyszalnie.
Brunet miał już wejść, gdy nagle ciotka wstała i zagrodziła mu przejście. Nie miała pojęcia, że Sam niemalże od razu po przebudzeniu Deana napisał do Gabriela, że się obudził. Logicznym było, że starszy Novak powiedział o tym brunetowi i zabrał go do szpitala.
- Kto pozwolił ci tu przyjść? - zapytała kobieta zirytowana. Nie miała ochoty patrzeć na tego dzieciaka, to przez niego jej siostrzeniec był w takiej a nie innej sytuacji. - Masz się nie zbliżać do Deana, nie pozwolę, byś dalej go ranił. Poradzi sobie bez ciebie.
Wszystko w tej jednej chwili runęło. Winchester miał wrażenie, jakby dostał w twarz. Nie dane mu było już zobaczyć twarzy ukochanego, gdyż Ellen niemalże wypchnęła go z sali.
- Co ty wyrabiasz?! - uniósł się.
- Nie takim tonem, młody człowieku. Wyjeżdżamy, daleko, a ty nie masz nic do powiedzenia. Pójdziesz na terapię, znajdziesz nowych znajomych, nową miłość. Nie pozwolę, byś znów cierpiał. Castiel to już przeszłość - oznajmiła sucho kobieta nie pozwalając sobie nawet na słowa sprzeciwu.
Nie miał wyjścia, nie był pełnoletni, nie mógł nic zrobić. Spojrzał na brata, który siedział ze spuszczoną głową. To było koniec, ale... Jak? Przecież miało być tak pięknie, nawet mama mówiła, że jak wróci tu, wszystko się zmieni, ułoży, że wszystko już będzie dobrze. Naprawdę w to uwierzył, jednak w jednej sekundzie wszystko straciło sens. Okłamała go, zmyśliła, żeby w spokoju mógł wrócić. Nie dość, że odeszła, to jeszcze zamydliła mu oczy, by chociaż na moment był szczęśliwy. Teraz czuł się dużo gorzej.
Chciał już coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał w głowie matczyny głos:
I nie złość się na Ellen, ona chce dobrze
Notes:
W końcu udało mi się coś napisać. Może nie jest to długie, nie jest to szczyt moich możliwości, ale zawsze coś. Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podobało. Tym razem postaram się napisać rozdział dużo szybciej. Dziękuję wam za cierpliwość i że mimo wszystko czekaliście.
Jak zawsze proszę, abyście zostawili coś po sobie ^^
Pozdrawiam xx
Chapter 40: Tak po prostu miało być
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Cas nie umiał opisać tego, jak bardzo się ucieszył, gdy usłyszał, że Dean się obudził. Było z nim źle, nawet bardzo, a przez śpiączkę blondyna jedynie bardziej wariował. Miał koszmary, wciąż widział tę krew, jak chłopak leżał w niej wykrwawiając się, będąc bladym, zimnym, a życie ulatywało z jego ciała. Przerażające wizje powstawały w głowie bruneta, za każdym razem, gdy tylko zamykał oczy. Zaczął bać się snu, potrafił leżeć w łóżku z zapaloną lampką drżąc ze strachu przed własną wyobraźnią. Sytuacja z Deanem zmieniła go, teraz już nic nie będzie takie same.
Akurat leżał u siebie, gdy Gabe wpadł do jego pokoju i usiadł na łóżku.
- Jak się czujesz? - zapytał wpatrując się badawczo w brata.
- Bywało lepiej - przyznał cicho patrząc na swoje dłonie.
Blondyn przeczesał sobie włosy za ucho i uśmiechnął się lekko.
- To mam nadzieję, że poprawię ci humor - zaczął czekając, aż Cas na niego spojrzy. Gdy to zrobił, kontynuował. - Dean się obudził.
Miał wrażenie, jakby magicznie w jednej sekundzie wszystkie chęci do życia wróciły i uśmiechnął się szeroko. Usiadł i przytulił się z całych sił do brata. To była najlepsza nowina od kilku dni, aż zachciało mu się żyć, a złe myśli w jego głowie ucichły.
- Pojedziemy do niego? - zapytał chłopak pełen nadziei wpatrując się w miodowe oczy brata.
- Jasne, ubieraj się - nie musiał powtarzać dwa razy, gdyż brunet od razu wstał i zaczął się przebierać z dresów, w których chodził już od kilku dni w świeże jeansy, koszulę i bluzę. Gotowy zbiegł na dół.
- Ale moment, Cassie - odezwał się Gabriel. - Najpierw jedzenie. Musisz w końcu coś zjeść.
Zgodził się, a miał wyjście? W tym momencie mógł zrobić cokolwiek, byle jechać do Deana, zobaczyć go, że żyje. Że już nie leży we krwi, nie błaga o wybaczenie, nie płacze, że nie chce umrzeć. Że ma już kolorki na twarzy, że jego oczy nie są już pełne bólu. W tym momencie to było wszystko, czego chciał brunet.
Nie czekał długo, brat przygotował mu trzy tosty z serem i bekonem, polewając je dużą ilością ketchupu. Lubił ketchup, czasami mógł go jeść bez niczego. Okazało się, że był ogromnie głodny, zjadł to i poprosił jeszcze o dokładkę wywołując u Gabriela szeroki uśmiech. Prawda była taka, że przez ostatnie pięć dni Cas prawie w ogóle nie jadł. Nie umiał się zmusić, a każdy zapach przyprawiał go o mdłości. Teraz jednak było inaczej, Dean, JEGO Dean obudził się.
W końcu zapakowali się i ruszyli w stronę szpitala. Gdy zajechali na miejsce, Castiel niemalże pobiegł w stronę sali chłopaka. Kilka metrów przed nią zwolnił czując, jak uderza w niego cała ta sytuacja. Co on mu powie? A co jeśli Dean zapyta, czy był u niego?
Bo nie był.
Ani razu.
Bał się. Nie był w stanie przyjść tu, nie chciał patrzeć na nieprzytomnego chłopaka podłączonego do rurek. Czuł się winny, że ten cierpiał tak bardzo, że chciał odebrać sobie życie.
Zatrzymał się przed drzwiami i nie umiał się ruszyć. Poczuł dłoń brata na swoim ramieniu.
- Nie wejdziesz? - zapytał go chłopak. Cas spojrzał na niego zmieszany, to szczęście i pewność siebie znów zniknęły z jego oczu.
- N-nie wiem - wyznał cicho. - A co jeśli będzie na mnie zły? Pewnie mnie nienawidzi, nie chce mnie widzieć, bo go zostawiłem i przeze mnie...
Blondyn objął go mocno gładząc po i tak rozczochranych już włosach.
- Ciiiii, nie myśl o tym. Nie jesteś niczemu winien, a on cię kocha i na pewno chce cię zobaczyć - wyszeptał mu do ucha starając się jakoś go uspokoić.
- Tak myślisz? - zapytał chłopak odsuwając się trochę i wlepiając błękitne oczy w swojego brata.
Poczochrał jego czarne włosy i uśmiechnął się.
- No jasne.
Brunet odetchnął i kiwnął głową. Miał rację, powinien teraz tam wejść. Stanął przed drzwiami i złapał za klamkę. Powoli otwarł je i stanął patrząc na zgromadzonych tam ludzi. Wtedy go zobaczył, a wszystko wokół straciło sens. Widział tylko jego, siedzącego na białym szpitalnym łóżku, a na jego twarzy kwitł lekki uśmiech.
Uśmiech.
Skąd na jego twarzy znalazł się uśmiech? To nie tak, że Cas się nie ucieszył widząc go, ale przecież dopiero co przebudził się po tym, jak chciał się zabić, a teraz tak po prostu siedział i się uśmiechał. Tak cudownie, lekko. Jak się oddychało? Był taki piękny, promieniał. Castiel nie spodziewał się takiego widoku, dlatego serce zaczęło szybciej pompować krew, a oddech stał się nieco cięższy. Ich spojrzenia spotkały się i wtedy już w ogóle wszystko stało się lepsze. To była ta zieleń, którą tak kochał. Żywa, wiosenna, głęboka. Idealna. Zrobił jeden krok do przodu, miał chęć podbiec do jego łóżka i mocno go objąć, wyściskać, wycałować i powiedzieć, jak bardzo się cieszy, że jest, że mu wybacza, że teraz już wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciał, by Dean wiedział, jak bardzo go kocha i, że to wszystko co się stało jest nieważne, już nie.
Jednak nie dane mu było tego zrobić. Nie zdążył nawet otworzyć ust, kiedy Ellen zagrodziła mu przejść i nagle wrócił do szarej, beznadziejnej rzeczywistości. Zakazała mu i obwiniła go za to wszystko.
Tak.
Miała rację.
To była jego wina i był głupi myśląc, że tak nie było. Poczuł jak łzy napływają mu do oczu i nie usłyszał co oni mówili. Po prostu wybiegł stamtąd zostawiając Gabriela daleko za sobą. To był koniec. Dean nie mógł się przecież postawić cioci, nie był pełnoletni, więc nie mógł o sobie decydować.
A więc tak zakończyła się ich historia? Trochę tragicznie.
Może tak po prostu miało być.
Poszedł pieszo w stronę domu inną drogą, przez las, żeby Gabe nie mógł go znaleźć. Usiadł pod jednym z drzew i rozpłakał się gorzko czując, jak wszystko, najmniejsza nadzieja rozpada się. Ktoś, kogo kochał ponad życie teraz go zostawi i już nigdy go nie zobaczy. Ellen miała rację, był toksyczny.
Nie miał pojęcia jak długo siedział w tym lesie, ale zaczęło robić się już ciemno i naprawdę zimno. Czy obchodziło go to teraz? Niekoniecznie, chociażby dlatego, że czuł się pusty, a łzy już nie leciały, już nie miał siły. Zaczął przysypiać drżąc z zimna. Zaczął padać deszcz, idealnie. Objął się ramionami i położył na zimnej, mokrej ściółce.
- Cas! - usłyszał z oddali głos i po chwili ktoś do niego podbiegł. To była Charlie. Podniosła go do pozycji siedzącej, mocno objęła, a on znów czując napływ żalu, smutku i cierpienia rozpłakał się wtulając mocno w nią. - Głupku, martwiliśmy się i przeszukaliśmy całą okolicę. Chcieliśmy już dzwonić po policję, zgłaszać zaginięcie - powiedziała cicho lekko nim kołysząc. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Nie dziwiła się, że tak zareagował na wieść o wyjeździe Deana. - Pewnie będziesz chory, jak mogłeś przyjść tu w taki deszcz.
Jej też było przykro, że jej najlepszy przyjaciel, ktoś, kogo znała od dziecka teraz zniknie z jej życia. Wiedziała, że będzie za nim tęsknić, ale nie mogła tego porównywać do uczuć Castiela. On go kochał, a w tym momencie zakazano mu jakiegokolwiek kontaktu z chłopakiem. Pewnie też by się załamała na jego miejscu, zwłaszcza po tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie była akurat w mieście, gdy Dean podciął sobie żyły, ale niedługo po tym przyjechała i nawet pojechała do szpitala. Może blondyn był w śpiączce, jednak i tak postanowiła mu powiedzieć, co o tym wszystkim myśli i miała nadzieję, że poszło mu w pięty. Kochała go jak brata.
- Cas, do cholery, nigdy więcej czegoś takiego nie rób - uniósł się Gabriel, który stał nad nimi. Myślał, że zwariuje. Na początku myślał, że chłopak pobiegł do samochodu, ale kiedy go tam nie zastał, zaczął się martwić. Miał nadzieję, że gdy będzie wracać, znajdzie go idącego chodnikiem, jednak zawiódł się. Wrócił do domu i czekał, ale po godzinie naprawdę zaczęły przychodzić mu do głowy głupie myśli. Bał się, że dzieciak poszedł i zrobił coś głupiego, ale chyba nie byłby do tego zdolny. Mimo to patrząc na wydarzenia z ostatnich dni nie był już tego taki pewien. W końcu zadzwonił po Charlie i razem zaczęli przeszukiwać park, pobliskie ulice i ogólnie całą okolicę. Na szczęście znaleźli go tutaj i nic mu nie było.
- Prze-przepraszam - wyszlochał Castiel. Gabe nie umiał być już na niego zły, nie kiedy widział, jak ten dzieciak cierpiał. Razem z Charlie podnieśli go i zaczęli prowadzić w stronę samochodu. Tam otulił go kocem i dał mu herbaty, którą przygotowała Charls jeszcze w domu. "Na pewno będzie zmarznięty, kiedy go znajdziemy" przypomniał sobie słowa dziewczyny. Nie zawiodła go i tym razem, miała łeb na karku.
Gdyby tylko nie była lesbijką...
Dojechali do domu, gdzie już prawie nieprzytomnego bruneta zaprowadzili na górę i położyli do łóżka. Potrzebował snu, odpoczynku od tego, co się wydarzyło. Współczuł mu.
- Co za suka z ciotki - warknęła Charlie, kiedy zeszli już na dół. Usiedli do stołu w kuchni. - Lubię ją, ale tym razem przesadziła. Jak można zrzucać winę na kogoś takiego jak Cas? On przecież nawet muchy by nie skrzywdził.
Gabriel zaśmiał się pod nosem na słowa rudowłosej.
- Nie chcę jej tłumaczyć, ale... Ona też ostatnio sporo przeszła. Jej siostrzeniec prawie popełnił samobójstwo - westchnął ciężko. - Bardzo słaba sytuacja, nie dziwię się jej, że chce stąd uciec.
- Że co proszę? - Charlie spojrzała na niego zaskoczona. - Chyba sobie żartujesz, prawda?
Pokręcił głową i spojrzał zmartwiony na przyjaciółkę. Bo chyba byli przyjaciółmi, tak mu się wydawało.
- Charls, a co ty byś zrobiła? Najpierw zginęła jej siostra, która tu mieszkała, teraz jej syn chciał się zabić, też tutaj. Może myśli, że to miejsce jest... nie wiem... Przeklęte? - parsknął słysząc, jak śmiesznie to brzmi. - Możesz się śmiać, ale czasem gdy myślę o śmierci mamy też mam ochotę stąd uciec, serio. Poza tym ona nie zna sytuacji Casa i Deana, więc po prostu z góry zakłada, że to wina mojego brata.
Wciąż patrzyła na niego jak na głupca, ale w końcu parsknęła i napiła się herbaty, która stała przed nią.
- Tobie te nerwy chyba też szkodzą - zaśmiała się i w końcu westchnęła. - Zostanę na trochę, żeby wesprzeć Casa. Boję się, że będzie chciał zrobić coś głupiego, musi się ogarnąć, musi wrócić do szkoły i dalej robić to, w czym jest dobry. Jakoś go do tego pchniemy.
Nie chciał się budzić, nie chciał wracać do tego, co się wydarzyło. Gdy na drugi dzień obudził się, czuł się jeszcze gorzej, niż zeszłego dnia. Nie miał pojęcia, jak znalazł się we własnym łóżku. Spojrzał bez emocji w okno i patrzył. Tak właśnie miało już wyglądać jego życie. Bezbarwne, samotne, smutne. Tego dnia Charlie bardzo delikatnie powiedziała mu, że Dean już wyjechał. Nie pytał jak, czemu tak szybko, jedynie pokiwał głową i wrócił do swojego pokoju. Aż serce ściskało, gdy patrzyło się na niego. To nie był już ten sam Cas.
Wyjechał, opuścił miasto Kansas i miał już nigdy nie wrócić do tego miejsca. Najcięższe były pożegnania, ale on nawet nie miał okazji, by go zobaczyć przed wyjazdem. Nie zdołał powiedzieć mu, jak bardzo go kocha, jak bardzo będzie tęsknić i że zachowa w głowie wszystkie ich wspólne wspaniałe chwile. Wszystko przepadło, nic już nie miało być takie same. Nadszedł moment, w którym każdy dzień miał wyglądać identycznie, w którym musiał walczyć o przetrwanie, by nie załamać się do końca.
Nie zdołał.
Już po trzech dniach od wyjazdu Deana zaczął świrować. Napady paniki i halucynacji wróciły, tak samo koszmary, przez które budził się w nocy z krzykiem. Ojciec nie wytrzymał i zadzwonił po pogotowie, gdy pewnej nocy znalazł Castiela z żyletką w ręce i kilkoma krwawymi liniami na nadgarstku. Nie chciał dopuścić do tego, by i jego syn skończył jak Winchester, dlatego najlepszym wyjściem było wysłanie go do szpitala psychiatrycznego. Chłopak nie opierał się, nie chciał już walczyć, gdyż dla niego wszystko już było stracone.
To był koniec jego szczęścia.
Notes:
Wow, szybko dodałam ten rozdział, ale cieszę się. No i zaczyna się kolejna ciężka sytuacja w tym ff. Tym razem skupiłam się na Casie i szczerze jestem z tego zadowolona. Biedne dzieciaki, przeze mnie nie zaznają spokoju.
Jak zawsze proszę o pozostawienie po sobie komentarza, to bardzo ważne.
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Chapter 41: Trafił do piekła
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Ciężko jest się pogodzić z tym, co straciliśmy, zwłaszcza, jeśli było to dla nas ważne. Dean miał wrażenie, jakby Ellen odebrała mu dużą część jego. Nie umiał pojąć faktu, że postanowiła postawić go w takiej sytuacji i po prostu rozdzielić z Casem. Teraz, po tym wszystkim, gdy chłopak przyszedł, Dean naprawdę miał nadzieję, że im się ułoży. Że zaczną od początku, że zapomną o tym, co się stało i w końcu będą ze sobą szczęśliwi.
Jednak nie było im to dane.
Nie umiał opisać swojej wściekłości na kobietę. Całe szczęście, z jakim się przebudził minęło jak ręką odjął. Nagle odczuł skutki odstawienia i poczuł wściekłość powiązaną z wielkim smutkiem. Matczyny głos ucichł w głowie, ba, odtrącił go w najskrytsze miejsca umysłu i spuścił głowę. Nienawidził jej, teraz to ona była winna temu, że znów tak się czuł.
Chęć wzięcia znów stała się nie do zniesienia. Musiał, potrzebował kokainy, by znów móc zapomnieć o tym, co się działo. Tego albo czegokolwiek. Poczekał, aż Ellen z Bobbym i Sammym wyjdą z sali. Wtedy też wstał z łóżka i poszedł do pokoju pielęgniarek. Nikogo tam nie było. Otwarł białą szafkę z lekami i zaczął przeglądać co mógłby wziąć. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, a w głowie zaczęło się kręcić. Nie usłyszał, że ktoś wszedł do gabinetu.
- Co tu robisz, młodzieńcze? - usłyszał głos za sobą. Złapał pierwszą lepszą buteleczkę i schował do kieszeni. Odwrócił się.
- Zgubiłem się. Ciocia i wujek gdzieś poszli, myślałem, że może tu są - skłamał trochę drżącym głosem.
Kobieta uniosła brew i pokręciła głową.
- Nie ze mną te numery - podeszła do niego i wyciągnęła rękę. - A teraz daj mi to, co wziąłeś z tej półki - powiedziała spokojnie.
Dean na początku chciał się spierać, jednak w oczach kobiety widział, że nie wygra z nią. Wyciągnął buteleczkę z kieszeni i podał ją. Pielęgniarka spojrzała na opakowanie i przeczytała etykietę.
- Słaby wybór, syrop na kaszel dla dzieci nic by ci nie zrobił - parsknęła i odstawiła butelkę. - A teraz wracaj do siebie i już nie kombinuj. Jutro wyjeżdżasz - powiedziała i odprowadziła do jego sali.
Usiadł załamany na łóżku i rozejrzał po pomieszczeniu. Co teraz z nim będzie? Trafi do szpitala psychiatrycznego, zostanie świrem, będą go faszerować jakimiś lekami i sprawiać, że będzie się czuć jeszcze gorzej. Czemu ciocia odebrała mu to, co czuł po przebudzeniu? Dawno nie było tak dobrze, miał aż chęć śpiewać, a teraz? Teraz żałował, że Cas go uratował, że przeżył. Mógł tu nie wracać, po co?
Wyjazd nastąpił wcześniej, niż myślał. Już na drugi dzień dostał przepustkę do domu, by spakować wszystko. Nie chciał tam wracać, bał się zobaczyć miejsce, w którym to wszystko się stało. Z początku stał pod drzwiami i wpatrywał się w nie, nawet raz dotknął klamki i prawie ją nacisnął, jednak strach był silniejszy. To tam się stało, to tam prawie odebrał sobie życie i...
To właśnie tam ostatni raz pocałował Castiela.
Nie chciał tego pamiętać, chciał odepchnąć od siebie to wszystko co kłębiło się w jego głowie, ale myśli były silniejsze. Jak przez mgłę widział przerażoną twarz ukochanego, te przygaśnięte ze strachu i smutku oczy.
W końcu zszedł na dół i poprosił ciocię, by to ona spakowała jego rzeczy. Ellen nie zmuszała go do niczego. To był jedyny raz, gdy się do niej odezwał.
Zanim wszyscy byli gotowi do wyjazdu, Winchester siedział na ganku i patrzył przed siebie. Był oczywiście pod nadzorem Bobby'ego, który nie spuszczał go z oka. Żal mu było dzieciaka, nie rozumiał Ell, czemu chciała go zabrać stąd, jednak nie miał siły przebicia jeśli chodziło o przemówienie tej kobiecie do rozsądku. Nie znał bardziej upartej osoby niż ona. Jak sobie postanowiła, tak miało być. Już dawno nauczył się, że mówienie jej co robi źle nie wychodzi mu na dobre, więc po prostu czasem musiał machnąć ręką. W tym przypadku tak właśnie było. Nie widział sensu w tłumaczeniu jej, że odcięcie chłopaka od Castiela nie jest dobrym posunięciem. Oczywiście zdarzyło mu się zacząć ten temat i skończyło się tym, że przez dwie kolejne noce spał na kanapie. Jego żona była nieobliczalna, więc po prostu musiał odpuścić.
Aż serce mu się ściskało, gdy patrzył na tego chłopca. Czuł, że jest dla niego jak ojciec i naprawdę chciał dla niego jak najlepiej. Spaprał, oboje spieprzyli sprawę. Widział cięcia, ale był tak zarobiony, że ani razu nie widział chłopaka naćpanego, ba, nigdy by mu do głowy nie przyszło, że mógłby być do tego zdolny.
Dean nawet nie był świadomy, że Bobby patrzy na niego przez okno i pilnuje. Czy chciał coś zrobić? Owszem, miał ochotę pobiec do domu Casa, zapukać do drzwi i rzucić się chłopakowi na szyję. Pocałować i powiedzieć, że jest jego całym światem, że go kocha i nigdzie nie pojedzie, bo umrze, jeśli już nigdy go nie zobaczy.
Jednak nie mógł.
Nie mógł się stąd ruszyć i to najbardziej bolało. Miał wrażenie, jakby miał niewidzialną smycz, która mocno go trzymała. Nie miał też siły, odstawienie narkotyku pozbawiło go jakiejkolwiek chęci do życia, był ospały, bezsilny, a łzy same spływały mu po policzkach. Tej nocy spał ponad dwanaście godzin. Było źle i był tego nadto świadomy, a chęć wzięcia tylko pogarszała sprawę.
W końcu wyjechali. Czekało ich kilka godzin podróży. Mieli jechać przez Saint Louis, gdyż w końcu Ellen dogadała się z przyjaciółką, że ta pożyczy im na razie domek na przedmieściach Indianapolis. Tam też Dean został zapisany do psychiatryka, gdzie miał odbyć swoją terapię i odwyk. Wszyscy wiedzieli, że czeka ich ciężki czas, a dom w Kansas, który został wystawiony na sprzedaż, został kompletnie pusty. Bobby wynajął samochód, który miał przewieźć ich najważniejsze meble i rzeczy do nowego domu w Indianie. Na nieszczęście chłopaka przejeżdżali tuż obok domu Novaków. Patrzył w tamtą stronę do tej pory, aż stracił z pola widzenia ich ulicę.
Podróż była ciężka i męcząca. Zatrzymywali się kilka razy, gdyż Dean zaczął wymiotować. Odstawienie dało się we znaki i dostał gorączki. Sam z Ellen zamienili się miejscami i to ona siedziała z tyłu ogarniając rozgorączkowanego blondyna. Było coraz gorzej. Na szczęście w końcu dojechali pod szpital, gdzie najpierw zostawili chłopaka. Szybko został przyjęty i dostał swój pokój, niemalże natychmiast dostał kroplówkę, jednak czekało go kilka najgorszych dni.
Po tym rodzina pojechała do nowego domu, gdzie samochód z ich rzeczami stał już na podjeździe. Bobby zapłacił kierowcy i razem zaczęli przenosić pudła i meble do domu. Nie było to spełnienie marzeń, ale mogło być dobrym początkiem. Sammy był już zapisany do nowej szkoły, miał zacząć od jutra, a mała Jo nazajutrz szła do nowego przedszkola. Wszystkie torby i pudła trafiły do środka budynku z małym gankiem i równie niewielkim ogródkiem. Były tylko dwa pokoje, więc Jo miała mieszkać z rodzicami, a Sam musiał jakoś pomieścić się z bratem, jednak na razie pokój był jego. Kuchnia nie powalała wielkością, tak samo salon czy przedpokój, a jedna łazienka to było zdecydowanie za mało dla tak licznej rodziny. Mimo to Ellen uśmiechała się szeroko i powtarzała, że jest idealnie ukrywając, jak bardzo martwi się o swojego siostrzeńca.
Bo było o co się martwić.
Oznaki odstawienia coraz bardziej dawały o sobie znać sprawiając, że Dean wiercił się na łóżku z bólu. Płakał po nocach, krzyczał i nie mógł spokojnie spać. Sen dla niego był zbawieniem, jednak udawało mu się zasnąć tylko na dwie czy trzy godziny, bo demony z halucynacji nie dawały mu spokoju. Był ciągle rozpalony, a lekarze nie mogli podać mu niczego mocniejszego, co mogłoby go uzależnić. Raz znaleziono go na podłodze z zakrwawionymi dłońmi i ścianą wymazaną w krwi, to właśnie wtedy trafił do izolatki, do miejsca, gdzie nie było szans, by mógł zrobić sobie krzywdę.
Męczarnie trwały ponad dwa tygodnie, miał wrażenie, jakby trafił do piekła za to, co zrobił. Miał coraz bardziej dość tego bólu, jaki odczuwał. Każda kończyna, mięsień paliły go żywym ogniem. Nadszedł mimo wszystko moment, w którym w końcu wszystko powoli zaczęło odpuszczać. Blondyn stracił poczucie czasu, a dni przez swoją monotonność nie różniły się od siebie niczym. Jednakże gdy usłyszał, że ktoś do niego przyszedł, miał wrażenie, jakby Bóg nagle się do niego uśmiechnął. W końcu coś dobrego. Gdy wszedł do sali widzeń i zobaczył ciocię z bratem. Dawno się tak nie ucieszył, ale nie zdziwił go fakt, że zobaczył w ich oczach smutek i... Rozczarowanie.
Zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądał.
Największy szok przeżył Sam. Nigdy nie widział brata w takim stanie. Schudł, miał podkrążone oczy, zieleń zgasła, a włosy były tłuste i posklejane. Miał na sobie przepocony dres, twarz zarośnięta była młodzieńczym, zaniedbanym zarostem, a dłonie zawinięte w bandaże. Ellen ścisnęła chłopca stojącego obok za rękę i podeszła do starszego Winchestera. Cuchnął, był taki kruchy w jej ramionach, aż serce się jej łamało. Usiedli w trójkę przy stoliku i kobieta mocno objęła dłonie Deana.
- Jak się czujesz? - zapytała powstrzymując łzy. Przychodząc tu nie była świadoma, że zobaczy coś takiego. Wiedziała, że jest źle, że odwyk dla człowieka uzależnionego od narkotyków jest ciężki, ale nie miała pojęcia, że to tak wyniszczy jego siostrzeńca.
Dean pokręcił głową i spuścił wzrok. Nie miał nawet siły uścisnąć jej ręki. Każdy posiłek jaki spożył przez ostatnie dwa tygodnie niemalże od razu zwracał, więc był w beznadziejnym stanie.
- Co mam ci powiedzieć, ciociu? - zapytał słabo zachrypniętym głosem. Łzy spłynęły mu po policzkach i pociągnął nosem. Spojrzał na Sama i uśmiechnął się do niego słabo, co bardziej przypominało grymas. - Jak dobrze cię widzieć, Sammy.
Chłopiec przysunął się i mocno objął brata. Nie wytrzymał z emocji i rozpłakał się cicho. Tęsknił za nim, chciał, by już wrócił do domu, nawet tego nowego, którego nie cierpiał.
- Ciebie też - wyszeptał i w końcu go puścił.
- Jak w szkole? - zapytał go Dean uśmiechając się przez łzy.
Sam zaśmiał się i pokręcił głową. Był w beznadziejnym stanie, ale zamiast rozmawiać o nim wolał posłuchać o głupiej szkole. Cały Dean.
- Dobrze - przyznał.
- Już jesteś najlepszy? - zapytał czując ciepło w piersi na dźwięk tego cichego śmiechu. Ellen siedziała obok i przyglądała im się. Zaskakujące, jak silna więź łączyła tych chłopców.
Młodszy wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale uczę się dobrze. W przyszłym tygodniu mam konkurs z matematyki i fizyki - pochwalił się.
Blondyn nie mógł się powstrzymać i potargał włosy młodszemu bratu. Znów czuł dumę, Chociaż on osiągnie dużo w życiu i poradzi sobie.
Temat jego zdrowia nie został ani razu poruszony. Nie chciał o tym rozmawiać, wolał spędzić te kilkanaście minut słuchając o małej Jo, Bobbym, który założył własną działalność i miał już dużo klientów i o cioci, która postanowiła założyć małą knajpkę. Zdawało się wszystko na nowo układać.
Jednak gdy wrócił do pokoju i położył się na łóżku znów wszystkie złe myśli wróciły. Bardzo pragnął już stąd wyjść i może też samemu zacząć od nowa, jednak czekała go jeszcze długa droga. Odwyk to nie jedyne, co miał do przejścia. Po tym miał jeszcze zostać na oddziale psychiatrycznym, miał uczestniczyć w różnych terapiach, brać leki i wracać do stabilności emocjonalnej i psychicznej. W tym momencie wydawało mu się to tak dalekie i kompletnie nieosiągalne. Miał nadzieję, że się mylił.
Odwiedziny cioci i Sama były dla niego ogromną pomocą. Tego wieczoru czuł się nieco lepiej, a głosy w jego głowie ucichły. Nawet udało mu się w spokoju zasnąć. Było dobrze, zwłaszcza, że tej nocy pierwszy raz przyśnił mu się Castiel.
Notes:
W końcu udało mi się dodać rozdział. Mam nadzieję, że nie jest napisany zbyt chaotycznie, gdyż mam wrażenie, że ostatnio tak piszę.
Do następnego,
pozdrawiam xx
Chapter 42: Był już tylko naczyniem
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Siedział na łóżku przykrytym białym prześcieradłem i kołdrą. Patrzył tępo w przestrzeń przed sobą oddychając powoli. Nie wiedział, co się dzieje, w głowie miał pustkę, był wyprany z uczuć czy jakichkolwiek myśli. Nie miał pojęcia gdzie jest, że otaczają go równie puste i białe ściany, w których był zamknięty.
Ześwirował.
Kto by pomyślał, że Castiel Novak kiedykolwiek trafi do szpitala psychiatrycznego. Chłopak może i był dziwny, ale dopiero teraz, po tylu latach, gdy przekroczył próg szpitala i został dokładnie przebadany pod kątek psychologicznym, okazało się, że chorował na łagodną odmianę autyzmu. Miał Zespół Aspergera, o czym nikt z jego rodziny nie miał pojęcia, nawet on sam. Nigdy wcześniej nie został poddany takim badaniom, dlatego przez całą swoją egzystencję żył nieświadomie z chorobą psychiczną. Był inny, o tym wiedzieli wszyscy, ale teraz wszystko to nabrało sensu.
Jednak nie dla bruneta. On nafaszerowany lekami uspokajającymi nie miał pojęcia o niczym. Całe dnie przesiadywał w pokoju. Nic do niego nie docierało, z nikim nie rozmawiał. Nie był jeszcze gotowy na terapię, gdyż nic nie mówił. Odkąd tu trafił, a minęły już dwa tygodnie, powiedział coś tylko na badaniach, tak to żadne słowo nie opuściło jego ust. Zwłaszcza po podaniu leków. Stał się warzywem, które siedziało w jednym miejscu i jedyne co robiło, to oddychało, piło, trochę jadło i wydalało. Zdarzało mu się zasnąć, jednak w takim miejscu ciężko było powiedzieć, jaka jest pora dnia. Stracił rachubę czasu, nie wiedział już nic, nawet tego, kim jest.
Lekarze nie pytali jeszcze o nic, jednak gdy raz został zapytany o Deana, chłopak jedynie spojrzał tymi pustymi oczami i przekręcił lekko głowę na bok z grymasem na twarzy.
Tam już nie było Castiela. Nie było tego cichego, ale jakże ciepłego i pociesznego chłopca. Odsuniętego od ludzi, ale bardzo pomocnego z wielkim sercem nastolatka. Zanikł gdzieś głęboko uciszony proszkami psychotropowymi.
Novakowie bardzo martwili się o Casa, a najbardziej przeżywał to Gabriel. Może nie okazywał tego, ale serce mu się ściskało na myśl o bracie. Nie spał po nocach i rozmyślał o tym wszystkim, co spotkało tego biedaka. Żałował go, bardzo i czuł się winny temu wszystkiemu. Obiecał, że będzie się nim opiekować i co?
Zawiódł.
Zawiódł Casa, mamę i siebie.
Najbardziej irytował go fakt, że ten biedny chłopak siedzi tam sam, w tych białych pustych czterech ścianach i przez substancje, jakie zostały mu podane, nie kontaktował ze światem. Raz był u niego. Dobrze pamiętał, jak dwóch dość dużych pielęgniarzy przyprowadziło go do specjalnej sali widzeń i posadzili go na krześle. Na jego chude ciało narzucany był kaftan bezpieczeństwa, na twarzy był blady, policzki miał zapadnięte, a siniaki pod oczami sprawiały, że wyglądał jakby nie spał od kilku dni. Bardzo możliwe, że Gabe się nie mylił. Blondyna aż do tej pory przechodziły dreszcze na ten pusty wzrok, którym obdarzył go jego braciszek. Ten sam, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej śmiał się i rumienił jak mała dziewczynka. Ten Cas, siedzący przed nim, był pusty, wszystkie emocje w nim zostały wyciszone, by (jak powiedział lekarz) chłopak dojść do siebie.
Jak do cholery taki stan miał mu pomóc?, zastanawiał się Gabriel za każdym razem, gdy tylko o nim pomyślał.
To wychudzone ciało było już tylko naczyniem, domem całej osobowości Castiela, całego jego ja, którego zabrakło, które zostało zatrzaśnięte gdzieś głęboko w jego umyśle, na klucz, by mogło przetrwać ten huragan, ten najgorszy czas. Tamtego dnia brunet nie pisnął ani słówka w stronę swojego starszego brata. Spotkanie nie było długie, jednak Gabriel postarał się, by nie było spędzone w ciszy. Zaczął mu opowiadać o swojej pracy, o tym, że nauczył się robić nowe ciasto i będzie brać w konkursie na najładniejszy i najsmaczniejszy tort weselny. Oczywiste, że wygram, puścił do niego oczko, jednak ścisnęło mu się w gardle, gdy Cas nawet nie mrugnął. Patrzył gdzieś w przestrzeń niedaleko głowy blondyna z niemalże martwym wyrazem twarzy. Przełknął ciężko gulę i postanowił dalej opowiadać. Gadał o Charlie, o tym, że dziewczyna wróciła do miasta na wakacje i nie może się doczekać, aż Cas wróci do nich. Opowiedział też, jak Anna pięknie wyrecytowała wiersz na koniec roku. Jest taka dzielna, aż wypiął dumnie pierś.
To były najtrudniejsze piętnaście minut w życiu Gabriela, które pozostawiły w głowie blondyna poczucie winy i smutek. Miał odrobinę nadziei, że cokolwiek z tego, co mówił do brata, ten usłyszał. Nie wiedział, czy chłopak był tam jeszcze w środku, czy coś z jego słów do niego dotarło. Zanim wyszedł czekał chwilę na jakikolwiek znak ze strony młodszego braciszka, jednak nie doczekawszy się niczego ścisnęło go tak mocno w środku, że musiał wyjść wstrzymując oddech.
Gdy wyszedł z oddziału, od razu rozpłakał się z bezradności. Wsiadł do swojego samochodu i drżąc z emocji łkał w najlepsze. Nie mogło do niego dotrzeć, że to wszystko się stało, że Cas aż tak przeżył te całą sytuację i aż takie piętno odznaczyło na jego psychice. Upadł tak bardzo, że nie poradził sobie samemu. To była wszystko jego wina, wina tego całego Winchestera. Miał ochotę go dopaść i sprawić mu piekło na ziemi, jednak miał nadzieję, że właśnie je przeżywa. Dopiero po chwili skarcił siebie w myślach, że nie powinien tak myśleć, że nie powinien mu życzyć źle. Długo mu zajęło, aż doszedł do siebie. Gdy w końcu ręce przestały mu się trząść odpalił samochód i ruszył.
Tamtego dnia podjechał pod dom Charlie, a gdy dziewczyna wyszła do niego, objął ją mocno i stał w ciszy nie mogąc pozbyć się z głowy widoku młodszego brata w białym kaftanie. Zaciskając mocno powieki jedynie tulił ją, oddychając ciężko i za wszelką cenę walczył z napływającymi do oczu łzami. Dziewczyna nie odzywała się, delikatnie gładziła jego plecy. Czuła, że słowa są teraz zbędne, zwłaszcza, że też nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Ona również przeżywała całe to wydarzenie, niemalże straciła obu najlepszych przyjaciół w tak krótkim czasie.
Od tego momentu spędzali ze sobą każde popołudnie. Charlie odbierała Gabriela z pracy i tak w ciszy wracali do domu. Odprowadzał ją do niej pod same drzwi i szedł do siebie. Przez te spacery przestał jeździć samochodem do cukierni i w końcu wychodził na świeże powietrze. Czasem zamienili ze sobą słowo, zazwyczaj to ruda pytała jak było w pracy i czy mógłby jej coś następnym razem przemycić. Widziała, jak chłopak bardzo to przeżywa. Nie wiedziała nawet w którym momencie zaczęli być tak blisko. Oboje potrzebowali towarzystwa, oboje tęsknili za Castielem.
Gabe z czasem zaczął się odzywać, potrzebował na to więcej niż tydzień, aby zacząć samemu jakąś luźną rozmowę. W końcu, gdy zaczęli rozmawiać, nie brakowało im tematów. Od Star Warsów po czekoladowe babeczki i gry wideo. Omijali ciężkie tematy, starając się nie wspominać Deana WInchestera, chociaż dla dziewczyny było to trudne, nie to co dla Gabriela. Obwiniał go o całe zło, które spotkało jego młodszego brata, dlatego najlepiej było wyrzucić go ze swojej głowy. Aż coś buzowało w nim, gdy tylko słyszał jego imię, zaciskał pięści i klął siarczyście pod nosem. Charlie szybko nauczyła się, że to grząski grunt i lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
Dni mijały, jeden po drugim.
Ciągnąc się wieczność bez brata i przyjaciela.
W końcu się odezwał. Miał właśnie iść na pierwszą terapię, gdy złapał pielęgniarkę za bluzkę. Kobieta już chciała wołać kogoś na pomoc pewna, że chłopak się na nią rzuci, jak to często bywało, ale gdy odkręciła się i spojrzała w te niebieskie oczy, zobaczyła w nich coś, na co tak długo czekali. Iskierkę życia i nadziei.
- Jestem... Głodny - szepnął Castiel i zakaszlnął. Powiedział to jakby automatycznie, ale kobieta uśmiechnęła się do niego. Miał obolałe gardło po ponad dwóch tygodniach kompletnego milczenia.
Po tych słowach bardzo dużo się działo. Najpierw został przebadany, zrobiono mu badania na stężenie leku we krwi oraz przeprowadzono rozmowę psychologiczną. Cas zaczął mówić. Odpowiadał krótkimi zdaniami, nad którymi dość długo się zastanawiał, jakby starał się przypomnieć sobie słowa i ich znaczenie. W końcu odstawiono silne leki, a gdy po dłuższej obserwacji nie było żadnych niebezpiecznych zachowań chłopca, został przeniesiony na izbę chorych. Dostał własny pokój z oknem i łóżkiem. Z czasem dopiero pewne bodźce i myśli zaczęły wracać do bruneta. Fakt, dlaczego tu się znalazł nie wstrząsnął nim już tak mocno. Był wciąż wyprany z emocji, ale wracał do siebie, bardzo małymi kroczkami.
Dopiero po tygodniu, gdy Cas dostał pokój, lekarz postanowił zapytać go o Deana. Długo milczał starając się zebrać myśli. Od tych najciemniejszych, najbardziej przerażających, po te, które sprawiały, że miał ochotę się uśmiechnąć, chociaż odrobinę.
- Czujesz coś? - ponaglił go lekarz, a chłopak pokiwał delikatnie głową.
- Tak - przyznał cicho i westchnął. - Jednak czuję zbyt dużo, żebym... Mógł to opisać - dodał i zaczął bawić się palcami. Wracały jego dawne odruchy.
Lekarz pokiwał głową.
- A co dokładnie pamiętasz? - zapytał powoli.
Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na psychiatrę. Był to mężczyzna w średnim wieku, w granatowej koszuli i czarnych jeansach. Cas nie od razu mu zaufał, na początku był nieco przerażony faktem, że będzie musiał rozmawiać z kimś obcym o swoich uczuciach, ale w końcu zgodził się. Przekonał go argument, że po przejściu całej terapii będzie mógł wrócić do domu.
Cas siedział teraz wpatrzony zamyślonym wzrokiem w lekarza, a w jego myślach zaczęły pojawiać się różne obrazy.
Krew.
Dużo krwi.
Novak zamrugał kilka razy, jakby wcześniej zapomniał to zrobić i pokręcił głową spuszczając wzrok.
- Dean chciał popełnić samobójstwo - odezwał się ciszej. - Pamiętam... Wszystko.
Lekarz zapisał coś w swoim notesie.
- Jak się z tym czujesz? - głupie pytanie, ale musiał je zadać swojemu pacjentowi.
- Bezczynnie - znów zaczął wyginać palce. - Jakbym... To nie ja to przeżył tylko ktoś inny. Jakbym ja patrzył na mnie i... Deana... z boku - imię blondyna ciężko przechodziło przez jego gardło.
Mężczyzna przyglądał mu się. Był pewien, że gdyby nie leki psychotropowe, chłopak mógłby tu dostać ataku paniki na wspomnienie o tym, co go tu sprowadziło.
- Nie pamiętam jednak jak tu się znalazłem, co zrobiłem, że tu jestem, ale... Chyba nie chcę o tym wiedzieć - kontynuował. - Czuję się lepiej bez tej wiedzy.
I tak też było. Tak naprawdę od momentu, kiedy przyjechała karetka pogotowia do domu Singerów, miał kompletną pustkę. Nie miał pojęcia, jak znalazł się w domu, a ostatnie, co mu świtało, to obraz własnych rąk umazanych krwią jego ukochanego. Jakby ktoś wykasował z jego pamięci ostatnie trzy tygodnie. Po przebudzeniu dość szybko zauważył blizny po okaleczaniu na swoim przedramieniu. Zaskoczony był, że był w stanie sobie to zrobić, bo od zawsze bał się bólu.
Słowo ukochany odbijało się echem w jego głowie, jakby obce i dalekie. Nie był pewien, co teraz czuł. Wiedział, że kiedyś kochał Deana, ogromnie, tak, że nie wyobrażał sobie życia bez niego. Jednak teraz... Nie wiedział, czy możliwym było, że tak nagle przestał do niego cokolwiek czuć, ale... był obojętny. Dopiero miał zrozumieć, że to kwestia podawanych mu leków.
I zrozumiał dość szybko, gdy w ostatnim tygodniu swojego pobytu w klinice zaczęła doskwierać mu samotność. Pragnął mieć kogoś obok siebie. Zaczął tęsknić za rodziną i dotarło do niego, jak bardzo musieli to przeżyć i jak wielką im zrobił krzywdę swoim zachowaniem. Wystraszył się, że może Anna widziała go w takim stanie. Brakowało mu Gabriela, jego ciągłego gadania i głupkowatych żarcików, czasem obrażających jego osobę, ale wiedział, że chłopak tak naprawdę nie myśli. Tęsknił za Charlie, za tą rudowłosą dziewczyną, która czasem przegadywała samego Gabriela i poprawiała mu humor.
Tęsknił też za nim. Odrobinę, tylko trochę.
Bardzo.
Notes:
W końcu dodałam rozdział, po tak długim czasie. Wybaczcie, zaczęłam pracę i po prostu nie miałam czasu na sklecenie chociaż zdania. Teraz w końcu udało się i mam nadzieję, że napiszę jeszcze więcej. Nie lubię braku weny i motywacji, ale może jednak ktoś czekał na rozdział i da mi odrobinkę tej nadziei i chęci.
Proszę o komentarze, jak zawsze, chcę po prostu wiedzieć, że ktoś to przeczytał.
Buziaki i do następnego xx
Chapter 43: Powroty do domu
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Charlie mocno uścisnęła Castiela, gdy ten wyszedł razem z Gabrielem z kliniki. Potargała mu włosy i uśmiechnęła się szeroko do niego odsuwając się trochę, by na niego spojrzeć.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłam - wyznała i znów go mocno objęła. Sporo schudł, bo pod palcami czuła prawie samą skórę i kości, ale nie miała zamiaru komentować. Wiedziała, że to nie jest odpowiednia pora, by poruszać temat jego wagi. Teraz powinni się cieszyć.
Cas w końcu opuścił budynek psychiatryka, w którym spędził dobry miesiąc faszerowany mocnymi środkami psychotropowymi i pod ciągłą obserwacją lekarzy i pielęgniarek. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech świeżego powietrza, którego nie czuł odkąd zamknęli go w pokoju bez klamek. Ogromnie się ucieszył, gdy jego psychiatra oświadczył na przedostatniej sesji, że jego pobyt w ośrodku dobiega końca. Nic tak nie podziałało na niego jak ta nowina. Od razu wrócił mu apetyt i nawet zaczął się uśmiechać. Odliczał dni do przyjazdu taty, braci, Anny i miał nadzieję, że też Charlie. Nie zawiódł się, wszyscy najważniejsi w jego życiu przyjechali po niego, nowego, naprawionego.
No... Prawie wszyscy.
Został wyściskany przez wszystkich Novaków, Anna narysowała mu laurkę i przytuliła mocno z całych sił. Nawet bliźniaki go objęli, obeszło się bez zgryźliwych komentarzy, o dziwo. Był im bardzo wdzięczny, trochę się rozpłakał z radości i to w ramionach ojca. Był mu wdzięczny, że znalazł dla niego czas i przyjechał go odebrać z tego koszmaru.
No, może nie było aż tak źle, ale wiedział, że nie będzie dobrze wspominać tego miejsca i to nie ze względu na to, jak go traktowali. Było w porządku, lekarze i pielęgniarki byli mili i wyrozumiali, ale... To tu musiał zmierzyć się z najczarniejszymi myślami i to tu musiał wygrać walkę ze swoimi wewnętrznymi demonami. Przyjechał tu złamany, nie myślący racjonalnie. Zamilkł na dobre dwa i pół tygodnia, których nie pamiętał i miał przed sobą jeszcze sporo czasu, by sobie przypomnieć. W pewnym momencie stał się szaleńcem, tym, o których czasem Charlie opowiadała, których widziała w filmach czy przeczytała w książkach. On sam nim się stał, ale teraz... Obejrzał się za siebie... Teraz już to było za nim.
Całe szaleństwo i cierpienie, jakie go opętało, zostawił w tym budynku.
Był już czysty i wolny.
Podjechali pod dom i Cas wyskoczył z samochodu uradowany. Spojrzał na budynek i uśmiechnął się do siebie. Tak, w końcu w domu, pomyślał i ruszył za Gabrielem w stronę ganku. Brat otworzył mu drzwi i chłopak wszedł do środka. Nie było go tu ponad miesiąc i nie pamiętał tego, co wydarzyło się w tym domu przed jego pobytem w klinice. Spojrzał na Gabe'a starając się sobie przypomnieć, ale nic mu nie świtało. To było cięższe, niż sobie wyobrażał.
- Witaj w domu - szepnął Gabriel i poszedł do kuchni. Cas ruszył za nim. Na przystrojonym obrusem stole stał duży tort w kolorowe kwiaty i wstążeczki. Był piękny, a na jego górze widniał lukrowy napis "Witaj w domu, Cassie". Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. Za nim do kuchni weszła reszta rodziny i Charlie. Nagle zaczął się harmider. Wszyscy po kolei znów zaczęli obejmować bruneta, mówiąc, jak się cieszą, że już wrócił i że jest z nim już w porządku. Cas chyba nigdy nie by aż tak wyściskany i... Niemalże promieniał ze szczęścia. Dzięki temu nie miał nawet czasu na złe myśli, jego najbliżsi się o to postarali. Potem mała Anna chciała na ręce, czego nie potrafił jej odmówić. Trzymając ją na rękach wziął nóż i zaczął kroić tort na kilka kawałków, równo, żeby dla każdego starczyło. Gdy wszyscy dostali swoją porcję, rozsiedli się po kuchni i zaczęli w ciszy jeść, nastał na moment spokój.
Cas przyglądał się każdemu z osobna.
Tata jakby postarzał się o parę lat. Miał już parę siwych włosów, kurze łapki przy oczach i kilka mimicznych zmarszczek przy ustach. Jego twarz zdobiły również ciemne cienie pod oczami, które były oznaką wielu nieprzespanych nocy. Spojrzał na Michaela i Luke'a. Oni również wyglądali na zmęczonych, chociaż wciąż na ich twarzach widniały łobuzerskie uśmieszki. Mimo wszystko zaczęli patrzeć na Casa inaczej, już nie z pogardą w oczach, a bardziej z wyrozumiałością. Anna podrosła, robiąc się małą kopią Castiela, oprócz rudawych włosów oczywiście. Była piękna, a jego nie spuszczała z oczu. Na końcu zerknął na Gabriela i Charlie, którzy stali obok siebie uśmiechnięci. Coś było inaczej, czuł to, chociaż nie umiał do końca opisać co dokładnie. Nie znał się za bardzo na uczuciach, a wyczytywanie emocji z twarzy innych ludzi nie było jego mocną stroną.
Jednak coś się zmieniło.
Charlie co jakiś czas zerkała ukradkiem na Gabriela, uśmiechając się i czasem coś do niego mówiąc. Gabe również zerkał na dziewczynę, która była niewiele niższa od niego i zagryzał wargę. Cas nie do końca znał te odruchy, ale nigdy nie widział ich takich, zwłaszcza Charlie. No, może przy dziewczynach, które jej się podobały.
Całe powitanie trwało jeszcze ze dwie godziny. Robiło się już ciemno, kiedy Charlie powiedziała, że musi już iść.
- Odprowadzę cię - zaoferował się Gabriel i wstał od stołu, przy którym wszyscy wciąż siedzieli. Cas nie za bardzo uczestniczył w rozmowach rodziny tak naprawdę krążących wokół różnych tematów, ale tak było od zawsze, więc nikt nie miał z tym problemów. Najważniejszy był fakt, że siedział z rodziną, odpowiadał na ich pytania i co jakiś czas uśmiechał się.
- Nie musisz, sama dam radę - uśmiechnęła się dziewczyna, jednak sposób, w jakim to powiedziała mówił coś kompletnie na odwrót.
Cas przyglądał się im.
- To żaden problem, naprawdę - uśmiech nie schodził blondynowi z ust, które wciąż przygryzał zerkając na nią. Dziewczyna w końcu ustąpiła i zgodziła się.
- Mogę... Iść z wami? - zapytał młodszy Novak. Trochę się stropił, kiedy obie pary oczu skupiły się na nim.
- No jasne, chodź - ucieszyła się Charlie, tak naprawdę nie chciała być sam na sam z Gabrielem. Co innego poczuł starszy brat Casa, ale nie chciał, żeby chłopak poczuł się odepchnięty.
Wyruszyli powolnym krokiem w stronę domu Charls. Cas już dawno nie szedł tą dróżką. Starał się nie wspominać tych wszystkich momentów, kiedy szli tędy do przyjaciółki razem z nim. Nie chciał w myślach wymawiać jego imienia, po prostu się bał, że w jakiś sposób wspominanie go sprawi, że znów coś mu się stanie, że znów sobie nie poradzi. Mimo to idząc i mijając te wszystkie domy w głowie pojawiały się przebłyski. Tu mnie pocałował, pomyślał przechodząc obok małej dróżki między murem jednego z domów a dużymi krzakami. Coś go ścisnęło mocno w środku, aż zakręciło mu się w głowie. Wypuścił głośno powietrze i starał się wyrzucić ten obraz, to uczucie miękkich ust, tego ciepła bijącego od niego i te dłonie na jego ciele. Nie, nie mógł dłużej o nim myśleć.
- Wszystko okej? - zapytała Charlie nieco zaniepokojona nagłą hiperwentylacją chłopaka. Zatrzymała się. - Cas?
Chłopak spojrzał na nią i chwilę mu zajęło, zanim dotarły do niego jej słowa.
- T-tak. Tak, wszystko okej - pokiwał głową i uśmiechnął się słabo. Nie chciał jej martwić, w końcu dopiero wyszedł z psychiatryka.
- Na pewno? Bo jak coś się dzieje to od razu mów, okej? - przybliżyła się i objęła Casa. Chłopak również ją objął i westchnął. - Myślisz o nim? - zapytała cicho, mając nadzieję, że Gabriel tego nie słyszy. - Nie warto, nie trać na to nerwów - poprosiła i spojrzała na niego. - Wszystko jest super - wyszczerzyła się, na co chłopak odpowiedział uśmiechem.
- Dobra, ptaszki, chodźcie - odezwał się Gabe. Znów ruszyli przed siebie, Gabriel myślący o Charlie, Charlie martwiąca się o Casa, a Cas...
... Myślący o Deanie.
Powroty do rzeczywistości nie były takie proste, jakby komuś się wydawało. Ostatni tydzień spędzony na odwyku był koszmarem, ale gdy w końcu wygrał z nałogiem, a przynajmniej tak mu się wydawało, czuł się jeszcze gorzej. Gorączka i wymioty minęły, wrócił mu apetyt i już spał normalnie, jednak koszmary i złe samopoczucie wciąż mu towarzyszyły. Po ponad miesiącu odwyku Dean Winchester został przeniesiony na oddział psychiatryczny. Chłopak oczywiście tego nie chciał, jednak nie był pełnoletni, przez co Ellen decydowała o tym, co będzie się z nim dziać. Dostał własny pokój i leki, których na początku nie chciał brać. Nie wychodził do salonu, nie brał udziału w terapiach grupowych indywidualnych tylko dlatego, że nie brał leków. Wytrwał tak prawie tydzień, gdy w końcu wziął tabletki i... Schował je pod język. Gdy pielęgniarka poszła wypluł je i schował pod poduszkę.
Był ciężkim pacjentem, zdawał sobie z tego sprawę. Nie chciał współpracować, nie chciał tego cholernego leczenia i jedyne czego pragnął to powrotu do domu. Wiedział jednak, że ciocia nie da za wygraną i do tej pory będzie tu siedzieć, aż w końcu się złamie. I się złamał.
Nie było za wesoło, gdy jedna z pielęgniarek odkryła duży zestaw leków antydepresyjnych i psychotropowych pod jego poduszką. Wysłali go do terapeuty, u którego miał bardzo poważną rozmowę. Zagrano mu na emocjach, jednak zrobili to specjalnie, żeby w końcu zaczął walczyć. Nie z nimi, a o siebie.
- Chyba masz dla kogo żyć, prawda Dean? - zapytał go psychiatra nachylając się nad nim siedzącym na fotelu. - Masz rodzinę, ciotkę i wujka, dla których jesteś jak syn, młodszego brata, Sama. Jesteś świadom, co on musi przechodzić wiedząc, że nie chcesz się leczyć? Myślisz, że dziecko w jego wieku powinno się zamartwiać o to, czy jego starszy brat będzie chciał żyć? Zastanów się, Dean, czy chcesz dalej ich ranić? Czy już nie wystarczająco przeżyli niemalże cię tracąc?
Deanem wstrząsnęła ta rozmowa. Nie był pewien, czy to co zrobił lekarz było odpowiednie, ale chłopak w końcu zaczął brać leki, zaczął chodzić na terapię i wracać do normy. Jednak z tyłu głowy wciąż miał słowa psychiatry. Nikogo tak nie zranił, jak Sama, jak ciocię i wujka, jak... Te myśli były najgorsze i wyżynały w nim ogromną dziurę. Czuł pustkę, a świadomość, że prawdopodobnie nigdy już go nie zobaczy sprawiała, że miał ochotę tłuc pięściami w ścianę. Nie umiał sobie wybaczyć i czuł, że nigdy tego nie zrobi. Popełnił najgorszy błąd, coś, czego nie dało się ot tak zamazać, tak po prostu zapomnieć. Skrzywdził go najbardziej ze wszystkich, tego niewinnego chłopaczka o nieskazitelnie niebieskich oczach, którego pokochał, którego chciał kochać i chciał być przez niego kochanym. Zniszczył to, co było między nimi jednym głupim posunięciem, które niosło za sobą katastrofę. Teraz już nie było nic.
Nie było już ich.
Zaczął brać leki i poddał się terapii, ale ani razu nie zaczął tematu o Casie. Lekarz próbował, ale gdy tylko wypowiadano to imię, Dean spuszczał głowę i nie odzywał się. To nie było coś, o czym blondyn chciał rozmawiać, z tego nie chciał się wyleczyć. To była jedyna rzecz, za którą uważał, że powinien cierpieć. Nigdy sobie tego nie wybaczę, powtarzał sobie to niemalże codziennie.
Wciąż go kochał.
Jednak przez następne dwa tygodnie udało mu się stanąć na nogi. Zaczął czuć się lepiej i nie miał już tak okrutnych myśli jak wcześniej. Mógł wracać do domu. Ellen z Bobbym przyjechali po niego, Sam akurat był na kółku chemicznym. Wrócił do swojego nowego domu, do którego tak naprawdę zobaczył po raz pierwszy. Inaczej sobie to wyobrażał. Dom był małym bliźniakiem na przedmieściach, na parterze była kuchnia i jeden pokój, w którym mieszkała Ellen, Bobby i mała Jo, a góra była jedynie niewielkim holem, łazienką i pokojem, w którym Sam już idealnie się zagościł. Zajął jedno łóżko, pod samą ścianą. Na półce nad jego głową przymocowana była mała lampka, gdyż chłopiec uwielbiał czytać różne książki do snu. Łóżko Deana stało pod oknem. Było już pościelone i przygotowane dla niego. Jego wszystkie ubrania leżały schludnie poukładane w szafkach, a na półce nocnej stało jego radio z odtwarzaczem kaset. Komuś mogłoby się wydawać, że było idealnie.
Nie było.
Dean od razu poszedł na górę u usiadł na swoim łóżku. Było miękkie, ale nie takie, jak to w jego starym domu. Aż zadrżał na wspomnienie tamtego pokoju, pamiętając, co wydarzyło się tam prawie dwa miesiące wcześniej. Otwarł szafkę półki nocnej i wyjął dwa pudełka, w których od zawsze trzymał kasety odziedziczone po swoim tacie. Włączył kasetę The Foreigner i położył się, zamknął oczy i wsłuchał się w piosenkę Cold As Ice.
Tak zaczął nowe życie.
Życie bez Casa.
Notes:
No i wleciał kolejny nowy rozdział. Mam nadzieję, że na razie zachowam tempo i nie zaprzestanę tak szybko pisania. Jak wam się podoba nowy rozdział? Szczerze mam wrażenie, że przynudzam, ale postaram się jakoś to... Rozbudować, nadać temu akcji i koloru.
Tak jak mówiłam, zaczęłam 500 słów challenge, może wyjdzie, może nie, ale staram się codziennie chociaż 500 słów napisać, więc trzymajcie kciuki ^^
Proszę o komentarze, w sumie jak zawsze xD
Trzymajcie się i do następnego xx
Chapter 44: Co to za egzystencja
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- To jak? Dasz się zaprosić na kawę? - zapytał w końcu Gabriel, siedząc na schodkach przed domem Charlie. Z Charlie.
Dziewczyna patrzyła przed siebie i westchnęła ciężko.
- No... Okej, niech ci będzie. Ale nie chce do twojej pracy, nie mam ochoty, żeby twoje koleżanki zabijały mnie wzrokiem - parsknęła i zerknęła na niego rozbawiona.
- Co? Niby czemu miałyby to robić? - nie zrozumiał.
- Serio jesteś tak ślepy? One cię pożerają wzrokiem, kochają się w tobie po uszy, a gdy nie widzisz, wzdychają - zarechotała i udała jeden z gestów jakiejś nachalnej fanki mówiąc z westchnieniem: Oh, Gabe. - Tak to mniej więcej wygląda - miała niezły ubaw.
Od pewnego czasu działy się rzeczy, których sama nie ogarniała umysłem. Widywała się z Casem i Gabrielem codziennie, ale z Gabrielem czasem zostawała dłużej, sam na sam, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim, bo tematy im się nie kończyły. To było dziwne, wcześniej uważała starszego Novaka za dziwaka, chodzącego w różowych polo i zajadającego się słodyczami. Teraz... Teraz w sumie nie widziała, za kogo go uważa. Był miły, ciepły i zabawny, nadawali na tych samych falach czasem sprzeczając się i wygłupiając, jak para nastolatków.
Para.
Właśnie to słowo często przemykało jej przez myśl w towarzystwie Gabriela. Nie wiedziała skąd pojawiała się w niej nagła chęć złapania go za rękę, oparcia głowy o jego ramię czy po prostu pocałowania w policzek na pożegnanie. Zdarzało się to coraz częściej, że ta potrzeba robiła się tak silna, że z trudem ją zwalczała. Bo jak niby Gabe mógłby na to zareagować?
Przecież jestem lesbijką, prawda?
Właściwie nie była teraz tego taka pewna. Przyłapywała samą siebie na gapieniu się na blondyna i zagryzaniu dolnej wargi. Nigdy wcześniej nie patrzyła tak na niego, ba, nigdy nie patrzyła tak na żadnego faceta. Okej, w jej życiu było sporo przystojnych chłopaków chociażby sam Dean... O nim akurat nie chciała teraz myśleć. Ale Cas, Cas był przystojny i uroczy i kochany i wszystko co najlepsze, ale... To był Cas, a Gabriel był kompletnie inny.
Zagryzła wargę myśląc o tym.
Jakby to wyglądało, gdyby jednak między nią a Gabrielem coś wyszło? Nie za bardzo potrafiła sobie ich razem wyobrazić. Zastanawiało ją również co pomyśli o tym Cas. Czy ucieszyłby się? Hm, zdecydowanie powinnam z nim o tym pogadać, podjęła nagłą decyzję. On przede wszystkim powinien wiedzieć, że coś się dzieje, bo chyba się działo. Nie była jeszcze tego taka pewna.
-... Jakoś przystojny, bez przesady - usłyszała końcówkę wypowiedzi Gabriela. - Halo? Ziemia do Charlie - pomachał jej przed oczami, bo w zamyśleniu zapatrzyła się gdzieś daleko przed siebie.
Dziewczyna zamrugała kilka razy i spojrzała na swojego towarzysza. Jakoś tak samo jej się spojrzało na jego usta. Zagryzła swoją wargę i odwróciła wzrok. Cholera, miał takie fajne usta. Fajne, zbyt nudne i ogólne słowo, ale w tej sytuacji nie wiedziała nawet jak je opisać. Były jakieś, takie inne niż usta kobiet. Je umiała opisać. Gładkie, wypukłe, przeznaczone tylko do całowania, miękkie, delikatne i słodkie, a usta Gabriela były... Po prostu fajne. Może źle to określiła, ale były dziwnie zachęcające. Tak, zdecydowanie, czasem nie mogła nie spojrzeć na nie. O, chociażby teraz.
Gabe udał, że nie zauważył tego, jak dziewczyna nagle zerknęła na jego wargi. Uśmiechnął się słabo pod nosem i oblizał je szybko, akurat, kiedy odwróciła wzrok. Ona jest lesbijką, powtarzał sobie cały czas, odkąd zaczęli spędzać ze sobą tyle czasu.
- To mam powtórzyć?
- Mhm - mruknęła. - Jakbyś mógł - w końcu spojrzała na niego.
- No więc... Mówiłem, że one na mnie nie lecą, zwłaszcza one. Wiesz, to dziewczyny którym podobają się wysportowani chłopacy ze szkolnej drużyny koszykarskiej. Nie jestem jakoś przystojny, bez przesady.
- Jesteś... - wypaliła Charlie, na co Gabe uniósł wysoko brwi. - Z-znaczy... - zaczęła się jąkać. Co ją podkusiło, by powiedzieć to na głos, by w ogóle tak pomyśleć. Bo Gabriel był... To znaczy może trochę... Zdecydowanie był przystojny. - Znaczy wiesz, wydaje mi się, że dla nich jesteś przystojny, patrząc na ich zachowanie - jakoś z tego wybrnęła, ale poczuła, jak serce zabiło jej mocniej. Ze zdenerwowania, zażenowania lub po prostu... ze złapania jej na gorącym uczynku.
Gabriel siedział i starał się nie ukazać zaskoczenia jej wypowiedzią i nagłymi wypiekami na jej policzkach. O co jej chodziło? To nie tak, że Charls mu się nie podobała. Od paru lat miał ją na oku, ale odkąd ją poznał był świadomy, że oboje gustują w tej samej płci, czyli damskiej. Żałował, ale nie mógł przecież zmusić dziewczyny do zmiany orientacji. Jednak od jakiegoś czasu coś mu się bardzo nie zgadzało, jakby dostawał sprzeczne sygnały z jej strony. Nie mógł na razie tego pojąć.
- To jak? Idziesz ze mną na te kawę? - zagadnął jeszcze raz, a dziewczyna parsknęła i pokiwała głową.
- Niech ci będzie - bo to przecież miało być tylko przyjacielskie spotkanie.
Prawda?
Czas mijał nieubłaganie szybko, ale samotność, jaka doskwierała Castielowi była coraz bardziej męcząca. Niedługo zaczynał kolejną klasę, dosłownie za dwa tygodnie. Jak nigdy nie chciał tam wracać. To miejsce za bardzo przypominało mu o tym, co się wydarzyło ponad trzy miesiące temu. Był teraz w dużo lepszej kondycji, ale wciąż nie pamiętał dwóch tygodni z bycia w psychiatryku, może po prostu nie chciał ich pamiętać. Może jego własny umysł zbudował fasadę, by bronić jego słabą psychikę przed katastrofą. Cieszył się, że nie pamiętał. Nie chciał też pamiętać miesiąca przed trafieniem na oddział.
Miał już dość codziennych koszmarów, gdy widział Deana zalanego krwią, jego oczy wywrócone białkami, a ciało tak sztywne i zimne. Chłopak w jego snach był martwy, gdy nagle odwracał się do niego twarzą i zaciskał mocno dłonie na jego ramionach, a jego twarz zmieniała się w twarz krwiożerczego potwora. Castiel budził się z krzykiem zawsze w tym samym momencie, gdy chłopak rzucał się na niego. Długo po tym dochodził do siebie nie mogąc znów zasnąć. W końcu sny stały się rutyną, że tylko Gabriel budził się i zaglądał do niego do pokoju upewniając się, że to był tylko koszmar.
Miał wrażenie, że stał się ciężarem. Każdy dopytywał go, czy wszystko u niego w porządku, jak się ma i czy sobie radzi. On oczywiście z szerokim uśmiechem, aż policzki bolały, odpowiadał, że owszem, wszystko jest w jak największym porządku. Kłamał. Niby było lepiej, ale nie mógł nazwać tego porządkiem, spokojem.
Wciąż było źle.
W końcu przestali o tym rozmawiać. Gdy minęły cztery miesiące, a Cas wrócił do szkoły, w domu przestali już przypominać o tym, co się wydarzyło. Teraźniejszość zamazywała im ciężką przeszłość, zwłaszcza Chuckowi, Gabrielowi i bliźniakom. Byli nauczeni, strata mamy sporo ich nauczyła. Wszyscy dawali sobie radę, oprócz Castiela.
Chłopak na początku wmawiał sobie, że da radę iść do tej szkoły, ale gdy tylko wszedł do budynku i zobaczył to miejsce, w którym spotkał Deana z Jeremy'm ścisnęło go mocno w gardle i wybiegł na zewnątrz z paniką w oczach. Wtedy pierwszy raz dostał tak silnego ataku, że z duszności pielęgniarka wysłała go do domu.
Coraz częściej dostawał ataków paniki.
To ta szkoła tak źle na niego działała. Może osoby z jego chorobą nie cierpiały zmian, tak on pragnął zmiany jak nigdy w swoim życiu. Zaczął wagarować, jego celujące oceny zmieniły się w niedostateczne, aż w końcu przestał chodzić do szkoły. Tego dnia zapomniał się i przeszedł obok cukierni, w której pracował Gabe. Na jego nieszczęście brat zauważył go zza lady i wybiegł za nim.
- Cas? - chłopak usłyszał za sobą , a serce stanęło mu w gardle. - Czemu nie jesteś w szkole?
Młodszy Novak odwrócił się i spojrzał na blondyna.
- No... Byłem, ale... wypuścili mnie... wcześniej? - okłamywanie to była na pewno ostatnia rzecz, którą umiał brunet. Gabriel uniósł wysoko brew i zaplótł ramiona na piersi pokazując tym, że nie wierzy w te brednie.
- Nie kręć i chodź do środka - powiedział i poczekał, aż jego braciszek wejdzie do sklepu. Zajął jeden ze stolików i kazał mu usiąść naprzeciw niego. - Więc? Mów, co się dzieje?
Chłopak uciekł wzrokiem i patrzył na swoje dłonie. W znajomym geście zaczął bawić się palcami i długo się nie odzywał. Nie umiał kłamać, więc jedyne co mu zostało, to powiedzieć prawdę. Bał się jej.
- Nie chcę tam chodzić - szepnął tak cicho, że blondyn musiał się nachylić, by cokolwiek usłyszeć. Na próżno.
- Co?
- Nie chcę chodzić do tej szkoły - odezwał się mocniej Cas i spojrzał bratu w jego miodowe oczy. - Nie chcę, nienawidzę tego miejsca. Boję się go, przytłacza mnie i nie czuję się tam bezpiecznie.
Chłopak usłyszawszy te słowa zmarszczył brwi.
- Czemu nie powiedziałeś tego wcześniej? Minął prawie miesiąc od rozpoczęcia roku szkolnego.
- Bo... - wzruszył niewinnie ramionami. - Nie chciałem was martwić. I tak przysporzyłem już wystarczająco kłopotu, nie powinniście się tyle martwić.
- Cas, do cholery, myślisz, że jak zadzwonią do ojca ze szkoły, że cię nie widzieli jakiś czas to się nie zmartwi? - o tym akurat chłopak nie pomyślał. - I przestań pieprzyć, że nie chciałeś nas martwić. Gdybyś nam powiedział, poszedłbyś do innej szkoły.
Castiel się stropił i uciekł wzrokiem. Nie umknęło to uwadze starszemu Novakowi.
- Co jeszcze ukrywasz?
- Bo... Ja nie chcę innej szkoły.
Zapadła cisza. Cas czekał na reakcję brata, a Gabriel trawił tę informacje.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie chcesz się uczyć? Skąd nagle taka decyzja? - był zaskoczony. Castiel, niegdyś najlepszy uczeń w całej szkole, pewnie w całym mieście, z samymi szóstkami i wzorowym zachowaniem nagle mu oświadcza, że nie chce iść do szkoły?
Chłopak jedynie pokiwał głową i nie odważył się spojrzeć blondynowi w twarz, nie udzielając odpowiedzi na drugie pytanie. Gabriel pokręcił jedynie głową z rezygnacji i bezradności.
- Zastanów się jeszcze nad tym, proszę - powiedział starszy brat, ale te słowa nie miały już niczego zmienić.
Castiel podjął decyzję.
Dean rozpoczął nowy rok szkolny najpierw w klasie z nowymi kolegami i koleżankami, a potem na starych, nie używanych od lat torach dwa kilometry od domu z butelką whisky w ręku. Zapalił papierosa i zaciągnął się mocno zamykając oczy. Butelka była już opróżniona do połowy, a w głowie kręciło mu się, jakby był na karuzeli. Po tygodniu, odkąd wrócił do domu, alkohol stał się jego nowym przyjacielem, podobnie jak papierosy. Długo chodził po pobliskich sklepach, aż w końcu ktoś nie przestrzegający prawa sprzedał mu whisky i papierosy. Często też podbierał wujkowi, ale musiał robić to dyskretnie, żeby nie zauważył ubytków w trunkach.
Było ciężko, cholernie ciężko. Kiedyś nie wyobrażał sobie, że da radę być bez Castiela, a teraz musiał egzystować bez jego obecności. Co to była za egzystencja. Wstanie rano, umycie się, wzięcie leków, które chyba miał już brać do końca swojego życia, śniadanie zrobione przez Ellen, szkoła, chwila spędzona z Samem, zanim wyszedł na kolejne kółko edukacyjne, alkohol i papierosy na torach, sen.
I tak codziennie.
Aż do momentu, gdy nie zaczął mieć znajomych. Gdy parę osób dowiedziało się o jego bezprawnym popijaniu procentów zakolegowali się z nim. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Zaczęły się imprezy, zabawy i późne wracanie do domu. Ellen zaczęła się martwić, że chłopak znów zaczął coś brać, więc przeszukała jego pokój i nawet wzięła chłopaka na rozmowę.
- Ciociu, przysięgam, że nic nie biorę odkąd trafiłem na odwyk - obiecał jej z ręką na sercu. Taka była prawda. Nie miał zamiaru sięgać znów po narkotyki, za dużo miał jeszcze do stracenia. Rodzina, zwłaszcza Sammy. Sam nie zasługiwał na patrzenie na zaćpanego brata. Słowa lekarza z psychiatryka wryły mu się w pamięć.
Pewnego wieczoru był zaproszony ze swoimi kumplami na domówkę u znajomego znajomej. Dean oczywiście nie szczędził sobie alkoholu jak i zabawy. Tak bardzo, że w pewnym momencie w jego ramiona wpadła dziewczyna, Amanda, jak potem się okazało miała na imię. Nie szczędzili sobie niczego. Była starsza od niego, ale od razu jej się spodobał. Zaprowadziła go do sypialni i uprawiali seks, o jakim Dean zdążył już zapomnieć. Takie coś czuł tylko z Casem (z Lisą również, raz, ale to nie liczyło się dla Winchestera). Był to niezobowiązujący, bardzo namiętny seks, z dwoma bisami. Dzięki temu nie myślał o niczym, wyrwał się na moment od złych myśli. Do czasu, bo dopiero po wszystkim zauważył, że dziewczyna miała niebieskie oczy.
Dokładnie ten sam odcień.
Notes:
Uff, udało mi się napisać ten rozdział. Jak wam się podoba? Koniecznie dajcie znać, co myślicie o tym, co teraz się dzieje w ff ^^
Teraz przez parę rozdziałów będzie dość ogólnie, ale mam nadzieję, że nie zanudzę was i zdołam przekazać wam to, co chcę :)
Jeśli czytacie, to proszę, zostawiajcie coś po sobie!
Pozdrawiam i do następnego :D
Chapter 45: Wszystko stanęło w miejscu
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Ciężko było odgrodzić rzeczywistość od wspomnień. Gdziekolwiek się nie obejrzał, tam widział jego. To na schodach przed swoim domem, to na łóżku w swoim pokoju, to przed budynkiem, który kiedyś należał do Singerów. Nawet Charlie przypominała mu o Deanie, bo ona również się z nim przyjaźniła. Nie rozmawiała z nim o blondynie, ale wiedział, że też za nim tęskni.
Bo Cas tęsknił.
To był okropny początek roku. Sylwester cały przesiedział w oknie patrząc się na niebo dopóki nie rozbłysły na nim kolorowe fajerwerki. Bał się ich od dziecka, więc dopiero wtedy zszedł z parapetu i położył się do łóżka. Nie mógł długo zasnąć przez ciągłe wybuchy petard na zewnątrz i natłok myśli w głowie. Wspomnienia sylwestra spędzonego z nim przygniatały go. Dobrze pamiętał, jak się wtedy czuł. Poprzedniego sylwestra nie pamiętał, bo wtedy Dean... już nie byli razem.
Wzięło go na rozmyślanie.
Tak naprawdę nie dane mu było długo być z Deanem Winchesterem. Kochał go od dziecka, bo jego fascynacja młodym blondynem o przepięknych zielonych oczach i piegach na nosie przerodziła się w miłość i przyznawał się do niej odkąd tylko zrozumiał, że kocha. Nie łatwo było kochać tyle lat bez wzajemności, znosząc najpierw Lisę, potem sam fakt, że przecież takie uczucie do chłopaka było czymś nienormalnym. Kiedyś bał się, że Dean go wyśmieje, nie spodziewał się, że kiedykolwiek będą razem. Tyle lat czekania, przyglądania się i bycia z boku, aż w końcu dostał to, o czym nawet nie odważył się pomarzyć. Do tej pory, chociaż było już po wszystkim, nie docierało do niego, że chociaż przez te kilka miesięcy mógł nazwać Deana "swoim chłopakiem". Tak, byli ze sobą i kilkukrotnie chłopak powiedział mu, że go kocha.
Ale na pewno nie kochał tak, jak Cas jego.
Miłość, którą obdarzył tego niedoszłego samobójce była czymś wyjątkowym. Według Castiela nie dało się kochać bardziej.
Wtedy pierwszy raz poczuł złość. Dean go odtrącił przez tak błahą sprawę. Przez takie głupstwo zaczął brać narkotyki i stał się... nie ukrywajmy, dziwką. To było jak cios w policzek, ba, gorzej. Cios prosto w serce wyrywający cały narząd, żywcem. Cas był pewien, że mógł swój ból porównać do tego. Czasem brakowało mu słów na to, jak bardzo jego ukochany go skrzywdził.
Przecież tam byłem, czemu nie zadzwonił, czemu zrobił to, co zrobił?, w kółko zadawał sobie te pytania żyjąc wciąż przeszłością. Mimo terapii, na którą wciąż chodził i leków, które brał te pytania wciąż zaprzątały mu głowę i nie umiał znaleźć na nie odpowiedzi. Jednak mijały miesiące i nawet sam obraz Deana zamazywał się z jego pamięci. Gdzieś głęboko w pudle zakopane było ich wspólne zdjęcie, o którym kompletnie zapomniał. Przestawał pamiętać jego głos, jego zapach już dawno wyleciał mu z pamięci. Po pół roku zaczynał czuć, jakby Dean był jedynie jego zmorą i postacią w koszmarach, w których nawet tam przestawał mieć twarz. Zazwyczaj nie miała ona rysów.
Dean zaczynał zanikać z jego życia codziennego, już nie pojawiał się we wspomnieniach ich wspólnych nocy u Casa w pokoju, już nie patrzył na kubek, który chłopak zostawił na jego szafce i nie podchodził do dawno sprzedanego domu Singerów. Mimo podświadomej pamięci o Winchesterze została po nim tylko...
Pustka.
Na szczęście miał rodzinę, która bardzo to wspierała. Nie wyobrażał sobie teraz życia bez nich, nawet bez bliźniaków. Nie miał pojęcia, jak bardzo wszystko się zmieniło po odejściu tej jednej jedynej osoby, przez którą był oślepiony. Teraz widział i wiedział, co było najważniejsze.
Jego szczęście i rodzina.
Czas mijał nieubłaganie, ale tylko Dean Winchester był w stanie stwierdzić z ręką na sercu, że nie, czas nie leczy ran. Wiedział też o tym Sam, jego młodszy brat. Podrósł, był równy z Deanem, a jego kasztanowe włosy sięgały już prawie ramion. Dużo się uśmiechał, w porównaniu do brata. Widział, co się dzieje. Może i był młodszy, ale nie był głupi, już nie. Mijały miesiące, a Sam coraz bardziej dostrzegał, jak blondyn zamyka się w sobie. Zaczął tworzyć wokół siebie mur udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Pił. Czasem gdy przechodził koło niego czuł smród alkoholu i nie podobało mu się to, jednak nie chciał donosić, nie chciał zniszczyć już i tak wiszącej na włosku ich braterskiej relacji. Odsunęli się od siebie. Już nie rozmawiali tak jak kiedyś, nie spędzali ze sobą tyle czasu. Nie mieli już o czym rozmawiać. O alkoholu? O psychiatryku i terapii Deana czy o Casie?
Nikt w domu nie wspominał o nim ani o ich życiu w Kansas. Te wspomnienia były dla wszystkich zbyt ciężkie, żeby mogli na porządku dziennym o tym rozmawiać. Wszyscy starali się zacząć od nowa i wychodziło im to. Ellen znalazła prace w szkole Sama jako kucharka, wszyscy chwalili jej potrawy, chłopak był z niej dumny. Bobby założył własny warsztat i cieszył się dużą liczbą klientów. Był dobry w tym, co robił. Sam też dawał radę, był prymusem, był nawet lubiany. Mogło się wydawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, dopóki nie spojrzało się na Deana.
Uśmiech już dawno zniknął z jego twarzy, został tylko grymas bólu i złości. Nie rozmawiał z nimi, zamykał się w pokoju, w którym był bałagan, śmierdziało alkoholem i papierosami. Na początku Ellen chciała zakazać mu spożywania używek w domu, ale w końcu poddała się, chłopak jej nie słuchał, nawet nie patrzył jej w oczy. Zmienił się, na gorsze. Rzadko bywał w domu na noc, czasem wracał pijany lub w ogóle nie wracał.
Tak mijały miesiące, wszystko stało w miejscu.
Sam zrozumiał, że już tak zostanie.
- Proszę, twój popcorn - blondyn podał dziewczynie pudełko z prażoną kukurydzą i usiadł obok niej. Kino w Kansas nie było jakiejś pierwszej świeżości, tak samo nie było ogromne, ale z przyjemnością było czasem przyjść i obejrzeć jakiś film na dużym ekranie.
- Dziękuję - uśmiechnęła się rudowłosa i usiadła wygodniej. Film właśnie się zaczynał. Dobre trzy miesiące zajęło im, żeby mogli się w końcu sami spotkać.
Razem.
Na randkę.
Tak, Charlie w końcu zgodziła się, żeby ich wspólne wyjście do kina nazwać randką. Jej pierwsze tak poważne spotkanie z chłopakiem, do tego bratem jej najlepszego przyjaciela. Oczywiście Cas już o wszystkim wiedział. Wyściskał ją mocno, gdy tylko wspomniała, że lubi Gabriela i chciałaby zacząć się z nim spotykać. Obawiała się, że chłopak się wkurzy, zdenerwuje jakoś albo... Sama w sumie nie wiedziała, czego się spodziewać, ale na pewno nie tak entuzjastycznej radości. Zaczął od razu zadawać tyle pytań. Od kiedy, czy Gabriel też coś czuje? Czy może to ona zaczęła, jak to się w ogóle zaczęło? I czemu dowiaduje się tak późno. Dziewczyna oczywiście odpowiadała cierpliwie na każde pytanie.
Teraz siedziała z Gabrielem w kinie czekając, aż horror, na który poszli, wyświetli się w końcu na ekranie. Była podekscytowana, cały czas się uśmiechała i zerkała na blondyna. Był słodki, może niewiele wyższy od niej, ale naprawdę był uroczy. Nie przeszkadzał jej fakt, że był starszy i przede wszystkim był facetem. A co to za problem? Kiedyś w końcu musiała spróbować, a że nadarzyła się taka okazja właśnie z nim, to czemu nie. Pierwszy raz musiała się przyznać, że spotkanie z facetem w ten sposób było dla niej czymś miłym. Dostała nawet buziaka w policzek na powitanie. Niby tak mało, a naprawdę sporo, zważając na fakt, jak bardzo to się różniło od buziaków od dziewczyn. Pierwsza rzeczą, jaką zauważyła był zarost, który od razu poczuła na swoim delikatnym dziewczęcym policzku. Kolejnym były dopiero suchość warg Gabriela i jego męski zapach. Jakieś perfumy i woda po goleniu.
Pierwszy raz jej to nie przeszkadzało.
W końcu doczekali się filmu. To Gabriel częściej podskakiwał niż rudowłosa, przez co często słyszał jej chichot. W pewnym momencie złapała go za dłoń i splotła ich palce. Od tamtej pory chłopak już nie mógł skupić się na filmie, marząc, żeby wyjść już stąd i zabrać Charlie do parku.
Co oczywiście zrobił, gdy tylko opuścili kino. Gabe złapał jej dłoń i ruszyli przed siebie. Była ładna pogoda, szli powoli przyglądając się, jak słońce chowa się już za dachami domów.
-Miałeś kiedyś dziewczynę? - odezwała się w końcu Charlie zerkając na blondyna.
Gabe zaczął powoli kreślić kciukiem kółeczka na dłoni Charls.
- Owszem, ktoś tam kiedyś był, ale najbardziej wspominam mój związek z chłopakiem. Pewnie znasz tą historię, jak mnie zdradził z jakąś... - ugryzł się w język, żeby nie zgorszyć biednej Charlie.
- Pamiętam to, nawet bardzo dobrze. Cas mi opowiadał, jak był z tobą i nim w restauracji i prawie cię przeleciał przy stole, a potem jak wyszliście, miałeś trochę spermy na brodzie - zarechotała widząc, jak Gabe czerwienieje na twarzy i spuszcza głowę.
- Co racja to racja - zerknął na nią. - Tak właśnie było. Biedny Cas, jak on to wytrzymał - przyznał wspominając sobie ten cały pobyt w restauracji.
Dziewczyna ścisnęła jego dłoń.
- Wiedział, że był dla ciebie ważny, dlatego to wytrzymał i nawet nic nie skomentował - zauważyła, a blondyn kiwnał.
- Racja, cały dobry Cas - westchnął. Nie, to nie był teraz moment na rozmyślanie o tym, jak bardzo chłopak się zmienił i jak nie był już tym Castielem co kiedyś.
Zatrzymali się przy jednej z ławek w parku i usiedli. Charlie przysunęła się i przytuliła do chłopaka.
- Ja nigdy nie miałam chłopaka, w sumie nigdy nawet nie myślałam, że do jakiegoś się zbliże i... pójdę na przykład na randkę - zerkneła na blondyna z lekkim uśmiechem. Dobrze wiedziała, że właśnie zaczęła temat, który omijali odkąd tamtego dnia Gabriel przyszedł do niej pod dom. Musieli w końcu o tym porozmawiać.
Chłopak również się uśmiechnął i położył dłoń na jej dłoni.
- A jak jest?
- Jak narazie bardzo mi się podoba - wyszczerzyła się. - Jesteś bi, prawda? - w odpowiedzi chłopak przytaknął. - Jaka jest różnica w pocałunku z chłopakiem i dziewczyną? - zapytała, a blondyn uśmiechnął się połgębkiem.
- Calowałaś się już z dziewczyną? - zapytał wprost.
- Mhm.
Tyle mu wystarczyło. Delikatnie objął dłonią policzek dziewczyny i nachylił się. Zanim jednak cokolwiek zrobił patrzył jej przez moment w oczy szukając jakiegoś sprzeciwu, jednak gdy nic nie znalazł, przysunął się bardziej i złączył ich usta w delikatnym pocałunku. Nie trwało to długo, może pół minuty, gdy w końcu się odsunął. Spojrzał na nią czekając.
Charlie uśmiechnęła się jedynie i wplotła palce w jego wlosy.
- Zdecydowanie za mało - i tym razem to ona jego pocalowała, otwierając usta chcąc poczuć jak najwięcej. Teraz pocałunek był dużo bardziej namiętny. Sprawił, że obojgu zrobiło się dużo cieplej, a Charlie delikatnie co jakiś czas pociągała go za włosy. Nie mogli się od siebie oderwać.
Całe szczęście w parku byli tylko oni.
Charlie z Gabrielem miała okazję nie tylko przeżyć swój pierwszy pocałunek z chłopakiem, ale również swój pierwszy raz. Nie do końca było to zaplanowane. W szkole już każdy wiedział, że są parą. Zaprosiła go na bal, oczywiście nie zapominając o Castielu, chcąc zabrać ich obu. Przyjechali w trójkę, jednak Cas spił się i wrócił do domu wcześniej. Oni bawili się do rana, w końcu Gabriel zaprosił dziewczynę do siebie i właśnie tam zabrneli daleko. Na początku były to delikatne pocałunki, przeradzające się w dotykanie i przytulanie, dopóki Gabriel nie nabawił się stójki. Byli tak nakręceni, że oboje zdecydowali się wykorzystać tę sytuację.
Blondyn oczywiście starał się pokazać młodej dziewczynie jak najwięcej przyjemności z hetero seksu. Zabezpieczyli się i w końcu oboje odlecieli.
Charlie nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła coś takiego. Na początku bolało, jednak Gabriel był na tyle delikatny i wprawiony, że zdołał odwrócić jej uwagę od bólu skupiając ją na tym, co najlepsze. Osiągnęła szczyt całując się z nim i tuląc, a potem zasnęła w jego ramionach. Czuła się cudownie i wiedziała, że zdecydowanie nie żałowała tego.
Dopiero potem zaczynała się zastanawiać jak to możliwe, że czuła się tak wspaniale, skoro nigdy dotąd nie czuła pociągu do mężczyzn. Co było nie tak? Co się zmieniło? Czy do tej pory żyła w błędzie, pewna, że lubi tylko kobiety? A może to zdarzało się innym lesbijką? Nie mogła znaleźć na to odpowiedzi, a najbardziej bała się powiedzieć o tym Gabrielowi. Bała się, że go zrani, a to byla ostatnia rzecz, jaką chciała.
W końcu odbyli bardzo ważna rozmowę na ten temat i Gabe oznajmił, że dorastając najwidoczniej zapragnęła spróbować czegoś nowego. A skoro jej się spodobało, musiał być naprawdę w tym dobry. Zawsze starał się obracać ciężkie tematy w żarty, tak i tym razem. Dziewczyna czuła się po tym dużo lepiej, a on miał nadzieję, że dziewczynie się nie odwidzi.
Bo nigdy wcześniej nie był aż tak szczęśliwy.
Notes:
Kochani, w końcu udało mi się dodać nowy rozdział. Wybaczcie, rodzinka wyjechała na wakacje, a ja zostałam sama w dodatku bez komputera. Nie miałam jak pisać mimo, że bardzo chciałam. Postaram się jeszcze dziś lub jutro dodać kolejny rozdział.
A jak podoba się wam ten rozdział? Chyba nie jest źle, co? Mam taką nadzieję.
Proszę, zostawcie coś po sobie, jeśli przeczytaliscie. To dla mnie bardzo dużo ^^
Do następnego xx
Chapter 46: Tylko cofnąć czas
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
7 lat później
Dean Winchester wysiadł z Impalii i spojrzał na budynek. Bał się, że nie trafi, jednak dobrze pamiętał drogę. Oparł się o samochód i spojrzał przed siebie. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego. Wziął dużego bucha i westchnął. Nie było go tu od tylu lat i tak dużo się zmieniło.
Dom stał opuszczony, czyli ludzie, którzy kupili go przed laty od Singerów, wyjechali i nie wrócili lub po prostu już nikt nie chciał tego kupić. Wokół rosła wysoka trawa, a kilka krzaków przysłaniało wejście do środka. Dziwne, że jeszcze nie zburzyli tego domu. Rozejrzał się wokół i na chwilę przymknął oczy przypominając sobie, jak na tym podjeździe bawił się z Samem, jak stała tam impala i jak na tym ganku wujek przesiadywał z piwem w ręku.
Wspomnienia.
Uderzyło go również to, co złego wydarzyło się w tym domu, każde uciekanie przez okno, narkotyki, samookaleczanie i w końcu jego próba samobójcza. Jednak już dawno zakopał to wszystko głęboko w sobie, teraz był kompletnie innym człowiekiem. Rany wciąż były, owszem, jednak zakryte kilkoma tatuażami i bransoletkami. Otwarł oczy i poprawił swoją koszulę w kratę. Wsiadł z powrotem do samochodu i ruszył powoli przejeżdżając po Kansas. Chciał zwiedzić miasteczko, przypomnieć sobie kilka miejsc, szkołę, park.
Zatrzymał się na parkingu szkoły. Przez lata trochę się zmieniła, rozbudowano ją trochę i odnowiono, przez co wyglądała, jakby była dopiero co wybudowanym nowiutkim budynkiem.
- Winchester? - usłyszał za sobą kobiecy głos. Odwrócił się i zobaczył rudą fryzurę. Dziewczyna była dość niska, miała bladą cerę, piękny uśmiech, a na sobie przewiewną sukienkę. - Nie wierzę, Dean WInchester - powtórzyła i podeszła do niego.
- We własnej osobie - uśmiechnął się i podszedł do swojej przyjaciółki. Mocno ją objął. - Charlie, jak dobrze cię widzieć.
Dziewczyna dała się przytulić, ale kiedy Dean się odsunął, dostał z liścia prosto w twarz.
- Ał, za co to? - położył dłoń na piekącym policzku i spojrzał na nią zaskoczony.
- Jeszcze masz czelność się pytać za co? - uniosła brwi. - Za to, co kiedyś zrobiłeś. Mam nadzieję, że nie przyjechałeś tu po to, żeby rozgrzebywać stare rany. Jestem pewna, że Gabriel się wkurzy, jeśli cię zobaczy.
Chłopak skrzywił się i westchnął.
- Jestem tu przejazdem. Ostatnio... Wujek zmarł i Ellen zrobiła się markotna, Sammy siedzi na studiach, a ja dopiero zamknąłem odziedziczony po wujku warsztat samochodowy - wzruszył ramionami. - Potrzebowałem coś zrobić i postanowiłem, że wpadnę.
Charlie skrzywiła się.
- Moje kondolencje, przykro mi. Jednak nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś tu zostawał. Cała rodzina Novaków długo leczyła się po tym, co zrobiłeś... - zaczęła.
- A co u Casa? - zapytał nagle, zauważyła, jak jego oczy pojaśniały.
Oparła się o samochód i uśmiechnęła.
- Lepiej, dużo lepiej. Zmienił się, odkąd ciebie tu nie ma. Chciałabym, żebyście mogli się spotkać, pogadać, ale to będzie chyba dla niego za dużo. Nie wiem, czy by chciał. Nie wiem, czy Gabe pozwoli - zmieszała się.
Kiwnął głową. Postanowił, że za wszelką cenę musi się z nim spotkać.
- A co u ciebie zatem?
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i wystawiła dłoń Deanowi pod nos, żeby mógł zobaczyć pierścionek z nieco za dużym kamieniem na jej serdecznym palcu.
- Wow, moje gratulacje. Znam te szczęściarę?
Zobaczył rumieńce na jej twarz.
- Szczęściarza. Jestem zaręczona z Gabrielem - czekała na reakcję blondyna, jednak chłopak chyba się zawiesił. Patrzył na nią z otwartą buzią nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Zajęło mu trochę, zanim doszedł do siebie i zamrugał kilka razy.
- Moment, co? Jak to z Gabrielem, jakim Gabrielem? - nie docierało to do niego. - Tym Gabrielem? - patrzył na dziewczynę, która potakiwała szybko głową z wielkim uśmiechem na twarzy.
Szczerzyła się cały czas patrząc na swojego przyjaciela z dzieciństwa. Tak dawno go nie widziała, a była kiedyś pewna, że już nigdy go nie zobaczy. Tak ogromnie się zmienił. Miał trochę przydługie włosy opadające na twarz. Flanela w kratę opinała jego dość muskularne ciało, a ręce zdobiły tatuaże. Nie dziwiły jej, chłopak tak poniszczył sobie przedramiona, że na jego miejscu też by zakryła te wszystkie znamiona, które przypominały tylko o złym. Nie przypominał dawnego siebie, ale na twarzy wciąż gościł zawadiacki uśmieszek.
- Okej, powiedzmy, że ci wierzę - oznajmił próbując poukładać sobie to wszystko.
- Uwierz. W ogóle gdzie się zatrzymałeś i na ile chcesz zostać? - zapytała go rudowłosa. - Może byśmy wyszli na kawę? Gabe mi pozwoli się z tobą spotkać, ale lepiej żebyś nie wpadał na Casa. Gabe ma obsesję na punkcie, żeby chłopak miał jak najlepiej i żeby był szczęśliwy, a ty na pewno nie przyniesiesz niczego dobrego - położyła dłoń na jego ramieniu.
- Wiem, domyślam się - westchnął i podał jej swoją komórkę. - Daj mi swój numer, zadzwonię.
Dziewczyna z chęcią wymieniła się z nim numerami i ruszyła przed siebie. Dean za to wsiadł do samochodu i podjechał do hotelu, w którym się zatrzymał. Wszedł do środka, w końcu się rozpakował i zadzwonił do Sama. Obiecał mu, że jak tylko dojedzie na miejsce, to da mu znać. Potrzebował brata w tym momencie.
- Halo? - odezwał się chłopak po drugiej stronie słuchawki.
- Już na miejscu - akurat wkładał do lodówki kilka piw. - Nasz dawny dom stoi zarośnięty, za to szkoda, że nie widziałeś szkoły. Wypas, serio - zaśmiał się.
- Czytałem coś właśnie, że rozbudowują tę szkołę...
- I spotkałem Charlie - przerwał mu brat. - Nie uwierzysz, zaręczyła się z Gabrielem Novakiem, no ja nie uwierzyłem - pokręcił głową. - Kto by pomyślał.
Nastała cisza, aż w końcu Sam zapytał:
- A widziałeś się z Castielem?
To było pytanie, którego obawiał się najbardziej. Owszem, nie widział go, ale też nie wiedział, czy chce go widzieć. Nie wiedział, czy jest gotowy na te konfrontacje, żeby zobaczyć go po tylu latach. Miał o tym mieszane uczucia. Charlie nic mu nie powiedziała o chłopaku, ale co, jak się zmienił? Co jak ma kogoś? Czy Dean da radę to przetrwać? Nie był pewien, nie wiedział, czego może się spodziewać.
- Dean? - głos brata wyrwał go z zamyślenia.
- Nie, nie widziałem go jeszcze. Jest już w sumie późno. Jutro przejadę się jeszcze po miasteczku i umówię z Charlie na kawę, wymieniliśmy się numerami. Będzie dobrze - powiedział to bardziej do siebie niż do Sama.
Pożegnali się i rozłączyli. W pokoju był mały telewizor, więc włączył pierwszy lepszy program i poszedł pod prysznic. Potrzebował, żeby cokolwiek leciało, nienawidził ciszy, przerażała go. Do tej pory kojarzyła mu się z pobytem na odwyku i na oddziale, a tych wspomnień nie chciał wywoływać z czeluści jego umysłu. Gdy w końcu się ogarnął, ubrał się w dresy i położył do łóżka. Starał się nie myśleć, jednak wciąż jedno imię odbijało mu się echem w głowie.
Castiel.
Gdy podjechał pod umówione miejsce, w samochodzie rozbrzmiewała piosenka AC/DC. Od dziecka nie zmienił mu się gust muzyczny i wciąż katował te same kasety, które teraz idealnie pasowały do odtwarzacza w jego dziecince. O tak, o nic tak nie dbał jak o ten samochód. Był dumny, że Bobby postanowił oddać te cudo w jego ręce, kiedyś należące do jego ojca. John kochał to auto, tak samo, jak teraz kochał je Dean. Chuchał i dmuchał na nie, żeby nie było ani jednej ryski na karoserii, często mył je, pucował, że wyglądało jak nowe. W sumie właśnie to auto bardzo mu pomogło. Często przesiadywał i robił coś przy nim zajmując swoje myśli i czas, co było chyba najlepszą terapią.
Charlie zapukała w szybę z jego strony i uśmiechała się szeroko. Chłopak wysiadł i mocno ją objął.
- Chodź, napijemy się kawy - ruszyła na drugą stronę ulicy, gdy nagle do Deana dotarło, gdzie są.
- To nie jest cukiernia Gabriela? - zapytał ją zatrzymując, zanim złapała za klamkę.
- Owszem.
- I chcesz, żeby mnie ukatrupił na oczach tych wszystkich biednych ludzi? - jednak dziewczyna nie przejęła się. Otwarła drzwi i weszła do środka. Mężczyzna o blond włosach sięgających za ucho stał za ladą i przekładał babeczki z blachy na półeczki. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem tamten zerknął na swoją narzeczoną i uśmiechnął się słodko. Tak, zdecydowanie nigdy nie widział, żeby tak się uśmiechał.
Usiedli w samym rogu cukierni. Dziewczyna podała przyjacielowi kartę, ona sama znała ją już na pamięć. Często pomagała swojemu chłopakowi w pracy, więc musiała nauczyć się pełnego menu.
- Winchester? - usłyszał za sobą głos, bo akurat usiadł tyłem do lady. Zacisnął na moment oczy i w końcu spojrzał na mężczyznę.
- Gabriel - odpowiedział jedynie nieco zachrypniętym głosem.
Blondyn przyglądał mu się przez chwilę i w końcu usiadł.
- Co ty tu do cholery robisz? Mało ci? - Charlie zareagowała na to ściskając mocno ramię swojego chłopaka. - No co? Najpierw rozkochuje mi brata, potem go niszczy, ucieka, zostawiając wraka i teraz co, po ośmiu latach wraca i myśli, że przyjmiemy go z otwartymi ramionami? - dziewczyna pokręciła głową zrezygnowana, wiedziała, że tak będzie.
Dean spuścił wzrok i patrzył na cukierniczkę. Przyjął te wszystkie obelgi, które były prawdą, a gdy tamten skończył, nastała cisza. Może Sammy miał rację? Może nie powinien się tu zjawiać, to był błąd? Na co on liczył, na huczne powitalne party z wielkim napisem nad drzwiami "Witaj w domu, Deanie Winchester"? I tak wielkim zaskoczeniem był dla niego fakt, że do tej pory dostał w twarz tylko od Charlie.
- Przyjechałem zobaczyć co i jak... - zaczął.
- Cas ma chłopaka, tyle w temacie. A ciebie nie powinno tu być - warknął Gabriel i wstał. - Co ci podać? - zapytał sucho czując wwiercający się w niego wzrok Charlie. Czuł, że będzie mieć niemiłą rozmowę po pracy.
- Americane - powiedział jedynie Dean i odłożył kartę.
- Dla mnie to co zawsze - dodała Charls i Gabe zniknął za ladą. Gdy na horyzoncie było pusto, dziewczyna złapała splecione dłonie chłopaka na stole. - Wybacz za niego, wciąż się martwi o Castiela. Nie dziw mu się, naprawdę narozrabiałeś.
Dean nie dziwił się, ale cały czas myślał o słowach niższego blondyna.
- Cas ma chłopaka? - zapytał wprost, a dziewczyna wzruszyła powoli ramionami z przepraszającym uśmiechem. Dean pokiwał głową i spuścił ją. Na co liczył? Że Cas będzie czekać na niego, aż wróci? Niedorzeczne.
- Spotyka się z kimś, nie znam go, nie przedstawił go jeszcze nam. Ja też chce dla niego jak najlepiej. Dean, to krucha istota, bardziej, niż nam się wydawało. On zawsze taki był, jest i będzie. Cichy, nieporadny i zawstydzony. Nie pomogłeś mu, jedynie zaszkodziłeś.
Gabe właśnie pojawił się obok nich i podał dwie kawy dorzucając do tego kilka ciasteczek.
- Na koszt firmy - powiedział, może jakoś złagodzi te wieczorną rozmowę.
- Wydaje mi się, że powinieneś wyjechać - odezwała się znów dziewczyna, gdy jej narzeczony znów zniknął w kuchni. - Możesz do mnie wpadać, z chęcią wyjdę na kawę, pogadam i powspominam stare dobre czasy. Była z nas dobrana trójka - uśmiechnęła się do siebie. - Każdy z nas się zmienił.
- Ty najbardziej - zauważył chłopak, a Charlie zaśmiała się pod nosem.
- Ta, kto by pomyślał, że skończę ze starszym Novakiem - oboje się zaśmieli. Po chwili znów spoważniała. - Mówię serio, Dean. Wracaj do domu. A co do Casa... - westchnęła zerkając w stronę lady, czy nie stoi tam Gabriel. - Pracuje w wypożyczalni kaset Video i DVD, nie wchodź, nie zagaduj, ale podjedź i zobacz. Tylko tyle mogę ci polecić, żeby nie narobić bałaganu.
Wypili oboje swoją kawę i jeszcze porozmawiali o starych czasach. Może Charlie miała racje, może powinien zniknąć i nigdy nie wracać do tego miasta. Jednak skorzystał z informacji dziewczyny i podjechał pod podany przez nią sklep. Zaparkował po drugiej stronie ulicy, tak, żeby nie był za bardzo widoczny. Wysiadł i oparł się o dach samochodu patrząc w szyby budynku. Stąd zobaczył jego.
Wciąż potargane czarne włosy odstawały na wszystkie strony, a nawet z tej odległości widział piękne, niebieskie jak ocean oczy. Wstrzymał na moment oddech. Miał na sobie jakąś kamizelkę pracowniczą, uśmiechał się do klientów i z niektórymi rozmawiał. Zabawne, jak bardzo się zmienił, przy tym pozostając starym sobą. Żałował, że nie mógł usłyszeć jego głosu. Pamiętał, że już po mutacji jego głos stawał się cięższy i zachrypnięty, aż żołądek mu się skręcił na myśl, jaki teraz musiał być piękny. Stał tak i obserwował z kilkanaście minut nie mogąc oderwać wzroku.
To był on, jego Castiel, ten chłopczyk, który zakochał się w nim bez opamiętania, ze wzajemnością. Poczuł ukłucie zazdrości, gdy wyobraził sobie, że ktoś inny mógł go dotykać, całować i słuchać. To on powinien być przy nim, przez te wszystkie lata. Do tej pory nie umiał wybaczyć Ellen, że wywiozła go z miasta, żałował, że nie wrócił, gdy tylko stał się pełnoletni. Teraz najwidoczniej się spóźnił, było za późno, by go odzyskać. Ile by dał, żeby cofnąć czas, żeby wrócić do tego momentu, kiedy pierwszy raz się pocałowali, kiedy wiedział, że też coś czuje. Może to wszystko inaczej by wyglądało, może zdołałby naprawić swoje błędy...
Gdyby tylko mógł cofnąć czas.
Notes:
Jeju, dwa rozdziały w jeden dzień, nieźle. Powiem szczerze, że jesteśmy coraz bliżej końca, już niedługo, nareszcie. Jak wam się podoba? Mam nadzieję, że jest okej :D
Zostawcie coś po sobie, jeśli przeczytaliście, to bardzo dla mnie ważne.
Do następnego xx
Chapter 47: Mała kopia Deana
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Rudowłosa dziewczyna leżała w łóżku czytając komiks o Gwiezdnych Wojnach i czekała, aż jej chłopak wróci z łazienki. Był późny wieczór, za oknem padał deszcz, a w pokoju paliła się tylko jedna lampka z jej strony łóżka. Starała się skupić na tym, co czytała, jednak jej myśli uciekały do tego, co wydarzyło się tego dnia. Niewiarygodne, po tylu latach znów zobaczyła Deana. Jej dawny przyjaciel przyjechał do miasta, a ona tak po prostu na niego wpadła. Cieszyła się ogromnie, że los sprawił, że znów się z nim spotkała.
Gabriel wyszedł z łazienki i w samej bieliźnie położył się obok Charlie i westchnął. Sięgnął po swoją książkę i okulary.
- Mogłeś być milszy - usłyszał i westchnął. Nici z czytania, ze spokojnego wieczora i seksu przed snem. Wiedział, że tak będzie. - Widać, że się starał. Przyjechał tu po latach, to było dawno, może się zmienił? A może nic nie czuje do Casa? Przyjechał tylko zobaczyć, czy coś się zmieniło i odwiedzić nas?
Gabe odłożył książkę z powrotem na szafkę nocną.
- Wierzysz w to? Poza tym mam prawo być dla niego taki, dobrze pamiętasz, co się wydarzyło - powiedział jeszcze spokojnym głosem. - Boję się po prostu, że to dla Castiela będzie zbyt duży cios. Niedawno pozbierał się po tym, dopiero niedawno, Charls i w końcu ruszył do przodu. Spotyka się z kimś, znalazł pracę, to naprawdę dużo jak na niego - był bardzo dumny ze swojego braciszka.
Rudowłosa usiadła i spojrzała na narzeczonego. Jak zawsze nic nie rozumiał, musiała mu wszystko tłumaczyć, żeby na coś otworzył oczy.
- Wiem, ale... Musisz przyznać, że byli ładną parą - uśmiechnęła się, jednak nie widząc aprobaty blondyna wywróciła oczami. - Rozchmurz się, nic się nie stanie. Dean nie spotka się z Casem, dobrze wie, jakie to może mieć konsekwencje - odchrząknęła. - A nawet jeśli... To co z tego? Cas sobie poradzi, jest już dorosły...
- Nie jest dorosły, Charls, on nigdy nie będzie dorosły.
- Nie rób z niego kaleki - oburzyła się. - To, że choruje na jakiegoś Aspergera nie znaczy, że jest jakiś opóźniony w rozwoju. Poza tym słyszałeś, to bardzo lekka odmiana choroby, normalnie myśli, po prostu wolniej i nie rozumie niektórych zachowań i boi się ludzi. Gabe, z nim jest naprawdę dobrze, skoro poszedł do pracy, kogoś ma, niech to w końcu do ciebie dotrze - odetchnęła starając się uspokoić.
Odkąd dowiedzieli się o chorobie chłopaka Gabriel dmuchał i chuchał na niego, jakby był ze szkła, takiego naprawdę cieniutkiego i miałby się w każdej chwili stłuc. Miał za sobą traumę, wciąż był na lekach, ale wydoroślał, zmężniał i miał własny rozum. Wszyscy na niego uważali, ale czasem dla Charlie to była przesada. Ona traktowała go normalnie, jak zawsze, uroczym było dla niej to jego niezrozumienie w oczach gdy poruszała niektóre kwestie. Lubiła go takiego jaki był i już naprawdę miała dość tego, jak Gabriel się zachowywał wobec brata.
- Dzieciak dużo przeżył i nie chce, żeby znów próbował targnąć się na swoje życie - wykrzyknął, a Charlie zamilkła i zmarszczyła brwi.
- A kiedykolwiek próbował? No nie bardzo - parsknęła. - To, że kilka razy zranił sobie nadgarstek nie było próbami samobójczymi.
- Ale robił to przez tego gówniarza i dlatego nie pozwolę mu się zbliżyć do Castiela - uniósł głos, odkręcił się do niej plecami i przykrył. To miało oznaczać, że koniec tematu, ale Charlie nie miała zamiaru zaprzestać.
- Chyba sobie kpisz. To jest nie fair. Okej, Dean nawalił, ale minęło już sporo czasu, więc daj im się spotkać i niech sami zobaczą, czy jest szansa, by do czegokolwiek wracać. Powtórzę ci, Gabrielu, oni są dorośli - gdy narzeczony nie dawał już oznak, że jeszcze ma coś do powiedzenia, pokręciła głową i zgasiła lampkę. Bez dobranoc położyła się jak najbliżej końca łóżka i obrażona zamknęła oczy.
Dean Winchester obudził się na niewygodnym łóżku hotelowym i mocno wyciągnął wydając z siebie nieokreślony dźwięk. Nie cierpiał takich łóżek, zbyt twarde, mało poduszek i zbyt gruba kołdra, przez co było mu zimno przez całą noc, bo gdy się przykrył dusił się i pocił. Usiadł i dotknął stopami zimnej podłogi. Trochę się rozbudził i ziewnął szeroko. Rozejrzał się po pokoju i westchnął. Drugi dzień w Kansas, raczej nie zostanie tu zbyt długo, nie miał dla kogo. Oprócz Charlie, która o dziwo przyjęła go z otwartymi rękami.
Wstał i poszedł pod prysznic. Gorąca woda zmyła z niego trochę złego humoru, jednak ciągły obraz Castiela w wypożyczalni dołował go. Wciąż wściekał się na siebie, że nie wszedł do środka i się nie przywitał. Może nie byłoby tak źle? Może... Cas by się ucieszył na jego widok. Parsknął pod nosem wycierając się do sucha. Był głupcem, jeśli naprawdę myślał, że Castiel mógłby chcieć go zobaczyć. Minęło tyle lat, na pewno nie miał ochoty go teraz spotkać. Z tą myślą ubrał się i wyszedł na zakupy. Musiał kupić coś na śniadanie, bo po wczorajszych wydarzeniach kompletnie zapomniał, że powinien cokolwiek jeść. Szedł przez park, poranne słońce ogrzewało jego twarz. Minął kobietę z dzieckiem siedzącą na ławce. Moment...
- Lisa? - stanął przed dziewczyną. Młody chłopiec, na oko miał z 10 lat i wyglądał na... Małą kopię Deana, siedział obok matki i jadł loda. Chłopakowi stanęło serce i zrobiło się słabo, że musiał usiąść.
Dziewczyna po chwili dopiero spojrzała na niego i rozpoznała. Otwarła szeroko oczy i zamrugała kilka razy.
- Dean?
Zanim blondyn się uspokoił minęło kilka chwil. Ale... Jak to? Przecież robili testy i wyszło, że nie jest ojcem, a te dziecko było... Podobne do niego? Jak?
- Co ty tu robisz? - zapytała Lisa. Mały Ben wstał i pobiegł za jakimś psem, najwidoczniej jego zwierzakiem.
- To mój syn? - zapytał nagle wprost. Coś kazało mu zapytać, teraz, w tym momencie bez zbędnych słów. Przecież to niemożliwe.
- Ben? Nie, przecież od razu po porodzie zrobiliśmy test i wyszło, że to dziecko Marka - przyznała, patrząc na syna, który właśnie rzucał patyk psu. Uśmiechnęła się. - Pewnie zapytasz mnie, czemu jest do ciebie podobny? Bardzo mi ciebie przypomina, ale... Ma oczy Marka. Też tego nie rozumiem, z czasem zaczynałam się zastanawiać, czy może badanie nie było błędne, ale to niemożliwe. Po prostu tak wyszło, że jest podobny - wzruszyła ramionami i spojrzała na Deana. - Nie masz o co się martwić.
Kamień spadł mu z serca. Może i chciałby mieć dziecko, widząc taką małą kopię siebie poczuł nie tylko strach, ale i jakąś dziwną dumę. Mimo to ucieszył się, że to nie jego syn.
- Ponowię pytanie, co tu robisz? Słyszałam, że wyjechałeś tuż po tym jak... - zamilkła.
- Tak, wyjechałem po próbie samobójczej - dokończył za nią. - Przyjechałem odwiedzić moje rodzinne miasto. A ty wróciłaś do Kansas?
- Tak, gdy skończyłam szkołę wróciłam tu i zeszłam się z Markiem. Od roku jesteśmy małżeństwem - uśmiechnęła się i pokazała dłoń z obrączką na palcu serdecznym.
Chłopak pokiwał głową. Wszystkim powodziło się w życiu, tylko nie jemu.
- Więc gratuluję spełnionej miłości - odwzajemnił uśmiech i westchnął. - Ja nie zostanę tu na długo, pewnie jutro lub pojutrze wyjadę i wrócę do cioci.
Dziewczyna pokiwała głową. Siedzieli w ciszy patrząc na małego chłopca, który ganiał za owczarkiem niemieckim.
- Przepraszam za to, co zrobiłam - powiedziała nagle wciąż patrząc przed siebie. Nosiła się z zamiarem przeprosin już od kilku lat. Żałowała, że zniszczyła to, co urodziło się między nimi, że zmarnowała taką szansę. Dean był idealnym kandydatem na chłopaka, męża i ojca, a ona jako młoda nastolatka po prostu go wykorzystała. Przez bardzo długi okres swojego życia pluła sobie w brodę i była wściekła na siebie, że zrobiła mu takie świństwo. Czuła się też winna temu, że chłopak w końcu targnął się na swoje życie, w pewnym stopniu przyczyniła się do tego. Dotarły do niej plotki, że tuż po tym, jak go wykorzystała, chłopak zaczął się okaleczać i było z nim naprawdę źle. - Źle cię potraktowałam i żałuję tego - dodała ciszej.
Znów nastała cisza, a Dean patrzył na nią w zamyśleniu. Zaskoczyła go, nie spodziewał się, że kiedykolwiek go przeprosi. Był ciekawy, czy była świadoma, jak dużo zamieszania i bólu wprowadziła w jego życie, ale i tak ucieszył się, że mimo wszystko miała jakieś przemyślenia o tym. W końcu pokiwał głową.
- Było minęło - oznajmił cicho i westchnął. - Wybaczam ci, cieszę się, że zauważyłaś swój błąd.
Uśmiechnęła się do niego z ulgą. W tym momencie Ben podbiegł do niej.
- Mamo, Bucky wskoczył na mnie i ubrudził mi bluzkę - pokazał Lisie dużą mokrą zabłoconą plamę na jasnym podkoszulku. Zaśmiała się i pokręciła głową.
- Już wracamy do domu - spojrzała na Deana. - Miło było cię znów zobaczyć - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Mam nadzieję do zobaczenia - złapała chłopca za rękę i ruszyli przed siebie.
Winchester siedział jeszcze jakiś czas na tej ławce i rozmyślał o dawnych czasach. O swoim pierwszym razie z Lisą w szkolnej toalecie, o tym jak go zostawiła i wtedy pierwszy raz użył żyletki na swojej skórze. Jak potem wparowała do niego do domu i oznajmiła, że jest w ciąży. Poród i pewność, że to jego syn, a na końcu szczęście, gdy okazało się, że go okłamała i nie miał nic wspólnego z tym dzieckiem. Tego dnia poczuł się dziwnie widząc Bena, tak dużego i widocznie podobnego do niego, mimo to cieszył się, że nie był jego.
Wstał w końcu z ławki i ruszył w stronę sklepu. Na szczęście spożywczy wciąż stał w tym samym miejscu, a on chcąc przypomnieć sobie stare czasy wszedł do środka i dokładnie obszedł cały sklep. Dopiero potem, gdy został jeszcze zaczepiony przez starszą panią przy kasie, która go pamiętała i zaczęła wypytywać o Ellen i świętej pamięci Bobby'ego, w końcu wziął koszyk i zaczął robić zakupy. Nie miał pojęcia, co kupić. W pokoju hotelowym miał tylko małą lodówkę i mikrofalę, a nie miał za bardzo pieniędzy na kupowanie sobie jedzenia na wynos. Podszedł do zamrażarki i wyjął kilka pizz mrożonych. To zdecydowanie mu starczy. Odkręcił się i ruszył w stronę napojów. Prawie upuścił koszyk z zakupami.
Przy szafie z sokami i wodami stał nikt inny, tylko Castiel. Obracał w dłoni jakiś karton z sokiem pomarańczowym i czytał etykietkę. Deanowi prawie stanęło serce. Zwłaszcza w momencie, gdy błękitne jak niebo oczy zwróciły się w jego stronę i zrobiły się wielkie jak spodki. To Cas upuścił sok, który trzymał w dłoni. Stali i patrzyli się tak na siebie jak nienormalni. Obaj wstrzymali oddechy i obaj nie mogli się ruszyć. Jakby cały świat nagle się zatrzymał. W końcu Cas zamrugał kilka razy i przechylił głowę lekko na bok, trochę przestraszony. Dean miał ochotę się uśmiechnąć na ten ruch, tak uroczy, casowy.
- Dean? - usłyszał swoje imię wypowiedziane z niedowierzaniem już po raz trzeci od zeszłego dnia, ale tym razem było inne. Tu był bardzo niski, zachrypnięty głos, kompletnie nie pasujący do osoby operującej nim. Cas stanął przodem do Deana i wpatrywał się w niego jakby zastanawiał się, czy jest prawdziwy. - To ty? - tym razem wyszeptał.
Blondyn zebrał się w sobie i z uśmiechem pokiwał głową. Zobaczył, jak błękit jaśnieje, a na twarzy jego byłego chłopaka rośnie delikatny uśmiech. Podszedł do bruneta i podniósł sok z podłogi wciskając mu go w dłoń.
- C-co ty tu robisz? - zapytał znów Castiel, jakby wciąż nie dowierzał, że Dean, Dean Winchester stoi przed nim. Niegdyś jego Dean, ukochany, cudowny, zabawny i taki ciepły. Teraz dużo starszy, dorosły i piękny stał przed nim w małym, starym spożywczaku na rogu podając mu sok, który wypadł mu z wrażenia z ręki.
- Wpadłem was odwiedzić - odezwał się. Tym razem serce prawie stanęło Castielowi, gdy usłyszał ten głos. Niewiele się zmienił, wciąż był niski, ale jego własny był już niższy. Nagle wszystkie wspomnienia go uderzyły, związane z tym głosem, kilka wyznań miłości i innych słów, jakie niegdyś Winchester kierował do niego. Brunet przełknął i spojrzał w zielone oczy. Nagle się odsunął. Nie, nie mógł dopuścić do siebie tych rzeczy, nie chciał znów tego przechodzić. Ten kolor prześladował go w jego snach, potem ciemniejąc, umierając.
Dean zmarszczył brwi widząc, co robi Castiel.
- Nie powinieneś wracać - powiedział chłopak i przycisnął do piersi karton soku. Wyglądał, jakby się bał. - Zostaw mnie w spokoju - dodał jedynie i odszedł szybkim krokiem zostawiając napój na jakiejś półce. Po chwili Winchester mógł usłyszeć dzwonek nad otwierającymi się drzwiami sklepu.
Dean stał jak wryty nie rozumiejąc, co właśnie się stało. Ściskał w dłoni rączkę od koszyka i nie mógł się ruszyć wciąż patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego były chłopak. Była miłość, która znów go uderzyła. Dotknął delikatnie policzka i skrzywił się, bo słowa, jakie usłyszał zraniły go jak ostrze.
Nie mylił się.
Powinien wyjechać.
Notes:
Trochę spóźniony, ale jest ^^
Nasze dwie perełki znów się spotkały, co myślicie? Jestem ciekawa waszej reakcji. Piszcie.
Dajcie znać, jeśli przeczytaliście, to bardzo dla mnie ważne.Okej, to do następnego xx
Chapter 48: Osiągnęła to co chciała
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Kto by pomyślał, że słowa mogą aż tak ranić. Zasłużył sobie jak nikt inny, ale nie zmieniało to faktu, że bolało bardzo. Po tym, co się stało odechciało mu się jeść. Kupił wszystko, co zapakował do koszyka i wrócił do tego obskurnego hotelu. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.
Był skończonym idiotą.
Wmawiał sobie, że przyjechał do Kansas odwiedzić tylko miasteczko, może starych znajomych, ale gdy zobaczył dziś Castiela, tuż przed sobą, dotarło do niego, że okłamywał sam siebie. To nie stary dom, szkołę czy park chciał zobaczyć, a jego. Swojego byłego. Żałował, że nie przyjechał wcześniej, że nie zmotywował się, nie wstał z upadku i nie przyjechał tu, by znów z nim być. Był skończonym idiotą jeśli myślał, że jego uczucia wygasły. Nie, bo właśnie dziś dotarło do niego, że to brednie. Gdy zobaczył te piękne, jedyne w swoim rodzaju niebieskie oczy i zawsze rozczochraną czuprynę zrozumiał, że wciąż go kochał. Wciąż, przez te wszystkie lata walczył ze sobą i cierpiał, bo dzień w dzień próbował utwierdzić siebie w przekonaniu, że już nie kocha.
I nigdy więcej nie pokocha.
tak, zdecydowanie był skończonym idiotą.
Przez 7 lat miał wiele kochanek i kochanków, nie był w żadnym związku, a osoby, z którymi sypiał i czasem się umawiał niemalże zawsze miały którąś z cech Castiela. Niebieskie oczy, czasem czarne włosy, piękny uśmiech, który cholernie przypominał mu Casa. Może wymyślał, może nikt tak naprawdę nie był podobny do Novaka, ale on w każdym coś z niego widział i to robiło się już dla niego męczące. Co innego było widzieć jakąś odrobinę podobieństwa, a co innego zobaczyć w końcu ideał zbudowany z każdej tej najdrobniejszej cechy, którą widział we wszystkich.
Zdecydowanie nie powinien tu przyjeżdżać, bo tylko narobił sobie i innym kłopotu. Może w końcu by zapomniał o nim i wymazał wszystkie wspomnienia, chociaż... Kogo on chciał oszukać? Przez tyle lat starał się zapomnieć i wciąż nie wyleczył się z tego cichego, słodkiego chłopaka. Wciąż czasem, gdy jego sny nie nawiedzały koszmary, widział go, jakby nic nigdy się nie stało. Te sny nie pomagały, bo tylko raniły go mocniej i przypominały, że tak, Cas gdzieś tam wciąż jest i pewnie kogoś ma.
I miał, jak się dowiedział. Chciał się cieszyć z jego szczęścia, ale nie potrafił. Zazdrość zalewała go i sprawiała, że chciał iść do bruneta i przypomnieć, że to jego kocha i to z nim powinien być. Ale nie był pewien, czy go kocha, nie był pewien, czy chciał go pamiętać i z nim być. Jednak przecież nie mógł nikogo do niczego zmuszać, a jeśli Cas ruszył dalej zostawiając go już w tyle, za sobą, to jedynie mógł być dumny z niego, bo on sam nie umiał tego zrobić.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki obmyć twarz zimną wodą. Spojrzał w swoje odbicie. Wciąż widział w sobie tamtego młodego chłopaka. Złamanego, z myślami samobójczymi, ale też zakochanego po uszy. To on to wszystko zniszczył i nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie potrafił wybaczyć, nie chciał. Czuł, że to jest właśnie ten ciężar, który powinien nieść przez całe życie. Zniszczenie tej relacji, która mogła mieć wspaniałą przyszłość, a stała się jedynie horrorem dla nich obu.
Nie powinien tu zostawać.
Wrócił do pokoju i wyjął swoją torbę spod łóżka. Zaczął pakować swoje rzeczy. Kilka koszulek, które leżało porozwalanych na podłodze, dwie pary spodni, piżamę, składającą się z koszulki na ramiączka i krótkich spodenek i szczoteczka do zębów. Nie miał nic więcej ze sobą, to był cały jego majątek, oprócz kilku setek dolarów na koncie.
Ostatni raz spojrzał na siebie w lustrze.
Wyjadę i spokojnie wszyscy znów o mnie zapomną, pomyślał i zamknął za sobą drzwi od pokoju.
Nie pamiętał kiedy ostatnio w tak krótkim czasie dobiegł do domu Charlie. Zaczął pukać do drzwi. Dyszał ciężko po przebiegniętym maratonie i błagał w myślach, żeby dziewczyna była w domu. Miał szczęście. Po chwili drzwi otwarły się, a zza nich wychyliła się rudowłosa.
- Cas? Co ty tu robisz? - zapytała otwierając szerzej drzwi i wpuszczając go do środka. - Słabo wyglądasz, biegłeś? Co się stało? - zadała jeszcze więcej pytań, a Cas mógł jedynie oprzeć dłonie o uda uginając się w pasie i łapać ciężko oddech. Dopiero po chwili, gdy odetchnął spokojniej, spojrzał na przyjaciółkę.
- Widziałem Deana - odezwał się i oparł o ścianę chowając twarz w dłoniach. Miał szczęście, że nie zobaczył, jak Charlie robi się blada. - J-ja nie wiem, czy... Czy to były znów jakieś omamy, ale... On był w sklepie, w spożywczym na rogu i... Spadł mi sok i on go podniósł i... Uciekłem - dokończył i znów spojrzał na przyjaciółkę.
Charlie westchnęła ciężko. Czyli nie wypalił cudowny plan Gabriela, żeby się nie spotkali. Nie zrobili tego specjalnie, ale przypadkowo. Gabe nie mógł mieć na to wpływu.
- Miałam nadzieję, że się nie spotkacie - wyznała, jednak nie do końca mówiła prawdę. To starszy Novak nie chciał. Może ona na początku też nie, ale po przemyśleniu całej sytuacji zmieniła zdanie. Zdecydowanie powinni się spotkać i chciała sprawić, by tak się stało. Jak widać, nie musiała nic robić.
Cas otwarł szerzej oczy zaskoczony.
- C-co? Żartujesz sobie, p-prawda? - wyjąkał. - Czyli on by tam naprawdę? - zaczął się trząść. Odepchnął się od ściany i zaczął chodzić nerwowo w te i we wte. Jego stary nawyk bawienia się palcami wrócił, a Charls zrozumiała, że musi coś z tym zrobić.
- Uspokój się - złapała go za ramię. - Tak, wiedziałam. Wpadłam na niego i umówiłam na kawę. Kazałam mu się nie zbliżać do ciebie, ma wyjechać dziś lub jutro.
Cas zaczął ciężej oddychać zatrzymany przez przyjaciółkę. Charlie pomogła mu przejść do salonu i posadziła na fotelu, nie chcąc, by chłopak na przykład zasłabł i upadł na ziemię.
- Oddychaj, uspokój się, to tylko Dean. Nic się nie stało przecież.
- Tylko Dean? - uniósł na nią swoje przerażone, błękitne oczy. - Jak możesz mówić, że nic się nie stało? Charlie, to mój były chłopak, który zrobił tyle złego... - poczuł łzy w oczach, które po chwili słynęły mu po policzkach. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, gdyż natłok emocji i wspomnień ścisnął mu gardło i starał się za wszelką cenę nie rozpłakać na dobre.
Charlie gładziła jego ramię mając nadzieję, że zaraz się uspokoi.
- Rozmawialiście? - zapytała cicho.
- N-nie za bardzo - odezwał się w końcu i patrzył na swoje palce, które nerwowo wyginał. - Wymieniliśmy kilka słów ze sobą, ale w końcu powiedziałem, żeby został mnie w spokoju i uciekłem.
Pokiwała głową. Postanowiła odczekać, aż chłopak odetchnie i zbierze myśli. Przyniosła Casowi wody i kawałek ciasta, które miała z cukierni Gabriela. Usiadła obok i gdy chłopak się uspokoił, postanowiła zacząć działać. Cieszyła się, że wpadli na siebie, że Cas mimo wszystko dowiedział się, że chłopak zjawił się w mieście. Może nie zareagował na to w najlepszy sposób, ale była pewna, że gdyby dowiedział się po latach, że Dean tu był, a on nic nie wiedział, ukatrupiłby i ją i Gabriela. Oczywiście wszystko by zrzuciła na blondyna, że to on nie pozwolił jej powiedzieć o czymkolwiek. Przyjazd Deana do miasta nie był dobrym pomysłem, ale skoro już tu był, to czemu miałaby tych dwóch ze sobą nie pogodzić.
Westchnęła. Znów wszystko na mojej głowie, pomyślała, muszę coś z tym zrobić.
- Cas, muszę cię o coś zapytać - zaczęła, gdy zauważyła, że przyjaciel nieco się uspokoił i oddychał już w normalny sposób. - Wiem, że nikt z tobą od lat o tym nie rozmawiał, ale uważam, że to odpowiedni moment - chłopak spojrzał na nią wyczekująco. - Czy... Czujesz coś do Deana?
Brunet spojrzał na nią zaskoczony i nieco urażony jej bezpośredniością. Miała rację, nie rozmawiał z nikim o Deanie odkąd wyszedł z psychiatryka i ten temat był zakazany. Nie zastanawiał się nad tym, w sumie cierpienie zajmowało go tak bardzo, że zapomniał o innych uczuciach. Wzruszył w końcu ramionami nie będąc pewnym, co tak naprawdę czuje, przynajmniej na ten moment.
- Zastanów się - mówiła do niego spokojnie. Kucnęła przed nim, żeby spojrzeć mu w oczy. - Okej, spieprzył, bardzo, ale... - podniosła palec nie dając sobie przerwać. - Minęło już tyle lat i może... Powinniście w końcu o tym porozmawiać? - podsunęła mu. - Wiesz, czas leczy rany, a rozmowa oczyszcza. Może... Gdybyście sobie parę spraw wyjaśnili, na spokojnie, porozmawiali o tym , co kiedyś zaszło i usłyszałbyś jego wersję. Może on też równie źle przeżywał wasze rozstanie?
Cas zapatrzył się na nią zastanawiając się nad słowami dziewczyny. Nie był przekonany co do tego pomysłu, ale może miała rację? Może to właśnie po takiej rozmowie poczuje się lepiej i w końcu wszystkie myśli, sny i ból, jaki odczuwa od tylu lat, znikną? Bardzo by chciał poczuć się czysty, lekki, bez zmartwień o to, co się wydarzyło. Miał tyle pytań do Deana, których nigdy nie zadał i nie otrzymał na nie odpowiedzi. Kiwnął powoli głową.
- Świetnie, więc... - wyjęła telefon, znalazła odpowiedni numer i wręczyła go Casowi. - Zadzwoń do niego.
- J-jak to zadzwoń? - zbladł od razu jak ściana.
- Zadzwoń i się umów, bez tego nie będzie rozmowy.
Cas patrzył na komórkę jakby była czymś odrażającym. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Przełknął głośno i w końcu sięgnął po jej telefon. Odetchnął i poczuł, jak ściska go w środku ze stresu. Spojrzał na telefon i nacisnął zieloną słuchawkę. Przez te kilka sygnałów połączenia nie oddychał czekając, aż usłyszy ten głos po drugiej stronie.
- Halo? - odezwał się Dean. Słychać było jakiś hałas w tle, jakby gdzieś obok niego startowała rakieta kosmiczna. Domyślił się, że pewnie prowadzi samochód.
Cas gdy go usłyszał spłoszył się i doszedł do wniosku, że to jednak nie był dobry pomysł. Oddał telefon Charlie, która wywróciła oczami i włączyła głośnomówiący. Podstawiła Casowi telefon pod nos.
- Haloo? Charls? Jesteś tam? - Dean miał zapisany jej numer, więc oczywiście wiedział kto dzwoni.
- Tak tak, jestem. Tylko, że to nie ja chciałam z tobą pogadać - spojrzała na Castiela mrużąc oczy.
- Co?
- Cześć - odezwał się niepewnie Cas. W słuchawce nastała cisza, a po chwili usłyszeli pisk, a potem głębokie westchnienie.
- Cas? - usłyszeli niepewny głos chłopaka. Castiel spojrzał na przyjaciółkę i przymknął oczy.
- Tak, t-to ja... Może chciałbyś... Się spotkać? - wydukał i odetchnął. - Za dwadzieścia minut u Charlie? - uchylił jedno oko zerkając na przyjaciółkę. Ta szczerzyła się szeroko. Miał dziwne deja vu, jakby widział ją dziesięć lat młodszą.
- Zaraz będę - usłyszeli po chwili i połączenie się urwało.
Charlie szczęśliwa odłożyła telefon i spojrzała na Casa, który znów zrobił się blady i chyba nie oddychał.
- Chyba zwymiotuję - powiedział słabo nie wierząc, że to zrobił.
- Cas, uspokój się, przecież tu będę, a wy wszystko sobie wyjaśnicie.
Ale chłopak nie był pewien, czy dobrze zrobił. Zadzwonił tam pod presją Charlie, która od zawsze musiała mieć to, co chciała. No i osiągnęła to, co chciała, tylko nie spodziewała się, że Cas będzie bliski omdleniu.
Dean akurat wyjechał spod hotelu, gdy Charlie do niego zadzwoniła. Nie spodziewał się, że usłyszy Castiela. Kompletnie zaskoczony zatrzymał samochód z piskiem opon i już po rozmowie siedział przez dobrą minutę patrząc się w telefon pustym wzrokiem. Co się właśnie wydarzyło? Jeszcze niecałe pół godziny temu spotkał Casa, który uciekł przed nim mówiąc rzeczy, które wbiły mu nóż w serce. A teraz właśnie dostał telefon z zaproszeniem do Charlie, przez nikogo innego tylko Casa. Jak?
Oczywiście wyczuwał, że Charlie maczała w tym palce, ale jakim cudem udało jej się go namówić do tego? Może... Nie, nie mógł o tym myśleć i robić sobie nadziei, to najgorsze, co mógłby w tym momencie zrobić. Mimo, że walczył ze sobą, wyobraził sobie, że Cas jednak coś do niego czuje. Że może wejdzie do domu Charlie i ten rzuci mu się na szyję mówiąc, że tęsknił, czekał, ale teraz będzie już dobrze, bo on jest. Przełknął ciężko ślinę i spuścił głowę.
To było niedorzeczne, że w dosłownie pół godziny sprawy nabrały dziwny obrót i takiego tempa. Nie rozumiał co się wydarzyło i zastanawiał się, czy może przypadkiem nie wymyślił sobie tego połączenia. Żeby być pewnym sprawdził w telefonie połączenia przychodzące i owszem, trzy minuty temu dzwoniła Charlie, a on odebrał.
Odetchnął jeszcze kilka razy i zawrócił.
Notes:
Sytuacja się rozwija, dość szybko, w sumie o to mi chodziło.
Zostawcie coś po sobie ^^Już niedługo kolejny rozdział, stay tuned xx
Chapter 49: Musi stawić temu czoła
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Dean starał się jechać jak najszybciej, jednak też uważnie, gdyż nie chciał z emocji, jakie go nagle opanowały zginąć za kółkiem. Wciąż nie docierało do niego, że Charlie zmusiła Castiela by do niego zadzwonił. Stara dobra Charls, zawsze musiała maczać w czymś palce, ale w tej sytuacji był jej bardzo wdzięczny. Gdyby nie telefon, wróciłby do domu, do ciotki i Jo, znów wysłuchując dzień w dzień, że jest coraz gorzej, a Bobby zawsze znał sposób, by było lepiej.
Ciężko mu się żyło z Ellen odkąd zmarł Bobby. Ciotka była tykającą bombą, czekającą na najmniej odpowiedni moment, by wybuchnąć. Wujek umiał ją ogarnąć, uspokoić i sprawić, że zmieniała do czegoś nastawienie, ale gdy jego zabrakło, ciocia zrobiła się nieznośna. Jo miała również dość sytuacji w domu, przez co planowała iść do szkoły z internatem.
On sam miał już dość mieszkania z ciocią i kuzynką. Tęsknił za Bobby'm, ogromnie. W pewnym momencie stał się dla niego jak prawdziwy ojciec i bardzo mu pomógł w najgorszym czasie. To u niego przesiadywał noce naprawiając samochody, nauczył się wiele w fachu mechanika i tak też odziedziczył po nim warsztat. Dzięki niemu dostał po ojcu Impalę, którą sam dokończył i doprowadził do stanu używalności.
Całą swoją złość, miłość czy inne poboczne emocje przelewał właśnie na ten samochód. Przez te parę lat, odkąd wyszedł z psychiatryka i zdał prawo jazdy, samochód stał się jego oczkiem w głowie. Impala stała się jego dziecinką. Tak ją nazywał, bardzo uczuciowo do niej podchodził, jakby była najważniejszą kobietą w jego życiu. Nie zastanawiał się, czemu akurat ten samochód stał się taką jego ostoją, ale Bobby, gdy jeszcze żył, uważał, że dzieciak po prostu w tym samochodzie wyczuwał swoją rodzinę, swoje korzenie.
John kupił Impalę tuż przed ślubem z Mary, już wiedzieli, że na świat przyjdzie Dean. Chłopiec niemalże urodził się na tylnym fotelu tego samochodu, bo w ostatniej chwili dojechali do szpitala. Potem, gdy Mary miała nocne zmiany w pracy, tata usypiał małego Deana jeżdżąc po okolicy samochodem, dźwięk silnika dziwnie go uspokajał.
Tak też zostało mu do teraz.
Gdy czuł się źle, wspomnienia i inne złe demony nawiedzały go, wsiadał do auta i jechał przed siebie. Często nawet nie włączał muzyki, bo nie była potrzebna, sam pracujący silnik działał na niego jak lekarstwo. Od razu się wyciszał, potrafił się rozluźnić i spojrzeć na coś trzeźwo. Potrafił jeździć godzinami, oddając się tej przyjemności prowadzenia dziecinki, a czasem nawet do niej mówił. Nikt by nie pomyślał, że tak naprawdę wszystkie sekrety i smutki Deana Winchestera znał tak naprawdę tylko ten samochód.
Teraz gnał przez Kansas do domu swojej przyjaciółki z dzieciństwa, by spotkać się ze swoją byłą miłością. Byłą?, parsknął w myślach. Był głupi i naiwny, że przez tyle lat dawał się oszukiwać samemu sobie. Gdyby to była dawna miłość, teraz nie jechałby w tą stronę z sercem walącym jak młotem, aż piszczało mu w uszach. Trzymał sprawnie i mocno kierownicę, mimo nie do końca władnych dwóch palców u lewej ręki i jechał z myślą naprawy tego wszystkiego.
W końcu podjechał pod dom Charlie i wyłączył silnik. Zanim cokolwiek zrobił odetchnął kilka razy, ciężko i głośno, starając się na nowo złapać trochę powietrza, by nie zemdleć. Po chwili trzęsącymi się rękami otworzył drzwi i wysiadł. Spojrzał na dom przyjaciółki.
Czego powinien się spodziewać?
Nie miał pojęcia, co czeka go w środku, ale czuł, że chce mieć to już z głowy. Ruszył na ganek i zapukał do drzwi. Czekał, bał się, ogromnie. W końcu drzwi się uchyliły i zobaczył rude długie włosy.
- Dean, szybko dojechałeś - zauważyła Charlie i uśmiechnęła się. - Zapraszam do środka.
Chłopak wszedł do jej domu i rozejrzał się. Nie widział na razie Casa, pewnie brunet czekał w którymś z pokoi. Na samą myśl ścisnęło go w środku.
- Chodź do salonu, przygotowałam wam herbatę i ciasteczka. Będzie dobrze - powiedziała i położyła dłoń na plecach blondyna. Ten spojrzał na nią jakby ze spokojem, jednak w oczach widać było strach. Bał się, zauważyła dziewczyna, bał się, bo nie wiedział, co go czeka.
Dean ruszył do salonu i zobaczył go, siedzącego na fotelu, jak najdalej od wejścia. Siedział skulony, w brązowym swetrze, z czarnymi poczochranymi włosami i niebiańsko-niebieskimi oczami wpatrującymi się w niego. Był wystraszony, Dean od razu to zauważył. Może nie widzieli się osiem lat, ale nie trudno było odczytać mowę ciała Castiela.
- To ja pójdę do kuchni, okej? - przerwała tę głuchą ciszę dziewczyna i wyszła z pokoju. Zaczęła się martwić, gdy zobaczyła ten strach w oczach jej przyjaciela. Wiedziała, że będzie się bał rozmowy z Deanem, ale czy to nie za szybko? Może serio powinna posłuchać się Gabriela i nie pozwolić im na spotkanie. Okej, na pewno będzie na nią wściekły, że zorganizowała to wszystko, ale chyba zrozumie? Tak, na pewno zrozumie, coś wymyśli, Gabe w końcu ją kocha. Odetchnęła i poszła do kuchni robić obiad, jak już tu są obaj, niech pobędą trochę ze sobą.
To było przerażające. Gdy tylko usłyszał pukanie do drzwi, spiął się i usiadł na fotelu. Musiał się uspokoić, przecież nie chciał znów wpaść w panikę, a co gorsza w obłęd. Do tej pory miał koszmary, ale od roku było z nim lepiej i zaczął znów wychodzić do ludzi. Nie chciał chyba teraz zmarnować tego, co już osiągnął? Zdołał już prawie o nim zapomnieć.
Wtedy do salonu wszedł on, wysoki chłopak o blond, trochę przydługich włosach, ubrany w sprane jeansy, trapery, koszule w kratę i skórzaną kurtkę, z twarzą pełną piegów i tymi pięknymi, zielonymi jak wiosenna trawa oczami. Cas przełknął ciężko i skulił się bardziej chcąc ochronić siebie nie przed samym Deanem, a przed samym sobą. Przed tym, co udało mu się zamknąć, zakopać głęboko w świadomości, by nie przeszkadzało mu w codziennym życiu.
Teraz znów musiał stawić temu czoła.
Gdy Charlie wyszła z pokoju i zostali sami, odwrócił wzrok i starał się oddychać miarowo. Przypomniał sobie słowa lekarza, że musi oddychać powoli, odpychać myśli, że wszystko jest okej. Jednak nie było okej. Przyczyna jego upadku, paranoi w jaką wpadł stała w tym pomieszczeniu i patrzyła na niego.
Dean Winchester.
Jego największa miłość i największa zmora.
Nie patrzył na niego, ale zauważył kątem oka, że chłopak podszedł bliżej.
- Cas? - usłyszał swoje imię, wypowiedziane w bardzo delikatny sposób, jakby nie chciał go spłoszyć. Brunet podniósł wzrok. - Cas, porozmawiajmy - znów usłyszał, tym razem widząc usta, które wypowiedziały te słowa. Poczuł nagły przypływ złości, adrenaliny. Czy on chciał rozmawiać?
Brunet wstał z fotela i odsunął się w stronę okna, przez co Dean uniósł brew. Bał się, nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Wybuchu płaczu, złości? Może chłopak zemdleje albo zwymiotuje? Nie wiedział, na co ma się przygotować.
- Nie podchodź - odezwał się zachrypnięty Cas. Dean zatrzymał się i westchnął ciężko. Co miał zrobić, wyjść stąd? Nie, nie może. Skoro już tu jest, muszą to załatwić.
- Cas, proszę - powiedział spokojnie i powoli ruszył w jego stronę. - Wysłuchaj mnie.
Brunet spojrzał na niego wielkimi oczami, jakby nie dowierzał jego słowom.
- Wysłuchać cię? - odezwał się nagle pełen siły i odwagi. - Ciebie? Co mi powiesz, że nie miałeś wyjścia? Że przepraszasz? Mam gdzieś twoje przeprosiny, masz w ogóle pojęcie, co ja przeszedłem przez te osiem lat?! - uniósł się. Dean otwarł szerzej oczy, nigdy nie widział takiego Castiela. Chłopak zacisnął mocno pięści i mówił dalej. - Jesteś świadom, co się ze mną działo? Nie! Bo ciebie nie było. Nie było ciebie, gdy cię potrzebowałem! - krzyknął.
- Nie mogłem... - zaczął spokojnie Dean, lecz nie dane było mu dokończyć.
- Czego nie mogłeś?! - krzyknął Castiel. - Przyjechać tu gdy stałeś się pełnoletni? Kłamałeś! Nie kochałeś mnie, skoro pozwoliłeś mi zwariować, siedzieć w psychiatryku i nie uczestniczyć w życiu! - Winchester stanął jak wryty. Co? - Czekałem na ciebie, czekałem sześć lat, aż wrócisz, aż tu będziesz! Czekałem, a ty się nie zjawiłeś. Nie było cię, nie chciałeś być! Przez ciebie stałem się wariatem, przez to, że nie chciałeś wtedy do mnie zadzwonić stałem się kimś, kim nigdy nie chciałem być!
Dean powoli podszedł trochę bliżej.
- O czym ty mówisz? - zapytał, jednak chłopak zrobił kolejny krok do tyłu i oparł się plecami o ścianę. Miał łzy w oczach, ręce mu się trzęsły.
- Nienawidzę cię! - krzyknął Castiel, a Dean cofnął się o krok. - Nienawidzę cię tak bardzo, że nie chcę cię widzieć. Nie chcę cię tu, nie chcę! Nie chcę, żebyś znów zrobił ze mnie wariata, nie chcę znów tam trafić, nie chcę znów tego przechodzić! - krzyczał. Łzy spłynęły mu po policzkach. - Nienawidzę cię - powtórzył, jednak tym razem łagodniej. - Nie było cię, gdy cierpiałem, więc nie chcę cię, gdy jest lepiej. Jest lepiej, Dean - spojrzał na niego zapłakany. - Już prawie zapomniałem, a ty się zjawiasz. Zjawiasz się, gdy jest lepiej. Lepiej bez ciebie, lepiej, bo nie ma cię tu - położył dłoń na swojej piersi. - Nie chcę, żebyś wrócił.
Nastała cisza.
Dean wpatrywał się w chłopaka chłonąc wszystkie słowa przez niego wypowiedziane. Im bardziej docierało do niego ich znaczenie, tym bardziej czuł ból w ciele, jakby ktoś wbijał mocno ostrza w jego serce. Żałował, że w ogóle tu przyjechał. Czemu w ogóle dał się namówić, żeby tu przyjechać? Żeby usłyszeć to wszystko? Żeby dostać jeszcze raz w twarz? Żeby zobaczyć, że to czego się obawiał stało się prawdą? Castiel go nienawidził i nie było już na to ratunku. Kiedyś chciał, by go znienawidził i tak się stało. Spieprzył, zniszczył to już dawno i teraz z głupią nadzieją wrócił, że będzie lepiej, że może uda się to jakoś naprawić.
Nie.
Było za późno.
Castiel po wybuchu zjechał powoli po ścianie na podłogę i usiadł, obejmując ramionami podkulone nogi. Cały drżał i patrzył przed siebie cicho płacząc. Powiedział to, powiedział wszystko, co leżało mu na sercu, co czasem krzyczał do ścian, gdy był sam w domu, teraz wykrzyczał mu to w twarz. Oddychał ciężko i starał się uspokoić. Poczuł lekką ulgę, jakby ktoś chociaż trochę odjął mu ten ciężar, który nosił od tych 8 lat.
Winchester patrzył na bruneta trzymając jedną dłoń na piersi. Bolało, ogromnie bolało. Oczy piekły go od łez, które zebrały się od natłoku tych wszystkich emocji. Nie potrafił się ruszyć, a w tej chwili powinien uciec. Powinien wyjść z tego domu, bez słowa i już nigdy nie wracać.
Cas miał prawo go nienawidzić, miał rację. Mógł wrócić, mógł zostawić Ellen, Bobby'ego i Sama i wrócić tu, do Casa, by znów z nim być. Co go zatrzymało? Co mu nie pozwoliło tego zrobić? Nie umiał odpowiedzieć na te pytania, nie znał na nie odpowiedzi. Starał się, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Co miał mu teraz powiedzieć? Że był głupcem wpatrzonym w siebie, pogrążonym tak bardzo w swoim cierpieniu, że zapomniał o tym, że może wrócić? A może bał się, że zrobi z siebie idiotę, że gdy wróci, Cas go wyśmieje i tak jak teraz powie mu, że go nie chce?
Czekał na niego.
Czekał tyle lat, a on się nie zjawił.
Dean w końcu zebrał się w sobie i odwrócił, by wyjść. Nic tu po nim, zrozumiał, że nie jest mile widziany i nie powinien wracać. Czuł, że jak wyjdzie stąd nie będzie w stanie odjechać samochodem, był zbyt roztrzęsiony. Musiał stąd wyjść. Ruszył do drzwi.
- Dean?
Charlie już po chwili pożałowała, że jednak pozwoliła im się spotkać. Krzyki, jakie słyszała z salonu przerażały ją i bała się, że chłopak znów się rozpadnie. Nie, Gabriel tego jej nie wybaczy, jeśli jego brat znów trafi na oddział psychiatryczny i znów przez kilka tygodni nie będzie się odzywać. Nigdy nie słyszała, żeby Castiel tak krzyczał, tak się zachowywał.
Siedziała w kuchni i nie była w stanie zająć się gotowaniem. Wsłuchiwała się w słowa bruneta zza ściany i kręciła głową. Co jej przyszło do głowy? Zamiast wrzucać go do jednego pokoju z powodem jego paranoi powinna trzymać go od niego z dala. A co ona zrobiła? Oczywiście pozwoliła, ba, namówiła Casa, by ten spotkał się z Deanem. Co za kompletna pomyłka. To nie byli już oni młodzi, bez okropnej przeszłości i po ciężkich przejściach. Kiedyś chciała, żeby byli parą, ale teraz chyba jednak nie było już na to szans.
Słyszała, jak Dean próbował się odezwać, ale Cas mu na to nie pozwalał. Wybuchnął. Po tylu latach wyrzucił z siebie to wszystko, tylko obawiała się skutków tego wszystkiego. Bała się, że jak po tym wejdzie do salonu, zastanie Castiela w rogu pokoju bujającego się i patrzącego ślepo w przestrzeń.
Nie, na to nie pozwoli.
Może powinna wejść do pokoju? Może powinna przerwać to spotkanie, wygnać Deana i uspokoić Castiela? Ale... Miałaby tak po prostu wystawić Winchestera za drzwi? Jaki byłby z niej człowiek, gdyby zrobiła coś takiego? Przyjaźniła się z nimi oboma, obu kochała jak braci, a teraz, gdy odzyskała Deana miała go wyrzucić?
Zdecydowanie nie.
Musiała czekać.
A cierpliwość nie była jej silną stroną.
Notes:
W końcu udało mi się napisać kolejny rozdział. I jak wrażenia? Mam nadzieję, że wam się podoba :D
Postaram się, żebyście nie musieli zbyt długo czekać na 50 rozdział. Hmm.. to już pięćdziesiątka, może dodam coś ekstra? Macie jakieś pomysły? Piszcie!
Pozdrawiam i do następnego xx
Chapter 50: Za drzwiami
Notes:
Cześć Wam, oczywiście, jeśli jeszcze ktoś to czyta.
Aż sama nie wierzę, że napisałam kolejny rozdział tego ff po 4 długich latach. Ostatnio sama je przeczytałam i zrozumiałam, że historia powinna być dokończona. Minęło sporo czasu, wiele osób pewnie już nie pamięta o czym było to ff. Mimo to chcę to w końcu skończyć i mam nadzieję, że ktoś jednak dotrwa do końca xD
Do następnego,
Hanch xx
Chapter Text
Nastała głucha cisza po ogromnej burzy, po emocjonalnym wybuchu Castiela, którego chyba jeszcze nigdy w życiu nie przeżył. Ulga przyszła, jednak po chwili poczuł, jak zalewa go poczucie winy. Czy naprawdę nienawidził Deana? Nie był do końca tego pewien, jednak musiał to wykrzyczeć, musiał się pozbyć tego ciężaru, tych słów, które nie dawały mu spokoju. Teraz, gdy już to zrobił poczuł dziwny ból w piersi widząc złamaną minę blondyna. Patrzył na to, jak chłopak odwrócił się i ruszył do wyjścia.
To nim ruszyło. To sprawiło, że musiał coś zrobić.
- Dean? - usłyszał własny głos, zaskoczony, że w ogóle się odezwał. Co teraz? Co ma powiedzieć?
Patrzył, jak chłopak się zatrzymał, jednak nie odwrócił się do niego. Cas wpatrywał się w jego plecy, czując napięcie. Przełknął głośno ślinę przerażony tym, co się działo. Nie wiedział co czuć, nie wiedział, jak się zachować. Siedział przy ścianie oparty o nią z podkulonymi nogami. Patrzył i wyczekiwał. Milczał. Co miał powiedzieć, powiedział... Ba, wykrzyczał z siebie, aż blondynowi poszło w pięty.
Teraz czekał na jego ruch.
Kiedy trochę się uspokoił, wstał i usiadł znów na kanapie. Napił się herbaty, chociaż ręka lekko mu drżała. Zerknął w stronę Deana, który wciąż stał w przejściu, między salonem a korytarzem. Widział jego zaciśnięte dłonie w pięści. Przełknął herbatę i czując, jak serce mu wali czekał na to, co się wydarzy.
Nie zawiódł się, gdy Dean odwrócił się z powrotem w jego stronę. Miał zaciśnięte usta, jakby mocno ściskał szczękę, nie spojrzał na niego. Nie odezwał się.
Podszedł powoli do kanapy, od drugiej strony. Powoli, by nie speszyć czarnowłosego.
Uniósł powoli wzrok i spojrzał na drobnego chłopaka, który siedział na kanapie. Przez ostatnią minutę bił się z myślami, czy aby na pewno nie powinien opuścić tego budynku i zostawić to wszystko za sobą. Ale czy byłby do tego zdolny? Przez 8 lat nie był w stanie pogodzić się z tym wszystkim i teraz, gdy w końcu znalazł się w jednym pokoju z Casem, miałby odpuścić? Nawet jeśli nic by to nie dało, nic by nie naprawił, plułby sobie w brodę, gdyby teraz nie spróbował.
Gdyby teraz nic nie powiedział.
Gdyby nie upewnił się, że chłopak naprawdę go nienawidził.
Ściągnął kurtę skurzaną i położył ją na fotelu. Podciągnął rękawy koszuli i usiadł na drugim końcu kanapy. Sięgnął po swój kubek herbaty i się napił. Przyjemne ciepło pojawiło się w środku i na moment zamknął oczy, by się uspokoić.
Od czego miał zacząć?
Co miał powiedzieć po tym wybuchu Castiela? Rozumiem cię? Ja też siebie nienawidzę?
Cokolwiek mu teraz nie przychodziło do głowy, nie pasowało.
Wetchnął ciężko i pokręcił głową.
- Byłem głupi - odezwał się w końcu spokojnym głosem, aż sam był zaskoczony, że było go na to stać. - I masz racje, nie będę przepraszać, bo to i tak nic nie zmieni.
Cas wpatrywał się w kubek z herbatą i słuchał. Bardzo nie chciał takich myśli, jednak czuł coś miłego w środku słysząc spokojny głos chłopaka. Głos, który bardzo się zmienił. Zrobił się mocniejszy, bardziej męski. Jego własny stał się bardzo niski i wiele osób uważało, że nie pasował do niego. Do jego postury, kruchości.
Usłyszał ponowne westchnięcie.
- Nie dziwię się, że mnie nienawidzisz - Dean starał się kontynuować, chociaż myśli wirowały mu w głowie i nie umiał sobie tego wszystkiego poukładać. Nie był przygotowany na to, nie wiedział, jak z tego wybrnąć. Strzelił z kostek w dłoni i zerknął znów na Castiela.
Cały czas trawił jego słowa, które odbijały się echem w jego głowie.
Nienawidzę cię.
Pozwoliłeś mi zwariować.
Chłopak nie odpowiedział już, panowała cisza. Obaj pogrążeni w myślach wpatrywali się gdzieś w przestrzeń. Obaj rozmyślający o tym, co powiedział Cas.
- Byłeś... w psychiatryku? - zapytał w końcu blondyn, bo to najbardziej nie dawało mu spokoju.
Castiel jedynie pokiwał głową.
Dean skrzywił się. Nie miał o tym pojęcia, nie wiedział, że aż tak to wszystko wpłynęło na chłopaka. Ale czego innego mógł się spodziewać? Jak ktoś tak słaby psychicznie mógł przeżyć czyjąś próbę samobójczą? Jakby to była tylko jedna sytuacja, która miała złamać i tak kruchego Castiela.
- Miesiąc - powiedział w końcu brunet. Nie patrzył w stronę Deana, tak było łatwiej. Bał się, że jeśli znów spojrzy, jego zielone oczy przypomną mu wszystko, przez co przeszedł. Za nic nie chciał do tego wracać. - Spędziłem tam miesiąc, z czego trzech tygodni nie pamiętam. Trafiłem tam zaraz po twoim wyjeździe - wyznał mu. Był zaskoczony, że głos mu nawet nie drgnął. Świetna taktyka, wystarczyło nie patrzeć w jego stronę.
Dean uniósł brwi. Charlie nic o tym nie wspominała, chociaż czego mógł się dowiedzieć podczas dwóch godzin, jakie spędził z nią na kawie wczoraj. Czyli nie tylko on trafił do szpitala, nie tylko on zwariował. Narobił szkód, o których nawet nie miał pojęcia. Może jednak powinien przeprosić.
- Przykro mi - wyznał ciszej. Widział, że chłopak unika jego wzroku. Mówił bez emocji, jakby nic go nie obchodziło.
Cas parsknął na te słowa.
- Mi też, że mam dziurę w pamięci.
Znów nastała cisza. Jedynie słyszeli swoje oddechy i krzątającą się po kuchni Charlie. Dean był pewien, że dziewczyna cały czas podsłuchiwała. Za każdym razem, gdy zaczynali coś mówić, z kuchni dobiegała cisza.
- Po co tu przyjechałeś? - zapytał brunet odwracając twarz w kierunku Winchestera, jednak nie uniósł wzroku.
By cię zobaczyć. By... spróbować to naprawić.
- Chciałem zobaczyć, czy coś tu się zmieniło - powiedział. - Nie miałem zamiaru z nikim się widzieć, ale wpadłem na Charlie. Potem na ciebie... - zmieszał się. Wpatrywał się w Casa, chciał widzieć reakcję na jego słowa.
- Wiele się zmieniło - powiedział Cas. Dean poczuł zawód, gdy widział, że wciąż nic go nie ruszało. - Bardzo dużo. Nie masz nawet pojęcia - znów spojrzał przed siebie. Starał się zachować zimną krew, walczył, by wspomnienia nie zalały jego umysłu. - Za późno Dean... - powiedział ciszej.
Za późno...
Dean pokiwał głową starając się to zrozumieć. Jednak te słowa, wszystkie, jakie do tej pory wypowiedział chłopak były gorsze, niż jakiekolwiek uderzenie w twarz. Wolałby zostać pobity, niż słuchać tego wszystkiego. Niż być świadomym tego, co zrobił.
- Domyślam się, po co tu przyjechałeś... Dean... - jego imię wciąż ciężko przechodziło mu przez usta. - Mam kogoś i... naprawdę jestem szczęśliwy - skłamał. Od dłuższego czasu dużo kłamał i nauczył się tego. Wiedział, że gdy kłamie, trzeba spojrzeć w oczy. To też zrobił, wlepił swoje błękitne oczy w Deana, zaglądając w jego zieleń.
Gdy zaczynasz w coś wierzyć, staje się to prawdą.
Cas naprawdę starał się wierzyć.
Obaj zamilkli. Obaj wpatrywali się w siebie bez słowa. Dean zrozumiał, dotarło do niego. Za późno, już wszystko stracone. Cas ruszył dalej, spóźnił się.
Jednak nie miał pojęcia, co działo się teraz w głowie bruneta. Zieleń jego oczu przywróciła wspomnienia i wróciło wszystko. O dziwo pozwolił sobie na to i... nie było źle. Bał się spojrzeć w jego oczy, ale poczuł ulgę. Pierwszy raz nie było tak źle. Poczuł ból, owszem, ale nie bolało tak bardzo. Był zaskoczony tym. Chyba właśnie na to czekał. Czekał 8 lat, by w końcu zaznać spokoju i zrozumieć, że na pewno... Już go nie kocha. Nie boli, bo już tego nie czuje. Odetchnął głęboko i uśmiechnął się słabo do siebie, odwracając wzrok od Deana.
Już nic nie czuje, właśnie do niego to dotarło. Bał się, że zieleń oczu Deana sprawi, że zaleje go tęsknota, bolesne uczucie miłości i chęć, by wszystko co było, wróciło, a on nie mógł sobie na to pozwolić. Jednak było inaczej. Nic z tych rzeczy nie nastała, zamiast tego poczuł... Ulgę i nic więcej.
Ta zieleń była inna.
Już nie działała tak, jak kiedyś.
- Jeśli chcesz, możesz zostać w mieście - odezwał się znów. - Charlie na pewno się ucieszy.
Dean jedynie kiwnął głową. Nie tego się spodziewał, nie to chciał zobaczyć w błękicie Castiela. Miał nadzieję, że zobaczy tam jakieś uczucie, że chociaż jakąś namiastkę tego, co widział kiedyś, kiedy chłopak się w niego wpatrywał. Tym razem zobaczył... Pustkę. Obojętność. Chłopak mówił prawdę. Jest już dobrze bez niego i niezależnie, czy Dean zostanie czy wyjedzie, nic tego nie zmieni.
- Ucieszy się - powtórzył za nim Dean. - Na pewno... - westchnął i wstał. Może powinien jeszcze coś powiedzieć? Może to, że nigdy o nim nie zapomniał? Że śni mu się wciąż po nocach, że jednak wrócił i żyli długo i szczęśliwie? Że nikogo nie miał odkąd wyjechał? Nikogo na poważnie oczywiście, bo przelotne romanse miał, jednak... Nie umiał się już zakochać.
Sięgnął jeszcze po kubek i dopił herbatę.
- Pójdę już - powiedział i założył swoją skórzaną kurtkę. To było bez sensu. Bez sensu się zawrócił, bez sensu tu przyszedł i został.
Wychodząc z salonu miał nadzieję, że Cas znów go zatrzyma, jednak nie doczekał się tego.
Na korytarzu zobaczył Charlie, która patrzyła na Deana przepraszająco.
- Myślałam, że będzie inaczej - wyznała mu. Chłopak jedynie uśmiechnął się do niej słabo i skinął.
- Spokojnie, nic się nie stało. Przynajmniej wiem, jak jest - powiedział i ucałował ją w policzek. - Do zobaczenia - i wyszedł.
Cas siedział na kanapie dalej patrząc się w przestrzeń przed siebie. Uczucia, jakie mu towarzyszyły były czymś nowym. Był tak pogrążony w nich, że nie usłyszał, jak Dean wychodzi z domu.
- I jak tam? - z zamyślenia wyrwała go Charlie, która usiadła obok niego. Spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął.
Uśmiechnął.
Aż sam był zaskoczony swoją reakcją. Ten spokój, jaki go ogarnął, był czymś kompletnie nowym. Jeszcze kilkanaście minut temu bał się, wrzeszczał wściekły na Deana Winchestera, a teraz... Wszystko ucichło.
- Jest lepiej - wyznał jej w końcu. - Dziękuję.
Dziewczyna uniosła brwi. Chyba... Nie tego się spodziewała. Chyba wolałaby, żeby co innego wyszło z tej konfrontacji. Cas jej dziękował, ale za co? Zaczęła się domyślać, ale miała nadzieję, że się myli.
- Już go nie kocham - odezwał się, zanim Charlie zadała pytanie. - Pytałaś, co do niego czuję i już wiem... Nic... Nic już nie czuję - uśmiechnął się. Naprawdę był zadowolony z tego, że nic nie czuje. Charlie również się uśmiechnęła, jednak w środku była zła. Zła na siebie. Zła na Castiela. Zła na Deana. Na niego najbardziej.
Powinien mu wyznać miłość, powinien błagać o wybaczenie i prosić, by do niego wrócił, a nie pozwolić na to.
- Minęło 8 lat i w końcu wiem - kontynuował chłopak. Wziął jedno ciastko i zjadł.
Charlie wciąż na niego patrzyła niedowierzając. Więc zamiast ich pogodzić i spiknąć, po prostu to zakończyła. Była zaskoczona tym obrotem spraw. Cas czuł się lepiej wyrzucając z siebie wszystkie te emocje, całą tą nienawiść. Chociaż tyle z tego dobrego. Widocznie tak musiało być.
Ten wieczór Cas spędził z nią i Gabrielem oglądając film. Gdy Gabe dowiedział się, co się wydarzyło, na początku był wściekły, jednak gdy zobaczył Casa, od razu mu przeszło. Ucieszył się i przytulił Charlie. To był jednak świetny pomysł, powiedział do niej, zanim oboje zasnęli. Charls nie była tego taka pewna, długo nie mogła zmrużyć oka.
Dean Winchester postanowił zostać w Kansas na dłużej. Miał trzy wyjścia: albo wrócić do domu, gdzie nie dałby rady wytrzymać z ciotką, albo wyjechać gdzieś, gdzie nikogo nie znał, albo zostać tu. Wybrał te ostatnią opcję. Dzięki Charlie udało mu się skontaktować z właścicielami jego starego domu rodzinnego i postanowił go na razie wynająć. Starsze małżeństwo, które niegdyś wykupiło od Singerów dom byli zaskoczeni, że chłopak chciał te ruderę. Mimo to poszli mu na rękę i za naprawdę niską stawkę zgodzili się i pozwolili na remont.
To teraz zakrzątało głowę Deana.
Wypożyczył rzeczy potrzebne do malowania, odbudowania dachu czy zadbania o ogród. Od razu tam zamieszkał i powoli zaczął od podstaw. Wysprzątał cały dom, od piwnicy po strych. Wszystko było w pajęczynach, jednak na szczęście była woda i gaz. W końcu po tygodniu niemalże puste mieszkanie lśniło czystością, aż pachniało.
Tylko jeden pokój był zamknięty. Ani razu tam nie zajrzał.
Bał się, czuł dziwne dreszcze, gdy przechodził obok drzwi od jego starej sypialni. Nie był jeszcze gotowy, by tam wejść. Po 8 latach nie za dobrze pamiętał to, co wydarzyło się tamtego dnia. Jedynie ogólny zarys sytuacji w szkole, potem picie alkoholi i narkotyki. Nie pamiętał już bólu, jaki sobie wtedy zadał, wszystko się rozmazywało.
Pewnego wieczoru, gdy z piwem znów przechodził koło drzwi, zatrzymał się i niepewnie dotknął klamki. Z tego co słyszał drzwi zostały wywarzone przez... Castiela. Skrzywił się i spojrzał na swoje tatuaże na lewej ręce. Zasłaniały długą bliznę od nadgarstka po sam łokieć od wewnętrznej strony. Była grubo zszyta, bo naprawdę głęboko wtedy się pociął. Blizna była na tyle brzydka i widoczna, że Dean postanowił ją zakryć tatuażem. Dotknął ją i przejechał palcem po całej jej długości. Przez to miał trochę niesprawne dwa palce u dłoni, nie zginały się do końca i często mrowiły. Przez to mógł zapomnieć chociażby o grze na gitarze, jeśli chciałby się kiedyś nauczyć.
Zerknął na oba przedramiona, teraz pokryte tatuażami. Oba miały grube blizny od tych płytszych po te grubsze cięcia. Jego historia zapisana na ciele, którą zakrył. Nie chciał się z nikim tym dzielić, chciał to zostawić tylko dla siebie.
Co prawda tatuaże miały znaczenie i nawiązywały właśnie do jego przeżyć, ale o tym też nikomu nigdy nie opowiadał.
Napił się znów piwa i poszedł do innego pokoju, w którym kiedyś mieszkał Sam. To była teraz jego nowa sypialnia.
Na razie wspomnienia wolał zostawić za drzwiami.
Chapter 51: To był priorytet
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Święta Bożego Narodzenia nadciągały wielkimi krokami. Dean Winchester przez 2 miesiące, odkąd ponownie zawitał w Kansas, powoli ogarniał sobie życie. Dom, w którym ponownie zamieszkał zaczął jakoś wyglądać. Był czysty w środku, miał nawet kilka mebli, na zewnątrz również panował porządek. Chłopak założył warsztat samochodowy, gdzie jego miejscem pracy był własny dom. Zbudował sobie wiatę, by móc stawiać pod nią samochody czekające na naprawę. Nie za wiele się działo. Oprócz pracy, w której spędzał całe dnie od poniedziałku do niedzieli, dalej remontował dom i czasem widywał się z Charlie. Nie miał tu znajomych, mimo, że często widywał tu znajome twarze.
Pracował, by nie myśleć. Robił wszystko, by tylko zagospodarować sobie każdą minutę, jednak wieczory były najtrudniejsze. Siadał w salonie przy kominku, włączał po cichu muzykę z kaset swojego taty i pił piwo. Wtedy pozwalał sobie na rozmyślenia.
Castiel.
To on był główną postacią jego myśli. Przez prawie 2 miesiące, odkąd był w Kansas, widział go może dwa razy, oprócz tego feralnego spotkania. Nie chciał tego pamiętać, jednak to wciąż do niego wracało. Tak naprawdę omijał go jak mógł. Trzymał się z dala od miejsc, gdzie Novak mógłby przebywać. Od centrum miasta, od alejek niedaleko jego domu i cukierni jego brata. Jak do tej pory udawało się. Chociaż świadomość, że chłopak jest niedaleko sprawiała, że czuł... No właśnie, co czuł?
Po co tu został?
Nie miał pojęcia. Wmawiał sobie, że to dlatego, że nie chciał być sam, ale... Gdziekolwiek by nie pojechał, byłby sam. Nie miał tu nikogo, oprócz Charlie, która co jakiś czas wpadała do niego pomóc mu w remoncie, a potem wspólnie gotowali kolację i w ciszy jedli przy kominku. Od tamtego spotkania z Casem rozmawiał z nią tylko raz na ten temat. Przyznała, że miała nadzieje, że to inaczej się skończy, że Cas inaczej zareaguje. Też miał taką nadzieję, jednak nie powiedział jej o tym.
Wiedział podświadomie, po co tu został. By być blisko Castiela, by nadrobić te 8 lat. Nie myślał o tym, chociaż gdzieś głęboko siedziało w nim przekonanie, że tak jest dobrze. Przeczuwał, że za jakiś czas ich relacja się naprostuje. Nie myślał tu o związku, bo na to było już zdecydowanie za późno, ale jednak może jakaś znajomość? Może jakieś wyjście na kawę, chwila rozmowy, po przyjacielsku? Nawet koleżeńsku, to by było coś. Chował te myśli głęboko, by na co dzień nie zakrzątały mu głowy, jednak wieczorami, właśnie wtedy, pozwalał im się odezwać. Po kilku piwach zamykał oczy i wyobrażał sobie, jak siedzi sobie z Castielem, nawet tu, na kanapie. Zdarzało mu się zasnąć rozmarzony.
Teraz gotował obiad i czekał na Sama. Sammy miał przyjechać do niego na święta. Akurat miał wolne na studiach i chcieli wspólnie spędzić ten czas. Nie za bardzo obchodzili święta, odkąd Bobby odszedł. Jakoś stracili ochotę radować się przy choince, jednak po prostu chcieli pobyć trochę razem, jak kiedyś. Dean gotował jakieś wegetariańskie jedzenie, bo Sam od jakiegoś przeszedł na bezmięsne dania. Dla blondyna było to bez sensu, ale jeśli Sammy tak chciał, proszę bardzo. Co prawda brat próbował parę razy namówić go na buraczane kotlety czy jakieś inne zamienniki. To nie było dla niego, wolał zostać przy soczystym steku.
Akurat jak wyjmował frytki z piekarnika, usłyszał dzwonek do drzwi. Uśmiechnął się i poszedł otworzyć.
- Sammy - ucieszył się blondyn i objął brata. Chłopak już od jakiegoś czasu prowadził samochód i stał się kompletnie samodzielny. Dean był z niego bardzo dumny, chłopak wyrósł na wysokiego mężczyznę, tak jak się obawiał, wyższego od niego. Miał ciemne włosy za uszy i szeroki uśmiech na twarzy.
- Hej bracie - poklepał go po plecach i wszedł do środka. Rozejrzał się po wnętrzu. Musiał przyznać, że trochę bał się tego miejsca, nie wiedział, co o tym myśleć. Co prawda razem z Deanem złożyli się na wynajęcie tego domu, też chciał w nim pomieszkać. Bardzo ucieszył się na sam pomysł, ale po czasie dziwne myśli zaczęły go nachodzić. Dużo się tu wydarzyło, od śmierci rodziców, po próbę samobójczą Deana.
Miał mieszane uczucia, czy to dobry pomysł, żeby Dean tu wrócił. Od samego początku, gdy brat zadzwonił do niego i oznajmił, że jedzie do Kansas City, nie był pewien, czy powinien to robić. Mimo, że był daleko od domu, dużo rozmawiali i wiedział, jak się trzyma blondyn. Cieszył się, że nawet wyszedł na prostą, chociaż czasem nadużywał alkoholu. O Castielu nie rozmawiali, chociaż czasem starał się naprowadzić ich rozmowę na jego tor. Dean sprytnie omijał ten temat, co tylko utwierdzało Sama w przekonaniu, że brat wciąż się z niego nie wyleczył.
Teraz ściągał buty w korytarzu ich starego domu i rozglądał się.
- Zapomniałem, jak tu przytulnie - przyznał odkładając kurtkę na wieszak. Było zimno, jednak nie padał na razie śnieg.
- Teraz już tak, nie masz pojęcia, jaka tu była graciarnia dwa miesiące temu - parsknął, stojąc między korytarzem a kuchnią. - Chodź, zrobiłem obiad, na pewno zjesz coś ciepłego - miał wrażenie, jakby słyszał ciocię Ellen.
Razem weszli do kuchni, Dean postawił dania na stole i zaczęli jeść.
- Jak droga? - zapytał Dean.
- W porządku, na szczęście udało mi się ominąć najgorsze korki i dojechałem tu szybciej, niż myślałem - przyznał Sammy zajadając się swoimi brokułami. Wciąż się rozglądał po kuchni, która... Oprócz stołu i krzeseł, nic się nie zmieniła. Uśmiechnął się do siebie, dobrze było tu wrócić. - Jak ci się tu żyje? Widziałem trzy samochody przed domem, chyba biznes się kręci - zauważył młodszy Winchester.
Dean skinął głową.
- Przyznam, że lepiej nie mogłem trafić. W mieście jest tylko jeszcze jeden mechanik, więc mam sporo klientów. W sumie od rana do wieczora przez cały tydzień siedzę przy samochodach, więc mi się nie nudzi. No i kasa się zgadza, ale... - napił się piwa, które niedawno otworzył. - Trochę mi zajęło, zanim przyzwyczaiłem się znów do tego miejsca - przyznał. Nie chciał opowiadać bratu o tym, jak ciężko było mu na początku. Że nie miał ochoty wchodzić na górę, oprócz momentu sprzątania całego domu. Dopiero po miesiącu odważył się korzystać z górnej łazienki i spać w pokoju Sama.
- Wujek Bobby byłby dumny - uśmiechnął się Sammy. - Masz kontakt z ciocią?
Dean pokręcił głową. Odkąd wyjechał ani razu nie rozmawiali. Skoro ona nie chciała, on nie chciał się narzucać. Wystarczyło mu, że raz w tygodniu rozmawiał z Jo, która opowiadała jej, jak ciężko jest z ciotką.
Może i Jo za jakiś czas tu ściągnie?
Obaj zjedli, Dean pozmywał i poczęstował młodszego brata piwem, a sobie nalał whisky. Rozpalił w kominku i usiedli w salonie patrząc w ogień. Nie miał telewizora, nie potrzebował. Na jego brak Sam od razu zareagował.
- Ale serio? Taki kompletny brak kontaktu ze światem? - zapytał młodszy Winchester.
- Wolę muzykę od tego szajsu, przy którym marnuje się tylko czas.
Sam parsknął.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że telewizja to nie tylko głupie programy i kreskówki, ale i wiadomości?
- Mam radio - odpowiedział Dean, na co Sam już nie miał argumentów.
Cas szykował się na randkę. Od pół roku spotykał się z Ethanem. Był z Wielkiej Brytanii i chyba to najbardziej przyciągnęło chłopaka do niego. Był od niego starszy o 3 lata, był blondynem z krótko ściętymi włosami i brązowymi oczami. Czuł się przy nim dobrze, mężczyzna wiedział o chorobie Casa i zaakceptował to. Był bardzo kochany, wyrozumiały i bardzo dbał o bruneta. Mieszkał po drugiej stronie Kansas City, przeprowadził się tu niecały rok wcześniej.
Chłopak uczesał swoje poczochrane włosy i popsikał ładnymi perfumami, które dostał od Gabriela. Mieszkał z tatą i Anną, jako jedyny ze starszego rodzeństwa jeszcze się nie wyprowadził. Nie wiedział, czy zamierzał w ogóle się wyprowadzać.
Anna chodziła na studia, studiowała anglistykę i nawet dobrze sobie radziła. Wyjeżdżała na studia co drugi tydzień, a tak to pracowała u Gabriela w cukierni. Cas nie wierzył, jak bardzo wyrosła, jaką piękną kobietą się stała. Miała chłopaka, wielu przyjaciół. Na szczęście nie wyrosła na takiego nieudacznika, którym był Castiel.
Bo Cas uważał, że był nieudacznikiem.
Miał 24 lata, mieszkał wciąż z tatą, dopiero zaczął gdziekolwiek pracować i nie skończył szkoły.
On.
On nie skończył szkoły. Podjął decyzję o rzuceniu nauki w drugiej klasie szkoły średniej i już nigdy nie wrócił do tego tematu. Kiedyś taki oczytany, mądry i zafascynowany nauką, teraz był bez wykształcenia. Jednak Ethan to rozumiał, wspierał go i byli razem szczęśliwi.
Czy Cas coś do niego czuł? Owszem, od jakiegoś czasu czuł coś, co mógł nazwać zauroczeniem. Nie ufał mu w stu procentach, jednak... Starał się jak mógł. Był wycofany, bojaźliwy, jednak przy Ethanie było trochę lepiej.
Założył swoją ulubioną niebieską koszule i jeansy. Był gotowy do wyjścia. Usłyszał, jak pod dom podjeżdża samochód. Gdy tylko zadźwięczał dzwonek do drzwi, otworzył i przywitał gościa szerokim uśmiechem.
- Hej - przyjął od niego czekoladki i zaprosił do środka.
- Cześć Castiel - odezwał się Ethan swoim brytyjskim akcentem. Cas aż uśmiechnął się szerzej słysząc to.
Ethan... W niczym nie przypominał Deana. Ogólnie starał się nie rozmyślać o tym, jakie cechy miał a jakie nie miał, które przypominały mu Winchestera, jednak był moment, kiedy się nad tym zastanawiał. Oprócz wyglądu, który był kompletnie inny od Deanowego, miał inny akcent, głos, zapach, jeździł starym Volkswagenem i słuchał popu. Był ogromnym romantykiem, kochał komedie romantyczne, kwiaty i słodycze. Był wegetarianinem.
Wszystko inne, niż Dean.
- Chodźmy, zaraz zaczyna nam się film - powiedział Ethan. Obaj wyszli z domu i pojechali do kina.
Castiel bardzo zwracał uwagę na to, by Ethan był inny niż Dean. Mimo, że o tym nie myślał, zadawał mu pytania o wiele rzeczy, a gdy było to sprzeczne z tym, co lubił Winchester, odetchnął z ulgą i cieszył się z tego faktu.
To był priorytet.
Gdy Dean poszedł wziąć prysznic, Sam zaczął spacer po domu. Zaczął zaglądać do różnych zakątków. A to schowek pod schodami, półki w kuchni czy szafa na przedpokoju. Zerkał, jak co wygląda i przypominał sobie, jak to pamiętał. W końcu postanowił wejść na górę.
Ruszył w stronę swojego pokoju, który o dziwo był zajęty przez Deana. Zdziwiony wrócił się na klatce schodowej i podszedł do drzwi pokoju brata. Uniósł brwi, gdy zauważył, że w rogu drzwi u góry jest pajęczyna. Dom był wyczyszczony, aż lśnił, jednak tu była pajęczyna. Złapał za klamkę i obrócił ją, jednak drzwi nie chciały się otworzyć.
Zamknięte.
Zmarszczył brwi zaskoczony. Co brat ukrywał? Czemu jego pokój był zamknięty? Zszedł na dół i zaczął szukać kluczyka po szafkach, ale nigdzie nie mógł znaleźć. Złapał za klucze od drzwi wejściowych, ale tam też nie było małego kluczyka od zamku. Chciał otworzyć drzwi w tajemnicy, jednak chyba mu się to nie uda. Postanowił usiąść na schodach i czekać, aż Dean wyjdzie z łazienki. Nie czekał długo.
- Co tam Sammy? - zapytał brat.
- Czemu twój pokój jest zamknięty na klucz? - Sam postanowił rzucić prosto z mostu.
Zauważył, jak Dean trochę się zmieszał i zerknął w stronę swojego pokoju. W końcu wzruszył ramionami, a na jego twarz wróciła obojętność.
- Nie wiem, jak tu przyjechałem, drzwi były już zamknięte - skłamał. Prawda była taka, że gdy tylko wszedł do tego domu, drzwi zamknął na zamek, a kluczyk nosił w spodniach, cały czas mając go przy sobie. Zamknął tam wspomnienia, cierpienie i coś, do czego nie chciał wracać. - A że nie było klucza, to nie chciało mi się wywarzać tych drzwi. Więcej roboty - dodał jeszcze i poszedł do pokoju Sama, w którym teraz on mieszkał.
Sam nie był przekonany co do tego, co powiedział brat, jednak postanowił zostawić te sprawę na później. Wyciągnie z niego to, co chciał, ale Dean musiał mieć najpierw do tego humor i więcej ochoty na whisky.
Gdy obaj już byli gotowi do spania, usiedli jeszcze na kanapie i zaczęli grać w karty. Czuli się jak kiedyś, gdy jako mali chłopcy przesiadywali razem w którymś pokoju i grali do nocy. Trochę przy tym pożartowali, powygłupiali i powyzywali od bab i dupków. Ze starego radia leciała muzyka, w kominku palił się ogień i nic więcej nie było im potrzebne.
- Mam dziewczynę - odezwał się nagle Sam, który wygrał partię. Starszy brat spojrzał na niego z uśmiechem.
- Brawo, braciszku. Jak ma na imię?
- Jess... Jessica - poprawił się i uśmiechał. - Jest świetna, chciałbym, żebyś ją poznał.
Dean pokiwał głową.
- Z wielką przyjemnością - oznajmił i upił trochę whisky. - Zaliczyłeś trzecią bazę? - zapytał żeby trochę dokuczyć bratu.
Sammy wywrócił oczami i pokręcił głową.
- A ty tylko o jednym.
Blondyn odstawił szklankę, potasował karty i rozdał.
- Po prostu nie chce, żeby mój braciszek był dziewicą. Trzeba korzystać z życia - zerknął na brata i poczuł satysfakcję, gdy młody się lekko zmieszał i... Zarumienił. - W takim razie podwójne brawa, Sammy.
- Nie mów mi Sammy, jestem już dorosły. Mam 20 lat.
- No, jesteś mega dorosły, Sammy. Nie zachowuj się jak baba - parsknął. Wiedział, że brat nie lubi tego zdrobnienia, ale lubił mu dokuczać. Z resztą...
Już zawsze będzie jego Sammym.
Notes:
I mamy kolejny rozdział, idę jak burza.
Tym razem trochę luźniejszy rozdział, żeby chłopcy mogli odetchnąć od tego cierpienia i smutku, niech się trochę pocieszą xD
Chapter 52: Wideo
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
To miała być niespodzianka. Cas bardzo się stresował, nie wiedział, jak zareaguje rodzina. To było już dziś, a planował to od tygodni. Przełknął ciężko i jeszcze raz poprawił swoje włosy. Wtedy poczuł na dłoni czyjąś dłoń. Splotły się ich palce. Odetchnął i spojrzał na Ethana. Siedzieli w jego samochodzie tuż pod domem Gabriela, w którym miała się odbyć Wigilia. Cas doszedł do wniosku, że to idealny moment na to, by przedstawić im swojego chłopaka. Znał go tylko tata, ale nie widziała go jeszcze najważniejsza osoba.
Gabe.
To tym bardzo się stresował, czy jemu Ethan przypadnie do gustu. Nie Charlie, nie Anna czy bliźniaki.
Gabriel.
Policzył w głowie do dziesięciu i skinął w końcu do mężczyzny.
- Chodźmy.
Ethan wyszedł pierwszy. Obszedł samochód i otworzył drzwi ze strony Castiela. Złapał go za dłoń i pomógł wysiąść. To było bardzo miłe z jego strony. Weszli na ganek i zapukali do drzwi. Otworzyła je Charlie.
- Hej Cas... Oh - spojrzała na Ethana i uśmiechnęła się szerzej. - Zapraszamy - nie miała pojęcia, że pozna dziś jego chłopaka.
Weszli do środka. Gabe przyszedł się przywitać i przyjrzał się towarzyszowi jego brata.
- Gabriel - przedstawił się i uścisnął mu dłoń. - Cassie nie mówił, że dziś przyjdziesz - przyznał i zerknął na brata. - Niezła niespodzianka.
- Tak właśnie miało być - odezwał się Ethan swoim brytyjskim akcentem. Cas nie mówił bratu, że jego chłopak jest z Europy. Uniósł brew i kiwnął głową.
- Super - skomentował zadowolony Gabriel. Niczego sobie ten chłopak. Dosyć przystojny, Brytyjczyk, widać wpatrzony w Castiela. Idealnie. Cas też zerkał ukradkiem na niego, trzepocząc rzęsami, jak nie robił tego od dawna.
Bardzo dawna, od 8 lat.
Nie widział swojego brata w takim stanie odkąd wyjechał Winchester. Miał rozmarzone spojrzenie, był rumiany i uśmiechał się. Był dumny ze swojego braciszka, w końcu zaczęło mu się układać. To spotkanie z Deanem załatwiło całą sprawę. Był ogromnie wdzięczy Charlie, bo gdyby nie ona i jej mała intryga, Cas wciąż by się nie otworzył na kogoś innego i rozdrapywał stare rany.
Nie rozmawiali o Deanie, ani razu. Odkąd chłopak pojawił się w mieście i spotkał się z Castielem, Gabe ani razu nie pytał o niego. Nie było po co, widział zmianę w brunecie. Był zaskoczony, że wystarczyło ich tylko ze sobą spotkać i już wszystko minęło. Ogromnie go to cieszyło i teraz, gdy mógł poznać nowego chłopaka brata, aż ciepło robiło mu się na sercu.
Cas w końcu stanął na nogi.
Zaprosił gościa do środka i rozpoczęli kolację. Gabe obserwował brata, jak się zachowywał przy Brytyjczyku. Był cichy, ale wpatrzony w niego. Może nie tak bardzo jak kiedyś w Winchestera, ale dosyć podobnie. Słuchał go uważnie, uśmiechał i rumienił, gdy kilka razy dostał buziaka w policzek.
Gabe od razu polubił Ethana.
Nie to co Charlie. Widział, że dziewczyna odwracała wzrok, gdy Ethan całował delikatnie Castiela. Widział, że starała się uśmiechać i zachowywać w porządku, jednak chyba nie była zadowolona.
I Gabe się nie mylił. Charlie czuła dziwny ucisk w żołądku, gdy na nich patrzyła. Oczywiście widok szczęśliwego Casa był wspaniały i ogromnie się cieszyła, że chłopak zaczął normalnie funkcjonować, jednak...
To nie przy Ethanie powinien się tak zachowywać.
To nie na niego powinien tak patrzeć.
To powinien być Dean, pomyślała, jak tylko zobaczyła go z mężczyzną. Przyglądała się Castielowi i nie rozumiała, jak tak mógł. Miał w końcu go na wyciągnięcie ręki, wrócił do Kansas City, a on znalazł sobie kogoś innego.
Był niczego sobie, musiała przyznać przed samą sobą, ale nie pasował do Castiela. To był nie ten akcent, nie ten ubiór, nie ten głos.
Nie te oczy.
Jadła powoli i starała się więcej rozmawiać z Anną i bliźniakami, niż z Castielem i tym jego Ethanem. Może i Gabe się cieszył, widziała to po nim. Jednak ona nie była zachwycona faktem, że Dean został odłożony na bok.
Dobra, spieprzył. Okej, narobił im kłopotów i samemu sobie również, jednak to ile lat Cas go kochał, niemalże odkąd pamięta. Tak nagle o nim zapomnieć? Już naprawdę nic nie czuł? Nic kompletnie?
Po kolacji rozdali sobie prezenty i usiedli do wspólnego oglądania filmów świątecznych. Od kilku lat mieli taką tradycję. Cas usiadł na podłodze na kocu obok Ethana i popijał gorącą czekoladę.
Zadzwonił dzwonek do drzwi i Charlie od razu wstała. Pobiegła otworzyć.
Dean już dawno miał prezent dla Charlie. Cieszył się, że będzie mógł zobaczyć swoją przyjaciółkę w święta po tylu latach. Wieczorem, gdy z Samem już zjedli kolację i ten poszedł porozmawiać z Jess przez telefon, Dean ubrał się ciepło i ruszył w stronę domu Gabriela. Nie był pewien, czy tam zastanie Charls, jednak miał taką nadzieję.
Gdy stanął pod ich domem, sięgnął po zapakowany prezent i zauważył małe pudełeczko, które leżało w schowku. Zagryzł wargę. A może jednak powinien?
Jakiś czas temu był na garażowej wyprzedaży u jakiegoś starszego małżeństwa i znalazł piękny kamień w przepięknym błękitnym kolorze.
Właśnie w tym odcieniu.
Własnoręcznie owinął kamień drucikiem i zawiesił na rzemyku. Spakował i schował do schowka, czekając na odpowiedni moment.
Może to był odpowiedni moment?
Co prawda nie rozmawiał z Casem, omijał go szerokim łukiem i starał się na niego nie wpaść. Nawet z Charlie o nim nie rozmawiał. Nie miał pojęcia, czy chłopak jest sam czy jednak z kimś. Nie chciał o tym rozmyślać, już od dłuższego czasu zaszywał te myśli gdzieś głęboko w sobie.
Ale może jednak powinien spróbować?
Ciocia mówiła zawsze, że święta są takim specjalnym czasem. To moment przebaczenia i miłości, spokoju i przyjaźni.
Sięgnął po małe opakowanie i wysiadł z samochodu. Bardzo powolnym krokiem ruszył do drzwi, zanim zadzwonił, długo trzymał palec na przycisku dzwonka. W końcu się odważył.
Nie czekał długo, gdy w drzwiach pojawiła się Charlie zaskoczona, że go widzi.
- Dean - mimo to ucieszyła się na jego widok i mocno przytuliła. - Co ty tu robisz?
- Przejeżdżałem obok i pomyślałem, że wpadnę na moment - przyznał. Zerknął w głąb mieszkania szukając Castiela.
- Miło z twojej strony, wchodź - powiedziała trochę niepewnie. Nie wiedziała, czy to dobry pomysł. Za nią pojawił się Gabriel.
- Winchester? A ty czego tu szukasz? - zapytał trochę sucho. Chłopak właśnie wszedł do środka, a Charlie zamknęła za nim drzwi.
- Są święta, chciałem zobaczyć się z Charls - przyznał i wyjął z kieszeni skórzanej kurtki mały pakunek.
Dziewczynie aż zaświeciły się oczy i złapała prezent od przyjaciela. Gabe jedynie pokręcił głową i wrócił do salonu. Od razu zauważył Castiela, który wyprostował się i nasłuchiwał.
- Ojej, to dla mnie? - odezwała się dziewczyna i zaczęła odpakowywać prezent. Wyjęła kasetę wideo podpisaną Wakacje 2003. Spojrzała na Deana zaskoczona. - Skąd to masz?
- Znalazłem na strychu karton, który zostawiliśmy w tym domu. Tam była ta kaseta, pamiętasz, co na niej jest? - uśmiechnął się. - O ile się nie mylę, zorganizowaliśmy sobie wtedy własny wyjazd nad jezioro... W trójkę.
- Tak - uśmiechnęła się. - Pamiętam, mieliśmy po 14 lat.
Dean skinął, chyba spodobał się jej prezent. Złapała go za dłoń i zaciągnęła do salonu. Podeszła do odtwarzacza kaset i włożyła ją do środka.
Kurcze, nie tak miało być.
- To ja już pójdę - powiedział Dean, jednak Charlie od razu zainterweniowała.
- Zostań, obejrzymy - nakazała.
Dean zerknął na Castiela, który nawet na niego nie spojrzał. Czuł się dziwnie. Wszyscy, oprócz bruneta, wpatrywali się w niego z niechęcią. Nie czuł się tu mile widziany, może jednak nie powinien tu przychodzić.
Zauważył też inne, brązowe oczy wpatrujące się w niego. Po chwili zobaczył, że ich właściciel trzyma Castiela za rękę.
Zdecydowanie nie powinien. Gabe patrzył na niego zirytowany, że w ogóle miał czelność przyjść tu. Zerkał tylko na Castiela, zaczął się martwić.
Cas jednak starał się nie patrzeć w stronę Deana. Racja, był zaskoczony, że chłopak tak nagle pojawił się w tym domu. Spojrzał na Ethana i uśmiechnął się słabo. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech.
- Kto to? - zapytał po cichu.
Cas przełknął ciężko.
- Nikt ważny - usłyszał własny szept. Nikt kompletnie nieważny. Gdy reszta przyglądała sie Winchesterowi i poczynaniom Charlie, on starał sie skupić na tym, co miał na talerzu.
Nagle na ekranie telewizora pojawił sie obraz. To Charlie miała w ręku kamerę i szła z nią w stronę jeziora, nagrywając to, co jest przed nimi.
- Czekajcie na mnie - powiedziała głośniej do Deana i Castiela, którzy byli już przy pomoście. Podbiegła, trzęsąc kamerą. Dean akurat podszedł do końca kładki i odwrócił sie do niej.
- A teraz, proszę państwa, najlepszy skok w skokach Olimpijskich - i rzucił sie do tyłu, wskakując do wody. Ochlapał Castiela, który cicho sie zaśmiał. Idealnie było widać, jak chłopak przyglądał sie Winchesterowi. Cas w końcu uniósł głowę i spojrzał na siebie sprzed 10 lat. Przygryzł wargę, dobrze pamiętał ten wyjazd.
Pojechali w trójkę, jak zawsze Charlie i Dean ciągnęli go gdzieś ze sobą. To były czasy, gdy Dean jeszcze nie wiedział, czy dziecko, które nosiła w sobie Lisa, jest jego. Lekko uśmiechnął sie na swój widok, był uroczym dzieckiem.
Wszyscy siedzieli i oglądali ten krótki film. Był stary, czasem przez jego długość przechodziły linie czy obraz znikał. Ale nie dało sie nie zobaczyć każdego z nich. Innych, szczęśliwych.
Gdy Dean wyszedł z wody, Charlie podeszła do niego i filmowała jego twarz z bliska. Casa aż ścisnęło w środku na ten widok. Dziecięca twarz, piękne zielone oczy i miliard piegów. Chłopak coś mówił na nagraniu, jakieś głupoty o tym, że teraz postara sie skoczyć na bombę, więc lepiej niech to Charlie nagrywa, a Cas sie odsunie.
Zerknął w końcu na Deana wciąż stojącego w kurtce zimowej w wejściu do salonu. Też oglądał wideo, na którym młody on właśnie się rozpędzał by wyskoczyć w powietrze i wpaść mocno do wody łapiąc sie za nogi ściśnięte do brzucha. Zaśmiał sie i pokręcił głową, odwracając wzrok i wtedy na siebie spojrzeli. Cas aż przełknął głośniej. Poczuł sie dziwnie, jakby jakiś prąd przeszedł między nimi, z oddali.
Ethan niczego nie zauważył, dalej oglądał wideo, które w sumie go bawiło. Przyjemne nagranie trójki przyjaciół, którzy sie wygłupiają. Znaczy dwójka z nich sie wygłupiała, Cas tylko się przyglądał jakimś maślanym wzrokiem w tego blondaska.
Nagranie sie skończyło słowami Charlie: Cholera, Dean, ochlapałeś mnie. Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na swojego przyjaciela. Podeszła do niego i znów go objęła.
- Dziękuję, to super prezent - przyznała i zerknęła na moment na Gabriela. Ten stał nieopodal niezadowolony. Gdy spojrzała znów na Deana, zauważyła, że właśnie zerkał w stronę Castiela. Lekko sie uśmiechnęła. - Zaprosiłabym Cię na coś ciepłego, ale...
- Spokojnie, nie chciałem sie wpraszać - przerwał jej chłopak i uśmiechnął się do niej. - Widziałem to nagranie w domu i po prostu chciałem, żebyś je miała. Pójdę już - jeszcze raz zerknął w stronę bruneta.
Cas już na niego nie spojrzał, teraz mówił coś do Anny, która go zagadała. Blondyn westchnął i wyszedł z salonu.
- Nie musiałaś mnie zapraszać, nie chciałem robić kłopotu - odezwał sie jeszcze Dean do swojej przyjaciółki.
- To żaden kłopot. Chciałam, żebyśmy wszyscy to obejrzeli - w sumie miała nadzieję, że może na tym nagraniu udało jej sie złapać moment, jak Cas zawsze gapił się na Deana. Nie zawiodła się. - Byliśmy tacy nieznośni - zaśmiała się i objęła znów Deana. - Jeszcze raz dziękuję za prezent.
Chłopak skinął i miał już wyjść, gdy poczuł w kieszeni kurtki jeszcze jedno małe pudełeczko. Wyjął je i spojrzał na nie. Chwilę się zastanowił i spojrzał na Charlie.
- Przekażesz mu? - wręczył jej prezent, w granatowym opakowaniu, przewiązanym złotą wstążką. Na górze był biały ręczny napis Cas.
Dziewczyna spojrzała na pakunek i lekko sie uśmiechnęła.
- Jasne.
Po tym Dean wyszedł i wrócił do samochodu. Charlie zamknęła za nim drzwi i położyła małe pudełeczko na szafce przy schodach. Da je Casowi później, gdy nie będzie przy nim tego... Ethana. Wróciła do salonu. Wszyscy byli już zajęci jedzeniem, a temat tego nagłego spotkania i wideo już ucichł. Zerknęła na Gabriela, wiedziała, że czeka ich rozmowa.
- Fajny ten Ethan. Widziałaś, jak patrzył na Casa? - trajkotał Gabriel biorąc prysznic. Charlie akurat nakładała krem na twarz. Odkąd Dean wyszedł, jeszcze bardziej nie mogła zdzierżyć tego nowego partnera jej przyjaciela. Teraz słuchała tych opowieści swojego narzeczonego. - Cas też wygląda przy nim na takiego szczęśliwego, zakochanego. Ogromnie się cieszę, że w końcu ruszył do przodu. A zawdzięczam to Tobie.
Charls tylko wywróciła oczami i odłożyła tubkę kremu.
- Ale musiał wparować ten chłystek, Winchester. Nie wiem, po jaką cholerę przyszedł, jakby był jeszcze mile widziany - to już wytrąciło dziewczynę z równowagi.
- Był mile widziany, ja się ucieszyłam, że przyszedł - odezwała sie niezadowolona z tej paplaniny ukochanego. - To było bardzo miłe, że przyszedł. Piękny prezent mi zrobił.
- Taaa - parsknął i sięgnął ręcznik. Zaczął się wycierać. - Bo akurat uwierzę, że przyszedł tylko do ciebie. Dobrze wiedział, że będzie tu Cas, znów próbował zamącić mu w głowie.
Charlie odwróciła sie do mężczyzny zirytowana.
- Możesz przestać? Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś, że jest w Kansas? Do cholery jasnej, ile można - i wyszła z łazienki. Ostatnio coraz częściej kłócili sie o Deana.
Gabe wyszedł z łazienki z ręcznikiem na biodrach.
- O co ci znów chodzi? - zapytał patrząc na dziewczynę, która położyła sie już w łóżku. Nie wyglądała na zadowoloną. - Wiesz, że on gra mi na nerwach. Przyjechał tu dwa miesiące temu, nie wiem po co. Z jednej strony super, bo Cas w końcu otworzył oczy, że nie ma już co za nim płakać, ruszył dalej. Ale z drugiej strony to mógłby już wracać tam, skąd przyjechał.
- A pomyślałeś może o mnie? - wkurzyła sie Charlie, aż usiadła. - W kółko tylko ten Castiel. Ja też za nim tęskniłam, razem sie wychowaliśmy, był moim najlepszym przyjacielem. Daj mu w końcu spokój. Nic przecież nie robi. Nie rozmawiał już z Casem, nie nachodzi go, nawet sie przy nim nie kręci - pokręciła głową z wściekłości. - Bardziej ty to przezywasz, niż sam Cas.
Gabe aż usiadł z długiej strony łóżka. Próbował złapać dziewczynę za rękę.
- Charlie...
- Nie przerywaj mi, ja teraz mówię - krzyknęła na niego. - Odkąd wrócił do miasta, kłócimy się o niego. To też mój przyjaciel, do cholery jasnej. Daj mu w końcu spokój.
- Przecież pozwalam wam sie widywać.
- Pozwalasz?! - aż huknęła. - A co ja jestem, dzieckiem, żebyś miał mi na coś pozwalać? - wstała z łóżka i złapała swoją poduszkę.
- Gdzie idziesz?
- Na dół. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć - wyszła z sypialni i trzasnęła drzwiami.
Gabe stropił sie zaskoczony zachowaniem swojej narzeczonej. Nigdy się nie kłócili, ale miała racje. Odkąd Dean zawitał w Kansas, to był ciągły temat ich kłótni, a zazwyczaj... To on to zaczynał.
Castiel właśnie leżał na łóżku z Ethanem. Chłopak przygarniał jego włosy, wpatrując mu się w oczy. Coraz bardziej przyzwyczajał się do tej bliskości między nimi, chociaż ani razu nie robili nic poza drobnymi pocałunkami i przytulaniem.
Odkąd zobaczył tego wieczoru Deana, nie mógł myśleć o niczym innym. Na początku wydawało mu się, że nie interesuje go jego osoba. Przyszedł do Charlie, co go to obchodzi. Jednak gdy zobaczył na nagraniu te dziecięcą piegowatą twarz, coś poczuł w środku. Coś dziwnego, głęboko zakopanego. Coś czego miał nie ruszać i miał nadzieje, że nigdy nie wyjdzie na powierzchnię.
Kiedyś go kochał i na nagraniu widział to. Samego siebie, młodego, wpatrzonego w Winchestera jak w obrazek. Aż był sam zaskoczony, bo pierwszy raz zobaczył to z boku. Może kiedyś mieli wspólne zdjęcia z Deanem, ale pierwszy raz zobaczył na nagraniu, jak obserwował każdy jego ruch.
Aż przełknął ciężko, gdy przypomniał sobie to uczucie. Było bardzo silne, znajome. Dlatego wtedy spojrzał na teraźniejszego, dorosłego Deana. Nie spodziewał się, że chłopak też na niego spojrzy i wtedy czas na chwile się zatrzymał. Znów ta zieleń, jakby dopiero teraz ją zobaczył. Nie trwało to długo, ale wystarczająco, by jakaś kłódka w jego umyśle się otworzyła.
Teraz leżał wtulony w Ethana i myślał... O Deanie. Ale nie tak jak kiedyś, z rozmarzeniem i miłością, ale z ciekawością. Może jednak powinien z nim porozmawiać, znów. Może jednak powinien wysłuchać tego, co miał mu do powiedzenia?
- O czym myślisz, kochany? - usłyszał brytyjski akcent i zerknął na swojego chłopaka. Zagryzł wargę i westchnął.
- O Deanie - przyznał szczerze. - To... przyjaciel z dzieciństwa.
- Tego się domyśliłem - mężczyzna zaśmiał się i usiadł. Patrzył na Castiela z czułością. - Ale mówiłeś, że to nikt ważny. Na nagraniu jednak wyglądał na ważnego - zauważył.
Cas odwrócił wzrok, zastanawiając sie nad czymś. Czy powinien mu mówić, że to była miłość jego życia?
- Był najlepszym przyjacielem, ale nasze drogi się rozeszły - powiedział jednak. Za krótko się znali, żeby miał mu opowiadać o jego młodzieńczej miłości i problemach.
Mężczyzna pokiwał głową.
- I teraz wrócił, tak? - Cas jedynie kiwnął głową. - Charlie, twoja przyjaciółka, chyba odnowiła z nim kontakt. Czemu Ty tego nie zrobisz?
Cas nie znał odpowiedzi na to pytanie.
Ethan nie miał o niczym pojęcia. O ich miłości, młodzieńczych problemach, a potem takich problemach, które prawie odebrały życie Deanowi. Nie opowiadał mu. On wiedział tylko tyle, ile musiał. Cas był kiedyś w psychiatryku, miał depresję, ma zaburzenia i tyle.
Nic więcej nie musiał wiedzieć.
Notes:
A któż to taki, a co to takiego? A no ja, z nowym rozdziałem, wracam do was po kolejnych... dwóch latach?
Jezu, ile ta historia sie ciągnie, piszę to ff już chyba z 8 lat xd
Pewnie nikt już tego nie czyta, ale jeśli jesteś, daj o sobie znać ;)
Chapter 53: W kolorze twoich oczu
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Dean tego wieczoru był jakiś nieobecny.
Odkąd wrócił od Charlie, nie rozmawiał z Samem. Młodszy brat jedynie mu się przyglądał, gdy tamten siedział nad kartami, w które grali i popijał piwo. Wygrywał z nim, już trzeci raz.
Był tak nieobecny aż rozeszli się po pokojach. Musiało się coś stać, skoro jego brat nic nie mówił. Nie wyglądał ani na smutnego ani na jakiegoś zadowolonego. Po prostu milczał, jakby nad czymś intensywnie rozmyślał. Nie chciał się wplątywać w jego prywatne sprawy. Pewnie chodziło, jak zawsze, o Casa.
Przyzwyczaił się już do tego bardzo dawno. Od dobrych 10 lat Castiel był w ich życiu ważną postacią. On i jego brat nie byli ze sobą za długo, chyba jakieś 2 czy 3 miesiące. Jednak to, co ich łączyło było bardzo silne i trwało dużo dłużej. Najpierw Dean był ślepy, potem gdy otworzył oczy i przyjął to, co Cas chciał mu dać, jego psychika nie dała mu się tym długo nacieszyć.
Szkoda.
Ogromna szkoda, bo lubił ich razem. Co prawda byli wtedy nastolatkami, mieli po 16 lat, ale nigdy ani przed tym ani po tym nie widział swojego Deana aż tak szczęśliwego. Przed i po widział go tylko cierpiącego. Nie był głupi, wiedział, jak brat przeżywał śmierć ich rodziców.
Teraz już o tym nie rozmawiali. Chłopak mimo wszystko pogodził się chyba w końcu z tym, co przytrafiło się jego rodzinie, bo w salonie stały zdjęcia ich i rodziców. Sam, kiedy przyjechał, chwilę patrzył się na nie. Nie był przyzwyczajony do tego, że brat bez problemu układał rodzinne pamiątki po domu. W Saint Louis nie było tego.
Na początku było ciężko przyzwyczaić się do nowego miejsca, nowych ludzi, nowego Deana. Nie lubił tamtego domu, był mały, nie miał swojego pokoju. Nie lubił tamtej szkoły, tamtych nauczycieli, zajęć i rówieśników. Wszystko było inne. Tu w Kansas czuł się o wiele lepiej.
To był jego dom.
W Saint Louis Dean był wrzodem na dupie. Imprezował, dużo pił i często nie wracał na noc do domu. Sam był już do tego przyzwyczajony. Gdy skończył szkolę, nic się nie zmieniło, oprócz tego, że nie chodził na zajęcia. Dalej imprezował, dalej pił.
Ale już nigdy nie sięgnął po narkotyki.
Sam nie lubił takiego swojego brata. Dopiero gdy skończył 20 lat, chłopak zaczął się ogarniać. To była zmiana z dnia na dzień. Dean po prostu przestał wychodzić, ogarnął ich pokój, zwłaszcza bałagan po swojej stronie i przesiadywał w pokoju. To Sama też irytowało, bo bardziej śmierdziało papierosami i alkoholem, ale chociaż był obok i wiedział, co się z nim dzieje. Bobby załatwił mu pracę u siebie w warsztacie, co było jego jedynym zajęciem.
Nikt nigdy nie zaczynał tematu próby samobójczej. Wszyscy oczywiście zwracali uwagę na Deana bardziej, niż wcześniej, ale ten temat nie był poruszany. Sam często łapał się na tym, że zerkał na ręce brata. Z czasem też zauważył, że nie tylko na rękach miał szramy, ale też na udach.
Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy Dean zdał prawo jazdy. Kiedy pierwszy raz wsiadł do Impali, nie było go w domu przez kolejne pięć dni. Pojechał gdzieś, nie odzywając się do nich i nie odbierając od nikogo telefonu. Kiedy wrócił, Ellen zrobiła mu awanturę, że bała się, że miał jakiś wypadek.
Ale to bardzo zmieniło jego brata. Stał się w końcu... dojrzały. Dzięki samochodowi ich ojca chłopak zaczął więcej się uśmiechać, zrobił się bardziej poważny i bardziej rodzinny. Po tym wypadzie już nigdy więcej tego nie zrobił. Dalej palił papierosy, dalej popijał alkohol, ale dom, praca i samochód stały się jego priorytetem.
W końcu i Sam skończył szkole. Wybrał sobie Uniwersytet Stanford w Kalifornii, chciał iść na prawo. To Dean zawiózł go impala na uczelnię. Kiedy zwiedzali miasto, chłopak stanął przed witryną studia tatuażu. Sam stanął obok niego i spojrzał na brata.
- Coś się stało? - zapytał go nie rozumiejąc, czemu brat się zatrzymał.
- Chce tatuaż - odezwał się Dean i spojrzał na brata.
Sam jedynie kiwnął i razem weszli do studia. Niestety nie było terminów, żeby Dean mógł się zapisać, ale decyzja została podjęta.
Tak też kiedy Sam wrócił do domu na święta, dwa lata wcześniej, brat miał na przedramieniu tatuaż. Przedstawiał on ogromne ptasie skrzydło, realistyczne, piękne. Zasłaniało jego znamiona po cięciach, a najbardziej to, przez które prawie umarł.
- Coś oznacza? - zapytał Sammy wskazując na rękę brata, kiedy siedzieli obaj w swoim pokoju.
- Nic ważnego - powiedział Dean zerkając na tatuaż. Lekko się uśmiechnął i dotknął go palcami. - Ale świetne wykonanie, co nie?
Sammy skinął głową. Dean nie chciał mu powiedzieć i Sam to przyjął. Nie miał zamiaru przyciskać brata, to była jego sprawa. Musiał jednak przyznać, że tatuaż był ładny. Niedługo po nim pojawił się kolejny, na drugiej ręce. Tam za to były dwa czarne paski opasające jego przedramię i ciernie, które się przeplatały. Ten tatuaż Sam bardziej rozumiał.
Na początku tego roku wujek Bobby dostał zawału i zmarł. Akurat był w pracy, pod samochodem i już nie wstał. Dean przejął po nim warsztat, ale nie szło mu już tak dobrze, jak wujkowi. Tak też zamknął jego działalność i postanowił wrócić do Kansas.
Sam na początku nie był zadowolony z tego pomysłu. W końcu zajęło Deanowi dużo czasu, żeby stanął na nogi po tym wszystkim, co się wydarzyło. Jednak brat się uparł i nie miał nic do gadania. Dostał propozycję, żeby jechał z nim, ale Sam miał studia i tym najbardziej chciał się zająć.
Teraz cieszył się, że Dean tu wrócił. Gdy usłyszał, że dom jest niezamieszkany i brat chce go wynająć, przystanął na to i chciał się dołożyć. To tu chciał wracać. Po śmierci wujka nie z ciocią nie było za ciekawie, a o to, że Bobby odszedł obwiniała Deana. Że to on najwięcej przysporzył im problemów i dlatego jego serce nie wytrzymało. Sam nie mógł już tego słuchać i pomyśl, żeby przenieśli się tu na stałe bardzo mu się podobał.
W końcu wrócili do korzeni.
Cas na drugi dzień przyszedł do Charlie. Mieszkała w swoim starym domu, z Gabrielem. Jej rodzice wyjechali pod miasto nad jezioro, gdzie wybudowali sobie małą chatkę i tak mieszkali, a dom oddali córce. Była jedynaczką, więc nie musieli zastanawiać się, jak podzielić majątek. Gabe cieszył się, że wspólnie zamieszkali.
Byli zaręczeni już od kilku miesięcy, a ślub planowali na przyszły rok. Castiel wciąż nie wierzył w to, że jego ukochany brat i najlepsza przyjaciółka są razem.
Zapukał do drzwi, otworzyła mu Charlie.
- Heeej, zapraszam - odezwała się i wpuściła go do środka. Na dworze sypało śniegiem, chociaż i tak było dużo cieplej niż 10 lat wcześniej. Teraz nie było takich mroźnych zim, za czym dziewczyna tęskniła. Uwielbiała te porę roku. - Zrobić Ci herbaty? - zapytała.
Cas ściągnął kurtkę i zgodził się na ciepły napój. Gabe akurat brał prysznic, a Charlie kończyła odgrzewać jedzenie.
Przechodził obok schodów i zauważył małe pudełko, które leżało na półce. Na granatowym opakowaniu widniało jego imię.
- Co to jest? - zapytał się biorąc pakunek do ręki.
Charlie zawróciła się na przedpokój i spojrzała, o co pyta Cas. Zauważywszy, że było to małe pudełeczko, które wzięła z domu Castiela, zagryzła wargę. Miała mu to dać wczoraj, ale przez te złość na Gabriela zapomniała.
- To prezent dla ciebie- powiedziała i podeszła do niego bliżej. - Od Deana.
Cas spojrzał na nią zaskoczony i przyjrzał się pudełku. Tak, to było pismo Deana. Zamrugał kilka razy nie będąc pewnym, co powinien zrobić. Odłożyć i nie przyjąć? Czy może jednak otworzyć i zobaczyć, jaka jest zawartość? Znów zerknął na Charlie.
- Kiedy to dał? - zapytał.
- Wczoraj, jak wychodził. Prosił, żebym Ci to przekazała, zapomniałam o tym - przyznała się. - Otwórz, sama jestem ciekawa, co to.
Chłopak pokiwał głową i dał się namówić. Rozwiązał złotą wstążeczkę i otworzył pudełko. W środku był kamyk, niebieski kamyk. Wyjął go z pudełeczka i przyjrzał mu się. Miał wokół zawinięty drucik, a do drucika przywiązany był rzemyk. Wyglądało, jakby było to zrobione własnymi rękami. Uśmiechnął się lekko i spojrzał na przyjaciółkę.
- Wow, to... piękne - przyznała. - Jest w kolorze twoich oczu - zauważyła.
Cas odwrócił się do lustra i przyłożył kamyk do twarzy. Miała rację, to był idealnie ten sam odcień, co jego oczy. Znów spojrzał na prezent.
- Chyba sam to zrobił - dodała Charlie i wzięła od niego naszyjnik. - Mogę? - zapytała, wskazując na jego szyję.
Przez chwilę się wahał. Nie był pewien, czy powinien. Ale w końcu ustąpił i pozwolił dziewczynie zawiązać rzemyk na jego szyi. Odwróciła go przodem do lustra i uśmiechnęła się. Cas dotknął palcami kamyka i też się uśmiechnął.
- Co robicie? - zaskoczył ich Gabriel, który właśnie wyszedł z łazienki w dresach. - Co tam masz? - podszedł do brata. Przyjrzał się naszyjnikowi. - Ładne to, od Ethana?
- Od Deana - powiedział Cas patrząc na brata. Zobaczył, jak na twarzy Gabriela pojawiła się złość.
- To po co to zakładasz?
- Bo jest ładne - odpowiedziała gburowato Charlie i poszła do kuchni. Wciąż ze sobą nie rozmawiali, wciąż była na niego wściekła.
Cas zauważył to i popatrzył na parę. Musieli się pokłócić, bo Gabe jedynie wywrócił oczami. O co poszło? Czyżby o to, że Dean wczoraj zawitał na chwilę w ich domu? W sumie odkąd chłopak wrócił do Kansas, to już nie raz słyszał sprzeczki o niego. Gabriel był bardzo niezadowolony z tego powodu, a Charlie złościła się na niego, że tak zawisł na jej przyjacielu. Uważała, że nic złego nie robił, a to że wrócił, to miał do tego prawo. W końcu tu się urodził i wychował.
Brunet poszedł do kuchni i usiadł przy stole. Napił się herbaty i wciąż dotykał palcami tego małego kamyczka na jego szyi. Dean dał mu prezent. W sumie nic takiego, zwykły naszyjnik, ale Cas czuł, że to coś znaczy. Zwłaszcza fakt, że kamyk był w kolorze jego oczu. Charlie i Gabe znów zaczęli się kłócić, a on siedział zamyślony patrząc na swoją herbatę. Może naprawdę powinien z Deanem porozmawiać? Nawet Ethan to zasugerował wczoraj, ale on nie miał o niczym pojęcia. On nie wiedział, ile Dean kiedyś dla niego znaczył.
Musiał przyznać, że blondyn zmężniał. Wyglądał naprawdę dobrze, chyba ćwiczył. Miał rozbudowane ramiona i klatkę piersiową, zadbane włosy i delikatny zarost. Był przystojny, bardziej niż kiedyś. Uśmiechnął się lekko do siebie. To chyba nie byłby grzech, gdyby chociaż trochę z nim porozmawiał.
Charlie spojrzała na Casa i szturchnęła Gabriela, by i ten na niego spojrzał. Oboje zamilkli i patrzyli, jak chłopak trzyma w ręku kamyk zawieszony na jego szyi i zamyślony wpatruje się w stół. Uśmiechnęła się na ten widok, a Gabe jakby trochę się rozluźnił. Myślał, że ten prezent jakoś złamie Casa, że ten zacznie płakać czy wpadnie w panikę, ale to po prostu go uspokoiło. Siedział i po prostu lekko się uśmiechał. Mężczyzna spojrzał na swoją narzeczoną trochę nie rozumiejąc. Co zaszło, co go ominęło?
Charlie jedynie wzruszyła ramionami i usiadła obok przyjaciela.
- Zjesz z nami? - zapytała.
Chłopak spojrzał na nią i kiwnął główną.
Dean nie mógł się pozbierać do kupy po tym, jak był u Charlie. Długo się zastanawiał, czy dobrze postąpił, zostawiając te małe pudełeczko dla Casa. W nocy nie mógł spać, leżał i rozmyślał. Miał chłopaka, trzymali się za ręce i spędzali wspólnie wigilię. To bolało. Nie mógł się z tym pogodzić.
Nic nie mówił Samowi, ale brat chyba się domyślił, gdzie był. Młody często czytał go bez słów, co też ułatwiało mu sprawę. Od trzech lat byli ze sobą bardzo blisko. Był dumny ze swojego brata, a teraz, gdy dowiedział się, że ma dziewczynę, cieszył się, że chociaż on będzie mieć normalne życie.
Wstał i poszedł do kuchni napić się whisky. Nalał sobie do szklanki i w samym dresie wyszedł na ganek, żeby zapalić. Było zimno, ale potrzebował takiej temperatury, by zaczął bardziej trzeźwo myśleć.
Znów przypomniał sobie to wideo, na którym było widać, jak Castiel się w niego wpatruje. Trochę specjalnie wręczył to Charlie, ale nie miał pojęcia, że od razu film zostanie odtworzony. I to przy całej rodzinie Casa.
Zaciągnął się papierosem i spojrzał w niebo. Po dwóch miesiącach, odkąd wrócił, zaczął się przyzwyczajać do tego, że Cas nie chce z nim utrzymywać kontaktu. Wmawiał sobie, że się z tym godzi, ale jednak z jakiegoś powodu zostawił dla niego mały drobiazg. Zwykły kamyk, nic wielkiego. Dla niego jednak znaczyło to dużo.
- Nie śpisz? - aż podskoczył, gdy usłyszał głos Sama. Odwrócił się do brata.
- Wracaj do domu, przeziębisz się.
- A ty nie? - popatrzył na niego Sam. Racja, nawet butów nie założył.
- Dopalę i przyjdę - obiecał mu, na co Sammy przystanął i schował się domu.
Dean westchnął ciężko i dopalił papierosa. Wrócił do domu i zamknął za sobą drzwi. Sammy czekał na niego w kuchni, też nalał sobie trochę whisky.
- Wszystko okej? - zapytał brata. Dean jedynie kiwnął. - Odkąd wróciłeś od Charlie jesteś jakiś nieobecny - zauważył. - Chodzi o Casa?
Dean podszedł do szafki i dolał sobie whisky. Usiadł przy stole i westchnął. Sam pierwszy raz zapytał go o niego, odkąd przyjechał.
- Nie... Chyba - wzruszył ramionami. - Z resztą co za różnica. On ma chłopaka, spędzali razem wigilię z rodziną. Już jest za późno na cokolwiek.
Sam mu się przyglądał.
- Okej, ale z jakiegoś powodu milczysz i coś zaprząta Twoją głowę - zauważył.
- Dałem mu prezent i nie wiem, czy był to dobry pomysł.
Sam usiadł obok brata i położył mu dłoń na ramieniu.
- To chyba normalne, że tak się czujesz. Wiesz, spójrz na to z tej strony. Znacie się od dziecka, byliście razem, a Cas był w tobie zakochany za zabój odkąd ja pamiętam - przyznał. - Nie dziwię się, że masz takie myśli. Jest ci dziwnie z tym, że on kogoś ma, że to nie ty jesteś tym, kim on się interesuje - zastanowił się, czy powinien to mówić. - Może nie będziecie już razem, ale... Z tego co wiem, czas leczy rany. A wy może jednak się dogadacie.
Dean popatrzył na brata zaskoczony jego słowami. Nie patrzył tak na to, zazdrość sprawiała, że nie potrafił. Ale teraz, gdy Sam mu to w taki sposób przedstawił, zaczął się nad tym zastanawiać.
Może jeszcze będą tacy, jak 10 lat temu?
Notes:
Po tych dwóch latach znów lecę jak burza, wiec trzymajcie. Nie wiem, czy piszę to dla was, czy dla samej siebie, bo ostatnio przeczytałam to ff i poczułam, że ono musi mieć zakończenie.
Jeśli ktoś czyta, bardzo mi miło, ale rozumiem, że wielu z was już dawno myślało, że to ff jest martwe.
Tym razem postaram się was nie zawieść... i samej siebie tez.
Pozdrawiam xx
Chapter 54: Aż tak narozrabiał
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Święta minęły, a sylwester zbliżał się wielkimi krokami. Charlie zaprosiła do siebie Deana z Samem na obiad. Chciała wykorzystać fakt, że młodszy Winchester jest w mieście. Zawsze go lubiła, był z niego dobry dzieciak, a on chyba też i za nią przepadał.
Gdy przyjechali, zaczęli się zajadać. Pod koniec uczty do domu wrócił Gabriel, który nie był zbyt zadowolony gośćmi, zwłaszcza starszym Winchesterem. Za to Sam zrobił na nim ogromne wrażenie. I to w dosłownym znaczeniu, bo nie spodziewał się tak wysokiego chłopaka. Ile on miał, ze 2 metry? Na początku go nie poznał, bo dzieciak bardzo wyrósł. Pamiętał, jak miał 11 czy 12 lat, a teraz? Stał przed nim chłopak, ba, mężczyzna, 20 letni. On sam zbliżał się już do trzydziestki, ale kompletnie nie spodziewał się, że ten dzieciak tak wyrośnie.
Kiedy Dean poszedł zapalić, a Charlie z nim, przysiadł się do dzieciaka.
- A więc mówisz, że studiujesz prawo? - dopytał.
Sam się uśmiechnął do niego i kiwnął głową.
- Dokładnie - przyjrzał mu się. - Trochę patrzysz na mnie, jakbyś zobaczył ducha - przyznał.
- Bo tak trochę jest - zaśmiał się Gabe. - Pamiętam cię jako jedenastolatka, a teraz... nie spodziewałem się, że przerośniesz własnego brata.
- Takie geny - napił się herbaty.
- No przy tobie wyglądam jak Hobbit - pokręcił głową.
- Jak większość ludzi - Sammy uśmiechnął się szeroko. W sumie nigdy za bardzo nie rozmawiał z Gabrielem. Był bratem chłopaka jego brata, byłego chłopaka. Tylko przez to parę razy się widzieli, chociażby na urodzinach Casa. Kiedyś miał z nim dobry kontakt, obaj bardzo lubili książki i dobrze się uczyli. - A Cas gdzie poszedł na studia? - zapytał nagle.
Gabe stropił się.
- Młody nie poszedł na studia - przyznał spuszczając wzrok.
- Jak to? - Sam się zdziwił. Przecież Cas uwielbiał się uczyć.
- Widzisz, nie wszystko wiesz. Dużo się działo przez te 8 lat, jak was nie było - przyznał. - Nie skończył nawet szkoły średniej.
Sam uniósł brwi zaskoczony. Tego się nie spodziewał. Castiel, który tak uwielbiał naukę. Pamiętał, jak wymieniał się z nim podręcznikami. On, 11 letni i Cas 15 letni, często rozmawiali o nauczę, o ulubionych przedmiotach, tematach i książkach. W takim razie co musiało się wydarzyć po ich wyjeździe? Musiało naprawdę coś złego się stać, skoro chłopak stracił zainteresowanie i nie skończył nawet szkoły średniej.
Mial pretensje do cioci o to, że zmusiła ich do wyjazdu. Przecież wystarczyłoby żeby Dean zmienił szkołę i dałoby radę tu zostać. Jednak ona ubzdurała sobie, że to wszystko wina Castiela. Już wtedy zaczęło się z nią dziać coś niepokojącego. Aktualnie nie dało się z nią wytrzymać, przez co obaj uciekli od niej. Powrót do Kansas był jak zbawienie.
Jednak wciąż nie rozumiał, czemu Dean nie przyjechał tu wcześniej. W sumie nigdy o tym nie gadali, nie dało się z nim o tym rozmawiać. Unikał tematu Casa jak ognia, w sumie do tej pory to się działo.
Nie spodziewał się, że aż tak narozrabiał.
Charlie zerknęła, czy Gabe nie patrzy i wzięła jednego papierosa od Deana. Nie paliła, nawet nie popalała, ale miała ochotę. Oboje stali na ganku.
- Dzięki, że wpadliście - powiedziała i zaciągnęła się.
- Dzięki, że nas zaprosiłam - odpowiedział i uśmiechnął się do przyjaciółki.
Zastanowiła się.
- No właśnie jeśli chodzi o zaproszenie, to... Wpadlibyście do mnie na Sylwestra? - zapytała.
- Sam wyjeżdża, chce spędzić Sylwestra ze swoją dziewczyną - Charlie aż gwizdnęła. - Ale... ja z chęcią wpadnę.
Ucieszyła się i dopaliła papierosa.
- Wiesz... Przekazałam Casowi ten prezent.
Dean spojrzał na nią zaskoczony, że zaczyna ten temat. Wolał omijać wszystko, co było powiązane z niebieskookim.
- Dzięki - powiedział jedynie i zgasił papierosa.
- Nie wyrzucił go - chciała mu to powiedzieć. Cholera, chciała, by to wiedział. - Chyba nawet się ucieszył.
Dean przyglądał się jej. Chyba nie miał na to ochoty i już miał jej to powiedzieć, ale pewna myśl przeszła mu przez głowę.
- A czy on będzie na Sylwestrze?
- Oczywiście.
Chłopak pokiwał głową i westchnął.
- W takim razie zastanowię się - powiedział i wrócił do mieszkania.
Niestety nie dane było mu się zastanowić. Charlie niemalże codziennie go nachodziła i namawiała, żeby przyszedł. Dzień przed Sylwestrem akurat siedział w warsztacie i grzebał coś w silniku starego pick-upa. Gdy Charlie wpadła do pomieszczenia, aż podskoczył i uderzył głową o otwartą maskę.
- Cholera - zaklął i spojrzał na przyjaciółkę. - Nie mogłaś zapukać?
- Nawet byś nie usłyszał przez te muzykę - powiedziała i ściszyła radio. - To jak?
- Co jak?
- Będziesz jutro? - dopytała.
Dean podszedł do szafki i napił się kilka łyków piwa. Westchnął i w końcu pokiwał głową.
- Niech Ci będzie - ale zanim Charlie zdołała się ucieszyć, dodał: - Jeśli będzie mi niezręcznie przez... Casa i tego jego... chłopaka, wychodzę.
Charls pokiwała głową, ale i tak się ucieszyła.
- Po prostu nie chce, żebyś siedział sam w tak ważny dzień.
- Dzień jak dzień - wzruszył ramionami.
Westchnęła i pokręciła głową. Był taki uparty i smutny. Smutny i samotny. To już widziała odkąd się tu przeprowadził. Miał wiecznie smutne spojrzenie. Nie miała pojęcia, co działo się u niego przez te 8 lat, ale napewno nie do końca był pogodzony z przeszłością. Z resztą on zawsze miał takie oczy.
Nie, nie zawsze.
Raz miał inne i to było 8 lat temu, gdy on i Cas...
Wiedziała, że w końcu będzie musiała wyciągnąć od niego wszystko to, co było w trakcie jego nieobecności. Przecież miał możliwość powrotu, mógł wrócić, gdy był pełnoletni. Ale nie zrobił tego, czemu? To ostatnio bardzo zastanawiało rudowłosą.
Przecież gdyby wrócił, wszystko byłoby po staremu. No... Prawie po staremu, ale napewno łatwiej byłoby wszystko naprawić.
Cas naprawdę na niego czekał.
Uśmiechnęła się do niego.
- Cas i Ethan będą, ale będzie jeszcze Gabriel, Anna i bliźniaki. Obejrzymy jakiś film, potem włączę jakąś fajną muzykę i pogramy w planszówki, jak za dawnych dobrych czasów.
- Mhm, Ethan - Dean pierwszy raz usłyszał jego imię. Znów wychylił jednego łyka piwa. - Czyli będą wszyscy, którzy mnie nie lubią. Charls, może serio odpuszczę, mi to nie przeszkadza...
- Nie! Zgodziłeś się już, nie masz wyjścia - i wyszła, zostawiając go samego.
Odkąd dostał naszyjnik w ogóle go nie ściągał. Nie rozumiał, co go ciągnęło do tego kamyczka, ale po prostu czuł się jakiś pewniejszy z nim. Bardzo podkreślał jego oczy.
Ale musiał powiedzieć o tym Ethanowi.
Chłopak niemalże od razu zauważył rzemyk na jego szyi.
- Fiu fiu, jakie to ładne - powiedział i wziął do ręki kamyczek z jego szyi. Cas przyglądał się chłopakowi. Był... taki inny. Inny niż powinien być jego chłopak. - Skąd to masz?
- Od Deana - powiedział szczerze i przyglądał się reakcji mężczyzny.
On jedynie skinął i obrócił kamyk w palcach.
- Facet ma dobry gust - zauważył. - Pasuje ci - i pocałował go w usta. Cas odwzajemnił pocałunek szczęśliwy, że ten nie zadawał wielu pytań.
Przeliczył się.
- Coś was łączyło? - zapytał Ethan, gdy w końcu odsunął się od chłopaka.
Siedzieli właśnie u niego w mieszkaniu, zaraz mieli zacząć oglądać jakiś film. Nie widzieli się od Wigilii, bo Ethan musiał pojechać do rodziny na święta. Teraz wrócił, dzień przed Sylwestrem, który mieli spędzić razem z rodziną Castiela.
Cas zagryzł mocno policzek od wewnątrz i opuścił wzrok. Zaczął nerwowo bawić się palcami, na co mężczyzna zwrócił uwagę.
- Czyli tak?
- Mhm - przyznał w końcu Cas. - Ale to było dawno, prawie 9 lat temu - dodał tłumacząc się. - I nie trwało to jakoś bardzo długo, w sumie... chyba niecałe trzy miesiące.
- Ale chyba wciąż dla ciebie coś znaczy - zauważył. Nie był ślepy, chociaż nie wiedział, czy był zazdrosny.
Poznał Casa w sklepie, w którym ten pracował. Kiedy zobaczył jego piękne, błękitne oczy, poczuł, że musi go poznać. Tak też wymienił się z tym jakże nieśmiałym chłopaczkiem numerami. Był od niego starszy o 4 lata, czyli mniej więcej był w wieku jego starszego brata Gabriela.
Od początku wiedział, że z chłopakiem jest coś nie tak. Rzadko patrzył w oczy, na początku, bo teraz już nie miał z tym problemu. Nie odzywał się, a kiedy już się udało, to mówił bardzo cicho. Był cały czas zamyślony, jakby smutny. Czuł, że dzięki niemu chłopak się rozkręcił i już nie ma tego smutku w oczach, jak wcześniej. Teraz się rumienił i sam był chętny do przytulania i całowania.
Starał się jak mógł.
Chciał, żeby Cas czuł się wyjątkowo, bo był wyjątkowy. Przed nim miał wielu partnerów, ale to on pierwszy raz zrobił na nim takie wrażenie. Był romantykiem z natury, więc zasypywał Castiela kwiatami, drobnymi prezentami i zabierał go na randki w różne miejsca.
Niedługo mijały trzy miesiące, odkąd byli razem. Byli szczęśliwi. Czemu akurat teraz w ich życiu musiał pojawić się ten Dean?
Z tego co zrozumiał, chłopak pojawił się dwa miesiące wcześniej. Na początku nie zwrócił na niego uwagi, ale Cas zaczął się dziwnie zachowywać. Zaczął był bardziej zdenerwowany, podminowany. Jednak nie zapytał o co chodzi, nie chciał się narzucać. Jeśli będzie chciał, to mu powie, na co liczył, ale się nie doczekał.
Dopiero teraz w wigilię poznał tego Winchestera. Musiał przyznać, że mężczyzna był przystojny, nawet bardzo. Gdyby gustował w takich facetach, zdecydowanie by do niego zagadał. Gdyby nie Cas, rzecz jasna. On jednak wolał takich, jak Castiel. Delikatnych, cichych i spokojnych. Bo ten Dean to napewno nie był spokojny.
Wyglądał na kogoś, kto lubił przyciągać do siebie kłopoty. Zawadiacki uśmiech, to dzikie spojrzenie, na bank był w młodości łobuzem. Kiedy oglądał wideo, od razu na nim poznał Deana. Miał to samo spojrzenie. Znał takich i zdarzyło mu się z takimi spotykać. Seks bez zobowiązań, a najlepiej, żeby zniknąć z jego pokoju tuż przed wschodem słońca. Tak, niestety miał taki okres w swoim życiu, że zdarzyło mu się spotkać takich na swojej drodze. Zero uczuć, zero czułości, tylko seks.
Winchester napewno taki był.
Więc co łączyło go z Castielem? Niewiele o nim rozmawiali, bo za każdym razem, jak o niego pytał, chłopak odpowiadał zdawkowo. Z tego wywnioskował, że napewno coś między nimi było. Tylko co, ogromnie chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć, czy miał się martwić? Czy był dla nich zagrożeniem? Obserwował to wszystko i nie widział, żeby ten Winchester robił jakieś podchody do Castiela. Więc może jednak to było już dawno za nimi?
Mimo to wciąż nic nie udało mu się wyciągnąć ze swojego ukochanego. Jeszcze ten naszyjnik. Poczuł ukłucie zazdrości.
Teraz patrzył na niego, obserwując emocje na jego twarzy.
- Nie, nic dla mnie nie znaczy - nie zabrzmiał jakoś przekonująco. To Ethanowi się nie spodobało. Cas widząc, że chyba chłopak w to nie uwierzył, popatrzył na niego. - Serio, to już przeszłość. Dawno się z tym pogodziłem - to akurat było kłamstwo, ale to nie mężczyznę chciał okłamać, a samego siebie.
- Czyli... byliście kiedyś razem? - dopytywał chłopak. Skoro udało mu się już coś z niego wyciągnąć, próbował dalej.
Nastała cisza, a Cas zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu popatrzył swoimi niebieskimi ślepiami na swojego chłopaka. To był chyba ten moment, żeby w końcu powiedzieć mu chociaż ułamek prawdy.
- Tak, trzy miesiące.
Obserwował, jak Ethan przyjmuje te informacje. Zaczął się obawiać, że teraz go straci. Ale chłopak jedynie skinął głową.
- Spoko, ważne, że już nic do niego nie czujesz - i objął go. Cas od razu wtulił się w niego, jednak jego myśli zawirowały wokół tego stwierdzenia.
Czy aby napewno?
Notes:
Kolejny rozdział, taki trochę przejściowy. I jak wam się podoba? Co myślicie o Ethanie?
Idę jak burza, tym razem mam zamiar skończyć to ff, więc trzymajcie kciuki, że mi się znów nie znudzi xd
Pozdro xx
Chapter 55: Sylwester cz. 1
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Dean długo stał przed lustrem i zastanawiał się, co założyć.
Sam wyjechał z rana z powrotem do Kalifornii, by zdążyć na Sylwestra. Dean musiał przyznać przed sobą, że nie był zadowolony z faktu, że zostaje sam. Ostatni tydzień był świetny, spędzony z bratem, za którym tęsknił. W życiu by mu się do tego nie przyznał, ale zazdrościł mu tych studiów, przyjaciół i dziewczyny.
Oj, był dumny z brata. Chłopak pokazał mu te Jessice na zdjęciu i fiu fiu, naprawdę ładna dziewczyna. Aż był zaskoczony, że jego mały kujon znalazł taką laskę. No, nie taki mały już, bo jego brat miał 190cm wzrostu. Gówniarz był wyższy od niego. Jak to wyglądało, że młodszy brat był od niego wyższy prawie o głowę. Ciekawe, po kim on taki wyrośnięty.
Jego Sammy.
Wciąż miał sobie za złe, że przez wiele lat miał z nim słaby kontakt. Kiedy skończył szkołę średnią, zaczął dużo imprezować, przez co rzadko bywał w domu. A jeśli był, to nie rozmawiał z bratem. Chłopak i tak zazwyczaj siedział nosem w książkach, co ułatwiało im utracenie kontaktu. Deana to w ogóle nie interesowało.
Dopiero kiedy zdał prawo jazdy i dostał impale, zaczął na to wszystko inaczej patrzeć. To ten samochód przypomniał mu, co jest w życiu najważniejsze.
Rodzina.
Po kilkudniowym wyjeździe postanowił zabrać brata na wycieczkę i znów złapali kontakt. Okazało się, że on jednak nie jest takim nerdem, za jakiego uważał go Dean. Miał dobry gust muzyczny, znał się na dobrych filmach i widać było, że za nim tęsknił. Od tamtej pory stali się sobie bliżsi.
Na tyle, że gdy wrócił do Kansas, blondyn marzył, żeby i Sam się tu przeprowadził. Teraz stał wpatrując się w lustro szczęśliwy, że tak właśnie się stało.
Powrót do korzeni był wspaniały, Dean wciąż nie rozumiał, czemu nie zrobił tego wcześniej. Oczywiście podejrzewał, dlaczego, ale starał się nie przyznawać sobie samemu.
Był tchórzem.
Życie w Saint Louis nie było tym, co planował, będąc młodszym. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek skończy tak, jak skończył. Okej, miał słabe dzieciństwo, a śmierć rodziców wyryła mu się w psychice, jednak losy, jakie później go spotkały były zdecydowanie jakimś żartem. Czasem siadał i zastanawiał się nad własnym życiem i wychodziło, że tylko przez moment był szczęśliwy.
Tylko trzy miesiące.
Nie chciał myśleć o tym, co wtedy się działo, jednak czasem śnił po nocach, jak wciąż jest z Casem, jak wciąż jest szczęśliwy. To właśnie przed tym uciekał. Bał się, że jednak nic go tu nie czeka, że Cas odnalazł szczęście bez niego. Był głupi, teraz to widział, bo jednak powrót tutaj nie był taki straszny. Widok szczęśliwego Casa też aż tak bardzo nie bolał. Ale wciąż jednak kuło go serce.
Teraz stał i zastanawiał się, co założyć na Sylwestra. Miał się bawić na tej samej imprezie co jego były chłopak z jego nowym chłopakiem. Nie wiedział, jak ma się ubrać. Czy chciał dobrze wyglądać dla Casa? Nieee, to zdecydowanie nie było priorytetem. Chyba. Nie był tego taki pewien.
Wybrał tshirt z napisem Led Zeppelin, jedną z wielu jego koszul w kratę i czarne jeansy. Przynajmniej będzie mu wygodnie. Ogarnął włosy, które zaczesał na bok i ogolił się. Popsikał się swoimi ulubionymi perfumami i był gotowy. Na dworze sypał śnieg, było dosyć zimno. Złapał kurtkę zimową i postanowił się przejść. Wziął ze sobą swój plecak, w który zapakował kilka przekąsek i alkohol. Miał zamiar się napić, dlatego pojechanie samochodem nie wchodziło w grę.
Pewnie i tak posiedzi tam do północy i wróci. Czuł się nieswojo idąc tam. Wiedział, że nie będzie tam mile widziany.
Cas przyjechał z Ethanem do Charlie i jego brata trochę wcześniej. Chciał im pomóc w przygotowywaniu jedzenia. Co prawda Gabe upiekł ze trzy ciasta, Charlie zamówiła pizze, a on z Ethanem przynieśli jakieś słodycze i napoje. Czekali jeszcze na Annę i bliźniaków, którzy mieli być niedługo.
Bardzo się cieszył, że spędzi Sylwestra z najbliższymi mu osobami. Chyba polubili Ethana, bo Gabe zagadywał go co chwilę. Chłopak siedział i obserwował to.
- Cas, chodź, pomożesz mi ogarnąć w salonie - Charlie złapała go za rękę i razem wyszli z kuchni. Gdy byli już w salonie, dziewczyna popatrzyła na swojego przyjaciela i zagryzła wargę. - Musze ci coś powiedzieć.
Cas spojrzał na nią i przechylił głowę w bok. Robił to od zawsze, a Charlie zawsze uważała to za urocze.
- Zaprosiłam kogoś jeszcze na Sylwestra - przyznała, gdy nie doczekała się odpowiedzi.
Cas zmarszczył brwi.
- Kogo?
- Deana.
Chłopak zamilkł i wpatrywał się w swoją przyjaciółkę. Zamrugał kilka razy, zaschło mu w gardle.
- Żartujesz?
- Nie - odpowiedziała. Przygląda się mu, musiała mu powiedzieć, żeby nie był zaskoczony, gdy Dean się zjawi. Zauważyła, jak automatycznie złapał za naszyjnik na jego szyi. Wciąż go nosił.
- Czemu?
Zmarszczyła brwi.
- Bo nie chce, żeby siedział sam - powiedziała, jakby było to oczywiste. Przyglądała się Casowi.
Chłopak pokiwał głową i westchnął.
- No... Niech będzie - zmieszał się i aż usiadł na kanapie. - Mogłaś mi wcześniej powiedzieć, przygotowałbym się albo... bym nie przyszedł - ostatnie słowa powiedział ciszej.
Przyjdzie Dean, a on jest tu z Ethanem. Odkąd chłopak zawitał w Kansas, tylko raz rozmawiali, widzieli się trzy razy. Miał teraz jak gdyby nigdy nic siedzieć z nim przy jednym stole i świętować Nowy Rok?
- Nie przesadzaj, to tylko Dean. Dobrze wiesz, że jest tu samotny. Z nikim się nie widuje, tylko ze mną - zauważyła. Właśnie sobie to uświadomiła, że on naprawdę nie miał tu nikogo.
Cas skrzywił się i pokiwał głową. Miała rację, przecież nie mógł jej zabronić widywania się z jej przyjacielem. Wiedział, że znów byli blisko i odbudowali przyjaźń. Przykro, że Dean nie miał tu nikogo, ale z drugiej strony to nie była jego sprawa.
- To co z Ethanem? - zapytał nagle. Ale jak to, miał być w jednym miejscu ze swoim byłym i aktualnym chłopakiem? Aż zadrżał na te myśl.
- A co ma być z nim? Dean wie, że będziesz ze swoim facetem. Poza tym nie musisz z nim nawet rozmawiać - przyznała i zaczęła układać obrus na stole, a potem jednorazowe talerzyki, sztućce i kubeczki. Cas zaczął jej pomagać.
- Wierzysz w to, że ani razu do siebie się nie odezwiemy?
Charlie aż się zaśmiała.
- Mam nadzieję, że porozmawiacie - przyznała mu szczerze. - Wybacz Cas, nie umiem inaczej.
Cas jedynie mógł się z tym pogodzić.
Niedługo później dotarła Anna i bliźniaki. Luke był sam, nie miał nikogo, za to Michael miał już żonę. Był pierwszym z braci Novaków, który się ożenił. Oczywiście zabrał ją ze sobą, więc Lucy przywitała się z Charlie i resztą rodziny swojego męża. W tle leciała stara muzyka lat 80', dziewczyna nie znosiła teraźniejszych piosenek.
Anna również przyprowadziła swojego chłopaka, Daniela. Byli ze sobą już dwa lata, oczywiście musiał być zaakceptowany przez Gabriela. Na szczęście najstarszy brat lubił go.
Jako ostatni przyszedł Dean. Otworzyła mu Charlie. Reszta już siedziała w salonie i rozmawiali, popijając drinki.
- Hej, cieszę się, że przyszedłeś - powiedziała i przytuliła przyjaciela.
Dean wszedł do środka i objął przyjaciółkę. Zamknął w końcu za sobą drzwi i ściągnął plecak. Słyszał z salonu rozmowy, w tym śmiech Gabriela i bliźniaków. Charlie zabrała go do kuchni i pozwoliła wypakować rzeczy z plecaka.
- Nie mam tego za wiele, ale mam alkohol - uśmiechnął się, gdy wyjął swoje ulubione whisky. - A Ty pijesz?
- Jasne - wskazała swój kolorowy kubek z jakimś drinkiem. Dean od razu się rozgościł i zrobił sobie po prostu whisky z colą.
- Musze tam iść? - zapytał, gdy był już gotowy, by iść się ze wszystkimi przywitać. Musiał przyznać, że bardzo się stresował.
- Tak, Dean, nie bądź dzieckiem - powiedziała.
Chłopak parsknął i wypił duszkiem to, co miał w kubeczku. Charlie aż uniosła brwi na ten widok.
- No co? Będę mieć więcej odwagi.
Po tym złapała go pod rękę i zaprowadziła do salonu. Wszyscy zamilkli i spojrzeli na nich. Dean uniósł dłoń do góry i słabo się uśmiechnął.
- Cześć - odezwał się i ku jego zdziwieniu wszyscy odpowiedzieli mu miło. Nawet Luke i Michael uścisnęli mu dłoń. Charlie stała zadowolona i dumna z chłopaków. Przed przyjściem Deana nagadała im, że jest to dla niej bardzo ważne, że chłopak do nich przyjdzie, więc mają się zachowywać. Mówiąc to spojrzała znacząco na swojego narzeczonego.
Dlatego też i on podszedł i podał Deanowi dłoń, którą ten od razu uścisnął.
- Dobrze cie widzieć, Deano - odezwał się, a chłopak nie krył swojego zaskoczenia. Czy on był napewno u Novaków?
Jedyne osoby, które do niego nie podeszły, to Castiel i ten jego chłopaczek. Reszta się przywitała i wrócili do stołu znów rozmawiając. Dean usiadł obok Charlie i Luka, bo tam akurat było wolne miejsce... Na przeciwko Ethana. Mężczyzna spojrzał na niego, blondyn zauważył to jedynie kątem oka, bo od razu odwrócił się w stronę swojej przyjaciółki i próbował wsłuchać się w to, co opowiadał Gabriel.
Po jakimś czasie i kilku drinkach, Michael wziął swoją żonę i zaczął z nią tańczyć na parkiecie przygotowanym przez Charlie, czyli wolnym miejscu po przesunięciu kanapy. Daniel poszedł za jego przykładem i zabrał do tańca Annę. Po chwili wszystkie pary tańczyły do popu lat 80, a przy stole został tylko Dean i Luke.
To starszy Novak pierwszy zagadał, o impali. Musieli trochę głośniej mówić, ponieważ muzyka grała dosyć głośno. Rozmawiali o samochodach, o pracy Winchestera i nawet Luke dopytał, jaki samochód mu poleca do jazdy do pracy. Luke był handlowcem, w sumie nadawał się do tej pracy.
W końcu zaczęli wspominać stare czasy, popijając ulubione whisky Deana. Dzięki temu chłopak ani razu nie zerknął na tańczącego Castiela.
- Oj tak, byliśmy łobuzami - roześmiał się Luke i pokręcił głową. - Dobrze wspominam czasy szkoły, chociaż dla młodego nie były to łatwe czasy. Muszę przyznać, sami mu dokuczaliśmy - dopiero po chwili Dean ogarnął, że to o Casie mówi chłopak. - Ty w sumie od samego początku go broniłeś. Później jak Gabe odszedł ze szkoły, miał nowego bodyguarda - puścił mu oczko. Gdyby blondyn był trzeźwy, pewnie by się zmieszał, ale alkohol dobrze działał.
- Taaa, to prawda - odpowiedział i pokręcił głową.
- Wpatrzony był w ciebie jak sroka w gnat - roześmiał się Luke. - Szkoda, że to się tak skończyło. Wolałem ciebie niż tego Ethana.
To był moment, w którym Dean obejrzał się i spojrzał na tańczące pary. Charlie niewiele niższa od swojego narzeczonego tańczyła z nim i wywijała kółeczka. Wciąż tańczyła tak samo, jak 10 lat temu. Reszta też skakała, w końcu zawiesił wzrok na Castiela i tego Ethana. Oni tańczyli spokojniej, bo to brunet miał trochę dwie lewe nogi i gubił kroki. Był uroczy w tej swojej nieporadności. Ten facet cały czas go dotykał, kleił się do niego i wpatrzyła w te błękitne oczy.
Dean odwrócił wzrok w momencie, gdy tamten go cmoknął w usta. Westchnął.
- Wiesz, życie mnie nauczyło, że jestem tolerancyjny i nie mam nic do tego, że ty albo Gabriel czy Cas lubicie druga płeć. Chociaż wiem, że ty i Gabe lubicie oba fronty - upił trochę whisky i przeczesał swoje brązowe włosy. Przyglądał się Winchesterowi, który właśnie odwrócił się do niego i też napił trunku. - Pewnie namawiałbym cię, żebyś zarywał do mojego braciszka, ale patrząc na to, jak przeżył twoją próbę samobójczą i twoje odejście, to chyba nie jest dobry pomysł.
Dean zainteresowany spojrzał na starszego Novaka.
- Coś tam słyszałem, ale nikt za wiele mi nie mówi - przyznał.
Luke poklepał go po ramieniu.
- Nie dziwię się, Gabriel chucha i dmucha na niego, a odkąd Ty wróciłeś do Kansas, to już w ogóle. Oszaleć czasem można, nawet Charlie się wkurza na to - zauważył niestety te kłótnie między nimi.
- Okej, więc może Ty mi powiesz? Palisz?
Luke uśmiechnął się.
- Powiem i tak, palę. Chodźmy.
Obaj wstali i wyszli na taras, na który wychodziło się od strony salonu. Dean wyjął papierosy, poczęstował jednym Luka i zapalił swojego, dając też zapalniczkę chłopakowi.
- Castiel zwariował po tym, jak wyjechałeś - odezwał się i zaciągnął papierosem. - Pamiętam, że gdy wrócił do domu, kiedy ciebie znalazł w twoim pokoju, zmywał krew ze swoich rąk do tej pory, aż sam zaczął krwawić. Podobno cały czas krzyczał, że ma twoja krew na rękach. Nie było mnie przy tym, ojczulek opowiadał - Winchester tego nie wiedział. Aż dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa pamiętając to, co się wydarzyło w jego pokoju, do którego wciąż nie wchodził. Dotknął mimowolnie kieszeni w spodniach, gdzie trzymał klucz.
Chyba jednak był za mało pijany na te opowieść.
- Ogólnie to przesiedział w psychiatryku chyba z miesiąc, z czego nie mówił przez dwa tygodnie. Dosłownie był warzywem. Nieźle go poturbowało. Jedyny plus jest taki, że wiemy teraz, że mamy autystyka obok siebie, bo Cas ma Aspergera. To w sumie wiele tłumaczy - kontynuował Luke nie patrząc na Deana. - Nie skończył szkoły, w sumie pochodził do tego waszego liceum ze dwa miesiące i to było na tyle. Dziwne, co nie? Patrząc na to, jak kochał się uczyć - Dean miał ochotę mu przerwać, chyba jednak nie był na to gotowy. - Dzieciak ogarnął się może jakiś rok temu? Znalazł sobie pracę, ale wciąż mieszka z ojcem i Anną. Z tego co tata mówił, wciąż ma koszmary.
Dean dopalił papierosa i zgasił go w śniegu. Skrzywił się.
- No to nieźle - jedynie skomentował.
- Nieźle? - spojrzał Novak na niego i też skończył palić. - Człowieku, był cieniem, duchem. Serio, myślałem, że sobie nie poradzi, że zostanie w tym cholernym szpitalu. Nie chce cię winić, w sumie sam pewnie miałeś powody i problemy, przez które próbowałeś odebrać sobie życie. Nie wiedziałem też, że Cas aż tak cie kochał - w końcu spojrzał na blondyna. - Nie spierdol teraz - powiedział tym razem poważnie.
Dean zmierzył się z nim wzrokiem, w końcu pokiwał głową.
- Nie mam zamiaru - przyznał. - Wracamy?
Gdy wrócili do środka, wszyscy siedzieli znów przy stole, zmęczeni od tańców. Cas pierwszy raz tego wieczoru spojrzał na niego i potem na Luke'a chyba zaskoczony, że widzi ich razem.
- Śmierdzisz popielniczką - skomentował Michael swojego bliźniaka.
Dean zaśmiał się na ten komentarz i też zerknął na Casa. Popatrzyli sobie chwilę w oczy, a potem blondyn zjechał wzrokiem na jego szyję. To co zobaczył, zaskoczyło go.
Cas miał na sobie prezent od niego.
Charlie zdyszana przytuliła się do Deana, a ten zaskoczony objął ją. Reszta dyskutowała, jedyna osoba, która milczała i patrzyła na nich, to był Castiel.
- Co tam? - zapytał Dean.
- A nic, ledwo dycham - przyznała, serio ledwo łapiąc powietrze. - Jak odpocznę, zatańczysz ze mną? - zapytała.
- Jasne - napił się whisky i znów zerknął na Castiela. Znów spojrzeli sobie w oczy, na dłużej.
Charlie to zauważyła i odsunęła się od blondyna. Lekko uśmiechnęła się pod nosem. Czekała, aż ci dwaj ze sobą porozmawiają. Gdy chwilę odetchnęła, wstała i wyciągnęła Deana na parkiet. Była już pijana, cały czas się śmiała i była pełna energii.
Po chwili już tańczyli. Wiedziała, że Dean umie tańczyć, kiedyś na dyskotekach bywali najlepszą parą. Za nimi podążył Gabriel, biorąc swoją siostrę do tańca, a Luke wyciągnął żonę swojego bliźniaka.
Gdy tak tańczyli, Charlie przysunęła się do ucha Deana.
- Kiedy do niego zagadasz? - zapytała go i spojrzała mu w oczy.
- Kogo? - odpowiedział pytaniem, udając, że nie wie o kogo chodzi.
- Casa - powiedziała i zrobiła piruet, wpadając z powrotem w ramiona Deana. Zaśmiała się tańczyła dalej.
Dean czuł na sobie wzrok.
Wiedział, że Cas ich obserwuje.
Notes:
No i mamy kolejny rozdział ^^
Postanowiłam ten ważny moment podzielić na dwie części. Coś się napewno wydarzy, ale co? To dopiero zobaczymy.
Czekam na jakieś komentarze od was, dziękuję za wszystkie gwiazdki.
Do następnego xx
Chapter 56: Sylwester cz. 2
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Cas bardzo stresował się przyjściem Deana. Zdecydował, ze dziś się napije, chociaż miał słabą głowę. Nie tylko bał się tego, że go znów zobaczy i znów poczuje w sobie coś dziwnego, ale obawiał się też tego, jak reszta jego rodziny na niego zareaguje. No i co zrobi Ethan.
Kiedy wszyscy już byli, oprócz Winchestera, nie mógł wysiedzieć na miejscu. Pod stołem wykręcał palce i wypił już dwa drinki. Przyjemnie rozgrzewały jego wnętrzności. Nie pijał, przede wszystkim przez leki, jakie brał, ale dziś specjalnie ich nie wziął, żeby móc się napić.
Ethan złapał jego dłoń pod stołem i ścisnął ją. Zerknął na niego i zobaczył uśmiech. Mężczyzna próbował go pocieszyć, jakby podejrzewał, czym stresuje się jego chłopak. Powiedział mu, że Dean się pojawi na Sylwestrze. Na początku nie był zadowolony z tego, ale gdy Cas mu wytłumaczył, że to ważne dla Charlie, nie miał nic do gadania.
Usłyszał pukanie do drzwi i wtedy dziewczyna wpuściła Deana do środka. Castiel za wszelką cenę próbował nie patrzeć w kierunku przedpokoju, ale było ciężko. Coś kazało mu zerknąć i zobaczyć, jak on wygląda. Minęły dwa miesiące, a on wciąż ani razu mu się nie przyjrzał. Wiedział tylko tyle, że wciąż jest przystojny, wciąż ma te piękne zielone oczy i piegi na twarzy. No i że ma zarost, tyle.
Dean wszedł do salonu i wszyscy zaczęli się z nim witać. Nawet Gabriel podał mu dłoń. To było trochę dziwne i sztuczne, nawet on to wyczuł. Wiedział, że zrobił to dla Charlie, dla której to było bardzo ważne.
Tylko on i Ethan się nie przywitali.
Kiedy wszyscy trochę wypili, poszli tańczyć. Nawet i jego chłopak go wyciągnął, a on się zgodził. To wszystko przez ten alkohol, inaczej by się nie zgodził. Przecież on tańczyć w ogóle nie umiał, potrafił przewrócić się o własne nogi. Jednak teraz o tym nie myślał. Im więcej wypił, tym bardziej ciągnęło go do Deana. Coraz bardziej chciał z nim zagadać, chociaż raz.
Skończyli tańczyć i zmachany wrócił do stołu. Wtedy w końcu spojrzał na Deana. Charlie przytulała się do niego, też trochę wypiła. Po chwili trafił na jego wzrok. Nie mógł przestać patrzeć, nie wiedział czemu. Jakby zapomniał, co tu robi. Jakby zapomniał, że jest tu z Ethanem.
Wtedy Charlie zaciągnęła go do tańca. Odwrócił wzrok i zauważył, że jego chłopak mu się przygląda. Zauważył. Cholera, co teraz? Uśmiechnął się do niego, a on pocałował go w policzek.
- Idziemy jeszcze tańczyć? - zapytał Ethan.
Cas pokręcił głową.
- Niee, muszę chwilę odpocząć.
I znów spojrzał na Deana. On zawsze świetnie tańczył, pamiętał, jak parę razy wyciągnął go do tańca. Czuł się wspaniale w jego ramionach. Jakoś tak zawsze wtedy czuł się bezpiecznie, wiedział, że nie upadnie.
W tym momencie Charlie została przechwycona przez Gabriela i Dean został bez partnerki. Usiadł na kanapie i przeczesał włosy. Casowi zrobiło się cieplej na ten widok. Poczuł, jak Ethan wstaje i zaskoczony patrzył, jak mężczyzna podchodzi do jego byłego.
Ethan zdawał sobie sprawę z tego, co się działo i aż musiał podejść do tego Winchestera. Usiadł obok niego na kanapie i podał mu dłoń.
- Ethan - przedstawił się. Chłopak od razu uścisnął mu dłoń.
- Dean.
Przyjrzał mu się. No, był niczego sobie, naprawdę. W sumie rozumiał Casa. Jednak musiał zainterweniować.
- Jestem chłopakiem Castiela.
- Wiem - przyznał Dean, zaskoczony, że ten knypek do niego podszedł. Po jaką cholerę? Czyżby był zazdrosny?
- To dobrze - odparł Ethan i spojrzał na Charlie. - Ja rozumiem, że przyjaźnisz się znów z Charlie, ale nie mieszaj Castielowi w głowie, daj mu spokój.
Dean aż się wyprostował i popatrzył na tego całego Ethana. Pedał jeden, aż mu krew w żyłach zawrzała. Co to kurwa było?
- To sam się nie zajmij, o mnie się nie martw - odpowiedział i wstał. Od razu wyszedł na taras, tak się zirytował, że musiał zapalić.
Cas obserwował to zza stołu, czuł, jak serce mocniej mu wali. Czemu do niego podszedł, a co jeśli wyjdzie z tego jakaś kłótnia? Nie miał ochoty na awantury. Jednak nic z tego nie wynikło, a Dean wyszedł na dwór. Brunet zagryzł wargę i popatrzył na Ethana, który wrócił do stołu.
- No co? Tylko się przedstawiłem - powiedział i pocałował go w policzek.
Dean aż musiał zapalić. Że ten knypek miał czelność do niego podchodzić. Spojrzał na zegarek, jeszcze pół godziny, popatrzy na fajerwerki i wróci do domu. Odechciało mu się tu siedzieć. Cholerny Ethan.
Drzwi się otworzyły i wyskoczyła do niego Charlie.
- Wracaj do środka, Charls. Jesteś spocona, przeziębisz się.
- E tam, przestań - i zabrała mu z ręki papierosa, sama się zaciągnęła. - Co ci mówił?
- Zauważyłaś? - zerknął na nią i wyjął nowego papierosa.
Charlie parsknęła i zerknęła przez szklane drzwi w stronę Casa i Ethana.
- Nie przepadam za nim - przyznała szczerze i spojrzała na Deana. - Nie dorasta ci do pięt. Tylko ciebie akceptuję przy Casie - wyznała. Pewnie na trzeźwo by tego nie powiedziała, ale alkohol robił swoje.
Dean jedynie popatrzył na Charlie swoim zbitym wzrokiem. Też zdecydowanie wolał siebie z Casem, ale niektórych rzeczy nie dało się cofnąć.
- Luke opowiedział mi, co się z nim działo - odezwał się po chwili i westchnął. - Nie wiem, czy byłem na to gotowy, spadło to na mnie jak lawina - przyznał i obejrzał się na Casa, który znów tańczył z Ethanem. Właśnie się całowali. Dean skrzywił się i odwrócił wzrok. - Nie miałem pojęcia, że...
- Że zwariował? - odezwała się dziewczyna. - No słabo sobie radził przez te 8 lat. Nie chciałam ci mówić, starczył fakt, że i tak teraz cierpisz.
Parsknął i zapalił drugiego papierosa.
- Teraz - powtórzył. - Cierpiałem kurwa od zawsze, co za różnica, czy teraz rzucił mi się na szyję czy nie.
- To ogromna różnica - zauważyła Charlie. - Bo tylko przy nim widziałam Cię szczęśliwego, Dean.
Popatrzyli sobie w oczy znacząco i chłopak jedynie pokiwał głową. Coś w tym było.
- Chodźmy do środka, za piętnaście minut Nowy Rok.
Została minuta.
Wszyscy ubrali się i wyszli przed dom, jak też zrobili sąsiedzi. Niektórzy ustawiali fajerwerki na ulicy i je podpalali.
Dean zerknął na Castiela, który wtulał się w Ethana. Kiedy fajerwerki zaczęły wybuchać, Cas podskakiwał w objęciach mężczyzny. Dean odwrócił wzrok i spojrzał w niebo obserwując piękne pejzaże kolorowych sztucznych ogni. Wiedział, że brunet bał się tego hałasu. To kiedyś on go tulił, żeby się nie bał. Teraz jego ramiona były puste.
O północy wszystkie pary zaczęły się całować. Dean oparł się o ścianę i napił szampana. Beznadziejnie, po co on tu przyszedł. Kiedy Gabe skończył całować Charlie, ta podeszła do Deana i pocałowała go w policzek.
- Wszystkiego co najlepsze, Dean, z okazji Nowego Roku - powiedziała, przytulając go. Chłopak objął ją i spojrzał na Gabriela, który jedynie kiwnął do niego głową. Nie wyglądał na złego. Pocałował ją w skroń i puścił dziewczynę, która wpatrywała się w niego. - Nie smuć się, ten rok będzie lepszy - sama chciała w to uwierzyć.
- Tobie też wszystkiego najlepszego - powiedział do niej i uśmiechnął się. - Nie smucę się, spędzam Sylwestra z najlepszą przyjaciółką.
W tym momencie zadzwoniła jego komórka. Chłopak spojrzał na ekran. Sammy.
Przeprowadził Charlie i odszedł trochę dalej, aby odebrać.
- Sammy!
- Hej, bracie. Wszystkiego najlepszego. Pozdrowienia od Jess! - wykrzyczał chłopak w słuchawce. Słychać było głośną muzykę w tle. Usłyszał też śmiech dziewczyny.
- Dzięki, tobie też i też ją pozdrów - powiedział.
- Porozmawialiście?
- Nie - odpowiedział krótko i westchnął. Widać Sam też miał nadzieje, że coś się wydarzy w ten dzień.
- Może jeszcze porozmawiacie. Nie trać nadzieji - po chwili roześmiał się, powiedział do kogoś, że rozmawia przez telefon. - Dean, muszę kończyć. Trzymaj się, widzimy się niedługo.
Rozłączył się. Chłopak popatrzył na swoją komórkę. Nawet on myślał o nim i o Casie. Co za beznadziejna sytuacja.
Wrócili wszyscy do środka i impreza wciąż trwała. Dean podszedł do swojej przyjaciółki.
- Będę już wracać do siebie - powiedział, na co dziewczyna posmutniała.
- Musisz? - zapytała. - Zostań, noc jeszcze młoda. Zrobię ci fajnego drinka.
Chłopak zaśmiał się i dał się namówić.
- To ja zabiorę twojego chłopaka, Cassie, na pogawędkę - odezwał się Gabriel i uśmiechnął się do Ethana. Mężczyzna wstał od stołu i poszedł za najstarszym Novakiem do kuchni. Cas został sam, rozejrzał się po salonie. Anna tańczyła z Danielem, Michael rozmawiał ze swoim bratem bliźniakiem i swoją żoną, a Dean z Charlie siedzieli na kanapie i popijali drinki.
Znów zapatrzył się w blondyna. Widział jego profil, piękny profil. Zamyślił się. Chłopak wstał i wyszedł na taras, chyba zapalić. Spojrzał na swoją przyjaciółkę, która zbliżała się do niego.
- Co tam? - zapytała, siadając obok niego. - Gdzie Ethan?
- Dobrze - przyznał. - Z Gabrielem poszedł do kuchni.
Charlie zerknęła w stronę Deana i zagryzła wargę.
- Idź do niego - powiedziała trochę ciszej.
Castiel nagle się spiął i spojrzał zaskoczony na przyjaciółkę.
- C-co? Po co? - zmarszczył brwi.
- No jak to po co? - przyjrzała mu się. Dobrze wiedziała, że chciałby do niego iść. Widziała, jak cały wieczór na niego patrzy. - Dean niedługo idzie, to twoja ostatnia szansa. Nawet się z nim nie przywitałeś - zauważyła.
Cas się skrzywił, miała rację. Głupio wyszło, że nawet do niego nie podszedł. Dał się namówić, alkohol dodawał mu trochę odwagi. Dopił swojego drinka i wstał.
- To idę - powiedział.
- Trzymam kciuki.
I poszedł. Otworzył drzwi od tarasu i wyszedł na dwór.
Dean spojrzał na niego, zdziwiony. Nie jego się spodziewał. Myślał, że to Charlie. Odwrócił wzrok i zaciągnął się papierosem.
- Hej Dean - odezwał się Cas, stając obok niego. Spojrzał przed siebie.
- Hej Castiel - odpowiedział, ale też na niego nie spojrzał.
Nastała cisza, Cas patrzył przed siebie, a Dean oparł się o ścianę i dopalił papierosa.
- Przepraszam, że nawet się nie przywitałem.
- Spoko - Dean zerknął na niego. Po co tu przyszedł? Napewno Charlie maczała w tym palce.
Obaj milczeli. W końcu Cas na niego spojrzał i przysunął się bliżej.
- Dziękuję - powiedział ciszej i złapał w dłoń naszyjnik na swojej szyi.
- Za co? - zdziwił się nie rozumiejąc, ale zerknął, co robi Cas, zauważył rzemyk na jego szyi. - Oh - popatrzył mu w oczy, a potem znów na kamyk, który teraz chłopak przekręcał w palcach. Miał go na sobie, Charlie miała rację. Podobał mu się. Lekko się uśmiechnął, a gdy zobaczył lekko zarumienione policzki jakoś tak zrobiło mu się cieplej w środku.
Może dobrze, że został.
Cas się nie odezwał, po prostu trzymał w dłoni kamyk i czuł się jakoś dziwnie. Pierwszy raz odkąd Dean wrócił, z własnej woli przyszedł do niego, sam chciał z nim porozmawiać, o ile można było to tak nazwać.
- Podoba ci się? - zapytał, pewnie gdyby nie alkohol, nie wyciągnąłby teraz dłoni i dotknął jego dłoni, która trzymała kamyk. Spojrzał mu w oczy. Piękny, cudowny błękit sprawił, że nie umiał odwrócić wzroku. Ten chłopak był całym jego światem.
Za długo się okłamywał.
- Bardzo - przyznał i poczuł, jak przechodzą mu dreszcze, gdy Dean go dotknął. Patrząc mu w oczy zapomniał jak oddychać. To wciąż był ten piękny odcień zieleni. Niewiele się zmienił, wyprzystojniał, dorósł. Cudowny.
Dean w końcu wrócił na ziemię i odsunął dłoń.
- Cieszę się. Kiedy go zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie - wyznał. Przełknął ciężko, nie mógł przesadzać. Zmieszany odwrócił wzrok, wyprostował się. Przecież to nie jego chłopak, Cas był zajęty.
- Jest w kolorze moich oczu - uśmiechnął się i puścił kamyk. - Jest identyczny.
- Tego koloru nie da się pomylić - zaśmiał się Dean i westchnął. To prawda, ten kolor nigdy już nie da mu spokoju.
To już zawsze będzie jego ulubiony odcień błękitu.
- Chciałbyś może... - zaczął Winchester, ale w połowie przerwał. Nie, chyba jednak nie powinien. - Nieważne.
Cas znów na niego spojrzał i lekko przechyli głowę w bok. Dean aż przełknął, widząc to. Wciąż to robił.
- Co takiego? - dopytał.
- No... Chciałem się zapytać, czy może nie wyszlibyśmy któregoś dnia na jakąś kawę czy coś, ale nie wiem, czy to dobry pomysł - przyznał.
- Hmm - brunet zagryzł wargę i zerknął na chwilę za siebie. Pomyślał na moment o Ethanie, ale... To była jego decyzja. Może naprawdę powinien w końcu porozmawiać z Deanem. Wszystko sobie wyjaśnić. - Znaczy... Wydaje mi się, że... że możemy.
Dean aż spojrzał na niego zaskoczony. Czy to naprawdę się działo?
- To... Chyba jesteśmy umówieni.
Notes:
I jak i jak? Jak myśleliście, że zakończy się Sylwester?
Lecimy dalej ;)
Do następnego xx
Pages Navigation
Vicky (MaggieSPN) (Guest) on Chapter 1 Tue 11 Apr 2017 06:52PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 1 Wed 12 Apr 2017 08:01PM UTC
Comment Actions
Amanda (Guest) on Chapter 1 Sat 06 Sep 2025 06:54PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 1 Tue 09 Sep 2025 12:19PM UTC
Comment Actions
Vicky+(MaggieSPN) (Guest) on Chapter 2 Tue 11 Apr 2017 07:02PM UTC
Comment Actions
Vicky+(MaggieSPN) (Guest) on Chapter 2 Tue 11 Apr 2017 07:04PM UTC
Comment Actions
Mishati (Guest) on Chapter 6 Mon 03 Apr 2017 02:23PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 6 Mon 03 Apr 2017 02:33PM UTC
Comment Actions
mishati (Guest) on Chapter 7 Tue 04 Apr 2017 12:33PM UTC
Comment Actions
Vicky (MaggieSPN) (Guest) on Chapter 7 Wed 12 Apr 2017 07:31AM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 7 Wed 12 Apr 2017 08:06PM UTC
Comment Actions
possessed on Chapter 8 Tue 18 Apr 2017 05:39PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 8 Tue 18 Apr 2017 05:55PM UTC
Comment Actions
adolf_hitler_superfan99 on Chapter 8 Tue 18 Apr 2017 06:00PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 8 Tue 18 Apr 2017 06:26PM UTC
Comment Actions
mishati (Guest) on Chapter 8 Tue 18 Apr 2017 06:59PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 8 Tue 18 Apr 2017 06:59PM UTC
Comment Actions
mishati (Guest) on Chapter 9 Tue 25 Apr 2017 03:56PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 9 Tue 25 Apr 2017 04:06PM UTC
Comment Actions
mishati (Guest) on Chapter 9 Tue 25 Apr 2017 04:08PM UTC
Comment Actions
adolf_hitler_superfan99 on Chapter 9 Tue 25 Apr 2017 07:10PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 9 Tue 25 Apr 2017 08:28PM UTC
Comment Actions
Papilot on Chapter 9 Thu 27 Apr 2017 09:56AM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 9 Fri 28 Apr 2017 07:54PM UTC
Comment Actions
mervelon on Chapter 10 Sun 24 Sep 2017 10:40PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 10 Mon 25 Sep 2017 08:11AM UTC
Comment Actions
Mary Stradlin (Guest) on Chapter 10 Mon 25 Sep 2017 02:33PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 10 Mon 25 Sep 2017 07:00PM UTC
Comment Actions
mervelon on Chapter 11 Tue 26 Sep 2017 06:47PM UTC
Last Edited Tue 26 Sep 2017 06:58PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 11 Tue 26 Sep 2017 08:55PM UTC
Comment Actions
Mary Stradlin (Guest) on Chapter 11 Tue 26 Sep 2017 09:08PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 11 Wed 27 Sep 2017 06:01AM UTC
Comment Actions
Mary Stradlin (Guest) on Chapter 12 Sun 01 Oct 2017 11:26AM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 12 Sun 01 Oct 2017 10:26PM UTC
Comment Actions
mervelon on Chapter 12 Sun 01 Oct 2017 11:35AM UTC
Last Edited Sun 01 Oct 2017 11:36AM UTC
Comment Actions
mervelon on Chapter 12 Sun 01 Oct 2017 01:36PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 12 Sun 01 Oct 2017 10:30PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 12 Sun 01 Oct 2017 10:28PM UTC
Comment Actions
Mary Stradlin (Guest) on Chapter 12 Mon 02 Oct 2017 01:46PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 12 Mon 02 Oct 2017 02:02PM UTC
Comment Actions
mervelon on Chapter 12 Sun 08 Oct 2017 05:12PM UTC
Comment Actions
mervelon on Chapter 12 Sun 08 Oct 2017 05:11PM UTC
Comment Actions
winchestersoul on Chapter 12 Mon 09 Oct 2017 06:50PM UTC
Comment Actions
Pages Navigation