Chapter Text
Włóczęga miała plan.
Kiepski plan.
Ale lepszy kiepski plan niż żaden w obliczu potęgi Narmeru, prawda? Cóż… niby tak, ale nie do końca. Zwłaszcza, jeśli jego głównym założeniem było uzyskanie pomocy od kogoś, kto przynajmniej kilka razy próbował ją zgładzić. Zresztą, nie tylko ją, ale i cały system Origin. I prawie mu się to udało, jeśli wierzyć poplątanym wspomnieniom w jej głowie. Do tego żywił głęboką nienawiść do Orokin i tego, co z nich zostało. Miał też na usługach szalonego warframe próbującego pomścić Złotych Panów i wymordować wszystkich Tenno w zasięgu wzroku…?
No dobrze.
Ten plan był zły. Nawet bardzo zły. Alternatywą jednak była śmierć jej przybranej matki, Lotus. A to było niedopuszczalne! Nie po tym, jak Lotus ją uratowała z wiecznej pętli Duviri.
Tak więc, Ayatan postanowiła zaryzykować i podjąć się kradzieży narmerskiego statku. Poszło nawet nieźle, biorąc pod uwagę, że musiała założyć Woal na twarz i dostać się do fabryki pełnej diakonów. Na plus trzeba też liczyć, że przeklęte ustrojstwo nie wysadziło jej głowy. Wyjście z placówki było nieco trudniejsze, bo wykryto ją i trzeba było lawirować między strzałami laserów, ale tak poza tym to wszystko się udało. Także punkt pierwszy planu można było spokojnie odhaczyć.
Z punktem drugim był problem. Bo choć lot na Uran i późniejszy przeskok nad Desdemonę minęły spokojnie, a dostanie się do podwodnych laboratoriów nie sprawiło większych kłopotów, to kontakt z istotą kryjącą się na dnie oceanu był mocno utrudniony. Nawet niemożliwy, biorąc pod uwagę rozłupaną na kilka dużych kawałków pozostałość Świadomego, który niegdyś tytułował się mianem Niszczyciela Światów.
Hunhow był martwy.
Ale nie tak zwyczajnie martwy, jakby naturalnie zszedł z tego świata.
Raczej wyjątkowo martwy, bo ktoś usilnie się postarał, żeby mu pomóc w umieraniu.
Nie trudno się było nawet domyślić kto. Wystarczyło rozejrzeć się po zimnych trupach w barwach Narmeru zaśmiecających martwy koral Grobowca. Niektórym brakowało głowy, ściętej jednym, czystym cięciem. Innym kończyn, które osamotnione leżały w piachu. Kolejne leżały rozprute, po tym jak ich gruba zbroja została rozdarta, a coś, co musiało być pazurami, wydarło wnętrzności z brzuchów. Były też takie ciała, które osmalił ogień broni laserowej i takie, które usmażyły błyskawice — oczywiste oznaki oporu ze strony odłamków chroniących Hunhowa. Równie martwych, co ich przywódca.
Włóczęga pokręciła głową, stając obok jednego z poległych Świadomych. Pusta, pozbawiona życia skorupa niewiele mogła jej powiedzieć o tym, jak uratować Lotus. Za to całkiem nieźle pokazała ostatnią walkę maszyny z kilkoma przeciwnikami na raz — desperacką próbę przetrwania przeciwko bezlitosnym wrogom. Nie był to pojedynczy przypadek, zatem prawdopodobnie Hunhow bronił się do samego końca. Aż do chwili, gdy Narmer wydarł z jego pogruchotanego ciała ostatnią iskrę, która przetrwała upadek z kosmosu i nieubłaganą grawitację księżyca Urana.
Ayatan chuchnęła w dłonie i potarła je między sobą, próbując się rozgrzać i odpędzić chłód jaskini. Bez Hunhowa jej plan się posypał. I to tak konkretnie. Świadomy zapewne wiedziałby, jak pomóc Lotus. W końcu był jej ojcem. Ojcowie przeważnie wiedzą takie rzeczy. Ale skoro nie żył, to trzeba było szukać wsparcia u kogoś innego.
Kto inny mógł wiedzieć, jak działają Świadomi? Inni Świadomi! Ayatan pokiwała głową. Co z nimi?
Jeśli Lotus była córką, to musiała mieć też matkę.
Praghasa, tak się nazywała ta Świadoma. Matka wszystkich Świadomych, a przynajmniej sporej większości z nich. Tak się przypadkowo złożyło, że w systemie był jeden statek zwany "Praghasą". Robił za okręt flagowy Narmeru i siedzibę imperatora. A to znaczyło, że nie pomoże z ratowaniem Lotus.
Pozostawał jeszcze Erra, starszy brat, który nie zachowywał się jak starszy brat. I na pewno nie życzył swojej siostrze wszystkiego najlepszego, skoro to pod jego okiem Lotus zamieniła się w zanikający wrak. Jego też można więc skreślić z krótkiej listy potencjalnych sojuszników.
A to z kolei znaczyło, że nie było już nikogo, kto mógł pomóc Lotus i przy okazji nie próbować zamienić jej w swoją pacynkę. Świadomi byli wierni Errze i Ballasowi. Quillowie zniknęli, kiedy Unum została zaatakowana. Solaris byli pod kontrolą Narmeru. Deimos i Entrati byli niedostępni — nikt normalny nie wybierał się w pojedynkę do stref przejętych przez Plagę.
Zatem pozostawała tylko Ayatan.
Bez broni. Bez Pustki. Bez warframe.
Bez nadziei.
Włóczęga czuła, jak oczy zaczynają ją piec od łez frustracji. Z gardła wyrwał jej się stłumiony szloch. Tenno spojrzała jeszcze raz na szczątki Hunhowa, ale nic się nie zmieniło. Nie ruszył się. Nie ożył cudownie.
— Pieprzcie się wszyscy!
Ayatan zacisnęła zęby, czując, jak ogarnia ją bezsilność. To zawsze się tak kończyło! Czegokolwiek by nie zrobiła, czegokolwiek by się nie tknęła — wszystko to nie miało znaczenia. Spirala zaczynała się od nowa, a Włóczęga znów zostawała z niczym. Niemal mogła usłyszeć głos Dominusa, uderzenie jego pięści o tron i śmiech. I...
Włóczęga przygryzła język, aż poczuła krew w ustach. Odzyskała tron Duviri. Dominus Thrax nie miał już nad nią władzy. Nie było Spirali, którą można by wymazać świat, ale też nie było potrzeby, żeby ona zaistniała, w końcu Ayatan wciąż żyła. A to znaczyło, że wciąż mogła coś zmienić.
Hunhow nie żył. W porządku. Świetnie. Obłędnie wręcz. I tak nie był jej potrzebny. Nie pomógłby jej, nieważne, jak bardzo by go błagała. Świadomy pomagający człowiekowi! Ha! To od początku nie mogło się udać. Przychodzenie tutaj było błędem, bez znaczenia czy Hunhow był żywy czy martwy.
— Myśl, Ayatan! Myśl!
Włóczęga przystanęła w swojej mimowolnej wędrówce.
Nie, przybycie do Grobowca nie było błędem. To była szansa. Hunhow był Świadomym. A Świadomi byli zdeterminowani, nie poddawali się łatwo. Inaczej Orokin już dawno by ich unicestwili. Zaś teraz Ayatan była w leżu najstraszliwszej z maszyn. Maszyny, która była zdolna prowadzić wojnę z Orokin jak równy z równym i zwyciężać.
Jakie były szanse, że gdzieś w pobliżu leżała nieświadoma swojego znaczenia wskazówka, jak uratować Lotus?
Włóczęga uśmiechnęła się pod nosem. Tak, Hunhow był martwy. Nie znaczyło to jednak, że nie mógł pomóc ostatni raz w swoim życiu.
Klaszcząc w dłoń, Ayatan zaczęła się rozglądać. Nie wiedziała, czego dokładnie szuka. Czegoś z blaskiem energii Świadomych w sobie, to na pewno. Czegoś, co można by użyć na Świadomych. Czegoś...
Tych śladów tu chyba wcześniej nie było…?
Tenno instynktownie sięgnęła ręką po swój pistolet, Sirocco, w myślach klnąc na własną głupotę. Ktoś mógł ją zauważyć i za nią podążyć. Powinna być ostrożniejsza, albo skończyłaby jako kolejny narmerski niewolnik. Ruchem ręki zarzuciła kaptur na głowę i z palcem na spuście aktywowała sonar. Serce jej zamarło, kiedy przed oczami zamigotał jej jasny kształt schowany kilka skał od niej. Coś za nią przylazło. Niskie. Stanowczo za niskie by być człowiekiem. Czyli Świadomy. Zostawiało ślady w piasku grobowca. Zatem nie unosiło się, tylko chodziło. Brachiolyst? Za mały. Może jakaś jednostka Tyro. Względnie prototyp nowego Świadomego. Ayatan nie wiedziała, co gorsze.
Cichy stukot odnóży o kamień był jej znakiem. Rzucona bomba dymna wybuchła kilka kroków od niej, spowijając ją w pyle i piachu i zapewniając osłonę przed atakiem Świadomego. Przetoczyła się w bok, by uniknąć potencjalnych strzałów lasera i natychmiast zerwała na równe nogi, nie spuszczając z oka maszyny. Nie mogła się teraz wycofać. Drań musiał już ją zauważyć i pewnie zaraz miał zawołał swoich kolegów i nie mogłaby tu więcej wrócić. Nie mogła na to pozwolić! W kilku szybkich krokach Ayatan dopadła do skał. Jej wyjściu z dymu towarzyszył zaskoczony pisk Świadomego, kiedy jej kamuflaż przestał działać. Sonar rozbłysł przed jej oczami, ujawniając bardziej szczegółową sylwetkę Świadomego. Nie zatrzymując się, schyliła się, wsadziła rękę w szczelinę w koralu i chwyciła maszynę. Jej palce mocno zacisnęły się na jakimś gładkim kawałku metalu. Uśmiechając się zwycięsko, szarpnęła i wyciągnęła Świadomego, pomimo jego zawziętego oporu. Bardzo dziwnego i uszkodzonego Świadomego, co warto zaznaczyć.
Maszyna drżała w jej uścisku i wiła niczym piskorz. Zawodziła przy tym niemiłosiernie, niemal prosząc się o to, by uciszyć ją raz na zawsze. Jej zakończone haczykami odnóża poruszały się w nieskoordynowanych ruchach, kiedy próbowała się uchwycić najbliższej powierzchni i wyrwać z uścisku. Miała też skrzydła, czy też coś na ich kształt, pod którymi skrywało się utwierdzenie dla dziwnej, wąskiej obręczy wyrastającej ze środkowej części jej ciała i za którą była teraz trzymana. Obręcz była niedomknięta, z wyraźną przerwą w najwyższym punkcie, i tworzyła coś w rodzaju aureoli albo korony wokół smukłej głowy Świadomego. O ile to była głowa. Ze Świadomymi trudno było powiedzieć, gdzie się zaczynali i gdzie kończyli.
— Coś za jeden?
Pomarańczowe oczy zmrużyły się wściekle. Dwie przednie kończyny zabłysły ostrzegawczo energią. Ayatan potrząsnęła Świadomym, zanim zdołał ją zaatakować. Kakofoniczne zawodzenie umilkło, gdy tylko maszyna straciła orientację w przestrzeni i zastygła w bez ruchu.
— Tak lepiej. Grzecznie mi tu.
Włóczęga schowała Sirocco i wolną ręką ostrożnie dotknęła spękanego, czerwonego pancerza. Mogła poczuć pod palcami charakterystyczne mrowienie tarczy adaptacyjnej, ale zbyt słabe, by móc ochronić przed czymś większym niż drobiny piasku. Ewidentnie osłony Świadomego były uszkodzone. Ale obrażenia maszyny nie ograniczały się tylko do tego. Jedno z jej skrzydeł zwisało pod złym kątem, wyraźnie wykręcone. Tylna kończyna rozpadła się na kilka odłamków trzymanych w miejscu tylko przez spowijający je wir energii. Reszta tułowia też nie wyglądała lepiej — zdarty kolor, głębokie wgniecenia i oderwane zdobienia świadczyły o ciosie, który miał zniszczyć Świadomego. Mimo to przetrwał i teraz był na jej łasce.
— Nie jesteś od złotego wariata, co?
Ayatan przyjrzała się Świadomemu w poszukiwaniu charakterystycznego znaku Narmeru w kształcie odwróconego igreka, który z taką dumą nosili teraz wszyscy słudzy szalonego Orokin. Nie mogła go znaleźć, w przeciwieństwie do pieczołowicie zaprojektowanego i wbudowanego w ciało maszyny dawnego symbolu Świadomych. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niewielka, mało znacząca różnica. Że Świadomy to Świadomy, bez znaczenia czyje miał barwy. Włóczęga wiedziała lepiej. Świadomi byli dumnymi i groźnymi wojownikami, a ich oznaczenie świadczyło o wyzwoleniu spod jarzma Złotych Panów. Nie zmieniali go bez ważnego powodu.
Świadomy w rękach Tenno nie przyjął barw Narmeru. Nie przyjęli ich również Świadomi polegli w walce w jaskini. Hunhow najpewniej też nie. I za to spotkała go śmierć. Władca Narmeru nie patyczkował się z tymi, którzy się z nim nie zgadzali.
Cóż, nic tak nie łączy jak wspólny wróg, prawda? Nie szkodziło spróbować przeciągnąć Świadomego na właściwą stronę rebelii.
— Źle zaczęliśmy naszą znajomość — Ayatan zsunęła kaptur z głowy, by móc zobaczyć maszynę w bardziej naturalnym świetle niż przez żółć wbudowanego w osłonę twarzy wizjera. — Postawię cię teraz. Porozmawiajmy.
Nie trzeba było wielkiej filozofii by stwierdzić, że Świadomy jej nie ufał. Włóczęga też by nie ufała komuś, kto chwilę wcześniej celował wnią z pistoletu. Nie uciekł jednak, kiedy tylko jego haczyki dotknęły morskiego piasku. Zamiast tego wycofał się poza zasięg jej rąk i uniósł w pokazie siły swoje przednie kończyny. Może gdyby był większy, wzbudziłoby to w niej grozę. Teraz jedyne co mogła zrobić, to stłumić śmiech. Nie chciała przypadkiem obrazić jej potencjalnego sojusznika.
— Jestem Ayatan — przedstawiła się Tenno, siadając w seizie przed Świadomym i kładąc dłonie na udach, by pokazać brak wrogich zamiarów. — Szukam pomocy dla mojej matki, Lotus. Chociaż może być ci bardziej znana pod imieniem Natah. Miałam nadzieję, że twój przywódca będzie mi w stanie jej udzielić, ale w obecnej sytuacji nie mam co na to liczyć. — Kiedy maszyna nieco opuściła swoją broń, Włóczęga kontynuowała. — Ona zanika. Rozwiewa się jak marsjański pył na wietrze. A ja nie wiem, jak jej pomóc. — Ayatan zacisnęła dłonie w pięści. — Chcę to zmienić.
Świadomy zaskowyczał dysonansowo w odpowiedzi. Kobieta zmarszczyła brwi w zmieszaniu. Znała tę melodię! Jej PRIMM często ją nucił, gdy chciał zwrócić jej uwagę na jakiś problem z roślinami. Albo z pomieszczeniem. Albo na cokolwiek innego, co dron ogrodniczy VERD-IE uznał za ważne. Kto by pomyślał, że Świadomi i VERD-IE używali podobnych protokołów do komunikacji?
Chociaż jakby się nad tym zastanowić, to nie było to aż takie dziwne. Zariman Ten-Zero miał robić przez pewien czas za centrum operacyjne misji kolonizacyjnej, jak i centrum kontroli systemu terraformacyjnego, jak twierdził Quinn, więc logicznym było, że musieli używać zbliżonych protokołów. Jak inaczej kontrolować projekt terraformacji, jeśli nie można się z nim porozumieć?
Ayatan klepnęła się mentalnie. To nie był czas na rozmyślanie o Zarimanie. Musiała się skupić na tu i teraz. Świadomy coś chciał jej przekazać. A w pobliżu nie było niczego, co mogłoby jej podpowiedzieć, co to dokładnie było.
— Nie rozumiem — powiedziała po chwili, kręcąc głową.
Świadomy znowu spróbował, tym razem inaczej, bez tylu wysokich pisków i bardziej melodyjnie. Jedyne, co Włóczęga była w stanie z tego pojąć to pytanie-ważne. Nic jej to nie mówiło bez choćby grama kontekstu.
— Dalej nie wiem, o czym mówisz.
Maszyna popatrzyła na nią w bezruchu. Wreszcie wydawała się zmienić taktykę. Przestała skowyczeć. Jej nogi wbijały się cicho w piasek, gdy się ostrożnie zbliżyła do Włóczęgi. Popatrzyła nań niepewnie, jakby oczekując ataku. Kiedy się go nie doczekała, wetknęła jedną ze swych kończyn głębiej w piach i zaczęła rysować zawijasy.
Nie, nie rysowała.
Pisała. Glifami Orokin.
Natah żyje?
— Tak, choć ledwo — bo jak inaczej określić Rękę leżącą bez sił przy Łączu Somatycznym?
Świadomy poruszył się, zamazując glify i zaraz potem kreśląc kolejne.
Zanika bez swojego rodzaju.
— Nie było z nią specjalnie lepiej, kiedy była na statku pełnym Świadomych — Ayatan skrzywiła się na wspomnienie drugiej jej i złamanej postaci matki klęczącej bez sił na pokładzie Praghasy. — A wszyscy zachowywali się, jakby to było normalne.
Erra powinien się nią opiekować.
— Erra był zajęty robieniem dobrze Ballasowi — prychnęła Włóczęga z pogardą. — Nawet Alad nie używał tyle wazeliny, żeby się podlizać inwestorom.
Świadomy zasyczał na jej słowa.
— Przynajmniej Hunhow ma szczęście. Nie musi patrzeć, jak jego synuś tańczy na każde skinienie Ballasa i płaszczy przed tymi, których przyrzekał zniszczyć — Tenno wzięła głębszy oddech, by spróbować się uspokoić. — Jak zwykle, wszystko trzeba zrobić własnoręcznie. Zostaw Świadomym jednego Orokin, to mu odbudują Imperium i posadzą na tronie! Nawet nie podziękują, że reszta gryzie piach od paruset lat!
Maszyna przez chwilę się w nią wpatrywała bezgłośnie.
Tenno zniszczyli Złotych Panów?
— A ty sądziłeś, że Imperium samo z siebie upadło? Otóż nie, trzeba mu było pomóc. Twój rodzaj mógł wzruszyć jego posadami, ale ktoś jeszcze musiał wyciąć resztę. — Ayatan spojrzała na maszynę z irytacją. Świadomi wiecznie myśleli, że tylko oni mają jakieś pretensje do Orokin, a reszta systemu była szczęśliwa pod ich złotymi butami. Jakoś nie docierało do nich, że są gdzieś na szarym końcu kolejki z zażaleniami co do rządów Siódemki. — Kiedy indziej powspominamy Upadek. Wróćmy do właściwego tematu. Jak mogę pomóc Lotus?
Nie możesz. Nie masz szans przeciwko Archonom.
— Co niby do tego mają Archoni? — Włóczęga nie widziała najmniejszego powiązania pomiędzy Archonami a Lotus. Jak niby to miało działać?
W ich mocy leży wskrzeszanie martwych. Mogliby uzdrowić Natah. Ale żeby posiąść ich możliwości, musiałabyś stanąć do walki przeciw nim i zwyciężyć.
— Tylko tyle? — Mogło być gorzej. Nie żeby walka jeden na jednego ze zbuntowanym terraformerem brzmiała dobrze. Włóczęga zamyśliła się, starając się utrzymać w ryzach histerię chichoczącą na skraju jej umysłu. Archoni byli paskudnymi przeciwnikami z siłą Świadomych i witalnością warframe. Pokonanie jednego graniczyłoby z cudem. Pokonanie całej trójki byłoby… no cóż, niemal niemożliwe. Z drugiej strony załoga Zarimana była wedle wszystkich raportów martwa, a jakoś Ayatan nadal tu była, żywa i wkurzona. Niemożliwe jeszcze nie zdołało jej powstrzymać przed pokazaniem środkowego palca Tuvulowi.
Tak.
— W porządku — rzekła Tenno. Wystarczy jej jedynie pokonać Archonów i Lotus byłaby uzdrowiona. Bułka z masłem! — W porządku! — powtórzyła, czując jak szumi jej w głowie. — Nic trudnego. To tylko Archoni! Banda wkurzonych, morderczych maszyn z obstawą z innych wściekłych maszyn i zapędami ludobójczymi. I nie lubią Tenno! Wspominałam, że nie lubią Tenno?
Włóczęga nie była pewna, kiedy wstała. Ani kiedy zaczęła się śmiać.
Bo to wszystko było śmieszne. Wręcz ironiczne. Uciekła z Duviri, ze Spirali, żeby pomóc Lotus, która była Świadomą. Tylko po to, żeby inni Świadomi chcieli ją zabić. Bo czemu by nie? Kogo obchodziłaby wywleczona z Pustki Tenno? Na dodatek szukająca pomocy od kogoś, kto chciał jej śmierci?
— Moje życie to nieśmieszny żart — stwierdziła Ayatan, wpatrując się w ciemne szczątki Świadomego Hunhowa. Martwy wrak zdawał się z niej drwić. — Mathila byłaby przeszczęśliwa.
Mathila również śmiałaby się swoim wrogom w twarz, kpiąc z nich pośród niebios Duviri. Rzucona w objęcia Szaleństwa, kiedy próby przyniesienia Radości w Duviri spełzły na niczym. Kimże była Włóczęga, by odmawiać światu poznania cudów Orożmija Radości?
Uśmiech wykrzywił rysy Ayatan. Nikt normalny nie podjąłby się walki przeciw Archonom. Nikt o zdrowych zmysłach nie opuściłby Zarimana Ten-Zero.
To czyniło Ayatan idealną osobą do tego zadania.
Świat był taki piękny!
A byłby jeszcze piękniejszy, gdyby Włóczęga miała do dyspozycji jakąś lepszą broń. Najlepiej taką, która mogłaby zrobić coś więcej niż tylko połaskotać Archona. O broń Tenno zdolną przebić się przez tarcze Świadomych było trudno w tych czasach, ale na szczęście Archoni składali się też w połowie z warframe’ów. A na warframe’y świetnie działała broń Świadomych.
— Gdybym była wielkim martwym Świadomym w grobowcu z wieloma martwymi Świadomymi, gdzie bym ukryła broń absolutnej zagłady przeciwko warframe? — Szczątki Hunhowa nieszczególnie chciały odpowiedzieć na pytanie Ayatan, ale to nic nie szkodzi. Mogła tu prowadzić wykopaliska do skutku, aż znajdzie coś przydatnego.
Świadomy za nią zapiszczał, ponownie zwracając jej uwagę w jego stronę.
Zginiesz.
Ayatan przewróciła oczami. Znalazł się, Kapitan Oczywistość.
— Żeby to był pierwszy raz — I czy to nie była dziwna myśl? Ayatan nie wiedziała, ile razy umarła w Duviri. Za dużo, żeby zliczyć. I na tyle dużo, by śmierć zaczęła przypominać łaskę, której niedane jej było dłużej zaznać.
Nie pomożesz Natah dając się zarżnąć.
— Że niby lepiej mi się kryć jak to robił Hunhow i czekać, aż Ballas sam po mnie przyjdzie? Nie, dzięki — Włóczęga nie zamierzała się wiecznie chować po kątach i liczyć, że Narmer ją przeoczy. Wkurzanie Świadomych i napadanie na ich placówki miały ten nieprzyjemny skutek, że przyciągały uwagę. A im bardziej maszyny były rozeźlone, tym pewniejsze było, że po schwytaniu jej uczyniłyby z niej niezapomniany przykład dla reszty świata. Jeśli Ayatan chciała nadal dyktować własne warunki walki Świadomym, to musiała działać, a nie; czekać aż jej baza zostanie odkryta. — Jak mam umrzeć to na moich zasadach.
Tenno odwróciła się i podeszła do najbliższego ciała Świadomego. Przykucnęła przy uszkodzonej maszynie, upewniając się, że jej rdzeń został całkowicie zniszczony i nie zasila jakiegoś ukrytego systemu obronnego. Zadowolona z potwierdzenia tego faktu, obróciła Świadomego na brzuch i odsłoniła złożone na plecach zapasowe włócznie. Mogła spróbować jedną wyrwać, choć zaciski wyglądały na dosyć trudne do wyłamania. Gdyby jej się udało, wystarczyłoby tylko później zmodyfikować broń na Orbiterze. Jakoś połączyłaby ją ze sztyletem elektrycznym przypiętym do jej pasa i miałaby całkiem ładną dzidę bojową. Przy dobrych wiatrach to by wystarczyło do zadźgania Archona. Kilka razy, tak dla pewności.
Pisk Świadomego rozwiał jej plany. Jak na coś tak uszkodzonego poruszał się zadziwiająco szybko, kiedy przemknął tuż obok niej i zakrył sobą ciało pobratymca. Starając się wyglądać na groźniejszego, rozłożył szeroko swoje uszkodzone skrzydła i zasyczał ostrzegawczo. Uniósł przy tym dwie przednie kończyny i poruszył agresywnie wyrostkami wyrastającymi z jego głowy.
— Tobie co?
Kobieta obserwowała z uniesionymi brwiami, jak Świadomy zaczął wściekle pisać po piasku.
Zostaw poległych w spokoju.
— Im i tak nie zrobi różnicy jedna włócznia wte czy wewte. A mnie już tak. Potrzebuję lepszej broni do walki z Archonami.
Świadomy nie wydawał się być zadowolony z tej odpowiedzi. Ayatan mogła mu zaraz pomóc w byciu niezadowolonym kilka metrów dalej, jeśli zamierzał jej utrudniać grzebanie w złomie.
Jeśli ci ją dam, odejdziesz?
— O ile ją dostanę, to tak. — Kto by pomyślał, że tyle problemów można napotkać podczas plądrowania jednego, opuszczonego Grobowca? I że też maszyna tak łatwo zgodziła się jej pomóc.
Doprawdy, fascynujące. Ciekawe, co chciała?
Z drugiej strony, okazja na dostanie lepszej broni niż domowej samoróbki nie przydażała się często.
Zwie się Nataruk. Łuk energetyczny z czasów Starej Wojny mogący przynieść śmierć naszym wrogom.
— A gdzie go znajdę? — Ayatan zmrużyła oczy. To brzmiało zbyt pięknie. Gdzie był haczyk?
Nie znajdziesz. Stworzysz.
— Cudownie — jest i haczyk, jak na zawołanie. — A jest jakiś schemat, jak go zbudować? I z czego?
Jest. W mojej głowie. Przyniesiesz materiały i powiem, jak go stworzyć.
Podwójny haczyk. Spryciarz z tego Świadomego. Ale Ayatan była sprytniejsza i bardziej zdeterminowana. Nie zamierzała wracać po kilka razy na Desdemonę, kiedy czas gonił. Udając, że się namyśla, przeniosła delikatnie ciężar ciała na palce u nóg. Odczekała krótką chwilę, by nie zaalarmować terraformera swoimi ruchami. Wtem wyskoczyła wprzód, wyciągając ręce by pochwycić maszynę. Jej palce zamknęły się raz jeszcze na metalowej obręczy. Oburzony wrzask rozbrzmiał w jej uszach. Pęd zmusił ją do przyciśnięcia miotającego się Świadomego do piersi i wykonania przewrotu. Wnet zerwała się na równe nogi i odsunęła zawodzącą maszynę z dala od siebie, by uniknąć rozerwania przez jej rozszalałe kończyny.
— Mam lepszy pomysł — powiedziała Włóczęga, ciężko oddychając. — Odpuścimy sobie ganianie po całym układzie. Polecisz ze mną. Tak będzie szybciej.
Wściekły skowyt, jaki wydał z siebie Świadomy, nie potrzebował tłumaczenia.
Chapter Text
Powrót na powierzchnię Desdemony z zawodzącym wniebogłosy Świadomym nie był najłatwiejszym zadaniem. Szczęśliwie oddziały Narmeru były osłabione wcześniejszą walką z odłamkami Hunhowa i na tyle nieliczne, że Ayatan mogła sobie z nimi bez większego problemu poradzić. Nawet w międzyczasie zdołała dorwać się do kilku luźnych linek z durastali i obwiązać nimi kończyny schwytanej maszyny, by ją wreszcie unieruchomić. Od tej chwili Świadomy mógł jedynie bezsilnie zwisać niczym jakaś przerośnięta nexifera i rzucać jej rozeźlone spojrzenia z poziomu podłogi. Zmieniło się to po dodarciu na statek.
— No już, złość piękności szkodzi — powiedziała Tenno, spoglądając przez ramię z obitego tanią ekoskórą fotelu pilota.
W odpowiedzi Świadomy zasyczał, związany na podłodze klatki przeznaczonej bardziej do transportu rajskich ptaków niż maszyn. Pomarańczowe oczy lśniły ostro, gdy patykowate odnóża drgały bezsilnie w marnych próbach wyswobodzenia się.
— Myśl pozytywnie; będziesz pierwszym Świadomym dobrowolnie przemycanym w głąb układu. Żaden inny nie będzie mógł się tym pochwalić. I zobaczysz słońce! To będzie miła odmiana w porównaniu z grobowcem, nie sądzisz?
Nie dostając odpowiedzi, Ayatan odwróciła się z powrotem. Powolne wznoszenie się Kondora w niczym nie przypominało pełnego gracji lotu Parallaxa. Statek chybotał się, kiedy walczył zawzięcie z grawitacją ściągającą go bezlitośnie w dół, przyprawiając Tenno o lekkie mdłości. Na szczęście nie miało to trwać długo; w chwili gdy statek przebił się atmosferę, drżenie miało ustać. Do tego czasu trzeba było jednak zapobiegawczo pilnować kursu. Pomimo swojego zaawansowania autopilotowi zdarzało popełniać się błędy, a Włóczęga miała dość wszelkich wypadków powiązanych z lotami przez Pustkę do końca życia.
— Podejrzewam, że chciałbyś wiedzieć, dokąd lecimy. Na twoim miejscu też bym chciała — Tenno odchyliła się na trzeszczącym siedzeniu i ułożyła wygodniej. Jej spojrzenie jednak nie oderwało się od przyrządów nawigacyjnych, kiedy nieco paranoicznie sprawdzała parametry lotu. — Nie mogę ci powiedzieć za wiele. Względy bezpieczeństwa, rozumiesz. Czasy nie są najbezpieczniejsze, Narmer tylko czyha by wszystkich zaowalować, a ty jesteś Świadomym. — Ayatan postukała palcami o oparcie. — Ale pewnie fajnie by było znać ogólny kierunek. Miejsce, gdzie spędzisz najbliższe kilka tygodni, jak dobrze pójdzie. No cóż, to stara, dobra matka-Ziemia.
Włóczęga sięgnęła do swojej leżącej pod panelem sterowania torby i wyciągnęła poobijany termos z porysowanym znaczkiem jednej spółek-córek należącej do imperium handlowego Nefa Anyo. Teraz już takich nie produkowali — Narmer przejął fabryki i przestawił produkcję na coś, czego potrzebowali Świadomi. Termosy niestety nie były niezbędnym wyposażeniem żadnego Battalysty ani Conculysty.
— Zgaduję, że niespecjalnie orientujesz się w sytuacji Ziemi? Z tego co zauważyłam, Hunhow miał raczej kiepski dostęp do sieci na Uranie. Wątpię, by wiedział, jak świat wygląda poza jego grobowcem. — Ayatan nalała sobie herbaty z termosa i dmuchnęła, by ta się szybciej schłodziła. — Musiał być tam samotny. Uwięziony. Odcięty od świata. Zapomniany. — Jak ja.
Kobieta zamrugała, odganiając wspomnienia. Nie chciała się teraz rozklejać. Nie było potrzeby, by przypominać sobie niespełnionych nadziei o ratunku z pokładu Zarimana.
— Wiesz, Ziemia zmieniła się od czasów Orokin, od Starej Wojny — Włóczęga wróciła do poprzedniej, bezpiecznej kwestii. — Nie jest już na wpół martwą, napromieniowaną skałą. Archimedianka Silvana zadbała o to. Oceany znów są błękitne, a lasy zielone i gęste. Co prawda Grineer w kilku miejscach próbowali je wypalić, ale udało się ich powstrzymać. — Tenno rzuciła okiem na kontrolki. Wszystkie miały przyjemny, turkusowy kolor. — Uporządkowanie wszystkiego zajęło wiele lat, a i tak czasami Ostroni zgłaszają, czy raczej zgłaszali, jakieś problemy. Zwierzęta padłe na przestrzeni wielu kilometrów. Światła na niebie. Dziwne rośliny. Ale pomimo tego wszystkiego to dobre miejsce. Spodoba ci się.
W oddali już migotał zniszczony przekaźnik. Atak Fomorianina sprzed kilku lat nie oszczędził dumnej stacji Kolei Solarnej. Szczęśliwie szczątki były zebrane w jednym miejscu, trzymane razem przez pozostałości energii przekaźnika, i nie stanowiły zagrożenia dla statków. Wystarczyło tylko dolecieć w ich pobliże i można było bez problemu wskoczyć na hiperlinię Kolei.
— Zastanawiam się, czy tak wyglądają światy Tau. Nie wiem, czy po przylocie tam twój rodzaj podjął się terraformowania, czy już wtedy zrezygnowaliście z wykonywania rozkazów Orokin. Lubię sobie wyobrażać, że zmieniliście tamte światy w coś podobnego do Ziemi. Jeśli nie dla nas, to dla własnej satysfakcji. Pokazania, że jesteście do tego zdolni. To nie byłoby łatwe, ale wykonalne. — Ayatan westchnęła. Dobrze pamiętała, jak jej nauczycielka, Cefalon Melica, z dumą opowiadała o możliwościach Świadomych i tym, co czeka na nich w Tau. — Hunhow znalazłby sposób. Wiecznie miał pomysły na utrudnianie życia Orokin, to pewnie miałby jakiś na terraformację. — Umilkła. — To trochę niesprawiedliwe. Nawet ironiczne — Kobieta odwróciła się w stronę Świadomego, starając się przy tym nie rozlać napoju. — Hunhow miał zmieniać światy. Stwarzać życie z jałowych skał. Zamiast tego nazwał się Niszczycielem Światów i spróbował wykrwawić Origin. A na koniec, zamiast cieszyć się ciepłem i światłem, które miał sprowadzić, został zabity w ciemności, gdzie nie mógł zobaczyć swoich dokonań. Z drugiej strony, czy chciałby patrzeć na śmierć, którą przyniósł?
Maszyna nie odpowiedziała. Może dalej była wkurzona. Kręcąc głową, Tenno wróciła do obserwowania kosmosu za szybą. Im bliżej znajdowała się rozbitej stacji Kolei, tym więcej statków pojawiało się przed jej oczami. Wszystkie miały widoczne symbole Narmeru i poruszały się po ściśle określonych trasach. Była to chyba jedna z niewielu dobrych rzeczy, którą zrobili Świadomi — uporządkowali system lotów, który po upadku imperium Orokin zaczął żyć własnym życiem. Dzięki temu nawigacja nie sprawiała już aż takich kłopotów. Wystarczyło teraz wlecieć na jedną z wyznaczonych tras, a resztą zajęłaby się Kolej i jej agenci. Prościzna.
— Gotowy na lot przez Pustkę?
Odpowiedź Świadomego była jednym, ogłuszającym, dysonansowym zawodzeniem. I chyba znaczyła nie. Nie żeby Ayatan mu się dziwiła. Miał słuszne powody do obaw. Ostatnim razem, gdy jego rodzaj poleciał poprzez Pustkę, stracił możliwość rozmnażania. Kto wie, co tym razem by się stało?
— Spokojnie. Nie będziemy się w nią zagłębiać — Włóczęga skrzywiła się. W tym tempie miała ogłuchnąć w ciągu najbliższego miesiąca. — Nie ma powodów do paniki. A musimy się jakoś dostać na Ziemię.
Jej słowa nie ukoiły lęków maszyny. Kolejne piski, które z siebie wydała, były cichsze, ale nie mniej niespokojne. Przypominały Tenno pomruk przyciśniętego do ziemi kavata, któremu ktoś próbował spiłować pazury. Nie dało się z niczym pomylić tej jeżącej włos na głowie czystej groźby i obietnicy zemsty.
Włóczęga zignorowała hałas i pozwoliła sobie zapaść się w plastikowe obicie fotela. Wzdychając, przygotowała się mentalnie do przelotu Koleją. Po katastrofie Zarimana lot z wykorzystaniem napędu Pustki stracił cały swój urok. W miejscu fascynacji pojawił się irracjonalny strach przed kolejnym wypadkiem i ponownym zamknięciem na statku pełnym oszalałych dorosłych. Ayatan musiała sobie za każdym razem przypominać, że Kolej jest bezpieczna, że Kondor nie posiada na swym pokładzie Relikwiarza, że nie leci w bliżej nieznanym kierunku bez wiedzy, co się znajduje po drodze. Na jej statku nie było innych ludzi, którzy mogliby oszaleć wystawieni na oddziaływanie Pustki. Była sama. Było bezpiecznie. Kolej była sprawna. Nie będzie powtórki z Zarimana.
Tenno zamknęła oczy i zacisnęła zęby, kiedy blask Pustki przysłonił gwiazdy.
To miała być długa podróż.
Chapter Text
Świadomy nie chciał się ruszyć. Jakby wrósł w miękką ziemię, na której postawiła go już rozwiązanego Ayatan niedługo po wylądowaniu statkiem, i zapuścił korzenie niczym jedno z gigantycznych drzew ochronnie rozpościerających swoją liściastą koronę nad kryjówką Tenno. Jedynym znakiem, że jeszcze jakiś duch krył się w kościstym ciele, były delikatne drgnięcia rozchodzących się promieniście z jego głowy chelicer. Poza tym — nic.
I to nie było dobre.
Włóczęga popatrzyła z niepokojem na maszynę. Świadomi się tak normalnie nie zachowywali. Przywykła już do ostrych pisków i wycia towarzyszącego kontrolowanym przez Narmer przestrzeniom, do wiecznego dysonansu wprawiającego w drżenie podłogę pod jej butami i wszechobecnych zakłóceń. Cisza była czymś nowym, obcym. Z drugiej strony pewnie ten konkretny Świadomy był przyzwyczajony do ciszy po długim pobycie na Desdemonie. A z trzeciej — ze Świadomymi nigdy nic nie wiadomo. Najlepiej się było obchodzić z nimi ostrożnie. I z bronią w ręku.
— Lotus na nas czeka.
Słowa nie podziałały na zastygłą maszynę. Najwyraźniej letnia aura i śpiew ptaków były ważniejsze od jakiegoś Eidolona, choćby i była to córka samego Hunhowa. No cóż, nie dla Tenno. Nie po to targała na Ziemię Świadomego, by teraz stać i nic nie robić, kiedy czas uciekał. Łuk się sam nie wykona.
— Halo? Tu Ziemia? Mamy kontakt? — zapytała Ayatan, chwytając terraformera za jego obręcz i podnosząc go do poziomu swoich oczu. — Czy nie mamy?
Zero reakcji.
— Po prostu cudownie — kobieta skrzywiła się i ruszyła w stronę na wpół zatopionego Orbitera. — Wiecznie jakieś problemy.
Ayatan na pamięć znała już ścieżkę do swojej kryjówki. Wiedziała, gdzie może beztrosko postawić stopę, a gdzie skończy się to mokrą skarpetą. Kręty ślad wydeptanej trawy prowadził ją wzdłuż podnóża jasnych wapiennych skał do rozległej, zalanej jaskini, w której urządziła sobie koryto odnoga pobliskiej rzeczki. Tam, skryty w cieniu niewielkiego wodospadu, migotał srebrzysty metal statku stworzonego w trakcie Starej Wojny. Nie był to najpiękniejszy widok na świecie — Orbiter został uszkodzony podczas awaryjnego lądowania, gdy szukał schronienia przed przeczesującymi Pustkę żołnierzami Narmeru, i można to było bez trudu dostrzec w nadtopionych od ostrego wejścia w atmosferę ornamentach, licznych rysach i brakujących elementach. Okoliczna flora też nie próżnowała, stopniowo zdobiąc zielenią glonów i porostów kadłub, wgryzając się wraz z rudą rdzą w głębiej ukryte systemy i grożąc całkowitym unieruchomieniem. Niemniej, był to dom Tenno i starała się oń dbać jak najlepiej, w wolnej chwili łatając przeciekający pokład i osuszając zawilgocone pomieszczenia.
— Operatorze, wróciłaś! — Radosne zawołanie Ordisa rozbrzmiało echem i zaraz potem z głębin statku wyleciał złoty Cephalon. — Tak się o ciebie martwiłem! Udało ci się?
— Coś w tym stylu — rzekła niejasno Włóczęga, kierując się w stronę kładki prowadzącej do wnętrza. Och, jak dobrze było znów być w domu i bez obawy, że ktoś spróbuje ją zastrzelić! Wreszcie mogłaby trochę odpocząć. Ale najpierw — prysznic!
— Operatorze…? Czy to… czy to Świadomy?!
No tak. Racja. Ordis nic nie wiedział. Ich kontakt urwał się niedługo po jej przybyciu nad Uran. Uroki infrastruktury Grineer wymieszanej z technologią Świadomych; toporna myśl techniczna była równie twarda jak głowy tych, którzy posługiwali się jej wytworami i niechętnie współpracowała z zaawansowaną technologią terraformerów.
— Sprawy się skomplikowały — zaczęła powoli Tenno, mijając unoszącego się niespokojnie Cephalona. — Hunhow nie żyje. Ten tutaj — potrząsnęła bezwładną maszyną — zaoferował pomoc. Na razie z nami zostanie.
— To rozsądne? — Ordis ruszył za nią. — Świadomi próbowali cię zabić, wielokrotnie. Skąd pewność, że ten też nie spróbuje? To w końcu Świadomy!
— Jestem bardzo przekonywująca — i mam równie przekonywujący pistolet na energię Pustki, dodała Ayatan w myślach. — A nasz nowy kolega nie jest w najlepszej formie do walki. Raczej nam nic nie zrobi. — Nie żeby kobieta nie dostrzegała potencjalnego niebezpieczeństwa. Uszkodzony Świadomy to nadal Świadomy. Nie należało go lekceważyć.
Wolną ręką Włóczęga odgarnęła wodoodporną płachtę zabezpieczającą zejście do Orbitera. Odrobina ruchu wystarczyła, by aktywować odpowiednie czujniki i włączyć światło. Statek delikatnie rozświetliły białe diody ukryte w suficie i ścianach, refleksy zatańczyły po noszącej ślady zużycia tytanowej podłodze. By uniknąć wykrycia przez czułe skanery Narmeru, Ordis wyłączył główny reaktor i przełączył Orbiter na zasilanie z jednego z reaktorów pomocniczych. Wiązało się z uśpieniem większości podsystemów i przejściem statku w tryb hibernacji. Teraz pozbawiony energii sprzęt służył za oparcie dla rzeczy, które Ayatan nagromadziła na przestrzeni lat. Zimny, bezosobowy wygląd pokładu ustąpił miejsca dumnej kolekcji przydasi i napóźniejów. Wszystkich niezbędnych i potrzebnych, choć niekoniecznie w najbliższym czasie.
Tenno odstawiła Świadomego na podłogę. Jego nogi automatycznie zaparły się i zblokowały, zapewniając mu stabilną postawę. Widząc, że maszyna się nie przewróci, Włóczęga zrzuciła torbę z ramienia na podłogę, po czym zaczęła się rozbierać z brudnego od kurzu i oceanicznego mułu ubrania. Ściągnęła ciemne, dziurawe rękawiczki i rzuciła je niedbale na podłogę. Znalezienie ukrytych pod warstwami zszarzałej tuniki zapięć zajęło jej dłuższą chwilę, ale później było już łatwiej. Zaraz potem materiał opadł, odsłaniając skryty pod nim wysłużony egzopancerz z Zarimana.
— Operatorze? Ordis się zastanawia — zaczął Cephalon, okrążając terraformera — czy Świadomy nie powinien być żywy, żeby mógł pomóc?
— No martwy się nam nie przyda. To na pewno — Ayatan zdjęła zabłocone buty. — Czemu pytasz? — Miejscami przetarte spodnie opadły obok tuniki.
— Bo on chyba nie żyje.
— Nie gadaj bzdur! — Tenno rzuciła okiem na Świadomego. Fakt, nie ruszał się. Ale poza tym świecił się żywą czerwienią jak każdy inny, normalny Świadomy. — Nic mu nie jest.
— To dlaczego się nie rusza? — Ordis wysunął swoje magnetyczne ramię, jakby chciał dotknąć maszyny, ale w ostatnim momencie się powstrzymał.
— Deprywacja sensoryczna — stwierdziła po chwili namysłu kobieta, zbierając ciuchy i wrzucając do skrytego w rogu kosza na brudne rzeczy. Nie miała sił, by się teraz nimi zajmować — Świat dosłownie go olśnił. Przejdzie mu za jakiś czas. — Nie był to pierwszy tego typu przypadek w życiu Włóczęgi. Ludzie, którzy spędzili tygodnie czy nawet lata w przestrzeni, często nie potrafili odnaleźć się na planetach. Ich przestraszone oczy błądziły po świecie wokół nich, gdy zamierali i gubili się wśród zalewu różnych odczuć, przed którymi nie byli się w stanie uchronić. Świadomych najwyraźniej też to mogło dopaść, co nie było zaskakujące biorąc pod uwagę ilość sygnałów, które trzeba było przetworzyć do prawidłowej analizy środowiska, a do których nie było dostępu w grobowcu na Desdemonie.
— Popilnujesz go, dopóki nie wrócę? — zapytała Ayatan, sięgając po wzorzysty, postrzępiony ręcznik, resztki szarego mydła w plastikowym pudełku i ubranie na zmianę.
— Możesz na mnie liczyć, Operatorze! Nie spuszczę go z oka!
Tenno postanowiła przemilczeć fakt, że Świadomego zapewne nie trzeba było specjalnie pilnować. Otrząśniecie ze stanu, w którym się znajdował, zwykle zajmowało kilka godzin, jeśli nie dni. Ale odrobina paranoi jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
— Doskonale — Włóczęga obróciła się na pięcie i ruszyła na górę. Czuła się cała lepka od potu i niemal mogła poczuć nieprzyjemny zapach, który najpewniej zaczynał się wokół niej unosić. Potrzebowała prysznica raczej wcześniej niż później. Statek niestety nie oferował już takich wygód, ale pobliska struga była równie dobra.
Lato było wyjątkowo upalne tego roku. Wręcz nienaturalnie. Zazwyczaj od nocy świętojańskiej przez okolicę kryjówki Ayatan zdążyło przetoczyć się kilka potężnych burz, które powodowały wezbranie pobliskich rzek i groziły podtopieniem Orbitera. Teraz jednak z trudem można było dojrzeć pojedyncze białe smugi nieśmiało krążące po niebie, a po niektórych rzeczułkach zostały jedynie błotne kałuże i spękana ziemia. Włóczęga nie chciała od razu zacząć winić Świadomych za manipulację systemem pogodowym i suszę, ale nie przychodziła jej do głowy żadna inna przyczyna zdolna do tak szybkich i drastycznych zmian w środowisku jak tylko działania potężnego systemu terraformacyjnego. Być może Narmer zażyczył sobie nawodnienia kilku pól po drugiej stronie globu i maszyny zagięły wiatry do swej woli, by sprowadzić wraz z nimi wodę. A skoro tam spadł deszcz, to gdzieś indziej go zabrakło. Przypadek sprawił, że ucierpiał świat wokół Ayatan.
Tenno odłożyła swoje rzeczy na suchą skałę sterczącą nad migoczącą taflą rzeki. Teraz była pora na trudniejszą część - uwolnienie się z egzopancerza. Jej palce powędrowały w okolice karku, gdzie w jej kręgosłup wpijał się stary, wrośnięty wszczep cybernetyczny. Czas i Duviri zdołały odcisnąć na nim swoje piętno, przez co nie działał już tak dobrze, jak kiedyś. Heh, kogo Ayatan oszukiwała? W ogóle nie działał, stając się bardziej utrapieniem niż pomocą. Kiedyś Włóczęga mogła jedną myślą otwierać drzwi i wydawać polecenia Primmowi, a teraz? Teraz nie mogła nawet ściągnąć głupiego pancerza!
— No wreszcie — westchnęła Tenno, kiedy udało jej się odpowiednio przycisnąć gładkie wypustki wszczepu. Ciemnoszary egzopancerz zamarł, gdy tworzące go nanity leniwie przetwarzały otrzymane polecenie, i niechętnie zaczął się rozsuwać. Ayatan z ulgą zaczęła ściągać z siebie kolejne segmenty, przyglądając się uważnie fragmentom. Wyglądały dobrze — nanity ułożyły się we właściwe wzory i we właściwej kolejności. Nie było też nowych zmian w kolorycie ani nowych uszkodzeń, co było dobrą oznaką. Chwilowo nie trzeba się było martwić degradacją pancerza.
Za to była już najwyższa pora, żeby się pożądnie wyszorować.
Z tą myślą Tenno weszła pod wodospad. I zadygotała mimowolnie. Chłodne kamyczki pod jej stopami tworzyły wstrząsający kontrast z letnią wodą spływającą z góry. Nie nieprzyjemny, ale dość by zaskoczyć, jeśli się nie było na niego gotowym. Walcząc z dreszczami, Ayatan pozwoliła, aby rzeka spłukała z niej pot i kurz.
Co by nie mówić, zarimańskie egzopancerze były naprawdę fantastycznym wynalazkiem. Stworzone z użyciem tych samych technologii, które dały Świadomym ich najgroźniejszą umiejętność — adaptację — stanowiły przykład geniuszu inżynieryjnego Orokin. Nie były może tak wytrzymałe jak zbroje Daxów, ani nie nadawały się do przebywania w kosmosie przez dłuższy czas, ale za to były uniwersalne. Nanity, które je tworzyły, dopasowywały się do ciała użytkownika niczym druga skóra. Były przy tym na tyle wytrzymałe, żeby przetrwać kilka wieków bez większego uszczerbku dla swojej funkcjonalności i nadal zapewniać ochronę przeciw rozeźlonym Świadomym. Ayatan zdążyła już to kilka razy przetestować.
Problem w tym, że przyciągały uwagę. W szczególności maszyn, które wydawały się być wabione widokiem falujących nanitów i migotaniem osłon adaptacyjnych. Ayatan szybko nauczyła się ukrywać swój egzopancerz — jak się bowiem okazało, najłatwiejszym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi lokalnego kontygnentu Narmeru było wparadowanie do kontrolowanego miasta i pokazanie się pierwszemu lepszemu Świadomemu w zarimańskim pancerzu.
Włóczęga wciąż pamiętała, jak cała okolica rozjarzyła się niczym choinka, kiedy maszyny przewracały każdy kamień w zasięgu wzroku, próbując ją znaleźć.
Ayatan wyszła spod prowizorycznego prysznica i sięgnęła po leżące w płytkim zagłębieniu na wilgotnej skale mydło. Ślizgało się w jej dłoniach, kiedy niecierpliwie pocierała je i namydlała się. Jej oczom nie umknęła kolorowa kolekcja sińców i zadrapań zdobiących jej ciało. Świeży fiolet miejscami przeplatał się ze słabnącą żółcią i zielenią zanikających siniaków. Najgorzej wyglądały jej nogi oraz plecy — wiecznie potłuczone od uników, przewrotów i okazjonalnych kopnięć. Musiałaby je później natrzeć kremem z mieszanką ziołową, żeby nie obudzić się nazajutrz i nie móc wstać z łóżka. Kilka razy zdarzyło się jej popełnić ten błąd, co kończyło się przeleżeniem we wnętrzu Orbitera większej połowy dnia, bo nie mogła ruszyć się, i spędzeniem reszty czasu na próbach wstania i rozciągnięcia zbolałych mięśni.
Wszystko w swoim czasie, pomyślała Tenno, odkładając mydło i zaczynając się szorować. Oczy zaszczypały ją od piany ściekającej z włosów i spływającej po jej piersi. W uszach jej zaszumiało od wody, kiedy pocierała je delikatnie. Jej dłonie gładko ślizgały się po ciele, pozostawiając po sobie smugi z mydlin. Jedyne, co jej przeszkadzało, to kłucie w palcach, gdy mydło się do nich dostało. Nerwowe obgryzanie paznokci nie było może najwspanialszym nawykiem na świecie, ale zdecydowanie pomagało w myśleniu, nieważne co mówił na ten temat Ordis.
Mówiąc o Ordisie; musiała do niego wrócić. Kto wie, co zdążyłby wykombinować pod jej nieobecność.
W Duviri nie miałam takich zmartwień.
Ayatan raz jeszcze weszła pod wodospad, tym razem żeby się opłukać. Jej myśli wróciły do Świadomego czekającego na nią na pokładzie. Świadomego, który miał z nią mieszkać przez najbliższy czas. Włóczęga nie była pewna, jak ma się z tym czuć. Przyzwyczaiła się już do milczącego, nieprzytomnego towarzystwa Lotus, ale życie pod jednym dachem z żywą i sprawną maszyną byłoby zupełnie nowym doznaniem. Zwłaszcza, że musiała ją jeszcze przekonać o swoich dobrych intencjach i ewentualnie ponownie nakłonić do współpracy, jeżeli ta zdążyła się rozmyślić w trakcie lotu na Ziemię. A to mogło być trudne. Świadomi byli dosyć uparci, kiedy już opracowali jakiś plan działania. Wręcz po trupach dążyli do celu.
Wychodząc spod szumiącej kaskady na brzeg, Tenno sięgnęła po ręcznik by się wytrzeć. Z drugiej strony, może nie byłoby tak źle? Oboje mieli wspólny cel. Oboje byli ścigani przez Narmer. Oboje nie lubili Ballasa. To musiało coś znaczyć, prawda? Świadomi lubili logikę, a logicznym było, że ich współpraca będzie korzystna dla każdej ze stron.
Ayatan pokręciła głową, narzucając na siebie żółtawą tunikę i spodnie o bliżej nieokreślonym kolorze, który kiedyś mógł być czerwonym. Nie powinna się zamartwiać gdybaniem. Nic by jej to nie dało poza zdenerwowaniem się. Przeczesując ostatni raz dłonią wilgotne włosy w marnej próbie ułożenia ich w jakąś ludzką fryzurę, zebrała swoje rzeczy z ziemi i ruszyła niespiesznie w stronę Orbitera.
— I jak? — zapytała Ayatan Ordisa, wchodząc na pokład. — Coś się zmieniło?
Odpowiedziała jej tylko cisza.
Włóczęga rozejrzała się podejrzliwie po Orbiterze. Czyżby myliła się co do Świadomego? Przebudził się? Zrobił coś Ordisowi?
Nie. Maszyna dalej grzecznie sobie stała w pobliżu Arsenału, tam, gdzie ją pozostawiono. Wydawało się, że nawet się nie poruszyła. Gdzie zatem był Cephalon?
— Ordis! — zawołała kobieta. — Gdzie jesteś? Nie chowaj się!
Z dalszych części statku rozległ się pisk i łoskot spadających przedmiotów. Zaraz potem pojawił się Ordis z odgiętym ramieniem, wyglądając na lekko zawstydzonego.
— Och! Już wróciłaś, Operatorze. Nie spodziewałem się, że…
— Co zbroiłeś? — Ayatan lubiła swojego Cephalona, naprawdę. Ale jego dobre intencje często miały opłakane rezultaty. Następny skutek uboczny braku energii, Ordis stracił część mocy obliczeniowej niezbędnej do opracowania rozsądnej decyzji.
— Ja? Nic! Operatorze, musisz mi wierzyć! Ordis tylko pomyślał, że Świadomy jest niebezpieczny tak, jak teraz jest. I że warto by go zamknąć w jakimś pudełku, żeby był mniej groźny.
Włóczęga potrząsnęła głową w zamyśleniu. Cephalon miał trochę racji. Zostawienie terraformera , by mógł sobie chodzić samopas — nie było dobrym pomysłem. Z drugiej strony, zamykanie go ponownie w klatce też nie było najlepszym rozwiązaniem. Na statku była to wyższa konieczność; gdyby maszyna spanikowała na widok Pustki, to Ayatan mogłaby nie dolecieć w jednym, rozpoznawalnym kawałku na Ziemię. Ale trzymać Świadomego za kratkami cały czas? Zwłaszcza takiego, który zgodził się jej pomóc? To byłoby trochę nie fair.
— Pozwól, że ja się tym będę martwić, dobrze? — kobieta odwróciła się, żeby odłożyć mydelniczkę i zawiesić wilogtny ręcznik, by ten mógł zacząć schnąć. Następnie odłożyła egzopancerz na warsztat, żeby później się nim zająć.
— Ordis też się zastanawia — Cephalon podleciał bliżej — gdzie Operator planuje trzymać Świadomego. Na dworze? Na Orbiterze?
Hm. To było dobre pytanie, Ayatan musiała to przyznać. Na dworze na pewno nie; gdyby maszynie się odwidziała współpraca, nic by jej nie powstrzymało przed ucieczką i ewentualnym sprowadzeniem kolegów. A choć kobieta dobrze umiała walczyć, nie miała większych szans przeciwko kilku Świadomym naraz. Zatem terraformer musiał zostać możliwie blisko Włóczęgi, najlepiej za jakimiś drzwiami, które można było zablokować. Szczęśliwie, Orbiter zapewniał jeszcze takie dogodności, jak anty-Świadome włazy. Pozostawało pytanie, gdzie konkretnie Świadomy miałby się znaleźć?
Pokój Plagi?
Nie, był zamknięty na cztery spusty od chwili przejścia Orbitera w stan hibernacji, a Ayatan nie była na ten moment gotowa, by mierzyć się z jakąkolwiek formą technowirusa. Kto wie, w co to cholerstwo znowu zmutowało.
Pomieszczenie z Łączem Somatycznym, w którym powoli umierała Lotus?
Em, nie. Nie było pewności co do tego, jak maszyna zachowa się wobec Eidolona. Mogła wcześniej kłamać i spróbować dobić Lotus, żeby skrócić jej cierpienia. Mogła sama postradać zmysły w obecności innego Świadomego. Mogła się podłączyć do sieci dronów Eidolona i zamienić w bezwolną kukiełkę. Ayatan nie zamierzała ryzykować swojej jedynej szansy.
Czyli zostawało jedno miejsce — sypialnia Włóczęgi, w której było okno wychodzące na podwodną grotę. Wystarczyłoby, żeby Świadomy nieco mocniej walnął w szybę i całość zamieniłaby się w jedno wielkie akwarium. Mógłby też ją zadźgać we śnie i oszczędzić sobie zatapiania statku. Fantastycznie.
Ale chyba nie było lepszego wyboru.
— Zostanie ze mną — stwierdziła wreszcie Ayatan, sięgając po maszynę. Przypatrzyła się przygaszonym światłom w poszukiwaniu jakiejkolwiek reakcji. Wciąż nic. — Przynajmniej do czasu, aż nie ustalimy paru zasad.
Zostawiając za sobą zmartwionego Ordisa, Włóczęga powędrowała w stronę swojego pokoju. Przejście otworzyło się przed nią z cichym, choć niepokojącym zgrzytem zwiastującym przyszłe kłopoty. Nic, co Ayatan byłaby w stanie naprawić ze swoją ograniczoną wiedzą odnośnie konstrukcji Orbitera i brakiem specjalistycznych narzędzi.
Pomieszczenie był tak przytulne, jak przytulne mogło być wnętrze uszkodzonego statku kosmicznego. W skrócie — nie bardzo. Ale Włóczęga starała się to zmienić. Dodała skradzione poduszki, każda innej wielkości i koloru, i postrzępiony koc. Postawiła na półkach kilka prywatnych zdjęć wygrzebanych z wraku Zarimana. Położyła nadpalonego misia w rogu przy oknie. Zawiesiła na haczyku z pomocą rzemyków rozbite kolorowe kawałki szkła. Namalowała niewprawną ręką znaki na ścianach, by przypominały jej o lepszych czasach. I ożywiła tę zardzewiałą puszkę, która stała się jej domem.
— Wiem, że może ci się tu nie spodobać — westchnęła kobieta, stawiając Świadomego na dioramie. — Pewnie są lepsze miejsca, gdzie chciałbyś być. Bez ludzi w pobliżu. Bez tych wszystkich problemów — Opadła na stos koców, który robił jej za łóżko, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. — Proszę, tylko żebyś dał nam szansę. Ten jeden raz, dopóki nie naprawimy Lotus.
Świadomy nie odpowiedział, zimny i nieruchomy.
Kręcąc głową na myśl o dziwnym świecie, w jakim przyszło jej żyć, Ayatan zaczęła szykować się do snu.
Notes:
Mam kilka gryzących się koncepcji, jak to opowiadanie ma się do końca potoczyć. Trzymajcie kciuki, żebym to rozgryzła do końca walki z pierwszym Archonem. Swoją drogą, jak myślicie, kto to będzie? Amar, Boreal czy Nira?
Chapter Text
Coś było obok niej.
Ayatan otworzyła gwałtownie oczy. Kierowana bardziej instynktownym działaniem niż myślą, niezgrabnie spadła z łóżka i przeturlała po podłodze. Zaraz zerwała się na nogi. Nóż z naturalną łatwością znalazł się w jej dłoni, dodając pewności swym znajomym ciężarem. Serce szaleńczo dudniło jej w piersi, kiedy czekała na nieunikniony atak.
Atak, który nie nadchodził.
Włóczęga nie dała się zmylić. Nie opuściła gardy. W cieniu coś się na nią czaiło i tylko czekało na chwilę nieuwagi z jej strony. Rozglądając się podejrzliwie, wycofała się powoli w stronę okna i spokojnej Pustki za nim. Okno było bezpieczne, nic z niego nie mogło wyjść. Ściany nie zapewniały takiego luksusu.
Atak wciąż nie nadchodził.
Jej ręce drżały. Oddech grzechotał w płucach. Krew szumiała w uszach. Cienie poruszały się przed jej oczami. Ale nie mogła ustąpić. Nie dziś. Nie jutro. Nie, jeśli chciała przeżyć.
« Wiem, że tu jesteś! » słowa brzmiały piskliwie w jej uszach.
Nie było odpowiedzi.
Ayatan z wysiłkiem przełknęła ślinę. Cokolwiek z nią było, było sprytne. Ukrywało się. Wiedziało, że ludzie faworyzowali wzrok spośród reszty zmysłów. Ale Włóczęga nauczyła się twardej lekcji, by nie wierzyć własnym oczom. Oczy nietrudno było oszukać technologią maskującą. Uszy były trudniejsze. W połączeniu z wyczuwalnym przez stopy drgnięciami metalowego kadłuba, gdy ktoś próbował po nim chodzić, zaskoczenie stawało się wyzwaniem.
Nie tracąc skupienia, Ayatan zaczęła nasłuchiwać. Ponad ciszą, która zagościła na Zarimanie po zgaśnięciu napędu i dezaktywacji alarmów, był szum. Szum wody. Tak, jakby w pobliżu była fontanna, ale większa. Znacznie, znacznie większa. Jak…
Jak wodospad.
Skąd się wziął wodospad na Zarimanie? System pomp odpowiedzialny za rozprowadzanie wody wzdłuż pokładów zepsuł się dawno temu. Brak części zamiennych uniemożliwił lokalne naprawy i wymusił racjonowanie pozostałych zapasów do czasu, aż kilku śmiałków znalazło drogę przez spękany kadłub do głównej stacji uzdatniania wody i wróciło, by powiedzieć o rozerwanej przez wybuch farm hydroponicznych maszynerii i wycieku. Nie można było naprawić czegoś, co nie istniało. Nie można też było pompować wody, której nie było.
To był ponury dzień dla nich wszystkich.
Mówiąc o reszcie; czy nic im się nie stało? Jeśli coś zdołało zakraść się do wnęki Włóczęgi, to jej koledzy z klasy też byli w niebezpieczeństwie. Ayatan, jako najstarsza, wzięła na siebie niebezpieczny obowiązek zadbania, by nieliczni dorośli, którzy nadal krążyli po Zarimanie, nie wybili ich do końca. To, że jednemu udało się zakraść tak blisko, było bardzo złym znakiem.
Dorośli nie poruszali się samotnie.
Inni mogli zaraz odkryć ich kryjówkę w tunelu wentylacyjnym pod nadgryzionym przez ząb Pustki składzikiem z narzędziami w Perymetrze Halako.
Ayatan musiała odwrócić ich uwagę. Szybko.
Zacisnęła kurczowo palce na nożu i ruszyła w stronę migoczącego słabą bielą wyjścia. Ominęła przewrócony stolik i ostre kawałki stłuczonej zastawy rozpryśnięte na podłodze. Przeskoczyła nad schodkami odgradzającymi część sypialnianą pokoju od przedsionku. Przestraszona ruchem robotyczna ryba, pyłkoczara, jeśli pamięć nie myliła Włóczęgi, zastukała swoimi metalowymi płetwami o szklane akwarium, zanim odpłynęła z błyskiem chromu wgłąb pojemnika.
Ale nie tylko ryba odbijała się w szybie. Na krótki moment w ciemnościach pokoju mignął inny kształt.
Mam cię!
Ayatan zwinnie obróciła się i złapała pierwszą rzecz pod ręką. Rzuciła. Zawartość metalowej puszki z głośnym grzechotem rozsypała się pod półkami obok łóżka. Trafiła, sądząc po głośnym pisku i szamoczących się cieniach.
Nie czekając, aż jej przeciwnik dojdzie do siebie, ruszyła w jego stronę z wycelowanym ostrzem. Jeśli szybko by go zabiła, może jeszcze udałoby się jej uciec. Bo ktoś na pewno musiał usłyszeć hałas. A skoro tak, to…
— Co robisz, Operatorze?
Ostre światło oślepiło ją. Cofnęła się z sykiem, zasłaniając załzawione oczy.
— Och, Operatorze! Znowu miałaś zły sen?
Sen…?
— Ordis tyle razy powtarzał, żebyś wzięła swoje tabletki, a ty wciąż zapominasz!
Jaki Ordis? Jakie tabletki…?!
« Nie zbliżaj się! » zaskrzeczała Włóczęga, panicznie próbując coś zobaczyć przez plamki tańczące jej przed oczami. « Zabiję cię, słyszysz? Zabiję, jak się zbliżysz! »
— Nie, nie, Operatorze. Musisz mówić. Żadnych dziwnych pisków. Co… co jeśli to cię usłyszy?
« Nie zbliżaj się! »
— Huh. Operatorze? — obcy głos zawołał. Trochę bliżej i z boku. — Bo jak tak Ordis patrzy, to chyba zabiłaś Świadomego. I ~fantastycznie!~ nie tak brzmiał wczoraj twój plan.
« Świadomego? » dziwna nazwa drżała znajomo na jej języku. Dzwoniła w głowie. Ale dlaczego? I co ten Świadomy robił na Zarimanie?
— Nie, jednak żyje. ~Jaka szkoda.~ Nawet się rusza!
Wreszcie Ayatan mogła zobaczyć coś poza rozmazanymi smugami. Nie żeby widok latającego, gadającego kubła na śmieci trzymającego na prowizorycznym wysięgniku szkolny model terraformera wiele wyjaśniał. Nieznany, niezarimański pokój, w którym się znajdowała, też nie pomagał. Czyżby wpadła w jakąś symulację?
— Głupi Świadomy! Udawaj, że nie żyjesz. Operator nie chce cię zabić, ale teraz nie myśli jasno. Może cię przez przypadek skrzywdzić, jeśli ją przestraszysz.
« Odejdź od drzwi! » Ayatan musiała się stąd wydostać. Symulacje były prawie tak złe, jak dorośli. Bez Cephalonów, które kontrolowałyby ich warunki, szybko wymykały się spod kontroli, unicestwiając tych, którzy nieopatrznie się w nie zagłębili.
— Musisz się uspokoić, Operatorze. Opuść nóż — powiedział stwór, nie ruszając się z miejsca. — Tu nic ci nie grozi. Ordis się upewnił!
Czy ten Ordis miał ją za głupią? Oddałaby swoją jedyną broń i co? Może jeszcze by chciał, żeby grzecznie dała się zabić? Nigdy w życiu.
— Opuść nóż, Operatorze — powtórzył Ordis, omijając wyłączoną dioramę i odsuwając się od wyjścia. — Jeszcze się skale-!
Ayatan rzuciła się do przodu. Jednym susem dopadła do łóżka znajdującego się w połowie pokoju. Opierając wolną ręką o kontuar, wybiła się na twardym materacu i przeskoczyła na drugą stronę. Ledwie kilka kroków dzieliło ją od wolności, gdy drzwi z sykiem zamknęły się.
— Przepraszam, Operatorze! — zawołał kubeł głosem stłumionym przez gruby metal. — Nie możesz teraz wyjść. To dla twojego bezpieczeństwa.
« Wypuść mnie! » krzyknęła Ayatan, uderzając gniewnie pięścią o jaśniejące zdobienia przejścia. « Wypuść mnie! »
Nie było odpowiedzi.
Była za to Pustka mętnie wirująca za oknem. Było drżenie pokładu, który z coraz większym trudem opierał się szalejącej energii. Było zimno przestrzeni kosmicznej wdzierające się przez wyrwy pozostałe po farmach hydroponicznych. Była cisza, skrywająca potwory czekające w cieniu.
Nie chcę umierać.
Notes:
Idź na studia, mówili. Będzie fajnie, mówili.
No, jest. Bardzo.
Chapter 5
Summary:
Ayatan jęknęła. Co to miało być — holoturniej jeden z dziesięciu?
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Ból głowy nie był obcy Ayatan. Jedną z zalet bycia dorosłą był nieograniczony dostęp do alkoholu i Włóczęga nie wahała się po niego sięgnąć w gorszych chwilach. Nie żeby miała ku temu wiele okazji — alkohol, zwłaszcza dobry, nie był dobrem pierwszej potrzeby w narmerskim imperium i znalezienie nieotwartej flaszki graniczyło niekiedy z cudem. Gdy jednak trud przetrwania stawał się zbyt wielki, a samotność zbyt przytłaczająca — pokusa odszukania szczęścia z pomocą złotego trunku była nie do odparcia.
Upicie się wyjaśniałoby też, czemu leżała na podłodze i nie pamiętała, co się wcześniej działo. Nie wyjaśniałoby natomiast, dlaczego drzwi do jej pokoju był dezaktywowane.
— Ugh — zajęczała kobieta, kiedy pulsowanie w jej głowie wzmogło się przy próbie wstania. Nie było tak złe, jak zazwyczaj, więc Ordis w pewnym momencie postanowił zabrać jej butelkę. Prawdopodobnie. Chwała Ordisowi za jego obecność i wsparcie! I za tabletki przeciwbólowe. Których jeszcze nie przyniósł. — Ordis? — Gdzie był jej Cephalon-zbawca? — Ordis!
Ordis nie odpowiedział. Oczywisty znak jego dezaprobaty. Ale naprawdę mógłby odblokować drzwi. Ayatan nie pogniewałaby się za to.
Włóczęga wyciągnęła rękę, by chwycić za krawędź kontuaru i z wysiłkiem podciągnęła się w górę. Zamrugała. Wszystko, co nie było solidnie przymocowane do ścian, leżało w nieładzie na podłodze. Albo w kawałkach, jak ten bezcenny, porcelanowy zestaw do herbaty. Same ściany były podrapane, jakby jakiś kavat rozszalał się pośród nich i rzucił z pazurami. Przez pokój przeszła nawałnica czy jak?
— Operatorze? Czy wszystko w porządku?
— Ach, tak. W większej części — ulga, kiedy usłyszała Cephalona, niemal ją zmogła. — Mógłbyś przynieść mi tabletki na kaca? — przymknęła oczy, żeby uspokoić mroczki. — I drzwi. Byłoby miło, jakbyś je otworzył. Muszę do toalety.
— Muszę zapytać Operatorze; czy wiesz gdzie jesteś?
Ayatan jęknęła. Co to miało być — holoturniej jeden z dziesięciu?
— Tak, na Ziemi. Gdzieś na północnej półkuli. Na tym — jak nazywała się ta przeklęta kupa złomu? — Orbiterze?
— Tak się cieszę, że wróciłaś, Operatorze! — przejście zamigotało i przepuściło szczęśliwego Cephalona. — Ordis tak się martwił, że dalej nie będziesz sobą!
— Ciszej, błagam. Ciszej — głowa bolała ją wystarczająco i bez krzyków Ordisa. — Nie będę sobą?
Ordis potaknął.
— Znowu myślałaś, że jesteś na Zarimanie. Prawie udało ci się zabić Świadomego, zanim cię odciąłem.
Świadomego. Jakiego Świadomego? Nie Lotus, to na pewno. Więc jakiego…?
— Kurwa — Włóczęga wreszcie przypomniała sobie. Uran. Desdemona. Hunhow. Świadomy. — Ale przeżył?
— Potrzeba czegoś więcej niż stołka, żeby zabić Świadomego — powiedział Ordis, jakby to była oczywistość.
Ayatan mruknęła na zgodę.
— Dobra. Zrobimy tak. Ty znajdziesz mi coś na kaca, a ja się ogarnę — kobieta zamyśliła się na moment — i wykombinuję, jak przekonać Świadomego, że to był wypadek. I żeby dalej zbudował mi łuk.
— Ordis sądził, że Operator już wszystko uzgodniła ze Świadomym.
— Byłam w trakcie — Włóczęga uśmiechnęła się słabo. — Nie zgadzaliśmy się, co do pewnych kwestii.
Świadomy był dokładnie tam, gdzie Ordis powiedział, że go zostawił — uwięziony w stalowej skrzyni dociśniętej dla pewności kilkoma sztabkami oczyszczonego ferrytu.
Ayatan zapukała na przywitanie, żeby nie przestraszyć maszyny. Nie żeby wierzyła, że Świadomy się bał. Ale zapewne był zestresowany porwaniem, próbą zamachu na jego życie i zamknięciem w za małym pudle. A zestresowany terraformer mógł nie być najbardziej racjonalny.
Z wnętrza dobiegł niski skowyt.
Dobrze. Chyba. Miała uwagę Świadomego, więc to już jakiś postęp.
— Hej — odezwała się kobieta, nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę. — To ja. W sensie, Ayatan — przygryzła wargę. — Em, co do wczoraj... dzisiaj, to… to tak nie miało wyglądać. I przepraszam za to. I za Ordisa, że cię tu zamknął, też — Włóczęga skrzywiła się. — Po prostu… czasami zdarza mi się, że myślę, że jestem gdzieś indziej i… i wtedy nie do końca rozumiem, co się wokół mnie dzieje. Ostatnio nie miałam z tym problemu, ale wczoraj… to było takie żywe. Jakbym znowu była tam na pokładzie, jakby znowu miał miejsce ten cholerny skok. A ty byłeś ze mną w pokoju i wydawało mi się, że jesteś kimś innym i musiałam się bronić, bo Hayden i Terolee byli w pobliżu i obiecałam im… — Ayatan ugryzła się w język. Mocno. Świadomy nie musiał tego wszystkiego wiedzieć. Nie było go tam. Nikt nie przybył z pomocą. A Zariman Ten-Zero dryfował, dryfował, dryfował…! — Chcę powiedzieć, że przepraszam i że postaram się, żeby się to nie powtórzyło. I mam nadzieję, że nie wpłynie to na naszą współpracę.
Świadomy nie odpowiedział. Włóczęga nie była pewna, czy było to dobra oznaka, czy nie. Postanowiła kontynuować.
— Teraz cię wypuszczę, dobrze? Na spokojnie. Bez rzucania krzesłami lub nożami, bez strzelania laserami z oczu czy gryzienia. Bez uciekania, bez atakowania, bez… czegokolwiek, co mogłoby zaszkodzić drugiemu — Ayatan poruszyła ramionami dla złagodzenia nagromadzonego w nich napięcia. Musiała coś zaoferować Świadomemu, żeby przekonać go, że mimo wszystko w jego interesie była dalsza kooperacja i nie powinien brać nóg za pas przy pierwszej nadarzającej się okazji. — I jak wszystko dobrze pójdzie, zabiorę cię do Lotus. Brzmi w porządku?
Terraformer zaskrzeczał. To było tak czy nie? Czy coś innego? Bez piasku, na którym Świadomy mógłby pisać, trudno byłoby im się porozumieć.
— Chwila, moment. Mam genialny pomysł! Zaczekaj tu na mnie.
Świadomy był maszyną. Maszyny nie musiały mówić, żeby rozmawiać. Wystarczyła im łączność bezprzewodowa. A maszyna tak inteligentna jak Świadomy pewnie byłaby w stanie wykminić, jak podłączyć się, powiedzmy, do holotabletu.
Ayatan zajęło zdecydowanie za długo wymyślenie tego.
Za to odszukanie kryjącego się w pobliżu ustrojstwa i powrót do Świadomego były znacznie szybsze.
— Dobra, plan jest taki: mam w ręku holotablet, model… nie wiem jaki. Wygląda staro, ale jest sprawny — Włóczęga osobiście go sprawdziła. Wielokrotnie, kiedy Ordis przesyłał jej kolejne dane dotyczące działań Narmeru. Dawanie Świadomemu dostępu do urządzenia nie było może odpowiedzialną decyzją, ale z drugiej strony nie było tam też nic szczególnie ważnego, czego straty Ayatan nie mogłaby przeboleć. Zaś możliwość porozmawiania ze Świadomym była teraz na wagę złota. — Czy byłbyś w stanie, nie wiem, zainstalować jakiś komunikator, żebyśmy się rozumieli? Czy nie bar-
Tak.
— Huh. Szybki jest — mruknęła do siebie Ayatan, mrugając z zaskoczenia na ekran, który nagle zmienił kolor z niebieskiego na czerwony, a na środku pojawiły się złote glify Orokin. Niepokojąco szybki — To wracając do wcześniejszego tematu, nic się między nami nie zmieniło, tak? Dalej mamy zawieszenie broni i ratujemy Lotus?
Świadomy nie odpisał od razu. Najwyraźniej czerpał jakiś rodzaj satysfakcji z trzymania Włóczęgi w niepewności.
Nasze cele pozostają zbieżne.
Lakoniczna odpowiedź, ale Ayatan przypuszczała, że nie dostanie lepszej. W każdym razie nie dziś.
— Więc mogę cię wypuścić i nie zrobisz niczego dziwnego, tak?
Tak.
Włóczęga przygryzła wnętrze policzka, szukając w sobie otuchy. Nie powinna się tak stresować przed Świadomym, którego sama porwała. To nie Tau, że wszystko było nowe i nieznane. Była na Ziemi, na planecie, która dała życie ludziom. To był znany wzdłuż i wszerz świat. Dlaczego mimo to czuła się tak nerwowo?
— No to otwieram — kobieta zostawiła holotablet w spokoju. Ściągnęła szare sztabki z góry skrzyni i odłożyła je na bok. Następnie chwyciła za krawędź wieka i odrobinę przesunęła. Z ciemności powitały ją czerwone światła zdobiące ciało Świadomego. Nie poruszyły się na jej widok. — Spokojnie, dobrze? Spokojnie. Powolutku.
Ayatan pchnęła pokrywę. Metal zazgrzytał o metal, kiedy odsłoniła wnętrze i znajdującą się tam zawartość — kilka figurek warframe’ów i jedna skulona maszyna.
— Och — Ordis naprawdę potrafił być cholernie złośliwy. Mini-Świadomy, to i miał mini-warframe’y do towarzystwa. — Za to też przepraszam?
Terraformer zamruczał w odpowiedzi, ale na holotablecie nie pojawiła się żadna nowa wiadomość. Wyprostował się, aż jego głowa wystawała znad pudła. Rozprostował sprawne skrzydło. Oparł się przednimi kończynami o rant skrzyni. I zadziwiająco płynnym ruchem jak na maszynę — wydostał się.
I tyle.
Dalej już się nie poruszył.
Włóczęga zamrugała ze zdziwienia. Nie spodziewała się, że pójdzie tak łatwo. Przeważnie napotykała znacznie więcej kłopotów, próbując kogoś przekonać do swojego pomysłu.
— Więc.., teraz Lotus, tak? — zapytała, biorąc ponownie do ręki holotablet.
Tak.
— Nie zmienisz się, nie wiem, w jakiegoś bezmózgiego drona na jej widok? Czy coś? — Ayatan musiała się upewnić. W końcu od tego się zaczęło, od niepewności, czy nie straci najnowszego sojusznika na rzecz bezmyślnej pacynki.
Nie tak działają nasze systemy.
Kobieta odetchnęła z ulgą.
— To dobrze. Świetnie nawet — pokiwała głową. — Chodź. Nie mamy daleko.
Zaledwie kilka kroków, jeśli Ayatan miała być szczera. Orbiter, pomimo swojego opłakanego stanu, był statkiem kosmicznym, a przy ich projektowaniu starano się zwykle ograniczać zbędne miejsce. Orokin mogli sobie pozwolić na luksusowe statki z przestronnymi pomieszczeniami i wyszukanymi zdobieniami, ale seryjnie produkowane okręty Tenno stworzono do przetrwania walki ze Świadomymi i przelotu przez Burze Pustki, nie — do komfortu czy pysznienia się swoim stanem konta. Stąd też szare ściany i w większości niewielkie, niemal klaustrofobiczne pokoje.
Nie żeby Orbiter nie był miejscem godnym najwspanialszych wojowników Złotych Panów. Jego budowa musiała kosztować małą fortunę, wyposażenie w całe oprzyrządowanie pozwalające na samowystarczalność i wspieranie wysiłku wojennego pewnie drugie tyle, a do tego własny cephalon pokładowy też nie był najtańszy.
Iście boski okręt dla boskich wojowników.
— Starałam się ograniczyć jej utratę energii — powiedziała Ayatan, przechodząc przez przejście, za którym skrywała się sala z Łączem Somatycznym. — Tylko tyle mogłam zrobić. Nie chciałam jej podłączać pod zasilanie Orbitera. Nie wiem, na ile energia pozyskana z wykorzystaniem Pustki jest bezpieczna dla Świadomych, ale wolałam nie ryzykować podania jej-
Świadomy zaśpiewał.
Nie dało się inaczej określić tego dziwnie miękkiego dźwięku, który z siebie wydobył. Nie przypominał on ostrego wycia terraformerów czy zgrzekoczącego odgłosu różnorakiej maszynerii planetarnej. W zasadzie to nie brzmiało nawet jak coś, czego można by się spodziewać po maszynie.
Ayatan przystanęła, słysząc ten łagodny gwizd z ledwie zauważalnym werbelnym szmerem w tle. Nie było w nim fałszywej nuty gorzkiej nienawiści, która drżała zwykle w dysonansie Świadomych, zdając się być niemal nieodłączną częścią ich krzyków. Nie było też skrzypiącej złości, czy łamiącej pogardy. Był za to żałosny pomruk wybijający się wyraźnie ponad pozostałe dźwięki i odbijający echem po pomieszczeniu.
Maszyna ruszyła utykając do przodu, metodycznie stawiając kolejne kroki. Jej czerwony blask odbijał się od podłogi i tańczył migotliwie po metalowych ścianach. Włóczęga obserwowała, jak stopniowo zbliża się do Lotus i wspina po stopniach.
Jak wreszcie zapiera się na boku siedziska Łącza Somatycznego i niemal czule pociera jedną ze swych kończyn nieruchome ciało młodej Królowej. Jak jej piosenka cichnie, gdy spodziewana odpowiedź nie nadchodzi.
Holotablet zawibrował w ręku Ayatan.
Jest poważnie osłabiona. Pustka dotkliwie ją naznaczyła.
— Ach, tak. Pustka — kobieta skrzywiła się. — Wyciągnęłam z niej Lotus tak szybko, jak się tylko dało — Co nie było tak szybkie, jak być powinno, biorąc pod uwagę, że miała wtedy ogon w postaci Dominusa Thraxa i jego wojsk.
Musimy się spieszyć. Nie zostało jej wiele czasu.
Akurat to Ayatan już wcześniej sama wymyśliła. Dosłowne zanikanie ze świata żywych przeważnie nie było dobrą oznaką.
— To… co ci potrzeba do tego łuku?
Ekran holotabletu zamigotał kilka razy, nim pojawił się na nim nowy tekst.
Wystarczyło, że Włóczęga rzuciła na niego okiem, a jej brwi powędrowały do góry. O ile tytan, obwody czy jakieś wymyślny stop auronu jej nie dziwiły i najpewniej były schowane gdzieś na Orbiterze, to już klejnoty crimizianu, zęby sharraca czy isos już tak. Ale co innego przyciągnęło uwagę Ayatan.
— Kuva? Po co ci kuva?
Kuva była niebezpieczna. Może nie w dotyku, ale jej wpływ na ludzi, na Orokin był znany. Długowieczność w zamian za stopniowe szaleństwo. Mimo to Narmer szeroko ją stosował nie tylko w Zwierciadłach, ale też i w samych Woalach, czyniąc je tak skutecznymi. Po co Świadomemu potrzebna była ta płynna klątwa?
Nataruk jest potężną bronią. Śmiertelną zarówno dla tych, którzy zostaną trafieni jego strzałami, jak i dla tego, kto go dzierży. Kuva stanowi barierę dla zgromadzonej w nim energii. Pozwoli ci go użyć bez obawy, że podzielisz los swoich wrogów.
— Milusio — zamruczała Ayatan. Zawsze chciała trzymać w dłoni tykającą bombę. — Dam ci znać, kiedy będę wszystko miała — Rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było to najlepsze miejsce dla Świadomego ze wszystkimi sekretami jej mini wersji na widoku, ale chyba byłoby lepiej, gdyby na razie maszyna tu została niż żeby plątała się po Orbiterze i drażniła Ordisa. Bo raczej nie dałaby się znowu zamknąć w skrzyni lub w jej pokoju. — Zostań tu, dopóki nie wrócę. I nie dotykaj niczego.
Z tymi słowy odwróciła się na pięcie i ruszyła na poszukiwanie Cephalona. Przy dobrych wiatrach zebranie surowców z całej listy nie zajęłoby jej dużo czasu.
Notes:
Miałam nadzieję, że Paradoks Duviri będzie w tym tygodniu. A tu niestety dopiero za tydzień, kiedy mam cztery zaliczenia. Jak tu żyć?
Chapter 6
Summary:
Umarł Hunhow. Niech żyje Hunhow!
Tak jakby.
Chapter Text
To, że Ordis był niechętny współpracy ze Świadomym, było oczywiste i przejawiało się w różny sposób. Powolne otwieranie przejść przed maszyną, gdy ta poruszała się po Orbiterze. Obserwowanie z daleka w marnej próbie szpiegowania. Kąśliwe komentarze przy każdej nadarzającej się okazji.
Ayatan to rozumiała. Naprawdę. Maszyna nie pomagała się polubić swoimi zdawkowymi odpowiedziami, ignorowaniem pytań czy wyjątkowo aroganckim podejściem jak na coś, co ledwo sięgało ponad kolana Włóczęgi. Ale musieli razem współpracować.
Albo chociaż udawać, że się tolerują.
W końcu walczyli o wspólną sprawę, nie było potrzeby pomagać władcy Narmeru w stłamszeniu ich miniaturowego ruchu oporu poprzez rozdrapywanie starych ran. Ten już i tak był wystarczająco potężny.
— To jest zły, okropny pomysł, Operatorze! — powiedział Cephalon. — Ufanie Świadomym, tego się nie robi.
— Wiesz, jak to jest. Wróg mojego wroga…
— Jest dalej moim wrogiem! — przerwał jej Ordis, gestykulując szaleńczo swoją chwytną kończyną. — Szczególnie Świadomi! Nie znają litości. Nie znają łaski. Gdy tylko przestaniemy być użyteczni, ~skruszą kości, skręcą karki~!
— Tylko z jego pomocą uratujemy Lotus. A tego chciałaby moja mini-ja. — Ayatan skończyła układać sztabki auronu na wózku magnetycznym. Zgodnie z żądaniami terraformera było ich osiem, wszystkie zgodne z jakąś śmieszną, wyśrubowaną normą jakości, na którą Ordis narzekał przez dobry kwadrans. - Nie mamy innego wyboru.
Obawy Cephalona nie były jednak bezpodstawne. Włóczęga widziała na własne oczy okrucieństwo, do którego zdolni byli niezadowoleni Świadomi. Głowy dorosłych i dzieci nabite na włócznie z kręgosłupami poruszanymi przez wiatr zdobiące szare od popiołu pola uprawne. Kwas spływający ulicami i topiący wszystko i wszystkich na swoich drodze. Płynny ogień spadający z nieba, gorejący zielonym światłem i tlący się na długo po tym, jak skończyło mu się paliwo.
Nie było wyjaśnienia dla tych działań. Ayatan nasłuchiwała komunikatów, dlaczego maszyny Narmeru zdecydowały się na takie kroki, ale odpowiedź nigdy nie padła. Radio niejakiej Nory Night i jej audycje starały się rozwikłać tę zagadkę, ale trudno było człowiekowi zrozumieć to, co działo się w głowach terraformerów. Zwłaszcza, kiedy te nie mówiły, co chciały w ten sposób przekazać. Ot, jednego dnia było dobrze, a następnego cała Zawoalowana okolica była martwa.
Nie przypominało to tego, co działo się podczas Starej Wojny. Gdy Ayatan przeglądała dostępne rejestry, nie było w nich wzmianki o czymś takim. Jasne, starcia były krwawe i pełne trupów po obu stronach konfliktu, ale Świadomi nie sprawiali ludziom bólu celowo. Nie torturowali ich. Nie zabierali im jedzenia i obserwowali, jak ci w Woalach pracują, aż ich ciała odmówią posłuszeństwa. Śmierć była szybka.
A teraz…?
— Nie mówię, żebyś mu zaufał — Włóczęga musiała ostrożnie podejść do tematu. Ordis potrafił być uparty, gdy już raz podjął decyzję w jakiejś sprawie. — Potraktuj go jak gościa. Niemile widzianego, ale gościa. A jak już uratujemy Lotus, to odstawię go gdzieś na drugim krańcu układu. Nie zobaczysz go już więcej.
Ordis przez chwilę nie odpowiadał, skupiony na sterowaniu wnętrzem Orbitera, żeby dostarczył im wszystkie potrzebne materiały.
— Nie rozumiesz, Operatorze! Nie byłaś tu podczas Starej Wojny. Nie wiesz, do czego Świadomi są zdolni — Cephalon spojrzał na nią. — Nie współczuj im. Nie miej dla nich litości. Oni nie okazali nam żadnej. Przez nich ten świat tak wygląda. Niech cierpią za własne błędy tak samo jak my.
Ayatan przekrzywiła głowę w zamyśleniu.
— Obwiniasz go za to, co stało się na początku Nowej Wojny, na Praghasie. Za śmierć mojej młodszej wersji.
— Gdyby Świadomi pozostali martwi, nic z tego by się nie stało — warknął gniewnie Ordis. — Lotus nadal byłaby sobą, Narmer by nie istniał, a my nie musielibyśmy się ukrywać.
— Gdyby pozostali martwi, Ballas wymyśliłby nowy plan na zawładnięcie układem. Być może gorszy — Włóczęga nie chciała nawet myśleć, co też szalony Orokin mógł jeszcze wykombinować. Szkolenie z Zarimana i istna szkoła przetrwania w Duviri pozwoliły jej na skuteczne wymykanie się Narmerowi. Gdyby jednak rzeczy potoczyły się inaczej, czy byłaby w stanie walczyć równie długo?
Kobieta odgarnęła włosy sprzed oczu. Rzuciła spojrzeniem na załadowany wózek i poodhaczane pozycje na holotablecie. Miała większość z tego, co było jej potrzebne. Musiałaby się wrócić później po resztę, gdy tylko Ordis wydobyłby ją z ładowni Orbitera.
— Mnie też się ta sytuacja nie podoba — rzekła w końcu. — Ale skończyły się nam opcje do wyboru. A gorzej już być nie może. Co nam szkodzi spróbować?
— To szaleństwo. Mój Operator jest szalony! — zawołał jękliwie Cephalon, kręcąc głową. — I ja też oszalałem, że się na to zgadzam.
Ayatan uśmiechnęła się.
Szaleństwo to było mało powiedziane.
Ayatan przypuszczała, że może się uważać za szczęściarę. Niewielu ludzi miało w swoim życiu okazję, żeby obserwować z bliska pracującego Świadomego. Jeszcze mniej byłoby zafascynowanych płynnym funkcjonowaniem mechanizmów maszyny, wydajnością każdego ruchu i efektywnością działania. A pewnie nie znalazłby się już nikt, kto mógłby powiedzieć, że Świadomy osobiście stworzył dla niego broń.
Cóż, stworzy. Nataruk nie był jeszcze skończony.
Pomimo szybkości, z jaką Świadomy pracował, łuk był daleki od tego, co Włóczęga widziała na holotablecie jako efekt końcowy. Jego połyskujący zarys leżał na stole roboczym warsztatu i nie przypominał jeszcze broni zdolnej zgładzić Archona, nie mówiąc już o trzech. Ale na to przyszedłby czas, sądząc po tym, jak terraformer pożerał i mielił w swoim wnętrzu wszystko, co Ayatan mu przyniosła. Poobijany pancerz jarzył się czerwienią przechodzącą momentami w biel, rozgrzany od żaru gorejącego w jego wnętrzu. Żaru, który Ayatan mogła poczuć z drugiej strony pomieszczenia. Świadomemu zdawał się on jednak nie przeszkadzać, kiedy chodził w te i z powrotem nad łukiem.
Jak się bowiem okazało, maszyna, poza byciem częścią oszalałego systemu terraformacyjnego, była również wyjątkowo zdeterminowaną, przemysłową drukarką 3D na czterech nogach. Niestrudzenie nakładała wpierw kolejne warstwy błękitno-szarawego szkieletu Nataruka, a później okrywała go złocistą nicią auronu tańczącą po ramionach łuku i skupiającą się w majdanie. Tam też kryło się bijące serce broni — i to dosłownie. Pulsujący błękitnym światłem rdzeń jaśniał pewnie i przyćmiewał szkarłat rozgrzanego metalu. Lecz jego blask powoli przygasał, gdy stopniowo otaczały go drukowane obwody i dziwna, ciemnoszara technomasa.
Ayatan oderwała wzrok od Świadomego. Przyszła tu w określonym celu i nie było nim wpatrywanie się terraformera. Czekała tylko na odpowiedni moment, nie chcąc rozpraszać go podczas jego ważnej pracy.
Który wreszcie się nadarzył, kiedy maszyna cofnęła się o kilka kroków, by ocenić swoje chłodzące się dzieło.
— Nie pytałam wcześniej — zaczęła Włóczęga w obawie, że ten moment spokoju zaraz przeminie. — Ale jak masz na imię?
Świadomy nie obejrzał się w jej stronę. Zastygły w bezruchu, wypromieniowywał ciepło i tracił ognisty poblask. Gorzko myliłby się jednak ten, kto chciałby się teraz do niego zbliżyć. To, że z zewnątrz pancerz maszyny przestał palić swą obecnością, nie znaczyło jeszcze, że szalejące w środku płomienie zostały poskromione i uciszone.
Spotkaliśmy się już nie raz, Tenno. Znasz moje imię. Nie ma potrzeby, bym się tobie ponownie przedstawiał.
Była to w jakimś stopniu prawda. Mini-ja Ayatan pewnie wielokrotnie napotkała krewnych terraformera i odesłała ich w częściach do głównej jednostki. Ale Włóczęga Ayatan po raz pierwszy natknęła się na tę konkretną maszynę i zupełnie jej nie znała.
— Odnoszę wrażenie, że kompletnie wyleciało mi to z głowy — powiedziała kobieta, decydując się udawać niepamięć niż próbować wyjaśniać niezrozumiałą fizykę podróży międzywymiarowych. Zresztą, czy Świadomy by jej uwierzył? — Wiesz, ludzka pamięć to zawodna rzecz. Ułomna. Więc jakbyś mi przypomniał…?
Pamiętasz moje imię. Już je powiedziałaś.
Włóczęga zmarszczyła brwi. Jakby je pamiętała, to by chyba o tym wiedziała, co nie? A w jej głowie panowała jedna wielka pustka w tym temacie.
— Nie, naprawdę nie pamiętam. I byłoby mi miło, gdybym je poznała.
Łuk elektryczny przeskoczył po Nataruku, bucząc nisko i miotając się dziko.
Dlaczego?
Bo Ayatan czuła się samotna, a Świadomy był jedną z niewielu istot, z którymi mogła porozmawiać? Bo Świadomy jej pomagał, chociaż nie musiał? Bo Świadomy był równie inteligentny, co każdy inny człowiek i powinien być traktowany jak człowiek, a nie jak narzędzie do wykorzystania i wyrzucenia?
— Żyjemy razem. Współpracujemy. Więc powinnam się zwracać do ciebie po imieniu, a nie “Ej, ty!” albo “Świadomy!”.
Na holotablecie nie pojawiła się żadna odpowiedź.
Uparta maszyna.
***
Świadomy nie docenił wtrącania się podczas jego pracy. Ustawił na holotablecie Ayatan licznik czasu z adnotacją, że "dalsze zakłócenia będą miały znaczący wpływ na proces powstawania Nataruka”.
Jakby nie mógł po prostu powiedzieć, że nie chce, żeby mu przeszkadzano.
Więc Ayatan, rzuciwszy okiem na ekran i przewidywaną przez maszynę datę ukończenia łuku, postanowiła wykorzystać czas, który jej dano, na ważniejsze rzeczy. Lato było w pełni, a jej amatorski ogródek warzywny nie dość, że był zachwaszczony, to jeszcze został najechany przez całą okoliczną populację robaków.
O czym niestety kobieta mogła się teraz przekonać, gdy szykowała wszystko do rosołu z mergoo.
Coś bezczelnie zjadało jej marchewki.
Włóczęga zmarszczyła gniewnie brwi na liczne dziurki pokrywające pomarańczowe warzywo. Bujna, zielona nać nie zapowiadała żadnych nieoczekiwanych niespodzianek poza grubym, acz powykręcanym korzeniem. I faktycznie, marchewka była dorodna — tyle, że na wpół-przeżarta przez jakieś nitkowate robaki. Jej górną część jeszcze dałoby się odratować kilkoma sprawnymi ruchami noża, ale dolna była całkowicie spisana na straty.
— Kici-kici! Chrobotku! — zawołała kobieta. — Taś-taś, Chrobotunieńku! Mam tu coś dobrego dla ciebie.
Nie trzeba było wiele, żeby przywołać tak żarłoczne stworzenie, jakim był Chrobotek. Mała bestyjka była na tyle zmyślna, że się nauczyła, że człowiek przy stole oznaczał jedzenie i już czaiła się w pobliżu. Teraz nie było inaczej i z szelestem liści z pobliskiego krzaka wytoczyła się tłusta, połyskująca w słońcu fioletem larwa Helmintha, drepcząc chybotliwie na swoich cienkich nóżkach.
— No, masz! — Ayatan rzuciła odcięty kawałek marchewki na płytki brzeg rzeki, a larwa radośnie rzuciła się za nim w pościg, rozpryskując wokół siebie wodę.
Jej spojrzenie niechętnie powróciło to reszty wykopanych warzyw płuczących się w wyłożonym kamieniami zagłębieniu w korycie. Jeśli one również były równie mocno opędzlowane, to Chrobotek miałby dzisiaj sporą wyżerkę. Czego nie można byłoby powiedzieć o Ayatan z jej zupą.
— Co cię gryzie? — zapytała Włóczęga kolejnej marchewki.
Marchewka nie odpowiedziała.
W zmowie była czy jak?
— Czyli nie chcesz mówić. W porządku — Ayatan potrafiła być cierpliwa. Wypatrywanie kolejnych szans na ucieczkę z Duviri wymagało wręcz nieludzkiej cierpliwości. — Mamy czas. Ja mam nóż. Myślę, że się jakoś dogadamy.
Kobieta pokiwała do siebie głową, obierając warzywo.
— Nie żebyś miała wybór. Na to już trochę za późno. Już zdążyłam cię wykopać — Włóczęga otarła czoło z potu. — Ale zawsze mogę skrócić twoją karę. Wrzucę cię pierwszą do garnka, żebyś nie musiała patrzeć, jak reszta twoja towarzyszy się gotuje. Albo rzucę cię Chrobotkowi. To też byłaby szybko śmierć. Pół minuty i cię nie ma. Może nawet nic nie poczujesz?
— Znowu mówisz do siebie, Operatorze?
Dobiegający z pokładu Orbitera głos Ordisa wyrwał Ayatan z myśli.
— Tak. I jest mi z tym świetnie!
Z jakiegoś powodu Cephalon umyślił sobie, że rozmawianie samemu ze sobą było oznaką “niestabilności umysłowej”. Włóczęga nie podzielała jego zdania. Z jej głową było wszystko w jak najlepsiejszym porządku.
Zazwyczaj.
Przez większą część dnia.
— Jestem bardzo normalna — oświadczyła na głos. Brzmiało to mniej przekonywająco niż by chciała. — Prawda, że jestem normalna?
Zarówno leżący w trawie pozbawiony głowy mergoo, jak i na wpół-obrane warzywa nie raczyły jej odpowiedzieć. Chrobotek też nic nie pisnął.
— Milczenie oznacza zgodę — uznała Ayatan, wrzucając marchewkę do leżącej nieopodal miski z czystą, przegotowaną wodą. — Poza tym, jesteście beznadziejni! Lodun by was wszystkich wychłostał za zdradę korony.
Włóczęga wzięła do ręki opłukanego selera i zaczęła go obierać.
— Przypuszczam, że macie prawo nie bać się Loduna. Nie spotkaliście go jeszcze. Nie poznaliście mojego Gniewu. Doprawdy, wielka szkoda — kobieta uśmiechnęła się, wspominając wiecznie rozzłoszczonego dworzanina. — Jest nieopisany w swej furii. Gdy jego wściekłość sięga zenitu, maluje niebo czerwienią. Jak najkrwawszy zachód słońca. I z wrzaskiem przetacza się ponad pałacem i wyspami. Jego zwoje płoną wtedy niczym płomienie w ognisku, a każdy jego ruch zsyła na ziemię deszcz meteorytów.
Ayatan drgnęła, gdy Chrobotek pojawił się nagle w jej polu widzenia, w oczywisty sposób zamierzając podkraść się do reszty składników na zupę.
— Znajdź sobie co innego do jedzenia — zawołała Włóczęga, wstając i chwytając larwę po bokach, a następnie bezceremonialnie rzucając ją w stronę Orbitera. Nie trafiła, czemu towarzyszył zagłuszony przez wodospad plusk, gdy stwór wpadł do wody otaczającej statek. — I nie wracaj!
Nie żeby była na to wielka szansa. Chrobotek, wbrew swojemu niewinnemu wyglądowi, nadal był biodronem Plagi, a tych niełatwo było się pozbyć. Szczególnie, jeżeli w pobliżu było główne gniazdo Roju. Chociaż było to hojne określenie na zapieczętowany pokój na statku i jego jedynego, wygłodniałego mieszkańca.
— Wracając do Loduna, zawsze uważał, że byłby lepszym władcą Duviri. Więc zanim odeszłam, stwierdziłam, że czemuż by nie? Może spróbować pokrólować. Dałam mu koronę, dałam mu królewskie berło i powiedziałam, że od dziś jest królem-regentem do czasu mojego nierychłego powrotu. Chyba się tego nie spodziewał. Jak machałam mu ręką na odchodne, to nadal był zajęty podziwianiem tronu. — Ayatan uśmiechnęła się na samą myśl o minie dworzanina, kiedy obwieściła mu jego niespodziewany awans. — Ciekawe, jak sobie radzi?
Włóczęga nie spodziewała się zatęsknić za Duviri i jej niekończącymi się Spiralami. To nie było dobre miejsce pod rządami Dominusa i pomrukami Orożmijów. Ale spędziła tam większość swojego życia i przywykła do nieba w tysiącu różnych barw. Do przetaczających się okazjonalnie Burz Pustki i podróży na grzbiecie kaithe. Do cudów, które powstały z pogranicza jej umysłu i Pustki. I koszmarów, które nawiedzały wymiar, też z jej woli.
Trudno było nie patrzyć wstecz, gdy świat kształtował się u jej stóp, i nie porównać tego do brudnej rzeczywistości, gdzie było jedno życie i jedna śmierć. Gdzie panowały terror i beznadzieja. Gdzie nie wystarczyło uderzyć ręką o podłokietnik tronu, by naprawić wszystkie krzywdy.
Czasami, kiedy Ayatan spychała złe wspomnienia w mroczne odmęty niepamięci, powrót do Duviri brzmiał jak dobry pomysł. Tam nie groziłyby jej niebezpieczeństwa świata zewnętrznego. Tam było bezpiecznie, w zamku strzeżonym przez armię nieumarłych Daxów i Orożmije. Tam można było przeczekać wieki w nadziei, że coś się odmieni.
A później Włóczęga spoglądała na swoją dłoń, niegdyś spowitą nieziemską energią Świadomych. Nic już nie pozostało z zielono-fioletowego blasku odłamku Lotus, który odkleił się niedługo po powrocie do rzeczywistości. Ale Ayatan wciąż pamiętała, jak niebo Duviri zagrzmiało i rozbłysło kolorem, ratując ją przed egzekucją. I późniejsze słowa pociechy. I wsparcie, kiedy wszystko wydawało się już stracone.
Świadomie lub nie, Lotus jej pomogła. Więc teraz Ayatan musiała pomóc Lotus.
— Ordis! — zawołała Włóczęga, wyciągając pora z wody. — Co wiemy o Archonach?
Jeśli kobieta dobrze pamiętała to, co powiedział Świadomy, to były one kluczem do rozwiązania wszystkich jej problemów. Najpewniej by się nią nie podzielili dobrowolnie. Ponadto same maszyny nie pałały do niej zbytnią miłością. A to oznaczało, że będzie musiała się z nimi bezpośrednio zmierzyć. A choć obiecano jej broń, Ayatan nie była na tyle nierozsądna, żeby bez większego rozeznania pchać się do walki. Szczególnie do walki z przeciwnikiem, który był stworzony do przetrwania wszystkiego, co tylko wszechświat zdołał wymyślić. Do pokonania terraformerów potrzeba było czegoś więcej niż tylko surowa, brutalna siła, o czym Orokin przekonali się milenia temu.
— Słyszałeś mnie, Ordis? Masz coś?
Włóczęga uniosła głowę znad obierków, spodziewając się zobaczyć lewitującego Cephalona. Ordisa nie było jednak w zasięgu wzroku. Zamiast niego był Świadomy, brodzący po śliskich otoczakach. W cieniu jaskini jego pancerz był o kilka odcieni ciemniejszy od otaczających go białych skał.
— Coś się stało? — zapytała Ayatan, rezygnując chwilowo z dalszego wołania Cephalona. — Jeszcze czegoś ci trzeba?
Maszyna zaświergotała w odpowiedzi, kierując się w stronę postawionego na brzegu stołu. Bez trudu wspięła się po wilgotnej powierzchni, zgrzytając odnóżami o twardy kamień. Przez moment oceniała swoją pozycję, podrygując lekko. Wreszcie najwyraźniej uznała, że jest we właściwym miejscu i zastygła w bezruchu.
Włóczęga pokręciła głową. Niełatwo było się dogadywać ze Świadomym, kiedy ten zdecydował się ją ignorować. I cóż, Ayatan postanowiła nie walczyć z nim w tej kwestii. Byłaby to jedynie strata czasu dla nich obojga. A taka cebula nie mogła już się doczekać swojego obrania z łusek. Jedno szybkie cięcie pozbawiło ją liści, a kolejne zaczęły zdzierać suche, zewnętrzne warstwy.
— Cholera — mruknęła kobieta, mrugając gwałtownie, kiedy zaczęły ją szczypać oczy. Wiedziała, że był powód, dla którego zostawiła ją na sam koniec.
Świadomy zapiszczał. Pewnie się śmiał. On nie miałby takich problemów ze swoimi syntetycznymi optykami.
— Czego teraz chcesz? — jęknęła Ayatan, na ślepo obracając się w stronę maszyny. Łzy przysłaniały jej obraz świata, ale jeszcze nie ogłuchła. — Zajęta jestem.
Coś spadło jej na kolana. Kobieta zamrugała gwałtownie, próbując dojrzeć, co to było.
Och, holotablet. Nawet się świecił, a samotne pytanie migotało na ekranie.
Co ci wiadomo w kwestii Archonów?
Miło ze strony terraformera, że wreszcie postanowił się sam z siebie przywitać i odezwać. Ale skoro już to zrobił, to może udałoby się go pociągnąć za język?
— Niewiele — przyznała Włóczęga, płucząc cebulę w rzece i wrzucając ją do reszty warzyw. — Starałam się im nie wchodzić w drogę. Ordis mógłby powiedzieć ci coś więcej. Śledzi ich, na ile się da. Nasłuchuje częstotliwości. Lepiej nie przebywać po tej samej stronie planety, co Archon. To bardzo skraca oczekiwaną długość życia — starając się nie strącić urządzenia do wody, Ayatan sięgnęła po martwego mergoo. — Z innych rzeczy, jest ich troje; Wężyca i dwa inne, których jeszcze nie spotkałam. I to by chyba było na tyle.
Masz przestarzałe informacje, Tenno. Aktualnie aktywne są cztery Archony; Nira, Amar, Boreal oraz Pazuul, ich przywódca.
— Świetnie. Rozmnożyli się — mruknęła Ayatan. — Jeszcze tego brakowało.
Załączam dane odnośnie najczęściej stosowanych przez nich taktyk i słabości. Oczekuję, iż zaadaptujesz się do ich technik walk. Jak również chcę ocenić twoje zdolności bojowe i oszacować szanse powodzenia misji. Nie dopuszczam mniej niż wzorcowych wyników operacyjnych.
— A-ha. Ale wiesz, że ludzie tak nie działają? — zapytała kobieta, marszczą brwi. — Nie jesteśmy maszynami. Nie potrafimy robić wszystkiego jednakowo. Pomijając już fakt, że nauka trochę zajmuje.
Każde zwierzę można wytresować. Wystarczy czas i właściwa metoda. Nie jesteś wyjątkiem.
— Jaka szkoda, że nie mamy tego czasu — powiedziała słodko Ayatan, uśmiechając się najlepszym, najzłośliwszym uśmiechem Bombastine’a. — Ale przecież jesteś terraformerem! Wy doskonale radzicie sobie w… czekaj, jak to szło? A, tak. “W warunkach ograniczonych zasobów”. Zaadaptuj się.
Świadomi, pfft. Niech sobie blaszak nie myśli, że może obrażać Włóczęgę i wyjść z tego cało. Wytresować, jeszcze czego!
Zatem przejdziesz przyśpieszony test.
Kobieta popatrzyła z nieskrywanym rozbawieniem na nową wiadomość.
— Nie wiem, czy wiesz, ale nie jesteśmy w szkole — nóż Ayatan bez trudu zagłębił się w martwe ciało mergoo. — Jesteśmy w moim obozie. A mój obóz oznacza moje zasady. Więc odpuść sobie próby rządzenia, bo ewidentnie ci to nie wychodzi. Nie mam pojęcia, komu wcześniej podlegałeś, ale dopóki tu ze mną jesteś, to dostosowujesz się do tego, co ci powiem. Rozumiemy się?
Włóczęga spojrzała ostro na maszynę. Była królową Duviri; jej słowo było prawem, jej żądania — rozkazem. Mogła opuścić bezpieczną przystań swojego królestwa i powierzyć zarządzanie nim Lodunowi, ale to niczego nie zmieniało.
Ayatan nadal miała koronę i królestwo do władania i żaden Świadomy nie miał prawa narzucać jej decyzji.
Nikt z mego rodu, nikt z mego ludu nie podporządkuje się Tenno. Nikt spośród nas nie będzie służyć wiarołomcom.
Świadomy rozbłysł światłem, najwyraźniej rozjuszony. Włóczęga odrzuciła ptaka na brzeg. Jeśli terraformer miał zamiar ją zaatakować, to potrzebowałaby wolnych rąk, żeby go okiełznać.
— No tak, bo jeszcze się znajdzie ktoś, chciałby mieć z wami cokolwiek wspólnego — Ayatan oparła się pokusie przewrócenia oczami. Nie potrzebowała żywego przypomnienia o tym, co kiedyś mogła mieć. O niespełnionych marzeniach i pozbawionym nadziei czekaniu na ratunek z Zarimana. — Powiem ci coś, zardzewiała puszko. Nie obchodzisz mnie ani ty, ani reszta twojej rodziny z kosmicznego złomowiska. Jak dla mnie moglibyście sobie zgnić w Tau i byłby z was tam większy pożytek. Ale mam dług wobec Lotus. I zamierzam go spłacić. Więc łaskawie odpuść sobie stawianie jakichś śmiesznych wymagań.
Zważaj na swe słowa, Tenno. Nie będę tolerować obrazy mojego rodzaju.
Ach. Czyli Świadomy mógł ją obrażać, ale ona Świadomego już nie? Po jej zimnym trupie.
— Jakby miała mnie obchodzić opinia jakiegoś Świadomego!
Ayatan obserwowała kątem oka, jak tablet migocze. Kwadratowy znaczek ładowania obracał się niemal w nieskończoność, by wreszcie wypluć nową wiadomość.
Nie jakiegoś. Jam jest Hunhow, Świadomy Niszczyciel Światów. Poniesiesz konsekwencje swojej bezczelności.
Włóczęga sceptycznie uniosła brew. Widziała Hunhowa, a w zasadzie jego szczątki. I no dobrze, może nie znała się zbytnio na terraformerach, ale Hunhow był ogromny. Wręcz gigantyczny. Zaś Świadomy, który przed nią stał, był całkowitym przeciwieństwem wielkiej maszyny. Fakt, można było dostrzec pewne podobieństwo, jednak wiele odłamków Świadomych było do siebie podobnych, więc to jeszcze nic nie znaczyło.
— Taa. Jasne.
Ale skoro maszyna nalegała, to niech jej będzie.
Radosny pisk Chrobotka sprawił, że kobieta się obejrzała. Akurat na czas, żeby zobaczyć, jak larwa połyka w całości jej mergoo. Że to to mogło tak szeroko otworzyć swoją szczękę.
— To tyle w kwestii rosołu z prawdziwym mięsem — westchnęła Ayatan. Musiała bardziej zwracać uwagę na to, gdzie Chrobotek się znajdował. Nawet nie zauważyła, kiedy wrócił! — Wracamy do kostek bulionowych.
— Słuchaj, Hunhow… — zaczęła Włóczęga, wracając do poprzedniego tematu.
Świadomy odszedł.
Chapter Text
Hunhow się na nią ewidentnie obraził. Nie powiedział tego wprost, ale Ayatan widziała oznaki. Ignorowanie jej pytań i próśb. Unikanie kontaktu. Zgrzytliwe zawodzenie na jej widok.
Włóczęga stwierdziła, że zostawienie rozzłoszczonego Świadomego z Ordisem, kiedy ona pójdzie walczyć z Archonem, byłoby złym pomysłem. Hunhow nie lubił Ordisa tylko odrobinę mniej niż nie lubił Ayatan. Zresztą, Cephalon nie był mu dłużny. Trzeba więc było zadbać o to, żeby żaden z nich nie uznał, że pozbycie się drugiego podczas jej nieobecności, będzie dobrym pomysłem. I o ile Ordis był jej posłuszny, nie można było powiedzieć tego samego o maszynie.
Należało zatem spacyfikować Hunhowa.
A co byłoby lepszym sposobem na to niż zapewnienie terraformerowi właściwego dlań zajęcia?
— Nie wyrywaj się tak, Hunhow. Chcę ci tylko coś pokazać — powiedziała kobieta do podrygującej w jej uścisku maszynie. Udało jej się ją złapać w przerwie między kolejnymi operacjami na Nataruku, więc to nie tak, że przeszkadzała mu w pracy, prawda? — Może nawet ci się spodoba?
Gdyby ktoś kilka wieków temu powiedział Włóczędze, że będzie miała swój własny ogródek warzywny — wyśmiałaby go. Ayatan nie miała ręki do roślin. Czego się nie tknęła, to zdychało w męczarniach. Nawet kaktusy nie dawały sobie przy niej rady. A teraz miała pod swoją pieczą całą gromadkę roślin, którymi nie wiedziała, jak się zająć. Podlewać je? Nie podlewać? Nawozić? Nie nawozić? I czym? Nigdy nie była w stanie stwierdzić, czego te zielone diabły od niej chciały.
Niemniej jednak, jeśli Ayatan chciała przeżyć, to musiała jeść. Zaś magazyny Narmeru często były zbyt dobrze strzeżone przez nieprzychylnych jej Świadomych. Co oznaczało, że albo sama coś posieje i doprowadzi do jadalności, albo jej jednoosobowa rebelia się szybko zakończy.
Więc Włóczęga została zmuszona do założenia ogródka warzywnego. O ile można to tak nazwać. Nie znała się ani na sianiu, ani na sadzeniu roślin. Nie wiedziała, co i jak ma rosnąć. Ot, wiosną rozrzuciła mieszkankę skradzionych Świadomym nasion po okolicy i sprawdzała, czy coś z nich będzie.
I ku jej zdziwieniu, faktycznie coś wyrosło.
— Mam pytanie. Do kolegi ogrodnika po fachu. Bo podejrzewam, że masz w tej kwestii większą wiedzę ode mnie, marnego człowieka, i może chciałbyś się nią podzielić — Ayatan postawiła Świadomego na próchniejącym pniaku dawno powalonego drzewa, który stanowił granicę “poletka”. — Co sądzisz o moim ogródku warzywnym?
Hunhow przez długą chwilę wpatrywał się w nią. Jego kończyny były obronnie uniesione, ale maszyna nie wydawała się szykować do odwetu za zabranie jej z Orbitera. Raczej ostrzegała, że tym razem nie da się zaskoczyć. W końcu coś zapiszczała wysoko i zwróciła swoją uwagę na okoliczną florę.
Pierwsze kroki Świadomego były ostrożne. Powoli unosił swoje nogi i stawiał je delikatnie na powrót na ziemi. Wiązka niebieskiego skanera tańczyła wokół niego, pojawiając się na kilka sekund, by zaraz zniknąć na moment i znów rozbłysnąć.
Ayatan przypuszczała, że może go na razie zostawić w spokoju i nic się nie stanie. Kiwając sobie na zgodę, ruszyła w stronę rozwieszonego między skałami a młodą jabłonką hamakiem.
— Tak to można żyć — zamruczała do siebie z zadowoleniem, kładąc się w cieniu.
Krótka drzemka by teraz nie zaszkodziła, prawda?
Ayatan nie mogła narzekać na sąsiadów. Kubrowy mające swoje leże po drugiej strony rzeki co prawda wyły każdego wieczoru i ujadały za każdym razem, jak ją zobaczyły, ale mogło być gorzej. Były też mergoo gnieżdżące się wysoko na drzewach i polujące na gigantyczne dżdżownice. Był również rój pszczół, któremu podkradała czasem miód i było kilka mrowisk z wielkimi, zmutowanymi mrówkami. Były rozsiane po okolicy szczątki statku kosmicznego i kilka zardzewiałych beczek z wyblakłymi od słońca ostrzegawczymi nalepkami z zawartością niewiadomego pochodzenia. Był rozbity Parallax, którego kadłub połyskiwał w słońcu.
I był Umbra.
Akurat o Umbrze Ayatan nie wiedziała, co myśleć. Nie lubił jej, ale ją tolerował. Mieli nieprzyjemne początki, kiedy Włóczęga się wprowadziła. Potem średnią przyjaźń z widzenia na odległość raz na parę miesięcy. I kilka dobrych, acz nieprawdopodobnych zbliżeń w leśnym runie, gdy to Helminth się roił, warframe nie wiedział, co ze sobą zrobić, a Ayatan była wystarczająco zdesperowana, że seks z biodronem Plagi nie wydawał się być takim złym pomysłem.
To właśnie Umbra postanowił wpaść z rzadką sąsiedzką wizytą, jak to było w jego zwyczaju.
Wściekły wrzask wyrwał Ayatan z drzemki. Włóczęga szarpnęła się z zaskoczenia, co z kolei posłało ją z hamaka na twardą trawę. Zaraz potem rozległo się zawodzenie Świadomego i Hunhow opadł obok niej, szukając schronienia przed rozzłoszczonym warframem.
A Umbra był nie tylko rozgniewany. Kobieta widziała furię w każdym jego wyszkolonym ruchu, w blasku Jaśniejącego Ostrza wypalającym rośliny w pobliżu i warkocie, który wstrząsał jego klatką piersiową. W spojrzeniu, którego nie spuszczał z cofającej się maszyny i nieludzkiej zwinności, z jaką za nią podążał.
— Stój! Czekaj! — zawołała Ayatan, zrywając się na nogi. — To przyjaciel! Przyjaciel! Nie wróg!
To nie były chyba dobre słowa, żeby uspokoić Umbrę. Ciężar jego uwagi przeniósł się z Hunhowa na Ayatan. Ostrze skierowało się w jej stronę, a warkot wzmógł. Fakt, że jej jeszcze nie zaatakował, był jednak dobrym znakiem. Warframe na razie jej słuchał. A to znaczyło, że można go było odwieźć od mordowania okolicy.
— Kojarzysz Ballasa? Jasne, że tak. Jak mógłbyś o nim zapomnieć. Po co pytam! — Ayatan miała okazję przeczytać notatki Ordisa odnośnie Umbry. Nie była to ładna historia. — No to on sobie gdzieś tam w górze lata i robi złe rzeczy, co nie? Trzeba go jakoś powstrzymać — Umbra nieco przycichł, więc Włóczęga potraktowała to jako znak, że ma kontynuować. — Mam plan, jak to zrobić. Genialny plan! Pomyśl tylko; komu niemal udało się rzucić Imperium Orokin na kolana? Pomińmy wkład Tenno w zwycięstwo ludzi. No, komu? Świadomym właśnie. — Ayatan żałowała, że nie może odczytać emocji z nieczytelnej twarzy Umbry. — I widzisz, ten tu oto Świadomy też bardzo nie lubi Ballasa. Prawda? — kobieta odważyła się spojrzeć na chowającego się za nią Hunhowa. Maszyna była jednak jak zwykle niepomocna, skupiając swoją uwagę na warframe. — On tego nie mówi na głos, ale się ze mną zgadza. Zatem! Zatem stanowimy naturalnych sojuszników w walce. Ty nie lubisz Ballasa, ja nie lubię Ballasa i Hunhow też go nie lubi.
Umbra prychnął na te słowa. Przechylił głowę, by zaraz nią pokręcić. Umilkł warkot, a w zamian zagrzmiał rzężący łoskot. Warframe opuścił Jaśniejące Ostrze, ale go nie zgasił. Hałas z jego piersi robił się coraz głośniejszy z każdą sekundą, chrapliwie pobrzmiewając.
Zdezorientowanej Ayatan chwilę zajęło, nim zrozumiała, co się dzieje.
Umbra się śmiał.
— Powiedziałam coś zabawnego? — spytała Włóczęga, marszcząc brwi. Znaczy się, jasne, sojusz warframe, antyrządowego terrorysty i Świadomego brzmiał jak początek kiepskiego żartu, ale to było bardzo poważne przedsięwzięcie!
Nawet jeśli miało liche szanse na powodzenie.
— Ej no, razem może nam się udać!
Tym razem to Świadomy zapiszczał coś ostro. Kobieta miała szczerą nadzieję, że maszyna się z nią w tym momencie zgadzała. Chociaż nie brzmiała tak, jakby się zgadzała. Bardziej, jakby z niej kpiła.
— Zmierzam do tego, że musimy się nawzajem tolerować — Ayatan rzuciła okiem na Hunhowa, by zaraz powrócić spojrzeniem do Umbry. — Wiem, nikt tu się nie lubi. Może nawet się nienawidzimy nawzajem. Ale poczekajmy z urywaniem sobie głów do pokonania Ballasa. Potem Natah będzie cała i zdrowa, moje mini-ja wróci, żeby dręczyć okolicę, a my będziemy się mogli do woli pozabijać. Co wy na to?
Włóczęga widziała niezdecydowanie w postawie Umbry. Perspektywa szansy na zabicie Ballasa pewnie była dla niego kusząca, ale odległa. A Świadomy był tuż obok i stanowił świetny cel do strzelania. Warframe ostatnio nie często miał okazję dać upust swojej frustracji i maszyna byłaby do tego celu idealna. Nie żeby się na to zgodziła.
— Spójrz na to w ten sposób, Umbra — Ayatan postanowiła podejść do tematu od innej strony. — To tylko jeden Świadomy. Mały i słaby. A ten twój miecz jest przeznaczony na wspanialszych wrogów. Naprawdę chcesz marnować czas, żeby dobić to chuchro? On przede mną nie był w stanie uciec. Fakt, że nadal żyje to czysty łut szczęścia. To nie jest godny ciebie przeciwnik. Tylko popatrz na niego! — Kobieta zrobiła krok w bok, odsłaniając maszynę przed spojrzeniem warframe. — Sypie się w oczach.
Ayatan miała nadzieję, że Umbra skupi się na uszkodzeniach Hunhowa i zignoruje gniewną czerwień, z jaką płonęły oczy dumnego terraformera. Nie spodobały mu się słowa Włóczęgi. Ale to byłby problem na później.
— Jak będzie, Umbra?
Sekundy zdawały się rozciągać w nieskończoność, kiedy kobieta czekała na odpowiedź, ale wreszcie warframe się poruszył. Jaśniejące Ostrze rozmyło się w promieniach słońca.
Włóczęga odetchnęła z ulgą, czując, jak uchodzi z niej napięcie. Nie chciałaby walczyć przeciwko Umbrze. Może i nie przyjaźnili się, ale było coś pocieszającego w świadomości, że warframe był w pobliżu i pilnował spokoju w okolicy.
— To co cię sprowadza w moje skromne progi? — zapytała Ayatan, szybko przechodząc do innego tematu. — Nie powiesz mi chyba, że jesteś tu tylko z powodu Świadomego?
Nie, przekazał warframe ruchem dłoni. Wskazał na maszynę i dodał, Nie problem. Inny problem.
— Co się stało? — Ayatan zdążyła już zapomnieć, jak trudne było rozumienie języka migowego. Niełatwo jej było przetłumaczyć, co Umbra próbował jej powiedzieć.
Zagrożenie, machnął warframe. Oczy na niebie. Zęby w ziemi. Czerwone światło. Daleko. Blisko. Blisko-blisko, powtórzył Umbra, wskazując na zachód.
Jeśli Włóczęga miała zgadywać, to jacyś Świadomi kręcili się po okolicy. Nie były to najwspanialsze wieści, jakie można było usłyszeć, ale nie było to również coś, co można było zmienić. Tylko dlaczego akurat teraz? Czyżby maszyny zaczęły coś podejrzewać? Czy to tylko paranoja ze strony Tenno, a Świadomi robili po prostu swoje świadome rzeczy?
— Wiadomo chociaż, po co tu są?
Umbra pokręcił głową.
Po prostu cudownie. Ayatan westchnęła ciężko. Kolejny problem, którym trzeba się będzie zająć. Jakby miała mało problemów na głowie.
Blisko-blisko, wskazał Umbra. Ruszył w jej stronę, by stanąć tuż przed nią, aż dzieliło ich tylko ubranie Włóczęgi. Blisko-blisko.
— Zbliżają się? — na to warframe pokiwał, cofając się.
Włóczęga przygryzła wargę. Nie brzmiało to dobrze. Jeżeli maszyny podeszłyby za blisko, to mogłyby wykryć jej obóz. A wtedy cały plan poszedłby do piachu razem z nią.
— Pomyślę, jak ich stąd przegonić — powiedziała Ayatan. I wtem, doznała olśnienia — Załatwię jakiś wabik, może się nabiorą. Wiesz, jacy ciekawscy są Świadomi. — Kobieta uśmiechnęła się z ekscytacją. W zasadzie to miała rozwiązanie ich problemu. — Daj im odpowiednią zabawkę, to będą ją obserwować tygodniami.
Hunhow zapiszczał obok niej, przypominając o sobie.
— W sumie czemu nie, tobie też coś znajdziemy — uznała Tenno, spoglądając z namysłem na terraformera, który kończył grzebać w ziemi.
Nie mamy dość czasu, by tracić go na błahe interakcje. Moja praca nie jest jeszcze skończona.
— Racja — zgodziła się Ayatan. Sądząc po długości cieni i tego, jak słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, jej drzemka była dłuższa niż być powinna. A już na pewno za długa dla ścisłego harmonogramu maszyny, cokolwiek się w nim znajdowało. Aż dziw, że Świadomy jej nie obudził wcześniej. — Musimy wracać na Orbiter. — Włóczęga spojrzała na Umbrę. — Chcesz wpaść na herbatę?
Warframe przekrzywił głowę w zamyśleniu. Wreszcie przekazał. Tak.
— Wspaniale! — zawołała Ayatan, obracając się i kierując słabo widoczną w trawie ścieżką w stronę statku.
Notes:
Dawno mnie tu nie było, co?
