Chapter Text
Eren Yeager przez ostatnie kilka nocy niemal nie był w stanie spać. Rozmyślał. Spędzał całe godziny na analizowaniu przeróżnych rzeczy wpatrując się w sufit, przez co za dnia zdawał się odpływać, jednak robił wszystko co w jego mocy, aby zatuszować swoje zmęczenie. Wtem, z zamyślenia wyrwał go dźwięk kroków rozchodzący się cichym echem po korytarzu. Spojrzenie nieco zaspanych, szmaragdowych oczu skierowało się w stronę krat, które oddzielały celę chłopaka od pozostałej części zamkowych lochów, a chwilę później po drugiej stronie pojawiła się doskonale znana młodemu szatynowi postać sprawującego nad nim pieczę Levi'a Ackermanna, zwanego także Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Mężczyzna przyjrzał mu się, by następnie przekręcić klucz w zamku i wszedł do środka.
– Dzień dobry, heichou... – ziewnął cicho, przecierając oczy.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry. – mruknął pod nosem. – Co z tobą, Yeager? Wyglądasz jak gówno.
Nastolatek przygryzł wargę, po czym podniósł się do siadu.
– Nie spałem za dobrze... to nic takiego. – uniósł delikatnie kącik ust.
– Jak tam chcesz. – wzruszył ramionami. – Tylko ruszaj dupsko, jeżeli masz jakąkolwiek chęć, żeby zdążyć na śniadanie.
– Tak jest, heichou.
Chwilę później znajdowali się już pod drewnianymi drzwiami kilka pięter wyżej.
– Dobrze spałeś, Eren? Nie wyglądasz najlepiej. – odezwała się Mikasa, gdy chłopak wraz z nią oraz Arminem usiadł przy stole w jadalni.
– Tak, tak... jest dobrze. Nie martw się. – uśmiechnął się.
Blondyn zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Jego wzrok mówił tylko jedno, co zielonooki doskonale wiedział.
"Chyba musimy pogadać".
Zdawał sobie sprawę, iż nie uda mu się uniknąć rozmowy z nieco niższym od siebie nastolatkiem. Westchnął. Od dziecka rozmawiał z Arlertem o wszystkim, a jednak... nie był pewien, czy jest gotowy powiedzieć mu zwłaszcza o jednej rzeczy, która dręczyła go najbardziej. I to całkiem długo. Zaczął skubać widelcem w talerzu nie zdając sobie sprawy z tego, że siedząca nieopodal postać nie spuszczała z niego wzroku.
✴
Kiedy był mały, zawsze z uwagą wsłuchiwał się w słowa matki, która opowiadała mu różne historie. Kilka z nich znał na pamięć, słowo w słowo, bo prosił ją, by mu je powtarzała co wieczór, gdy razem leżeli, zazwyczaj głodni, gdyż pieniędzy niespecjalnie starczało na jedzenie dla nich obojga. Do dzisiaj jedna z nich nie dawała mu spokoju. Była z nich wszystkich najciekawsza. Jednak nie widział w niej tego, co kiedyś, gdy jako mały gówniarz odgarniał przydługie, czarne kosmyki z twarzy, żeby móc wpatrywać się w identyczne jak te jego oczy Kuchel, która po chwili uśmiechała się do niego i proponowała, żeby w końcu je ściąć. Robiła to co jakiś czas. Lubił fryzurę, jaką układała z jego włosów po przycięciu ich do odpowiedniej długości. Za każdym razem, kiedy dawała mu lusterko powtarzała, że wygląda pięknie, niczym mały anioł, na co ten śmiał się cicho. Czochrała go po dopiero co ułożonych włosach i przytulała do siebie mocno.
Pewnego dnia się nie obudziła. Miał wtedy jakieś siedem lat. Chyba. Jak co rano otworzył oczy, spodziewając się dostrzec jej uśmiech, ale... jej twarz była blada. Wręcz nienaturalnie. Nie uśmiechała się. Leżała nieruchomo. Jej dłonie, policzki, przedramiona... wszystko było zimne. Po kilku chwilach dotarło do niego, że matka nie żyje.
Nie płakał. Nie uronił ani jednej łzy mimo ogromnego smutku. Mimo guli w gardle. Przełknął tylko ślinę i wtulił się w jej ciało, wmawiając sobie, że była tylko zmęczona i obudzi się trochę później, niż zwykle. Tak musiało być. Po kilkunastu godzinach jego pusty żołądek dał o sobie znać. Kuchel nadal się nie poruszała. Skulił się, oplatając ramionami w pasie i starając się ignorować głód. Nie miał jedzenia. Zawsze to matka wychodziła wieczorami z pokoju, żeby coś kupić za grosze, które dostawała. A teraz leżała blada i zimna. Musiał dać sobie radę. Mówiła mu, że jest silnym chłopcem, więc chciał nim teraz być. Po jakimś czasie, nie miał pojęcia jakim, schował się pod łóżkiem. Nie wiedział, czy to dlatego, że się bał, czy z jakiegoś innego powodu. Leżał tam, kuląc się i w końcu zapominając o głodzie. Był coraz bardziej blady i chudy. Jego obojczyki odznaczały się na materiale przydużej, brudnej koszulki, którą miał na sobie cały ten czas.
Potem pojawił się Kenny, znajomy matki. Zabrał go, wykąpał, dał jedzenie. Zaoferował dach nad głową. Często go nie było, więc większość czasu spędzał sam w niewielkim mieszkaniu. Któregoś dnia zerknął w lustro. Jego włosy były o wiele dłuższe, niż miewał do tej pory. Zawsze ścinała mu je matka. Teraz matki nie było. Nie wiedział, jak ma zrobić to sam. Nigdy o tym nie myślał, a jednak... sięgnął po leżące na stole nożyczki i spróbował. Kiedy Kenny wrócił tego wieczora, zszokował go widok klęczącego na podłodze, zapłakanego chłopca z nożyczkami w dłoni, którego otaczały krzywo obcięte kosmyki ciemnych włosów. Jakby dopiero teraz dotarł do niego fakt, że Kuchel nie żyje.
– Tch. – potarł skronie, po czym upił łyk gorącej, czarnej herbaty z filiżanki.
Dlaczego przypominał to sobie teraz, siedząc w tym pieprzonym gabinecie za biurkiem nad cholernymi raportami? Aż tak męczyło go wypełnianie tych zasranych papierów, że odpływał w odległe wspomnienia?
"Może i tak, chuj mnie tam wie".
Gdy wszystko na ten dzień zostało wypełnione, wstał i skierował się do drzwi, które otworzył z impetem. Ku jego zdziwieniu, napotkały jakąś przeszkodę. Przeszkodę w postaci tego gówniarza Yeagera, który oberwał nimi prosto w nos, w wyniku czego upadł.
– Co ty tutaj robisz, do jasnej cholery? – zmarszczył brwi.
– J-ja... ja najmocniej przepraszam, heichou! – dzieciak skrzywił się, trzymając za krwawiący nos. – Ja tylko...
– Zresztą nieważne. Wstawaj, trzeba ci to opatrzyć, szczylu. – mruknął, odwrócił się na pięcie i wrócił do gabinetu, odkładając dokumenty na biurko.
– Huh...? A-ależ nie trzeba, kapitanie! Za moment się zregeneruję! – poderwał się z ziemi i przyłożył pięść do serca, a czerwona ciecz spływała z jego nosa i skapywała na podłogę.
Levi obdarzył niewielkie plamy niechętnym spojrzeniem, co nie umknęło uwadze Erena, który wyprostował się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
– Z-za chwilę to posprzątam, heichou! – zacisnął oczy.
– ...Mógłbyś łaskawie ruszyć dupsko? Nie mam całego dnia, muszę zanieść papiery do Smitha. – burknął.
– O-oh... T-tak jest, heichou... – niepewnie przekroczył próg.
Ackermann westchnął, zamykając za nim drzwi, po czym gestem wskazał mu, żeby usiadł na krześle, następnie sam zniknął za drzwiami na prawo od tych wejściowych. Kiedy wrócił, trzymał w dłoniach apteczkę.
– Jest złamany, zdaje się. – stwierdził po chwili, przyglądając się twarzy nastolatka, który nieco się zaczerwienił pod wpływem jego spojrzenia.
– Złamany... Oh, to znaczy, że pan...
– Ta, muszę ci go nastawić, zanim cokolwiek zrobię. – podszedł nieco bliżej i usiadł na krześle tuż obok niego.
Chłopak wzdrygnął się nieco, po czym przełknął ślinę. Nie umknęło to uwadze starszego, który wyciągnął dłoń w stronę jego twarzy. Widać po nim było, że się bał, a jednak... nie odezwał się ani słowem, kiedy kobaltowooki ujął jego nieco przekrzywiony nos w palce. Po prostu na niego patrzył swoimi dużymi, zielonymi oczami. A gdy w końcu kapitan wykonał jeden, szybki ruch, Eren wrzasnął. Następnie zgarbił się nieco, zawstydzony swoją reakcją, pochylając głowę w dół, na co Levi jedynie cicho westchnął i zabrał się za wycieranie krwi z jego twarzy.
Młodszy usilnie unikał jego przenikliwego spojrzenia jakby zdając sobie sprawę z faktu, że gdyby spojrzał mu w oczy, to Ackermann mógłby wyczytać z nich wszystko, co siedziało teraz w jego głowie.
– Już...? – spytał cicho i niepewnie, gdy czarnowłosy odsunął się nieco.
– Ta, już. Aż tak strasznie było? – uniósł brew.
– Nie, po prostu... trochę bolało. – wymamrotał.
– Wiesz, dziwne by było, gdyby nie bolało. – podniósł się, odłożył apteczkę na bok, po czym zgarnął z biurka zostawione wcześniej papiery. – Więc co tutaj robiłeś, co?
– Ja... Um... Znaczy... pani Hanji chcia...
– A, dobra, faktycznie. Kompletnie wyleciało mi z głowy. Idź. – skierował się w stronę drzwi, otworzył je i wyszedł na korytarz, natomiast nastolatek za nim.
– Miłego dnia, heichou. – zasalutował. – I dziękuję za ten nos. – uśmiechnął się lekko.
– Nie ma za co. – zamknął gabinet i ruszył korytarzem przed siebie.
Notes:
Tak, to dokładnie to, o czym myślicie. Też jestem w szoku, bo jeszcze tego nie skończyłam i chciałam to pisać od nowa, ale cóż...
Jednakże z góry uprzedzam, że niektóre rozdziały mogą być krótkie i dziwne, bo pisałam je dość dawno temu, a teraz jedynie zabieram się za korektę pojedynczych fragmentów. Pojawiać się będą prawdopodobnie raz, może dwa razy w tygodniu.
Mój styl pisania nieco się zmienił od czasu, w którym powstawały pierwsze rozdziały, jednakże nie wydaje mi się, żeby różnica była aż tak znacząca.
A, i niektóre wątki mogą zostać niewyjaśnione, bo mogłam o czymś pozapominać, kiedy to tworzyłam.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter II – Somnolence
"– Możemy porozmawiać? – niższy chłopak usiadł po turecku tuż obok Yeagera. – I... co ci się stało w nos? – zmarszczył jasne brwi.
– Oh, to... – tknął opuszkami palców opatrunek i na wspomnienie incydentu sprzed niecałej godziny zrobiło mu się dziwnie ciepło na sercu. – To nic takiego, po prostu... uderzyłem się drzwiami. – podrapał się po karku.
– Uderzyłeś się drzwiami?
W odpowiedzi wyższy machnął ręką.
– Nieważne. O czym chciałeś porozmawiać? – spytał, chociaż się domyślał."
Chapter Text
– Eren! – wykrzyknęła kobieta. – Z kim znowu się pobiłeś? – skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego karcąco.
– Ja tylko broniłem Armina, mamo! Znowu nazywali go heretykiem! – oburzył się chłopiec, na co Carla jedynie westchnęła zrezygnowana.
– Ale to nie powód, żeby rzucać się na nich z pięściami, Eren. – usadziła synka na krzesełku, po czym zajęła się przemywaniem zadrapań na jego twarzy.
– No ale...
– Posłuchaj, kochanie. Ja rozumiem, że chcesz ochronić swojego przyjaciela, ale to nie zmienia faktu, że odpowiadanie przemocą na przemoc niewiele ci da, jeśli jesteś od nich słabszy. – pogłaskała go po włoskach, gdy skończyła. – Rozumiesz?
– Tak, mamo... – po chwili zmarszczył brewki. – No to co ja mam zrobić?
– Na pewno nie bić się ze wszystkimi, którzy zaczepią Armina, skarbie.
Chłopiec wydął wargi i wtulił się w matkę.
✴
Eren otworzył oczy. Dlaczego przypomina sobie takie rzeczy akurat wtedy, kiedy próbuje odgonić negatywne myśli i odpocząć od tego wszystkiego? Ma go to dodatkowo zdołować? W takim razie z powodzeniem. Doskonale wie, że rozstał się z matką w kłótni chwilę przed atakiem na Shiganshinę, ale to nie zmienia faktu, że los mógłby w końcu dać mu święty spokój.
Tęsknił za mamą. Za jej ciepłym uśmiechem, którym witała go za każdym razem, gdy go zobaczyła, za pysznymi posiłkami, które zawsze przyrządzała, za pocieszającymi słowami i ramionami, którymi go obejmowała, kiedy był smutny. Kochał ją najbardziej na świecie. A potem odeszła. Bo cholerny tytan kolosalny kopnął kawałek zniszczonej bramy prosto w ich dom.
Kiedyś opowiedziała mu historię. To była piękna noc. Podczas pełni niebo było usiane miliardami cudownie pobłyskujących gwiazd. Słuchał tylko i wyłącznie jej głosu, wpatrując się w jej złociste oczy. Każdego kolejnego wieczoru prosił ją, aby opowiedziała mu ją raz jeszcze. I, mimo że po kilku takich wieczorach znał ją niemal na pamięć, to i tak dalej prosił.
Szatyn westchnął i odchylił się nieco do tyłu, w wyniku czego opadł na zieloną trawę. Podłożył pod głowę skrzyżowane ramiona i przymknął oczy, pozwalając promieniom słonecznym przyjemnie ogrzewać jego młodą twarz. Nastolatek oddałby wszystko, żeby ten błogi spokój trwał wiecznie. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że jest cholernym wynaturzeniem, to było tak trochę niemożliwe. Poza tym byli jeszcze tytani.
– Eren. – zielonooki uchylił swoje nieco ciężkie powieki, by dostrzec stojącego nad sobą przyjaciela.
– Armin. – uśmiechnął się delikatnie.
– Możemy porozmawiać? – niższy chłopak usiadł po turecku tuż obok Yeagera. – I... co ci się stało w nos? – zmarszczył jasne brwi.
– Oh, to... – tknął opuszkami palców opatrunek i na wspomnienie incydentu sprzed niecałej godziny zrobiło mu się dziwnie ciepło na sercu. – To nic takiego, po prostu... uderzyłem się drzwiami. – podrapał się po karku.
– Uderzyłeś się drzwiami?
W odpowiedzi wyższy machnął ręką.
– Nieważne. O czym chciałeś porozmawiać? – spytał, chociaż się domyślał.
– Myślę, że wiesz. Coś się z tobą ostatnio dzieje i ja to widzę, Eren. – mruknął. – Mimo że próbujesz to usilnie ukryć, to ja nie jestem ślepy. Widzę i się martwię. Może nie okazuję tego aż tak bardzo, jak to jest w przypadku Mikasy, ale jednak. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – wlepił w niego spojrzenie swoich przenikliwych, niebieskich oczu.
– Tak, jesteśmy. – pokiwał głową.
– Więc powiesz mi? Chcę wiedzieć, jeśli coś jest nie tak. Ostatnio dosyć często chodzisz jakiś przymulony i masz wory pod oczami, jakbyś praktycznie nie spał.
– Przepraszam, że musisz się martwić... – wymamrotał. – Ja po prostu... dosyć niedawno zacząłem coś zauważać. I to jest... niezbyt odpowiednie. Ja... to nie daje mi spać. Całe noce leżę i gapię się w sufit, myśląc o tym. – zacisnął powieki. – Nie wiem, czy potrafiłbym o tym komukolwiek powiedzieć. To nie tak, że czuję się przez to źle, po prostu...
– W porządku, rozumiem. Jeśli to dla ciebie w jakiś sposób trudne, nie musisz mi o tym mówić, a ja nie będę dociekał. Ale... to nic z twoim stanem zdrowia ani niczym, o co powinienem się martwić...?
– Nie, nie! Z moim zdrowiem wszystko w porządku, naprawdę. – uśmiechnął się słabo.
Blondyn pokiwał głową i uśmiechnął się do przyjaciela.
– Mimo wszystko, jakbyś jednak chciał z kimś o tym pogadać, to... wiesz, gdzie mnie szukać.
– Tak, wiem. I jestem ci za to naprawdę wdzięczny, Armin. Cieszę się, że to właśnie ty jesteś moim przyjacielem.
✴
Nie podniósł wzroku znad czytanej właśnie książki, słysząc pukanie do drzwi. Doskonale wiedział, kto za chwilę wejdzie do pomieszczenia, dlatego nawet w chwili, gdy okularnica przekroczyła próg, nie uraczył jej spojrzeniem. To nie tak, że ją zignorował, po prostu nie miał ochoty przerywać. W takich momentach dziękował sobie samemu za podzielną uwagę.
– Więc? – postanowił w końcu się odezwać.
– Cóż, nie wygląda to najlepiej, jeśli mam być szczera. – mruknęła Hanji, siadając w fotelu przy kominku znajdującym się naprzeciw drzwi.
– Nie wygląda najlepiej. – powtórzył bez przekonania Levi, dokańczając stronę i odkładając książkę. – Nie najlepiej, czyli jak? – przeniósł na nią zazwyczaj obojętne spojrzenie.
– Nie najlepiej, czyli bez zmian od ostatniego razu. – westchnęła. – Wygląda na to, że nic z tego, Levi.
– Absolutnie nic nie ruszyło się do przodu?
– Absolutnie nic. – przymknęła oczy, zsuwając z nosa okulary. – Sama już nie wiem, jak sobie z tym poradzimy. Na co nam było to wszystko?
– I nie wiesz, co może na to wpływać? – przeczesał czarne kosmyki palcami.
– Nie mam nic pewnego, a gdybyśmy mieli sprawdzać wszystkie moje domysły bez solidnych podstaw...
– ...Nie starczyłoby nam czasu. – dokończył za nią Ackermann. – W takim razie co dalej?
– Pozostaje nam próbować do skutku.
– Skoro do tej pory nic nie dały nam te wszystkie próby, to po co dalej to ciągnąć?
Przez dłuższą chwilę między nimi panowała cisza. Nie była niezręczna, ani nic. Po prostu zdawało się im obojgu, że kolejne słowa nie mają sensu. Rozumieli, że jeżeli sytuacja się nie poprawi, ludzkość prędzej czy później czeka zagłada. Potrzebowali płomyka nadziei, ale... nie mieli pojęcia, jak go rozpalić.
Gdy Zoe opuściła pokój, kapitan opadł na materac i wlepił wzrok w sufit, po czym przymknął nieco ciężkie powieki. Mimo zmęczenia nie był w stanie usnąć. Już od dziecka męczyła go bezsenność, co w połączeniu z doskonałą pamięcią bywało czasem cholernym przekleństwem. Pojedyncze obrazy z poszczególnych fragmentów jego popieprzonego życia przewijały mu się przed oczami. Zdążył do nich przywyknąć, ale jednak nadal nie pozwalały mu zapaść w spokojny sen. Kiedy on w ogóle ostatnio spokojnie spał?
Z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie. Kilka chwil później do uszu niebywale zmęczonego Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości dotarł dźwięk pukania do drzwi gabinetu. Gabinetu, nie sypialni. Kogo ciągnęło tutaj o tej godzinie? Było stosunkowo wcześnie, bo jeszcze przed kolacją, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Kobaltowooki podniósł się i przeszedł do pomieszczenia obok, by następnie otworzyć drzwi.
– Heichou! – widocznie nieco spanikowana, rudowłosa Petra przycisnęła pięść do serca, zaciskając oczy.
– Coś się stało? – uniósł brwi nieznacznie.
– Podczas kolejnych testów pod okiem pułkownik Hanji Zoe... – nie dokończyła, gdyż ten przerwał jej machnięciem ręki.
– Po prostu prowadź.
Wyszli z zamku i skierowali się w kierunku polany. Kiedy byli już stosunkowo blisko, dało się dostrzec ogromną chmurę pary ponad drzewami. Levi mimowolnie przyspieszył kroku.
– Eren! Dlaczego teraz, bez pozwolenia?! – usłyszał głos Gunthera.
Gdy w końcu znalazł się na miejscu, szybko ocenił wzrokiem sytuację. Cały jego oddział, z wyjątkiem stojącej za nim dziewczyny, dobył ostrzy. Stali w niewielkiej odległości od... właśnie, co to do cholery było? Ramię...? Tak. To było ogromne, parujące ramię, na którym siedział widocznie przerażony Eren. Jego ręka była w nie... wrośnięta?
– K-kapitanie?! – wykrzyknął przerażony Oluo, gdy czarnowłosy stanął pomiędzy nimi, a Yeagerem.
– Niech pan się odsunie, kapitanie! To niebezpieczne! – rzekł Eld.
– Nie. – rzekł spokojnym, lecz chłodnym tonem. – To wy się odsuńcie. Teraz.
– A-ależ heichou...! – zaczęła Ral, która podeszła bliżej.
– Odsuńcie się. – powtórzył, a gdy wykonali polecenie niezbyt przekonani, wziął od jednego z nich ostrze, po czym wspiął się na górę do piętnastolatka ignorując to, że ogromne ramię było wręcz nienaturalnie gorące.
– H-heichou, ja... – wydusił cicho chłopak.
– Nie ruszaj się. – mruknął beznamiętnie i jednym, szybkim ruchem przeciął w odpowiednim miejscu, tym samym uwalniając szatyna.
Kapitan pomógł mu zejść, starając się nie zwracać uwagi na lekko poparzone dłonie, a następnie zmierzył wzrokiem wszystkich tutaj obecnych, zatrzymując wręcz lodowate spojrzenie na okularnicy.
– Nie patrz tak na mnie, Levi. – mruknęła.
– Tch. – przeniósł wzrok na zielonookiego.
– T-to moja wina, heichou... J-ja... przepraszam...
– Co się stało? – jeszcze raz spojrzał po pozostałych.
– Właściwie to nie jestem pewna. – szatynka poprawiła okulary. – Po kolejnej nieudanej próbie usiedliśmy, żeby napić się herbaty. Nagle... nagle huknęło i pojawiło się to ramię.
– Tak po prostu się pojawiło? – zerknął na nastolatka. – Bez żadnej ingerencji z twojej strony?
– J-ja tylko sięgnąłem po łyżeczkę, bo mi upadła... a kiedy jej d-dotknąłem, to...
– Łyżeczkę? – pułkownik zerknęła na znikające już ramię.
W odpowiedzi otrzymała ledwo zauważalne skinięcie głową. Eren był blady. Wręcz nienaturalnie.
– Co ci, dzieciaku? – Levi pochylił się nad nim nieco.
– T-trochę... trochę słabo się... – nie zdążył jednak dokończyć, gdyż zemdlał.
Notes:
Dzień dobry, to znowu ja! Doszłam do wniosku, że rozdziały będą ukazywały się dwa razy w tygodniu – w poniedziałki i w czwartki. Zapisałam sobie konkretną godzinę, jednak nie wiem czy będę się tego trzymać, więc po prostu uzbrójcie się w cierpliwość. Na AO3 rozdziały mogą też wlatywać z opóźnieniem, bo łatwiej mi je wstawiać z laptopa, niż z telefonu, a na Wattpadzie nie ma tego problemu :,)
No nic, mam nadzieję, że moje stare wypociny jakoś się przyjmą. Od około dwudziestego rozdziału styl pisania może wydawać się nieco inny, ale do tego jeszcze daleko, heh. Miłego dzionka!
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter III – Worry
"Będąc w tym pokoju kilka godzin wcześniej nie rozglądał się zbytnio, więc zrobił to teraz. Pomieszczenie było naprawdę skromnie urządzone. Pod oknem, przodem do drzwi wejściowych znajdowało się biurko, na którym stała lampa naftowa, a obok niej leżały złożone w kupkę dokumenty. W rogu na prawo od biurka był regał z książkami. Po prawej stronie znajdowały się także drzwi prowadzące zapewne do sypialni czarnowłosego, natomiast po lewej niewielki stolik i dwa krzesła oraz szafka na ścianie. W całym gabinecie panował idealny porządek, co nie było zdziwieniem dla szatyna. Zdołał już przywyknąć do tego, iż jego przełożony wręcz nienawidził bałaganu i brudu."
Chapter Text
Rozejrzał się. Nie miał pojęcia, gdzie jest. Nie pamiętał jak się tu znalazł. Nagle, dostrzegł zmierzającą w jego stronę postać. Gdy się przybliżyła, w oczach pojawiły mu się łzy.
– Eren ... – uśmiechnęła się.
– M-mama ...? – wydusił cicho.
Momentalnie uderzyły w niego te wszystkie wspomnienia. Kiedy się do niego tak uśmiechała, kiedy tuliła go do siebie, głaszcząc uspokajająco po włosach jak miał zły sen, kiedy karciła go za bójki z chłopakami, którzy dokuczali Arminowi , kiedy nuciła wesołe melodie pod nosem, krzątając się w kuchni...
– Obudź się, Eren ...
– H-huh ...? – przetarł oczy.
– Obudź się...
✴
Eren poderwał się gwałtownie do siadu, w wyniku czego zakręciło mu się w głowie. Przymknął oczy, przykładając dłoń do czoła, po czym sobie przypomniał. Polana, test pani Hanji, łyżeczka, ramię, kapitan Levi... potem pustka. Co się stało?
– Jak się czujesz? – usłyszał znajomy głos Zoe.
– Właściwie to... trochę... lepiej... – wymamrotał. – Co się sta...
Nie zdołał dokończyć, gdyż do skrzydła szpitalnego, w którym się obecnie znajdowali wbiegła przerażona brunetka wraz z niskim blondynem.
– Eren! – wykrzyknęła, doskakując do jego łóżka. – Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Coś cię boli?
Stojący obok okularnicy Ackermann wywrócił oczami w geście zirytowania. Mikasa usiadła na brzegu posłania i chwyciła dłoń Yeagera, ściskając ją, na co ten westchnął.
– Jest... dobrze. Nie musisz się martwić, Mikasa. – mruknął.
– I tak będę. – spojrzała mu w oczy. – Czy ten... ten cholerny kurdupel... Czy on coś ci zrobił...? – dodała ciszej, co jednak nie umknęło uwadze czarnowłosego, który nie dał nic po sobie poznać.
Tym razem to szatyn wywrócił oczami, mimowolnie zerkając na swojego przełożonego.
– Nie. Mogłabyś w końcu sobie darować. Heichou w pewnym sensie... mnie uratował. Wyciągnął moje ramię z tego...
– A właśnie! – czterooka klasnęła w dłonie. – Jak to właściwie możliwe, że bez choćby mrugnięcia okiem wspiąłeś się na tą kupę cholernie gorącego mięcha? – zerknęła na niego. – I bez żadnych śladów?
W odpowiedzi kobaltowooki uniósł ręce, ukazując poparzone dłonie. Nie był to zbyt przyjemny dla oka widok.
– N-nie... nie boli to pana...? – wydusił cicho nastolatek.
– A jakie to ma znaczenie? – wzruszył ramionami.
– Powinieneś był to sobie od razu przepłukać chłodną wodą, bucu! – pułkownik pacnęła go w tył głowy.
– M-ma duże znaczenie... – wymamrotał. – Pani Hanji ma rację...
– Nie umrę od tego. – machnął ręką, podłapując spojrzenie czarnowłosej, która uniosła nieznacznie brwi.
Dlaczego ten bezwzględny, sadystyczny kurdupel świadomie uwolnił ramię jej ukochanego Erena wiedząc, że może się przy tym poważnie poparzyć? Przecież dla niego był tylko wybrykiem natury i potworem, którego zabiłby bez wahania, gdyby stracił kontrolę nad swoją mocą. Poza tym... skrzywdził go, katując w sądzie. Nie mogła patrzeć na jego cierpienie. A ten cholerny sadysta bez mrugnięcia okiem wybił mu zęba i skopał niemal na śmierć.
Dlaczego Eren sprawia wrażenie, jakby nie bał się śmierci z jego ręki?
Dlaczego patrzy na niego tak, jak teraz?
Dlaczego zdaje się... martwić o tego... tego... cholernego kurdupla...?
✴
– Na pewno wszystko dobrze? – upewniała się, zerkając na twarz Erena.
Mikasa zasypywała go setką pytań na minutę, poczynając od chwili, w której pojawiła się w skrzydle szpitalnym, na jego wyjściu z niego kończąc. Kroczyli właśnie wraz z Arminem korytarzami twierdzy, kierując się na kolację.
– Cholera, Mikasa! Możesz przestać? Przecież widzisz, że wszystko ze mną w porządku! – fuknął na nią zirytowany.
– Możesz to mówić tylko po to, żebym się nie zamartwiała. – mruknęła. – I tak będę, więc marny twój trud. Po prostu powiedz czy czegoś nie potrzebujesz. Może chcesz już iść spać? Mogę przynieść ci coś do jedzenia do celi, powinieneś odpocząć.
– Słyszałaś, co powiedziała pani Hanji, Mikasa. – odezwał się blondyn. – A ona raczej wie, co mówi. Z Erenem jest wszystko w porządku. Doszedł do siebie bardzo szybko, więc puściła go na kolację. Gdyby było inaczej, zostałby w skrzydle szpitalnym.
– Może masz rację... – wymamrotała pod nosem. – Ale i tak się martwię.
Zielonooki posłał przyjacielowi wdzięczne spojrzenie, po czym cicho odetchnął. Czarnowłosa była naprawdę dobrą przyjaciółką i przyrodnią siostrą, ale kiedy chodziło o niego, to zaczynała wariować, co było niezmiernie irytujące. Rozumiał jej troskę, ale przecież pułkownik Zoe zapewniła ich, że jest dobrze. Mimo to ona nadal skakała wokół niego, jakby był co najmniej śmiertelnie ranny.
Weszli do jadalni i zajęli swoje stałe miejsca. Byli tam już Sasha, Connie i Jean, a także Reiner wraz z Bertholdtem. Dziewczyna zajadająca parującego jeszcze ziemniaka pomachała trójce przyjaciół, mówiąc coś do Springera z pełnymi ustami i opluwając go okruszkami przy okazji, na co siedzący obok nich chłopak parsknął, niczym koń.
– Sasha, do cholery! Przełknij to łaskawie i przestań na mnie pluć! – warknął, wycierając twarz.
– Ale no przecież za dwa dni jest ta wyprawa! – kolejna fala okruszków poleciała na biednego szarowłosego.
Dziewczyna miała rację. Za dwa dni mieli jechać na swoją pierwszą wyprawę za mury. Bali się, to prawda, ale jednak... odczuwali też pewien rodzaj ekscytacji. Spojrzeli po sobie, a następnie zabrali się za jedzenie. Kilka chwil później do pomieszczenia weszła okularnica jedynie w towarzystwie dowódcy Erwina, co nieco zaskoczyło Yeagera. Gdzie się podział kapitan Levi? Nie będzie go na kolacji? Dlaczego? Coś się stało?
Po posiłku, gdy już miał kierować się do gabinetu Ackermanna, by ten odprowadził go do celi, złapała go szatynka.
– Dzisiaj ja się z tobą przejdę. – uśmiechnęła się. – Wezmę tylko od niego klucze.
– Coś się stało dla heichou? – spytał zmartwiony.
– Nie, nie! Wszystko z nim w porządku, słowo. Nie musisz się martwić, naprawdę.
Pokiwał niepewnie głową w odpowiedzi. Oboje ruszyli na drugie piętro, kilka minut później zatrzymując się przed drzwiami. Kobieta nacisnęła klamkę i weszła, jak do siebie, natomiast nastolatek nieco nieśmiało wkroczył za nią.
Będąc w tym pokoju kilka godzin wcześniej nie rozglądał się zbytnio, więc zrobił to teraz. Pomieszczenie było naprawdę skromnie urządzone. Pod oknem, przodem do drzwi wejściowych stało biurko, na którym znajdowała się lampa naftowa, a obok niej leżały złożone w kupkę dokumenty. W rogu na prawo od biurka był regał z książkami. Po prawej stronie znajdowały się także drzwi prowadzące zapewne do sypialni czarnowłosego, natomiast po lewej niewielki stolik i dwa krzesła oraz szafka na ścianie. W całym gabinecie panował idealny porządek, co nie było zdziwieniem dla szatyna. Zdołał już przywyknąć do tego, iż jego przełożony wręcz nienawidził bałaganu i brudu.
Nagle, drzwi do pomieszczenia obok otworzyły się i stanął w nich kobaltowooki. Jego kruczoczarne włosy stylizowane na podcięcie, które na co dzień miał idealnie ułożone, teraz były lekko wilgotne i w artystycznym nieładzie, przez co wyglądał niemal jak nie on. Miał na sobie ciemne spodnie, czarny sweter z golfem oraz wojskowe buty. Nieprzyzwyczajony do widoku kapitana bez munduru chłopak niemal zachłysnął się powietrzem.
– O, myślałam, że śpisz. – cmoknęła Hanji. – Gdzie masz klucze do lochu?
– Tch. Mam je przy sobie, walnięta okularnico. Po co ci one? – przeczesał kosmyki palcami.
– Jak to po co? Idę odprowadzić Erena. – przechyliła głowę w bok.
– Niby z jakiej racji? Nie widzę powodu, dla którego miałbym zrezygnować z jednego ze swoich obowiązków. – wzruszył ramionami.
– Traktujesz to trochę za poważnie, Levi.
– Zajmij się sobą, kretynko. Tch. – przeniósł kobaltowe spojrzenie na Erena, który się wyprostował.
– A rób co chcesz. – fuknęła i wyszła, trzaskając drzwiami, na co ten tylko wywrócił oczami, po czym skierował się do drzwi.
Yeager ruszył za nim w ciszy, wlepiając wzrok w jego idealnie wygolony tył głowy. Pytania same cisnęły mu się na usta, ale nie chciał być wścibski. A jednak po dłuższej chwili ciszy pomiędzy nimi postanowił zaryzykować.
– Um... heichou? – odezwał się niepewnie.
– No? – Ackermann zerknął na niego przez ramię.
– Nie było pana na kolacji. – palnął. – Jeśli mogę spytać... dlaczego...?
Jedna z brwi kapitana wystrzeliła w górę. Czyżby ten dzieciak się o niego martwił?
– Nie byłem głodny. Poza tym miałem do załatwienia kilka spraw. – mruknął.
– A... dlaczego pani Hanji myślała, że... że pan spał? Źle się pan czuł...?
– Właściwie to nie. Po prostu ostatnio mało sypiam i daje mi się to trochę we znaki. Może dlatego, że nie było mnie na kolacji pomyślała, że odsypiam. – wzruszył ramionami, otwierając drzwi do lochu i ruszył po schodach w dół.
– Powinien pan odpocząć i porządnie się wyspać przed wyprawą... – wymamrotał.
– Jak zasnę, to będę spał, ale raczej się na to nie zapowiada.
– Nie może pan...?
– Od dziecka słabo sypiam. – wyciągnął z kieszeni pęk kluczy.
– Próbował pan na przykład... pić ciepłe mleko przed snem...?
– Ta. Ale wiesz, zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Zajmij się sobą, dzieciaku. Może myślisz, że nie widzę, ale to nie takie trudne do zauważenia. Od jakiegoś czasu łazisz z czarnymi worami pod oczami jak trup. To tobie przydałby się porządny sen. – zerknął na niego. – Nie, żebym się martwił czy coś. Po prostu nie potrzebuję w swoim oddziale niewyspanych, ledwo przytomnych żołnierzy. Nie przydadzą się do niczego za murem. Co najwyżej mogą robić za przekąskę dla tytanów, bo nie będą wystarczająco czujni. – przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi do celi.
Zielonooki mimowolnie przetarł oczy i cicho ziewnął. Nieprzespana noc dawała o sobie znać. I to dosyć porządnie. Wcześniej nie zwracał na to szczególnej uwagi, ale teraz ledwo trzymał się na nogach.
– Ma pan rację, heichou... przepraszam za to...
– Nie przepraszaj, tylko się w końcu wyśpij, Yeager. Uznaj to za rozkaz.
– Tak jest. – zasalutował, po czym wszedł do środka. – Ale... niech pan też spróbuje się przespać, kapitanie...
– Ta, cokolwiek. – kobaltowooki zamknął za nim drzwi i schował klucze.
– Dobranoc, heichou... – wymamrotał nieco sennie.
Kiedy starszy wyszedł, nastolatek uśmiechnął się sam do siebie i położył się. Tej nocy spał spokojnie i miał piękne sny. W niektórych z nich odwiedzał go cholernie przystojny, ubrany po cywilnemu w ciemne spodnie i sweter z golfem z włosami w nieładzie Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości.
Notes:
Witam ponownie~ Liczę, że wszyscy są w miarę zadowoleni, gdyż ponieważ coś w końcu się tutaj dzieje. Dobra, idę poprawiać dalej, może coś przy okazji naskrobię.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter IV – Them
"– H-heichou...? Dlaczego... dlaczego wjechaliśmy do lasu...? C-co... co z formacją...? – wydusił z siebie.
– Rozpadła się. – odrzekł brunet.
– H-huh...? Jak to się rozpadła? Co się dzieje...?
– Rozejrzyj się, Yeager. Jesteśmy w lesie ogromnych drzew. To idealne otoczenie do użycia sprzętu do manewru. – zerknął na niego przez ramię. – A teraz rusz głową, jeśli chcesz żyć. – na powrót przeniósł wzrok przed siebie.
Zapanowała cisza, przerywana jedynie dźwiękami uderzania końskich kopyt o drogę."
Chapter Text
Levi westchnął zadowolony, kiedy znajdująca się w wannie gorąca woda otuliła jego ciało aż po samą szyję. Jako iż nie był jakoś specjalnie głodny, darował sobie kolację i gdy tak leżał z przymkniętymi oczami, był bliski zdrzemnięcia się. Chciał po prostu oddać się w objęcia spokojnego snu, zapominając o problemach, troskach i zmartwieniach chociaż na chwilę. A jednak nie tylko one, ale także demony przeszłości zaczynały nawiedzać jego myśli akurat w takich momentach jak ten, co nie pozwalało mu się zrelaksować.
Po porządnym wyszorowaniu całego ciała ubrał się w pierwsze lepsze spodnie leżące na dnie szafy i czarny sweter, który nosił mieszkając jeszcze w Podziemiu. Następnie usadowił się w fotelu przy kominku, a czując przyjemne ciepło przymknął oczy na dłuższą chwilę.
Podziemie. Niby minęło tyle lat, a jednak pamiętał swoje życie w tej norze, jakby ledwie wczoraj wyciągnął go stamtąd Erwin. Ackermann mimowolnie się wzdrygnął. Do tego jeszcze ta wyprawa za dwa dni. Akurat tego samego dnia wypadała kolejna rocznica. Cholerny Smith. Musiał mieć naprawdę zajebiste wyczucie czasu, skoro wybrał sobie akurat tą datę. Chyba, że nie pamiętał. Może to i lepiej, bo jeszcze przylezie tutaj i zacznie o tym gadać, co by tylko dodatkowo zirytowało czarnowłosego.
Oddał się wspomnieniom, tracąc wyczucie czasu. Pojedyncze obrazy i zdarzenia przelatywały mu przed oczami. Niektóre z nich wspominał dobrze, a niektóre... wręcz przeciwnie. O tych pragnął zapomnieć najbardziej na świecie, lecz nie było mu to dane. A jednak zdołał przywyknąć i przestał krzywić się czy wzdrygać za każdym razem, gdy do niego wracały. Chociażby ich martwe twarze. Tych, z którymi był szczęśliwy. Tych, którzy pomagali mu odnaleźć się w codziennym życiu, którzy nauczyli go kochać. Po ich śmierci jakby ta umiejętność zniknęła razem z nimi. Stał się jeszcze gorszy, niż był, zanim ich poznał. Zamknięty na wszelkie ciepłe uczucia, wiecznie obojętny i zirytowany. To nie tak, że chciał się taki stać. Po prostu nie potrafił być dla nikogo taki sam, jak dla nich.
Wspominał ich uśmiechnięte twarze, kiedy siadali razem na dywanie popijając tanie, półsłodkie wino i krzywili się, ale nie wybrzydzali. Bo tylko takie mogli dostać w tej zaszczanej, podziemnej norze. Rozmawiali wtedy o durnotach nabijając się z żandarmów, którym podwędzali żarcie z wozów dostawczych. Gówniara wracała wtedy do dnia, w którym ich poznała. Swoich "wybawców", jak to ona mawiała. Jak ją przygarnęli, nakarmili i nauczyli korzystać ze sprzętu do manewru.
Kapitan uniósł lekko kącik ust wpatrzony w tańczące płomienie, a następnie dorzucił drewna do kominka. Mimo braku nieba nad głową i ciężkich warunków do życia, chwile spędzone tam z tą dwójką wcale nie były takie złe. A jednak wszystko zaczęło się psuć w dniu, w którym pojawił się tamten facet i zaproponował zlecenie. Chociaż wydawało się, że będzie dobrze, to... wcale nie było.
Brunet westchnął, wstał z fotela i opadł na miękki materac łóżka, układając głowę na poduszce. Miał teraz przeogromną ochotę na drzemkę, ale jednak ta przyjemność musiała poczekać, gdyż chciał jeszcze odprowadzić dzisiaj Erena do celi. Właśnie. Yeager. Ten dzieciak miał w sobie coś, co intrygowało kobaltowookiego. Pomijając fakt, że był w połowie tytanem. Jego postrzeganie świata było dla Levi'a... zaskakujące. Niby nie znał go jakoś szczególnie długo, a jednak dało się dostrzec ten ogień w jego szmaragdowych oczach tak podobnych do tych, które widział martwe tamtego dnia.
Leżał tak przez dłuższy czas, aż nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i kroki. Jedne należały do okularnicy, tego był pewien, gdyż tylko ona miała tupet, żeby wchodzić do jego gabinetu jak do siebie. Znając ją, przyszła po klucze, żeby odprowadzić dzieciaka.
"Pewnie myśli, że śpię. Tch. Kretynka".
Wstał więc i wyszedł z sypialni, stając oko w oko z Hanji Zoe. Za nią stał zielonooki nastolatek, który nieco się zapowietrzył, dostrzegając swojego przełożonego, co go niebywale rozbawiło. Normalnie się nie poznawał. Co ten brak snu z nim robił?
✴
– Przygotować się! – wykrzyknął Erwin, gdy brama zaczęła się otwierać. – Właśnie rozpoczyna się 57. wyprawa za mury! Naprzód!
No i wyruszyli. Znalazłszy się na otwartym terenie pozbawionym budynków oraz drzew z pojedynczymi wyjątkami, przeszli do formacji dalekiego zasięgu. Oddział do zadań specjalnych pod wodzą kapitana Levi'a Ackermanna zajmował najbezpieczniejszą pozycję – na tyłach środka formacji. Przez pierwszą godzinę drogi wszystko szło według planu, jednak później od prawej strony zaczęły pojawiać się czarne flary.
– Prawa flanka została pożarta! Zmieniamy kierunek! – wykrzyknął jeden ze Zwiadowców wysłany, żeby przekazać wiadomość. – Środek formacji ma skierować się na północny wschód!
– Petra, jedź. – czarnowłosy zerknął na dziewczynę. – Eren, wystrzel flarę.
Ral skinęła głową i ruszyła przekazać rozkaz dalej, natomiast Yeager nieco drżącymi dłońmi sięgnął do torby przy siodle i wykonał polecenie. Niedługo później wjechali do lasu ogromnych drzew, co kompletnie zdezorientowało nastolatka, jak i rekrutów, którzy dostali rozkazy, żeby ten las okrążyć. Jechali przed siebie. Szatyn wgapiał się w powiewającą na plecach kapitana pelerynę ze skrzydłami wolności. Pozostali członkowie oddziału także wydawali się nieco zaskoczeni, jakby nie mieli pojęcia, co się dzieje. Chłopak wystraszył się nieco.
– H-heichou...? Dlaczego... dlaczego wjechaliśmy do lasu...? C-co... co z formacją...? – wydusił z siebie.
– Rozpadła się. – odrzekł brunet.
– H-huh...? Jak to się rozpadła? Co się dzieje...?
– Rozejrzyj się, Yeager. Jesteśmy w lesie ogromnych drzew. To idealne otoczenie do użycia sprzętu do manewru. – zerknął na niego przez ramię. – A teraz rusz głową, jeśli chcesz żyć. – na powrót przeniósł wzrok przed siebie.
Zapanowała cisza, przerywana jedynie dźwiękami uderzania końskich kopyt o drogę. Nagle, do uszu całej szóstki dotarło dudnienie. Jakby coś ogromnego biegło w niedalekiej odległości od nich. Zielonooki obejrzał się za siebie. Widział żołnierzy z grupy wsparcia. Czas jakby zwolnił na moment. Po chwili zza drzew wyłonił się tytan, wgniatając jednego ze zwiadowców w drzewo. Eren wytrzeszczył oczy przerażony. Reszta także zaczęła panikować. Jedynie jadący na przedzie Levi zachowywał spokój, nie oglądając się do tyłu. Gdy odmieniec zbliżył się do nich, Ackermann uspokoił ich swoimi słowami. Dał też chcącemu się przemienić piętnastolatkowi wybór.
– Jeśli chcesz, zrób to. Nie ma znaczenia, co podpowiada ci rozum. Nikt nie będzie w stanie stwierdzić, czy twój wybór jest dobry, czy zły, dopóki nie zobaczysz tego, co z niego wyniknie. Wolno nam jedynie wierzyć, że nie będziemy żałować dokonanego przez nas wyboru. – rzekł, nawet się nie odwracając. – Możesz uwierzyć w swoją moc lub we mnie i Oddział Zwiadowców. Wybieraj.
Przez głowę brązowowłosego chłopca przewinęły się wspomnienia związane z oddziałem kapitana. Na początku nie byli zbytnio przekonani do niańczenia takiego bachora jak on. Potem jednak mu zaufali. Pokazali mu, że może na nich polegać. On także musiał zaufać im.
– Jadę dalej! – zacisnął oczy.
✴
Wybuchy. Gdy minęli jedną z polan w centrum lasu, za sobą usłyszeli wybuchy. Ścigający ich tytan został unieruchomiony. Czyli mieli go tu zwabić. Kapitan Levi od samego początku wiedział, co robi. Erenowi zrobiło się głupio, że przez chwilę w niego zwątpił.
– Jedźcie do końca drogi i przejdźcie na manewr. Weźcie moją klacz. Chrońcie Yeagera za wszelką cenę. – rzekł czarnowłosy, po czym wzbił się w powietrze i zniknął im z oczu.
Posłusznie wykonali rozkaz i zatrzymali się na jednej z większych gałęzi drzewa przy drodze, będąc w gotowości. Tymczasem Ackermann dołączył do Erwina Smitha wpatrzonego w schwytaną bestię.
– Więc co teraz? – odezwał się, stając obok niego.
– Trzeba wyciąć ją z karku i zobaczyć, kto kryje się w środku. – odparł blondyn. – Mike jest po drugiej stronie. Zostawiam to wam.
– Jasne. – wyciągnął ostrza i dołączył do Zachariasa.
Bezskutecznie próbowali się przebić, gdyż za każdym razem pokrywała swoje ręce unieruchomione na karku jakimś dziwnym kryształem. W zetknięciu z nim ostrza po prostu się łamały. Chwilę po tym jak dowódca postanowił, że wysadzą jej ręce, ona wydarła się i... zapadła cisza. Nagle, ze wszystkich stron zaczęli zbiegać się tytani. Było ich zbyt wielu, żeby żołnierze mogli cokolwiek zdziałać, a więc patrzyli jedynie jak Kobieta Tytan zostaje pożarta. Wśród kłębów dymu nie dało się dostrzec praktycznie nic. Z tyłu głowy Erwina zapaliła się czerwona lampka, więc na wszelki wypadek zlecił brunetowi wymianę ostrzy i uzupełnienie gazu. Tymczasem jego oddział ruszył w stronę wystrzelonej w pobliżu zielonej flary...
Notes:
Prawda jest taka, że chciałam wstawić rozdział jakieś 2 godziny temu, ale wypadł mi spacer z psem i mi się potem nie chciało. Tak, wiem, pisarka na medal :,D No nic, trzymajta!
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe? (rocznica, u know 👀chociaż to pewnie w chuj oczywiste)
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter V – Monster
"– Spóźniają się, cholera jasna. – mruknął pod nosem. – Zaraz się okaże, że pieprzona Żandarmeria będzie tu przed nimi. – upił łyk herbaty.
– Mhm. – wymamrotał cicho chłopak, zaciskając palce na swoich kolanach.
– Znając życie Smith pewnie siedzi na kiblu ze swoim zatwardzeniem, a my musimy czekać, aż się łaskawie w końcu wysra. – dorzucił.
Zielonooki parsknął cicho, przenosząc wzrok na swojego przełożonego."
Chapter Text
Wszystko działo się zbyt szybko. Moment, w którym zakapturzona postać, która wcześniej wystrzeliła flarę dla zmyłki okazała się nie być kapitanem Levi'em... był dla nich zgubny. Nim się spostrzegli, Gunther zwisał z gałęzi, a jego martwe i puste oczy były wpatrzone w przestrzeń. Eren z trudem powstrzymał łzy. W kolejnym momencie pojawiła się Kobieta Tytan. Petra, Oluo i Eld rozpoczęli walkę i gdy zdawało się, że wszystko jest na dobrej drodze... nim nastolatek zdołał jakkolwiek zareagować, tamta trójka także padła martwa. Wezbrała w nim niewiarygodna wściekłość. Momentalnie rzucił się w tamtą stronę i wgryzł w swoją dłoń, a okolicę rozjaśniła błyskawica towarzysząca przemianie, co zwróciło uwagę znajdujących się na obrzeżach lasu rekrutów, w tym i Mikasy, która zmartwiła się nie na żarty i poleciała w tamtą stronę.
Dotarła jednak na miejsce zbyt późno. Zdołała jeszcze dostrzec, jak przeciwniczka zielonookiego wygryza go z karku tytana i odbiega. Już miała wystrzelić do przodu, kiedy w oczy rzuciło jej się zwisające z gałęzi ciało. Ten człowiek wyglądał... znajomo. Wiedziała, że go znała, tylko... skąd? Kawałek dalej dostrzegła kolejne dwa, tylko że tamte leżały na trawie, jakby zmiażdżone. Ich także kojarzyła. Spojrzała w dół. W drzewo tuż obok tego, na którym stała, była wbita... rudowłosa Petra. Ciężko było jej nie znać. Ta wiecznie uśmiechnięta, bursztynowooka dziewczyna... należała do oddziału do zadań specjalnych. Oddziału kapitana Levi'a Ackermanna – Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. Już wiedziała, skąd kojarzyła tych trzech mężczyzn. Oni także...
– Święta Sino... – zakryła usta dłonią, kiedy dotarło do niej, co się wydarzyło.
Wtem, usłyszała jak ktoś wbija haki w pobliskie drzewo. Obróciła się, by dostrzec kobaltowookiego, który rozejrzał się, a jego wzrok zatrzymał się na Ral. Twarz człowieka, który skopał w sądzie jej ukochanego Erena nie wyrażała w tym momencie nic. Po prostu patrzył na martwe ciała członków swojego oddziału, natomiast czarnowłosa zagryzła mocno wargę, gdy zerknęła w jego oczy. Ziało od nich pustką.
Po chwili bez słowa wzniósł się na linach i ruszył w kierunku, w którym pobiegła Kobieta Tytan. Dziewczyna w ciszy ruszyła za nim. Oboje trzymali się na dystans.
– Ma go? – padło pytanie z ust bruneta.
– Widziałam, jak... jak wygryza go z karku... – wydusiła.
– Skąd pewność, że jeszcze żyje? – mruknął beznamiętnie.
– Żyje. Zadała sobie dużo trudu, żeby go złapać. Nie zabiłaby go po tym wszystkim. – zacisnęła dłonie na ostrzach.
W odpowiedzi ten skinął głową.
– Odwróć jej uwagę. Nawet nie myśl o zabijaniu jej, inaczej sama skończysz martwa. – wzniósł się nieco wyżej. – Póki może utwardzać skórę, nie mamy z nią szans. Naszym celem jest teraz odbicie Erena, nic więcej. Rozumiesz?
– Tak jest.
Kilka chwil później zabrała się za odwrócenie uwagi Kobiety Tytan. Nagle, gdy ta wyciągnęła ogromną rękę przed siebie, coś z ogromną prędkością rozcięło ją. Levi wbił jej ostrza w oczy, po czym zabrał się za nacinanie mięśni. Wzrok nastolatki ledwo za nim nadążał. Nie bez powodu był nazywany Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Ackermann zmusił ją do wycofania się pod drzewo, a więc zasłoniła dłonią kark, jednak ta po chwili opadła, gdyż podciął jej mięśnie w ramieniu. Mikasa widząc szansę, zignorowała wydany jej przed całą akcją rozkaz i wystrzeliła do przodu, by zaatakować.
– NIE! SKOŃCZONA KRETYNKO! – niższy w ostatniej chwili ją odepchnął źle opierając ciężar na nodze, w wyniku czego dało się usłyszeć niezbyt przyjemny trzask, jakby złamanej kości.
Po chwili przeciwniczka chwyciła go i zacisnęła dłoń, na co ten skrzywił się mocno. Przerażona czarnowłosa nie miała pojęcia, co zrobić. Brunet z trudem sięgnął ostrzy i rozciął ściskające go palce Kobiety Tytan, robiąc to samo z jej szczęką oraz uwalniając Erena. Ta zdołała go jeszcze drasnąć w ranną nogę utwardzonym palcem drugiej dłoni, nim oddalił się trzymając Yeagera. Nawet nie spojrzał na nastolatkę, która ruszyła za nim czując się cholernie głupio. Przecież on naraził dla niej życie. Mógł zginąć przez to, że zignorowała jego rozkaz. Niby skopał wtedy szatyna w sądzie, ale... ale nie życzyła mu z tego powodu śmierci...
– J-ja... – zaczęła niepewnie, lecz on przerwał jej machnięciem ręki.
– Później. – odparł beznamiętnie, ignorując palący ból w żebrach i nodze.
Dziewczyna jedynie pokiwała lekko głową, nie odzywając się więcej.
✴
W oddali dało się usłyszeć grzmot, a po chwili z nieba lunął deszcz. Akurat w momencie, w którym ułożyli wszystkie ciała na jednym z wozów, a ranni zostali usadzeni w drugim. Obok nieprzytomnego Erena siedział Levi, który w swoim obecnym stanie nie mógł jechać konno. Wśród żołnierzy dało się słyszeć szepty, gdy spoglądali na jego nogę. Jechali naprzód w ciszy przerywanej przez tętent kopyt. Ackermann przymknął oczy zaciskając palce na swoim udzie, po czym westchnął cicho. Od samego rana spokoju nie dawała mu myśl, że coś pójdzie nie tak, ale nie sądził, że będzie aż tak źle. Leżący obok niego Yeager skulił się i zadrżał z zimna. Nie dziwił mu się. Było chłodno, do tego padało. Po namyśle okrył go swoją peleryną i wlepił wzrok w górujące na horyzoncie ogromne drzewa.
Kiedy oddalili się od lasu, zaczęli ścigać ich tytani. Wozy z trupami poległych tego dnia Zwiadowców były obciążeniem, lecz nikt nie miał odwagi, by powiedzieć to głośno. Brunet skrzywił się nieznacznie i złapał za udo. Nie mógł walczyć. Nie było nawet takiej możliwości. Ale jednak musiał coś zrobić. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w jego głowie w tamtej chwili to...
– Wyrzućcie te ciała. – z jego ust padł rozkaz wydany niemalże lodowatym tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Szepty. Ale że jak? Mieli porzucić towarzyszy? To prawda, byli martwi, ale jednak... jednak to...
– Nad czym się tak modlicie? To, że przywieziemy górę trupów nie zwróci im życia. JUŻ!
Siedzący na drugim wozie drżącymi rękoma otwierali klapę. Uderzenie ciała o ziemię. Potem kolejne. I kolejne. Obudzony stosunkowo niedawno nastolatek niby nieświadomie zacisnął palce na rękawie kurtki kapitana zaciskając oczy. Kiedy uchylił je na moment dostrzegł, że kobaltowooki nie patrzy na niego. Patrzy na upadające ciała. Nagle, w oczy rzuciła im się charakterystyczna, ruda czupryna. Chłopak poczuł jak niższego przeszedł lekki dreszcz. To nie było dla niego bez znaczenia. Gdyby nie wydał tego rozkazu, najprawdopodobniej by zginęli. A jednak w oczach niektórych postrzegany był jako potwór. Potwór niezdolny do odczuwania jakichkolwiek emocji.
Zielonooki przylgnął do niego. Głównie dlatego, że było mu zimno, ale też chciał okazać mu w jakiś sposób wsparcie. Domyślił się, że Levi wiedział, iż odzyskał przytomność, a jednak go nie odepchnął. Sam nawet przyciągnął go lekko do siebie, by się ogrzać. Najszybciej grzeje ciało od ciała, prawda? A więc przylgnęli do siebie, żeby nie marznąć w tym całym deszczu bardziej, niż to konieczne. Eren jednak nie wiedział o kilku połamanych żebrach Ackermanna, w wyniku czego ściskał go nieco za mocno. On jednak w żaden sposób nie zaprotestował. Nie chciał, żeby ten dzieciak go puszczał nie wiedząc, dlaczego.
✴
Ten dzień był jednym z najgorszych dni w całym życiu Levi'a. Nie dość, że cały plan wyprawy poszedł się pieprzyć, to jeszcze do tego został kurwa mać ranny. Pierwszy raz od lat. Mimo swojego stanu uparł się, żeby iść do czterech rodzin wszystkich członków swojego oddziału, aby poinformować je o ich śmierci za murem. Musiał wejść, przywitać się, wyjąć naszywkę ze skrzydłami wolności odczepioną od kurtki, poinformować o śmierci młodego żołnierza, wysłuchać i wyjść. Gdy wrócił do kwatery, słońce powoli zachodziło. Siedział teraz w pustej jadalni z Erenem, który uparcie wiercił wzrokiem dziurę w swoich kolanach i unikał jego wzroku. Mieli czekać na Erwina, żeby omówić plan działania. Co prawda nie było nawet opcji, żeby Ackermann brał w tym jakikolwiek udział biorąc pod uwagę fakt, że miał kilka złamanych żeber i kontuzjowaną nogę, ale jednak chciał przy tym być, żeby bezczynnie nie leżeć w łóżku i mieć jakąkolwiek świadomość tego, co się będzie działo.
– Spóźniają się, cholera jasna. – mruknął pod nosem. – Zaraz się okaże, że pieprzona Żandarmeria będzie tu przed nimi. – upił łyk herbaty.
– Mhm. – wymamrotał cicho chłopak, zaciskając palce na swoich kolanach.
– Znając życie Smith pewnie siedzi na kiblu ze swoim zatwardzeniem, a my musimy czekać, aż się łaskawie w końcu wysra. – dorzucił.
Zielonooki parsknął cicho, przenosząc wzrok na swojego przełożonego.
– Dużo pan dzisiaj mówi, kapitanie. – odezwał się niepewnie.
– Nie żartuj sobie ze mnie. – upił kolejny łyk gorącego napoju z filiżanki. – Zawsze dużo gadam. – odstawił ją, po czym syknął cicho i ułożył dłoń na udzie.
– J-ja... ja przepraszam, kapitanie... – wydusił piętnastolatek, zauważając to. – T-to wszystko... to wszystko to moja wina... Gdybym ja... gdybym wtedy jednak się przemienił, żyliby, a pan... pan nie byłby ranny...
– Oi, nie wiesz tego, szczeniaku. Ale wiesz, że im zaufałeś, co ich z pewnością ucieszyło. A jeśli nie zginęliby dzisiaj, to stałoby się to innego dnia. Tak samo ja zostałbym ranny. W końcu jestem tylko człowiekiem jak my wszyscy. Mimo tego jak wszyscy mnie widzą, nie jestem niezniszczalny. Popełniam też błędy jak inni. Nie jestem nieomylny. – pomasował swoje udo. – Słuchaj, nie możesz się obwiniać za każdą śmierć, bo cię to zniszczy. Musisz zostawić przeszłość za sobą i iść naprzód nie oglądając się do tyłu. Musisz nauczyć się z tym żyć. Ludzie umierają codziennie. Jak nie żołnierze, to zwykli, niewinni niczemu ludzie, czasem napadnięci przez jakiegoś bandytę. Chcę przez to powiedzieć, że nie mamy wpływu na to, co się dzieje. Każdego z nas kiedyś czeka śmierć. Nie wiadomo kiedy i jak. Dlatego musimy korzystać z tego, co jest teraz, a nie patrzeć na to, co było. Mamy tylko jedno życie. To jak je przeżyjemy zależy jedynie od nas samych. – przymknął oczy.
Nie mówił tego tylko do szatyna, któremu aż szczęka opadła. Mówił to też do samego siebie. Do siebie, który codziennie zmagał się z demonami popieprzonej przeszłości. Do siebie, którego wzięło na takie słowa akurat w kolejną rocznicę śmierci Isabel i Farlana. Eren zacisnął powieki, spod których wypłynęły łzy. Siedzieli w ciszy przerywanej jedynie cichym szlochem Yeagera.
– M-mimo wszystko j-ja... ja... czuję się winny...
– Wiem. Nie tylko ty. Wiem też, że to pewnie nie moja wina, ale mimo wszystko mnie tam nie było. Gdybym był, może bym coś zdziałał. – dolał sobie herbaty z dzbanka.
– J-jak pan mówił... jest pan tylko człowiekiem...
– Owszem, jestem tylko człowiekiem. Tak jak i ty. Więc nie rozpamiętuj tego i przestań ryczeć, szczylu, bo nie mogę już patrzeć na tą twoją zaryczaną gębę. Co, rozgadałem się?
Notes:
Dobry. Nie mam ostatnio weny do pisania notek, a dzisiaj jestem po urwanej nocce, więc tym bardziej nie wiem, co z siebie wykrzesać. Nie umiem w Zwiadowcze rzeczy, więc ten i następny rozdział mogą nie powalać, ale się starałam [*]. Trzymajta.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter VI – Conversation
"– O-oh, ja... ja tylko... Znaczy się... – zgarbił się zawstydzony, gdy dotarło do niego co powiedział.
– Ale wiesz co? Masz rację. Jestem idiotą.
– N-nie! J-ja... ja nie miałem t-tego na myśli... – wytrzeszczył oczy.
– Wyluzuj, przecież nic ci nie zrobię. – wzruszył ramionami. – Wyraziłeś swoje zdanie w tej sprawie, a ja nie mam tu nic do gadania.
– Ale ja... nazwałem pana idiotą... – wymamrotał.
– I co z tego?
– Nazwałem pana idiotą! Jest pan moim przełożonym! Absolutnie nie powinienem był tego robić! Dlaczego zachowuje się pan, jakby nic się nie stało...?
– Bo nic się nie stało. Przecież mówię, żebyś wyluzował, bo miałeś rację. Głupio unoszę się dumą, kiedy ledwo siedzę na dupie."
Chapter Text
– Dziękuję, kapitanie. – odezwał się Eren z małym uśmiechem, przecierając oczy.
– Niby za co?
– Pana słowa podniosły mnie trochę na duchu. Dzięki temu czuję się lepiej.
– Nie ma za co. – odparł i dolał sobie herbaty. – A teraz leć no na dziedziniec i zobacz czy tam czasem nie sterczą chuj wie po co.
– Tak jest. – uśmiechnął się nieco szerzej i wyleciał z jadalni.
Levi westchnął i skrzywił się nieznacznie. Nie dość, że noga mu dokuczała, to jeszcze żebra dawały o sobie znać. Ale musiał to jakoś przetrwać. Potem przeczyści szwy i weźmie jakieś przeciwbólowe. W swoim gabinecie. Zamyślił się na dłuższą chwilę i nie zauważył momentu, w którym chłopak wrócił do sali. Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy, gdy dostrzegł grymas bólu na twarzy Ackermanna.
– Oi... – zaczął.
– Boli pana. – stwierdził cicho. – Dlaczego udaje pan przede mną, że wszystko jest w porządku?
– Bo jest, cholerny...
– Nie jest. Dlaczego? – spytał z wyrzutem w głosie. – Nie musi pan udawać. Sam pan powiedział, że nie jest pan niezniszczalny. Więc dlaczego unosi się pan pieprzoną dumą?! Dlaczego nie może pan po prostu powiedzieć wprost, że źle się pan czuje albo że coś pana boli? Przecież pomógłbym panu. Mógłbym podać panu jakieś przeciwbólowe, żeby się pan nie męczył. Jest pan ranny, do cholery! Ale nie, bo kiedy ktoś może zobaczyć, że się pan krzywi, to pan udaje kogoś niezniszczalnego jakby nie miał pan prawa być ranny. Jakby nie odczuwał pan bólu jak każdy człowiek. Powiedział mi pan przed chwilą, że jest pan tylko człowiekiem, więc... więc dlaczego, cholera... Czy pańska duma jest naprawdę tak ważna...? Ważniejsza nawet od pańskiego samopoczucia, stanu fizycznego, zdrowia... a może nawet życia...? – szepnął ledwo słyszalnie. – Z całym szacunkiem, ale jest pan idiotą, kapitanie.
Czarnowłosy otworzył usta, ale nic mu nie odpowiedział. Po prostu się na niego patrzył. Świdrował go spojrzeniem kobaltowych oczu, które poza standardową obojętnością wyrażały także... smutek...?
– Ty to masz niezły tupet, bachorze. – parsknął sucho, bez krzty radości. – Chyba tylko ty byłbyś w stanie powiedzieć mi prosto w twarz, że jestem idiotą. No, może jeszcze Hanji, ale to... Hanji. Ona robi to praktycznie codziennie. – westchnął i przymknął oczy.
Ten bachor trafił w samo sedno. Jego duma była popieprzona. Nie chciał, żeby ktokolwiek widział go jako kogoś słabego. A to oznaczało, że robił z siebie kogoś niezniszczalnego, jakby... jakby faktycznie nie był człowiekiem.
– O-oh, ja... ja tylko... Znaczy się... – zgarbił się zawstydzony, gdy dotarło do niego co powiedział.
– Ale wiesz co? Masz rację. Jestem idiotą.
– N-nie! J-ja... ja nie miałem t-tego na myśli... – wytrzeszczył oczy.
– Wyluzuj, przecież nic ci nie zrobię. – wzruszył ramionami. – Wyraziłeś swoje zdanie w tej sprawie, a ja nie mam tu nic do gadania.
– Ale ja... nazwałem pana idiotą... – wymamrotał.
– I co z tego?
– Nazwałem pana idiotą! Jest pan moim przełożonym! Absolutnie nie powinienem był tego robić! Dlaczego zachowuje się pan, jakby nic się nie stało...?
– Bo nic się nie stało. Przecież mówię, żebyś wyluzował, bo miałeś rację. Głupio unoszę się dumą, kiedy ledwo siedzę na dupie.
– J-jak to ledwo pan... – urwał. – Bardzo pana boli...?
– W chuj. Ale jakoś daję radę. – mruknął.
– Dać panu... jakieś przeciwbólowe...? – spytał niepewnie.
– Ogarnę to jak wrócę do siebie, a ty siadaj, bachorze. – westchnął, upijając łyk gorącego napoju.
– No dobrze... ale... Co się panu właściwie stało...?
– Źle oparłem się na nodze podczas lądowania. Kobieta Tytan wykorzystała moment mojej nieuwagi i chwyciła mnie w garść, a chwilę później drasnęła w nogę utwardzonym palcem. – odparł beznamiętnie. – To tylko kilka złamanych żeber i szwy na nodze, wyjdę z tego.
Młodszy zacisnął usta w wąską kreskę.
– Mimo wszystko powinien pan wziąć coś przeciwbólowego. – zerknął na swojego przełożonego.
– Nie odpuścisz, nie? – przeniósł na niego kobaltowe spojrzenie, na co ten pokręcił głową. – Cóż, w takim razie mogę iść, jeśli cię to w jakiś sposób uspokoi. Oni i tak się spóźniają. – wstał, po czym skierował się do drzwi utykając nieznacznie.
Eren czekał na niego cierpliwie. Odetchnął z ulgą, gdy Levi wrócił nie utykając praktycznie wcale. Widocznie było z nim nieco lepiej, co pocieszyło chłopaka. Uśmiechnął się pod nosem, nalewając sobie herbaty.
– Uparty z ciebie gówniarz, wiesz? – starszy walnął się na krzesło i złapał filiżankę po swojemu.
– Często to słyszę. – uśmiechnął się. – Ale przyzna pan, że teraz jest lepiej.
– W sumie to tak. – przymknął oczy.
Po jakimś czasie wreszcie pojawił się dowódca Erwin i rozpoczęła się narada. Po obu stronach Yeagera usiedli jego przyjaciele – Mikasa i Armin, natomiast przy samym brzegu stołu, po prawej stronie kapitana usiadł Jean. Czarnowłosa mimowolnie zerknęła na nogę Ackermanna, a gdy ten podłapał jej spojrzenie szybko odwróciła wzrok. Brunet wywrócił oczami, a następnie przeniósł wzrok na siedzącego obok Kirschteina, który odruchowo się wyprostował. Po krótkiej wymianie zdań pomiędzy Arlertem a Smithem zapadła cisza. Przerwało ją kichnięcie czarnowłosego.
– Na zdrowie, heichou. – wypalił zielonooki.
– Dzięki czy coś. – mruknął pod nosem, zerkając po reszcie. – No co? Na co się tak gapicie, szczeniaki?
– A dajże spokój, Levi. – odezwał się wyższy z blondynów. – W końcu niecodziennym jest, że Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości łapie przeziębienie.
– Ty to chyba chcesz dostać w zęby, Smith. – zmrużył oczy, na co tamten westchnął, marszcząc nagle brwi, jakby coś zrozumiał.
– Chwila, a to czasem nie dzisiaj jest...
– Oi. To nie jest ani odpowiednie miejsce, ani moment na rozmowy o tym, więc dobrze ci radzę, żebyś nawet nie próbował do tego nawiązywać, bo naprawdę ci pierdolnę.
W pomieszczeniu zapanowała cholernie napięta atmosfera. Czwórka kadetów zastanawiała się o co może chodzić, ale bali się pytać. Niedługo po tym narada w sprawie Kobiety Tytan dobiegła końca. Kapitan Levi skierował się korytarzem w stronę schodów na piętro, a Eren po chwili namysłu ruszył za przyjaciółmi, zerkając jednak na niego przez ramię. Tego wieczora do celi odprowadziła go pułkownik Hanji.
✴
Minęło kilka dni od feralnej wyprawy za mur. Od tamtego wieczoru w jadalni Eren nie widział Levi'a ani razu, a dzień wyjazdu do Stohess zbliżał się wielkimi krokami. Chłopak cholernie martwił się o swojego przełożonego. Jak on się teraz czuł? Odpoczywał? O czym myślał? Czy też zastanawiał się co robi taki bachor jak on?
Któregoś dnia nastolatek zebrał się w sobie i wieczorem po kolacji zaparzył czarnej herbaty, a następnie z dzbankiem i filiżanką na tacy skierował się w stronę gabinetu Ackermanna. Gdy znalazł się przed drzwiami, zapukał kilkukrotnie, a nie słysząc odpowiedzi przełknął ślinę i niepewnie zajrzał do środka. Pomieszczenie było puste, więc podszedł do znajdujących się po prawej stronie drzwi prowadzących do sypialni kapitana, w które także zapukał po dłuższej chwili.
Do jego uszu dotarło ciche mruknięcie mające oznaczać pozwolenie na wejście do pokoju, więc szatyn nadal niezbyt pewnie nacisnął klamkę.
– D-dobry wieczór, heichou... J-ja... pomyślałem, że... może... napije się pan herbaty i... – zaczął cicho.
Czarnowłosy podniósł na niego wzrok znad czytanej właśnie książki i uniósł brwi zaskoczony. Siedział w fotelu przy kominku mając na sobie ten sam czarny sweter z golfem i ciemne spodnie, w których chłopak widział go kilka dni wcześniej. Na stoliku przed nim stała pusta filiżanka.
– W sumie to dlaczego nie. – mruknął, wracając do lektury.
Zielonooki powoli podszedł i postawił tacę na stoliku mimowolnie rozglądając się po pomieszczeniu. Naprzeciw drzwi znajdował się kominek, przed którym stał stolik i dwa fotele. Na lewo od kominka w rogu pomieszczenia było duże i z pewnością miękkie łóżko, przy którym stała szafka nocna, na której znajdowała się lampa naftowa i pęk kluczy, a przed nim, w drugim rogu stał regał na książki. Po prawej stronie kominka znajdowały się kolejne drzwi, a w rogu naprzeciw nich przodem do młodszego stała szafa. Po jej lewej stronie była komoda, natomiast o komodę oparta była... gitara.
"Grywa na niej...?", spytał samego siebie w myślach.
Eren sięgnął, by wziąć brudną nieco filiżankę, która stała już wcześniej na stoliku.
– Wyniosę ją i zmyję, heichou. – wymamrotał.
– Siadaj, dzieciaku. – odparł tamten nawet nie podnosząc wzroku znad książki.
– O-oh, ja... ja chyba nie powinienem...
– Po prostu siadaj i mów, po co naprawdę tutaj przyszedłeś. Bo nie myśl, że uwierzę ci, że tylko po to, żeby przynieść mi herbatę. – mruknął beznamiętnie.
Piętnastolatek przełknął cicho ślinę i nieśmiało usiadł w drugim fotelu.
– Ja chciałem... um... Chciałem tylko sprawdzić jak się pan miewa, heichou...
– Jak się miewam? – dokończył stronę, zamknął książkę i odłożył ją na stolik obok filiżanki.
– I... i co z pana nogą... – dorzucił.
– Właściwie to jest lepiej. Ale raczej wątpię, żebym wrócił do normalnych treningów w najbliższym czasie. – westchnął, nalewając herbaty z dzbanka do obu filiżanek, co nieco zaskoczyło chłopaka.
– Przecież ma pan złamane żebra, więc to w pełni zrozumiałe... – wymamrotał.
– Ta. Co nie zmienia faktu, że i tak będę musiał jechać do Stohess.
– Ale...
– Muszę tam być, bo jestem za ciebie odpowiedzialny, gówniarzu. Pamiętaj, pod jakim warunkiem sąd zgodził się, żebyś żył. Nie mam tu nic do gadania. Erwin też, chociaż pewnie zamknąłby mnie tutaj, żebym całymi dniami leżał czy chlał herbatę czytając te wszystkie książki po sto razy. – upił łyk gorącego napoju. – Doprowadza mnie to do szału, szczerze mówiąc. Ale póki nikt niepożądany nie wie, że jest ze mną tak, a nie inaczej, będę musiał sprawiać wrażenie w pełni sprawnego. Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Tak, kapitanie... a jednak nie powinien pan tam jechać mimo to. – burknął.
– Oi, martwisz się o mnie? – uniósł brew nieznacznie.
– T-trochę tak... – spuścił wzrok na swoje palce.
Odpowiedziało mu ciche westchnięcie.
– Mimo to nie mogę mieć w dupie swoich obowiązków. Nie umrę od tego. Chcę czy nie, jestem pieprzonym Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości.
– Jest pan... – podniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
A kapitan Levi Ackermann, Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości miał ochotę w tamtym momencie strzelić sobie w twarz za to, że przez myśl mu przeszło, że ten dzieciak ma naprawdę ładny uśmiech.
Notes:
Witam po długiej przerwie. Tak, wiem, nikt nie tęsknił, ale jakoś spięłam cztery litery i oto jesteśmy tutaj, a nie gdzieś indziej. Liczę, że się podobało~
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter VII – Tears
"– Oi, oi, oi... – zaczął cicho niższy. – Spójrz na mnie.
Chłopak pokręcił stanowczo głową.
– Z-za przeproszeniem, a-ale... chyba n-nie jestem w stanie...
– Gówno mnie to obchodzi. Spójrz na mnie, do cholery. To pierdolony rozkaz.
Cisza, przerywana jedynie przez niespokojny oddech Erena. Minęła minuta. Potem kolejna. I kolejna, a za nią następne. Levi jednak czekał cierpliwie. Dopiero po niecałym kwadransie szatyn zebrał się w sobie i podniósł wzrok.
– A teraz słuchaj, bo nie mam zamiaru się powtarzać. Po pierwsze, przestań ryczeć, szczylu. Bo mam wrażenie, że to przeze mnie i chujowo mi z tym. – podparł głowę na łokciu."
Chapter Text
Kiedy przemierzała opustoszałe korytarze twierdzy wszyscy szykowali się do spania lub przesiadywali w kuchni. Było dosyć późno. Widziała jeszcze jak pułkownik Hanji odprowadza Erena do celi. Nie miała żadnego konkretnego celu. Po prostu spacerowała nie mogąc spać i rozmyślała o tym wszystkim. Przy okazji wracała myślami do tamtych chwil.
Gdy była te kilka lat młodsza, nie miała żadnego kontaktu z matką, mimo że mieszkały razem w gospodarstwie. Widywała rodzicielkę jedynie na łące, gdy siedziała pod drzewem i czytała książki. Jako dziecko była samotna. Nikt z nią nie rozmawiał. Nie miała żadnych przyjaciół. Dzieci z okolicznych domów omijały ją szerokim łukiem, naśmiewając się z niej. Któregoś dnia z ciekawości przytuliła matkę, by zobaczyć co zrobi. Kobieta odepchnęła ją, jakby obrzydził ją sam fakt tego, że została dotknięta przez własne dziecko i powiedziała jej prosto w twarz...
"Gdybym tylko miała odwagę, żeby cię zabić... Gdybyś tylko się nie urodziła..."
Potrząsnęła głową i przystanęła przy jednym z okien, spoglądając na niebo. Przysłaniały je chmury, w wyniku czego przypominało nieco sklepienie, które miała nad głową. Wtem, do jej uszu dotarł cichy dźwięk. Przymknęła oczy i wsłuchała się, aby lepiej słyszeć.
Cicha, ledwo słyszalna melodia, którą ktoś grał na... fortepianie? Nie. To było pianino. Mogły brzmieć podobnie, lecz ona potrafiła wychwycić ledwo zauważalne różnice w dźwiękach.
Dziewczyna uniosła brwi zaskoczona i powoli skierowała się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Niepewnie przemierzała kolejne korytarze mijając dziesiątki par drzwi, aż wreszcie znalazła się w pobliżu tych odpowiednich, zza których dało się wyraźnie usłyszeć jak ktoś zręcznie naciskał kolejne klawisze instrumentu tworząc piękną, przyjemną dla ucha muzykę. Jej niebieskie tęczówki zatrzymały się na klamce. Zawahała się przez moment. Kto ze Zwiadowców mógł mieć tak niesamowity talent...?
Nie była pewna czy chce przerywać. Bała się, że jeśli ten ktoś zda sobie sprawę z jej obecności... przestanie grać. Nie chciała tego. To było tak piękne, że... nie mogła sprawić, by ucichło. A więc po prostu słuchała. Słuchała, zachwycając się czyjąś wyjątkową grą na pianinie.
Kiedy niedługo później szła spać nadal miała w głowie tę melodię, która zdawała się być cholernie znajoma.
✴
– Właśnie. Jestem Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. A więc nie powinieneś martwić się o mnie, tylko o samego siebie, gnojku. – upił łyk herbaty, odstawił filiżankę i przymknął oczy.
– Tak jest, kapitanie.
Ogień w kominku przyjemnie trzaskał, a między nimi zapanowała cisza. Nie była ona jednak niezręczna, mimo że żaden z nich nie wiedział jak ją teraz przerwać. Dopiero trzeci raz mieli okazję rozmawiać w cztery oczy, chociaż Eren nie był pewien, czy to pierwsze można było nazwać rozmową. Kapitan Levi złamał mu wtedy nos otwierając z impetem drzwi. Odruchowo potarł palcami rzeczoną część ciała, co nie umknęło otwierającemu właśnie oczy Ackermannowi.
– A ty co? – uniósł nieco brew.
– Ja...? Oh, to... – zerknął na niego nieco nieśmiało. – Po prostu przypomniałem sobie, jak... no... przywalił mi pan drzwiami w nos i jakoś tak..
– Święta Sino... – przyłożył dłoń do czoła. – I dlatego się tak szczerzysz? – podniósł na niego wzrok.
– Szczerzę...? O-oh... – zmieszał się. – Nie cieszę się, że mi pan przywalił, jakby co. – wymamrotał. – Po prostu... um... to było bardzo miłe z pana strony, że opatrzył mi pan wtedy ten nos.
– Nie jestem miły. Po prostu stwierdziłem, że skoro to z mojej winy, to już się tym zajmę. Poza tym ujebałeś podłogę. Mogłem cię wtedy zagonić, żebyś w podskokach zapieprzał po mopa i wycierał, póki krew nie zakrzepła. Koniec końców nie zdążyłem zrobić tego sam, bo Smith mnie przetrzymał i teraz mam plamy na podłodze. – wzruszył ramionami.
– I tak wiem swoje. To było miłe. – uśmiechnął się nieśmiało. – Przecież zaraz bym się zregenerował, nie musiał pan tego robić. Poza tym mógł pan powiedzieć, to bym to posprzątał... – zaczął bawić się swoimi palcami.
– Dobra już, stało się. – mruknął.
I kolejna chwila ciszy, którą Yeager bał się przerywać. Miał ochotę zapytać go, jak się czuje, czy bardzo mu coś teraz dokucza, czy nie przynieść mu czegoś przeciwbólowego... Czuł się winny stanowi kapitana. I to bardzo. Nie dawało mu to spać przez ostatnie kilka nocy. Wiedział, że musi odpoczywać przed kolejną misją, ale... najnormalniej w świecie nie mógł. Chciałby też móc zadać mu kilka innych pytań... Na przykład co lubi robić w wolnym czasie, jakiego typu literaturą się interesuje, czy grywa na gitarze, na którą wędrowało co chwilę spojrzenie zielonookiego...
– Oi, Yeager. Gapisz się na mnie, jakbyś chciał o coś zapytać. – odezwał się nagle brunet.
– Właściwie to... chciałbym, heichou, ale to... to nic takiego, tylko... takie tam głupoty... – odwrócił wzrok, a w odpowiedzi otrzymał jedynie westchnięcie.
– Boisz się mnie, dzieciaku?
– H-huh? Nie! S-skąd taki pomysł? – wytrzeszczył oczy, zerkając niepewnie w kobaltowe tęczówki.
– Widocznie chcesz o coś zapytać, ale jednak milczysz, jakby karcąc się za tą chęć, jakbym miał ci coś zrobić, jeśli zadasz mi pytanie. Unikasz mojego wzroku, a jeśli już patrzysz mi w oczy, to zaraz odwracasz spojrzenie. Jąkasz się i wiercisz na tym fotelu, jakbym miał cię zabić, jeśli będziesz siedział w nieodpowiedni sposób czy cokolwiek. Skoro się mnie nie boisz, to o co chodzi?
– Nie wiem jak to powiedzieć, heichou... – wymamrotał. – Nie boję się pana. Po prostu... w pana obecności czuję się trochę... niepewnie. Mam wrażenie, że rozmowa ze mną jest dla pana stratą czasu i ma pan ochotę wyrzucić mnie za drzwi. W końcu... jestem tylko wkurzającym dzieciakiem, którego musi pan pilnować i zabić w razie potrzeby... Jestem wynaturzeniem... Jestem... jestem p-potworem... – wydusił. – Podziwiam pana od zawsze. Od kiedy tylko pierwszy raz zobaczyłem Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości na oczy... A kiedy miałem wreszcie okazję pana poznać, to... okazałem się... okazałem się bestią, która może sprawić zagrożenie dla ludzkości... Bestią, którą musi pan zabić, gdyby wpadła w szał... j-ja... – zacisnął powieki, ukrywając twarz w dłoniach. – T-to wszystko przeze mnie... przeze mnie jest pan ranny... przeze mnie musi pan tu siedzieć całymi dniami, kiedy wiem, że nienawidzi pan bezczynności... – pociągnął cicho nosem. – W-więc... nie boję się pana. Boję się tego, że... że widzi mnie pan tak, jak ci wszyscy ludzie, którzy chcieli mnie zabić w sądzie... Wtedy, k-kiedy mnie pan skopał... Uratował mi pan życie... a j-jednak mam wrażenie, że ma mnie pan za p-potwora...
– ...Ty ryczysz, bachorze? – uniósł wysoko brwi, a kobaltowe tęczówki rozszerzyły się w szoku.
– Chyba... chyba tak... – czuł, jak łamie mu się głos. – J-jest pan dla mnie w-wzorem... Kimś, kogo... kogo podziwiam i... nie chcę, żeby p-patrzył pan na mnie jak na potwora... J-ja wiem, że... że nim jestem i nie m-mogę nic z tym zrobić, a-ale... ale... – zacisnął oczy mocniej. – B-boję się tego... tego, ż-że w pana oczach...
– Oi, oi, oi... – zaczął cicho niższy. – Spójrz na mnie.
Chłopak pokręcił stanowczo głową.
– Z-za przeproszeniem, a-ale... chyba n-nie jestem w stanie...
– Gówno mnie to obchodzi. Spójrz na mnie, do cholery. To pierdolony rozkaz.
Cisza, przerywana jedynie przez niespokojny oddech Erena. Minęła minuta. Potem kolejna. I kolejna, a za nią następne. Levi jednak czekał cierpliwie. Dopiero po niecałym kwadransie szatyn zebrał się w sobie i podniósł wzrok.
– A teraz słuchaj, bo nie mam zamiaru się powtarzać. Po pierwsze, przestań ryczeć, szczylu. Bo mam wrażenie, że to przeze mnie i chujowo mi z tym. – podparł głowę na łokciu.
Nastolatek pociągnął nosem przecierając załzawione, szmaragdowe oczy. Ackermann wstał, wyjął z szafki przy łóżku pudełko chusteczek i podał mu je w ciszy.
– Dziękuję... – wydusił w odpowiedzi.
– Po drugie, nie dziękuj mi.
– ...T-tak jest. – wydmuchał nos w jedną z chusteczek.
– Po trzecie, masz przestać myśleć o pieprzonych idiotyzmach. – na powrót usadowił się w fotelu.
– C-co... co ma pan na myśli...? – zerknął.
– To, że myślisz, że mam cię za nie wiadomo jaką bestię. Wkurwia mnie to, wiesz? – dolał sobie herbaty z dzbanka i upił spory łyk, a następnie odstawił filiżankę na stół z cichym hukiem. – Gdyby rozmowa z tobą była dla mnie stratą czasu i gdybym miał ochotę wyrzucić cię za drzwi, to już dawno bym to zrobił. Owszem, jesteś wkurzającym dzieciakiem, którego muszę pilnować i zabić w razie potrzeby, ale nie jesteś żadnym potworem. Jesteś człowiekiem jak my wszyscy, rozumiesz? Po prostu posiadasz tą swoją moc, przez którą Żandarmeria sra po gaciach. Wiesz... – brunet podrapał się po karku. – To świetnie i w ogóle, że mnie podziwiasz i w sumie to trochę mi to schlebia, serio, ale... wyjaśnijmy sobie coś. Nie jestem kimś, kogo powinieneś postrzegać jako autorytet i wzór do naśladowania. Tyle w temacie. Nawet jeśli nie zmienię tym twojego myślenia, wolałem uprzedzić. I nie okazałeś się żadną bestią. Tak, jest możliwość, że sprawisz zagrożenie dla ludzkości, jednak... to normalne, że nie panujesz w pełni nad tą mocą, bo do niedawna nawet nie miałeś pojęcia o jej istnieniu jak my wszyscy. I tak, muszę cię zabić, gdybyś wpadł w szał. Inny argument nie przekonałby sądu i najpewniej skończyłbyś martwy. Co nie zmienia faktu, że nie mamy nawet pewności, że w ten szał wpadniesz. Po to tu jesteśmy: ja, Hanji, twoi koledzy i reszta – żeby pomóc ci zapanować nad tą mocą. I coś ci już powiedziałem. Nic, co się wydarzyło nie było twoją winą. Jestem ranny, bo źle wylądowałem, a Kobieta Tytan wykorzystała moment mojej nieuwagi. Myślałem, że to już zostało wyjaśnione. Owszem, nienawidzę bezczynności, ale nie siedzę tu z twojej winy. A, i... nie widzę cię tak jak oni. Dla mnie zawsze będziesz wkurzającym dzieciakiem Erenem Yeagerem, który ma niezwykłą moc i może ocalić ludzkość, więc przestań się mazgaić. Ogarnij się w końcu, dzieciaku. Pokaż, że naprawdę możesz ocalić ludzkość. Nie mam cię za żadnego potwora, tylko za człowieka. I chyba trochę się rozgadałem. Cóż, mam nadzieję, że to jakoś pomoże ci się ogarnąć.
Kapitan zamilkł. Zamilkł, przymykając oczy, a Eren? Eren... uśmiechnął się, natomiast w jego szmaragdowych tęczówkach błysnęły łzy. Nie były to jednak łzy smutku, a... szczęścia i ulgi. Cholernie mu ulżyło. Do tej pory myślał, że brunet ma go za potwora jak wszyscy.
– Ja... naprawdę panu dziękuję, kapitanie. Pana słowa... podniosły mnie na duchu. Wręcz... kamień spadł mi z serca, wie pan? – przetarł oczy.
– To chyba... dobrze, nie? – przeniósł na niego wzrok.
– Tak, to... to bardzo dobrze. – uśmiechnął się nieco szerzej. – A, um... mogę zadać panu pytanie...?
– Właśnie je zadałeś. – wytknął mu czarnowłosy. – Ale dobra, wal.
– Dlaczego... dlaczego ma pan tak złe zdanie na swój temat i myśli, że nie jest pan kimś, kogo warto podziwiać? Przecież... jest pan niesamowity. Nie bez powodu nazywają pana Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości, prawda? Poza tym... mimo śmierci oddziału, rannej nogi oraz połamanych żeber dał pan radę nas wszystkich uratować, gdy zaczęli nas ścigać tamci tytani. Dla pana... dla pana to nie był nic nie znaczący rozkaz jak pewnie pomyślała reszta... Jest pan niewiarygodnie silnym człowiekiem. I właśnie za to pana podziwiam. Bo mimo pozorów jest pan chyba najbardziej ludzki z nas wszystkich.
Notes:
Jeejku, tak się wkręciłam w jojo, że prawie zapomniałam o rozdziale. Dobrze, że mam budzik. A jak tam wy spędzacie ostatni tydzień września, misiaki? Jakieś nowinki ze szkółki/pracki? Swoją drogą jak tak rzucam okiem na te rozdziały, kiedy je wstawiam, to aż mnie nostalgia bierze. Przy okazji muszę się spiąć do pisania chyba, bo niedługo skończą mi się rozdziały i co ja zrobię?
Tęskniłby ktoś, gdybym musiała przerwać publikowanie ze względu na brak rozdziałów?
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter VIII – Memory
"Nie znał kapitana od tej strony. Zazwyczaj był... oschły, obojętny, wiecznie zirytowany... Bywały też dni, kiedy kadeci bali się wychodzić ze swoich pokoi, gdyż dowiadywali się o złym humorze Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. Wtedy twierdza Zwiadowców zamieniała się w najprawdziwsze piekło. Kiedy ten człowiek był wkurzony, to nikomu nie przepuszczał. Treningi trwały, dopóki ktoś nie zemdlał z wycieńczenia, a zaraz potem wszyscy byli zaganiani do sprzątania całego zamku na błysk.
A teraz? Teraz ten sam człowiek siedział w fotelu z gitarą w dłoniach i spokojnym wyrazem twarzy, a przed chwilą z nim normalnie rozmawiał. Jakby to była kompletnie inna osoba. Nastolatek aż się uśmiechnął na ten widok."
Chapter Text
– Wiesz co, braciszku? – zagadnęła go rudowłosa. – Bez względu na to, co o sobie myślisz, to ja nadal wierzę, że kiedyś znajdziesz kogoś, kto spojrzy na ciebie tak jak ja teraz. No, może nie identycznie, ale podobnie. – zmarszczyła zabawnie brwi. – Jesteś naprawdę niesamowity, braciszku. I cholernie cię podziwiam. Twoją siłę zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Mimo wielu popieprzonych rzeczy, które wydarzyły się w twoim życiu... dalej idziesz przed siebie nie oglądając się do tyłu. I wiesz, co jeszcze? Nawet, jeśli zamordowałeś, okradłeś czy pobiłeś niezliczoną ilość ludzi, to... jesteś najbardziej ludzki z nas wszystkich. – uśmiechnęła się, a w jej zielonych oczach błyszczały iskierki radości.
– Oi... na chuj ci ten cały wywód, gówniaro? – odparł beznamiętnie nie dając po sobie poznać, że go to ruszyło.
– No wiesz co?! Ja tu odwalam coś takiego, a ty nic?! JESTEŚ OKROPNY, BRACISZKU LEVI! – burknęła obrażona i pobiegła do pokoju obok, trzaskając drzwiami.
Ten jedynie uniósł nieznacznie kącik ust, po czym upił łyk herbaty, którą udało im się zdobyć, mimo że w Podziemiu było to wręcz niewykonalne.
– Schlebia mi to, że mnie tak widzisz, ale jednak... nie powinienem być osobą, którą postrzegasz jako swój autorytet czy wzór do naśladowania. – mruknął cicho. – Co nie zmienia faktu, że... dziękuję, Isabel. – szepnął wręcz, nawet jeśli wiedział, że ona tego już nie usłyszy.
✴
Kolejna długa chwila ciszy zapadła między nimi, a słowa Erena rozbrzmiewały w głowie kapitana echem. Dlaczego tak bardzo go to ruszyło? Nie myślał o słowach gówniary przez tyle lat. Aż tu nagle zjawia się pieprzony bachor Yeager, który jest do niej tak cholernie podobny...
"Bez względu na to, co o sobie myślisz, ja nadal wierzę, że kiedyś znajdziesz kogoś, kto spojrzy na ciebie tak, jak ja teraz. No, może nie identycznie, ale podobnie."
Kto by pomyślał, że miała rację. Levi westchnął, co zwróciło na niego uwagę nastolatka.
– Znaczy... przepraszam, jeśli w jakiś sposób uraziłem pana tym pytaniem... Chyba nie powinienem był pytać i... no... um...
– I znowu zaczynasz. – odezwał się w końcu. – Zadręczasz się idiotyzmami.
– O-oh... – zaczerwienił się zakłopotany. – Pan wybaczy...
– Cholera jasna, nie przepraszaj mnie nie wiadomo ile razy, bo nawet ja, który mam spore pokłady cierpliwości nie wytrzymam i w końcu ci jebnę. – burknął pod nosem. – I przestań bać się zadawać mi pytania, choćby były nie wiadomo jak idiotyczne. Jeśli nie będę chciał odpowiadać, to fuknę na ciebie, że to nie twoja sprawa. Tyle. Poza tym i tak mi się tu nudzi, więc może jak zapytasz o coś głupiego, to umilisz mi dzień czy coś.
– Tak jest... – wydusił zaskoczony.
– A jeśli chodzi o to, dlaczego uważam, że nie jestem wart nazywania mnie autorytetem, to w skrócie powiem, że po prostu za młodu nie byłem święty. Wychowywałem się w towarzystwie niezbyt kulturalnych ludzi i spotkało mnie wiele popieprzonych rzeczy. Tyle w temacie. – mruknął, dolewając sobie herbaty, na co szatyn jedynie kiwnął niepewnie głową. – Więc? O co wcześniej chciałeś zapytać?
– Cóż... Ja chcia... – urwał, dostrzegając ledwo zauważalny grymas na twarzy swojego przełożonego, który ułożył dłoń na udzie. – Boli pana?
– Ta, trochę.
– Nie ma pan tu czegoś przeciwbólowego?
– Coś powinienem mieć. Znowu zaczynasz? – uniósł brew w nieznacznym rozbawieniu, nawiązując do sytuacji w jadalni sprzed kilku dni.
– Um... – zerknął na niego nieśmiało. – No bo wie pan... chyba lepiej by było, gdyby pan sobie ulżył, prawda...? Poza tym... mówiłem już panu, że nie musi pan przede mną udawać niezniszczalnego. Chciałbym panu pomóc. – uśmiechnął się niepewnie.
– Ta, wiem. I wiem też, że zapewne nie odpuścisz, dopóki nie wezmę tych przeciwbólowych. – wzruszył ramionami, podniósł się z fotela i skierował do drzwi na prawo od kominka, za którymi po chwili zniknął.
Kiedy wrócił, odłożył książkę leżącą na stoliku na regał, a następnie usiadł i upił łyk jeszcze ciepłej herbaty.
– Lepiej...?
– Lepiej. – odstawił naczynie. – No to co tam chciałeś?
Zielonooki zawiesił się na moment. Tyle pytań latało mu po głowie, że nie miał pojęcia, które powinien zadać. Zagryzł lekko wargę, a jego wzrok zatrzymał się na stojącym za fotelem niższego instrumencie.
– Grywa pan na niej...? – spytał cicho, wskazując na gitarę.
Ackermann zmarszczył brwi zerkając za siebie, po czym uniósł je nieznacznie.
– W sensie na gitarze? – zerknął chłopakowi w oczy, a ten kiwnął głową. – Zdarza mi się, chociaż ostatnio coraz rzadziej.
– Rozumiem. – dopił herbatę ze swojej filiżanki i odstawił ją, aby następnie ugryźć się w język nim zapytał czy coś dla niego zagra, co nie umknęło uwadze bruneta.
– Mam ci powtarzać w kółko, że możesz pytać o co chcesz i, że nie musisz gryźć się w język? – przechylił głowę.
– Nie muszę pytać, bo wiem, że odpowiedź byłaby negatywna, heichou. – wymamrotał.
– Ah, tak? – uniósł brew. – A więc przekonajmy się, skoro jesteś tego taki pewien.
Eren przełknął cicho ślinę, wbijając wzrok w swoje kolana.
– Zagrałby mi pan coś...? – spytał cicho, niemal szeptem, a Levi'owi aż szczęka opadła.
Po chwili otrząsnął się i wstał z fotela, po czym sięgnął po stojący przy komodzie instrument.
– No to cię trochę zaskoczę, panie "wiem, że odpowiedź byłaby negatywna". Coś tam mogę zagrać, ale nie licz na jakieś rewelacje. – mruknął pod nosem. – Tylko wiesz, morda w kubeł. Nie chcę, żeby wszyscy wiedzieli. Wystarczy, że Hanji truje mi dupę jak gdzieś jedziemy i rozpalamy ognisko. Zawsze wlezie, kiedy mnie nie ma i ją zabiera. – walnął się na fotel i zabrał za strojenie gitary. – A potem się drze jak dostanie nią czasem w łeb. Tch.
Yeager podniósł wzrok na swojego przełożonego i wytrzeszczył oczy zaskoczony.
– N-nie musi pan, jeśli pan n-nie chce...
– W sumie to od jakiegoś czasu stoi i się kurzy. – odparł beznamiętnie. – No chyba, że ci się odwidziało.
– Nie odwidziało się, t-tylko... um...
– Przestań wymyślać, Yeager. – nastroił instrument i ułożył palce na strunach, przymykając oczy.
Szatyn wlepił wzrok w dłonie Ackermanna. Nie miał bladego pojęcia, czego się spodziewać. Co prawda kiedyś słyszał czyjąś grę na gitarze, gdy pojechał razem z ojcem do pacjenta w innym dystrykcie, ale... to raczej nie będzie to samo. Zaskoczyło go też, że brunet zgodził się zagrać coś tylko i wyłącznie dlatego, że taki dzieciak jak on go o to poprosił. Nie znał kapitana od tej strony. Zazwyczaj był... oschły, obojętny, wiecznie zirytowany... Bywały też dni, kiedy kadeci bali się wychodzić ze swoich pokoi, gdyż dowiadywali się o złym humorze Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. Wtedy twierdza Zwiadowców zamieniała się w najprawdziwsze piekło. Kiedy ten człowiek był wkurzony, to nikomu nie przepuszczał. Treningi trwały, dopóki ktoś nie zemdlał z wycieńczenia, a zaraz potem wszyscy byli zaganiani do sprzątania caluśkiego zamku na błysk.
A teraz? Teraz ten sam człowiek siedział w fotelu z gitarą w dłoniach i spokojnym wyrazem twarzy, a przed chwilą z nim normalnie rozmawiał. Jakby to była kompletnie inna osoba. Nastolatek aż się uśmiechnął na ten widok. Mimo wielu sprzeczności w jego głowie jedną rzecz musiał przyznać – Levi Ackermann był zabójczo przystojny. Był zabójczo przystojny i właśnie przeniósł spojrzenie swoich kobaltowych oczu prosto na zielonookiego.
– Czy pan "wiem, że odpowiedź byłaby negatywna" życzy sobie coś konkretnego? – uniósł brew.
– Będzie mi to pan teraz wypominał...? – wymamrotał speszony.
– Ta. A to tylko i wyłącznie dlatego, że boisz się zadawać mi pytania, bo wymyślasz sobie, że nie wiadomo co ci zrobię, bachorze. – mruknął. – Więc?
– N-nic konkretnego... Niech pan zagra coś, co pan lubi...
W odpowiedzi czarnowłosy wzruszył ramionami i zaczął grać. Na początku cicho oraz ledwo słyszalnie, po chwili głośniej i wyraźniej. Po pomieszczeniu roznosiła się przecudowna melodia. Chłopak patrzył na swojego przełożonego niczym zaczarowany. Niedługo później melodia ucichła, a z ust Levi'a wydobyło się ciche westchnięcie. Spuścił głowę i zacisnął lekko palce na gitarze.
– To by... – chłopak urwał, dostrzegając zmianę w postawie Ackermanna. – Czy... czy coś się stało, heichou...?
– Nie. – rzekł chłodno po dłuższej ciszy i odstawił instrument.
– N-na pewno...? – dopytał niepewnie, przełykając ślinę.
– To nie twój interes, Yeager. – mruknął beznamiętnie, a gdy jego obojętne, kobaltowe spojrzenie spoczęło na nastolatku, ten wzdrygnął się nieznacznie.
– O-oczywiście... – wydusił. – Pan wybaczy... – powoli wstał i zasalutował. – L-lepiej będzie, jak już p-pójdę... jest późno... Dobrej nocy, heichou... – zabrał puste filiżanki razem z dzbankiem i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.
Po jego wyjściu brunet wplótł palce we własne kosmyki i pociągnął.
– Chyba faktycznie powinienem był udzielić ci negatywnej odpowiedzi, dzieciaku. – zacisnął powieki. – To nie był dobry pomysł, a teraz jeszcze bardziej będziesz bał się ze mną rozmawiać. Zjebałem.
Notes:
Chyba na dobre wracam do pisania, ale nie wiem czy to będzie jakoś bardzo regularne, czy zaraz znowu zniknę na nie wiadomo jak długi czas. No nic, zobaczymy jak to będzie, w końcu teraz i tak mam za dużo wolnego czasu.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle.
Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter IX – Avoidance
"Obserwował jak zwierzak je i pije zastanawiając się, co z nim zrobić. Kenny raczej nie zgodziłby się na to, żeby go zatrzymać, więc tą opcję od razu wykluczył. Po dłuższym zastanowieniu postanowił zrobić mu jakieś legowisko w pobliżu i zaglądać tam co jakiś czas pod nieobecność mężczyzny. Tak też zrobił. Po powrocie tego wieczoru Kenny oznajmił, że nie będzie go kilka dni i wytłumaczył chłopakowi co robić, jakby go ktoś zaczepiał.
Czwartego dnia jego nieobecności wyszedł, żeby nakarmić kota. Przed budynkiem zobaczył grubego, na oko nieco wstawionego faceta, który męczył biednego zwierzaka."
Chapter Text
Odgłos kroków roznosił się cichym echem po zamkowych korytarzach. Wiedziała, że było już dawno po ciszy nocnej, ale nie mogła się powstrzymać przed opuszczeniem łóżka tej nocy. Dlatego też, starając się być najciszej jak to możliwe, szła coraz to niżej i niżej po schodach ze świecą w dłoni, oświetlając sobie drogę. Musiała usłyszeć to jeszcze raz, była tego absolutnie pewna. Coś pchało ją pod tamte drzwi, jakby przeczucie. Przeczucie, że ta osoba tam będzie i po raz kolejny zachwyci jej uszy piękną grą. Zatrzymała się na samym początku odpowiedniego korytarza i przełknęła cicho ślinę. Gdyby ktokolwiek zobaczył ją o tej godzinie, miałaby naprawdę spore kłopoty. Włócząc się po zamku w środku nocy łamała pewne zasady. A jednak... chciała je złamać. Coś ciągnęło ją pod tamte drzwi, za którymi poprzedniego wieczora usłyszała przepiękną melodię. Ciekawość nie chciała odpuścić. Pragnęła dowiedzieć się, kto to jest. Nie zważała już teraz nawet na możliwe konsekwencje swoich czynów. Po prostu stanęła przy tych drzwiach i stała w oczekiwaniu na jakikolwiek odgłos.
Nie musiała długo czekać. Już po kilku minutach do jej uszu dotarł cichy dźwięk odsuwanego krzesła za drewnianą powierzchnią, która dzieliła ją od tej osoby, a chwilę później rozległ się dźwięk. Uśmiechnęła się lekko, spoglądając niepewnie na klamkę, a następnie po raz kolejny przełknęła ślinę, wyciągając przed siebie dłoń i zaciskając powieki. W momencie, w którym otworzyła drzwi gra ucichła, a ona poczuła na sobie czyjś wzrok. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. W końcu nastolatka otworzyła oczy, którym ukazała się postać siedząca przy starym pianinie.
✴
– Wszyscy rozumieją, jaki jest plan? – dopytał Erwin, zerkając po zebranych w pomieszczeniu kadetach, którzy kiwnęli głowami. – Dobrze. W takim razie wyruszamy z samego rana. Możecie się rozejść.
Levi wstał z krzesła, po czym bez słowa skierował się w stronę drzwi, opuszczając pokój jako pierwszy. Jego noga dobrze się goiła, dlatego też nie miał już problemów z normalnym chodzeniem. Złamane żebra także przestały być takim bólem w dupie jak na początku. Co prawda dokuczały mu od czasu do czasu bóle w klatce piersiowej, ale to było "normalne w takiej sytuacji". Tak przynajmniej mówiła Hanji, kiedy był u niej wczoraj, żeby skontrolować swój stan fizyczny. Idąc korytarzem czuł na sobie spojrzenie szmaragdowych tęczówek, lecz usilnie to ignorował, nie odwracając się za siebie. Eren odprowadził go wzrokiem, póki nie zniknął za rogiem kolejnego korytarza, a następnie skierował się w przeciwnym kierunku wraz ze swoimi przyjaciółmi. Armin przyglądał mu się, jakby próbując wyczytać z niego coś więcej, lecz marnie mu to szło. Szatyn od dwóch dni chodził dziwnie przybity, co martwiło nie tylko blondyna, ale także resztę jego znajomych z korpusu treningowego, a w ich głowach pojawiało się nadal jedno i to samo pytanie:
"Co takiego stało się te dwa dni temu?".
Arlert próbował zagadywać zielonookiego, lecz ten zbywał go niezbyt przekonującymi wymówkami. Odtrącał także chcącą pomóc mu Mikasę, która była zaskoczona tym, co się dzieje z jej przyrodnim bratem. W ich towarzystwie uśmiechał się, niby jak zwykle, ale było widać w jego postawie fałsz. Niebieskooki chłopak zaczął się zastanawiać czy nie ma to czasem czegoś wspólnego z tematem ich ostatniej rozmowy.
" Ja po prostu... dosyć niedawno zacząłem coś zauważać. I to jest... niezbyt odpowiednie. Ja... to nie daje mi spać. Całe noce leżę i gapię się w sufit, myśląc o tym."
Czyżby to znowu do niego wróciło? Czym takim zamartwiał się jego najlepszy przyjaciel? Armin cholernie chciał się tego dowiedzieć, ale nie był pewien czy powinien naciskać na Erena. To mogłoby pogorszyć sprawę, a do tego za nic nie mógł dopuścić. Po powrocie tego wieczora do pokoju, który dzielił razem z Jeanem i Connie'm, postanowił wplątać ich w swoje śledztwo. Za wszelką cenę dowiedzą się, o co chodzi.
✴
Niedługo po śmierci matki pod drzwi mieszkania, do którego zabrał go Kenny przypałętał się kot. Brudny i wychudzony. Jego sierść zapewne kiedyś była śnieżnobiała, ale teraz nawet na taką nie wyglądała. Ośmiolatek bez zastanowienia wpuścił go do środka i wykąpał, choć ten nie był z tego zbytnio zadowolony i zostawił na skórze chłopca kilka pamiątek w postaci zadrapań. Gdy udało mu się go wytrzeć, dał mu coś do jedzenia i nalał resztkę pozostałego mleka do małej miseczki, którą postawił przy drzwiach. Obserwował jak zwierzak je i pije zastanawiając się, co z nim zrobić. Kenny raczej nie zgodziłby się na to, żeby go zatrzymać, więc tą opcję od razu wykluczył. Po dłuższym zastanowieniu postanowił zrobić mu jakieś legowisko w pobliżu i zaglądać tam co jakiś czas pod nieobecność mężczyzny. Tak też zrobił. Po powrocie tego wieczoru Kenny oznajmił, że nie będzie go kilka dni i wytłumaczył chłopakowi co robić, jakby go ktoś zaczepiał.
Czwartego dnia jego nieobecności wyszedł, żeby nakarmić kota. Przed budynkiem zobaczył grubego, na oko nieco wstawionego faceta, który męczył biednego zwierzaka. Bez zastanowienia sięgnął po przyczepiony na rzemyku do pasa nożyk, który dał mu jego "opiekun" i rzucił się na mężczyznę celując w tętnicę na szyi jak radził mu Kenny. Tamten padł na ziemię, a chłopak zabrał futrzaka do mieszkania, gdzie go nakarmił i nie wypuszczał aż do powrotu Rozpruwacza, któremu aż papieros wypadł z ust na widok uwalonego krwią szczeniaka z kotem w rękach.
Po tym jak siedem lat później Kenny zostawił go samego, zdanego jedynie na siebie i swoje umiejętności, powoli przestał zaglądać do legowiska zwierzaka, o którym z czasem zapomniał po poznaniu Farlana.
– Że też zawsze w takich momentach bierze mnie na wspominki. Tch. – burknął pod nosem, odkładając pióro na bok.
Miał kilka papierów do wypełnienia tego wieczoru i musiał uporać się z tym przed jutrzejszą misją. Musiał na niej być mimo tego, że nadal nie było z nim najlepiej. Co prawda widocznie mu się poprawiło, jednak... nie zmienia to faktu, że był ranny. Kilka złamanych żeber to nie jakaś tam błahostka, którą można bezproblemowo zignorować.
Przypomniał sobie słowa Yeagera. Ten bachor się o niego martwił i sam mu to powiedział. Levi'a Ackermanna wyrzuty sumienia męczyły cholernie rzadko, a jak już, to nie dawały mu spokoju dwa razy bardziej, niż normalnemu człowiekowi. Niby nie zrobił nic jakoś specjalnie strasznego, ale nie musiał od razu naskakiwać na chłopaka, który po prostu zaniepokoił się nagłą zmianą w jego postawie, co było dla niego zrozumiałe. Westchnął, przymknął powieki i podparł głowę na łokciu.
– No i co ja mam z tobą zrobić, co Yeager? – mruknął brunet, po chwili wracając do skrobania piórem po papierze.
✴
Właśnie wjechali do Stohess. Mimo wielu niewiadomych realizowali dosyć ryzykowny plan, którego celem było schwytanie Kobiety Tytan. A raczej osoby, która się w niej kryła. Jedyne co mieli to domysły, na podstawie których wytypowali osobę podejrzaną. Eren bał się. I to cholernie. Nie tylko o powodzenie misji, ale także o kapitana. Mimo iż nie rozmawiał z nim od tamtego wieczora i starał się go unikać, to nadal się martwił. Nie chciał, żeby Levi cierpiał jeszcze bardziej. W ostatnich dniach spotkało go wystarczająco dużo złych rzeczy. Chłopak mimowolnie zacisnął pięści na myśl o tym, że Kobieta Tytan mogłaby go skrzywdzić. Niech tylko spróbuje. Już on jej pokaże. Tak jej da popalić, że odechce jej się zabijania i...
– Eren? Coś się stało? – z rozmyślań wyrwał go głos Mikasy.
– Nic. – mruknął mało przekonująco, chociaż w środku aż kipiał z wściekłości.
Sam nie wiedział, skąd się jej w nim tyle brało, ale jednak nie przeszkadzało mu to jakoś szczególnie, gdyż pozwalało bardziej skupić się na zadaniu, a strach powoli odchodził w niepamięć.
– Jesteś pewien, że...
– Jest dobrze, Mikasa. – przerwał jej. – Skupmy się lepiej na misji. Jak myślisz, Arminowi uda się ją namówić?
– Tak. To w końcu Armin. Poradzi sobie. – dziewczyna zerknęła w stronę, po której kilka przecznic dalej powinna znajdować się reszta Zwiadowców wraz z dowództwem.
Dalej czuła się źle ze względu na to, że to właśnie przez jej nieposłuszeństwo kapitan Levi jest teraz ranny.
– Tak... tak, masz rację. Chodźmy powoli.
Kilka chwil później dołączył do nich ich przyjaciel w towarzystwie niewysokiej blondynki z symbolem jednorożca na kurtce. Yeager posłał jej wymuszony uśmiech. Jeśli to właśnie ona była Kobietą Tytan i przyczyniła się do śmierci oddziału specjalnego...
"Jeśli to ty, nigdy w życiu ci tego nie wybaczę... Annie".
Notes:
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle.
Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter X – Disobedience
"Wtem, podbiegła do nich przestraszona Mikasa, a dostrzegłszy ledwo stojącego na nogach kobaltowookiego z jej ukochanym w ramionach wytrzeszczyła oczy. Nastolatek zemdlał po kilku chwilach.
– Mikasa! Dzięki Bogu, że tutaj jesteś. Zabierz Erena i połóż go przy pozostałych rannych, bo ja muszę przypilnować tego nieodpowiedzialnego kretyna, który ledwo sto...
– Hanji, kurwa mać... – czarnowłosy zmrużył oczy.
– Tak jest, pani pułkownik. – odrzekła dziewczyna, ostrożnie przejmując szatyna od mężczyzny, który jakby automatycznie przechylił się i byłby zarył o ziemię, gdyby okularnica go nie złapała.
Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości właśnie stracił przytomność."
Chapter 10: Disobedience
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
– Tak właściwie to do czego jestem wam potrzebna? – odezwała się blondynka po dłuższej chwili ciszy pomiędzy nimi.
– Mamy przejść przez kontrolę żandarmerii przy bramie. Eren musi uciekać i ukrywać się. – odparł w odpowiedzi Armin. – Żeby wszystko było wiarygodne, potrzebujemy twojej pomocy.
– Jasne... – kiwnęła głową, rozglądając się nieco po dziwnie opustoszałej okolicy.
Tymczasem kilka przecznic dalej Levi wywrócił oczami zirytowany zachowaniem tego kretyna Nile'a, który jak zwykle popadał w te swoje durne histerie. Także Erwin będący zazwyczaj istną oazą spokoju zdawał się tracić cierpliwość, co było niecodziennym zjawiskiem.
– Możesz wreszcie zamknąć pysk, Nile? – warknął Ackermann, obdarzając dowódcę Żandarmerii lodowatym spojrzeniem, na które ten aż się wzdrygnął.
– Wytłumaczysz mi co się dzieje, Erwin? – puścił mimo uszu uwagę czarnowłosego, mrużąc oczy.
Gdy ten już miał coś powiedzieć, w niewielkiej odległości od nich huknęło, a niebo przeszyła błyskawica towarzysząca przemianie w tytana. A więc Arlert miał rację. Przebiegły dzieciak. Przerażeni żandarmi spoglądali po sobie przełykając ślinę.
– Pański sprzęt, generale. – jeden ze Zwiadowców podbiegł do Smitha otwierając trzymaną przez siebie skrzynię, na co blondyn skinął głową w podziękowaniu i zaczął mocować się z pasami na ciele, by zapiąć mechanizm.
– O nie, nigdzie się nie wybierasz. Wyjaśnisz mi najpierw, o co chodzi. A wy... – zerknął po swoich podwładnych. – Bierzcie go. Zabierajcie tego potwora. – wykrztusił z wyraźnym obrzydzeniem mając na myśli młodego Yeagera.
Brunet miał ochotę podejść i mu przypierdolić, ale jego mina, gdy zamiast zielonookiego z powozu wysiadł Jean wynagrodziła mu wszystko. Kilka chwil później rozległ się kolejny huk. A to znaczyło, że nastolatek także się przemienił.
– Dołączę do nich, generale! – Kirschtein zasalutował, stając przed dowódcą.
– Idź. – odrzekł blondyn przenosząc wzrok na Doka.
– Erwin, do cholery. Co się tutaj wyprawia?
– Zdemaskowaliśmy ukrywającego się wśród nas tytana, Nile. – odpowiedział mu spokojnie.
– Tytana? Jakiego znowu tytana?!
– Człowieka-tytana, dokładniej mówiąc.
– Słucham? To niby dlaczego robicie ze Stohess jakieś pieprzone pole bitwy, kiedy to wśród Zwiadowców ukrywa się...
– Chyba naprawdę masz problemy z myśleniem, Nile. – czarnowłosy westchnął. – To nie wśród Zwiadowców ukrywał się tytan, tylko tuż pod twoim nosem. W twojej ukochanej pożal się Boże Żandarmerii.
Kapitan aż miał ochotę się roześmiać na widok jego wyrazu twarzy.
✴
"Zostań tutaj, Levi"
To właśnie powiedział mu Erwin chwilę przed tym jak go zabrali. Nile dostał szału, co nie było trudne do przewidzenia i ubzdurał sobie, że Smith z nim pójdzie. Zakuty w kajdanki. Levi przeniósł wzrok na mur w oddali. W mieście rozgrywała się istna masakra. Nie mógł nie zareagować. Zgarnął sprzęt przyniesiony dla generała, pozapinał paski, sprawdził stan ostrzy i z niewielkim trudem wzbił się w powietrze.
"Wybacz, Smith, ale nie mogę tam bezczynnie stać, kiedy giną ci wszyscy ludzie. Muszę ogarnąć Yeagera".
Kiedy dotarł na dach, na którym stała Hanji wraz z kilkoma rekrutami, Eren przyciskał Kobietę Tytan do ziemi i pochylał się nad jej karkiem pozbywając się okrywającej dziewczynę warstwy skóry. Gdy pochylił się po raz kolejny, Ackermann rzucił się do przodu, jednym szybkim ruchem wyciągnął go stamtąd, a po chwili poczuł ból w żebrach i skrzywił się mocno. Dzieciak uchylił nieznacznie oczy, które rozszerzyły się w szoku, kiedy ukazała im się twarz kapitana.
– C-co pan tu...
– Nie odzywaj się i oszczędzaj siły, szczeniaku. – przerwał mu starszy, po czym przymknął oczy, zaciskając przy okazji zęby.
Trzymając go w ramionach opuścił się w dół na linach, co wywołało kolejną falę bólu teraz nie tylko w żebrach, ale także w rannej nodze. Na twarzy bruneta pojawił się lekki grymas. Od razu podleciała do niego Zoe z wręcz nienaturalnie poważnym wyrazem twarzy.
– CZYŚ TY KOMPLETNIE OSZALAŁ?! – wydarła się dostrzegając, że jej przyjaciel zrobił się blady, podobnie jak młody Yeager.
– Nie drzyj tak tej mordy, cholerna... idiotko... – wziął głębszy oddech, ledwo utrzymując się na nogach z chłopakiem w rękach.
– H-heichou... – wymamrotał zielonooki wpatrując się półprzytomnie w jego podbródek.
– Powiedziałem ci, żebyś... oszczędzał siły, dzieciaku...
Wtem, podbiegła do nich przestraszona Mikasa, a dostrzegłszy ledwo stojącego na nogach kobaltowookiego z jej ukochanym w ramionach wytrzeszczyła oczy. Nastolatek zemdlał po kilku chwilach.
– Mikasa! Dzięki Bogu, że tutaj jesteś. Zabierz Erena i połóż go przy pozostałych rannych, bo ja muszę przypilnować tego nieodpowiedzialnego kretyna, który ledwo sto...
– Hanji, kurwa mać... – czarnowłosy zmrużył oczy.
– Tak jest, pani pułkownik. – odrzekła dziewczyna, ostrożnie przejmując szatyna od mężczyzny, który jakby automatycznie przechylił się i byłby zarył o ziemię, gdyby okularnica go nie złapała.
Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości właśnie stracił przytomność.
✴
– Eren!
Levi'a obudził trzask drzwi i krzyk. Momentalnie poderwał się do siadu, czego zaraz pożałował czując kłucie w klatce piersiowej.
– Kurwa mać. – warknął, przykładając dłoń do pulsującej tępym bólem głowy.
– Mikasa! – syknął cicho nastolatek zauważywszy, że dziewczyna obudziła śpiącego mężczyznę, któremu się dyskretnie przyglądał.
Ackermann westchnął, uchylił nieznacznie powieki i rozejrzał się. Leżał na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym, a poza nim w pomieszczeniu znajdował się ten bachor Yeager i jego pożal się Boże siostra. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, co się wydarzyło. Misja. Stohess. Żandarmeria. Kobieta Tytan. Walka w mieście. Dzieciak. Okularnica. Potem pustka. Zemdlał? Na to wygląda. Cholera. Zamknął oczy i przyłożył swoją zimną dłoń do czoła, co nieco złagodziło ból.
– Jak... jak się pan czuje...? – dotarł do niego głos chłopaka.
– Chujowo, ale bywało gorzej. Co nie zmienia faktu, że odnoszę wrażenie jakbym miał potężnego kaca.
– Może... niech weźmie pan coś na ból głowy...?
– Ta, może. O ile w ogóle ruszę się z miejsca. – powoli opadł na poduszkę. – A co z tobą, dzieciaku?
– Czuję się... dobrze. Pani Hanji powiedziała, że jestem tylko trochę osłabiony i jutro mogę stąd wyjść. – podrapał się po karku. – Dlaczego... dlaczego pan się tak naraził...?
– Bo ja wiem? – mruknął. – Po prostu wziąłem sprzęt i najpierw chciałem sprawdzić jak wygląda sytuacja. Widocznie nie było jakoś świetnie, więc zareagowałem. Tyle. Teraz mam za swoje, cholera jasna i pewnie przez najbliższe dni nie ruszę się z łóżka.
– Bardzo pana boli...?
– Co konkretnie?
– A... a co w ogóle boli?
– W sumie to wszystko. Mam wrażenie jakby mnie coś znowu zmiażdżyło. – przeczesał palcami ciemne kosmyki, a siedząca na brzegu łóżka zielonookiego czarnowłosa spuściła wzrok.
– O-oh... – spojrzał na jego nogę zmartwiony.
– Ta. Zajebiście, nie? – zakrył twarz przedramieniem.
– Raczej nie... – wymamrotał cicho. – A... um... – zerknął na dziwnie milczącą siostrę. – Stało się coś... pomiędzy panem, a... a Mikasą...? – spytał niepewnie.
Levi zmarszczył brwi podnosząc się powoli do siadu, natomiast nastolatka wstrzymała oddech.
– Nie. – spojrzał na dzieciaka. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– A no bo... tak jakoś... tak jakoś pomyślałem... – wlepił wzrok w dziewczynę. – Mikasa...?
Kapitan także na nią spojrzał, a gdy ta podniosła wzrok, natrafiła na kobaltowe tęczówki. Okej, Levi Ackermann skopał w sądzie jej ukochanego Erena, ale... nadal było jej strasznie głupio. W końcu to przez nią był w takim, a nie innym stanie. Przez to, że zignorowała jego rozkaz. Zignorowała go z jednej strony dlatego, że Kobieta Tytan odsłoniła kark, a z drugiej... zdaje się, że przez urazę do mężczyzny. Miała mu cały czas za złe, że skrzywdził chłopaka, na którym tak bardzo jej zależało. Sam poszkodowany natomiast nie wydawał się być zły na czarnowłosego za to, że skopał go na tej rozprawie, co dziwiło dziewczynę. Nie mogła tego pojąć.
– Eren... – zaczęła cicho.
– Tak?
– Dlaczego zachowujesz się, jakby on ci nic nie zrobił? – patrzyła cały czas w oczy tego bezczelnego, sadystycznego kurdupla. – Jakby ta cała akcja w sądzie w ogóle nie miała miejsca?
– Huh...? Przecież... heichou zrobił to, żeby udowodnić sędziemu, Żandarmerii i wszystkim tym, którzy chcą mojej śmierci, że potrafi nade mną zapanować w sytuacji, w której straciłbym kontrolę nad swoją mocą. Jestem mu wdzięczny za to, że zgodził się wziąć mnie pod swoją opiekę i że dzięki niemu nadal żyję, Mikasa. – nastolatek spojrzał na siostrę jak na kosmitkę. – Zastanawiam się za to, dlaczego tak bardzo nienawidzisz kapitana. Za to, że dzięki laniu, które zafundował mi przed sądem nie jestem martwy? Cieszyłabyś się, gdyby nie tknął mnie palcem, a ten dowódca Żandarmerii by mnie wtedy zastrzelił? Bo jakbyś zapomniała, to już celował do mnie ze strzelby. Gdyby nie kapitan Levi, byłoby po mnie, kiedy to w końcu do ciebie dotrze? I kiedy w końcu zrozumiesz, że to on jest w tym wszystkim najbardziej poszkodowany? Na wyprawie za mur jego oddział zginął tylko dlatego, że walczyli z Kobietą Tytan. Dlatego, że dostali rozkaz, żeby bronić mnie za wszelką cenę. Dlatego, że to właśnie mnie chciała dostać w swoje ręce zginęło czworo wspaniałych ludzi, którzy byli w oddziale kapitana kawał czasu. I dlatego, że heichou wyruszył, żeby mnie odbić został poważnie ranny. Gdyby nie ja, oddział heichou by żył. I nie tylko oddział heichou. Żyliby wszyscy, a przynajmniej większość tych, którzy oddali swoje życia w mojej sprawie. Taka jest prawda, Mikasa. – zacisnął mocno powieki, chowając twarz w dłoniach.
– Ere...
– Kurwa mać! Co ja ci powiedziałem, cholerny gówniarzu? Co, do cholery?! – brunet wstał gwałtownie, ignorując ból. – Dlaczego zawsze musisz robić wszystko na przekór?! Nie możesz do cholery jasnej zrozumieć, że to nie była twoja jebana wina?! To mnie tam wtedy nie było! Ja głupio poleciałem do pierdolonego Smitha, żeby realizować jego zjebany plan! Poleciałem, chociaż wiedziałem, że to ja mam cię pilnować. Zaufałem im, chociaż wiedziałem, że powinienem był albo zabrać cię ze sobą, albo mieć w dupie Erwina i jego wymysły, bo na nic mu się tam nie przydałem. Po prostu stałem obok i patrzyłem jak tytani ją pożerają, żeby w tym całym dymie mogła się wymknąć i ruszyć po ciebie. Ale ja, pieprzony kretyn, nic z tym kurwa nie zrobiłem! – złapał młodszego za kołnierz i uniósł do góry, spoglądając mu prosto w oczy. – Więc posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać, cholerny szczeniaku. Jeszcze raz usłyszę jak mówisz coś na ten temat, ewentualnie coś w stylu tego, co powiedziałeś podczas rozmowy w moim gabinecie albo w jadalni, to przysięgam na moje gówno warte życie, że będziesz błagał mnie o coś tak delikatnego jak ten wpierdol, który dostałeś na sali sądowej. – rzekł lodowatym tonem, na który nawet Mikasa się wzdrygnęła. – Rozumiemy się?
Przez chwilę panowała wręcz grobowa cisza. Nastolatek przełknął cicho ślinę, aby po chwili pewnie spojrzeć w oczy swojego przełożonego.
– Miałem rację. Jest pan idiotą, kapitanie. Skończonym idiotą. – słysząc jego słowa brunetka aż się zapowietrzyła.
Notes:
Wybaczcie brak rozdziału wczoraj, ale kompletnie wyleciało mi z głowy. Budzik mi nie zadzwonił albo go przegapiłam ;-; No nic, w takim wypadku macie rozdział o 04:24 :,)
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle.
Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XI – Training
"– Aż tak ci spieszno do morderczych treningów? – uniósł brew.
– Brakuje nam trochę dyscypliny. – młodszy podrapał się po karku. – Nie może pan nawet nadzorować ćwiczeń? Przecież mógłby pan normalnie prowadzić treningi, nie narażając przy tym pogorszenia swojego stanu.
– Niby mógłbym, ale chyba twoi koledzy by cię dopadli i zamordowali, gdyby się dowiedzieli, że to ty mnie do tego namówiłeś. – parsknął.
Po kilku chwilach opuścili lochy i przemierzali zamkowe korytarze pogrążeni w rozmowie.
– Wizja zdychającego po pańskim treningu koniomordego bardzo mi się podoba. – na twarz Erena wpłynął chytry uśmieszek.
– Oh? Czyżbym poznał sadystyczną cząstkę tego niewinnego bachora Erena Yeagera? – uniósł brwi w lekkim rozbawieniu."
Chapter 11: Training
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
"Jesteś pierdolonym hipokrytą, braciszku Levi. Hipokrytą i skończonym idiotą".
Słowa Isabel zabrzmiały w głowie mężczyzny, który dalej trzymał chłopaka za fraki. Powiedziała to w dość podobnej sytuacji. Ale nie chciał teraz o niej myśleć. Wpatrywał się w szmaragdowozielone tęczówki chłopaka, który już drugi raz odważył się nazwać go idiotą. W sali przez następne kilkanaście minut panowała odrobinę niezręczna cisza, a atmosfera była nieco napięta. Mikasa wpatrywała się w nich nieco przestraszona. Zwłaszcza w Levi'a, który wydawał się być zdenerwowany. Zastanowiła się chwilę nad jego słowami. Powiedział to wszystko w cholernie wulgarny sposób, jednak... z drugiej strony nie chciał, żeby Eren obwiniał się o to wszystko. Ale to nie znaczy, że musiał się na niego od razu wydzierać!
Ku zdziwieniu obojga nastolatków Ackermann uniósł lekko kącik ust i puścił młodszego.
– Ty to naprawdę masz niezły tupet, dzieciaku. – parsknął rozbawiony.
W odpowiedzi młody Yeager uśmiechnął się delikatnie i nieśmiało.
– Na to wygląda...
– Chyba naprawdę tylko ty jesteś w stanie powiedzieć mi prosto w twarz, że jestem idiotą. I to dwa razy. Hanji nie biorę pod uwagę, bo to skończona kretynka, którą znam szmat czasu. – parsknął po raz kolejny.
– Zdaje się, że mówię to automatycznie, kiedy mówi pan o sobie coś złego...
– Na to wygląda. – brunet powolnym krokiem, utykając nieznacznie, skierował się w stronę drzwi znajdujących się w pomieszczeniu.
– Więc tym razem uprzedzi pan mnie zanim powiem, żeby wziął pan jakieś przeciwbólowe? – uśmiechnął się szerzej.
– No widzisz. Który to już raz byś zapytał? Trzeci? – otworzył drzwi.
– Tak. – uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Kobaltowooki wszedł do niewielkiego pomieszczenia, a po chwili wrócił ze strzykawką. Usiadł na brzegu własnego łóżka, zsunął spodnie do kolan i wstrzyknął sobie płyn w udo, następnie odkładając przedmiot na szafkę.
– I co? Lepiej, heichou?
– Ta, trochę. – poprawił sobie spodnie i zapiął je, po czym usiadł wygodnie na posłaniu. – Tylko wiesz, mówiłem poważnie, żeby nie było. Także pilnuj się, bachorze.
– Tak jest. – wyprostował się i zasalutował, na co mężczyzna wywrócił oczami.
Gdy niedługo przed zachodem słońca Mikasa wyszła zostawiając ich samych, Levi zerknął kątem oka na młodszego chłopaka, który leżał z przymkniętymi oczami, oddychając spokojnie.
– Śpisz, dzieciaku? – odezwał się nagle.
– Nie, heichou. Coś się stało? – uchylił powieki.
– Nie wyobrażaj sobie za dużo, żeby nie było. Chcę tylko powiedzieć, że głupio mi za to, że tak na ciebie wtedy naskoczyłem. Po prostu zdziwiła cię moja nagła zmiana nastroju, a ja... no. Pewnie zachowałem się tak, bo to dla mnie drażliwy temat. Nie lubię o tym mówić, ale też jestem na to cholernie wyczulony. Automatycznie robię się wredny, opryskliwy i tym podobne. Mówię to dlatego, że mi z tym chujowo. Tyle. – mruknął, poprawiając sobie poduszkę.
– Oh, to... nie musi pan się tym zadręczać, ja... um... niepotrzebnie wtedy dopytywałem, skoro widocznie nie chciał pan o tym rozmawiać. Ale już jest dobrze. – posłał mu lekki uśmiech. – Niech pan odpocznie, to był ciężki dzień.
– Skoro nie czujesz się przez to jakoś tragicznie, to okej. – przymknął oczy. – To samo tyczy się ciebie, szczylu. I tak, to był ciężki dzień.
✴
Kilka dni później Hanji wypuściła Levi'a ze skrzydła szpitalnego, przy czym ostrzegła go, że jeśli jeszcze raz narazi w ten sposób swoje zdrowie, to przykuje go do łóżka, dopóki nie wróci do pełni sił. Ackermann niespecjalnie przejął się tą "groźbą", jednak wizja bycia przykutym do łóżka przez co najmniej tydzień była nie do wytrzymania, więc obiecał jej, że nie będzie robił niczego co mogłoby pogorszyć jego stan. Kierował się właśnie do lochów, gdyż tego ranka po raz pierwszy, od kiedy wylądował w skrzydle, miał wypuścić Erena z jego celi. Przemierzając kolejne korytarze rozglądał się, jakby na siłę szukając jakichkolwiek oznak syfu, za które mógłby kogoś opierdolić. Brakowało mu tego. Czyli chyba jednak miał w sobie coś z sadysty. Jego kącik ust drgnął na tę myśl, lecz brunet powrócił zaraz do swojego standardowego, obojętnego wyrazu twarzy. Znalazłszy się wreszcie przy kratach spojrzał na śpiącego jeszcze Yeagera. Musiał przyznać, że dzieciak wyglądał uroczo, kiedy spał.
"Chwila, co? Od kiedy ja nazywam kogokolwiek uroczym?".
Zmarszczył brwi, karcąc się w myślach za tak absurdalne stwierdzenie, a następnie przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Bachor ani drgnął, tak więc jego sadystyczna cząstka postanowiła zgotować mu niezbyt przyjemną pobudkę. Podszedł więc do łóżka, na którym spał szatyn i najzwyczajniej w świecie zrzucił go na zimną posadzkę. Nastolatek krzyknął, momentalnie podnosząc się do siadu, a gdy dostrzegł stojącego nad nim przełożonego momentalnie wstał i przycisnął pięść do serca.
– Dzień dobry, heichou! – wyprostował się.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry. – mruknął beznamiętnie, podnosząc jeszcze ciepłą kołdrę z ziemi. – Ruszaj się, Yeager, bo będziemy spóźnieni na śniadanie. – bez słowa więcej opuścił celę.
– Tak jest! – chłopak z prędkością światła doskoczył do szafy, wyciągnął z niej czysty mundur, a następnie przebrał się w niego i dołączył do mężczyzny, który zamknął za nim drzwi, przekręcając klucz. – Um... mogę o coś spytać, heichou?
– Już spytałeś. – wytknął mu czarnowłosy. – Ale dobra, możesz spróbować.
– Jak się pan czuje? – zerknął na niego.
– Trochę lepiej, szczerze mówiąc. Dlatego okularnica dzisiaj mnie wypuściła. Właściwie to trochę ją do tego przymusiłem, bo chyba kurwicy bym dostał, gdybym spędził tam choćby kilka minut więcej. – przyznał.
– Mimo wszystko cieszę się, że wraca pan do zdrowia. – uśmiechnął się.
– Aż tak ci spieszno do morderczych treningów? – uniósł brew.
– Brakuje nam trochę dyscypliny. – młodszy podrapał się po karku. – Nie może pan nawet nadzorować ćwiczeń? Przecież mógłby pan normalnie prowadzić treningi, nie narażając przy tym pogorszenia swojego stanu.
– Niby mógłbym, ale chyba twoi koledzy by cię dopadli i zamordowali, gdyby się dowiedzieli, że to ty mnie do tego namówiłeś. – parsknął.
Po kilku chwilach opuścili lochy i przemierzali zamkowe korytarze pogrążeni w rozmowie.
– Wizja zdychającego po pańskim treningu koniomordego bardzo mi się podoba. – na twarz Erena wpłynął chytry uśmieszek.
– Oh? Czyżbym poznał sadystyczną cząstkę tego niewinnego bachora Erena Yeagera? – uniósł brwi w lekkim rozbawieniu.
– Może... – zakłopotał się.
– Cóż, przemyślę sprawę. Tylko czy aby na pewno jesteś gotów na ciężki trening?
– Jak najbardziej, kapitanie. Od kiedy nie prowadzi pan naszych treningów, sam zacząłem organizować sobie dodatkowe przywołując w pamięci ćwiczenia, które kazał nam pan wykonywać.
– No proszę. – brunet był pozytywnie zaskoczony słowami młodego Yeagera. – W takim razie widzimy się po śniadaniu na placu treningowym, kadecie Yeager. Przygotuj psychicznie swoich znajomych na porządny wycisk.
– Tak jest. – uśmiechnął się szeroko.
✴
– Kurwa mać, dlaczego nagle ma nadzorować nasze treningi, co? – mruknął pod nosem Jean podczas jednego z okrążeń wokół placu.
Pech chciał, że przebiegał wtedy akurat obok stojącego pod drzewem kapitana Levi'a, którego wzrok spoczął na niczego niespodziewającym się chłopaku.
– Oi, Kirschtein. – odezwał się, opierając się o pień ze skrzyżowanymi na piersi rękami. – Pozwól no tu.
Przerażony chłopak zatrzymał się, przełknął ślinę i wykonał polecenie. Gdy stanął przed obliczem Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości starał się patrzeć wszędzie, byleby nie w jego oczy.
– T-tak, kapitanie? – zająknął się.
– Coś ci nie odpowiada? – mężczyzna uniósł brew, nie odrywając od niego kobaltowego spojrzenia.
– S-skądże, kapitanie... – wydusił.
– Ah, tak? – uniósł brew wyżej. – Bo odnoszę wrażenie, że jednak masz z czymś jakiś problem.
Obserwujący to wszystko z boku Eren zakrył usta dłońmi, żeby tylko się nie roześmiać na widok miny szatyna.
– N-nie, nie... – przełknął głośno ślinę.
– Pozwól więc, że odpowiem na twoje pytanie. – nie odrywał wzroku od oczu stojącego przed nim nastolatka. – Ale przed tym... masz patrzeć mi w oczy, kiedy ze mną rozmawiasz. Unikając spojrzenia rozmówcy okazujesz brak szacunku. Naucz się kultury, bezczelny gnojku. Rozumiemy się?
– T-tak jest, kapitanie... – niepewnie spojrzał w kobaltowe tęczówki, od których biła obojętność i chłód, a następnie wzdrygnął się lekko.
– Mam nadzorować wasze treningi, gdyż zdaje się, że brakuje wam, gówniarzom, czegoś takiego jak dyscyplina. Słyszałeś kiedyś to słowo, Kirschtein?
– O-owszem, kapitanie...
– A znasz jego znaczenie? Bo jakoś mi się nie wydaje. – przeczesał palcami swoje kruczoczarne kosmyki. – Wracając, jako iż mój stan fizyczny pozwala mi tutaj być, a wam brakuje dyscypliny, od dzisiejszego dnia będę nadzorować każdy wasz trening. Czy to jasne?
– T-tak, kapitanie...
– Ah, i jeszcze jedno. W ramach nagrody będziesz wykonywał wszystkie ćwiczenia podwójnie. Odmaszerować.
Jean zasalutował i wrócił do biegania mamrocząc coś pod nosem, jednak nie na tyle wyraźnie, żeby Ackermann mógł się do niego o to przyczepić. Tyle chyba mu wystarczy.
✴
Eren wraz z Arminem i Mikasą kierowali się właśnie w stronę jadalni, gdyż zbliżała się pora obiadowa. Cała ich trójka była zmęczona po treningu, ale jednak nie narzekali. Yeager był wręcz zadowolony, ponieważ nie dość, że jako jeden z pierwszych ukończył wszystkie ćwiczenia, to jeszcze kapitan Levi dał nieźle popalić koniomordemu. Był pewien, że absolutnie nic nie mogło popsuć mu humoru tego dnia. Z takim też nastawieniem wszedł do jadalni razem z przyjaciółmi i usiadł przy ich wspólnym stole. Byli pierwsi. Reszta kadetów doprowadzała się jeszcze do porządku po ciężkim treningu pod okiem Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, który siedział kilka stołów dalej popijając herbatę z filiżanki w typowy dla siebie sposób. Cała postać Ackermanna była dla młodego Yeagera jedną, wielką zagadką. Pragnął dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Chciał móc rozmawiać z nim w cztery oczy o czymkolwiek, kiedy tylko będzie miał na to ochotę. Niestety, brunet był jego przełożonym. Nastolatek nie mógł tak po prostu przyjść do niego w każdej chwili, żeby poplotkować.
Po obiedzie opuścili jadalnię i przemierzali korytarze bez żadnego konkretnego celu. Blondyn zaczął jakiś temat, a po chwili rozmowa ciągnęła się jakby w nieskończoność. Cieszyli się tymi chwilami beztroski, w końcu było ich tak niewiele. Wtem, do ich uszu dotarły głosy. Dobiegały zza rogu korytarza, na którym właśnie się znajdowali. Zielonooki wstrzymał oddech, w jednym z tych głosów rozpoznając ten należący do czarnowłosego mężczyzny. Drugi natomiast należał do... dowódcy Erwina? O czym rozmawiali?
Cała trójka spojrzała po sobie. Po chwili wahania postanowili wyjrzeć na drugi korytarz. W momencie, w którym ich głowy wychyliły się zza rogu, wbiło ich w posadzkę. Smith pochylił się nad przypartym przez niego do ściany, sporo niższym Levi'em, a następnie wpił się zachłannie w jego rozchylone w zaskoczeniu wargi.
Notes:
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XII – Irritation
"Siedzieli tak przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy wpatrując się w horyzont. Wtem, rozległ się huk otwieranej klapy na wieżę, a tuż obok nich znalazła się Hanji.
– No nareszcie cię znalazłam, bucu cholerny! Gdzie ty się włó... – urwała dostrzegłszy, iż jej przyjaciel nie jest sam.
– Czego chcesz, Hanji? – westchnął, po czym przeniósł na nią znudzone spojrzenie wyrażające typową dla niego obojętność.
Tym razem jednak było w nim coś innego. Zoe od razu to zauważyła. Jej brwi wystrzeliły w górę. Coś było nie tak. Ackermann zwykł warczeć na nią, gdy mu przeszkadzała lub przerywała. To była swego rodzaju norma w ich relacji od lat. Coś było zdecydowanie nie tak. Ona to widziała. Nie chciała jednak drążyć tematu w obecności zielonookiego, który już chyba wystarczająco martwił się o tego pedancika. Zagada go, kiedy będą sami. Musi dowiedzieć się co się dzieje.
– Nie wiedziałam, że po morderczym treningu masz w zwyczaju przesiadywać ze swoimi żołnierzami na wieży, Levi. – poruszała zabawnie brwiami chcąc sprawdzić czy jej teoria rzeczywiście okazała się słuszna."
Chapter 12: Irritation
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Do oczu Erena napłynęły łzy z niewiadomego dla niego powodu. Kapitan Levi miał oczy szeroko otwarte, widocznie nie spodziewając się takiego gestu ze strony Erwina. Po chwili z całej siły odepchnął od siebie wyższego blondyna, zamachnął się, a po korytarzu rozniósł się odgłos plaśnięcia w zetknięciu bladej dłoni z policzkiem. W kobaltowych tęczówkach zapłonął ogień. W momencie, w którym tamten rejestrował co się właściwie wydarzyło, Ackermann obrócił się na pięcie i bez słowa ruszył szybkim krokiem w stronę trójki przyjaciół, mijając ich. Mikasa i Armin spojrzeli po sobie zaskoczeni, natomiast młody Yeager puścił się biegiem w stronę schodów na wieżę. Dziewczyna krzyczała za nim, lecz ten nie reagował. Wbiegł na górę, zatrzasnął za sobą klapę i usiadł pod ścianą, obejmując kolana ramionami. Dlaczego tak bardzo przejął się widokiem Smitha całującego bruneta? Widział, że mężczyzna tego nie chciał. Gdyby było inaczej, nie odepchnąłby dowódcy. Nagle, klapa otworzyła się ponownie, a oczom chłopaka ukazał się czarnowłosy we własnej osobie z butelką wina w dłoni. Patrzyli na siebie przez kilka następnych minut, nie odzywając się ani słowem.
– H-heichou... – zaczął cicho nastolatek.
– ...Ty ryczysz, dzieciaku? – uniósł brwi.
– J-ja... – przetarł oczy, natomiast Levi usadowił się obok niego w odpowiedniej odległości.
– Widziałeś. – bardziej stwierdził, niż zapytał otwierając butelkę i upił spory łyk.
– D-dlaczego dowódca...
– Gówno mnie to obchodzi. Ja mu już kiedyś coś na ten temat powiedziałem, ale chyba ma problemy ze zrozumieniem niektórych rzeczy. – ledwo zauważalnie się wzdrygnął upijając kolejny łyk trunku.
Sam nie wiedział, dlaczego miał ochotę wygadać się temu dzieciakowi. Było w nim coś takiego... Cholernie różnił się od wszystkich innych. Z jednej strony był nieśmiały. Aż zbyt nieśmiały. Z drugiej natomiast potrafiła obudzić się w nim dzika pewność siebie. Na przykład wtedy, kiedy nazwał go idiotą. Dwa razy.
– Czyli to... to nie b-był pierwszy raz...?
– Nie. Ale jakie to ma teraz znaczenie? – patrzył cały czas w horyzont.
– W-wydaje mi się, że... że duże... – wymamrotał. – Nie czuje się pan... źle...?
– Czuję się chujowo, szczerze mówiąc. – odruchowo przetarł usta rękawem, po czym westchnął.
– D-dowódca... dowódca pana kocha...? – nastolatek zerknął niepewnie na swojego przełożonego.
– Zdaje się, że tak. – odstawił na bok pustą butelkę z cichym hukiem. – Ale bez wzajemności. – warknął pod nosem. – Wkurwia mnie to, że zachowuje się, jakbym należał do niego.
Eren zacisnął oczy, przełknął głośno ślinę, przybliżył się do Ackermanna i niezbyt pewnie, ale mocno... przytulił go. Brunet aż rozchylił lekko wargi zaskoczony, lecz nie odepchnął od siebie chłopaka. Najnormalniej w świecie pozwolił mu się obejmować zastanawiając się, co mu strzeliło do głowy, żeby wyżalać się temu bachorowi. Może chodziło tu o to, że kurewsko przypominał mu Isabel? Cóż, może. Gdy kilka chwil później Yeager odsunął się od niego, za wszelką cenę starając się nie patrzeć na jego twarz zażenowany swoim czynem, natomiast jego policzki przybrały lekki odcień czerwieni.
– J-ja... ja przepraszam, heichou... – wydusił, zaciskając powieki.
– ...Powiedziałem ci coś o przepraszaniu mnie, szczylu. Co prawda mam ochotę ci jebnąć za odwalenie czegoś takiego, ale jednak stwierdziłem, że tego nie zrobię. Tylko na następny raz trzymaj łapy przy sobie. Wystarczy mi, że Smith tego nie potrafi. Nie przepadam za byciem dotykanym w taki sposób. Ogólnie tego nie lubię. – mruknął beznamiętnie.
Prawdę mówiąc dotyk tego chłopaka nie odpychał go, ale Levi był... najnormalniej w świecie zbyt dumny, żeby przyznać to przed samym sobą, a tym bardziej powiedzieć to głośno. To był właśnie jeden z kilku powodów, dla których jego zdrowy rozsądek nie chciał pozwolić mu na dopuszczenie do siebie nastolatka.
– Tak jest... – skulił się nieco. – P-po prostu... gdy ktoś wydaje mi się smutny czy zdenerwowany, to... mam taki odruch i go p-przytulam... To było z mojej strony nie na miejscu... proszę wybaczyć...
W odpowiedzi czarnowłosy westchnął i przeniósł wzrok na słońce, które było coraz niżej. Niebo przybierało lekko różowy odcień.
– Po prostu nie rób tego więcej. Tyle w temacie. – przymknął oczy. – A przynajmniej nie bez mojej zgody.
– Oczywiście, kapitanie... – jego kąciki ust uniosły się delikatnie w nieśmiałym uśmiechu.
Siedzieli tak przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy wpatrując się w horyzont. Wtem, rozległ się huk otwieranej klapy na wieżę, a tuż obok nich znalazła się Hanji.
– No nareszcie cię znalazłam, bucu cholerny! Gdzie ty się włó... – urwała dostrzegłszy, iż jej przyjaciel nie jest sam.
– Czego chcesz, Hanji? – westchnął, po czym przeniósł na nią znudzone spojrzenie wyrażające typową dla niego obojętność.
Tym razem jednak było w nim coś innego. Zoe od razu to zauważyła. Jej brwi wystrzeliły w górę. Coś było nie tak. Ackermann zwykł warczeć na nią, gdy mu przeszkadzała lub przerywała. To była swego rodzaju norma w ich relacji od lat. Coś było zdecydowanie nie tak. Ona to widziała. Nie chciała jednak drążyć tematu w obecności zielonookiego, który już chyba wystarczająco martwił się o tego pedancika. Zagada go, kiedy będą sami. Musi dowiedzieć się, co się dzieje.
– Nie wiedziałam, że po morderczym treningu masz w zwyczaju przesiadywać ze swoimi żołnierzami na wieży, Levi. – poruszała zabawnie brwiami chcąc sprawdzić czy jej teoria rzeczywiście okazała się słuszna.
– Nie mam nastroju na twoje głupie żarty i docinki. Po prostu powiedz o co chodzi, dobra? – mruknął beznamiętnie.
"Wiedziałam".
– Dobra, już dobra... – wywróciła lekko oczami, nie dając nic po sobie poznać. – Trzeba omówić tą sprawę z kadetami ze 104. korpusu.
– Teraz? – wlepił wzrok w powoli pojawiające się na niebie gwiazdy.
– Nie mówię, że teraz. Po prostu Erwin chciał, żebym cię uprzedziła. Wpadnij do mnie po kolacji jak odprowadzisz Erena do celi, okej?
– Ta, cokolwiek. Masz jeszcze jakieś wino, okularnico? – zerknął na nią kątem oka.
– A co? Będziesz pił? – uniosła brew.
"Ostatnim razem chlał wino na tej wieży, kiedy...", momentalnie ją oświeciło.
– Jakoś tak mnie naszło, także możesz mi załatwić ze dwie butelki. – wzruszył ramionami.
– Tylko nie przegnij tak jak ostatnio, kurdupelku.
– A weź ty się pierdol. – burknął.
– Czyżby wrócił ci humorek, gburze~?
– Po prostu przynieś mi wino, kretynko. – przymknął oczy.
– Jasne, jasne, już pędzę! A ty przypilnuj, żeby się nie schlał, Eren! – i już jej nie było.
Szatyn zaczerwienił się nieznacznie, gdy poczuł na sobie kobaltowe spojrzenie.
– W sumie to ma rację. – mruknął pod nosem brunet. – Jakbym przeginał z piciem, to albo mi zabierz to wino, albo trzepnij mnie w łeb. Dobra?
– O-oh, ja... um... – zakłopotał się.
– Uznaj to za rozkaz, dzieciaku.
– Tak jest... – wymamrotał. – Mimo wszystko nie uważam, że... że odpowiednim będzie, jak pan to ujął... "trzepnięcie pana w łeb", heichou...
– Niby ta, ale widzisz tu kogoś poza mną i tobą? No właśnie. – wzruszył ramionami, kiedy młodszy pokręcił głową. – Więc po prostu daruj sobie grzeczności i ogarnij mnie jakbym chlał więcej, niż to konieczne, ponieważ wątpię, że sam bym się powstrzymał. A to dlatego, że mam ochotę schlać się do nieprzytomności.
✴
– Levi, nie sądzisz, że już wystar...
– Gówno, a nie wystarczy, Smith! – warknął zirytowany Ackermann. – Po prostu kurwa polej. Do końca. – dorzucił, gdy tamten nalał mu jedynie do połowy.
– Mimo wszystko uważam, że nie powinieneś tyle pić. – westchnął blondyn.
– Mam w dupie twoje zdanie, pieprzony staruchu. – wypił na raz całą zawartość szklanki.
Nawet się nie skrzywił, czując niezbyt przyjemne pieczenie w gardle. Erwin natomiast uniósł nieco kąciki ust na widok czarnowłosego z delikatnie zarumienionymi przez zbyt dużą ilość wypitego alkoholu policzkami.
– Słodko się złościsz. – wypalił, nim zdołał ugryźć się w język.
✴
Levi zmarszczył brwi. Głupie wspomnienie. Akurat teraz musiało pojawić się w jego głowie. Od dłuższego czasu obracał w palcach do połowy pełną butelkę z winem i rozmyślał niemal zapominając o obecności Erena, który zerkał na niego co kilka minut.
"Tch, na wspominki mi się zebrało", upił spory łyk alkoholu, po czym spojrzał na chłopaka.
Zastanawiał się, co siedzi teraz w jego głowie. Nad czym się zastanawia dokładnie w tym momencie, gdy patrzy na twarz swojego dwa razy starszego od siebie przełożonego, popijającego tanie wino z dosyć sporego zapasu Hanji. Długo zajęło mu przyznanie się przed samym sobą, że zaskakująco dobrze znosił towarzystwo tego bachora. Nie miał ochoty się na niego wydzierać, bo ten nie robił nic takiego. Po prostu był i siedział tu z gburowatym, rannym kapitanem, chociaż mógł iść do swoich przyjaciół. Yeager pozwalał mu chociaż na krótki moment zapomnieć o tym, jak bardzo wkurwiał go Erwin i jego zachowanie. Od lat przy nikim się tak nie czuł.
– Jakbym zaczął pieprzyć głupoty, to taki sygnał dla ciebie. – następny większy łyk wina. – Po pijaku robię dziwne i głupie rzeczy. Przy okazji alkohol rozplątuje mi język, zdaje się. Co nie zmienia faktu, że jestem w pełni świadom swoich pijackich wyczynów. – mruknął pod nosem. – Chociaż niektórych rzeczy wolałbym jednak nie pamiętać...
– Nie musi mi pan tego mówić, heichou... – zielonooki podrapał się po karku.
– Każdy inny na twoim miejscu znając życie jakoś wykorzystałby fakt, że siedzi sam z podpitym przełożonym. – wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk z butelki. – Mógłbyś na przykład wypytać mnie o te plotki, które krążą po żołnierzach od jakiegoś czasu...
– Nie chcę wykorzystywać tego faktu, heichou. To są pana prywatne sprawy. A głupie plotki nie mają znaczenia. – cicho mruknął.
– Ta, cokolwiek. A jednak pewnie zżera cię ciekawość, co? – kobalt napotkał szmaragdową zieleń. – Jak chcesz, to ci powiem czy są prawdziwe. Chcesz?
– ...Nie chcę, żeby mówił mi pan takie rzeczy po alkoholu. – spuścił wzrok.
– Przecież mówiłem ci, że jestem w pełni świadom tego, co robię po alkoholu. A ty jesteś ciekawy. Mogę zaspokoić twoją ciekawość. – i następny łyk.
– Heichou...
– Nie wmówisz mi, że nie chcesz wiedzieć czegoś więcej o mojej przeszłości sprzed dołączenia do Zwiadowców. – cmoknął, pochylając się nad nim nieco, w wyniku czego ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny. – Jak myślisz, Eren...? Byłem kadetem w korpusie treningowym, tak jak ty czy może jednak... byłem bandytą i złodziejem, tak jak to mówią plotki na mój temat...?
Notes:
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XIII – Underground
"– Ile miał pan wtedy lat? – zerknął na niego niepewnie.
– Wątpię, żebyś mi uwierzył, jeśli ci powiem, bo na tyle wyglądam obecnie. – wzruszył ramionami.
– Wygląda pan na około dwadzieścia. – stwierdził, co wywołało ciche parsknięcie mężczyzny.
– Miałem wtedy dwadzieścia.
– Był pan wśród Zwiadowców podczas upadku muru Maria...?
– A nawet wcześniej.
– ...To ile ma pan lat? – spytał zaskoczony.
– Z pewnością więcej niż dwadzieścia pięć, co sam zdołałeś już wyliczyć. – kącik ust kapitana drgnął nieznacznie."
Chapter 13: Underground
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
– Wiesz, słyszałam, że zanim heichou trafił do Zwiadowców, to był ściganym przez Żandarmerię bandytą. – zagadnęła go Petra, opierając się o kij od trzymanej przez siebie miotły.
– Naprawdę...? – nastolatek wytrzeszczył oczy zaskoczony.
– ...Ale wydaje mi się, że to tylko głupie plotki. – uśmiechnęła się lekko. – A jednak kapitan Levi jest na tyle intrygującą osobą, że tworzą się najróżniejsze teorie na temat jego przeszłości.
– To prawda, jest intrygującą osobą. – pokiwał głową. – Co o nim sądzisz? – spytał ciekawy.
– Na początku wydawał mi się nieco specyficzny. Co nie zmienia faktu, że cały czas darzę go ogromnym szacunkiem.
– Właściwie to... jestem zaskoczony, że... że tak posłusznie wykonuje rozkazy... – podrapał się po karku.
– Chyba wszystkich to dziwi. – zaśmiała się cicho. – Może wydawać się kimś, kogo nie obchodzą polecenia z góry, ale jednak jest wspaniałym żołnierzem. Jego przeszłość nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. – posłała mu ciepły uśmiech.
✴
Levi wiedział jak rozbudzić wrodzoną ciekawość chłopaka. Eren bił się z myślami, nie odrywając wzroku od hipnotyzujących, kobaltowych tęczówek. Z jednej strony cholernie chciał się dowiedzieć czegoś o przeszłości kapitana, ale z drugiej... czuł się z tym dziwnie. Ackermann podczas każdej z kolejnych rozmów z nim sam na sam pokazywał mu cząstkę siebie, o której młody Yeager nie miał bladego pojęcia. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać jak mało o nim wiedział. O człowieku, którego tak podziwiał. Pragnął to zmienić, a brunet dał mu wyraźne pozwolenie na zadawanie pytań, jednak... nie potrafił zgodzić się bez zawahania, mimo że miał na to cholerną ochotę.
– J-ja... ja sam nie wiem, heichou... – szepnął cicho.
Będąc tak blisko mężczyzny czuł zakłopotanie, a jego policzki mimowolnie robiły się czerwone.
– Ale chcesz się tego dowiedzieć, prawda? – pod wpływem tego spojrzenia nastolatek przełknął cicho ślinę.
– H-heichou... – wydusił.
– Tak lub nie.
– J-ja... ja chciałbym, m-ma pan rację, ale... ale jest pan pod wpływem a-alkoholu. – odwrócił wzrok speszony, odsuwając się od czarnowłosego.
– Nie to nie. – wzruszył obojętnie ramionami, po czym wstał. – Ja sto razy nie będę ci powtarzać, że jestem w pełni świadom tego, co robię. – podszedł do niewielkiego murku i usiadł na nim, opuszczając nogi swobodnie w dół, a następnie dopił zawartość pierwszej butelki do dna. – To trochę irytujące, ale z drugiej strony mało kto potrafi tak zaciekle walczyć z własną ciekawością. – spojrzał na niego przez ramię. – Zechcesz podać mi drugą butelkę?
– Tak jest. – zielonooki również podniósł się, chwycił w dłoń butelkę z winem i podszedł do swojego przełożonego, by następnie podać mu ją.
Gdy chłodne palce zetknęły się z tymi ciepłymi na krótką chwilę, ich obu przeszedł przyjemny prąd, co poskutkowało kolejnym spotkaniem szmaragdowej zieleni z kobaltem.
– Wiesz, skoro nie masz zamiaru mnie o nic pytać albo jesteś głodny, śpiący czy coś, to możesz iść do Hanji, żeby odprowadziła cię do celi po kolacji. – starszy przeniósł wzrok na rozgwieżdżone niebo.
– Miałem pilnować, żeby się pan nie upił, heichou. – niepewnie zajął miejsce tuż obok kobaltowookiego.
Szatyn spojrzał na jego twarz. Teraz, w świetle księżyca i tych wszystkich gwiazd odbijających się w jego oczach wyglądał... niesamowicie. Chłopak musiał przyznać przed samym sobą, że Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości był po prostu piękny. Przez dłuższą chwilę panowała pomiędzy nimi cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu cichym dźwiękiem odstawianej na murek butelki ze znikającym powoli winem.
– Są prawdziwe. – mruknął nagle czarnowłosy.
– H-heichou! – wytrzeszczył oczy zaskoczony.
– Słuchaj, bachorze, mam głęboko w dupie czy piłem alkohol, czy nie. Po prostu mam ochotę się wygadać, więc łaskawie zamknij ryj i słuchaj, bo ci jebnę. Sprzyja mi teraz fakt, że jesteś ciekawskim dzieciakiem i to, co będę mówił jest akurat tym, czego chcesz się dowiedzieć. Tylko tego nie rozpowiadaj. Brakuje mi jeszcze tylko bycia obgadywanym przez cały korpus ze względu na nieciekawą przeszłość. – sięgnął po butelkę.
– Skoro potrzebuje pan się w-wygadać... Cóż, często słyszałem, że jestem dobrym słuchaczem... – uśmiechnął się nieśmiało.
– Ta, może jesteś. Jak chcesz dopytać, to dopytuj. Powinienem odpowiedzieć. Alkohol skutecznie rozplątuje mi język.
– Więc... był pan bandytą...?
– Byłem. Tylko nie takim zwykłym, wiesz? – przymknął oczy.
– Jest pan niezwykły, więc to żadne zaskoczenie...
– Nie w tym sensie, kurwa mać. – burknął. – Nie byłem zwyczajnym złodziejaszkiem z górnego.
– Górnego...? – zmarszczył nieco nos.
– Słyszałeś o czymś takim jak Podziemie, Yeager? – uchylił powieki i spojrzał mu w oczy.
– N-no tak... za murem Sina znajduje się podziemne miasto... – zaczął niepewnie. – P-ponoć mieszkający w nim ludzie, a przynajmniej większość z nich... nigdy nie widziała na oczy nieba...
– Cóż. Wiele osób zza Rose czy Marii nie ma nawet pojęcia o jego istnieniu. Niektórzy zza Siny też, chociaż nieliczni, bo za Siną jest trochę bardziej głośno o sprawach Podziemia. – wzruszył ramionami.
– A dlaczego pan pyt... – urwał, jakby dopiero teraz kojarząc, o co może chodzić. – Chwila... chce pan powiedzieć, że pan...
– ...Ta. Przed dołączeniem do Zwiadowców byłem bandytą w Podziemiu. Urodziłem się tam i wychowałem.
– A-ale jak pan... jak pan tutaj trafił...?
– W skrócie Smith mnie stamtąd wyciągnął. – westchnął. – A przynajmniej on tak twierdzi. Moim zdaniem po prostu dał mi wybór – śmierć albo dołączenie do Zwiadowców. Powiedział coś w stylu: "Użycz mi swojej siły, Levi. Zasil szeregi Zwiadowców razem ze swo..." – urwał nagle.
"Użycz mi swojej siły, Levi. Zasil szeregi Zwiadowców razem ze swoimi przyjaciółmi."
– Był z panem... ktoś jeszcze...?
– Ta, ale tego tematu akurat nie mam ochoty poruszać. Nie ma znaczenia czy alkohol rozplątuje mi język, czy nie. – upił kolejny łyk. – Wracając, spytałem go wtedy czy każdego brudnego szczura z Podziemia zaciąga do wojska. Powiedziałem też, żeby się pieprzył. Przez dłuższą chwilę brnąłem w swoje gadając, że wolałbym stryczek za swoje zbrodnie. A oni siedzieli cicho, jakby byli gotowi, żeby zawisnąć razem ze mną. – z jego ust wydobyło się kolejne westchnięcie. – Cóż, koniec końców uległem, a Smith dopiął swego. Zaciągnął do Zwiadowców szczury z Podziemia, które nigdy w życiu nie widziały nieba.
– Ile miał pan wtedy lat? – zerknął na niego niepewnie.
– Wątpię, żebyś mi uwierzył jeśli ci powiem, bo na tyle wyglądam obecnie. – wzruszył ramionami.
– Wygląda pan na około dwadzieścia. – stwierdził, co wywołało ciche parsknięcie mężczyzny.
– Miałem wtedy dwadzieścia.
– Był pan wśród Zwiadowców podczas upadku muru Maria...?
– A nawet wcześniej.
– ...To ile ma pan lat? – spytał zaskoczony.
– Z pewnością więcej niż dwadzieścia pięć, co sam zdołałeś już wyliczyć. – kącik ust kapitana drgnął nieznacznie.
– Zawsze myślałem, że ma pan jakieś dwadzieścia... – wymamrotał.
– A widzisz. Stary ze mnie dziad, że tak powiem. – parsknął po raz kolejny i dopił zawartość butelki do dna. – Kurwa, nie pogardziłbym jeszcze jedną.
– Nie powinien pan tyle pić.
– Od zawsze miałem mocną głowę. Może i jestem już lekko wstawiony, jednak jakoś mi mało. – wzruszył ramionami, po czym wstał. – Chodź na kolację, a potem odprowadzę cię spać, dzieciaku.
– I pójdzie pan pić?
– Tak. Dokładnie.
– Nie ma mowy! Miałem pana pilnować, żeby się pan nie upił. – wydął wargi, niczym małe dziecko.
– Więc trochę ci nie wyjdzie nawet, jeżeli będziesz ze mną siedział. – przeczesał palcami swoje ciemne kosmyki. – Po kolacji idziesz grzecznie do celi czy masz zamiar uprzykrzać mi życie?
– Z całym szacunkiem, ale to drugie, heichou. Nawet jeśli nie powstrzymam pana przed upiciem się, nie powinien pan siedzieć sam. – zacisnął dłonie na kolanach.
– Mogę iść się schlać z Hanji.
– Heichou...
– Co?
– Martwię się o pana.
– Domyśliłem się. Idziesz?
Ten w odpowiedzi wstał i ruszył za nim bez słowa. Zeszli po schodach i przemierzali korytarze w ciszy, przerywanej jedynie cichym stukotem idealnie wypastowanych butów Levi'a. W jadalni byli pierwsi. Nic dziwnego. Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości zawsze pojawiał się przed czasem. Jakby zapominając o obecności Erena, bez słowa przygotował sobie coś do jedzenia i usiadł na swoim stałym miejscu przy jednym ze stołów.
– Dlaczego nigdy nie jada pan ze wszystkimi? – palnął chłopak, nim zdążył ugryźć się w język.
Mężczyzna przełknął, a następnie przeniósł wzrok na stojącego obok Yeagera.
– Jakoś niespecjalnie lubię, kiedy ktoś patrzy jak jem. – wzruszył ramionami. – Wystarczy mi, że się gapią, kiedy siedzę tu, pijąc herbatę. Siadasz czy będziesz tak sterczał jak słup? – uniósł brew.
– Oh, obok pana? – rozchylił lekko wargi.
– Gdziekolwiek. I tak jest pusto. – mruknął beznamiętnie, unosząc widelec do ust.
Nastolatek uśmiechnął się delikatnie i skierował się do kuchni. Zrobił sobie coś (jego zdaniem) zjadliwego i wrócił z własnym talerzem, zajmując miejsce na krześle tuż obok swojego przełożonego. Siedzieli obok siebie w nawet przyjemnej ciszy przerywanej jedynie cichym pobrzękiwaniem sztućców. Kilka minut później Ackermann zmył po sobie talerz, zalał herbatę i postawił na stole tuż przed nosem młodszego jedną z dwóch filiżanek z parującym napojem. W momencie, w którym usiadł i uniósł w typowy dla siebie sposób naczynie do ust, drzwi się otworzyły. Zaczęli schodzić się pozostali Zwiadowcy. Gdy do pomieszczenia wkroczył dowódca Erwin i stanął tuż obok, kapitan nawet nie drgnął, w dalszym ciągu popijając spokojnie herbatę. Szatyn odruchowo chciał wstać, gdyż to właśnie Smith zazwyczaj zajmował miejsce obok bruneta, jednak silna dłoń zaciśnięta na jego ramieniu uniemożliwiła mu to.
– Siedź, bachorze. – rzekł typowym dla siebie obojętnym tonem, upijając kolejny łyk gorącego napoju.
– T-tak jest. – wymamrotał cicho i spuścił wzrok na swoje kolana, zaciskając lekko palce na materiale spodni.
Czuł na sobie wzrok blondyna, jednak nie odważył się na niego spojrzeć. To nie tak, że się go bał. Chodziło bardziej o to, że nie chciał mordować generała wzrokiem, by ten się niczego nie domyślił. Czarnowłosemu raczej nie spodobałoby się, gdyby Erwin dowiedział się, że zielonooki widział tamto zajście na korytarzu.
– Levi, możem... – zaczął tamten, jednak kobaltowooki przerwał mu.
– Nie mamy o czym rozmawiać. – odparł spokojnie, nawet nie racząc generała spojrzeniem.
Po pomieszczeniu rozległy się ciche szepty.
"Dlaczego Eren siedzi obok kapitana Levi'a?"
"Co on robi na miejscu, które zawsze zajmował dowódca?"
"Wydarzyło się coś pomiędzy tą trójką?"
Oraz jedno z najczęściej powtarzających się pytań:
"Dlaczego kapitan Levi cały czas trzyma dłoń na ramieniu Erena?"
Notes:
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XIV – Drinking
"Kapitan westchnął, przeczesując swoje ciemne kosmyki palcami, po czym oparł się o oparcie krzesła i zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu na tyle, na ile to możliwe. Jak miał jej to powiedzieć? «Słuchaj, okularnico, chciałem się schlać, bo pierdolony Smith znowu rzucił się na mnie z łapami i zaczął całować»? Wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak mogło się to skończyć. Po chwili przeniósł wzrok na szatynkę.
– Dwa słowa – pierdolony Smith. – odparł beznamiętnie.
– Niewiele mi to mówi. Mogę się jedynie domyślać. – westchnęła. – Z jego powodu niemal zmiażdżyłeś Erenowi ramię w jadalni?
– Ta. A ty doskonale widzisz, że nie mam ochoty o tym gadać, wariatko. – mruknął. – Co ja mam ci kurwa powiedzieć, co?"
Chapter 14: Drinking
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Po otworzeniu drzwi do pomieszczenia momentalnie opadła jej szczęka. Spodziewała się zobaczyć tam dosłownie każdego, ale nie jego. Mimo wszystko... wyglądał niesamowicie skąpany w świetle księżyca, które wpadało przez spore okno w pokoju, siedząc przy starym, nieco zardzewiałym pianinie z palcami ułożonymi na klawiszach. Wpatrywali się w siebie przez kilka następnych minut w całkowitej ciszy. W pewnym momencie on westchnął cicho i poklepał miejsce obok siebie. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i niepewnie usiadła, zerkając na niego. Po kolejnych kilku minutach milczenia padło pytanie, którego mogła się spodziewać.
"Co robisz tutaj o tej godzinie?".
Zawahała się. A jednak postanowiła odpowiedzieć mu całkowicie szczerze. I tak zapewne zorientowałby się, gdyby skłamała. Uniósł brwi, gdy skomplementowała jego grę, a następnie przeniósł wzrok na swoje dłonie. Rozmowa na początku niezbyt się kleiła, jednak po dłuższym czasie przełamali się. Gdyby ktoś spojrzał na to z boku pomyślałby pewnie, że są starymi przyjaciółmi. Oni natomiast rozmawiali ze sobą pierwszy raz w życiu. Do tej pory mijali się na korytarzach i widywali na treningach z resztą grupy. W pewnym momencie poprosiła go, by coś zagrał. Milczał przez moment, jednak chwilę później skinął lekko głową. Cudowna melodia rozbrzmiała w pomieszczeniu, a na twarz nastolatki wpłynął lekki uśmiech. Wracając jakiś czas później do siebie nie mogła się pozbyć wrażenia, że pomimo znajomej twarzy rozmawiała z kompletnie inną osobą, niż ta, którą widywała do tej pory.
✴
Gdy Levi odstawił filiżankę na stół z cichym hukiem, szepty ucichły. W pomieszczeniu dało się wyczuć nieco napiętą atmosferę. Przyjaciele Erena wpatrywali się w niego pytająco, jednak on siedział cały czas ze spuszczoną głową i dłońmi zaciśniętymi na kolanach, przez co nie dostrzegał ich spojrzeń. Zagryzł wargę czując jak palce kapitana zaciskają się mocniej na jego ramieniu. Był zdenerwowany. Erwina natomiast przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy Ackermann podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy. Kilka chwil później usiadł na drugim końcu stołu, nie chcąc go denerwować swoją obecnością. A przynajmniej nie w obecności pozostałych Zwiadowców, w tym młodego Yeagera. Uścisk na ramieniu chłopaka zelżał. Starszy po chwili zabrał dłoń.
– Wybacz. – mruknął beznamiętnie pod nosem, łapiąc naczynie ze stygnącą powoli herbatą. – Boli?
– Nie aż tak bardzo... – odezwał się cicho. – Zresztą... zregeneruję się...
– To dobrze. – przymknął oczy. – Jak chcesz, to idź do nich. – dorzucił po chwili.
– Huh...? Oh, to... jeszcze się z nimi nasiedzę... – uśmiechnął się nieśmiało, spoglądając na czarnowłosego. – Poza tym powiedziałem, że będę, jak pan to ujął... "uprzykrzać panu życie".
– Ty to naprawdę masz niezły tupet, Yeager. – upił łyk napoju. – Cóż, więc muszę jakoś znieść mordercze spojrzenie tej szczeniary.
Uporczywie wpatrująca się w brata Mikasa zacisnęła usta w wąską kreskę. On siedział obok niego. Obok tego sadystycznego kurdupla, a nie obok niej jak zawsze. Nie widziała go od kilku godzin. Martwiła się o szatyna. I to cholernie. A on tak po prostu siedział obok tego człowieka, do którego mimo wszystko nadal czuła urazę. Za mało wiedziała na jego temat, żeby móc bardziej zmienić swoje nastawienie.
– Oh... przepraszam za nią... – zaczął niepewnie.
– Nie przepraszaj. Niby nie minęło jakoś ogromnie dużo czasu, ale zdążyłem się przyzwyczaić, że zabija mnie wzrokiem. – wzruszył ramionami. – To pewnie dlatego, że nadal nie może pogodzić się z faktem, że nie masz mi za złe tego wpierdolu w sądzie. Bo nie masz, nie?
– Nie, heichou. Wiem, że to było konieczne. Mikasa po prostu jest strasznie nadopiekuńcza. – wymamrotał zielonooki. – Spróbuję z nią o tym porozma...
– Wiesz, to raczej niewiele da. – przerwał mu brunet. – Możliwe, że trochę przesadziłem z reakcją na twoje słowa wtedy w skrzydle i pogorszyłem sytuację, co nie zmienia faktu, że jakoś niespecjalnie rusza mnie to, że ta bezczelna gówniara klnie na mnie pod nosem. – dopił do dna, odstawiając filiżankę, tym razem spokojnie. – Ale jeśli ci na tym zależy, to sam przemówię jej do rozsądku.
– Chyba ma pan rację... sam niewiele zdziałam, bo nigdy mnie nie słucha... – westchnął cicho. – Dziękuję, kapitanie. To miłe z pana strony.
– To, że mam zamiar wygłosić tej gówniarze kazanie? – uniósł lekko brew.
– Jak pan to tak ujął, to nie brzmi to najlepiej. – z ust nastolatka wydobył się cichy chichot. – Ale chyba to właśnie mam na myśli. Może kiedy wyjaśni jej pan kilka spraw, to w końcu zrozumie.
– Zachowuje się, jakby świata poza twoim tyłkiem nie widziała. Nie żeby coś, ale to podchodzi pod jakąś obsesję czy coś w tym stylu. – mężczyzna powoli podniósł się z krzesła, zabierając puste naczynie po herbacie. – Prędzej czy później i tak bym zareagował, gdyby mnie dostatecznie wkurwiła. A ty jedz, zanim całkowicie ci wystygnie, szczylu. – skierował się w stronę kuchni, aby umyć filiżankę.
Zielonooki w mgnieniu oka opróżnił talerz, wypił herbatę i wstał, wręcz pędząc do kuchni i wkładając naczynia do zlewu akurat w chwili, w której Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości wytarł ręce. Zmył po sobie wszystko, wytarł, odłożył, a następnie posłał swojemu przełożonemu lekki uśmiech.
– Nie udławiłeś się? – uniósł brew, a w kobaltowych oczach dało się dostrzec ledwo zauważalną iskierkę rozbawienia.
– Wygląda na to, że nie. – kąciki jego ust uniosły się nieco wyżej. – Idzie pan teraz pić, prawda...? – zagryzł wargę.
– W sumie to sam już nie wiem, odechciało mi się jakoś, szczerze mówiąc. Odeskortuję cię do celi i pewnie pójdę spać, chociaż to trochę wcześnie jak na mnie. Mimo wszystko pewnie będę mieć rano lekkiego kaca, bo wypiłem, ile wypiłem. – wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.
– Ale... nie mówi pan tego tylko po to, żebym myślał, że nic już pan nie wypije...? – odezwał się niepewnie.
– O ile Hanji nie poczęstuje mnie jakimś dobrym alkoholem, nic nie będę pił. Wpadnę do niej, bo czegoś ode mnie chciała, a potem pójdę do siebie. Masz rację, że nie powinienem pić za dużo. – mruknął. – Tylko się nie ekscytuj, nie robię tego ze względu na ciebie. Tch.
– Tak jest.
✴
–A więc? Czego chcesz, okularnico? – jak zwykle wszedł do jej gabinetu bez pukania i zajął miejsce na krześle z założoną nogą na nogę.
– Wydaje mi się, że wiesz, Levi. Albo chociaż się domyślasz. – jej ton był poważny.
Mężczyzna mógł zliczyć na palcach jednej ręki momenty, w których ta stuknięta wariatka była poważna. A znali się już przecież dziesięć cholernych lat. Czytali z siebie nawzajem jak z otwartych ksiąg. Jedno z nich wiedziało, kiedy drugie coś męczy. Byli wyczuleni na swoje kłamstwa bardziej, niż na te wypowiadane przez kogokolwiek innego. Może z boku wyglądało to, jakby pomiędzy nimi nie było nic poza tym, że Hanji skakała wokół niego i dogryzali sobie nawzajem, jednak... dla Levi'a okularnica była najbliższą przyjaciółką, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. W całym swoim popierdolonym życiu miał niewiele takich osób. W tym Isabel i Farlana, którzy odeszli już z tego świata. Zoe wiedziała o nim niemalże wszystko. Pomimo swojego wybuchowego charakteru była niesamowitą osobą. Zawsze wiedziała co powiedzieć, kiedy był w dołku. Potrafiła go wysłuchać. Często go opieprzała za rozpamiętywanie bolesnych wydarzeń z młodości. Ufał jej jak nikomu innemu. Była mu niemal tak samo bliska jak ci, których nie ma już u swojego boku. Może i na to nie wyglądało, ale... strata również jej podłamałaby go psychicznie.
Kapitan westchnął, przeczesując swoje ciemne kosmyki palcami, po czym oparł się o oparcie krzesła i zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu na tyle, na ile to możliwe. Jak miał jej to powiedzieć? "Słuchaj, okularnico, chciałem się schlać, bo pierdolony Smith znowu rzucił się na mnie z łapami i zaczął całować"? Wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak mogło się to skończyć. Po chwili przeniósł wzrok na szatynkę.
– Dwa słowa – pierdolony Smith. – odparł beznamiętnie.
– Niewiele mi to mówi. Mogę się jedynie domyślać. – westchnęła. – Z jego powodu niemal zmiażdżyłeś Erenowi ramię w jadalni?
– Ta. A ty doskonale widzisz, że nie mam ochoty o tym gadać, wariatko. – mruknął. – Co ja mam ci kurwa powiedzieć, co?
– Mam porozmawiać z Erenem o tym, co się wydarzyło? Bo domyślam się, że on wie. – skrzyżowała ręce na piersi.
– Nawet mnie nie wkurwiaj. Zostaw tego dzieciaka. – warknął, a następnie westchnął. – Możemy wrócić do tematu kadetów ze sto czwartego?
– I tak to z ciebie wyciągnę, Levi.
– Domyślam się. Tch. – on także skrzyżował ręce na piersi, przymykając oczy. – Więc o co chodzi z tymi kadetami?
– Wyślemy ich, poza Erenem, Mikasą, Arminem i Jeanem, do pewnego miejsca w południowej części Rose. Kilkoro doświadczonych żołnierzy będzie mieć na nich oko. Ma to na celu sprawdzenie czy nie ma wśród nich więcej ludzi tytanów. – odparła spokojnie.
Ackermann doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie go wśród tych żołnierzy. Mimo że jego żebra mają się dużo lepiej, to nie zrosły się całkowicie. Noga tak samo. Będzie musiał czekać przynajmniej tydzień, by móc wrócić do normalnych treningów.
W momencie, w którym okularnica wyciągnęła whisky już wiedział, że tego wieczoru wszystko jej wygada. Tak też się stało. Po niecałej godzinie odstawił pustą szklankę z cichym hukiem na biurko.
– Ten pieprzony staruch znowu rzucił się na mnie z brudnymi łapskami. – rzekł, dolewając sobie do pełna.
Notes:
Wybaczcie brak rozdziału w czwartek. Miałam go wstawiać, ale zapominałam za każdym razem, kiedy mi się przypomniało [*] Macie w sobotę, a poniedziałkowy raczej będzie na czas.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XV – Realization
"– Pedant. – burknęła ledwo słyszalnie pod nosem z nadzieją, iż nie usłyszy, bądź puści to mimo uszu.
Spojrzenie jakim ją obdarzył sprawiło, że mimowolnie lekko się wzdrygnęła. Jego wyraz twarzy pozostał jednak niezmienny.
– Wolę być pedantem, niż brudną świnią, której obojętne jest czy leży na sianie, czy na gównie. – odparł obojętnie, otwierając szafkę. – Siadasz czy będziesz tak stać, szczeniaro?
Posłusznie usiadła, nie odzywając się. Kapitan natomiast patrzył na zawartość szafki, jakby bijąc się z myślami. Po chwili jednak zamknął ją i usiadł naprzeciw niej za biurkiem.
– Jaką ma... jaką ma pan do mnie sprawę? – mruknęła, a zwrot grzecznościowy ledwo przeszedł jej przez gardło, jak zwykle zresztą."
Chapter 15: Realization
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Levi westchnął ciężko i zamknąwszy za sobą drzwi do gabinetu czterookiej ruszył korytarzem. Mimo że nie wyglądał, był pijany. Może nie całkowicie, gdyż utrzymywał kontakt z rzeczywistością, jednak na tyle, że dopadł go stan dziwnej melancholii. Nie zataczał się, nie bełkotał pod nosem, nie był przesadnie radosny. Po prostu szedł przed siebie. Jedynie jego chód różnił się nieco od tego codziennego, jednak był to ledwo dostrzegalny szczegół, na który zapewne nikt nie zwróci uwagi. Przypomniał sobie swoje własne słowa sprzed kilku godzin.
"O ile Hanji nie poczęstuje mnie jakimś dobrym alkoholem, nic nie będę pił."
A jednak Hanji poczęstowała go jakimś dobrym alkoholem, w wyniku czego przesadził. Przestał dopiero w chwili, gdy okularnica usnęła, całkowicie schlana, a on uświadomił sobie, że niebezpiecznie zbliża się do granicy, którą przekroczył tylko jeden jedyny raz w całym swoim życiu.
"Masz rację, że nie powinienem pić za dużo."
Ale wypił. A ten bachor spał sobie pewnie teraz jakby nigdy nic w błogiej nieświadomości. Znając go zorientuje się, jak tylko zobaczy go z samego rana na kacu. Zmarszczył brwi. Dlaczego w ogóle przejmował się tym bachorem? Przecież nie musiał przejmować się jego zdaniem w tej sprawie. To tylko gówniarz. Podwładny, którego może uciszyć samym spojrzeniem. Jednak... miał do niego dziwną słabość, co niezbyt mu się podobało. A przynajmniej nie jego zdrowemu rozsądkowi. Odruchowo poprawił fular pod szyją. Nagle, do jego uszu dotarł odgłos kroków. Zmarszczył brwi po raz kolejny. Było już po ciszy nocnej, więc kto włóczył się po korytarzach o tej godzinie? Skręcając za róg wpadł na kogoś. Tym kimś okazała się być młoda Ackermann, wlokąca się przed siebie ze spuszczoną w dół głową, która pod wpływem zderzenia poleciała na ziemię, lądując na tyłku. Brunet obdarzył ją znudzonym spojrzeniem.
– Kapitanie. – odezwała się niewyraźnie pod nosem, wstała i zasalutowała.
– Spocznij. Zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? – rzekł bez większego przekonania.
– Przepraszam, kapitanie. – mruknęła, prostując się lekko i poprawiła czerwony szalik pod szyją w niemal identyczny sposób, w jaki on zrobił to przed chwilą z fularem.
– W sumie to niespecjalnie obchodzi mnie, co robisz na korytarzu grubo po ciszy nocnej. – wzruszył ramionami. – Poza tym nie mam nastroju na wleczenie cię teraz do Smitha albo wymyślanie jakiejś durnej kary, więc najlepiej zejdź mi z oczu, a ja zapomnę, że cię tutaj widziałem. – mruknął, wyminął ją i ruszył przed siebie.
– Nie dostanę kary? – uniosła lekko brwi, zerkając na niego przez ramię.
– A chcesz, żebym cię ukarał? – spytał beznamiętnie, nawet na nią nie spoglądając.
– Niekoniecznie. – mruknęła.
– Więc nie rozumiem, po co to idiotyczne pytanie. – przeczesał palcami ciemne kosmyki. – Chociaż właściwie to przypomniało mi się, że mam do ciebie pewną sprawę, więc łaskawie się rusz.
Tym razem to Mikasa zmarszczyła brwi, wlepiając wzrok w skrzydła wolności na jego plecach, a następnie powoli ruszyła za nim. Ku jej lekkiemu zdziwieniu po chwili znaleźli się przed drzwiami do jego gabinetu, które ten otworzył za pomocą klucza i wszedł do środka, gestem dłoni nakazując wejść za sobą. Tak też uczyniła, chociaż niezbyt chętnie, po czym rozejrzała się. Pierwszy raz miała okazję znaleźć się w tym pomieszczeniu. Było tam zaskakująco skromnie. Pod oknem, przodem do drzwi wejściowych, stało biurko. Na nim stała lampa naftowa, obok niej natomiast leżały złożone w kupkę dokumenty. Na prawo od biurka, w jednym z rogów pomieszczenia był regał z książkami. Z prawej strony znajdowały się kolejne drzwi. Po lewej znajdował się niewielki stolik i dwa krzesła, a także szafka na ścianie. Panował tam także idealny porządek. Domyśliła się, że nie znajdzie tam nawet jednej drobinki kurzu.
– Pedant. – burknęła ledwo słyszalnie pod nosem z nadzieją, iż nie usłyszy, bądź puści to mimo uszu.
Spojrzenie jakim ją obdarzył sprawiło, że mimowolnie lekko się wzdrygnęła. Jego wyraz twarzy pozostał jednak niezmienny.
– Wolę być pedantem, niż brudną świnią, której obojętne jest czy leży na sianie, czy na gównie. – odparł obojętnie, otwierając szafkę. – Siadasz czy będziesz tak stać, szczeniaro?
Posłusznie usiadła, nie odzywając się. Kapitan natomiast patrzył na zawartość szafki, jakby bijąc się z myślami. Po chwili jednak zamknął ją i usiadł naprzeciw niej za biurkiem.
– Jaką ma... jaką ma pan do mnie sprawę? – mruknęła, a zwrot grzecznościowy ledwo przeszedł jej przez gardło, jak zwykle zresztą.
– Gówniarz wyraźnie sprawiał wrażenie takiego, który chce z tobą pogadać. Twierdzi jednak, że znając życie byś go nie posłuchała, więc postanowiłem załatwić tę sprawę osobiście. – odezwał się chłodno, sięgając po pióro i buteleczkę z atramentem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi po raz kolejny, zaciskając usta w wąską kreskę. Ten sadystyczny kurdupel przytargał ją tutaj w środku nocy, żeby prawić jej jakieś pieprzone kazania?
– Eren wie, że przecież ja zawsze...
– ...że zawsze skaczesz nad nim, jakbyś była jakaś nawiedzona i zachowujesz się jak jego matka? – cienka brew mężczyzny wystrzeliła w górę. – Tak, wie. I nie tylko jego zaczyna to wkurwiać.
Na jego słowa nastolatka aż się zapowietrzyła, wbijając paznokcie w dłonie.
"Ty bezczelny..."
– Dobra, nieważne. – machnął ręką, położył przed sobą jeden z leżących obok dokumentów, zamoczył pióro, a następnie zabrał się za pisanie. – Nie jesteśmy tu po to, żeby podnosić sobie nawzajem ciśnienie. A przynajmniej ja nie mam zamiaru robić tego świadomie. – dodał, z naciskiem na ostatnie słowo. – Słuchaj, gówniaro. Nienawidzisz mnie, ja też nie darzę cię ciepłymi uczuciami. Ta sprawa jest jasna. Klnij sobie na mnie pod nosem ile dusza zapragnie, mam to w dupie. – nawet nie podniósł na nią wzroku. – Co nie znaczy, że masz zachowywać się, jakbyś była nie wiadomo gdzie. To jest pierdolone wojsko, a nie przedszkole, w którym możesz stroić zasrane fochy i ignorować polecenia. W wojsku istnieje coś takiego jak hierarchia, której ściśle muszą przestrzegać przede wszystkim gówniarze, w tym ty. Jako rekruci są w tej hierarchii najniżej i wykonują rozkazy swoich przełożonych. Niewykonanie czy sprzeciwienie się rozkazowi wyższego rangą przełożonego wiąże się z surowymi konsekwencjami. Ja, jako jeden z takich przełożonych mam pełne prawo owe konsekwencje wyciągnąć. Liczę, iż zdajesz sobie z tego sprawę. – odłożył dokument na bok i zabrał się za wypełnianie kolejnego. – A jednak ja także mam obowiązek wykonywać rozkazy. Kto by się tego spodziewał, co? – warknął sarkastycznie. – Jako iż dostałem rozkaz, żeby skopać Yeagera przed sądem, to skopałem Yeagera przed sądem. I chyba chciał, żebym ci to wytłumaczył w taki sposób, żebyś to w końcu zrozumiała. Sam zastanawiam się, dlaczego podobnie jak ty nie wyzywa mnie w myślach, ale skoro dał radę zrozumieć, że nie zrobiłem tego bez powodu, to w porządku. Gdybym tego nie zrobił, to znając życie ten kutas Nile by go najnormalniej w świecie zastrzelił. Cóż, dobrze chociaż, że ta irytująca świnia się mnie boi. – wymamrotał pod nosem, nie odrywając wzroku od papierów, które w międzyczasie wypełniał. – Więc powtórzę jeszcze raz: wyzywaj mnie sobie pod nosem ile chcesz, ale się ogarnij wreszcie, bo ani trochę mu w ten sposób nie pomagasz. – podniósł wzrok i parsknął, widząc jej zaskoczone spojrzenie. – Co cię tak dziwi? To, że zamiast być dla niego wsparciem jako jego siostra jedynie dokładasz mu zmartwień zabijając mnie wzrokiem i klnąc na mnie, przy okazji chowając urazę za byle gówno?
Czarnowłosa spuściła lekko głowę i w ciszy analizowała każde wypowiedziane przez niego słowo. Kobaltowooki patrzył na nią przez moment, po czym westchnął, wracając do wykonywanej wcześniej czynności. Przez następne kilkanaście minut panowała cisza, przerywana jedynie cichym skrobaniem pióra o papier. Miał rację. Miał cholerną rację, a ona dostawała białej gorączki, bo nie chciała mu tego przyznać za żadne skarby świata. Wiedziała, że takie podejście jest idiotyczne, ale dobijał ją sam fakt, że to właśnie Levi Ackermann jej to uświadomił. A jednak musiała mu ją przyznać. Nienawiść i durna uraza ją zaślepiły. Chcąc za wszelką cenę chronić Erena, osiągała odwrotny skutek od zamierzonego. Zamiast być dla niego wsparciem w trudnych chwilach, ona jedynie gadała pod nosem na kapitana i wypytywała chłopaka czy tamten nic mu nie zrobił.
"To przecież popierdolony, sadystyczny kurdupel, któremu sprawia przyjemność ludzkie cierpienie"
Gdy przypomniała sobie swoje własne słowa, westchnęła cicho. Brunet miał rację – zachowywała się jak matka Erena, wyrażając swoją troskę aż za bardzo. Traciła umiejętność logicznego myślenia, gdy Yeager był w zasięgu jej wzroku. Poczuła się też głupio ze względu na zignorowanie rozkazu czarnowłosego podczas walki z Kobietą Tytan w lesie ogromnych drzew. Chwilę wcześniej stracił swój oddział. Nie powinna była dokładać mu swoją głupią niesubordynacją. Szkoda, że takie rzeczy docierają do ludzi dopiero po fakcie, wywołując poczucie winy.
– Przepraszam. – odezwała się w końcu cicho, ledwo słyszalnie. – Za to wszystko, co zrobiłam. Musiałam zrozumieć, że nie mogę przekładać osobistych odczuć ponad rozkazy moich dowódców. Chciałabym też przeprosić za tego... sadystycznego kurdupla... – wymamrotała. – Będę musiała pogodzić się z tym, że musiałeś go skopać... – zagryzła wargę, jakby zapominając o zwrocie grzecznościowym. – ...Mogę już wrócić do siebie?
– Jeśli zrozumiałaś, co miałaś zrozumieć, to idź. – puścił to mimo uszu, przymykając powieki i wzdychając ciężko, kiedy opuściła gabinet.
Notes:
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XVI - Impudence
"Mikasa spoglądała to na jednego, to na drugiego. Była zdezorientowana. Ilekroć przebywała w towarzystwie ich obu naraz dochodziła do wniosku, że między nimi musiało odbyć się co najmniej kilka rozmów w cztery oczy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała bladego pojęcia, kiedy niby miały miejsce. To prawda, że po akcji w Stohess wylądowali razem w skrzydle szpitalnym, gdzie mogła nadarzyć się okazja do wymiany zdań, jednak... o czym oni niby mieli ze sobą rozmawiać? Czy żołnierz Eren Yeager miałby jakiekolwiek tematy do rozmowy z Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości?
– Więc?
– Ja... um... nie jestem pewien czy... – zaciął się, jakby szukając odpowiedniego słowa.
– Aż tak przeszkadza ci w tym to, że jest tutaj twoja siostra? – uniósł brew, a w kobaltowych tęczówkach dało się dostrzec coś na wzór błysku lekkiego rozbawienia."
Chapter 16: Impudence
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
– Zachciało mi się chlania, kurwa mać.
Następnego ranka nie dość, że ledwo zdołał otworzyć oczy po przebudzeniu, to jeszcze bolały go plecy i kark, bo zasnął nad papierami przy biurku. Cholera. Ważne chociaż, że zdąży wypuścić Erena z celi i zjeść spokojnie śniadanie. Podniósł się i przeciągnął, przecierając oczy, a następnie opuścił gabinet kierując się w stronę lochów. Zastanawiał się co go podkusiło, żeby po wypiciu takiej ilości alkoholu rozmawiać ze szczeniarą. Musiał wyglądać na trzeźwego i się tak zachowywać, ale zdecydowanie nie był trzeźwy. Nie pokazał jej tego jednak, bo mogłaby wykorzystać to w jakiś sposób przeciwko niemu. Znając życie byłaby do tego zdolna. Niby go przeprosiła i zdawała się zrozumieć, ale nadal nie mógł być niczego pewien, jeśli chodziło o nią. Gdy zszedł na dół pierwszą rzeczą, jaką usłyszał były ciche głosy. Zmarszczył brwi. Nikt poza nim i okazyjnie Hanji tutaj nie schodził, dlatego też zdziwił go widok Mikasy stojącej przy kratach, kiedy dotarł pod celę Yeagera. W momencie, w którym dostrzegli jego obecność, momentalnie ucichli. Chłopak podniósł się i zasalutował. Dziewczyna także przyłożyła pięść do serca, jednak nieco spokojniej.
– Dzień dobry, heichou. – zielonooki uśmiechnął się lekko, przecierając po chwili zaspane powieki.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry. Co tu się odpierdala, jeśli mogę wiedzieć? – uniósł brew, bawiąc się trzymanymi w dłoniach kluczami.
– Oh, to... nic takiego, heichou. – zmieszał się nieznacznie.
– ...Nic takiego. – powtórzył, krzyżując ręce na piersi.
– Po prostu Mikasa chciała ze mną porozmawiać i...
– ...i mam rozumieć, że nie mogła z tym zaczekać do śniadania. – mruknął beznamiętnie, wsuwając klucz do zamka.
– To była... trochę długa rozmowa, heichou... – wymamrotał, doprowadzając się do porządku.
Levi zmarszczył brwi. Spojrzał najpierw na niego, potem na nią. Oboje mieli pod oczami cienie.
– Oi, wracasz do zarywania nocek, bachorze? – przekręcił klucz, otwierając tym samym jego celę. – Zdaje mi się, że wspominałem ci coś na ten temat.
– To był tylko raz, heichou. – odparł natychmiast, wychodząc z celi. – Dobrze się pan czuje?
– Znośnie. – wzruszył ramionami, zamknął drzwi, a następnie ruszył przed siebie, a szatyn szybko zrównał z nim kroku.
Dalej szli w ciszy. Nastolatek zerkał co chwilę kątem oka na Ackermanna, starając się zapamiętać każdy szczegół jego przystojnej twarzy. W jego głowie pojawiała się masa pytań, jednak nie chciał zadawać ich przy siostrze. Z drugiej strony nie wiedział nawet czy będzie jeszcze miał okazję porozmawiać z brunetem w cztery oczy w najbliższym czasie. Cholera.
– Oi, Yeager. – odezwał się nagle mężczyzna.
Chłopak aż podskoczył, nie spodziewając się usłyszeć jakiegokolwiek dźwięku.
– Tak, heichou...? – spojrzał na niego niepewnie.
– Nie żeby coś, ale ja widzę. – mruknął beznamiętnie. – I zdaje się, że wspominałem ci coś na temat zadawania mi choćby durnych pytań.
– Oh, to... – zaczerwienił się nieznacznie.
Mikasa spoglądała to na jednego, to na drugiego. Była zdezorientowana. Ilekroć przebywała w towarzystwie ich obu naraz dochodziła do wniosku, że między nimi musiało odbyć się co najmniej kilka rozmów w cztery oczy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała bladego pojęcia, kiedy niby miały miejsce. To prawda, że po akcji w Stohess wylądowali razem w skrzydle szpitalnym, gdzie mogła nadarzyć się okazja do wymiany zdań, jednak... o czym oni niby mieli ze sobą rozmawiać? Czy żołnierz Eren Yeager miałby jakiekolwiek tematy do rozmowy z Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości?
– Więc?
– Ja... um... nie jestem pewien czy... – zaciął się, jakby szukając odpowiedniego słowa.
– Aż tak przeszkadza ci w tym to, że jest tutaj twoja siostra? – uniósł brew, a w kobaltowych tęczówkach dało się dostrzec coś na wzór błysku lekkiego rozbawienia.
Dziewczyna uniosła brwi zaskoczona. Eren... Eren nie chciał zagadywać kapitana tylko dlatego, że tu była...?
– N-nie, nie! To nie tak, heichou! – zaczął nadmiernie gestykulować.
– Cóż, jeśli jednak o to chodzi, to nie mam nic do ukrycia, więc możesz pytać. – wzruszył obojętnie ramionami.
Zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosem kroków, w tym stukotem idealnie wypastowanych wojskowych butów bruneta. Młody Yeager widocznie bił się z myślami.
– ...Pił pan coś potem? – odezwał się w końcu cicho, ledwo słyszalnie.
– Ta.
– Przecież powiedział pan, że...
– Wiesz, powiedziałem ci, że nie tknę alkoholu, o ile ta czterooka kretynka czegoś mi nie wciśnie, a że chciała rozplątać mi język w pewnej sprawie, nie obeszło się bez upicia mnie. – przerwał mu. – Więc wypiłem dosyć sporo jak na mnie, omal nie przekraczając wyznaczonej sobie jakiś czas temu granicy. Pieprzona wariatka. Tch.
– Ah... rozumiem... – pokiwał niepewnie głową, mimowolnie zerkając na niego kątem oka.
Szarooka natomiast zmarszczyła brwi kompletnie już zbita z tropu. On był pijany? Niby kiedy? Podczas rozmowy z nią w środku nocy wydawał się być całkowicie trzeźwy. Podświadomie wlepiła wzrok w idealnie wygolony tył jego głowy, natomiast w tej należącej do niej szalała wręcz burza myśli.
– Tak dla twojej wiadomości: różni ludzie mają różny zakres tolerancji alkoholu. Mogłem ci wtedy nie wyglądać na kogoś, kto zdecydowanie przegiął z piciem, ale tak w istocie było. Nie ma znaczenia czy zwróciłaś na to uwagę, czy nie. – mruknął beznamiętnie w jej kierunku.
– ...Wtedy? – zaskoczony zielonooki uniósł nieznacznie brwi. – Spotkał się pan wczoraj z Mikasą?
– W pewnym sensie. – wzruszył ramionami. – Wracając od okularnicy natknąłem się na nią na korytarzu grubo po ciszy nocnej. Wykorzystałem okazję i urządziłem sobie z nią pogawędkę. A dokładniej wygłosiłem jej kazanie.
– Mikasa? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – szatyn z wyrzutem spojrzał na siostrę. – To dlatego przyszłaś tutaj po północy i chciałaś rozmawiać?
– Ja... tak, dlatego. Przyznaję to z lekkim trudem, ale... ale on pomógł mi zrozumieć, że swoim zachowaniem nie byłam dla ciebie wsparciem, jakim powinnam być jako twoja siostra i... – zacisnęła usta w wąską kreskę. – Mimo że zrobił to w cholernie wulgarny sposób, to chyba tylko tak dało się do mnie dotrzeć... aż sama się sobie dziwię, że akurat on dał radę przemówić mi do rozsądku... – wymamrotała pod nosem w momencie, w którym opuścili lochy wychodząc na jeden z zamkowych korytarzy.
– Właściwie to... trochę mi ulżyło, wiesz? – nastolatek uśmiechnął się delikatnie. – To dobrze, że udało ci się zrozumieć to, co sam próbowałem ci jakoś zakomunikować, chociaż... niezbyt mi wychodziło. – podrapał się po karku nieznacznie zmieszany, po czym przytulił się do czarnowłosej.
Kobaltowooki przystanął, a następnie spojrzał na nich przez ramię. Gdy tak przyglądał się tej dwójce z wymalowaną na twarzy typową dla siebie obojętnością, jego powieka drgnęła lekko. Poczuł się dziwnie. Jakaś cząstka tego pedantycznego, gburowatego kapitana zechciała znaleźć się zamiast gówniary w ramionach Ostatniej Nadziei Ludzkości. Zmarszczył brwi po chwili, uderzając się mentalnie w twarz za taką idiotyczną myśl i odwrócił wzrok, wbijając go w ścianę. Miał ochotę sobie przywalić. Co w niego wstąpiło? Przez ostatnie dziesięć pieprzonych lat nie potrzebował niczyjego dotyku. Był zbędny. Wręcz obrzydliwy.
Co takiego się zmieniło, skoro patrząc na tego bachora z dziewczyną w objęciach czuł dziwne ukłucie w swoim pozornie zimnym i nieczułym sercu? Dlaczego chciał znaleźć się tam zamiast niej i poczuć ciepło bijące od tego cholernego piętnastolatka, do którego miał dziwaczną słabość, co zaczął zauważać dopiero niedawno?
Był pewien jednego. Tego, że musiał stłumić w sobie to dziwne, nieznane do tej pory uczucie. Musiał to zrobić, bo wiedział, że nie przyniesie ono za sobą niczego dobrego, a wręcz przeciwnie – może sprawić mu ogromne kłopoty. Dlatego też wypuścił głośno powietrze z płuc, by następnie bez słowa ruszyć dalej korytarzem, jakby zapominając o tamtej dwójce. Wyzbył się ze swojej głowy zbędnych myśli, kierując się prosto do jadalni w celu spożycia szybkiego śniadania. Resztę dnia miał zamiar przesiedzieć spokojnie w swoim gabinecie. Dzisiaj bachory będą mieć trochę luzu, bo ktoś inny weźmie się za ich trening.
Z takimi właśnie myślami wszedł do sporego, pustego o tej porze pomieszczenia i zabrał się za przygotowywanie sobie dość skromnego posiłku, by następnie usiąść przy jednym ze stołów na swoim stałym miejscu. Kilka chwil później drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, lecz jedzący mężczyzna nawet nie uraczył nowoprzybyłego spojrzeniem myśląc, że to bachor, który postanowił go dogonić.
– Możemy w końcu porozmawiać, Levi? – czarnowłosy niemal zakrztusił się kawałkiem chleba, który właśnie przeżuwał słysząc znajomy głos.
Gdy już się uspokoił, powoli przeniósł wzrok na wysokiego blondyna stojącego zdecydowanie zbyt blisko krzesła zajmowanego przez Ackermanna.
– Ja już ci powiedziałem, że nie mamy o czym rozmawiać, Erwin.
– A mi się wydaje, że jednak mamy.
I w momencie, w którym Smith chwycił nadgarstek niższego pochylając się nad nim, drzwi do jadalni zostały otwarte po raz kolejny, tym razem przez Erena, któremu towarzyszyła jego siostra, natomiast z jego twarzy zniknął uśmiech tak szybko, jak się na niej pojawił.
Notes:
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XVII – Reluctance
"– Słuchaj, dzieciaku. Nawet, jeżeli poruszyłbyś jeden z takich tematów, to nic bym ci za to nie zrobił. W najgorszym wypadku bym cię ofukał czy coś w tym stylu. – wzruszył obojętnie ramionami. – Na chuj się tym przejmujesz?
– Sam nie wiem... jakoś tak się tym przejmuję... – usiadł na brzegu łóżka, które zaskrzypiało, po czym zacisnął dłonie na białym materiale spodni. – Ja... bardzo pana szanuję i nie chciałbym, żeby czuł się pan źle i przypominał sobie nieprzyjemne rzeczy, gdy powiem coś niewłaściwego. Podczas rozmowy zależy mi przede wszystkim na pańskim komforcie, kapitanie"
Chapter 17: Reluctance
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Przez pierwsze kilka lat życia zdołał przyzwyczaić się do kojarzenia dotyku z czymś złym i obrzydliwym. Od pewnego incydentu, który miał miejsce, gdy jako pięciolatek przemierzał uliczki Podziemia, aż do dnia dzisiejszego. Nienawidził, kiedy ktoś naruszał jego przestrzeń bardziej, niż było to konieczne. Wyjątkiem byli oni. Ci, których nie ma już u swojego boku. I może Hanji, ale to... to była Hanji. Gdy był jeszcze dwudziestoletnim bandytą z dwójką towarzyszy gesty takie jak oparcie głowy o ramię drugiej osoby, czochranie włosów, klepanie po plecach czy łapanie za rękę lub ramię były naturalne, choć czysto przyjacielskie. Nie sprawiały, iż miał ochotę uciec, zaszyć się gdzieś i szorować skórę niemal do krwi z nadzieją, że to obrzydliwe uczucie bycia dotykanym zniknie i nigdy nie wróci.
A jednak cały czas siedział w bezruchu, nie dając po sobie poznać absolutnie nic, gdy Erwin zaciskał swoje długie palce na jego nadgarstku coraz mocniej i pochylał się nad nim. Czuł jego oddech na swojej twarzy, na której spoczywała maska obojętności, ukrywająca jego prawdziwe odczucia i stosunek do tej niezbyt komfortowej dla niego sytuacji. To, co czuł w tamtej chwili można było dostrzec jedynie w odbiciu kobaltowych oczu, o ile zajrzało się wystarczająco głęboko i zdawało się, iż istniała osoba potrafiąca tego dokonać.
Zwykle uśmiechnięta twarz Erena była w tejże właśnie chwili poważna. Jego pełne, malinowe usta zaciśnięte w wąską kreskę, jego lekko opalone, pełne śladów po ugryzieniach dłonie, w które zostały wbite zadbane paznokcie i jego oczy, wręcz nienaturalnie w tym momencie obojętne. Jakby ten radosny błysk zniknął i miał już nigdy nie wrócić. Levi'owi cholernie trudno było przyznać to przed samym sobą, ale... można śmiało rzec, że na swój sposób polubił ten błysk. Tak bardzo przypominał mu o identycznych, szmaragdowozielonych tęczówkach jego małej siostrzyczki. Jak tak teraz na niego patrzył, to przed oczami mignęło mu jej zawzięte spojrzenie i pewny siebie wyraz twarzy. Aż przypomniał mu się uśmiech na jej twarzy, gdy nazywała go braciszkiem.
Oprzytomniał w chwili, w której Smith zacisnął palce na jego nadgarstku na tyle mocno, że poczuł ból. Przeniósł wtedy wzrok na dłoń wyższego od siebie generała, by następnie spojrzeć mu prosto w oczy. Ich twarze znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie, co ani odrobinę mu się nie podobało. Wstał więc, wyrywając dłoń z silnego uścisku blondyna, a krzesło, na którym do tej pory siedział z hukiem poleciało do tyłu. Czarnowłosy posłał niebieskookiemu ostatnie spojrzenie mówiące: "nie, nie mamy o czym rozmawiać", po czym wziął talerz, odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami do kuchni.
Młody Yeager spuścił wzrok, zaciskając oczy. Przecież nie mógł tak po prostu podejść i wyrwać nadgarstka kapitana z dłoni dowódcy. Nie mógł sprawić, żeby widoczne w jego oczach obrzydzenie spowodowane niechcianym dotykiem tak po prostu zniknęło. Nie mógł. I czuł się z tego powodu tak cholernie bezsilny. Chciał odgonić całe zło, jakie męczyło tego nieziemsko przystojnego bruneta, który skopał go w sądzie. A jednak nie mógł. Z jednej strony dlatego, że był jedynie żołnierzem, natomiast kobaltowooki jego przełożonym, a z drugiej dlatego, że... Levi by go do siebie najzwyczajniej w świecie nie dopuścił. A poza tym... co mógłby dać mu taki bachor jak on? Jemu, Najsilniejszemu Żołnierzowi Ludzkości?
"Wyśmiałby mnie, gdybym powiedział mu, co czuję...", mocniej wbił paznokcie w swoje dłonie.
Takie właśnie myśli dręczyły go przez cały dzień. Od sytuacji w jadalni nie widział Ackermanna aż do wieczora, gdy ten przyszedł, by odprowadzić go do celi. Nawet ich trening był nadzorowany przez kogoś innego, co zdziwiło nie tylko szatyna, ale także resztę kadetów. No bo przecież jeszcze wczoraj kapitan Levi zakomunikował Jeanowi, iż będzie obecny na każdym treningu, więc... co się stało...? Zielonooki bardzo chciał go o to spytać, jednak nadal miał przed tym lekkie opory. Tak, czarnowłosy wyraźnie dał mu do zrozumienia, że może pytać go o cokolwiek, lecz on nadal... nadal czuł się z tym nieco dziwnie. I gdy tak patrzył na symbol skrzydeł wolności na kurtce niższego od siebie mężczyzny, a także idealnie wygolony tył jego głowy... zacisnął dłonie w pięści wbijając w nie paznokcie i odwrócił wzrok. Nie powinien się tak w niego wgapiać. W ogóle nie powinien myśleć o nim w sposób, w jaki czasem mu się zdarzało, a jednak to robił. Nie potrafił wyrzucić z głowy tego nieziemsko przystojnego bruneta, który skopał go w sądzie.
– Oi, bachorze. – odezwał się nagle, na co chłopak podskoczył zaskoczony.
– Tak, heichou...? – spytał niepewnie.
– Zaczynasz mnie już wkurwiać. – mruknął beznamiętnie, nie oglądając się za siebie.
– H-huh...? – zerknął na niego. – Zrobiłem coś nie tak...?
– Ty naprawdę myślisz, że ja nie widzę jak się karcisz, żeby mnie o nic nie pytać? – spojrzał na nastolatka przez ramię.
– O-oh... – zaczerwienił się nieznacznie. – J-ja po prostu...
– Daruj sobie. Tch. – przeniósł wzrok przed siebie.
Stukot jego idealnie wypastowanych wojskowych butów roznosił się cichym echem po opustoszałym korytarzu. Przez dłuższą chwilę panowała pomiędzy nimi nieco niezręczna dla młodszego cisza, którą obaj chcieli przerwać, jednak jeden z nich uważał, że nie powinien był się w ogóle odezwać, natomiast drugi, mimo zapewnień kapitana, nadal odnosił wrażenie, iż ten nie ma najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie jego durnych pytań. Niby nie miał stuprocentowej pewności, że nie otrzyma odpowiedzi, lecz mimo wszystko wolał siedzieć cicho, żeby przypadkiem nie poruszyć kolejnego drażliwego tematu.
Znalazłszy się pod celą Levi wyciągnął z kieszeni swojej kurtki pęk kluczy i za pomocą jednego z nich otworzył Erenowi drzwi bez słowa. Chciał jak najszybciej z powrotem znaleźć się w swoim gabinecie i zostać sam na sam z myślami. Wiele rzeczy nie dawało mu tego dnia spokoju, jakby los miał głęboko w dupie, że ból niemal rozrywał mu czaszkę od środka. Niby potrafił tego w żaden sposób nie okazywać, jednak z każdą chwilą robiło się to coraz bardziej uciążliwe. Może i był Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości, ale bez przesady.
Gdy dzieciak znalazł się w środku, Ackermann przekręcił klucz w zamku po raz kolejny, odwrócił się i ruszył przed siebie w milczeniu.
– Kapitanie Levi? – słysząc głos Yeagera zatrzymał się, a następnie spojrzał na niego przez ramię, unosząc brew nieznacznie.
– Czyżbyś jednak się zdecydował, bachorze? – skrzyżował ręce na piersi, opierając się o ceglaną ścianę.
– Ja... przepraszam, że jestem takim wkurzającym gówniarzem, ale ja po prostu nie chcę znowu czegoś palnąć i choćby przypadkiem poruszyć tematu, którego nie ma pan najmniejszej ochoty poruszać. – wymamrotał, spuszczając wzrok na swoje buty.
W odpowiedzi kobaltowooki westchnął ciężko. Rozumiał. Rozumiał, lecz mimo wszystko cholernie go to irytowało.
– Słuchaj, dzieciaku. Nawet, jeżeli poruszyłbyś jeden z takich tematów, to nic bym ci za to nie zrobił. W najgorszym wypadku bym cię ofukał czy coś w tym stylu. – wzruszył obojętnie ramionami. – Na chuj się tym przejmujesz?
– Sam nie wiem... jakoś tak się tym przejmuję... – usiadł na brzegu łóżka, które zaskrzypiało, po czym zacisnął dłonie na białym materiale spodni. – Ja... bardzo pana szanuję i nie chciałbym, żeby czuł się pan źle i przypominał sobie nieprzyjemne rzeczy, gdy powiem coś niewłaściwego. Podczas rozmowy zależy mi przede wszystkim na pańskim komforcie, kapitanie.
"Cholera".
Dlaczego ten dzieciak na każdym kroku musiał pokazywać mu, że widzi w nim osobę, którą chciałby się stać? Dlaczego traktuje go niemal jak pierdolonego boga, którym przecież nigdy nie był, nie jest i zapewne do końca swojego popieprzonego życia nie będzie? Co takiego w nim widział? Nie patrzył na niego przez pryzmat Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. A przynajmniej nie w jakimś większym stopniu. Patrzył na niego przede wszystkim przez pryzmat osoby. Człowieka o własnej woli. Gdyby nie był jego przełożonym, tylko zwykłym, szarym, nie wyróżniającym się niczym trzydziestolatkiem żyjącym spokojnie w społeczeństwie, mogłoby być podobnie, o ile mieliby wtedy jakąkolwiek szansę, żeby się spotkać.
Erwin natomiast często (aż nazbyt często) traktował go jak swoją własność. Jakby to, że "wyrwał go" z Podziemia czyniło z czarnowłosego jego prywatną marionetkę, z którą może zrobić cokolwiek zapragnie. Owszem, niemal równie często Smith zachowywał się w stosunku do niego całkowicie normalnie, dzięki czemu byli w stanie porozmawiać jak ludzie, co nie zmienia faktu, że kiedy byli sami, blondynowi najnormalniej w świecie odpierdalało.
– Tch. – przeczesał palcami swoje ciemne kosmyki. – To niech ci na nim nie zależy. A przynajmniej nie w takim stopniu, jak teraz.
– Oczywiście, kapitanie...
– Więc? O co chciałeś zapytać?
Nastolatek zagryzł wargę.
– Co pan robił przez cały dzień? Dlaczego nie było pana na obiedzie, treningu i kolacji?
Brunet mógł spodziewać się tego pytania. Z jego ust wydobyło się kolejne westchnięcie. Przymknął oczy i potarł skronie. Cały czas czuł na sobie wzrok szmaragdowych tęczówek chłopaka.
– Cały dzień siedziałem i zgonowałem w swoim gabinecie, gdyż mam pierdolonego kaca.
Notes:
Tak, cześć, to ja. Rezygnuję z regularności, bo nie przewidziałam, że wena to taka sucz. Mam jeszcze parę rozdziałów w zapasie, ale nie liczcie na nic konkretnego. Większą wenę mam na one shoty, niż na ten twór, więc różnie z tym będzie. Mokrego jajka i smacznego dyngusa. Czy jakoś tak.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XVIII – Her
"Gdyby chłopak się teraz uśmiechnął, kobaltowym tęczówkom ukazałby się anioł w ludzkiej skórze. On był taki ładny. Co takiego widział w brutalnym kapitanie, który skopał go w sądzie? Dlaczego tak bardzo go podziwiał? Dlaczego, kiedy wlepiał w niego spojrzenie tych cudownych, zielonych oczu, było w nich widać tyle pozytywnych emocji?
– Oi, Eren... – odezwał się cicho; zdecydowanie zbyt cicho jak na niego.
– T-tak...? – młodszy speszył się nieznacznie pod wpływem spojrzenia czarnowłosego.
– Mogę cię o coś zapytać? – odwrócił głowę w bok, po czym wbił wzrok w kamienną ścianę.
– O-oczywiście, heichou... o co chodzi...? – spytał niezbyt pewnie."
Chapter 18: Her
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Levi mógł spodziewać się po Erenie absolutnie wszystkiego. Mógł spodziewać się absolutnie wszystkiego, a jednak reakcja dzieciaka całkowicie go zaskoczyła; na tyle, że aż otworzył lekko usta ze zdziwienia. A Levi'a Ackermanna cholernie ciężko było zaskoczyć. On się roześmiał. Najnormalniej w świecie się roześmiał, a jego twarz przyozdobił uśmiech, na którego widok w sercu kapitana coś drgnęło. Poczuł, że chciałby widzieć ten uśmiech codziennie. Taki zarezerwowany tylko i wyłącznie dla niego. Miał ochotę strzelić sobie w twarz za tak absurdalną myśl.
W pewnym momencie młody Yeager uświadomił sobie co robi, a następnie zakrył usta dłonią, ocierając przy okazji łezki rozbawienia, które wypłynęły z kącików jego oczu. Niepewnie spojrzał w oczy swojemu przełożonemu, który dalej stał pod ścianą z rozchylonymi wargami.
– H-heichou, ja... ja najmocniej przepraszam! – wydukał zmieszany, chowając twarz w dłoniach.
– Śmieszy cię to, że mam kaca? – uniósł nieznacznie brew, gdy się opanował.
– J-ja wcale n-nie...
– Po prostu odpowiedz, bachorze. – przerwał mu.
– U-um... nieco... nieco mnie to rozbawiło... – przyznał zakłopotany, czerwieniąc się nieznacznie. – A-ale ja n-nie miałem na myśli, że...
– Przecież wiem. Tylko nie mam pojęcia co jest takiego zabawnego w tym, że rozsadza mi czaszkę od środka. – mruknął beznamiętnie. – O sadyzm podejrzewałbym prędzej siebie. – dorzucił, wzruszając ramionami.
– P-przecież nie jest pan sadystą, kapitanie. – nastolatek przechylił lekko głowę w bok.
– Racja. Jestem bezlitosnym, sadystycznym kurduplem. – parsknął pod nosem.
– N-nie to miałem na myśli! – zacisnął dłonie, wbijając w nie lekko paznokcie. – Chodziło mi o to, że nie zachowuje się pan, jakby ludzkie cierpienie sprawiało panu przyjemność czy satysfakcję... – wymamrotał. – Mogę śmiało powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Przejmuje się pan stanem zarówno fizycznym, jak i psychicznym swoich żołnierzy, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że... – urwał.
"Jasna cholera".
Brunet nie miał bladego pojęcia, jakim cudem ten gówniarz potrafił dostrzec tak wiele rzeczy, których on sam nie potrafił pokazywać w taki sposób, w jaki robili to inni ludzie. Dwadzieścia lat życia spędził w pierdolonym Podziemiu, co zostawiło trwały ślad na jego psychice. Tak samo ich strata. Dzień, w którym szczur z dzielnicy nędzy został sam też zrobił swoje. Wszystkie te popieprzone zdarzenia sprawiły, że w jego umyśle zaczęły powstawać mury na wzór tych, które rzekomo zostały zbudowane sto lat temu, by chronić ludzkość przed tytanami. Jego mury natomiast miały za zadanie pilnować, żeby zanikające z każdą kolejną stratą emocje były cały czas ukryte; żeby nie mogły przejść na drugą stronę. Jako ten, którego wszyscy podziwiają nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek słabości. A jednak chwile słabości są potrzebne nawet komuś takiemu jak kapitan Levi Ackermann, Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości.
Spojrzał w oczy tego bachora. Spojrzał w oczy tego bachora, a każdą komórką jego ciała zawładnęła zieleń. Piękna, szmaragdowa zieleń. To hipnotyzujące spojrzenie miało w sobie coś, co nie pozwalało czarnowłosemu logicznie myśleć; skutecznie odbierało mu tę umiejętność sprawiając, że jego serce biło nieco szybciej. Gdyby chłopak się teraz uśmiechnął, kobaltowym tęczówkom ukazałby się anioł w ludzkiej skórze. On był taki ładny. Co takiego widział w brutalnym kapitanie, który skopał go w sądzie? Dlaczego tak bardzo go podziwiał? Dlaczego, kiedy wlepiał w niego spojrzenie tych cudownych, zielonych oczu, było w nich widać tyle pozytywnych emocji?
– Oi, Eren... – odezwał się cicho; zdecydowanie zbyt cicho jak na niego.
– T-tak...? – młodszy speszył się nieznacznie pod wpływem spojrzenia czarnowłosego.
– Mogę cię o coś zapytać? – odwrócił głowę w bok, po czym wbił wzrok w kamienną ścianę.
– O-oczywiście, heichou... o co chodzi...? – spytał niezbyt pewnie.
– Co ty właściwie we mnie widzisz? Co ja mam w sobie takiego co sprawia, że za każdym razem, kiedy na mnie patrzysz, to widzę w twoich oczach ten cholerny podziw skierowany w moją stronę? – na powrót spojrzał w te niesamowite, szmaragdowe tęczówki.
– O-oh? – wytrzeszczył oczy, nie spodziewając się takiego pytania. – Ja... już kiedyś panu to powiedziałem, kapitanie... znaczy... w pewnym sensie. – zaczął nieśmiało. – Jest pan niewiarygodnie silnym człowiekiem, bo... mimo że spotkało pana wiele... wiele popieprzonych rzeczy, t-to... dalej podąża pan do przodu, nie oglądając się za siebie. Bo mimo pozorów jest pan najbardziej ludzki z nas wszystkich. (cyt. Chapter VII – Tears)
Z ust Levi'a wydobyło się kolejne westchnięcie, gdy odpychał się od ściany, by następnie podejść do krat, za którymi siedział młodszy od niego chłopak. Zastanawiał się, co ma mu odpowiedzieć, równocześnie nie zdradzając szczegółów na temat Isabel. Nie chciał o niej mówić zbyt wiele; a przynajmniej nie teraz. Zbyt krótko znał nastolatka, żeby zwierzać mu się z rzeczy z nią związanych. A jednak nie było to wcale takie proste, gdyż młody Yeager cholernie ją przypominał. Nie tylko z wyglądu, ale także z charakteru. Niemal za każdym razem, kiedy Ackermann patrzył mu w oczy widział swoją małą, przybraną siostrzyczkę.
– Wiesz, może to wygląda dla ciebie tak, jakbym nie oglądał się za siebie, ale jednak ciągle zadręczam się wieloma rzeczami, które miały miejsce w przeszłości; zarówno tymi z czasów, kiedy byłem już zwiadowcą, a także z czasów, kiedy byłem jeszcze bandytą z Podziemia. – zaczął, układając dłoń na jednej z metalowych krat. – Dość dawno temu pewna osoba też mi powiedziała, że "jestem najbardziej ludzki z was wszystkich" i w momencie, w którym usłyszałem to od ciebie po raz pierwszy, coś we mnie drgnęło. – przymknął oczy, zaciskając palce na fragmencie drzwi do celi. – Wspomniałem ci wtedy w skrzydle, że to, co sobie przypomniałem podczas gry na gitarze, to dla mnie cholernie drażliwy temat, nie? To ma związek z tą osobą. Przypominasz mi ją pod wieloma względami. Twoje słowa często pokrywają się z tymi, które kiedyś do mnie wypowiedziała. Sam nie wiem jak powiedzieć ci to, co mam na myśli, jednocześnie nie wspominając o niej zbyt często... to chyba niespecjalnie możliwe, chociaż staram się unikać tego tematu, niczym ognia. Kiedy patrzę ci w oczy, przez krótką chwilę mam wrażenie, że to właśnie ona stoi naprzeciw mnie... – oparł czoło o zimne kraty. – ...ale nagle dociera do mnie, że jej tu nie ma i nigdy nie będzie. Słuchaj, Eren... ona też mnie podziwiała. Widziała mnie niemal identycznie jak ty. Ale ja nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę osobą, którą widziała ani tą, którą ty widzisz. Moja siła polega na tym, że po tych wszystkich popieprzonych rzeczach, które miały miejsce w moim życiu nauczyłem się jak zamknąć swoje słabości i uczucia za murami w mojej psychice. Ja wiem, że ty to widzisz. Potrafię to wyłapać z twoich słów. Widzisz to, czego za wszelką cenę nie chcę nikomu pokazywać. – zacisnął powieki. – Widzisz wiele, a ja mam ochotę usiąść obok ciebie i po prostu zacząć rozmawiać z tobą o wszystkim, a zarazem o niczym jak to robiłem razem z nią, kiedy miałem zjebany humor. A to wszystko przez to, że tak bardzo mi ją przypominasz...
Eren cały czas patrzył na twarz swojego przełożonego i analizował każde wypowiedziane przez niego słowo, w tym samym czasie myśląc co powinien powiedzieć. Ta osoba musiała być niesamowicie ważna dla kapitana. Ale jeśli chłopak dobrze zrozumiał przekaz, nie było jej już na tym świecie, o co czarnowłosy zapewne się obwiniał. Patrząc jak zaciska powieki, trzymając jedną z krat w mocnym uścisku, poczuł się w pewnym stopniu wyróżniony. Brunet odsłonił przed nim część siebie. Fragment muru zbudowanego w jego psychice odpadł, ukazując zielonookiemu to, co skrywało się za nim. Ale nastolatek nie uważał tego za słabość. Na jego twarz wpłynął lekki uśmiech, a do oczu napłynęły łzy. Ciche pociągnięcie nosem sprawiło, że mężczyzna podniósł na niego wzrok.
– Dziękuję, heichou... – kąciki ust szatyna uniosły się nieco wyżej, a pierwsze kropelki spłynęły po jego policzkach. – Z-za to, że... że mi pan powiedział... – przetarł twarz dłonią. – Dla mnie zawsze będzie pan kimś, kogo podziwiam... T-to, że zwierzył mi się pan z czegoś, o czym widocznie nie lubi pan mówić jest dla mnie niesamowicie ważne... dziękuję panu za... za zaufanie... – uśmiech nie znikał z jego twarzy mimo coraz większej ilości łez. – N-nawet nie wie pan, jak szczęśliwy się czuję z myślą, że mi pan zaufał, a... a okazywanie emocji n-nie jest oznaką słabości... nie musi pan ich ukrywać... a przynajmniej nie przede mną... Chciałbym... chciałbym być dla pana wsparciem, h-heichou...
Notes:
Tak sobie tu zajrzałam i przeczytałam to, co aktualnie mam w zapasie no i... stwierdziłam, że zaryzykuję publikacją, bo mam pomysł na kolejny rozdział, ale nic nie obiecuję! Najwyżej znowu nic nie wrzucę przez ruski rok.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle.
Do następnego!
~ ♡ ~
Następny: Chapter XIX – Smile
"– P-przepraszam, kapitanie...
– Nie przepraszaj. Powiedziałem to, bo chciałem. – westchnął cicho. – Jeśli chcesz, możesz dopytywać...
– Nie chcę dopytywać... powie mi pan, kiedy... kiedy tylko będzie pan chciał... – uśmiechnął się smutno. – Samo to, że mi pan zaufał na tyle, żeby powiedzieć to, co usłyszałem do tej pory sprawia, że robi mi się ciepło na sercu... Jak już mówiłem... zależy mi przede wszystkim na pana komforcie, kapitanie... Nie chcę... nie chcę na pana naciskać...
– Że też na tym świecie istnieją jeszcze osoby takie jak ty, Yeager. – kącik ust kapitana drgnął, by następnie unieść się nieco ku górze. – Niby miałem lekkie opory przed rozgadywaniem się na jej temat, bo jednak... rozmawiałem z tobą tylko kilka razy i, jeśli mam być szczery, to ani ja dobrze nie znam ciebie, ani ty dobrze nie znasz mnie. Mimo to... jakoś lżej mi z tym, że wyrzuciłem dumę do kosza i... że wie o niej ktoś z mojego otoczenia poza Erwinem i Hanji. – widocznie się na swój sposób uspokoił."
Chapter 19: Smile
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
W tamtej chwili Levi miał w dupie już kompletnie wszystko, wraz ze swoją dumą na czele. Po odsunięciu się od krat usiadł pod kamienną ścianą, przyciągając kolana do swojej klatki piersiowej i wplótł palce jednej z dłoni w kruczoczarne kosmyki. Ani trochę nie przypominał wtedy Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości; wpatrywał się pusto w czubki swoich wojskowych butów, szarpiąc się lekko za włosy, jakby chciał mieć pewność, że nie śni. Coś pękło w jego psychice; wydawał się być zagubiony jak nigdy wcześniej. Eren poruszył się niespokojnie, widząc Ackermanna w takim stanie.
– Dlaczego...? – odezwał się nagle cicho, zaciskając blade palce na jasnych spodniach od munduru.
– K-kapitanie...? – zmartwiony nastolatek wstał, podchodząc do krat.
– Jak to jest, że... że nieświadomie, nigdy jej nie znając... zachowujesz się jak ona...? – kącik jego ust zadrżał nieznacznie.
Nie wiedział czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony młody Yeager dawał złudzenie, jakby jego mała, ukochana siostrzyczka była cały czas obok niego, uśmiechając się i spoglądając na niego swoimi pobłyskującymi radośnie oczami w kolorze szmaragdowej zieleni, a z drugiej... to przecież nie była ona. To był dwa razy młodszy od niego chłopak-tytan, którego musiał strzec i zabić, gdyby sprawiał zagrożenie. Mimo to, nie widział go jako potwora. Ironicznie zielonooki był bardziej ludzki od niego samego.
– J-ja... była dla pana bardzo ważna, p-prawda...? – spytał niepewnie.
– Ta, chyba... można tak powiedzieć... – objął kolana ramionami, opierając na nich podbródek, a jego kosmyki pozostały lekko potargane.
"Braciszku Levi, zobacz! Widziałeś, jakie piękne gwiazdy?".
Przymknął oczy, słysząc jej śmiech. Nienawidził się za to, że pozwolił jej umrzeć tamtego dnia. Jej i Farlanowi, który był jego najbliższym przyjacielem. Takim jak chociażby Arlert dla Yeagera. Stracił wtedy cząstkę siebie w postaci jedynych osób, które dopuścił do siebie tak blisko; o wiele bliżej, niż Hanji. Byli jego rodziną.
– P-przepraszam, kapitanie...
– Nie przepraszaj. Powiedziałem to, bo chciałem. – westchnął cicho. – Jeśli chcesz, możesz dopytywać...
– Nie chcę dopytywać... powie mi pan, kiedy... kiedy tylko będzie pan chciał... – uśmiechnął się smutno. – Samo to, że mi pan zaufał na tyle, żeby powiedzieć to, co usłyszałem do tej pory sprawia, że robi mi się ciepło na sercu... Jak już mówiłem... zależy mi przede wszystkim na pana komforcie, kapitanie... Nie chcę... nie chcę na pana naciskać...
– Że też na tym świecie istnieją jeszcze osoby takie jak ty, Yeager. – kącik ust kapitana drgnął, by następnie unieść się nieco ku górze. – Niby miałem lekkie opory przed rozgadywaniem się na jej temat, bo jednak... rozmawiałem z tobą tylko kilka razy i, jeśli mam być szczery, to ani ja dobrze nie znam ciebie, ani ty dobrze nie znasz mnie. Mimo to... jakoś lżej mi z tym, że wyrzuciłem dumę do kosza i... że wie o niej ktoś z mojego otoczenia poza Erwinem i Hanji. – widocznie się na swój sposób uspokoił.
Chłopak zagryzł mocno wargę, wpatrując się w siedzącego pod ścianą Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, który obejmował swoje kolana silnymi ramionami i właśnie w tamtej chwili naszła go chęć, żeby go przytulić. Tak po prostu. Objąć drobne, lecz niebywale silne ciało i zaciągnąć się przyjemnym zapachem.
"Po prostu nie rób tego więcej. Tyle w temacie. A przynajmniej nie bez mojej zgody". (cyt. Chapter XII – Irritation)
– Heichou...? – przełknął cicho ślinę.
– Hm...? – uchylił powieki i przeniósł na niego wzrok.
– B-bo ja... um... chciałbym s-spytać czy... – policzki szatyna ozdobiły lekkie rumieńce. – N-no...
"P-po prostu... gdy ktoś wydaje mi się smutny czy zdenerwowany, to... mam taki odruch i go p-przytulam...". (cyt. Chapter XII – Irritation )
To zdanie pojawiło się w głowie mężczyzny tak nagle, że aż zamrugał powiekami, wpatrując się w zakłopotanego piętnastolatka, który właśnie chciał go zapytać czy może... A właściwie to dlaczego miałby mu teraz odmówić? Skoro potrafił wywalić do kosza dumę, to samo mógłby zrobić także z rozsądkiem, który kazał mu trzymać dzieciaka na dystans. Nikogo poza nimi tu nie było, a ten wiecznie obojętny, gburowaty kapitan pierwszy raz od lat potrzebował bliskości drugiej osoby. Z tą też myślą podniósł się z ziemi podchodząc do krat, przekręcił w zamku klucz i bez słowa otworzył celę, w której Eren w dalszym ciągu bił się z myślami. Czarnowłosy obrócił głowę w bok, zerkając na ceglaną ścianę i w ciszy rozłożył lekko ramiona.
Twarz Yeagera przybrała kolor dojrzałej papryki, gdy dostrzegł gest przełożonego. Podszedł powoli, jednak niezbyt pewnie, jakby zastanawiając się czy dobrze zrozumiał przekaz, a kiedy tamten ledwo zauważalnie skinął głową, jego czerwoną buźkę przyozdobił uroczy uśmiech. Wtulił się mocno w klatkę piersiową Levi'a, który, nie mając bladego pojęcia co zrobić z rękami, położył jedną dłoń na włosach chłopaka, przeczesując je palcami, natomiast drugą umiejscowił na jego plecach, odruchowo je lekko głaszcząc. Zielonooki zadrżał nieznacznie pod wpływem dotyku i ukrył nos w zagłębieniu bladej szyi Ackermanna.
Trwali w tej pozycji dość długo, nie odzywając się do siebie. Słowa nie były im potrzebne. Wystarczyła im świadomość, że są dla siebie nawzajem w tym momencie. Gdy tkwili w swoich ramionach, dystans pomiędzy żołnierzem i jego przełożonym nie istniał. Byli tylko oni, przytulający się w zamkowych lochach, do których i tak nikt nie przychodził.
– D-dziękuję, kapitanie... – wyszeptał jakby w obawie, że odzywając się zbyt głośno sprawi, iż cała atmosfera panująca pomiędzy nimi rozpadnie się; jakby bańka, w której się znajdowali odseparowani od reszty świata miała pęknąć pod wpływem każdego głośniejszego dźwięku.
– Nie, to ja dziękuję. – odparł równie cicho brunet. – Można powiedzieć, że... potrafiłeś otworzyć mi oczy na swój własny, wyjątkowy sposób jak... jak Isabel. – tę część wypowiedział o wiele, wiele ciszej, w wyniku czego nastolatek ledwo go usłyszał.
– Tak... tak miała na imię...?
– Mhm... Isabel.
Brązowowłosy odruchowo objął go mocniej.
– Naprawdę cieszę się, że był pan w stanie mi zaufać na tyle, by powiedzieć to wszystko... – uśmiechnął się delikatnie, palcem rysując małe kółeczka na jego plecach. – To dużo dla mnie znaczy.
– Ta... mimo wszystko dziwnie mi z tym. Pierwszy raz zrzucam maskę obojętnego na ludzką krzywdę kretyna przed kimś, kogo znam nieco ponad miesiąc. I pierwszy raz od lat pozwoliłem się objąć komuś innemu niż ta czterooka wariatka. – parsknął sucho.
– Cieszy mnie, że to właśnie ja mogę być tym kimś, heichou. – podniósł nieznacznie głowę, zerkając na przystojną twarz Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości.
Kobalt napotkał szmaragdową zieleń. Ich twarze znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie. Czuli swoje oddechy na policzkach. Levi przygryzł wargę. Nie powinien był w ogóle dopuścić do takiej sytuacji, a jednak stał teraz przed tym bachorem i niemal stykali się nosami. Jeden ruch wystarczyłby, aby ich wargi się zetknęły, lecz żaden z nich się nie poruszył. Wpatrywali się jedynie w siebie nawzajem. Ackermann napawał się widokiem zarumienionych policzków delikatnie zakłopotanego sytuacją Erena i, gdy tak patrzył na jego twarz, przeszło mu przez myśl, żeby...
– Oi, Eren... – spomiędzy jego warg wydobył się cichy szept.
– Tak, heichou...? – dwa cudowne szmaragdy błysnęły.
– Uśmiechnij się. – ujął jego podbródek w palce.
– U-uśmiechnąć się...? – przechylił leciutko głowę spoglądając na niego, a w odpowiedzi otrzymał skinięcie głową.
– Wyobraź sobie, że spełnia się twoje największe marzenie i uśmiechnij się do mnie, jakbyś w tej właśnie chwili był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
– Jedno z moich marzeń spełniło się w momencie, w którym pozwolił mi pan znaleźć się w swoich ramionach, kapitanie. – odparł cicho i nieśmiało, po czym uniósł kąciki ust w cudownym uśmiechu, na którego widok serce gburowatego kapitana zabiło szybciej, co też wyczuł młody Yeager, ponieważ znajdowali się tak blisko siebie.
"Anioł".
– ...Ale bajerujesz. – wywrócił lekko oczami, starając się zachować swój typowy wyraz twarzy.
– Gdzieżbym śmiał.
– Jasne, jasne. – zmierzwił dłonią włosy chłopaka.
– Może troszkę... – zachichotał cicho. – ...ale chyba podziałało, bo serce panu wali jak szalone.
Brunet uniósł brwi nieznacznie.
– I uważasz, że to z twojego powodu? – przechylił głowę w bok.
– Zaczęło szybciej bić, kiedy się uśmiechnąłem jak pan prosił, ale... jeśli nie z mojego powodu, to z jakiego...? – jakby odruchowo tknął swoim nosem ten należący do kobaltowookiego.
– Zaczęło szybciej bić, kiedy się uśmiechnąłeś, mówisz... – tym razem to czarnowłosy tknął swoim nosem ten należący do zielonookiego. – Jesteś tego absolutnie pewien...? – mruknął, przymykając nieznacznie powieki.
– Pewności nie mam... ale mógłbym sprawdzić, gdyby tylko mi pan pozwolił, kapitanie... – na jego twarzy błąkał się nieśmiały uśmieszek.
W odpowiedzi Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości jedną ze swoich dłoni chwycił delikatnie nadgarstek nastolatka, a następnie przesunął jego rękę w miejsce na piersi, w którym znajdowało się jego serce.
– Więc uśmiechnij się tak jeszcze raz.
Notes:
Cześć. Pomyślałam, że skoro już wstawiłam zaległe rozdziały na AO3, to przy okazji wrzucę wam może kolejny, bo czemu nie? Co prawda na obecną chwilę zostaje mi 2,5 rozdziału w zapasie, ale jakoś damy radę (chyba). I TAK, ZAWSZE MNIE BIERZE NA WATTPADOWE RZECZY O 4 RANO.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe? To chyba tyle.
Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XX – Disappointment
"– Aż tak na pana działam, kapitanie...? – trącił nos bruneta swoim.
– Powiedzmy, że mam do ciebie dziwną słabość, dzieciaku... – oparł czoło o to Erena. – Ale sam nie wiem czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie...
– Ja też nie wiem w takim razie... – przymknął oczy.
Ackermann zrobił podobnie i, gdy już miał zatopić się w tych kuszących, malinowych ustach Yeagera... usłyszał kroki na schodach. Szatyn także musiał je usłyszeć, ponieważ odskoczył od niego, niczym oparzony. Wymienili jeszcze krótkie spojrzenia, nim Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości zamknął celę, a na korytarzu pojawiła się Hanji.
– Tutaj jesteś. Wszędzie cię szukam, gburze cholerny! Czemu tak późno odprowadzasz go do celi? – skrzyżowała ręce na piersi, nie zauważając nieco wygniecionej koszuli i roztrzepanych włosów kobaltowookiego."
Chapter 20: Disappointment
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Kierując się tam, mimo wszystko czuła się dziwnie. Owszem, dobrze jej się z nim rozmawiało, jednak wciąż odnosiła dziwne wrażenie, że nie powinna była zdradzać mu swojej obecności. Nie miała bladego pojęcia co siedziało w jego głowie, gdy otworzyła drzwi poprzedniej nocy.
"Niby nie dał mi też w żaden sposób do zrozumienia, że mnie tam nie chce...", przeszło jej przez myśl.
Po dotarciu na miejsce zajrzała cicho do pomieszczenia. Był tam. Stał tyłem do niej, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo za oknem, a światło księżyca oświetlało jego twarz. Wtem, odwrócił się, spoglądając na nią zagadkowo. Mimo tego, co miało miejsce dwa dni temu na wyprawie za mur, wydawał się być wyjątkowo spokojny, jakby jego to wszystko nie dotyczyło; jakby był w kompletnie innym świecie.
Dziewczyna niepewnie przekroczyła próg, zamykając za sobą drzwi, a następnie podeszła nieco bliżej, siadając na krześle i zerkając na stare pianino stojące pod ścianą.
– Nie wiedziałam, że w takim zamczysku można znaleźć pianino. – odezwała się.
– Ja też nie. – odpowiedział jej dość cicho. – Swego czasu tu trafiłem, kręcąc się po korytarzach. – rzekł, usadawiając się na drugim krześle, na co ona skinęła głową.
Ich spojrzenia się spotkały. W tym niewielkim pokoju zdawało się, że ten dziwny dystans, który odczuwali względem siebie na co dzień... przestawał istnieć.
– Gdzie... nauczyłeś się tak grać...? – po raz kolejny przerwała panującą ciszę.
– W... cóż, chyba... mogę nazwać to miejsce swego rodzaju rodzinnym domem. Tam też stało podobne stare pianino. – mruknął cicho, przeczesując swoje włosy palcami.
Milczenie. Można śmiało powiedzieć, że nie dawało im się we znaki tak bardzo jak mogłoby się wydawać, a wręcz przeciwnie – było przyjemne. Kilkanaście minut później nastolatka ponowiła swoją prośbę z poprzedniego wieczoru; chciała znów usłyszeć tę cudowną melodię, a on nie miał nic przeciwko. Nie potrzebowali słów, by czuć się komfortowo w swoim towarzystwie, mimo iż praktycznie wcale się nie znali.
I choć się nie znali, było między nimi wiele podobieństw, których na obecną chwilę nie potrafili dostrzec.
✳
Chłopak bez oporów spełnił prośbę przełożonego i, jak się spodziewał, jego serce mimowolnie przyspieszyło na widok tego anielskiego uśmiechu. Patrzyli sobie w oczy przez kilka następnych minut.
– Więc... zadziałało. – zachichotał młodszy.
– Najwyraźniej. Więc co zrobisz z tym faktem? – Levi mimowolnie zetknął ich nosy.
– Sam nie wiem, heichou... zależy, na co by mi pan pozwolił... – uśmiechnął się nieśmiało.
– W obecnej sytuacji powinieneś raczej pytać na co bym ci nie pozwolił... – przyciągnął go bliżej siebie.
– Aż tak na pana działam, kapitanie...? – trącił nos bruneta swoim.
– Powiedzmy, że mam do ciebie dziwną słabość, dzieciaku... – oparł czoło o to Erena. – Ale sam nie wiem czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie...
– Ja też nie wiem w takim razie... – przymknął oczy.
Ackermann zrobił podobnie i, gdy już miał zatopić się w tych kuszących, malinowych ustach Yeagera... usłyszał kroki na schodach. Szatyn także musiał je usłyszeć, ponieważ odskoczył od niego, niczym oparzony. Wymienili jeszcze krótkie spojrzenia, nim Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości zamknął celę, a na korytarzu pojawiła się Hanji.
– Tutaj jesteś. Wszędzie cię szukam, gburze cholerny! Czemu tak późno odprowadzasz go do celi? – skrzyżowała ręce na piersi, nie zauważając nieco wygniecionej koszuli i roztrzepanych włosów kobaltowookiego.
– Nie drzyj tak tej mordy, kretynko, łeb mi pęka. – rzucił beznamiętnie, ponownie zakładając maskę. – Po prostu się zasiedziałem, a dzieciak sam się upomniał, żeby odprowadzić go do celi. – wzruszył ramionami. – Czego chcesz?
– Mam sprawę. Chodź. Dobranoc, Eren! – ruszyła w drogę powrotną, a za nią Levi, którego chłopak odprowadził jedynie wzrokiem, po czym został sam.
"Cholera. Co tu się przed chwilą stało...?", spytał samego siebie w myślach, nadal czując ciepło bijące od swojego przełożonego.
A gdy uświadomił sobie, że starszy niemalże go pocałował... jego twarz przybrała odcień dojrzałego pomidora. Tej nocy poznał tę stronę Levi'a Ackermanna, której najprawdopodobniej nie poznał jeszcze nikt. I cholernie mu się to spodobało.
✳
Następnego dnia wszyscy rekruci ze 104. korpusu treningowego, pomijając Erena, Armina, Mikasę oraz Jeana, zostali wysłani do chaty niedaleko muru Rose w celu sprawdzenia czy nie ukrywa się wśród nich więcej ludzi tytanów. Niby było to mało prawdopodobne, jednak po odkryciu mocy młodego Yeagera oraz Annie Leonhardt, która zamknęła się w krysztale... wszystko mogło być możliwe. Reszta Zwiadowców nie przejęła się tym jakoś bardzo i po odprowadzeniu konnicy wzrokiem wrócili do swoich codziennych zajęć. Gdy po południu młody Yeager stawił się na codziennym treningu, zastał tam jedynie kapitana, Armina, Jeana oraz Mikasę. Nie było to jakieś duże zaskoczenie, jednak myślał, że może będą trenować z innym oddziałem, a nie w cztery osoby.
– Eren! – brunetka pomachała do niego z delikatnym uśmiechem.
"No proszę, czyli jednak kazanie kapitana na nią zadziałało", pomyślał sobie, kiedy podchodził do nich.
Zazwyczaj dziewczyna podbiegała do niego i przytulała nienaturalnie mocno, czym miażdżyła mu żebra, a tu proszę, jaka miła niespodzianka. Zielonookiemu spodobała się taka odmiana.
– Hej, Mika. – także nikle się do niej uśmiechnął, po czym zerknął na Ackermanna, który stał oparty o pień drzewa ze skrzyżowanymi na piersi rękami, natomiast na jego policzki wpłynął delikatny rumieniec.
– Skoro łaskawie zaszczyciłeś nas swoją obecnością, Yeager, możemy wreszcie zaczynać? – mruknął obojętnie, jakby nigdy nic.
– Tak jest, heichou. Proszę wybaczyć, ale zmywałem po obiedzie, dlatego się spóźniłem... – wyjaśnił cicho.
W odpowiedzi kapitan jedynie kiwnął głową, a trening się rozpoczął. Przez bite dwie godziny brunet nawet nie zaszczycił nastolatka spojrzeniem, co z jednej strony było dla niego w pełni zrozumiałe, ale z drugiej... czuł nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej, zauważając to.
"Na co ja tak właściwie liczyłem? Że będzie na mnie zerkał jak zakochana nastolatka...?", mentalnie uderzył się w twarz.
Przecież kobaltowooki był jego kapitanem. Nie mógł w żadnym stopniu dać po sobie poznać, że coś się między nimi wydarzyło, nawet jeśli to był tylko niewinny przytulas i... niedoszły pocałunek. Cholera. Nawet nie wiedział, co Levi sobie o tym wszystkim myśli, ale przecież nie wparuje mu tak po prostu do gabinetu i nie zapyta o to wprost... Dlaczego uczucia są takie skomplikowane?!
✳
Przez resztę dnia Eren nie widział kapitana. Mężczyzna prawdopodobnie zamknął się w swoim gabinecie i regenerował siły albo zajmował się papierami od dowódcy. Tak czy siak chłopak nie mógł wyrzucić go ze swoich myśli, w wyniku czego chodził z głową w chmurach, nie zwracając uwagi na troje przyjaciół, którzy martwili się jego zachowaniem. To nie było normalne ze strony Yeagera. Niedługo przed kolacją Armin poszedł poważnie z nim porozmawiać za namową Mikasy, która postanowiła nieco przystopować ze swoją nadopiekuńczością.
– Eren? – blondyn podszedł do niego, kiedy ten patrzył przez okno na korytarzu.
– Armin? Coś się stało? – szatyn przeniósł na niego spojrzenie szmaragdowych tęczówek.
– Moglibyśmy porozmawiać? Ja i Mikasa martwimy się, że coś się dzieje. Jesteś dzisiaj jakiś taki... nieobecny. – odparł niższy chłopak.
– Oh, to... – podrapał się po karku i nerwowo rozejrzał po korytarzu. – Nie wiem czy powinienem komukolwiek o tym mówić...
– To coś... nielegalnego? W coś ty się wplątał, Eren...?
– Ja... sam dokładnie nie wiem jak to określić, Armin... – westchnął cicho. – Ale tak czy siak, nie mogę ci powiedzieć... nie przejmuj się, to nic poważnego ani nielegalnego, obiecuję.
– No cóż... w takim razie nie będę naciskać, ale jeśli będziesz mógł, to proszę, powiedz mi cokolwiek.
– Masz moje słowo. – uśmiechnął się nikle. – Idziemy na kolację?
– Tak, chodźmy. – delikatnie odwzajemnił uśmiech przyjaciela.
Skierowali swoje kroki w stronę jadalni, a stojący za rogiem Ackermann jedynie westchnął cicho. Ten dzieciak niepotrzebnie aż tak się przejmował i zwracał na siebie uwagę kumpli. Brunet doszedł do wniosku, że chyba będzie musiał z nim pogadać, bo jak tak dalej pójdzie, to ktoś może zauważyć to jego wgapianie się, co sprawi im obu spore kłopoty.
Notes:
Witam w ten piękny dzień, w który znowu się nie wyspałam D: Postanowiłam zaryzykować kolejnym, co pozostawia mi 1,5 rozdziału w zapasie, ale wczoraj wpadłam na pewien pomysł, więc może uda mi się coś naskrobać. Who knows 🧐
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle.
Do następnego!
Meow ~♡
~ ♡ ~
Następny: Chapter XXI – Loyalty
"– Rozumiesz, do czego zmierzam?
– Ja... oczywiście, heichou... – zagryzł delikatnie policzek od środka, bawiąc się nerwowo palcami. – Czy... mógłbym pana o coś zapytać...?
– Możesz spróbować. – wzruszył obojętnie ramionami.
– Czy... to wczoraj... – na jego policzki wpłynął rumieniec. – ...jest jakaś szansa, żeby to powtórzyć...? – odwrócił wzrok zażenowany.
Nie miał pojęcia, co go podkusiło. Może to, że od wczoraj nie mógł przestać myśleć o otaczających go silnych ramionach i szybszym biciu serca Levi'a. O tym, że prawie się wtedy pocałowali. Gdyby Hanji wtedy się nie pojawiła... kto wie czy skończyłoby się tylko na pocałunku. Jego nastoletni umysł tworzył ciągle to nowe, niestworzone historie z nim i Ackermannem w roli głównej. Może i było to tylko nastoletnie zauroczenie, ale chciał znajdować się blisko kapitana, co ten z pewnością wiedział."
Chapter 21: Loyalty
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Tego wieczoru Levi wezwał Erena do swojego gabinetu. Co prawda nie miał konkretnego planu, według którego chciałby poprowadzić tę rozmowę, jednak przyświecał mu konkretny cel – uspokoić tego dzieciaka, żeby przestał zwracać na siebie uwagę. W jego głowie wydawało się to proste, ale czy takie miało się właśnie okazać? O tym miał się za chwilę przekonać.
"O wilku mowa", pomyślał, upijając łyk ciemnej herbaty z filiżanki, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść. – mruknął obojętnym tonem, odstawiając naczynie obok dokumentów, które wypełniał od godziny.
Yeager nacisnął klamkę i niepewnie przekroczył próg pomieszczenia. Wcześniej był tutaj tylko trzy razy. Pierwszy – gdy tamtego pamiętnego dnia kapitan przywalił mu w nos drzwiami. Drugi – gdy przyszedł po klucze wraz z pułkownik Hanji, która chciała odprowadzić go do celi; wtedy też po raz pierwszy zobaczył Ackermanna bez munduru. Trzeci – gdy przyszedł z herbatą, martwiąc się o bruneta, z którym przeprowadził wtedy długą rozmowę. Nie miała jednak ona zbyt przyjemnego zakończenia. Od tamtego incydentu minął może tydzień. W międzyczasie dość sporo zmieniło się w ich relacji. Dystans pomiędzy przełożonym a żołnierzem zatarł się poprzedniego wieczoru.
– Chciał mnie pan widzieć, heichou. – chłopak wyprostował się pod wpływem spojrzenia kobaltowych oczu.
– Chciałem. Siadaj. – gestem dłoni wskazał mu krzesło naprzeciw siebie po drugiej stronie biurka.
– Zrobiłem... coś nie tak? Jeżeli chodzi o to spóźnienie, to mówiłem już, że zmywałem naczynia po...
– Nie chodzi o spóźnienie, Yeager. To drobnostka. Zdążyłem o niej zapomnieć. – wywrócił oczami w geście irytacji. – Słuchaj, ja widzę, jak się na mnie gapisz, kiedy myślisz, że nikt nie zwraca na to uwagi.
W odpowiedzi szatyn zaczerwienił się nieznacznie. Sądził, że kapitan nie zwraca na niego uwagi, jednak mylił się. On widział. Właściwie to nie powinno go to dziwić, bo on zawsze wszystko widział. Dostrzegał nawet to, czego inni nie byli w stanie się choćby domyślić.
– Ja... proszę wybaczyć, kapitanie. Nie chciałem, żeby czuł się pan przez to niekomfortowo, po prostu... nie mogę przestać myśleć o tym, co... co się wczoraj wydarzyło. – spuścił głowę, wbijając wzrok w swoje jakże ciekawe w tym momencie kolana.
– Domyśliłem się. I nie chodzi tutaj o mój dyskomfort, bo mam to gdzieś czy ktoś się we mnie wgapia, czy nie. – podparł głowę na łokciu. – Spójrz na mnie, jak do ciebie mówię, dzieciaku. – nastolatek niemalże od razu podniósł na niego spojrzenie swoich szmaragdowozielonych oczu tak podobnych do tych należących niegdyś do Isabel. – Wczoraj miałem chwilę słabości. Wydaje mi się, że wiesz, dlaczego akurat przy tobie, co nie zmienia faktu, że nie jestem kimś, kto może pokazywać swoje słabości i wady od tak. Pokazałem ci, że gdzieś wewnątrz mnie czai się jakaś namiastka człowieczeństwa; że nie jestem tylko gburowatym, sadystycznym kurduplem. Wiem, że jesteś jeszcze nastolatkiem, który dopiero poznaje siebie i nie potrafi w pełni kontrolować swoich uczuć, jednak chciałbym, żebyś chociaż sprawiał pozory tego, że nic się pomiędzy nami nie wydarzyło. – sięgnął po naczynie z gorącym napojem i upił łyk. – Rozumiesz, do czego zmierzam?
– Ja... oczywiście, heichou... – zagryzł delikatnie policzek od środka, bawiąc się nerwowo palcami. – Czy... mógłbym pana o coś zapytać...?
– Możesz spróbować. – wzruszył obojętnie ramionami.
– Czy... to wczoraj... – na jego policzki wpłynął rumieniec. – ...jest jakaś szansa, żeby to powtórzyć...? – odwrócił wzrok zażenowany.
Nie miał pojęcia, co go podkusiło. Może to, że od wczoraj nie mógł przestać myśleć o otaczających go silnych ramionach i szybszym biciu serca Levi'a. O tym, że prawie się wtedy pocałowali. Gdyby Hanji wtedy się nie pojawiła... kto wie czy skończyłoby się tylko na pocałunku. Jego nastoletni umysł tworzył ciągle to nowe, niestworzone historie z nim i Ackermannem w roli głównej. Może i było to tylko nastoletnie zauroczenie, ale chciał znajdować się blisko kapitana, co ten z pewnością wiedział.
– Jestem twoim przełożonym, a ty moim żołnierzem. Do tego człowiekiem-tytanem. Gdyby jakimś cudem ktoś odkrył, że jest pomiędzy nami coś więcej; jakaś głębsza relacja... ty zostałbyś zamordowany, a ja skończyłbym albo w więzieniu, albo na stryczku, bo przysięgałem przed sądem cię zabić w razie zagrożenia. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak, kapitanie. Mimo wszystko... sądzę, że warto zaryzykować, jeżeli... miałbym szansę widywać kapitana takiego jak wczoraj... – wbił paznokcie w dłoń, przygryzając mocniej wnętrze policzka.
– Takiego, czyli jakiego?
– Takiego... innego. Łagodnego. Bardziej otwartego, okazującego emocje na swój własny, wyjątkowy sposób. – przymknął oczy, gotów na sarkastyczne prychnięcie, które jednak nie nadeszło. Para chłodnych, kobaltowych oczu nie odrywała od niego spojrzenia, które zdawało się zaglądać wprost do wnętrza jego duszy. – Wie pan, że od zawsze pana podziwiam. Jest pan osobą, którą darzę niewiarygodnym szacunkiem. W dzieciństwie marzyłem, aby stać się taki jak pan, jednak... teraz po prostu pragnę trwać u pańskiego boku po kres moich dni. Teraz, kiedy wiem, że darzy mnie pan swego rodzaju zaufaniem, skoro odkrył pan przede mną kawałek siebie. – powoli podniósł się z krzesła i przycisnął pięść do serca. – Oddaję swoje serce sprawie oraz panu, kapitanie. Może pan z nim zrobić co tylko zapragnie, bo należy tylko do pana.
Najsilniejszemu Żołnierzowi Ludzkości odjęło mowę. Dosłownie, a jego suche, spierzchnięte wargi rozchyliły się w szczerym zaskoczeniu. Był gotów usłyszeć wiele rzeczy, jednak czegoś takiego nie spodziewał się nawet w najśmielszych oczekiwaniach. Prawdą było, że Eren Yeager był tylko nastolatkiem, który sam niewiele wiedział o swojej mocy i nadmiernie okazywał swoje emocje, ale Levi poczuł w tamtej chwili powagę bijącą od jego postawy, co wykluczało jakikolwiek żart. On mówił całkowicie poważnie. Zdrowy rozsądek Ackermanna kazałby mu natychmiast sprowadzić tego dzieciaka do pionu i udzielić porządnej reprymendy za coś takiego, jednak coś z tyłu głowy chciało przystać na tę irracjonalną propozycję. Wstał więc i powolnym krokiem podszedł do drzwi, a następnie dwukrotnie przekręcił klucz w zamku, po czym stanął naprzeciwko chłopaka.
– Co konkretnie chciałbyś powtórzyć? – spytał tylko, doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie złamał wszystkie możliwe zasady, które tak cenił.
– Właściwie to... – szatyn wydawał się nieco zbity z tropu brakiem reprymendy, której się spodziewał. – ...chciałbym dokończyć pewną rzecz. Za pańskim pozwoleniem oczywiście.
– Pewną rzecz, powiadasz... – mruknął pod nosem, łapiąc go za klucz na szyi i pociągnął w dół zmuszając, aby się pochylił, w wyniku czego ich czoła zderzyły się ze sobą lekko.
– Tak... – szepnął, przymykając oczy.
Po opuszczeniu własnych powiek kobaltowooki złączył ze sobą ich wargi, otrzymując w odpowiedzi ciche westchnięcie ze strony nastolatka, który odruchowo zarzucił mu ręce na szyję. Nieporadne muśnięcia ze strony szatyna uświadomiły Levi'owi, że był to jego pierwszy w życiu pocałunek, co przyjemnie połechtało jego ego. Czuł się tym w jakiś sposób... wyróżniony.
"Kompletnie zwariowałem", pomyślał, układając dłoń na piersi Erena.
Oderwali się od siebie dopiero, gdy brakło im powietrza, a ich szalejące oddechy mieszały się ze sobą przez dzielącą ich niewielką odległość. Kobalt napotkał szmaragdową zieleń. Z tak bliska Ackermann mógł dojrzeć mały szczegół, na który do tej pory nie zwrócił uwagi – że w oczach chłopaka czaiła się delikatna nuta złota dostrzegalna jedynie pod odpowiednim kątem, co odróżniało go od zmarłej wiele lat temu Magnolii.
– Poza tym pokojem będziemy dla siebie jedynie kapitanem i jego żołnierzem, zdajesz sobie z tego sprawę?
– Oczywiście, że tak... – potwierdził szybko, jednak widocznie posmutniał, co nie umknęło uwadze bruneta.
– Dobrze wiesz, co się stanie, jeśli nie uda nam się tego ukryć. – przeczesał palcami miękkie kosmyki Yeagera, które żyły własnym życiem i właśnie to dodawało mu uroku. – Ja sam złamałem wszystkie możliwe zasady zgadzając się na to.
– Więc... dlaczego pan to zrobił?
– Najpierw myślałem, że to przez twoje podobieństwo do Isabel, którą kochałem jak siostrę. Była najbliższą mi osobą, a potem zginęła. Od lat obwiniałem się za jej śmierć. – przyznał, odsuwając się nieco i opierając o blat biurka, po czym upił łyk stygnącej herbaty. – Po jej śmierci całkowicie oddałem się sprawie, nie przejmując się czy zginę za murem. Straciłem cel w życiu, jakim było sprawienie, żeby była szczęśliwa. – westchnął ciężko, przenosząc wzrok na okno, za którym było już ciemno. – Ale teraz, kiedy powiedziałeś, że chcesz tylko trwać u mego boku i oddajesz mi swoje serce... zobaczyłem różnicę między waszym postrzeganiem mojej osoby. Czas zresztą też zrobił swoje. – odstawił filiżankę i spojrzał na Yeagera. – Zgodziłem się, bo kiedy miałem chwilę słabości nie odtrąciłeś mnie i pokazałeś, że jesteś całkiem dojrzały jak na gówniarza. Poza tym przy tobie czuję się inaczej, niż przy niej. Nie, że lepiej czy gorzej. Inaczej. Na nią patrzyłem jedynie przez pryzmat młodszej siostry, którą się zaopiekowałem i przygarnąłem pod swój dach. Z tobą było tak, że musiałem się tobą opiekować, co uznałem za kolejny kapitański obowiązek. Potem zacząłem cię poznawać jako osobę, a nie jako człowieka-tytana. Pokazałem ci też część siebie. Zobaczyłem w tobie więcej człowieczeństwa niż w niejednym człowieku.
Notes:
Hejka. Rozdział na AO3 wleci z opóźnieniem, bo mój telefon to grat, a do kompa siądę dopiero koło 23 po powrocie z roboty. Wstawiam, bo mam kolejne 1,5 rozdziału w zapasie, jako iż udało mi się coś naskrobać. Dotarło też do mnie, że początkowy plan na zakończenie ulegnie delikatnej zmianie, bo wrzucę tutaj kilka wątków z moich pamiętnych roleplayów.
Swoją drogą jest ktoś chętny do jakiegoś? 🧐
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
Meow ~♡
~♡~
Następny: Chapter XXII – Feelings
"– Koniec końców skarciłem cię za nadmierne okazywanie szacunku. – stwierdził w odpowiedzi, unosząc brew. – Ale podoba mi się jak wymawiasz moje imię. Chciałbym, żebyś robił to częściej.
– Levi. – uśmiechnął się szerzej z delikatnym rumieńcem. – A czy...
– Eren. – przerwał mu od razu, domyślając się, o co chodzi.
– ...Dziękuję. – jego zielone oczy błysnęły.
– Co nie zmienia faktu, że nadal będę nazywał cię dzieciakiem. – przesunął dłoń z pleców chłopaka na jego biodro, co wywołało większy rumieniec na jego policzkach.
– Lubi pan podkreślać swoją dominację nade mną w taki sposób...? – spytał cicho."
Chapter 22: Feelings
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Twarz Erena zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, niż była do tej pory. Nie dość, że kapitan go nie opieprzył, to jeszcze go pocałował i... zgodził się na ciągnięcie tego wszystkiego dalej. Chłopak był w siódmym niebie, słysząc te wszystkie słowa z ust Levi'a, a uśmiech sam cisnął mu się na twarz.
– Ja... dziękuję, heichou. – wymamrotał zakłopotany, drapiąc się po rumianym policzku.
– Za co takiego? – przechylił nieznacznie głowę.
– Za pańskie słowa. I za to, że mnie pan nie odtrącił, mimo że powinien pan to zrobić...
– Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. – westchnął, przecierając twarz dłonią. – Kiedy chodzi o ciebie, mam ochotę mieć w dupie wszystkie zasady. Przy tobie wychodzą wszystkie moje słabości, więc najwyraźniej mogę cię zaliczyć jako jedną z nich.
– Uczucia nie są słabością, kapitanie...
– Dla mnie zawsze nią były. Przez nie robię się miękki i tracę zdrowy rozsądek, który powinien być dla mnie priorytetem, jeżeli chodzi o podejmowanie decyzji, bo kiedy podejmuję decyzje pod wpływem uczuć... – urwał, przymykając oczy. – ...nie kończy się to najlepiej. Doświadczyłem tego zbyt wiele razy, a mimo to nadal... nadal to robię. Nie potrafię nauczyć się na jednym błędzie; potrzebuję więcej strat, żeby zrozumieć, że nie mogę kierować się uczuciami...
Yeager zacisnął usta, podchodząc bliżej. Nie chciał, żeby Ackermann myślał o tym w taki sposób, jednak wiedział, że ciężko będzie to zmienić.
– Nie ma nic złego w kierowaniu się uczuciami, heichou... – zaczął cicho, chwytając delikatnie dłoń bruneta, na co ten podniósł wzrok. – Wiem, że... stracił pan bliskie panu osoby, co było wynikiem decyzji podjętych pod wpływem emocji, ale... to, że wciąż dopuszcza je pan do głosu nie jest czymś, czego powinien pan żałować... W końcu jest pan tylko człowiekiem. Nie ma ludzi idealnych. Nie ma też ludzi, którzy nigdy nie kierowali się uczuciami. – powoli splótł ze sobą ich palce. – Poza tym... choćby zabrzmiało to źle i bezdusznie... nawet gdyby podjął pan inną decyzję, pana bliscy zginęliby innego dnia, więc... nie ma sensu zastanawiać się "co by było gdyby?"...
Kobaltowooki spojrzał na ich dłonie, mimowolnie ściskając tą należącą do szatyna. Miał rację. Nie było sensu obwiniać się o śmierć, której może dało się zapobiec, bo... i tak by nadeszła. A jednak emocje były dla niego swego rodzaju słabością. W końcu był Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości – musiał zachować zimną krew i podejmować mądre, adekwatne do sytuacji decyzje, które miały na celu dobro ogółu, a nie dobro jednostki. A jednak gdyby teraz stanął przed wyborem... wahałby się, a nawet byłby w stanie zrezygnować ze wszystkiego co właściwe, byleby te szmaragdowe tęczówki z delikatną nutą złota błyszczały na jego widok. Uniósł więc głowę, aby spojrzeć w nie raz jeszcze. Były tam cały czas, mimo że równie dobrze mogły być tylko wytworem jego wyobraźni.
"Jebać to", przeszło mu przez myśl, po czym wpił się zachłannie w wargi zaskoczonego nastolatka.
Chłopak mruknął cicho pod wpływem gwałtowności przełożonego, jednak chwilę później przymknął oczy, odwzajemniając gest. Wolną rękę wplótł we włosy Levi'a, który objął go ramieniem w pasie, przyciągając bliżej. Ich krocza mimowolnie otarły się o siebie, w wyniku czego obu przeszedł przyjemny dreszcz.
– Cholera, dzieciaku... – sapnął, kiedy oderwali się od siebie z przyspieszonymi oddechami. – Skończże wreszcie z tym "heichou", bo ci przypierdolę. – spojrzał mu w oczy. – Jesteśmy tutaj sami, więc nie wymagam od ciebie tego, żebyś był taki oficjalny.
W odpowiedzi Eren zamrugał kilkukrotnie, zaskoczony słowami Ackermanna. Po chwili jednak na jego usta wpłynął nieśmiały uśmiech.
– Wybacz... Levi. – niepewnie przeczesał palcami kruczoczarne kosmyki, co wywołało ciche mruknięcie zadowolenia u mężczyzny. – Po prostu... nie chciałem, żebyś skarcił mnie za... brak szacunku...
– Koniec końców skarciłem cię za nadmierne okazywanie szacunku. – stwierdził w odpowiedzi, unosząc brew. – Ale podoba mi się jak wymawiasz moje imię. Chciałbym, żebyś robił to częściej.
– Levi. – uśmiechnął się szerzej z delikatnym rumieńcem. – A czy...
– Eren. – przerwał mu od razu, domyślając się, o co chodzi.
– ...Dziękuję. – jego zielone oczy błysnęły.
– Co nie zmienia faktu, że nadal będę nazywał cię dzieciakiem. – przesunął dłoń z pleców chłopaka na jego biodro, co wywołało większy rumieniec na jego policzkach.
– Lubi pan podkreślać swoją dominację nade mną w taki sposób...? – spytał cicho.
– Może. – pstryknął go po chwili w nos. – Ale jestem całkowicie pewien, że nie mam na imię pan, dzieciaku.
– Ah... – zakłopotał się. – Przepra...
– Nie przepraszaj. – wywrócił oczami, po czym pociągnął go za rękę do pomieszczenia obok, a następnie pchnął w stronę łóżka, na którym ten mimowolnie usiadł. – Nie musisz przepraszać, jednak należy ci się kara... – podszedł do niego powolnym krokiem.
– K-kara...? – zamrugał kilkukrotnie, zaciskając palce na materacu.
– Za każdym razem, kiedy w tym pokoju zwrócisz się do mnie jakąkolwiek z form grzecznościowych... – zamyślił się chwilę. – ...zrobię tak. – pociągnął go za ucho dość mocno.
– Aj! – skrzywił się, odruchowo chwytając za to miejsce. – Dobrze... – spojrzał mężczyźnie w oczy.
– Cieszy mnie, że się rozumiemy. – przez jego twarz przeszedł cień uśmiechu, natomiast on sam usiadł obok Yeagera, opierając głowę na jego ramieniu.
Przez dłuższą chwilę panowała pomiędzy nimi cisza, jednak nie była ona niezręczna, a wręcz przeciwnie – przyjemna. Nie potrzebowali w tym momencie słów, żeby wiedzieć, że mogą czuć się swobodnie w swoim towarzystwie.
– ...Levi? – odezwał się nagle chłopak.
– Hm? – przeniósł na niego spojrzenie kobaltowych oczu.
– Ja... chciałem zapytać... – ostrożnie ułożył dłoń na rannym udzie mężczyzny. – ...bardzo cię boli...?
Levi mimowolnie drgnął, czując jego rękę, po czym przeniósł wzrok na miejsce, w którym opatrunek odznaczał się na materiale spodni.
– Nie jest tragicznie, goi się. – odparł zgodnie z prawdą. – Mogłoby być lepiej, ale da się znieść.
– Dokucza ci...? – pogładził to miejsce delikatnie.
– Trochę. Ale nie utrudnia mi normalnego funkcjonowania. Po prostu jeszcze nie mogę trenować, dopóki się nie wygoi. – wzruszył ramionami. – Nie ma czym się przejmować.
– Jak dla mnie jest... – wymamrotał. – Wyglądało to dość poważnie, kiedy ostatnio... widziałem jak pani Hanji czyściła ci szwy...
– Przestań myśleć o durnotach. – uciął Ackermann, chwytając podbródek Erena w palce. – Gdyby było chujowo, kląłbym pod nosem i utykał przy każdym kroku. Nic mi nie będzie, jasne?
– To... rozkaz?
– Jeśli będzie trzeba, to ci go wydam, bachorze. Tch. – przeniósł wzrok na wygaszony kominek, tym samym puszczając chłopaka.
– Nie musisz. Ale i tak będę się martwić, dopóki się nie wygoi. – stwierdził cicho. – ...Masz wygodne łóżko. – dorzucił po chwili, opadając plecami na pościel.
– Nie śpię byle gdzie. – zerknął kątem oka na Yeagera. – Nie za wygodnie ci?
– Mówię przecież, że wygodnie. – uśmiechnął się delikatnie, natomiast brunet położył się po chwili obok niego. – Nie to, co w mojej celi. – dodał ciszej.
– Oi, dzieciaku...
– Przepraszam. – pokręcił głową szybko i powoli zaczął podnosić się do siadu, jednak Levi powstrzymał go przed tym, ciągnąc za rękaw kurtki.
– Nie przepraszaj mnie. – spojrzał mu w oczy. – Po prostu naciesz się tym. Masz moje pozwolenie.
Zielone tęczówki rozszerzyły się w szoku.
– Ma pan na myśli, że ja...
– Nie mam na imię pan, szczylu. – wytknął mu, ciągnąc go za ucho.
– Levi. – poprawił się od razu, łapiąc za bolącą część ciała.
– Lepiej. No to co tam mówiłeś? – uniósł brew.
– Masz na myśli, że ja mógłbym tutaj... znaczy... – przełknął cicho ślinę, odwracając wzrok zakłopotany.
– Wątpię, żeby ktoś zauważył, jeśli dzisiaj nie wrócisz na noc do celi. Ale tylko dzisiaj. Nie możemy ryzykować. Wiąże się to z tym, że zerwę cię z łóżka o świcie, żeby cię zaprowadzić do lochu, nim ktokolwiek się zorientuje. – ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy suchych warg Ackermanna, natomiast Eren zaczerwienił się, spoglądając na niego z nieśmiałym uśmiechem.
– Tak jest. – mimowolnie przysunął się i wtulił w ramię bruneta, przymykając oczy. – Dziękuję, Levi.
– Nie dziękuj mi. Nie masz za co. – wywrócił oczami.
– Mam za co. – uchylił powieki i zerknął na twarz starszego mężczyzny z profilu. – ...Jesteś przystojny. – palnął po chwili bez większego zastanowienia.
– Co? – zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na Yeagera.
– Powiedziałem, że... jesteś przystojny... – powtórzył ciszej z rumieńcem na twarzy. – I to bardzo...
W odpowiedzi kapitan zamrugał kilkukrotnie, analizując wypowiedziane przez chłopaka słowa.
– Nie mnie to oceniać. – wzruszył lekko ramionami. – Nigdy nie przykładałem większej wagi do swojego wyglądu. Co najwyżej golę się regularnie i przycinam włosy, żeby mnie nie denerwowały. – mruknął bez przekonania.
– Mimo wszystko... podobasz się wielu kobietom, prawda...? – spytał cicho nastolatek.
– Może i tak, nie wiem. Nieszczególnie zwracam uwagę na... – urwał nagle, przypominając sobie pewien epizod sprzed nieco ponad tygodnia.
– Levi...? – zmartwił się zielonooki. – Wszystko... w porządku...?
Brunet zacisnął usta w wąską kreskę, nie odpowiadając mu od razu. Przed oczami stanęła mu sylwetka wysokiego, uśmiechniętego niepewnie mężczyzny z kopertą w dłoni zaadresowaną do Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości.
Tym mężczyzną był ojciec zmarłej tamtego dnia na wyprawie za mur Petry Ral.
Notes:
Ta, no, cześć. Omyłkowo opublikowałam rozdział za szybko, ale napisałam kolejny, więc no. Złapała mnie jakaś dzika wena, tak o, bez powodu. Enjoy~
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
~♡~
Następny: Chapter XXIII – Infatuation
"W końcu okrzyknięto go Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Wtedy właśnie musiał wybrać swój oddział do zadań specjalnych.
Wtedy właśnie poznał Petrę Ral.
Z początku irytowała go jej beztroska. Była utalentowana, to prawda, jednak nie rozumiał ciągłego uśmiechu na jej twarzy. Podczas jednej z rozmów przy wspólnym stole Eld oraz Gunther zapytali ją dlaczego wstąpiła do wojska. Była przecież kobietą nieprzeciętnej urody, drobną, cieszącą się zainteresowaniem mężczyzn. Odpowiedź sprawiła, że zaczął patrzeć na nią inaczej.
«Co mi z tego, że będę spokojnie żyć, wyjdę za mąż, założę rodzinę, jeśli... pewnego dnia mogę to wszystko stracić? Chcę pozbyć się tytanów, dać ludziom za murami nadzieję na lepsze życie.»
Niedługo później dowiedział się, że nie był to jedyny powód."
Chapter 23: Infatuation
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
✳
Kapitanie Levi,
przepraszam, że nie jestem w stanie powiedzieć panu tego wprost, jednak za każdym razem coś lub ktoś przerywa mi, kiedy w końcu zbiorę się na odwagę, aby to zrobić. Poza tym pana wzrok jeszcze bardziej utrudnia mi wyduszenie z siebie choćby słowa. Na co dzień nie mam z tym problemu, jednak kiedy w grę wchodzą moje uczucia, ciężko mi opanować drżenie rąk w pana obecności. Tą kartkę dołączyłam do listu dla mojego ojca, który wyślę kilka dni przed wyprawą. Chcę, żeby przekazał ją panu, gdy już z niej wrócimy w jednym kawałku.
Wiem, że nie lubi pan przeciągania i bezsensownego gadania, dlatego też przejdę już do sedna – kocham pana, kapitanie Levi. Szczerze i prawdziwie. Podziwiam pańską inteligencję oraz siłę. To, że wybrał mnie pan do swojego oddziału specjalnego jest dla mnie największym zaszczytem, jakiego dostąpiłam w swoim stosunkowo krótkim życiu. Walka z panem u boku sprawiała, że nie czułam obawy o własne życie. Przy panu czułam się bezpiecznie jak nigdy dotąd.
Oczywiście nie wyobrażam sobie nie wiadomo jakiej reakcji z pana strony po przeczytaniu tego listu, jednak moje serce bije z nadzieją, że będzie pan w stanie zaakceptować moje uczucia do pana, a może nawet... odwzajemni je.
Proszę jedynie o spalenie kartki po przeczytaniu oraz o to, aby nic pan nie mówił, jeżeli odpowiedź będzie negatywna. Zrozumiem.
Z wyrazami szacunku,
Petra Ral.
✴
Jeszcze za czasów, gdy był bandytą w podziemnym mieście zauważył, że kobiety lubiły towarzystwo jego i Farlana. Było to dla niego niezrozumiałe. Któregoś razu skarżył się na "te cholerne, natrętne baby" w obecności Isabel, dla której jego niewiedza była niesamowicie zabawna. Oświeciła ona wtedy biednego, nieuświadomionego Levi'a mówiąc mu, że jest po prostu kurewsko przystojny. On jednak wywrócił tylko oczami w odpowiedzi. Church natomiast wydawał się być zadowolony, gdy kobiety poświęcały mu większą uwagę, jednak to właśnie Ackermann zazwyczaj był ich głównym "celem", co irytowało blondyna. Mimo wszystko nie potrzebowali oni romansów ani miłostek, ponieważ mieli siebie nawzajem.
Po ich śmierci brunet przestał przywiązywać jakąkolwiek wagę do relacji z innymi ludźmi. No, może pomijając Hanji, która od lat była dla niego ogromnym wsparciem, mimo iż czasem doprowadzała go do białej gorączki. Jego myślenie uległo zmianie, kiedy został mianowany kapitanem oddziału. Wtedy właśnie znalazła się grupa ludzi, którzy z czasem zdobyli jego zaufanie, a on zaczął patrzeć inaczej na nich, a także innych niższych rangą. Życie ludzkie nabrało dla niego większego znaczenia, a on poprzysiągł sobie, aby nadać śmierci każdego żołnierza znaczenie.
Jakie więc znaczenie miała śmierć zakochanej w nim Petry Ral?
– Nic nie jest w porządku. – odezwał się, nienaturalnie jak na niego cicho kobaltowooki.
– Powiesz mi... co się stało...? – zapytał cicho Eren, niepewnie chwytając jego chłodną dłoń.
– Zjebałem. To się stało. – mruknął wymijająco, nie reagując na dotyk chłopaka. – Zjebałem po całości i nie mam możliwości, żeby chociaż spróbować to naprawić.
Yeager zmarszczył brwi, zmartwiony zachowaniem kapitana. Jakby nagle przypomniał sobie coś bolesnego i nieprzyjemnego. Chciał zrobić cokolwiek, żeby go pocieszyć, ale nie znając sytuacji mógł jedynie być obok i mieć nadzieję, że jego obecność w jakiś sposób może poprawić samopoczucie przełożonego. Objął go więc powoli ramionami, opierając policzek na torsie mężczyzny.
– Jak... jak mogę ci pomóc...? – wyszeptał, spoglądając w jego oczy.
– Po prostu bądź. – odparł Levi, kładąc rękę na jego włosach. – Do rozmowy niezbyt mnie teraz ciągnie.
Nienawidził tego uczucia. Zawsze było tak samo. Najpierw matka, potem Farlan i Isabel, teraz jeszcze Petra, Oluo, Gunther, Eld... miał już tego serdecznie dość. Wiecznie tylko tracił, kiedy łudził się, że będzie inaczej; że kolejna osoba go nie opuści. A jednak wciąż brnął przed siebie, mimo otaczającej go z każdej strony śmierci. Bo przecież towarzyszyła mu zawsze; czy to jeszcze w Podziemiu, gdy był małym szczylem, czy to w wojsku, kiedy patrzył na pożeranych przez tytanów towarzyszy. Dlaczego więc leżący teraz obok niego Eren tak chętnie tulił się do jego piersi? Przecież sprowadzał na wszystkich tylko cierpienie i rozpacz. Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości? Pierdolenie. Po prostu był w młodości szkolony jak pies przez życie i przez... Kenny'ego. Ten pokurwiony dziad nauczył go jak trzymać nóż i nie dać sobą pomiatać byle komu. A potem go zostawił. Miał wtedy wrażenie, że nie potrafi już kochać, ani tym bardziej zostać pokochanym. A jednak Farlan i Isabel go pokochali; mówili mu to masę razy. On też ich pokochał. Byli dla siebie niczym rodzeństwo, bo nie mieli nikogo innego.
"Ale teraz ich już nie ma, Ackermann", przeszło mu przez myśl.
Ta... teraz ich już nie ma na tym świecie. Widział na własne oczy ich martwe ciała, a potem własnoręcznie je zakopał. Od tamtej pory trafiał z oddziału do oddziału, pozostając najczęściej jedynym ocalałym. Wspierała go Hanji. A przynajmniej starała się do niego dotrzeć, jednak on za każdym razem ją odtrącał. Nie chciał przywiązywać się do kolejnej osoby, żeby zaraz ją stracić. Ale jak na złość ta czterooka kretynka nie chciała się odpierdolić; nie odpuszczała, mimo że spławił ją dziesiątki, jak nie setki razy. Ona też zawsze uchodziła z życiem; była silna. Jej przeszłość jednak była dla niego zagadką. Skąd brała w sobie tę siłę, równocześnie zachowując zdolność do okazywania uczuć? Nie wiedział. Ale gdy zobaczył ją w rozsypce po śmierci jej własnego oddziału... wyciągnął rękę. Pozwolił się zbliżyć, opowiedział jej swoją historię, a ona jemu opowiedziała swoją. To właśnie ona zasugerowała Erwinowi, aby posłał wniosek do Dariusa Zackly o mianowanie go kapitanem. Prawie ją wtedy zatłukł, bo nie sądził, aby się do tego nadawał, jednak zarówno sam Erwin jak i Mike, Gelgar, Nanaba... poparli ją. A naczelnik wszystkich korpusów nie oponował. W końcu okrzyknięto go Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Wtedy właśnie musiał wybrać swój oddział do zadań specjalnych.
Wtedy właśnie poznał Petrę Ral.
Z początku irytowała go jej beztroska. Była utalentowana, to prawda, jednak nie rozumiał ciągłego uśmiechu na jej twarzy. Podczas jednej z rozmów przy wspólnym stole Eld oraz Gunther zapytali ją dlaczego wstąpiła do wojska. Była przecież kobietą nieprzeciętnej urody, drobną, cieszącą się zainteresowaniem mężczyzn. Odpowiedź sprawiła, że zaczął patrzeć na nią inaczej.
"Co mi z tego, że będę spokojnie żyć, wyjdę za mąż, założę rodzinę, jeśli... pewnego dnia mogę to wszystko stracić? Chcę pozbyć się tytanów, dać ludziom za murami nadzieję na lepsze życie."
Niedługo później dowiedział się, że nie był to jedyny powód.
"Zawsze marzyłam o poznaniu Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości i walce u jego boku."
Nie był pewien, co powinien zrobić z tą informacją, dlatego postanowił ją przemilczeć, nie dając po sobie niczego poznać. W końcu te słowa nie były przeznaczone dla jego uszu. Usłyszał je przypadkiem. Zastanowił się nad nimi dopiero po przeczytaniu listu od ojca kobiety. Zastanowił się jaka byłaby jego odpowiedź, gdyby nie zginęła na tej feralnej wyprawie. Ale czy było nad czym gdybać? Czasu nie dało się cofnąć, nie dało się zapobiec śmierci.
Dopiero ciche pochrapywanie Yeagera wyrwalo go z zamyślenia. Chłopak dosyć szybko zasnął. Albo to on na tak długo odpłynął. Levi wstał więc, ostrożnie wyplątując z ramion nastolatka, by następnie ułożyć go pod ścianą i przykryć kocem, wpatrując się w jego pogrążoną we śnie twarz.
Notes:
Hejka naklejka. To ja. I rozdział. Niesamowite, nie? Też się zdziwiłam. Ten konkretny co prawda dokończyłam przy publikacji poprzedniego, a następny dopiero teraz, więc... trochę minęło. Ale jest. A ja wolę mieć zawsze jeden w zapasie. Zabrałam się do napisania następnego, także wstawiam ten.
Nie wiem, kiedy będzie kolejny, ale plan na całość opowiadania uległ sporej zmianie w porównaniu do pierwszych zarysów pomysłu. Będzie wzorowany na jednym z moich roleplayów z Julką, której serdecznie dziękuję. Wiele z naszych tworów stało się pomysłami do moich prac, z których żadnej jeszcze nie opublikowałam, ale są w trakcie.
Zakończenie opowieści na razie również dla mnie jest tajemnicą, ale zobaczymy jak to będzie. Skoro plan na fabułę uległ zmianie, to mój pierwotny plan na zakończenie prawdopodobnie też się zmieni. Powiem tylko, że na pewno ktoś umrze. Kto? Zobaczymy.
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
~♡~
Następny: Chapter XXIV – Thoughtfulness
"– Czysty mundur masz na szafce. Nie waż mi się ubierać w to, w czym chodziłeś wczoraj cały dzień, Yeager.
– Dobrze, hei... – urwał, widząc uniesioną brew mężczyzny. – ...znaczy... Levi.
– No. A teraz zmykaj. – odwrócił się i wyszedł razem z filiżanką herbaty i dokumentami, siadając przy biurku.
Wypełniał papiery automatycznie, jedynie częściowo skupiając się na ich treści. Zastanawiał się czy dokonał dobrego wyboru, dopuszczając do siebie tak blisko jednego z żołnierzy. Może gdyby to był zwykły kadet, to obeszłoby się bez poważniejszych konsekwencji w razie wyjścia sprawy na jaw, ale... to był cholerny Yeager – człowiek-tytan i Ostatnia Nadzieja Ludzkości."
Chapter 24: Thoughtfulness
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Gdy zaproponował jej pewnego wieczoru, że nauczy ją grać była wniebowzięta. Chciała go o to spytać już od samego początku, ale nie chciała być zbyt nachalna. Już i tak nieplanowanie przypałętała się, kiedy w tajemnicy przed wszystkimi przychodził i grał na starym pianinie. Wiedział przecież, że nikt nie odważy się opuszczać kwater po godzinie ciszy nocnej.
No, najwyraźniej prawie nikt.
Tak więc zaczęła się jej nauka. Był cierpliwym nauczycielem. Nie zniechęcał się, mimo że ona sama ciągle się denerwowała, gdy jej nie wychodziło. Mimo wszystko polubiła spędzanie z nim czasu. Znaleźli między sobą nić porozumienia, co wcześniej wydawało się niemożliwe. Nawet podczas wyprawy prawie go nie widziała. Był w innej części formacji, a podczas powrotu... widać po nim było, że coś się stało. Mimo wszystko nie chciała dopytywać. Sprawy wojska pozostawały poza tym pomieszczeniem. Nie rozmawiali na ciężkie tematy, chociaż... ona opowiedziała mu o swoim dzieciństwie i okolicznościach śmierci jej matki. Uznała, że to może być ważne zarówno dla niego, jak i dla reszty Zwiadowców. Prosiła jedynie, żeby na razie nikomu o tym nie wspominał. Na to jeszcze przyjdzie pora.
✳
– Kurwa, nudzi mi się. – burknęła Ymir. – Na chuj nas tu trzymają, co?
– Skąd mam wiedzieć? Niczego nam nie mówią. – odparł Reiner przesuwając jeden z pionków na szachownicy. – Szach mat.
Siedzący naprzeciw niego Bertholdt jęknął zrezygnowany. Głowa siedzącego obok Conniego leżała bezwładnie na blacie stołu, a Sasha mamrotała pod nosem coś o jedzeniu.
– W końcu jesteśmy tylko rekrutami. – odezwała się niepewnie Christa. – Ale... – podeszła do okna. – Niepokoi mnie, że wszyscy poza nami są uzbrojeni...
– Prawda?! Jesteś taka mądra! – ożywiła się piegowata. – Cała Christa! – objęła ją ramieniem z uśmiechem.
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się delikatnie w podpowiedzi. Tymczasem dwoje stojących na dachu budynku żołnierzy obserwowało okolicę. Wtem, jeden z nich zaciągnął nosem i zmarszczył brwi.
– Nanaba, podaj mi lunetę. – odezwał się do stojącej obok kobiety.
– Mike? Co jest? Wyczułeś coś? – posłusznie przekazała mu ją zaniepokojona.
W oddali zza drzew wyłoniło się kilka ogromnych sylwetek.
– Kurwa, tak jak myślałem. – odrzucił przedmiot na bok. – Wśród kadetów ze 104. korpusu treningowego nie ma tytanów. Mur Rose został przełamany!
✳
Ruiny domu. Dudnienie. Uśmiechnięta twarz tytana. Płacz i krzyk matki. Ogromna dłoń z łatwością wyciągająca ją spod gruzów i...
– PRZESTAŃ! NIE! – chłopak momentalnie poderwał się do siadu, a po jego skroni spłynęła kropelka potu.
– Oi, co jest? – zaskoczony Levi uniósł brwi, podnosząc wzrok znad dokumentów, a dłoń z filiżanką herbaty uniesiona do ust zatrzymała się w połowie drogi.
– Levi...? Ja... – zamrugał, ocierając łzy z policzków, a cienkie brwi kapitana uniosły się wyżej. – Kiedy... zasnąłem? Już... już rano...?
– Ta, już rano. – odstawił filiżankę i wstał. – Zaraz miałem cię budzić. – mruknął. – Wszystko okej?
– Tak, ja... to tylko... koszmar... – spuścił wzrok, jednak Ackermann podszedł bliżej i uniósł jego podbródek zmuszając, by spojrzał mu w oczy.
– Łzy to nie powód do wstydu. Pamiętaj o tym. Oznaczają, że ktoś był po prostu zbyt silny. – pogłaskał jego policzek, pochylił się i pocałował krótko. – Idź się ogarnąć, zaraz śniadanie.
– Dobrze. – skinął głową, uśmiechając się delikatnie. – Dziękuję, kapitanie. – w odpowiedzi został pociągnięty za ucho. – Aj!
– Spadaj już. – mruknął tylko, wywracając oczami.
– A czy mogę... skorzystać z łazienki?
– Oi, nie wypuszczę cię stąd tak szybko. Po pierwsze – łazienki dla kadetów są na dole, więc ktoś może cię zobaczyć. Po drugie – muszę dokończyć papiery. – parsknął, czochrając włosy chłopaka. – Możesz. Idź.
– Tak jest. – skierował swoje kroki do łazienki, jednak dłoń na ramieniu uniemożliwiła mu to.
– Czysty mundur masz na szafce. Nie waż mi się ubierać w to, w czym chodziłeś wczoraj cały dzień, Yeager.
– Dobrze, hei... – urwał, widząc uniesioną brew mężczyzny. – ...znaczy... Levi.
– No. A teraz zmykaj. – odwrócił się i wyszedł razem z filiżanką herbaty i dokumentami, siadając przy biurku.
Wypełniał papiery automatycznie, jedynie częściowo skupiając się na ich treści. Zastanawiał się czy dokonał dobrego wyboru, dopuszczając do siebie tak blisko jednego z żołnierzy. Może gdyby to był zwykły kadet, to obeszłoby się bez poważniejszych konsekwencji w razie wyjścia sprawy na jaw, ale... to był cholerny Yeager – człowiek-tytan i Ostatnia Nadzieja Ludzkości. Dzieciak, którego zobowiązał się zabić z zimną krwią w razie zagrożenia. Już chuj z konsekwencjami; bardziej martwiło go to, że przywiązał się do Erena, co zdecydowanie wpłynie na jego decyzję, jeżeli rzeczywiście chłopak będzie sprawiał zagrożenie. Obiecywał sobie, że po Isabel i Farlanie... nikogo nie dopuści. Nie przywiąże się. A jednak to postanowienie też trafił szlag. Była przecież Hanji. Potem Petra, Oluo, Gunther, Eld... a teraz też Yeager.
Yeager, który tej nocy grzał jego łóżko i który teraz sterczał w jego prywatnej łazience.
– ...vi? – jak przez mgłę usłyszał głos. – Levi, wszystko w porządku?
Zamrugał, przerywając pisanie po... pustym blacie biurka. Zorientował się, że ogarnął już wszystko, ale automatycznie sięgał po kolejne kartki... których nie było. Zaklął siarczyście pod nosem, odkładając pióro i wstał, mijając zaskoczonego szatyna, po czym zniknął w sypialni, a następnie w łazience. Namoczył szmatkę w ciepłej wodzie, wrócił do gabinetu i zabrał się za czyszczenie atramentu z drewnianej powierzchni.
– Nie mogłeś powiedzieć wcześniej? – rzucił w stronę Erena.
– Ja... mówiłem do ciebie od kilku minut. Przyszedłem jak kończyłeś i nagle... zacząłeś pisać po biurku. Wszystko w porządku? – powtórzył pytanie.
– Zamyśliłem się. – burknął, po czym westchnął, odkładając szmatkę. – Dziwne, nie?
– Że się zamyśliłeś...? Raczej nie. Ale widocznie myślałeś nad czymś na tyle intensywnie, że nie zwróciłeś uwagi, że skończyły ci się kartki... – odparł cicho chłopak. – Skończyłeś już wszystko?
– Tak. – zgarnął papiery i pustą filiżankę. – Twoje wczorajsze ciuchy wypiorę i przyniosę ci do celi wieczorem. – wskazał na mundur w rękach Yeagera. – Zostaw je tu.
– Ale...
– To rozkaz. – przeczesał włosy palcami wolnej ręki.
– Tak jest. – odłożył je posłusznie na krzesło. – Więc... – spojrzał na niego niepewnie. – Kiedy stąd wyjdziemy...
– Znowu będziemy tylko kapitanem i jego żołnierzem. Tego wymaga sytuacja. – westchnął, podszedł bliżej i pocałował młodszego krótko, unosząc się nikle na palcach. – Idź od razu na śniadanie, ja zaniosę papiery do Smitha. Jeśli ktoś będzie pytał, dlaczego nie było cię w celi... powiedz, że dostałeś karę za spóźnienie na trening.
– Dobrze, heichou. – wypalił, w wyniku czego został pociągnięty za ucho. – Aj!
– Chodź już. – wywrócił oczami i przekręcił klucz w drzwiach.
Po wyjściu na korytarz rozeszli się w swoje strony, nie odwracając się za siebie.
Notes:
Hejka naklejka. To ja.
Wiem, krótki strasznie, ale udało mi się naskrobać następny, a ten czekał na publikację od 15 listopada, hehe.
Jest 03:36, jak ja jutro wstanę z psem i do pracy? ;-;
To wszystko twoja wina, Janko. Kopa w dupę jutro dostaniesz.
Anyway, enjoy~
Pytania?
Zażalenia?
Propozycje?
A może teorie spiskowe?
To chyba tyle. Do następnego!
~♡~
Następny: Chapter XXV – Jealousy
"– Więc chodzi o Mikasę?
Jean nie odpowiedział.
– Jean, czy ty... jesteś zazdrosny o Mikasę?
– A nawet jeśli, to co? – odwrócił wzrok i odsunął się, gdy Arlert skończył opatrywanie go.
– Przecież oni są jak rodzeństwo. Wychowywali się razem po tym, jak rodzice Erena ją przygarnęli. – przyjrzał się twarzy przyjaciela, na której pojawił się nikły rumieniec.
– Co z tego? – rzucił, wbijając spojrzenie w ścianę. – Ja widzę, jak ona na niego patrzy. Doprowadza mnie to do szału, bo on ją czasem traktuje tak, że mam ochotę mu przypierdolić. – zacisnął dłoń w pięść."