Actions

Work Header

The people who are crazy enough to think they can change the world (are the ones who do)

Notes:

(See the end of the work for notes.)

Chapter Text

Zaklęcia latały w powietrzu, rażeni klątwami ludzi upadali na ziemię, a Bellatrix śmiała się szaleńczo. To był jej żywioł, żyły tak pulsujące i tak nabrzmiałe adrenaliną, jakby miały wybuchnąć.

 

- Nie waż się go tknąć! - krzyczał Syriusz i Bellatrix śmiała się jeszcze bardziej. Był dobrym przeciwnikiem. Och, jakże ona kochała tak walczyć, zaciekle i aż do krwi. Eksplozja tliła się na krawędzi każdego zaklęcia, kiedy odpychał dzieciaka za siebie, osłaniając go własnym ciałem. Zbawiciel czarodziejskiego świata! Bellatrix skrzywiła się pogardliwie. Zbawiciel czarodziejskiego świata wyglądał jak chudy kurczak i był równie jak on bezużyteczny.

 

- Nie waż się mi grozić! - Gniew na jej upartego, tępego kuzyna palił jej rdzeń, wędrował przez serce i czubki palców, kumulował się w różdżce. Wciąż chronił tego dzieciaka Potterów, co do diabła, było nie tak z Syriuszem, że ciągle chronił Potterów. Miał własną rodzinę. Mogli walczyć razem. Mogli mieć swoje miejsce. Wszystko mogło być zupełnie inaczej. Byli Blackami, a z Blacków prawie nic już nie zostało.

 

Przełknęła wściekłość i zaśmiała się ponownie. Plecy jej kuzyna uderzyły o ścianę. Nie miał dokąd się cofnąć, a z jedną ręką wciąż owiniętą ochronnie wokół ciała dzieciaka, był zbyt rozproszony, by walczyć skutecznie. Oczy Bellatrix płonęły złym światłem.

 

- Nie tknę go, należy do Czarnego Pana – obiecała i uśmiechnęła się drapieżnie. - Za to zabiję ciebie, kuzynie. Zabiję ciebie, a potem pójdę zabić twojego wilka. Jak bardzo będziesz wtedy…

 

- Confringo! - Syriusz odepchnął chłopaka, którego tak zaciekle chronił i w końcu włożył w klątwę maksimum skupienia; całe lata pasji i nienawiści, którą dzielili razem w Azkabanie, zamknięci w sąsiednich celach.

 

- Reducto! - wrzasnęła w odpowiedzi. Zaklęcia zderzyły się w powietrzu, mocne i wściekłe, posyłając ich oboje na ziemię. Bellatrix śmiała się tak, że brakowało jej tchu.

 

- Zawsze wilk i wilk, wszystko byś zrobił, żeby chronić swojego wilka. Gdybyś miał wybór, kogo byś wybrał? Pottera czy wilka?

 

- Stul mordę, durna wiedźmo. - Syriusz wpatrywał się w nią z nienawiścią. Różdżka leżała w jego dłoni pewnie i nieubłaganie, jak wyrok; Bellatrix odskoczyła w ostatniej chwili, kiedy posłał w jej stronę kolejne zaklęcie. Musnęło jej przedramię i część biodra, porwane szaty odsłaniały jej blade, wychudłe ciało i były czerwone od krwi.

 

Sectusempra. Jej prawy, bohaterski, do cna gryfoński kuzynek właśnie potraktował ją secusemprą!

 

- Mogłeś mnie zabić, idioto!

 

- Cóż, taki chyba jest tego cel, droga kuzynko!

 

Zachwiał się na nogach, kiedy wrzasnęła „conjunctivitis!” i tylko swojemu refleksowi, który wyrobił quidditch i niebezpieczeństwo, a którego nie zdołał stępić Azkaban zawdzięczał to, że o cal zdołał uniknąć klątwy oślepiającej. Bellatrix musiała oprzeć się o ścianę, kiedy zakręciło jej się w głowie z powodu utraty krwi. Przeklęta sectusempra bezlitośnie pocięła jej skórę. Naprzeciwko niej zamroczony Syriusz dyszał ciężko, trąc oczy. Nie odebrała mu wzroku, ale na chwilę udało jej się go oszołomić. Zebrała siły, podpierając się na dłoni i ręka, śliska od krwi, zsunęła się po gładkich kamieniach ministerialnej komnaty.

 

Ale nie upadła. Kątem oka złowiła jakiś ruch, gdy ktoś biegł w ich stronę. Bursztynowe oczy, jarzące się teraz jak żółte ślepia w ciemnościach. Zawsze trochę za długie włosy, w które tyle razy widziała wplątane palce Syriusza. Srebrzyste blizny, szpecące pociągłą twarz.

 

- O wilku mowa – syknęła. Syriusz odwrócił się nieświadomie i to był ten moment; wszystkie siły włożyła w ten skok, bo musiała znaleźć się bliżej, była za słaba, żeby go zaatakować z daleka. - Co wybierzesz, Black, swojego wilka czy chłopca, który miał uratować świat?

 

- Głupia suka. - Oczy jej kuzyna były stężałą w furii lawą, włosy przypominały płynny obsydian. Bellatrix uniosła różdżkę. Wilkołak wciąż biegł w ich stronę, ale wiedziała, że nie zdąży.

 

- Expulso! - wykrzyknęła i czarne włosy Syriusza, tak podobne do jej własnych, uderzyły ją w twarz. Chciał ją odepchnąć. Może odsunąć siebie. Nie zdążył, gdy na krawędzi wzroku Bellatrix coś zamigotało, zwodnicze, niebezpieczne. Chciała się cofnąć, ale palce kuzyna zacisnęły się na jej przedramieniu, śliskim od krwi.

 

Syriusz stracił równowagę i pociągnął ją za sobą. Bellatrix przez moment widziała jeszcze komnatę w Departamencie Tajemnic, gdzie dookoła nich wciąż walczyli i ginęli ludzie. Przeklęty wilkołak dopadł w końcu dzieciaka, ale ominął go, nie poświęcając mu żadnej uwagi i rzucił się w stronę Syriusza.

 

- Remus! - krzyknął z rozpaczą jej kuzyn. Jego ręka ześlizgnęła się z dłoni Bellatrix, która instynktownie wzmocniła uchwyt. Coś było nie tak. Coś było nie tak, jak powinno.

 

- Syriuszu – szepnęła jego imię, po raz pierwszy od lat. Dookoła nich wszystko zawirowało, migoczące fałdy zasłony otuliły ich i oddzieliły od świata. Strach, od dawna zapomniany i paraliżujący, wspiął się po kręgosłupie, a Syriusz nagle odwzajemnił jej uścisk.

 

- Bella – powiedział bez tchu – Bella, do cholery, my chyba umieramy.

 

A potem zapadła ciemność i długo, bardzo długo, nie było już niczego.

 

 

***

 

Bellatrix ocknęła się, słysząc dobiegający z oddali krzyk i czyjś śmiech. Co się stało? Wciąż walczyli? Wygrali? Przegrali i to było zabawne? Głowa pulsowała jej bólem i miała sucho w ustach. Leżała na czymś mokrym i zimnym, a kiedy oparła się na przedramieniu, pod palcami wyczuła śliskość liści.

 

 

Brzeg jeziora. Widoczne z daleka, wysokie wieże Hogwartu. Błonia, pogrążone w ciemnościach i odległa łuna lamp, rozświetlających zamek. Wiatr, szarpiący jej szkolną szatą i jedwabistymi, ciemnymi lokami Syriusza, który leżał skulony obok niej. Palce Bellatrix zacisnęły się na różdżce. Miała go, był bezbronny i na jej łasce. Był też nieprzytomny – i bardzo, bardzo młody.

 

Zakrztusiła się oddechem, kiedy spojrzała mu w twarz, gładką, pozbawioną cieni i zmarszczek. To nie była twarz mężczyzny, którego widziała ledwie chwilę temu; człowieka, który jak i ona przeszedł przez wojnę i piekło i który wylał więcej łez, niż ich w ogóle posiadał. Przez dwanaście lat słuchała, jak coraz bardziej stacza się w otchłań szaleństwa. Mimo, że nienawidzili się wtedy, to jednak próbowali ratować się nawzajem. Bo mieli tylko siebie. Przez dwanaście lat, gdy byli w Azkabanie, nie było nawet jednej osoby, której by na nich zależało.

 

Ręka Bellatrix opadła jakby wbrew woli. Czując się dziwnie, surrealistycznie i niczym we śnie, drżącymi palcami sięgnęła do sakiewki, którą kiedyś stale nosiła przy pasku. Była tam, aksamitna i czarna, z monogramem rodu Blacków, wyhaftowanym srebrną nicią. Grzebień z masy perłowej, który na ostatnie święta dostała od Narcyzy. Mały notes ze smoczej skóry, w którym miała zwyczaj zapisywać wszystkie ciekawe zaklęcia od Regulusa. Lusterko z jadeitu, które otworzyła wstrzymując oddech. Gdy zajrzała w jego taflę, jeszcze mocniej zakręciło jej się w głowie.

 

Zapomniała już, jak piękna była kiedyś i jak niewiarygodnie młoda. Szarpnęła rękaw szaty, odsłaniając jasną skórę; trochę opaloną, by spędzili wakacje we Francji, gdzie po raz pierwszy upiły się winem z Narcyzą, a Syriusz zaczarował winorośle tak, by śpiewały hymn Gryffindoru, kiedy na drugi dzień po wyjeździe pokłócił się ze swoim ojcem.

 

- Co jest… - Syriusz poruszył się teraz koło niej; jego oczy z trudem odzyskiwały skupienie, wystraszone i dzikie. Celował w nią różdżką, strzelając wzrokiem dookoła. - Co, do cholery! Gdzie my jesteśmy?

 

- Zapytaj raczej „kiedy”. - Bellatrix przełknęła ślinę, wpatrując się w swoje przedramię. Nie było mrocznego znaku, jej ciało było gładkie i jędrne jak wtedy, gdy miała osiemnaście lat i życie przed sobą. Syriusz wciągnął ostro powietrze, wbijając wzrok w jej rękę. - Albo to jakaś sztuczka, kuzynie, albo jesteśmy tam, gdzie kiedyś byliśmy.

 

- Nie masz znaku. - Syriusz był równie blady jak ona i niemal równie piękny. Miała porównanie. Widziała, co zrobiło z nim to nędzne życie pełne śmierci i strachu. Jeszcze chwilę temu był wyniszczonym niedożywieniem, przedwcześnie postarzałym więźniem Azkabanu, jak ona. A teraz byli tutaj, oboje tacy młodzi i piękni dziką, zuchwałą urodą Blacków, której czas nie zdołał im jeszcze odebrać. - Co do cholery, Bella, to jakiś pieprzony żart? Harry… - urwał i przez jego twarz przebiegł wyraz potwornego lęku. - Remus. Remus tam został. Muszę do niego wrócić, natychmiast…

 

- Och, a jednak Remus, nie Harry? - mruknęła. Wstała z ziemi, wygładzając szatę i rozejrzała się uważnie dookoła. - Przestań we mnie celować tą głupią różdżką i przydaj się do czegoś. Nie mam znaku. Przy sobie mam prezenty od sióstr i od Reggiego. Na Salazara, Syriuszu! Jeśli to znaczy to, co mi się wydaje, to on wciąż żyje...

 

- To jakaś klątwa? - Wargi Syriusza drgnęły, jakby chciał się rozpłakać, zupełnie jak ten młody chłopiec, którym był kiedyś. - Rzuciłaś na mnie jakiś czar, przeklęta wiedźmo? Bawisz się moim umysłem, wciskając mi ten cały… ten cały cholerny kit… - mówił coraz bardziej nieskładnie, aż w końcu zamilkł, wpatrując się rozszerzonymi oczami w postać, która zbliżała się ku nim szybkim krokiem, z daleka machając energicznie ręką.

 

Co, do diabła. Bellatrix zamrugała, pewna przez chwilę, że jednak zupełnie oszalała. Syriusz wydał jakiś zduszony dźwięk, ni to śmiech, ni westchnienie.

 

- Harry? - szepnął chrapliwie. Ale idący w ich stronę chłopak nie był Harrym, chociaż w pewnym sensie był do niego podobny – te same, rozwichrzone włosy w nieładzie, okrągłe okulary i szybki refleks, kiedy leniwie podrzucał w dłoni mały, złoty znicz. Bellatrix z chorobliwą fascynacją patrzyła, jak trzepoczą jego błyszczące skrzydełka, gdy śniade palce chłopaka zręcznie uwalniają go i chwytają z powrotem.

 

- Na jaja Merlina, co robisz w tej trawie, Łapo? – prychnął James Potter i roześmiał się hałaśliwie. - I to ze swoją piękną kuzynką? Bello, zawsze przyjemność, kiedy akurat nie próbujesz mnie przekląć. Co tam, dzieciaki, robicie coś niegodziwego?

 

Syriusz milczał. Jego oczy, szeroko otwarte, pełne głodu i bólu, wbiły się w twarz przyjaciela, który nie żył od piętnastu lat, a teraz był tutaj, wyglądając jakby miał ich niewiele ponad tyle.

 

- Rogacz – szepnął Syriusz. Zagubione spojrzenie pobiegło na chwilę do Bellatrix i zmarszczył brwi, kiedy ta ledwie dostrzegalnie pokręciła głową. „Nic nie mów”, brzmiał niemy rozkaz, który Syriusz bez pudła zrozumiał. Znów spojrzał na Jamesa Pottera. - Rogacz – powiedział łamiącym się głosem i nagle zachwiał się tak, że prawie upadł.

 

- Hej, Siri, wszystko w porządku? - James był tuż obok, podtrzymując go troskliwie ramieniem. Obejmował go ochronnie przez plecy i Bellatrix uderzyła wymowność tego obrazka; jeszcze nie tak dawno temu, tylko w innej rzeczywistości, Syriusz podtrzymywał tak jego syna. Syna, który tu nawet się nie urodził. Bellatrix zakrztusiła się oddechem, gdy nagły szloch wydarł się z jej gardła.

 

- Ludzie, co z wami nie tak? - Z twarzy Jamesa zniknęła cała niefrasobliwość, gdy wodził niespokojnym wzrokiem pomiędzy Syriuszem a nią i Bellatrix zaskoczył brak wrogości w jego oczach. Owszem, był taki czas, kiedy z tą całą paczką kuzyna umiała się nawet dogadać. Potterowi podobała się nawet na tyle, że zaprosił ją na bal świąteczny, mimo że był dwa lata młodszy od niej. Poszła z Theo Nottem, brawurą Pottera jednocześnie rozbawiona i nieco oczarowana. Ci gryfoni jednak byli odważni, trzeba im to przyznać.

 

- Och wiesz, Potter. - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się bezczelnie. - Mojemu kuzynowi nie podoba się to, że zdecydowałam się iść z tobą na bal. O ile zaproszenie jest nadal aktualne.

 

- Zapro… ja… tak! - James Potter się zaczerwienił i Bellatrix roześmiała się, bo nie mogła powstrzymać wybuchu czystej beztroski, gdy dookoła nich wszystko było tak bardzo, kompletnie absurdalne. Przed chwilą walczyła z Syriuszem o śmierć, większość jego przyjaciół nie żyła i wszyscy czarodzieje z Jasnej Strony chcieli ją zabić, a teraz jej przedramię było pozbawione mrocznego znaku i skazy, a serce tak lekkie, jakby się po latach wyrwało z uwięzi.

 

- Nie rozumiem, co się dzieje – wymamrotał Syriusz. Nie puszczał przyjaciela, wczepiony w jego ramię niemal kurczowo i James zaśmiał się z zakłopotaniem.

 

- No cóż, Siri, gdybyś był dziewczyną, to niewątpliwie poszedłbym z tobą, bo jesteś śliczny i w moim typie, ale skoro nie jesteś, to ona podoba mi się jednak bardziej – wyznał z rozbrajającą szczerością i Bellatrix parsknęła śmiechem, a Syriusz wywrócił oczami. To był tak znajomy gest, że Bellatrix ścisnęło się serce; nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będą w stanie tak lekko przekomarzać się i żartować ze sobą nawzajem. Oczy Syriusza, ciemne i bezbrzeżnie zdumione, spotkały się z jej oczami.

 

- Bella – powiedział z napięciem, w końcu decydując się zadać to właściwie pytanie. - Kiedykiedy jesteśmy?

 

- Wasz szósty rok – powiedziała, ignorując zdumione zakłopotanie Pottera. - Wasz szósty, a mój siódmy nauki w Hogwarcie.

 

- Ale… to szalone!

 

- Dokładnie – zgodziła się, chowając lusterko i różdżkę, a potem rozglądając po szkolnych błoniach. - Nie sądzę, żeby nam ktoś uwierzył, a ty?

 

- Ja… - Syriusz zamilkł, a potem niechętnie skinął głową. - Kurwa, nienawidzę, kiedy masz rację. Zasługuje na pobyt w Świętym Mungo, co?

 

- Na oddziale zamkniętym – potwierdziła i ujęła Jamesa Pottera pod drugie ramię; może i młodszy, ale chłopak wciąż był nieco wyższy od niej i całkiem przyjemnie pachniał. Jeszcze nie do końca uświadomiona, błysnęła jej myśl, że tym razem wszystko mogłoby być zupełnie inaczej.

 

Syriusz, wciąż jeszcze przytłoczony, nie odezwał się już przez całą drogę do zamku.

 

***

 

Dormitorium Slytheriniu było tak samo przytulne i pełne gwaru, jak zawsze. Wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętała, nawet hasło udało jej się przypomnieć, a Syriuszowi nie skrzywić, gdy się okazało, że brzmi ono „Toujours Pur”.

 

- Poważnie? - syknął tylko do niej na stronie. - Durne motto Blacków hasłem Slytherinu?

 

- Skup się na tym, jak ona mówi po francusku – poradził mu James, obdarzając Bellatrix zachwyconym uśmiechem. - Ten akcent! Ach, dziewczyno, podobasz mi się, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej.

 

- To jest jakaś cholerna kpina, nie alternatywna rzeczywistość. - Syriusz założył ręce na piersi i uniósł brwi, patrząc obojętnie, jak przed nimi rośnie ściana wpatrzonych w nich z niedowierzaniem ślizgonów. - Tak, to my, cześć i czołem.

 

- Co oni tu robią, Bellatrix? - Lucjusz Malfoy wpatrywał się niechętnie w championów Gryffindoru, którzy nagle znaleźli się w jego dormitorium. - Czyś ty oszalała, przyprowadzając ich tutaj?

 

- Och, daj spokój, Lucy. - Bellatrix zaśmiała się pobłażliwie. - Syriusz to mój kuzyn. A Potter… cóż, idę z nim na bal, więc jako dżentelmen odprowadził mnie po randce do pokoju.

 

- Mieliśmy randkę? - ucieszył się James Potter. Syriusz odzyskał odrobinę równowagi, widząc, jak bardzo z tej równowagi wyprowadzony jest Malfoy.

 

- Właśnie, Lucy – powiedział złośliwie. - Daj spokój.

 

Lucjusz go zignorował. Kiedy się odwrócił, Syriusz poczuł, jak chłodne palce Bellatrix dotykają jego dłoni. Szarpnął się lekko, zaskoczony - cóż, nie miał wielu podstaw by jej przesadnie ufać, niedawno próbowała go zabić – ale tylko wsunęła mu w dłoń jakiś przedmiot.

 

- Jest dwustronne – szepnęła, gdy spojrzał na lusterko. - Drugą część ma Narcyza. Zabiorę jej z kufra i odezwę się do ciebie w nocy, jak wszyscy zasną.

 

- Okej. - Syriusz schował lusterko. Pozwolił, by James wyciągnął go z kwater Slytheriniu. Przyjaciel wciąż gadał, podekscytowany, o nadchodzącym balu i o tym, jak pięknie lśnią w blasku świec oczy Bellatrix i Syriusz potarł dłonią czoło. Jeśli istotnie jakimś sposobem cofnęli się w przeszłość, to faktycznie by się zgadzało – na szóstym roku, jeszcze zanim zaczął spotykać się z Lily, James zaliczył irytujący epizod zauroczenia jego kuzynką. I o ile w tamtej rzeczywistości Bellatrix ucięła to zauroczenie bezlitosną kpiną w zarodku, tak w tej z jakiegoś powodu najwyraźniej zgodziła się dać mu szansę.

 

Cóż, może to był jej mroczny plan – jeśli James będzie z nią, a nie z Lily, Harry Potter nigdy się nie narodzi i nie będzie w stanie pokonać Voldemorta.

 

Syriusz poczuł, że głowa boli go jeszcze bardziej, gdy tylko próbował myśleć o tym i o wszystkich implikacjach, jakie ta zmiana mogła spowodować. Czy to naprawdę miało znaczyć, że nigdy nie będzie Harry’ego? Do cholery, musiał wbić Rogaczowi trochę rozsądku do głowy, Lily była jego wymarzoną dziewczyną, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedział. Co w ogóle teraz robiła Lily? Chyba ciągle prowadzała się ze Snapem. Na myśl o tym, że Lily miałaby kiedyś urodzić dziecko, które nie dość, że nie byłoby Harrym, to jeszcze byłoby dzieckiem Snape’a, Syriusz miał ochotę histerycznie krzyczeć.

 

James raczej nie doceni, jeśli zacznie bełkotać i szarpać go za ramię, żądając, by się opamiętał. Z trudem zmusił się do zachowania milczenia.

 

- No i nie sądziłem, że się zgodzi, tak mnie zaskoczyła! Czy jej rodzice nie będą wściekli?

 

- O, będą. - Syriusz na sekundę przymknął oczy. Na Godryka, rodzice jego i rodzice Bellatrix jeszcze żyli; Bellatrix nie była śmierciożerczynią, a on nie został jeszcze wydziedziczony. Co, u diabła. Co, u diabła, się tu w ogóle działo.

 

- Jesteś milczący, Łapo. - James płynnie przeniósł uwagę ze swojego życia miłosnego na jego i Syriusz mruknął coś niezobowiązująco. Dotarło do niego z całą siłą, że w ich dormitorium, do którego teraz zmierzali, był nie tylko Remus, ale i Peter. Nie miał pojęcia, czy zdoła się powstrzymać przed skręceniem temu obrzydliwemu szczurowi jego zdradzieckiego karku, kiedy go tylko zobaczy. - Przyznasz się w końcu, kogo ty zaprosiłeś? - zapytał James i Syriusz potknął się o własne stopy.

 

Szósty rok. Bal Bożonarodzeniowy. Zbliżająca się pełnia i ten jego błazeński, durny wybryk, który sprawił, że Remus nie odzywał się do niego niemal pół roku…

 

Nie ma szans. Nie ma mowy. Nie popełni drugi raz jednego z najgorszych błędów w swoim życiu. Kiedyś, kilka lat później, nie zgodzi się, by to Peter został powiernikiem tajemnicy Potterów, a teraz nie wyśle Snape’a do Wrzeszczącej Chaty, nie narazi Remusa na niebezpieczeństwo i wyrzuty sumienia.

 

Remus. Merlinie, jak on mógł mu to kiedykolwiek zrobić. Remus, który był zawsze po jego stronie; nie pozwoli, by Dumbledore i jego głupia taktyka nastawiły ich przeciwko sobie. Nie przestanie ufać Remusowi i zadba o to, by Remus zawsze mógł zaufać jemu.

 

Uświadomił sobie, że stoi i uśmiecha się do siebie jak idiota, kiedy James chrząknął znacząco i narysował sobie kółko na czole.

 

- Naprawdę coś dziwnego się z tobą dzisiaj dzieje, Łapo – narzekał, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie. - Powiesz mi, co ci chodzi po głowie?

 

- Remus – wyjawił Syriusz. James uniósł brwi, przyglądając mu się bez zrozumienia, jakby chciał spytać „tak, Remus, i co z nim?”. Syriusz uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Zamierzam zaprosić na bal Remusa Lupina.

 

Zignorował zdławiony skrzek i niegodny pisk zaskoczonego Jamesa, przelazł przez dziurę w portrecie i odetchnął pełną piersią, gdy znalazł się w dormitorium Gryffindoru. Na Godryka! Wciąż nie wiedział, co dokładnie wydarzyło się w jego życiu, gdy razem z Bellatrix wpadli za tę dziwaczną zasłonę, ale był w domu i tylko to się teraz liczyło.

 

***

 

Może to była jakaś sztuczka Bellatrix, Syriusz nie miał pojęcia. Może powinien próbować z nią walczyć, wyrwać się z tej iluzji i wrócić do wojny, ale, na Merlina… jaki on był zmęczony tą wojną. Tym lękiem. Ukrywaniem się, poczuciem winy i stratą. Ledwie mogli patrzeć na siebie z Remusem, obaj tak pełni goryczy i obwiniający samych siebie. Remus był w jego towarzystwie taki milczący, tak pełen dystansu i cichy, że Syriusz bał się słów.

 

Przez dwanaście lat spędzonych w Azkabanie nieco zapomniał, jak się ich prawidłowo używa.

 

A teraz Remus – jego niesamowity, cudowny Remus – był tutaj, piękny rumieniec rozlewał się po jego policzkach, a złote oczy, rozszerzone zaskoczeniem, wbiły się w twarz Syriusza.

 

- Na bal? - powtórzył niepewnie i westchnął, kiedy Syriusz uśmiechnął się do niego promienne. Syriuszowi nie umknęło to ciche westchnienie i stłumił prychnięcie. Jacy oni byli głupi i ile lat stracili! W tym poprzednim życiu nie przyznali się do swoich uczuć, póki nie było zbyt późno i w efekcie mieli tylko jeden, cudowny miesiąc, nim wojna, zdrada Petera i śmierć Potterów nie rozdzieliły ich już chyba na zawsze.

 

- Na bal – powtórzył więc, opierając się ręką o ścianę nad ramieniem Remusa i z bliska zaglądając mu w oczy, kiedy palcami drugiej ręki musnął jego biodro. - Podobasz mi się i chciałbym cię zaprosić na bal.

 

Gdzieś z daleka usłyszał spazmatyczne okrzyki Jamesa i zachwycone „o jeny, nie wierzę” Petera, ale zignorował ich, skupiony na Remusie.

 

- Czy to jakiś żart, Syriuszu? - Remus ledwie obrzucił tamtych rozkojarzonym wzrokiem, nim na powrót przywarł spojrzeniem do jego twarzy. Nie odsunął się od dotyku Syriusza, nawet kiedy jego palce przesunęły się leniwie wzdłuż krawędzi jego spodni, muskając nagą skórę. Przygryzł tylko wargę, a jego rumieniec jeszcze się pogłębił i Syriusz po raz kolejny w życiu pomyślał, że nigdy nie widział nic piękniejszego, niż Remus Lupin, który go pragnie.

 

- Nie – odparł cicho, jakby dzielili jakiś sekret. Pochylił się w stronę Remusa z tym zmysłowym, leniwym wdziękiem, który odebrał mu Azkaban, a który tu wciąż nosił tak płynnie, jak drugą skórę. - To żaden żart, Remmy. Lubię cię. Podobasz mi się. Zależy mi na tobie. Jeśli chcesz… co powiesz na to, żeby zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi?

 

- Jak do łóżka teraz, to ja wychodzę! - krzyknął gdzieś z oddali James i jęknął, kiedy Peter walnął go poduszką w głowę. - Ou, Peter, ty brutalu, to twoja gra wstępna?

 

- Zamknij się. - Rozległo się kolejne uderzenie i tym razem James spadł z łóżka, kiedy Peter wyciągnął mu koc spod tyłka. - Nie przejmujcie się nim, kontynuujcie!

 

- On tak mówi tylko dlatego, że się założyliśmy o dziesięć galeonów, że nie wyjmiecie głów z tyłków przed końcem szóstego roku – poinformował ich James, zrywając się na równe nogi. - Lunatyku! Nie trzymaj nas w niepewności! - zawył, składając ręce. - Zgódź się! Będziecie wspaniałą parą, a ja będę mógł stroić sobie z was żarty!

 

- Dojrzałe, Potter – mruknął Remus, ale kącik jego ust drgnął w uśmieszku. Gdy spojrzał na Syriusza, jego oczy złagodniały. - Zgadzam się – powiedział cicho i Syriusz przyciągnął go bliżej do siebie. - Na Merlina, Syriuszu, ja… oczywiście, że się zgadzam.

 

- Podobam ci się. - Syriusz zaśmiał się, muskając ustami krawędź jego szczęki. Machnął niedbale różdżką, zignorował oburzone protesty Jamesa i Petera, i odgrodził się od nich zaklęciem prywatności. Remus odwzajemnił jego uśmiech, z łatwością wpasowując się w jego ramiona; jego ręce pewnie i bez wahania objęły Syriusza, kiedy musnął wargami jego usta.

 

- Podobasz mi się – szepnął, zanim go pocałował. - Bardzo mi się podobasz. Ty, Syriuszu Orionie Black, jesteś najpiękniejszym, co w życiu widziałem.

 

***

 

Jakkolwiek bardzo by Syriusz nie chciał spędzić tej nocy z Remusem, musiał z tych pragnień zrezygnować. Nie zamierzał przeżyć swojego pierwszego razu – ich pierwszego razu – z chichoczącym Peterem za ścianą i Jamesem, zapewniającym co pięć minut, że „wszystko słyszy i nic z tego co słyszy mu się nie podoba”. Całowali się więc tylko, zachwyceni sobą i z szeptanymi wyznaniami, a potem Syriusz ucałował końce palców Remusa i obiecał, że w najbliższy weekend go zabierze na randkę.

 

- Chcesz iść ze mną do Hogesmade? - Remus znów miał na policzkach ten piękny rumieniec, jego oczy były trochę zamglone i nieostre, a usta nieco opuchnięte od pocałunków. - Jako… para? Wszyscy się dowiedzą…

 

- Nie przeszkadza mi to. - Syriusz był wtedy właśnie taki, bezczelny i szybki jak bicz, i niczego się nie obawiał. Lubił tę wersję siebie, zwłaszcza, że znacznie była teraz ulepszona. Znał już smak straty. Wiedział, co to znaczy żałować. Popełnił swoje błędy, nauczył się na nich i wyciągnął wnioski. Nie chciał żałować znowu. - Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś mój. Bo jesteś, prawda?

 

- Jestem. - Remus schował zaczerwienioną twarz w jego koszuli i przesunął ustami po obojczyku. - Ale możemy też pokazać się razem już na śniadaniu. A do Hogesmade w ogóle nie iść. Jak James i Peter pójdą, będziemy mieli wolny pokój…

 

- Brzmi jak plan, Lunatyku. Plan, który mi się cholernie podoba.

 

I jakoś musiał zasnąć tej nocy. Kiedy się obudził, jego kończyny były splątane z kończynami Remusa, a ich ciała splecione ze sobą tak, że niemal niemożliwym wydawało się odsunięcie od tego kuszącego ciepła, komfortu i wygody. Syriusz delikatnie odgarnął z twarzy Remusa pasmo włosów i z czułością pocałował go w kącik ust.

 

- Tęskniłem za tobą – wyszeptał w ciemności. - Tęskniłem za tobą, nawet kiedy miałem cię blisko siebie. Nie pozwolę, żebyśmy znów się tak potracili. Obiecuję.

 

Syknął, gdy schowane w kieszeni szaty lusterko zapiekło gorącym impulsem energii. Ostrożnie wysunął się z łózka Remusa, przechodząc przez cichy pokój. Wszyscy już spali; James, z rękami pod głową, leżący na wznak, beztroski i zadowolony z życia i z siebie, Peter, śpiący na boku, z kołdrą która prawie spadła z łóżka na ziemię. Syriusz przez chwilę wpatrywał się w tę znienawidzoną twarz, tak bardzo teraz niewinną. Myślał o tym, że Peter nie podjął przecież jeszcze tamtych decyzji; że może, jeśli postarają się traktować go lepiej, trzymać go bliżej… może to wszystko udałoby się jeszcze odwrócić? Może nie musiałby któregoś dnia znienawidzić jednego ze swoich najbliższych przyjaciół? Merlinie, jeszcze nie tak dawno temu chciał skręcić mu kark, gdy go tylko zobaczy, a teraz okrył go starannie i delikatnie poklepał po ramieniu.

 

- Zrobię co będę mógł, żeby nie stracić też ciebie – obiecał Peterowi, zanim się wymknął z pokoju. Lusterko paliło coraz bardziej. Bellatrix nie była cierpliwą osobą i nigdy nie lubiła czekać.

 

Znalazł ją bez trudu, kierując się trzymaną w rękach mapą. Ich najnowsze dzieło, dopiero co wynalezione, działało bez pudła, poza jednym mankamentem – nie pokazywało skrzatów. Syriusz zanotował sobie, by zlikwidować tę lukę, gdy wróci do dormitorium. Wiedział jak – w końcu już to kiedyś zrobił.

 

- To jest, do diaska, niesamowite – powiedział, bezszelestnie pojawiając się przed Bellatrix i chowając mapę do kieszeni. Odwróciła się w jego stronę, do tej pory wpatrzona nieruchomo w rozgwieżdżone niebo nad wieżą Astronomiczną. - Nie mogę uwierzyć, że tu jesteśmy. I to jeszcze z tobą. Bella. Przecież ja cię kurewsko nienawidziłem.

 

- W pełni odwzajemnione. - Posłała mu przez ramię uśmieszek, zwijając się na okiennym parapecie jak duży, czarny kot. Jej włosy lśniły w ciemnościach, czarne jak skrzydła kruka. - Ale z jakiegoś powodu… nie chcę cię zabić. Nie chcę… wiesz co? Chrzanię to. Nie chcę zrobić wielu rzeczy, które wtedy zrobiłam.

 

- Mi to mówisz! Odkąd tu jestem, cały czas sobie powtarzam, że wszystko zrobię inaczej. Bella, to jest jak druga szansa. Kopnij w tyłek tego obłąkanego maniaka. Nie mów mi, że będzie ci brakować tego, że cię ktoś tak posiada. Że ma nad tobą władzę. Znam cię przecież. Ty nienawidzisz, jak ktoś ma nad tobą taką kontrolę.

 

Oczy Bellatrix błysnęły w ciemności. A potem jej ramiona opadły i wzruszyła nimi z irytacją.

 

- Dla mnie to nigdy nie były brednie. Wierzyłam w to, co mówi. Podziwiałam go.

 

- Bardzo dobrze, to mogę ci te wszystkie bzdury o czystości krwi czytać co wieczór na dobranoc, jak ci tak bardzo zależy – warknął Syriusz. - Po francusku, James zacząłby się ślinić, jakby usłyszał mój akcent. Bella. Daj spokój. Coś się zmieniło, czuję przecież. Nie próbowałaś jeszcze ani mnie przekląć, ani nie chcesz zrzucić mnie z dachu. Idziesz na bal z Jamesem Potterem. Dosłownie kazałaś Malfoyowi się wypchać. O co chodzi?

 

Bellatrix milczała długo. Kiedy Syriusz uświadomił sobie, że drży lekko z zimna w nocnym chłodzie, objął ją ramieniem. Jak kiedyś, gdy byli dziećmi i świat był jeszcze o wiele prostszym miejscem. Początkowo spięta, po chwili z westchnieniem wpadła w jego uścisk.

 

- Chyba chodzi o wybór – powiedziała z wahaniem. - O wybór, którego tak naprawdę nigdy nie miałam, a przynajmniej nie czułam, że go mam. Ja naprawdę nie wiedziałam, że można inaczej. Ty się wyrwałeś, Syriuszu, ale ty zawsze byłeś…

 

- Odważniejszy od ciebie? - zaśmiał się cicho Syriusz i obdarzyła go kuksańcem w bok.

 

- Bardziej lekkomyślny – skrzywiła się, ale nie wyrywała z jego uścisku. Nigdy tak naprawdę nie myślała o Syriuszu jako o swoim bracie, jego niezależność drażniła ją i frustrowała, zaś młodszy od niego Regulus, mimo że znacznie bardziej od brata posłuszny, był z kolei tak zamknięty w sobie, że nigdy nie miała okazji go poznać. Z całego rodzeństwa najbliżej była z rodzoną siostrą, Narcyzą. Andromedy, od kiedy opuściła dom, nie widziała ani razu.

 

- Kiedy tu szłam, natknęłam się na Franka i Alicję – wyznała po chwili, marszcząc brwi. Ramię Syriusza napięło się i opadło, kiedy się odsunął. Jego blada twarz była jak wykuta w kamieniu maska, tak nieprzystępna i gładka. - Wiesz, co im zrobiłam.

 

- Tak – potwierdził sucho. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł na nią patrzeć. Jakby się jej brzydził i pewnie tak właśnie było.

 

- Posłuchaj mnie – powiedziała z naciskiem. Siłą odwróciła jego twarz w swoją stronę. - Masz rację. Coś się zmieniło. Nie chcę… nie czuję tej potrzeby, rozumiesz, ty uparty durniu, świętszy od samego Merlina?

 

- Żeby ich torturować? - spytał z goryczą. - Pomieszać im zmysły? Doprowadzić do szaleństwa, bo sama kiedyś oszalałaś? Jak do tego doszło, Bella? Rozmawiam z tobą. I nie widzę w tobie tej obłąkanej wiedźmy, która próbowała podpalić cały świat i nie patrzyła na to, kto spłonie.

 

- Właśnie o tym mówię. - Bellatrix westchnęła z irytacją. - Że coś jest inaczej! Jakby… jakby jakiś przymus…

 

- Jak chcesz mi zacząć wmawiać, że służyłaś temu obłąkanemu psycholowi tylko dlatego, że cię miał pod Imperio, to daruj sobie od razu!

 

- Nie! Może? Nie wiem! - Bellatrix aż warknęła z tłumionej irytacji. - Co chcesz, żebym ci powiedziała, to wszystko jest popieprzone! Wiem, że tu jestem i że mam szansę – naprawdę mam szansę – zmienić to, co było tak kurewsko nie tak. A ty mi musisz w tym pomóc. Nie tylko dla mnie czy dla siebie, ale też dla Narcyzy. Dla Regulusa. Dla tego małego gnojka, Draco – powiedziała i uśmiech rozjaśnił na chwilę jej zaciętą twarz. - Polubiłbyś go, gdybyś miał szansę go poznać.

 

- Z tego co widziałem, niespecjalnie był tam powód do zachwytu. Co mówisz, że „mały gnojek” jest kimś, kogo warto ratować?

 

- Draco zawsze przypominał mi Regulusa. - Bellatrix objęła się ramionami, opierając brodę na kolanach. - Wszyscy wiedzieli, że któregoś dnia otrzyma znak. Lucjusz i Narcyza…

 

- Co, nie chcieli tego dla dziedzica? - zakpił Syriusz i posłała mu ostre spojrzenie.

 

- Wyjmij głowę z tyłka, Syriuszu – poradziła twardo. - Kto by chciał czegoś takiego dla dziecka? Ty myślisz, że było nam łatwo? Mnie, Regulusowi, Narcyzie? Draco? Rodzina…

 

- Dobrze wiem, czego wymaga rodzina – powiedział Syriusz przez zęby. - Dlatego odszedłem, jakbyś zapomniała.

 

- I tym razem potrzebuję, żebyś tego nie robił – odwarknęła mu i przez chwilę gapił się na nią z niedowierzaniem.

 

- Co ty… - wybuchnął śmiechem. - Ty naprawdę wierzysz, że przekonasz mnie do przystąpienia do śmierciożerców?

 

- Nie bądź głupszy, niż jesteś. Nie. Wymagam, żebyś nie szukał idealnej rodziny, tylko zamiast tego postarał się ulepszyć swoją. Jeśli ma być inaczej – jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse w walce z tym, co nadchodzi – musimy mieć karty po swojej stronie. I musimy mieć w tej talii kart najwięcej asów, jak tylko uda się zebrać. 

 

- Co ty proponujesz? - Syriusz uśmiechnął się nagle; wyglądał wyzywająco, nieokiełznanie i pięknie. Miękkim gestem, zaskakując ich oboje, pogładziła jego policzek. Przysunęła się do niego bliżej, opierając swoje czoło o jego, tak, że ich ciemne loki wymieszały się ze sobą, a szare oczy spotkały w końcu bez gniewu i złości. - Chcesz wkurzyć Walburgię? Orion dostanie szału. 

 

- Matka będzie chciała mnie przekląć, a ojciec się wścieknie. - Bellatrix zacisnęła palce na ich włosach, ściskając razem czarne, miękkie pasma. - Wchodzisz w to, kuzynie? Jesteśmy Blackami i powinniśmy trzymać się razem. Nie pozwól im wyrzucić się z rodziny, do której należysz. Nie spisuj nas na straty. Potterowie mają przed sobą osiem lat życia. Regulus nawet nie tyle. Zaś jeśli chodzi o wilka...

 

- Nie zostawię Remusa, Bella. Nawet, jeśli według twoich praw to jest niewłaściwe i złe. 

 

- Więc zmień te prawa. - Oczy Bellatrix zabłysły buntem. - Jesteś dziedzicem Blacków i należy ci się miejsce w radzie. Podobnie jak Potterowi. Malfoyowi. Weasleyom. Lestrangom. Longbottomom.

 

- Więc mówisz...

 

- Mówię, że skoro ja mam plunąć na obłąkanego maniaka, to i ty pluń na swojego. Dumbledore rozgrywa wszystkich latami, nie jesteś tym zmęczony? Pozwolił cię zamknąć w Azkabanie bez procesu, w sprawie wilkołaków nawet palcem nie kiwnął, do walki z Czarnym Panem zamiast wyszkolonych wojsk aurorów używał bandy dzieciaków, które ledwie skończyły szkołę. A teraz mamy przewagę. Wiemy coś, czego on nie wie. 

 

- Horkruksy. - Syriusz roześmiał się głośno. - A niech cię diabli, kuzynko, naprawdę to robimy?

 

- Naprawdę. - Odwzajemniła jego dziki uśmiech. - Pokażmy im, że Blackowie nie zostali stworzeni po to, by służyć innym. 

Chapter Text

Bellatrix dryfowała na granicy jawy i snu. Jakaś sowa zahukała za oknem, zbłąkany promień słońca przedarł się przez niedbale zaciągnięte story i zaświecił jej w oczy, a kiedy przekręciła się na bok, chcąc od niego uciec, jej ręka uderzyła o czyjeś ciało. Ktoś siedział na jej łóżku. Jej łóżku w dormitorium Slytherinu, a ona miała siedemnaście lat i była w Hogwarcie.

 

Kiedy otworzyła oczy, wyrwało jej się ziewnięcie.

 

- Cissy? Co ty tu robisz? – zdziwiła się.

 

Narcyza była dopiero na trzecim roku, ale już od pierwszego znała drogę do dormitorium siostry i potrafiła prześlizgnąć się doń bezszelestnie. Teraz wsunęła się pod koc obok Bellatrix, kuląc się obok niej. Jej stopy, kiedy przypadkiem otarły się o jej łydki, były lodowate.

 

- Wszyscy w szkole mówią już o tym, że idziesz na bal z Jamesem Potterem. – Narcyza patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami i Bellatrix zalała nagła fala miłości do swojej małej siostrzyczki, która zawsze wiernie podążała jej śladem. Czule pogłaskała ją po policzku, wstrząśnięta tym, jak nakładały się na siebie w jej umyśle dwie twarze Narcyzy: ta, po dziecięcemu jeszcze świeża i słodka, i ta z przyszłości: zmęczona, poszarzała od zmartwień i ściągnięta troską twarz zaszczutej kobiety, która każdego dnia obsesyjnie bała się o syna. Ja jej to zrobiłam, przemknęło Bellatrix przez głowę. Zawsze mnie naśladowała. Gdybym nie zwróciła się w stronę Czarnego Pana, czy Narcyza mogłaby żyć kiedyś bez lęku, nie martwiąc się, że straci Draco?

 

- To tylko bal – powiedziała, z trudem wyrywając się z tych myśli; Draco jeszcze nawet nie było na świecie, a Narcyza sama była dzieckiem, które należało chronić. Zawiodła ją wtedy i nie zamierzała zrobić tego znowu. Zaśmiała się cicho na widok miny siostry. – No co, Cissy? Zachowujesz się tak, jakbym ci powiedziała, że idę na bal z Goylem. Potter jest przystojny. I całkiem zabawny.

 

- Zabawny? – Narcyza patrzyła na nią, marszcząc cienkie brwi. – Zawsze mówiłaś, że jest irytującym dupkiem!

 

- Bo jak się popisuje, to taki jest. – Bellatrix leżała na plecach z rękami pod głową. Jej czarne loki splątały się na poduszce z jasnymi włosami siostry. – Ale kiedy przestaje się popisywać, jest zupełnie inny. Miły. Całkiem słodki. I naprawdę mu się podobam.

 

- Podobasz się połowie szkoły. – Narcyza potrząsnęła jej ramieniem. – Powiedz mi prawdę! Zabrałaś mi lusterko. I nie było cię w nocy jak przyszłam. Byłaś z Potterem?

 

- Cissy, nie powinnaś chodzić sama nocą po korytarzach, jeśli ktoś cię przyłapie, dostaniesz szlaban i rodzice nie będą zadowoleni.

 

- Rodzice nigdy nie są zadowoleni – stwierdziła Narcyza z goryczą i Bellatrix spojrzała na nią, mrużąc oczy. Coś było nie tak. Narcyza spędziła ostatnie dwa tygodnie w domu, zwolniona z zajęć szkolnych ze względu na chorobę, a odkąd wróciła, była dziwnie cicha i przygaszona. – Zazdroszczę ci tego balu, nawet jak idziesz z Potterem. Sama mówiłaś, że obaj z Syriuszem cię doprowadzają do szału, bo już i tak mają za duże powodzenie.

 

- Mam przeczucie, że Syriusz wkrótce zostanie spacyfikowany. – Bellatrix przekręciła się w stronę siostry, opierając głowę na łokciu. Była pewna, że skoro Syriusz dostał swoją drugą szansę, to będzie chciał z niej skorzystać. A sądząc po tym, jak Lupin wodził za nim oczami, istniały spore szanse na to, że jeszcze przed zakończeniem szkoły jej niepokorny kuzyn włoży wilkołakowi obrączkę na palec.

 

Zaczynała się godzić z tą myślą. O Lupinie wiele by można powiedzieć, ale mógł być mocnym atutem w ich planie. Jego połatane sweterki skrywały nadludzką siłę, miła z pozoru i łagodna buzia twardą, bezkompromisową lojalność i przenikliwy umysł. Był na tyle silny, by móc chronić Syriusza i na tyle mu oddany, by pragnąć to robić.

 

No i bawiła ją przewrotność tego konceptu: jeden z Blacków, purystów czystej krwi, związany z wilkołakiem. Z drugiej strony, Blackowie zawsze uważani byli za ród czarnomagiczny, a czym innym były wilkołaki, niż stworzeniami z najmroczniejszej potęgi?

 

- Spacyfikowany? – powtórzyła Narcyza i Bellatrix roześmiała się.

 

- Wycofany z obiegu wolnych. Mówię ci, siostrzyczko, nadchodzi koniec podbojów naszego drogiego kuzyna. Jeśli zrobi to, co myślę, że zrobi, to równie dobrze może od razu podpisać kontrakt małżeński. A przynajmniej mógłby. Gdyby…

 

Urwała w ostatniej chwili. Prawie powiedziała "gdyby wilkołakom wolno było zawierać wiążące w świetle prawa małżeństwa". Jasny szlag! Zupełnie zapomniała, że tu jeszcze wiedza o wilkołactwie Lupina nie była powszechna. Nie wiedział o tym zapewne nikt poza nim samym, pewnie dyrektorem, no i Syriuszem, Potterem i tym szczurem, Pettigrew. Bellatrix pogardzała Peterem Pettigrew. Był tchórzliwy, słaby i zjadłby własne jaja, za które Czarny Pan i tak trzymał go żelazną ręką.

 

Miała nadzieję, że Syriusz zdoła jakoś powściągnąć wrodzony temperament Blacków, nie zadusi tego głupiego szczura i jednak nie trafi do Azkabanu, tym razem oskarżony o zabicie kolejnego przyjaciela.

 

- Coś wiesz i mi o tym nie mówisz. – Narcyza popatrzyła na nią z ciekawością i Bellatrix potrząsnęła głową, pochylając się do siostry i kładąc palec na jej ustach.

 

- A umiesz dochować tajemnicy? – zapytała figlarnie; dobrze wiedziała, że Narcyza nie będzie musiała jej dochowywać zbyt długo; byłaby szczerze zdziwiona, gdyby trwało to dłużej, niż do jutra. Narcyza pokiwała gorliwie głową. – To powiem ci, że nasz kuzyn idzie na bal z Lupinem.

 

- Z Remusem Lupinem? On jest półkrwi. – Narcyza ledwie oddychała z przejęcia; na jej blade zwykle policzki wystąpiły gorączkowe rumieńce. – Ale… ciotka Walburgia się wścieknie!

 

- Uwierz mi, Cissy, są gorsze rzeczy, niż to, jest półkrwi – powiedziała i uśmiechnęła się złośliwie. Wyobraziła sobie minę drogiej cioteczki Walburgii, gdyby na jaw wyszedł jeszcze ten drugi, bardziej… futrzasty problem Lupina.

 

Zaskoczyło ją, gdy z ust Narcyzy wyrwał się nagle zdławiony szloch, który szybko przeszedł w długie westchnienie.

 

- Tak uważasz? – W jej głosie było dobrze słyszalne napięcie i Bellatrix wzruszyła ramionami. Stąpaj ostrożnie, upomniała samą siebie; to był jeszcze ten etap, w którym łatwo mogła zawrócić Narcyzę znad krawędzi. Siostra zawsze ją podziwiała i podążała jej śladem. Gdyby usłyszała, że Bellatrix ma gdzieś ten cały status krwi…

 

Nie miała. Nie do końca. Ale wiedziała już, dokąd ją to przekonanie zaprowadziło: do Azkabanu, na dwanaście długich lat. A kiedy stamtąd wyszła, okazało się, że większość jej rodziny jest martwa, Syriusz chce ją zabić, a człowiek, dla którego zrobiła to wszystko, grozi zabójstwem jedynego dziecka jej siostry, jeśli ta nie będzie mu posłuszna.

 

- Uważam, że jeśli Syriusz naprawdę chce się spotykać z kimś, kto jest półkrwi, to my jako jego rodzina powinniśmy to zaakceptować – powiedziała powoli. – Wiesz dobrze, jaki on jest uparty. Jeśli będziemy się starać go od tego odwieść, stracimy go. Tak, jak straciliśmy już Andromedę. I wuja Alpharda. Nasi rodzice i rodzice Syriusza są nieprzejednani w kwestii czystości krwi i nawet rozumiem, czemu to ma dla nich znaczenie, ale… ale jeśli stawiają tę sprawę ponad znacznie własnej krwi? Ponad swoją rodzinę? Chcą szarpać ją podziałami i zniszczyć.

 

- Andy to nasza siostra. – Narcyza przytaknęła gwałtownie. – A matka ją po prostu usunęła w drzewa genealogicznego, jakby to była obca osoba. Bella, czy ty… kochasz ją jeszcze? Andromedę?

 

- Tak. To nasza siostra, sama to powiedziałaś. – Bellatrix odetchnęła głęboko. – I czasami czuję, że ją zwiodłam. Powinnam być po jej stronie, a prawie… zrobiłam okropne rzeczy, Cissy. Ale teraz wszystko będzie inaczej.

 

- I naprawdę nie masz nic do tego, żeby Syriusz się związał z kimś półkrwi? I byłaś w nocy z Potterem?

 

- Strasznie jesteś wścibska, siostrzyczko. – Bellatrix połaskotała ją pod żebrami i Narcyza zachichotała, wykręcając się w jej uścisku. – Mówisz, że zazdrościsz mi balu. Czy to dlatego – spoważniała, a jej palce pogłaskały łagodnie policzek siostry – że nie chcesz wracać do domu na święta?

 

- Nie chcę wracać do domu na święta. – Narcyza skuliła się, obronnie obejmując ramionami. – Trixie, tam jest okropnie. Oni – matka i ojciec, ale też ciotka Walburgia i wuj Orion – są ciągle źli. Na wszystko. Zabronili mi się przyjaźnić z Alicją. Matka przyłapała mnie na tym, jak do niej pisałam i… - Narcyza skuliła się jeszcze bardziej. – Nie podobało jej się to.

 

- Zraniła cię? – Bellatrix usiadła, wpatrując się pilnie w twarz siostry. – Powiedz mi prawdę, Cissy! Zrobiła ci coś?

 

- Kazała mi napisać sto razy, że nie będę przestawać ze zdrajcami krwi. – W oczach Narcyzy zalśniły łzy. – I że pogardzam szlamami.

 

To było wstrętne, owszem; ale poza tym, że nieprzyjemne, nie było chyba aż tak straszne, by przez to płakać?

 

- I to wszystko? – mruknęła, nie spuszczając wzroku z twarzy Narcyzy. – Kazali ci pisać? I co z tego. Znasz matkę. Wiesz, co zrobiła Andromedzie, gdy ta zaczęła się spotykać ze swoim mugolem. Może nie było to Crucio, ale… oni ją wychłostali, Cissy. A ty płaczesz, bo kazali ci coś napisać?

 

- Sto razy – powiedziała Narcyza. Otarła łzy jedną ręką, by potem sięgnąć palcami do drugiej i kurczowo zacisnąć je na długim rękawie koszuli nocnej. – Matka kazała mi napisać to sto razy, by dobrze wryło mi się w pamięć. Nie tylko w pamięć.

 

- Nie tylko… - powtórzyła Bellatrix bez zrozumienia.

 

Narcyza podciągnęła rękaw. Na jej szczupłym przedramieniu, ostro odcinały się wyryte krwią na jasnej skórze słowa. Z ust Bellatrix wyrwał się gniewny okrzyk i Narcyza chwyciła ją za rękę, siłą powstrzymując przed wyskoczeniem z łóżka.

 

- Kazali ci używać Krwawego Pióra! – Oczy Bellatrix ciskały gromy, gdy była gotować iść i pobić swoich rodziców do krwi. – Torturowali cię!

 

- Nie pierwszy raz. – Narcyza opuściła rękaw koszuli. – Matka dała mi potem eliksir, żeby to wyleczyć i wcześniej zawsze go zażywałam, ale tym razem ja… nie wypiłam go. Chciałam… sama nie wiem.

 

- Chciałaś, żeby ktoś wiedział. – Myśli Bellatrix pędziły z prędkością stu mil na godzinę. – Chciałaś, żeby ktoś coś z tym zrobił. Kiedy to było?

 

- Przedwczoraj. Alicja napisała do mnie, żeby się dowiedzieć, czemu nie ma mnie w szkole i chciałam jej tylko odpisać, że złapałam groszopryszczkę i że wrócę za dwa dni. Matka przechwyciła sowę… i nigdy jeszcze nie znęcała się nade mną tak długo… oni nie powinni mnie torturować, prawda? To jest… niezgodne z prawem?

 

- Jak jasna cholera nie powinni! – Bellatrix z trudem zmusiła się, by nie krzyczeć. – Cissy, to, co ci zrobili, nie jest po prostu „niezgodne z prawem”, to jest znęcanie się nad dziećmi i jest zagrożone więzieniem. Po tym, co się stało z Andy…

 

- Andy zawsze wypijała swój eliksir. – Narcyza znów się rozpłakała i Bellatrix objęła ją ostrożnie, kołysząc w objęciach. – Nigdy ne było dowodu. Jakby to się nie stało.

 

- Nie sądziłam, że kiedykolwiek podniosą na ciebie rękę. Tak mi przykro, Cissy, że mnie tam nie było.

 

- Ciebie ostatnio w ogóle ostatnio nie było w domu. – Narcyza miała rację. Bellatrix unikała powrotów do domu jak tylko mogła. Zapisała się nawet na dodatkowy, letni kurs na stażu aurorskim. Ostatnio spędzała czas z rodziną na wspólnej wycieczce do Francji na samym początku wakacji. Wytrzymała tam niecały tydzień i wróciła do Londynu, wymawiając się natłokiem obowiązków. Nie myślała o młodszej siostrze. Narcyza była zawsze tak potulna i grzeczna, że nie sądziła nawet, jak miałaby zdenerwować rodziców. A jednak…

 

Racja, pomyślała teraz, to się już przecież zaczęło, ten ideologiczny ekstremizm. Początkowo były to zaledwie półsłówka, powtarzane wśród rodzin czystej krwi. Że jest ich już tak niewielu. Że czysta krew coraz mniej się liczy. Że wkrótce całkiem wymieszają się z mugolami i magia rozmyje się, a potem zniknie. Że to niegodne. I że coś trzeba by z tym zrobić.

 

- Myślałam, że mamy więcej czasu. – Bellatrix po raz ostatni uścisnęła siostrę, a potem wstała, ściągając przez głowę nocną koszulę i szybko nakładając na siebie najpierw ubrania, a potem szaty. Sprawdziła godzinę; do śniadania zostały jeszcze co najmniej trzy kwadranse, ledwie minęła siódma. – Bądź spokojna, Cissy. Nie wrócisz w tym roku do domu na święta. Zostaniesz w Hogwarcie, albo... W każdym razie zajmę się tym. Pod żadnym pozorem nie lecz ręki. Wytrzymasz tak jeszcze kilka godzin? Potrzebujesz eliksiru przeciwbólowego? Idź do Regulusa. z smykałkę do eliksirów. Powinien być w stanie przygotować…

 

- Regulus dał mi dwie fiolki od razu jak przyjechałam do szkoły. – Narcyza otarła resztki łez, spoglądając z nadzieją na siostrę. – Trixie, co zamierzasz zrobić? Gdzie idziesz?

 

- Wysłać sowę. – Bellatrix upięła włosy w nieporządny kok, wsuwając weń różdżkę; często tak robiła, podobnie jak Syriusz. – Niestety, jestem jeszcze niepełnoletnia. Nie mogę powstrzymać rodziców przed zabraniem nas do domu. Ale jest ktoś, kto może to zrobić.

 

- Zamierzasz…

 

- Napisać do Andromedy. – Bellatrix z determinacją zmarszczyła ciemne brwi. – Jeśli nasza siostra wciąż jest tą samą Andy, która śpiewała nam kołysanki i broniła przed mamą, to będzie chciała się z nami spotkać. Nie mów nic Regulusowi – zastrzegła, tknięta tą myślą. – Przynajmniej nic więcej ponad to, co już mu powiedziałaś. Najpierw będziemy musieli porozmawiać.

 

- My?

 

- My wszyscy. – Bellatrix uśmiechnęła się złowrogo. – Ja, ty, Andromeda, Regulus i Syriusz. Nasi rodzice zrobili już wystarczająco wiele, by zniszczyć tę rodzinę. Pora uświadomić im, że nie są jedynymi Blackami, którzy to mogą naprawić.

 

 

***

 

Bellatrix biegła po stromych schodach, przeskakując po dwa stopnie. Miała głowę zaprzątniętą myślami. Narcyza poprosiła ją o pomoc, bo usłyszała, że Bella wybiera się na bal z Jamesem Potterem, a Potterowie byli otwarcie skonfliktowani z Blackami; więc siostra przyszła do niej i wysondowała ją odnośnie zdania na temat czarodziei półkrwi. I dopiero, kiedy usłyszała, że Bellatrix nie podziela nienawiści rodziców, zdecydowała się poprosić ją o pomoc. A jak było wtedy? Wtedy pewnie Narcyza nic jej nie powiedziała. Myślała, że jest osamotniona i zrobiła to, co mogła, by przetrwać. Zasymilizowała się.

 

- Przeprzona mimikra! – warknęła Bellatrix, kopnięciem otwierając drzwi sowiarni. W ostatniej chwili ktoś spróbował odskoczyć jej z drogi, a jednak i tak z całej siły wyrżnęła w niego drzwiami.

 

- Na jaja Merlina! – James Potter aż się zgiął, wpatrując się w nią okrągłymi ze zdumienia oczami i masując czoło. Jego okulary potłukły się i zdjął je, oglądając rozbite szkła. – Trzecia para w tym roku. Naprawdę powinienem posłuchać Syriusza i odwiedzić magomedyków, żeby mi zoperowali tę wadę wzroku. Dziewczyno, czemu próbujesz mnie zabić?

 

- Nie zauważyłam cię.

 

- Nie zauważyła mnie. Moje serce krwawi. – Potter westchnął teatralnie i usta Bellatrix drgnęły.

 

- Syriusz cię uczy tego melodramatyzmu, co? Poznaję wpływy mojego kuzyna.

 

- Twój kuzyn to mój brat. – James zamrugał, gdy zatrzymała jego rękę, kiedy chciał wyrzucić pęknięte okulary. – Co?

 

- Czekaj. – Wyciągnęła różdżkę z włosów, które lśniącą falą loków rozsypały się po jej ramionach. Potter się zagapił i być może przez to zapomniał wystraszyć, kiedy wycelowała w niego i wypowiedziała zaklęcie Reparo. Szkła były jak nowe.

 

- Rany, i to jest przydatne. – Wsadził okulary na nos i rozejrzał się z zapałem. – Jak nowe. Czemu nie znałem tego zaklęcia aż do teraz?

 

- Bo masz za dużo forsy i wolisz kupować nowe okulary, zamiast nauczyć się naprawiać stare? – Bellatrix rozejrzała się za jakąś sową. – Niech to Salazar kopnie, gdzie podziały się wszystkie sowy?

 

- Obowiązkowe coroczne badania zlecone przez profesora Kettleburna. – Potter posłał jej promienny uśmiech. – Mogę ci pożyczyć swojego puchacza, jak potrzebujesz wysłać sowę. Właśnie tu po to przyszedłem, żeby przejąć list, jak z nim wróci. Wczoraj wieczorem pisałem do rodziców.

 

- Coś pilnego? – Bellatrix okręciła kilka loków na palcu, zamyślona. Potter zagwizdał i wbił wzrok w ziemię. Wyraźnie unikał jej wzroku i sprawnie dodała dwa do dwóch.

 

Oczywiście.

 

- Nie musisz nic mówić, jak nie chcesz – powiedziała powoli i Potter zerknął na nią czujnie. To było zdumiewające, jak szybko jego zwykła niefrasobliwość przeistoczyła się w napięcie i Bellatrix pierwszy raz w życiu pomyślała, że przecież i on był czystej krwi; jakkolwiek Potterowie nie staliby w kontrze do poglądów, które zatruły jej rodzinę, wychował się pewnie podobnie jak ona czy Syriusz; na niezliczonych balach i herbatkach czarodziejskiej elity. To zostawiało ślad. Dzieci czystej krwi bardzo szybko uczyły się, co wypada i przesiąkały tym światem. Nawet zbuntowany Syriusz głowę nosił zawsze prosto i się nigdy nie garbił, a kiedy wchodził do pokoju, robił to tak, jakby go posiadał. Potter emanował podobną pewnością siebie, z jaką nosiła się cała arystokracja.

 

- Nie musisz nic mówić, ale chciałabym, żebyś mnie wysłuchał – powtórzyła, podejmując decyzję. Rzuciła szybki czar wyciszający i przez usta Pottera przemknął ledwie zauważalny uśmieszek, jakby pomyślał o czymś zabawnym.

 

- Już drugi Black rzuca przy mnie czar prywatności w ciągu ostatnich dwunastu godzin. – Potter nie przestał się uśmiechać; wyraźnie zaciekawiony, ale też nie wrogi – mimo że różdżkę, jak zauważyła, trzymał na wszelki wypadek w dłoni. – Zamierzasz mnie tu zatłuc po cichu? Bo jakkolwiek mi się podobasz, dziewczyno, tak muszę powiedzieć, że jednak bym wolał…

 

- Potter. Przestań błaznować – poprosiła zupełnie serio i chłopak błyskawicznie spoważniał.

 

- Słucham – powiedział normalnym tonem i Bellatrix odetchnęła głęboko.

 

- Wiem, że mój kuzyn zaprosił Remusa Lupina na bal – powiedziała wprost, bo Syriusz sam wspomniał jej wczoraj, że to zrobił. Oczy Pottera rozszerzyły się komicznie.

 

- Skąd wiesz? – zapytał zdumiony. – Niezręcznie! Bo jak powiesz, że ci się to nie podoba, albo spróbujesz w jakikolwiek sposób skrzywdzić Syriusza z tego powodu, to będę musiał…

 

- Potter, czy to twój sposób na podryw? Grozić dziewczynie, która ci się podoba, że ją przeklniesz? – zapytała sucho i Potter jęknął boleśnie.

 

- Robisz mi mętlik w głowie i zachowuję się jak idiota! – mruknął, pocierając dłonią czoło; Bellatrix ścisnął się żołądek, gdy przed oczami stanęła jej twarz jego syna, tak bardzo do niego podobna, z blizną w kształcie błyskawicy ukrytą pod ciemną grzywką. Zabawne, że jego syn też nosił okulary… czyżby i jego krewni nie zabrali go do magomedyków, jak był dzieckiem? Kto się w ogóle opiekował małym Potterem, kiedy James został zabity? Syriusz siedział już wtedy w więzieniu, więc może Lupin? Evans miała chyba co prawdą jakąś tam siostrę, ale przecież Dumbledore nie powierzyłby Chłopca-Który-Przeżył w tak niepewne ręce, prawda? Raczej nie były z Evans zbyt blisko.

 

- To się nie zachowuj – poradziła Potterowi. – Po prostu próbuję… słuchaj, wiem, że Syriusz zaprosił Lupina na bal. I myślę, że napisałeś do rodziców, bo się boisz, co z tego wyniknie. Syriusz jest porywczy i często zachowuje się tak, jakby był się nie liczył z konsekwencjami. A ty umiesz je dostrzec i widziałeś je zapewne wcześniej od niego. Bo wszyscy pochodzimy z tego świata, nawet jeśli Syriusz robi co może, żeby o tym zapomnieć.

 

- Owszem – powiedział Potter ostrożnie. – Myślałem o tym, co spowoduje to, że Syriusz pojawi się z Remusem publicznie, jako para. Sam cholernie się ze względu na nich cieszę, ale jestem świadomy, że nie wszyscy… cóż, nie wszystkim się spodoba ten związek. Syriusz jest czystokrwisty, a Remus…

 

- Jest półkrwi, jasne. – Bellatrix weszła mu w słowo. – Rodzice Syriusza mieli pięć lat, żeby zaakceptować to, że ich syn przyjaźni się z kimś półkrwi, więc nie tylko o to chodzi, prawda?

 

- Nie wiem, co masz na myśli…

 

- Mam na myśli – Bellatrix spojrzała mu prosto w oczy – że napisałeś do rodziców by spytać, czy w razie czego Syriusz mógłby u was zamieszkać, bo boisz się, co zrobią Walburgia i Orion Black, kiedy dowiedzą się, że ich syn zakochał się w wilkołaku. Opuść tę różdżkę, Potter – dodała, kiedy odskoczył i wyraźnie szykował się do walki. – Mówiłam ci, że przyszłam tu tylko wysłać sowę. I uwierz mi albo nie, ale dotyczy to sprawy bardzo podobnej do twojej.

 

***

 

Potter, oczywiście, pożyczył jej w końcu sowę. Kiedy rodowy puchacz Potterów z listem przywiązanym do nóżki odleciał, by odnaleźć Andromedę, ona i Potter długo jeszcze rozmawiali, siedząc na schodach sowiarni.

 

- Więc rozumiesz, że nie mogę dopuścić do tego, by ona tam wróciła – mówiła Bellatrix o siostrze i Potter pokiwał ponuro głową. Był wstrząśnięty, kiedy dowiedział się, że ich matka torturowała własną córkę przy pomocy Krwawego Pióra. – Cissy ma dopiero trzynaście lat. Oni ją złamią. A kiedy się zaangażuje, będzie już za późno.

 

- Myślisz, że komukolwiek z nas uda się nie angażować? – Potter zmrużył oczy, patrząc na słońce wstające na błoniach. – Te wszystkie fanatyczne gadki o czystości krwi są coraz bardziej powszechne. Wielu z nas nie będzie patrzeć z boku, jak dyskryminują naszych przyjaciół, jak atakują naszą rodzinę. Ja nie zamierzam. Wiem, że Syriusz też nie. Nawet, gdyby nie chodziło tylko o Remusa…

 

- Och, ale chodzi o Remusa, prawda? – Bellatrix odwzajemniła jego krótki uśmiech, kiedy narzucił jej na ramiona swoją kurtkę; z powodu wczesnej pory tu, wysoko na wieży, było jeszcze dość chłodno. – Ale nie tylko. Chodzi też o Andromedę i jej męża. O Alicję…

 

- Alicja to ta, z którą koleguje się Frank Longbottom? – Potter poszukał w pamięci. – Nie wiedziałem, że przyjaźni się z twoją siostrą.

 

Ta sama, mogłaby mu powiedzieć Bellatrix; ta sama Alicja i ten sam Frank, których któregoś dnia razem z moim mężem i Bartym Crouchem torturowaliśmy za pomocą Crucio tak długo, aż całkiem postradali rozum.

 

Nie odezwała się, ale Potter musiał zobaczyć jakąś zmianę w jej twarzy, bo z wahaniem, ostrożnie, objął ją nagle ramieniem.

 

- Hej, przykro mi – powiedział w taki sposób, że nawet nie przyszło jej do głowy, że sobie na za wiele pozwala czy przekracza jakieś granice w ten sposób. Nie to miał na myśli: po prostu wyczuł, że potrzebuje pocieszenia i zaoferował jej to bez wahania, bo najwyraźniej tak postępował z ludźmi, na których mu zależało. – Wasi rodzice są popieprzeni, ale nie stanowią całej waszej rodziny. Wciąż macie siebie.

 

- Nie jestem pewna, czy Andromeda nadal tak myśli. – Bellatrix z westchnieniem wysunęła się z jego ramion i podeszła do barierki, spoglądając w dal. Wiedziała, oczywiście, że sowy nie należy spodziewać się wcześniej, niż późnym popołudniem i to tylko zakładając, że Andromeda zechce odpisać na list, gdy tylko go dostanie i że na przykład nie wyprowadziła się do innego kraju. – Jeśli tak, mam nadzieję, że się tu zjawi i zabierze Narcyzę przed Radę Wizengamotu. Powinni bez problemu przyznać jej opiekę. Jeśli się uda i moi rodzice zostaną oskarżeni…

 

- Widzę pewną lukę w twoim planie. – Potter też wstał, opierając się o barierkę obok niej. Jego czarne, potargane włosy sterczały we wszystkich kierunkach i był tak różny od zawsze perfekcyjnego, nienagannego Rudolfa Lestrange’a, którego nigdy nie kochała, że Bellatrix mimowolnie się zastanowiła co, gdyby.

 

- Jaką lukę? – spytała, odcinając się od tych rozważań, bo nie miały sensu. Potter w końcu zacznie spotykać się z Evans i była tego świadoma, ale być może ona nie musi być wcale z Rudolfem.

 

- Taką, że ty nie jesteś jeszcze pełnoletnia, a z kolei Andromeda jest wydziedziczona. Więc nawet zakładając, że twoi rodzice staną przed sądem i zostaną wykluczeni z waszego rodu, to kto będzie głową waszej rodziny? Nie Andromeda, jeśli na to liczyłaś, prawo nie działa wstecznie. Sąd nie będzie w stanie unieważnić decyzji twoich rodziców o usunięciu jej z rodu, to musi być dziedzic. Albo przynajmniej ktoś z Blacków.

 

- Ciotka Walburgia, matka Syriusza, to siostra mojego ojca, więc pewnie ona. Albo wuj Orion – odparła, zgnębiona. – Tak się skupiłam na tym, żeby im odebrać Narcyzę, że nie pomyślałam, że w ten sposób i ją wykreślę z rodziny. Potter, wariacie, z czego się śmiejesz? – zapytała z zaskoczeniem, bo chłopak istotnie wybuchnął śmiechem.

 

- Bo drogi Orion i Walburgia nie będą mieli dobrych świąt w tym roku. – Potter klasnął w ręce i uśmiechnął się promiennie. – Właśnie odrobiłem matematykę i zobacz, co mi wyszło: zakładając nawet, że zechcą wydziedziczyć Syriusza, to ta procedura trwa co najmniej półtora roku. A za półtora roku…

 

- Ja będę już dawno pełnoletnia. – Bellatrix wyrzuciła w powietrze zaciśniętą pięść w geście triumfu. – Do licha, Potter, masz rację! Będę pełnoletnia, a ponieważ moi rodzice nie zdążą wydziedziczyć mnie, będę mogła przywrócić Syriusza do rodziny, nawet, jeśli jego rodzice to zrobią. To genialne. W najgorszym wypadku zaś tytuł dziedzica przejdzie na Regulusa. A Regulus…

 

- Nie znam brata Syriusza zbyt dobrze. – James wzruszył ramionami. – Myślisz, że będzie po waszej stronie?

 

- Myślę, że to zależy przede wszystkim od Syriusza – odpowiedziała szczerze, świadoma tego, jak bardzo za nią podążała jej młodsza siostra i jak bardzo ona sama liczyła teraz na pomoc i opiekę najstarszej. – Regulus musi wiedzieć, że ma na kogo liczyć. I że nie wszystko musi być tak, jak mu powiedzą rodzice. Myślisz, że uda się namówić Syriusza, żeby jeszcze trochę poczekał ze swoim coming outem? Gdyby udało się najpierw załatwić sprawę moich rodziców…

 

- Wątpię. – James uśmiechnął się przepraszająco. – Sam byłem świadkiem, że Syriusz z Remusem nie są w stanie utrzymać rąk z daleka od siebie. W Gryffindorze już wszyscy o nich wiedzą.

 

- Skąd? – Bellatrix spojrzała na niego z zaskoczeniem. – Przecież to trwa od wczoraj!

 

- Cóż. – James odkaszlnął. – Być może były jakieś zakłady…

 

- Wspaniale. – Bellatrix wywróciła oczami. – Dużo przynajmniej wygrałeś?

 

- Prawie pięćset galeonów. – James z wdziękiem zniósł jej ciężkie spojrzenie. – Hej, nie patrz tak na mnie, pożyczę ci, jak cię wydziedziczą!

 

- Jamesie Potter – powiedziała Bellatrix sucho po chwili ciszy. – Jesteś kretynem.

 

A Potter, jak to Potter, tylko uśmiechnął się do niej szeroko. I Bellatrix, zanim to sobie uświadomiła, odwzajemniła ten uśmiech.

 

***

 

- Cytrynowe dropsy. – Minerwa McGonagall wypowiedziała nazwę mugolskich słodyczych takim tonem jakby sam fakt ich istnienia obrażał ją osobiście. Drzwi do biura dyrektora Hogwartu otworzyły się przed nią i energicznym krokiem weszła do środka.

 

- Minerwo, jak milo cię widzieć. Dropsa? – Dumbledore wyciągnął w jej stronę torebkę z cukierkami i odmówiła niecierpliwie. – Co cię do mnie sprowadza?

 

- Musiałam zawiesić Syriusza Blacka i Remusa Lupina. Nie pojawili się dzisiaj ani na śniadaniu, ani na pierwszych dwóch godzinach zajęć – powiedziała i spojrzała na niego przeciągle.

 

Dyrektor chyba nie zrozumiał powagi sytuacji.

 

- Oczywiście, oczywiście – powiedział powoli. – Cóż, to twoja decyzja. Jako opiekunka Groffindoru masz prawo…

 

- Potrzebuję, żebyś cofnął to zawieszenie – powiedziała wprost i Albus zamrugał.

 

- Przepraszam cię, Minerwo, ale nie rozumiem – przyznał z przykrością i Minerwa zacisnęła zęby.

 

- Musiałam ich zawiesić, Albusie, bo łaskawie pojawili się dopiero na trzeciej lekcji, opuszczając dwie pierwsze godziny transmutacji, które akurat mieli ze mną – wyjaśniła surowo. – Nie wiem, co było tak istotne, że nie mogli się pojawić…

 

- Pełnia? – zapytał dyrektor skrótowo.

 

- Dopiero za tydzień – odpowiedziała równie krótko. – Cokolwiek ich zatrzymało, obaj, kiedy już w końcu zdecydowali się do nas dołączyć, byli w wyjątkowo szampańskich humorach, obaj – podkreśliła znacząco – mieli niechlujnie pogniecione koszule i niestarannie zawiązane krawaty i obaj – dodała na koniec – zostali powitani chóralnymi wiwatami wszystkich Gryfonów. Część z nich nawet gwizdała na palcach, a ktoś puścił fajerwerki. Jeśli wkroczą tak też na obiad, niewątpliwie większość dziewcząt ze szkoły dostanie spazmów i wpadnie w histerię. Przypominam ci, że w Walentynki udaremniliśmy sześć prób podania panu Black eliksru miłosnego.

 

- Ach tak, już rozumiem, zakładam, że pan Lupin nie musiał mu niczego podawać. – Oczy dyrektora zamigotały, kiedy uśmiechnął się do niej promiennie. – Młodzieńcza miłość. Jakkolwiek to, oczywiście, nie usprawiedliwia ich nieobecności na zajęciach, więc miałaś pełne prawo dać im szlaban.

 

- Wiem – powiedziała, z trudem powstrzymując pełne irytacji parsknięcie; naprawdę, jak Albus czasami opornie myślał. – Miałam prawo dać im szlaban i to zrobiłam, a teraz potrzebuję, żebyś ty ten szlaban cofnął. Wezwij Filcha na konserwację toalet, albo czyszczenie sowiarni, nie obchodzi mnie to. Ważne, żeby trwało akurat od dzisiaj co najmniej do środy. Wtedy będę mogła przenieść ich szlaban na przyszły tydzień.

 

- Nadal nie rozumiem…

 

- Och, Albusie, dzisiaj jest mecz Gryffindor-Slytherin. – Minerwa popatrzyła na niego wyprowadzona z równowagi. – Lucjusz Malfoy ma nową miotłę, a połowa mojego zespołu wciąż lata na swoich starych, które ledwie się nadają do zmiatania podłogi. Nie pozbędę się jednego z najlepszych zawodników ze swojej drużyny! Niestety, sama przypomniałam sobie o tym meczu dopiero, jak Potter zaczął lamentować, że bez Blacka na pewno przegrają, bo jest ich najlepszym ścigającym, a słowo się rzekło i skoro już dałam ten szlaban…

 

Dumbledore dyskretnie schował uśmiech za paczką cukierków.

 

- Ależ oczywiście, Minerwo – powiedział uprzejmie. – Argus i tak jest mi potrzebny przy naprawie spłuczek w toaletach na pierwszym piętrze.

 

- Dziękuję, dyrektorze.

 

- Nie ma za co, nie ma za co. Minerwo? – dodał, gdy chciała już wychodzić. – Przekaż, proszę, Irytkowi, by zechciał je najpierw zepsuć. Wezwę Argusa za jakieś dwie godziny. Niech twój Gryffindor się jeszcze trochę pomartwi. Może panowie Lupin i Black będą trochę ostrożniejsi na przyszłość.

 

- Nie liczyłabym na to. – Minerwa poprawiła okulary i wstała. – I uprzedzam cię, że dzień, w którym do tej szkoły przybędzie dziecko panów Lupina i Blacka, będzie dniem, w którym ja ze skutkiem natychmiastowym przejdę na emeryturę, Albusie, bo kolejnego pokolenia już nie przeżyję. Zanotuj to sobie, proszę.

 

- Dobrze – powiedział Albus wesoło. Jego śmiech gonił ją, gdy wychodziła z gabinetu.

 

***

 

Zgodnie z tym, co przepowiedziała Minerwa, Lupin i Black – a zwłaszcza Black, bo dramatyczne wejścia były dokładnie w jego stylu – pojawili się na obiedzie i od wejścia wzbudzili sensację. Syriusz miał rozpiętych kilka górnych guzików od koszuli i wyraźne ślady na szyi, z którymi obnosił się tak dumnie, jakby prezentował najnowszy model biżuterii, zaś Remus Lupin szedł u jego boku zarumieniony i nieco zdenerwowany, trzymając go za rękę. Była to dość oczywista deklaracja. Stół Gryffindoru na ich widok wybuchł chóralnymi gratulacjami, James Potter pośpiesznie zaintonował „Sto lat młodej parze”, niemiłosiernie przy tym fałszując, Peter Pettigrew promieniał, zbierając galeony do swojej sakiewki, bo najwyraźniej był jakiś zakład; a przy pozostałych stołach, plotkowano już na potęgę. Kilkanaście dziewcząt trzymało też chusteczki przy oczach. Widocznie wiadomość, że Syriusz Black był już poza zasięgiem mogła być doskonałym powodem do wprowadzenia żałoby narodowej.

 

To wszystko Minerwa przewidziała i nic z tego jej nie zdziwiło. Co było już bardziej zaskakujące, to to, że do Syriusza podeszły wkrótce obie jego kuzynki – wtedy już rozbrzmiewające wokół szepty raptownie ucichły, a niektórzy członkowie kadry trzymali w pogotowiu różdżki, gotowi wkroczyć i rozdzielić walczących, bo Syriusz i Bellatrix od zawsze się mieli na pieńku.

 

A jednak teraz najwyraźniej nie zamierzali się pozabijać; przeciwnie, Syriusz szturchnął siedzącego przy stole Gryffindoru Pottera, ten energicznie dokonał kilku przetasowań i nagle obie panny Black siedziały pomiędzy nim a Syriuszem, nie przejmując się tym, że wszyscy zgromadzeni w Wielkiej Sali przestali jeść i gapią się na nich bez słowa.

 

Minerwa wymieniła zdumione spojrzenia z Poppy.

 

- Jaki to wspaniały przykład zacieśniania więzi międzydomowych. – Horacy Slughorn, nieświadomy całego zamieszania, nałożył sobie pieczonych ziemniaczków i z zadowoleniem napił się soku. – Czy od dzisiaj jadamy posiłki w mieszanym gronie wszystkich domów?

 

- Nie istnieje żadna zasada, która by tego zakazywała. – Minerwa, zamyślona, popatrzyła na stół Slytherinu. Twarze Ślizgonów były w większości nieczytelne, choć widać było, że są zaskoczeni nagłą migracją sióstr Black do stołu Gryffindoru. Pomiędzy nimi, jeszcze bledszy i drobniejszy niż zwykle, siedział Regulus Black. Odkąd Narcyza i Bellatrix wstały, nie powiedział ani słowa i nawet na moment nie podniósł wzroku znad swojego talerza. Była to dziwna, wymowna scena i Minerwa z Poppy popatrzyły najpierw na chłopca, a potem na siebie z nagłym niepokojem.

 

Mam złe przeczucia; pomyślała Minerwa i dosłownie w chwilę później drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się nagle, a do środka weszła Amelia Bones w towarzystwie dwóch mężczyzn, ubranych w mundury aurorów. Za nimi szła wysoka, czarnowłosa kobieta, którą bez problemu rozpoznali wszyscy członkowie kadry. Mimo, że minęło już kilka lat odkąd Andromeda skończyła naukę w Hogwarcie, nosiła w sobie wyraźne dziedzictwo Blacków. Jej twarz była tak samo uderzająco piękna, jak twarze Bellatrix i Syriusza. Wszyscy troje mieli tez tak samo wygięte, pełne usta i chłodne, szare oczy, które odcinały się jasno w oprawie kruczoczarnych włosów i rzęs. Nawet Narcyza, jasna blondynka, miała charakterystyczne dla Blacków wysokie kości policzkowe, a Regulus, który teraz podniósł się w końcu i wbijał wzrok w swoją dawno nie widzianą kuzynkę, miał na twarzy wyraz tej samej, żelaznej determinacji, cechującej ich wszystkich. Zaczął szybkim krokiem iść w ich stronę i stanął przy Narcyzie, biorąc ją za rękę. Wystraszona dziewczynka odwzajemniła jego mocny uścisk.

 

Twarde, surowe oczy Andromedy złagodniały, gdy objęła spojrzeniem zgromadzonych przy stole Blacków.

 

- Andy? – powiedział Syriusz ze zdumieniem. – Co ty tu robisz?

 

- Witaj, Syriuszu. – Andromeda spojrzała na niego, a potem na Remusa, z którym wciąż trzymali się za ręce. – Przedstawisz mi swojego chłopaka?

 

- To Remus. Pisałem ci o nim – powiedział Syriusz i Minerwę to zaskoczyło. Nie miała pojęcia, że mieli ze sobą kontakt. Miało to sens, oboje szli pod prąd przekonań swojej rodziny… choć teraz, patrząc na zjednoczony front Blacków przy jednym stole, nie była już taka pewna, jaki to front.

 

- Oczywiście. Miło mi cię poznać, Remusie. Jeśli będziesz chciał, zechciej przyjąć serdeczne zaproszenie moje i mojego męża do naszego domu na święta. Wyślę ci sową zaproszenie z datą spotkania. To samo dotyczy także ciebie, James. Dobrze poznaję, prawda? Jesteś bardzo podobny do swojego ojca.

 

- Tak. – James Potter uśmiechnął się do niej szeroko. – A ty jesteś bardzo podobna do nich – machnął ręką w stronę Bellatrix. – Aż nie wiem, które w was jest ładniejsze!

 

- Tak, zdecydowanie Potter. – Andromeda wywróciła oczami, ale wyglądało to niemal czule. Jej wzrok przeniósł się na chłopca, siedzącego obok Remusa. – A ty pewnie jesteś Peter? Ciebie także obejmuje nasze zaproszenie. Syriusz dużo o was pisał. Czujcie się mile widziani.

 

- I przyjechałaś do szkoły w towarzystwie aurorów i przedstawicielki ministerstwa po to, żeby nas zaprosić na święta? – Syriusz stuknął palcem w usta i wzruszył ramionami. – To trochę ekstrawaganckie, nawet jak na mój gust, muszę przyznać. Lubisz wejścia z przytupem, kuzynko?

 

- Lubię mieć prawo po swojej stronie, kiedy wiem, że czeka mnie długa i trudna walka. – Andromeda spoważniała, kierując swoją uwagę na siostry. – Cześć, Trixie – powiedziała, spoglądając niepewnie na Bellatrix. – Przepraszam, że nie odpisałam od razu, wiem, że czekałaś. Ale chciałam jak najszybciej… od razu udałam się do ministerstwa i skierowano mnie do Amelii. Przybyła tu ze mną, aby odprowadzić Narcyzę na przesłuchanie.

 

- Co wy… aresztujecie ją? Ona ma dopiero trzynaście lat! – Syriusz był zdezorientowany i zaczął wstawać, ale James Potter siłą posadził go z powrotem na miejscu.

 

- Siadaj, Łapo – mruknął do przyjaciela. – Wytłumaczę ci wszystko…

 

- Czemu ty wiesz o co chodzi, a ja nie? – Syriusz był wyraźnie nieprzekonany i James wzruszył ramionami.

 

- Cóż, gdybyście raczyli pojawić się trochę wcześniej, niż w porze obiadowej…

 

- Widzieliśmy się godzinę temu, jak dostaliśmy szlaban!

 

- Dość. – Bellatrix straciła do nich cierpliwość. Stała koło Narcyzy, trzymając ręce na jej ramionach. – Chcę iść z wami – powiedziała. Andromeda skinęła głową.

 

- Dobrze. Zresztą twoja obecność też będzie konieczna. Dyrektorze – zwróciła się do Dumbledore’a, który przysłuchiwał się całej dyskusji. – Proszę o zwolnienie moich sióstr z dzisiejszych zajęć.

 

- Dziewczynki wrócą do szkoły najszybciej, jak to będzie możliwe, Albusie. – Amelia Bones uśmiechnęła się oszczędnie i dała znak swoim aurorom, którzy stanęli obok dziewcząt. – Odeskortujemy je do ministerstwa.

 

- Czy możemy choć spytać, o co chodzi? – Horacy Slughorn stał obok nich ze zmarszczonymi brwiami. – Zabieracie moje Ślizgonki i chciałbym wiedzieć. Czy potrzebna jest jakaś pomoc? Jeśli tak, natychmiast zatrudnię im jakiegoś przedstawiciela. Obie są jeszcze nieletnie.

 

- Dlatego jest z nami ich siostra, Andromeda. Została wyznaczona na tymczasową opiekunkę prawną.

 

- Rany, Andy, mnie też nie chcesz przy okazji adoptować? – Syriusz po pośpiesznej szeptanej rozmowie z Jamesem wstał i uścisnął wszystkie trzy swoje kuzynki. – Bardzo dobrze, dziewczyny. Reggie – zwrócił się do brata. – Siadaj na tyłku, nie stój jak kołek. Andy da nam znać jak będzie coś wiedzieć. Jasne, kuzynko?

 

- Jak słońce, kuzynie. – Andromeda uśmiechnęła się do niego i do Regulusa; a potem wszystkie siostry Black wraz z auorami i Amelią Bones wyszły z Wielkiej Sali.

 

Wrzawa, która wybuchła, była nawet większa niż ta, gdy w drzwiach pojawili się Remus z Syriuszem.

Notes:

mieszam z wiekiem i kanonem, nie lubię Rowling i kradnę jej postaci, a Syriusz zasługuje na cały świat
nie zamierzam też porzucać drugiego tekstu z tego fandomu, więc można spokojnie czytać
a jeśli czytasz i ci się podoba, daj znać! będę wdzięczna z głębi mojego pokręconego serduszka.