Chapter Text
Kiedy będziesz duży, świat ci cały powtórzy
Nie ma takiej burzy, która nie minie
Przez pierwsze dni po porodzie Ewa bała się opuszczenia swojej izby, obawiała się zetknięcia z ludźmi, którzy będą na nią patrzeć i oceniać, jak zajmuje się dziećmi, czy jest dobrą matką i nie uczyni im krzywdy. Gdy jednak w końcu pozwolono jej wstać i mogła posiedzieć z innymi niewiastami w kuchni lub ogrodzie, poczuła ulgę. Słuchając rozmów i plotek, nie była skazana na towarzystwo jedynie własnych myśli. Mogła odkryć, że dla innych ludzi niektóre rzeczy wciąż są zabawne i nie każdy rozmyśla jedynie o jej dzieciach. Łatwiej też znosiła chwile, gdy ktoś podnosił nóżki czy rączki Adasia i Basi do ust, całował je i powtarzał pieszczotliwe słowa. Przyzwyczaiła się do towarzystwa malców i tego, że każdy dzień jest podporządkowany ich potrzebom. Kładąc się spać, czuła niejaką ulgę, że w nocy kilkakrotnie obudzi ją płacz, a następny dzień będzie wypełniony takimi samymi czynnościami jak dzisiejszy.
Nadal opiekowała się bliźniakami bardziej z poczucia obowiązku i litości niż miłości, ale ich widok nie sprawiał jej już takiej przykrości. Wydawało jej się, że od dnia, gdy Zosia powiedziała jej, że nie uważa jej za złą, przestała nieustannie zamartwiać się, czy odpowiednio traktuje dzieci i dzięki temu łatwiej było jej znosić codzienne obowiązki. Czasem ciężko jej było na nie patrzeć i instynktownie szukała w ich małych buziach rysów Adurowicza, a potem przez długi czas drżała z obrzydzenia, nie mogąc zapomnieć jego twarzy. Bywały jednak też chwile, gdy ich uśmiechy czy grymasy zaczynały ją rozczulać i myślała, że jej dzieci właściwie są urocze. Nie czuła też już skrępowania i przykrości, gdy karmiła je piersią. Przez tak długi czas czuła się nieczystą i odnosiła wrażenie, że jest też taka w oczach innych ludzi, że patrząc na nią, widzi się tylko jej hańbę. Te dwie małe istotki, które były jej widomym świadectwem, przy tym wszystkim jako jedyne nie mogły jej tak widzieć, ponieważ nie wiedziały jeszcze nic o źle i okrucieństwie tego świata. Gdy tuliły się do jej piersi i z zapałem ssały mleko, była dla nich tak nieskalana, jak Matka Boża. Wtedy też myślała, że ma nadzieję, że uda jej się obronić je przed wszystkim, co złe i plugawe, choć rozsądek podpowiadał jej, że to się nie uda, zbyt mocno były obciążone pochodzeniem.
Może jednak udałoby im się znaleźć prawdziwy dom. Może Adam dowie się od kupców ormiańskich, gdzie trafiła jego siostra, wykupi ją i zabierze do Polski. Zamieszkają razem, a jej dzieci będą biegać po okolicznych polach, bawić się na podwórzu i tam nikt nie powie im złego słowa, bo będą siostrzeńcami pana. Adam był też przecie tak dzielnym żołnierzem, że może, gdy jej synek dorósłby, pomógłby znaleźć mu miejsce w armii, a król przyjąłby nieślubnego syna ze względu na zasługi wuja. Basia znalazłaby męża, jeśli dostałaby wystarczający posag, a ona sama miałaby spokojne, ciche życie, lepsze niż bycie niewolnicą, może nawet lepsze niż dokonanie życia w klasztorze.
,,Czy patrzenie na nie do końca życia nie bolałoby mnie?" zastanawiała się wtedy. ,,Nie czułabym się uwięziona, nie mogąc od nich odejść? Ale Zosia miała przecież rację, nie skrzywdziłam ich nigdy i póki mam władzę nad sobą, nie uczynię tego, za bardzo mi żal tych biedactw. Nie boję się ich też już tak jak na początku. Czasem bywają słodkie albo mnie bawią. Tak, lepiej mi z nimi niż w klasztorze. Tam wszyscy wiedzieliby, czemu mnie oddano i żałowaliby mnie, a litość dręczy duszę. Adaś i Basia mnie miłują... Tak sądzę, jeśli małe dzieci wiedzą, co znaczy kogoś kochać. Z pewnością jednak nikt nie jest im tak potrzebny, jak ja, one nigdy nie brzydziłyby się mną i mam nadzieję, że nie będą bały się na mnie patrzeć i mówić do mnie" myślała i chociaż sama powtarzała, że kochać ich nie umie, marzyła, by one kochały ją.
Gdy dzieci miały trzy miesiące i siedziała z nimi w ogrodzie, pilnując ich snu i jednocześnie zszywając stare ubrania, nie chciała bowiem nigdy nic nie robić, podeszła do niej Zosia i poprosiła o kilka słów.
— Czy coś się stało? — spytała z niepokojem Ewka, jednak jej serce zadrżało ekscytacją na myśl, że może rzeczywiście bliscy odnaleźli je i postanowili wykupić, a przynajmniej ją, widziała bowiem, że pan Ahmed przywiązał się bardzo do Zosi i nieustannie szukał jej obecności, wątpiła więc, by zechciał ją oddać komukolwiek.
— Tobie nic, ty będziesz bezpieczna, lecz ja... — W oczach Zosi pojawiły się łzy. — Ahmed rzekł mi, że chce wziąć mnie za żonę. Powiedział, że jeśli nie jest mi nienawistny, w ciągu kilku tygodni uczyni mnie żonę... Obiecał nawet, że znajdzie w okolicy księdza chrześcijańskiego, żeby dał nam też po cichu ślub przed Bogiem, jeśli dopiero wtedy będę się czuła zamężna.
— Co ja mam z tym wspólnego? — Nie rozumiała Ewka. Nie była matką Zosi, by mówić jej, za kogo może wyjść.
— Pytam, czy mnie nie znienawidzisz wtedy... — Zosia opadła z rozpaczą na ławkę obok Ewy, wstrzymując płacz jeno, by nie obudzić bliźniaków.
— Zośka! — zawołała ze zdziwieniem Ewa. — Jak miałabym cię znienawidzić?
— Wiesz przecież... — Zosia podniosła na nią zapłakane oczy. — Miałam być żoną twego brata.
— Ale jego tu nie ma, nie możesz być jego żoną, a do tego jesteś niewolnicą i żyjesz w hańbie, więc małżeństwo... — zaczęła Ewa, lecz widząc ogromną bladość przyjaciółki, uznała, że kłopot leży w czymś innym. — Czy to go umiłowałaś? — zapytała.
— Nie wiem — wyszeptała Zosia, patrząc przed siebie. — Dobry jest dla mnie, nigdy mnie do niczego nie przymusił. Powiedział mi, że smuci się, iż opuściłam kraj i drogich ludzi i że uczyni wszystko, abym czuła, że u niego mam dom. Nie chcę, żeby był nieszczęśliwy, ale wiem, że to jest mój wróg, wróg Rzeczpospolitej. Nie chcę go miłować. — Spuściła głowę ze wstydem.
— On nie uczynił sam nic złego — przekonywała Ewa. — Po cóż karać kogoś za grzechy innych?
— Czy wszyscy tego nie czynią? — Zosia odpowiedziała pytaniem, a chociaż ton jej głosu był łagodny, Ewa poczuła ból w sercu, myśląc, że ona sama czyniła tak, myśląc o swych dzieciach.
— Zośka... — powiedziała cicho i ujęła jej rękę. — Ja cię nie znienawidzę, jeśli wyjdziesz za mąż. Wiem, żeś kochała Adama, płakałaś przecież za nim, gdy szłyśmy tu, ale Adam jest daleko i nie wiesz, czy się jeszcze zobaczycie. A nawet gdyby, nie wiadomo, czy zostałabyś jego żoną — przyznała ze smutkiem. — Ja bym nie chciała wyjść za mąż i boję się, że brzydziłabym się męża, ale każdy ma inną duszę i może poślubienie kogoś, kto ciebie kocha i chce dać ci dom, nawet jeśli jest niewierny, jest większym szczęściem niż bycie samotną w klasztorze czy oddanie komuś, kto używałby sobie na tobie, a potem wyrzucił. — Ścisnęła dłoń przyjaciółki mocniej. — Jeśli się bardzo boisz, spróbuj go ubłagać, żeby nie brał cię za żonę, ale jeśli jest inaczej... To bądź szczęśliwa. Może Bóg zsyła nam ludzi do kochania, żebyśmy w najgorszym upodleniu nie zapomnieli o dobru i wciąż mieli siłę Go wielbić.
Zosia nie odpowiedziała, tylko puściła ręce Ewki, odwróciła się w jej stronę i przytuliła przyjaciółkę.
— Niech ci Bóg błogosławi — rzekła ze wzruszeniem. — Choć wolałabym, aby tobie zesłał kogo do kochania, bo lepsza jesteś ode mnie.
— Mam moje dzieci — odpowiedziała Ewa. Zosia nagle rozpromieniła się, jakby dopiero te słowa ją uspokoiły.
— W takim razie... pójdę powiedzieć, że się zgadzam — podniosła się i wyszła z ogrodu.
Ewa utkwiła wzrok w śpiących bliźniętach, które na szczęście nie zostały obudzone przez gwar ich rozmowy. Tak często myślała, że powinny urodzić się komu innemu, nie jej, która nie potrafi ich kochać, która gdyby mogła, tylko płakałaby i obsypywała głowę popiołem. A może jednak dobrze się stało, że robić tego nie mogła? Teraz nie było jej już tak ciężko na duszy, nie bolało jej nieustannie serce, nie mogła myśleć całymi dniami nad sobą, bo musiała pilnować, by Adaś i Basieńka byli czyści i najedzeni, nie bali się i nawet jako malutkie dzieci nie mogli odczuć, że ktoś ich nie chce. Przypomniała sobie słowa Zosi, która mówiła o żalu nad panem Ahmedem, gdyby mogła go odrzucić, a ona wiedziała, że tak naprawdę są to słowa o miłości. Może i ona kochała swe dzieci poprzez żal.
Basia przez sen skrzywiła buźkę w grymasie smutku i załkała cicho, ale zły sen musiał jej minąć, więc Ewa tylko dotknęła delikatnie jej małej rączki i pozwoliła, by dziewczynka ścisnęła ją za palec.
— Nie bój się, mamusia cię nigdy nie zostawi — powiedziała cicho Ewa.
Kto pokochał, choćby błądził bezdrożami nieczułości
Będzie ocalony
Ewa w końcu przestała liczyć na to, że umrze i zostawi dzieci komuś lepszemu, a nawet zaczęła czerpać radość z codzienności i opieki nad bliźniętami. Wciąż jednak wierzyła, że brat ją odnajdzie i uda jej się wrócić do Polski, nawet jeśli zostanie tam sama, bez Zosi czy jej matki. Nawet gdy minął rok od narodzin bliźniaków, przekonywała się, że przecież czasem zdarza się odkupywać branki po wielu latach, więc może i ona dozna łaski.
Czasem pan Karim sprowadzał z targów kolejnych niewolników, którzy przekazywali wieści także z Rzeczpospolitej. Zosia i pani Antoniowa próbowały wypytać ich o to, czy nie wiedzą czegoś o jeńcu Antonim Boskim, ale nikt nie znał odpowiedzi. O Adamie Nowowiejskim także nic nie było wiadomo.
Pewnego razu do ich domu trafił człowiek o nazwisku Bystrzycki, pojmany w niewolę po jednej z bitew, i kupiony przez pana Karima, aby pomagać w stajni. Gdy odpoczywał przed pracą, Ewka gotowała mu strawę i próbowała wypytać o to, co dzieje się w Rzeczpospolitej, on jednak był zajęty własnymi żalami.
— Pochodzę z rodu pieczętującego się herbem Bończa, miałem ziemie i majętności — mówił zgorzkniale. — Teraz myślą, że będę jakim tureckim sługusem i słowa nie pisnę, ale...
— Może cię wykupią, panie — próbowała pocieszyć go Ewa. — Czasem się to zdarza.
— Nawet jeśli mnie wykupią, wcześniej będę sługusem — burknął Bystrzycki. — Nie zniosę tego.
— Wszystko da się znieść — przekonywała go Ewka, która żałowała każdego. — Widziałam tutaj kilka razy, jak muzułmanie modlą się i słuchają swej świętej księgi, a ona głosi coś, co myślę, że jest prawdą:
,,Bóg nie nakłada na duszę niczego więcej
nad jej możliwości.
Dla niej będzie to,
co dla siebie zyskała;
i przeciwko niej będzie to,
co ona zyskała!"
Spojrzała ze skupieniem na pana Bystrzyckiego, on jednak tylko prychnął, chyba oburzony tym, że zacytowała mu Koran. Pewnie gardził nią za to, że zdawała się akceptować swój los i nie próbowała uciec.
,,Uciec nie mogę, ale niewolnicą być nie chcę" powtarzała sobie w duchu, aby poczuć się oczyszczoną. ,,Wrócę kiedyś do Polski, a jeśli nie, to wychowam moje dzieciątka tak, by one doczekały".
— Walczyłem pod królem Sobieskim — kontynuował mężczyzna, co wzbudziło w Ewie nagłą ekscytację i zapytała:
— Ach, tak? A czyś słyszał pan o zagończyku Adamie Nowowiejskim?
— Pewno, że tak — odparł Bystrzycki. — Dobry był z niego żołnierz, choć mówią ,że trochę oszalał po tym, jak Tatarzy porwali mu siostrę i żonę czy też narzeczoną. Ciągle wierzył, że nic im nie jest i przyjdą do niego.
,,Nie zapomniał o mnie" pomyślała z nadzieją Ewa. ,,Chciał mnie szukać, jak i ja jego". Nagle jednak jej serce przeniknęła straszna pewność.
— Jak to ,,był"? — spytała drżącym głosem. — Czyż on...?
— Nie żyje, zginął pod Chocimiem, wszyscy o tym mówili — powiedział Bystrzycki, a Ewę ogarnął ból i dreszcze i poczuła, że nic już tu nie uczyni.
— Zawołam kogoś do ciebie, waćpanie — rzekła przepraszająco i skierowała się do drzwi. — Ja muszę iść do moich dzieci.
Mężczyzna nie przejął się nią, więc Ewka szybkim krokiem podążyła do swojego pokoju, gdzie Terka siedziała na dywanie i pokazywała jej dzieciom zabawki, ku okrzykom radości bliźniaków. Początkowo cała trójka nie dostrzegła jej przybycia, jednak w końcu Adaś dojrzał mamę i rzucił się w jej stronę, domagając się wzięcia na ręce.
— Mam, mam — zawołała Basieńka, wyciągając małe łapki w jej stronę. W zbolałym sercu Ewy pojawiła się iskierka pociechy, że bliźnięta próbują nazywać ją po polsku, a nie tureckim słowem anne.
— Zostanę i pomogę — powiedziała Tereska, która musiała dojrzeć na twarzy Ewy nagłą bladość i łzy w oczach.
— Nie trzeba, chcę pobyć z nimi sama, tak? — Ewa pocałowała synka w główkę i usiadła na krześle, żeby móc utrzymać też córeczkę.
Kiedy Terka wyszła, Ewka mocniej przycisnęła dzieci do siebie, próbując uspokoić swe serce. Zdawało się jej, że wszelkie marzenia i nadzieje zostały zaprzepaszczone na wieki wraz ze śmiercią brata. Nie będzie już mogła wyobrażać sobie, że żyją razem w Polsce, śmieją się, wychowują jej dzieci, a o wszystkim, co się wydarzyło wcześniej, myślą jako o złym śnie. Ona już nigdy nie wróci do Rzeczpospolitej, a nawet jeśli, nie da sobie rady jako panna z dwójką dzieci, bez męskiego opiekuna, chyba że wydałaby się za mąż, a kto zechciałby wziąć ją z cudzą dziatwą, w dodatku tatarską?
Najgorszym jednak było to, że nie pożegnała się z bratem, nie wyrzekła mu, że go kocha i wie, że zrobiłby wszystko, by ją ocalić, i żalu nie ma. Adam odszedł samotnie, bez bliskiego człowieka, który zamknąłby mu oczy, i myśl, że oddał życie w służbie ojczyzny, nie mogła teraz pocieszyć Ewy. Jej brat zostanie zapamiętany nie tylko jako dzielny żołnierz, ale człek, któremu pomieszał się rozum, z miłości do siostry i narzeczonej. Narzeczonej, która dzieliła już swój los z kimś innym.
,,Alem ja go miłowała do końca" pocieszała się Ewka. ,,Gdy on myślał o mnie, ja na pewno w tej samej chwili myślałam o nim".
— Am, am — zaszczebiotała Basia, próbując odsunąć suknię i dostać się do piersi mamy. Adaś podążył jej śladem, ukazując kilka ząbków w buzi, a Ewa przyjrzała mu się z czułością i uświadomiła sobie, że chłopiec wygląda tak, jak mógł wyglądać jej brat w wieku dziecięcym. Miał jego czarną czuprynkę i opaloną twarz. Może kiedyś, za wiele lat, gdy ona będzie już stara, spojrzy na swojego syna i pomyśli, że znowu ma przed sobą Adama.
Zerknęła ukradkiem w stronę córeczki, której oczęta się nie zmieniły i pozostały tak samo skośne, jak po urodzeniu, choć teraz Ewa już się ich nie bała. Nie patrzyły z nienawiścią i grozą, a niewinnością i delikatnością dziecka, które nie rozumie zła.
,,Przynajmniej nie zostałam sama" pomyślała ich matka z prawdziwą ulgą. ,,Mam kogoś do miłowania. Jestem w obcym kraju, ale w domu, gdzie mnie nie biją i nie hańbią, i który daje mi schronienie. A jeśli naprawdę wrócę do Rzeczpospolitej, przecież ktokolwiek z naszego obozu w Chreptiowie żyć musi i da mi może schronienie z litości. Mam ręce, więc mogę pracować, i mam oczy, które widzą więcej niż kiedyś."
Pogłaskała dzieci po główkach i poczuła, jak dusza wzbiera jej ogromną miłością do nich.
,,Mam dwoje dzieci, dla których zawsze będę matką. Nawet kiedy dorosną, nawet gdyby ruszyły w świat, wciąż będą moje, nie kogoś innego. Mają krew Nowowiejskich, więc może ojciec teraz spogląda na nie z nieba i dziękuje Bogu, że jego ród nie upadnie, nawet jeśli jest na obczyźnie. Nic nie jest stracone, zawsze jest droga".
I serce jej wezbrało wdzięcznością i miała ochotę powtarzać w modlitwie: ,,Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli".