Actions

Work Header

Hope Strange

Chapter Text

~Niech to szlag!~ pomyślałam rozwiązując zadanie z fizyki. Podchodziłam do niego już setny raz, a wynik nie zgadzał się z tym widniejącym w odpowiedziach z tyłu książki. Oczywiście nie pomagał fakt, że nie rozumiałam treści zadania. No i co to za idiotyczny wzór? Wygląda jak jakieś hieroglify! Na domiar złego nauczycielka coś wspominała o jego przekształcaniu i jakiejś zasadzie. Czy ona nie ma litości?
W akcie desperacji postanowiłam pójść do gabinetu taty i poprosić go o pomoc. Dzisiaj akurat miałam na to szansę, ponieważ tata nie miał czasu zabrać mnie do Kamar-Taj i dlatego od zakończenia lekcji siedziałam w nowojorskiej siedzibie magów, tej samej, do której adres znalazłam w osiemnastkowym liście.
Jak tylko się tam pojawiłam tata powiedział, że jest dziś bardzo zajęty i będzie miał ważnych gości, więc zaprowadził mnie do pokoju z biurkiem i poprosił, żebym grzecznie na niego czekała i nigdzie nie wychodziła. Nigdy tak nie robił, zawsze bez problemu znajdował chwilę, żeby wykonać dla mnie portal. Zastanawiałam się co tak go absorbuje, że mnie olał?
Przemyślałam jego prośbę i w końcu uznałam, że fizyka jest ważniejsza, bo to sprawa życia i śmierci. Nauczycielka z pewnością mnie jutro udusi, jeśli znowu nie oddam jej pracy domowej.
Z taką myślą cichutko wyszłam z pomieszczenia. Nie wiedzieć czemu wolałam być ostrożna. Chyba już byłam przewrażliwiona. Zaczęłam wyobrażać sobie gości taty jako jakichś innych ważnych czarodziejów, a przecież z pewnością byli to zwykli ludzie, tylko pewnie jakoś powiązani z obroną ludzkości czy coś w tym rodzaju. Wbiłam sobie to do głowy i szłam już luźno, aczkolwiek nadal cichutko jak mysz. To wszystko przez te wszechobecne dywany. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś właśnie Cię nie śledzi.
W końcu doczłapałam się do drzwi prowadzących do gabinetu. Chwilę się wahałam słysząc wewnątrz głosy, ale postanowiłam się przemóc, bo jeśli tacie ma zejść do nocy, to jest duża szansa, że nie będzie miał siły mi pomóc. A przecież goście mogą też się na coś przydać. Pewnie każdy z nich zna podstawy fizyki o niebo lepiej ode mnie.
Nie wiem czemu nie zapukałam. Po prostu cichutko nacisnęłam klamkę i wbiłam do środka. Zdziwiłam tatę, który przerwał w pół rozmowy i spojrzał na mnie niezadowolony. W końcu zabronił mi wychodzić. Inna sprawa, że nic mu nie obiecałam.
Oprócz niego w środku znajdowała się jeszcze jedna osoba. Jakiś sporej postury mężczyzna z długimi włosami związanymi w koński ogon. Na ciszę ze strony rozmówcy i jego spojrzenie skierowane w jeden punkt, zaraz on sam się odwrócił, żeby spojrzeć o co chodzi. Kiedy mnie dostrzegł uśmiechnął się miło, co stanowiło kontrast do zdegustowanej twarzy taty.
Doktor westchnął przeciągle, po czym wstał. Wskazał mnie ręką i jednocześnie zwrócił się do gościa.
— Cóż, Thorze, poznaj moją córkę, Hope — nie miałam pojęcia jak zareagować, więc stałam speszona jak słup soli. Na szczęście mężczyzna o imieniu wyjętym z mitologii nordyckiej, pan Thor, pomachał mi przyjacielsko ręką. Dużo nie myśląc odpowiedziałam tym samym.
Jednak tata chciał się mnie jak najszybciej pozbyć, widocznie sprawa była naprawdę poważna, więc zaraz znów zabrał głos.
— Coś się stało? — zwrócił się do mnie.
— Tak. Chciałam zapytać jak długo Ci jeszcze zejdzie — już odpuściłam sobie gadanie o sednie mojej wizyty. Jeśli mu się spieszy, to liczą się konkrety. Zresztą przy człowieku tak poważnym jak pan Thor nie wypada przyznawać się do braku talentu do fizyki.
— Niedługo.
— Ok. To ja wracam do pokoju.
Odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę drzwi. Już miałam nacisnąć na klamkę, kiedy zakwitła mi myśl, która przez te kilka minut kiełkowała mi w głowie i nie mogłam zrozumieć o co chodzi. Ten gościu od razu wydawał mi się znajomy. To nie jest jakiś tam człowiek. Ja jestem człowiekiem. On jest bogiem!
— Przepraszam jeszcze na chwilkę.
— Co tam? — zapytał mnie tata. Nie ogarnął, że zdanie było skierowane do Thora.
— Bo moja przyjaciółka jest pana wielką fanką i tak głupio byłoby, gdybym opowiedziała jej, że pana spotkałam, a nie przyniosłabym autografu. Mogę prosić? — podałam mu długopis i kartkę przeznaczoną na rozwiązanie zadania z fizy.
— Pewnie — odpowiedział uradowany - Aż się dziwię, że koleżanka nie wolała autografu mojego brata. On podobno ma więcej fanów ode mnie. Tylko po prostu trudniej go złapać na ulicy — zaśmiał się i oddał mi długopis i kartkę z podpisem.
— Ogromnie dziękuję — powiedziałam lekko się kłaniając.
— Nie ma za co. Pozdrów przyjaciółkę.
— Pewnie! — po tych słowach wyszłam. Nie chciałam już dołować pana Thora. Wiedziałam, że przyjaciółka najchętniej by go zabiła, żeby tylko uratować kiedykolwiek Lokiego. No cóż. Wszystkim nie dogodzisz.
Ja tam pierwszy raz spotkałam kogoś z grupy Avengers. Wcześniej tylko o nich słyszałam właśnie od kumpeli, która potrafiła z wielką fascynacją opowiadać o ich poczynaniach. W kwestii superbohaterów mi wystarczał mój własny ojciec. Ale jeśli miałabym wybierać między Lokim a Thorem, to ewidentnie wybrałabym Thora, bo tylko jego jak na razie znam osobiście. Za ten jego uśmiech i uprzejmość może liczyć na plus ode mnie. Taka przeciwwaga dla opinii przyjaciółki.
-----------------------
Miesiąc minął mi bardzo szybko. Zapewne dlatego, że zaczęła się szkoła i było sporo zamieszania, jak to na początku roku bywa. Tak czy siak każdego dnia wyczekiwałam momentu, kiedy tata przedstawi mnie komukolwiek z tutejszych lub po prostu zaprowadzi mnie gdzieś, gdzie mogłabym posiedzieć i pogadać z nowymi ludźmi. Niestety do niczego takiego nie doszło. Z dnia na dzień zaczynałam wątpić, czy w ogóle zrobi coś w tym kierunku. Wiedziałam, że jest zajęty, ale sam zobowiązał się mną zająć i miałam nadzieję, że pomoże mi się zaaklimatyzować.
W końcu pewnego dnia po powrocie ze szkoły postanowiłam zagadać do taty w tym temacie.
— Coś nie tak? — zapytał, kiedy wyszłam z portalu i po napotkaniu jego wzroku nawet się nie uśmiechnęłam.
— Nie… A w sumie to tak — odwróciłam się w jego stronę — Bardzo się nudzę, siedząc całe dnie w pokoju.
— Nudzisz się? Myślałem, że w trakcie szkoły takie słowa nie istnieją. W końcu trzeba się uczyć, odrabiać lekcje, czytać lektury…
— Ile można? — podniosłam głos. — Sorry, ale nie mam zamiaru spędzić całego mojego życia na ślęczeniu nad nudnymi książkami.
— Ok, rozumiem. A co powiesz na ciekawe książki?
---------------
— Hope, to jest Wong, bibliotekarz, opiekuje się tym miejscem i będzie do Twoich usług, jeśli będziesz chciała coś wypożyczyć. Pamiętaj o przestrzeganiu zasad, bardzo nie lubi, jak ktoś je łamie — ostatnie zdanie wypowiedział lekko ściszonym, porozumiewawczym głosem i uśmiechnął się zaczepnie. — Wong — tu zwrócił się do masywnego mężczyzny — To moja córka, Hope.
— Rozumiem… — powiedział, po czym zaczął się mi w ciszy przypatrywać. Czułam się nieswojo. Wydawał się przerażający, chociaż robił taką błahą czynność, jak patrzenie — Nie jesteście do siebie tak bardzo podobni — stwierdził po namyśle.
— Jesteśmy.
— Nie.
— Daj spokój, przecież…
— Może te rozczapierzone włosy. I oczy — dopowiedział, zanim tata zdążył mu przerwać. — Ale jest trochę niższa od Ciebie.
Tata tylko westchnął, zamiast skomentować i dodał:
— No dobra, to już wszystko wiesz. Od teraz możesz tu przychodzić bez mojej zgody. Ale pamiętaj, tylko do biblioteki, nigdzie indziej. I tylko pod obecność Wonga.
-------------------
Od tamtej pory odwiedzałam bibliotekę praktycznie codziennie. Wypożyczałam coraz więcej książek, bo skończyłam czytać szkolne lektury, więc miałam więcej czasu na doszkalanie się. Wiele z nich było stricte naukowych, ale wydawały się być nawet ciekawe. Szukałam w nich wątków nawiązujących do magii, w końcu nie znalazły się w tej mistycznej bibliotece przypadkowo.
Po jakimś czasie jednak znudziło mi się szukanie magii na siłę. Wiedziałam, że Wong nie daje mi książek na jej temat ze względu na surowy zakaz taty. Próbowałam przekonać go nowymi kawałkami Beyonce, które obiecałam mu zgrać na mp3, ale jego lojalność wzięła górę i oparł się pokusie.
Nie miałam pojęcia jaki krok podjąć tym razem. Wong był nieugięty, a tata? On czasem łamał się pod wpływem moich próśb, więc to jego postanowiłam obrać za mój cel.
-----------
Wakacje zaczęły zbliżać się wielkimi krokami, więc miałam aż zbyt dużo wolnego czasu. Nudziłam się jak mops, co potwierdza samo to, że oglądałam wszelkie wiadomości ze świata, skończyłam kilka seriali i obejrzałam masę filmów. Nawet czasem wracałam do biblioteki po książki naukowe, co uznawałam za szczyt desperacji. I wtedy zaczęłam wdrażać mój plan.
— Tato?
— Hmm?
— Możemy porozmawiać?
— O czym?
— Mogłabym popatrzeć na treningi?
— Co?
— No wiesz… Jak adepci ćwiczą sztuki walki, magię…
— Hope, już to przerabialiśmy.
— Nie. Mówiłeś zero magii.
— Dokładnie.
— Ale to nie będzie używanie magii. Będę tylko patrzeć — spojrzał na mnie szukając podstępu, ale w końcu przyjął do wiadomości, że naprawdę potrzebuję jakiejś rozrywki w moim nudnym życiu.
— Tylko patrzeć — powtórzył. Kiwnęłam głową — Z daleka. Żadnych sztuczek. Żadnego błagania o naukę, kradzieży przedmiotów magicznych, wdawania się bójki...
— Tak, oczywiście. Zgadzasz się? — westchnął.
— Ok. Ale jeśli złamiesz którąkolwiek z tych zasad, wracasz do domu — przytaknęłam, choć wiedziałam, że gram bardzo ryzykownie. Jednak w tej chwili liczył się sukces, a nie jego konsekwencje.
----------------
W ciągu następnych tygodni każdą wolną chwilę spędzałam na obserwacji ćwiczeń mieszkańców Kamar-Taj. Najczęściej były to sztuki walki bez lub z użyciem artefaktów. Na początku starałam się omijać uczących się magii, żeby nie wzbudzać podejrzeń taty, jednak po jakimś czasie nie wytrzymałam i udałam się na jedną z takich ‘lekcji’ dla początkujących.
Interesowały mnie tylko te sztuczki, które mogę wykonać bez niczego lub tylko za pomocą pierścienia. Obserwowałam ruchy i zapamiętywałam podpowiedzi nauczyciela sztuk mistycznych. Kiedy wróciłam do pokoju, zapisałam wszystko w zeszycie i postanowiłam po kolacji spróbować zrobić portal.
------------------
Niestety nic nie było takie proste, jak mniemałam na początku. Z koniuszków moich palców nawet nie ulatywały złote iskry, a przecież adeptom robienie przejść nie sprawiało żadnego problemu.
~Co jest ze mną nie tak?~ myślałam zrezygnowana. Czułam się jak idiotka, wykonując tak bezwiednie wymachy ręką po okręgu.
~Może nie jestem magiczna~ stwierdziłam. Usiadłam na krawędzi łóżka i zaczęłam bawić się pierścieniem założonym na palce. I wtedy sobie przypomniałam słowa taty z osiemnastkowego listu:
‘PS Do listu dołączam pewien magiczny przedmiot. Noś go zawsze przy sobie. Kiedyś może uratować Ci życie. Ale najpierw musisz do mnie przyjechać, żebym nauczył Cię jak go używać.’
Tata musiał wiedzieć, o czym mówi.
~Pewnie coś źle robię~
Postanowiłam się nie poddawać. Ćwiczyłam do późna, jednak wiedziałam, że nie mogę przeginać. Jutro szkoła, a na dodatek tata może zauważyć moje niedospanie i zacząć coś podejrzewać. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Ściągnęłam pierścień i poszłam spać.